Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jestem wymagającym człowiekiem w bardzo wielu kwestiach, a szczególnie w kwestiach dobrych książek. "Maybe Someday" jest świetne i nie ulega wątpliwości, że czyta się szybko i ogromną ciekawością, co będzie dalej, jak potoczą się losy bohaterów, będą razem czy nie będą? Powieść jest raczej spokojna, przynajmniej dla mnie. Mimo tego iż dotyczy wielkich uczuć toczy się jak dla mnie raczej łagodnie trochę jak dobra piosenka. Czyta się dobrze i przyjemnie i oczywiście od momentu kiedy sprawy zaczynają się komplikować z Maggie, książka nabiera szybszego tempa i aż nie chcę się patrzyć na zegarek ze strachem, że może to już pora iść spać.
Niestety, mimo młodego wieku mogę powiedzieć, że jestem już dość doświadczonym czytelnikiem, dlatego w Maybe Someday czegoś mi brakowało. Przede wszystkim akcja książki jest bardzo ograniczona. Większość zdarzeń jaka ma miejsce w powieści dzieje się głównie w mieszkaniu Ridge i Warrena. Może taki był zamiar autorki, żeby jak najbardziej zacieśnić świat przedstawiony w książce i ukazać intymność głównych bohaterów. Potrafię to w taki sposób zinterpretować, choć może coś sobie dopisuje, wymyślam, a może autorka sama nie wie, że uzyskała taki efekt, bo może pisząc zrobiła do podświadomie. Ja jednak uważam, że ten efekt nie jest do końca fajny. Z jednej strony plusem jest to, że skupiła się jak najbardziej na uczuciach Ridge i Sydney, ale z drugiej strony odebrała im życie, bo w zasadzie ja miałam wrażenie, że wszystko kręci się wokół pisania tekstów do piosenek i rozmów dwojga głównych bohaterów. Wiemy, że Sydney pracuje w bibliotece, ale nie przypominam sobie żadnej sceny w której wspominałabym coś więcej na temat tej pracy i podobnie jest z jej studiami. Wiemy tylko tyle, że studiuje muzykę i chcę zostać nauczycielką. Ponadto ani razu w książce nie pojawiła się wzmianka, że Sydney np dzwoni do mamy i choć co prawda wiemy, że ma ona średni kontakt z rodzicami to jednak nic nie wskazuje, że całkowicie zerwała z nimi kontakt, a właśnie tak się zachowuje jeśli patrzeć na opisy wydarzeń. Podobnie jest w przypadku Rigde - niby jest kimś w rodzaju serwisanta komputerów/informatykiem ( no widzicie, nawet dokładnie nie pamiętam, bo tak mało o tym było w książce) a ani razu nie ma sceny w której np Rigde wspomina, że męczy się z jakimś zleceniem na naprawę laptopa ( co najwyżej jest scena w której jednego niszczy... to było dobre!).
Po za tym wszystkim najbardziej intryguje mnie sam pomysł z głuchotą Rigde i tym, że potrafi on mówić i do tego jeszcze grać na gitarze. Gdyby był osobą, która utraciła słuch podczas wypadku lub miał częściowy lub niewielki ubytek na słuchu, okej nie mam nic przeciwko, ale bardzo niewielkie, wręcz znikome jest prawdopodobieństwo, że osoba, która nigdy nie słyszała i co jest wyraźnie powiedziane praktycznie całkowicie, do tego stopnia, że aparat słuchowy nic nie daje, a bardziej przeszkadza, to w jaki sposób nauczył się mówić? To tak jakbyśmy mieli nauczyć się czytać tekst pisany w naszym języku, nie brajlem, nic nie widząc od urodzenia. Nie mnie oceniać realizm tej kwestii bo nie jestem specjalistą. Wiem tylko, że wydaję mi się to trochę naciągane.
Ogólnie rzecz biorąc książka mimo to i tak zyskała moje serce. Do tego ta piękna okładka... Niby nie powinno się oceniać książki po okładce, ale muszę przyznać, że polskie wydawnictw mają na prawdę genialnych grafików.

Jestem wymagającym człowiekiem w bardzo wielu kwestiach, a szczególnie w kwestiach dobrych książek. "Maybe Someday" jest świetne i nie ulega wątpliwości, że czyta się szybko i ogromną ciekawością, co będzie dalej, jak potoczą się losy bohaterów, będą razem czy nie będą? Powieść jest raczej spokojna, przynajmniej dla mnie. Mimo tego iż dotyczy wielkich uczuć toczy się jak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Setki pozytywnych opinii na lubimyczytać.pl które dały tej książce tak wysoką ocenę, sprawiły, że byłam niezwykle szczęśliwa, że dostałam ją w prezencie. Samo otrzymanie książki bez żadnej szczególniej okazji wystarczyło sprawić, że dzień stał się znacznie milszy, a informacja o tak dobrych opiniach z którymi w stosunku do wielu książek mogę się utożsamić, sprawiła, że ten dzień był już w zasadzie idealnym. Niestety, dzień w którym zaczęłam przemierzać kolejne strony tej powieści nie był już taki udany.
Na rynku wydawniczym mamy miliony różnych kryminałów, lepszych i gorszych - ten niestety należy do tych gorszych. Dlaczego? Jest po prostu nudny. Nie do końca rozumiem ideę pisania pięciuset stronicowej książki w której sprawa jest wyjątkowo szablonowa. Najgorsze jest jakieś pierwsze 300 - 350 stron. Mam ochotę kopnąć tych policjantów, żeby w końcu się wzięli do roboty, zamiast ciągle zadawać pytania " kto zabił konia", "jaki był motyw zabicia konia", " po co ktoś miałby zabijać konia" i tak na okrągło. Ale to nic. Po wielu stronach pojawia się następna "zagadka" i znowu to samo...znowu te same pytania i zero akcji. Wszystko jest takie proste, brakuje elementu zaskoczenia, a kolejne strony wcale nie powodują, że nie mam ochoty jej odłożyć, a wręcz przeciwnie - odkładam ją ponieważ oczy same mi się zamykają, znudzone śledzeniem długich i nudnych opisów.
Jestem zdania, że jeśli ktoś pragnie napisać dobry kryminał to ma dwie opcje:
1) Napisać kryminał z szablonową zagadką, ale wplatając to porywające i zaskakujące historie głównych bohaterów dotyczące życia zawodowego i prywatnego, które zniwelują brak genialnego pomysłu na kryminalne dochodzenie.
2) Napisać kryminał z genialną zagadką która powali czytelników na kolana - zagadkę jakiej jeszcze nie było.

Niestety "Bielszy odcień śmierci", to 500 stron niewykorzystanego potencjału. Pośród wielu mankamentów mogę wymienić także to, że autor nie potrafił tak na prawdę wykorzystać pomysłu na przedstawienie Instytutu Wargniera i życia psychopatów, którzy się tam znajdowali. W zasadzie prawie od początku pokładałam nadzieje w tym wątku, licząc na to, że psychologiczna i psychiatryczna tematyka zostanie pociągnięta, a rzekomo brutalni mordercy zostaną ukazani czytelnikowi w ciekawy i wciągający sposób, w sposób na prawdę makabryczny ( nie żebym była psychopatką, ale jeśli sugeruje się, że są tam najgorsi z najgorszych morderców, to dlaczego ucieka się od ukazania tego w znacznie dokładniejszy sposób?).
Reasumując po książki tego autora już raczej nie sięgnę.

Setki pozytywnych opinii na lubimyczytać.pl które dały tej książce tak wysoką ocenę, sprawiły, że byłam niezwykle szczęśliwa, że dostałam ją w prezencie. Samo otrzymanie książki bez żadnej szczególniej okazji wystarczyło sprawić, że dzień stał się znacznie milszy, a informacja o tak dobrych opiniach z którymi w stosunku do wielu książek mogę się utożsamić, sprawiła, że ten...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Osobiście uważam, że książka jest dobra, a opisane w niej przypadki są ciekawe i na prawdę zaskakujące, co też widać po samym tytule, bo bezpośrednio nawiązuje on do jednej z historii opisanych w tej pozycji.
Według mnie ma ona jednak pewną ciężą wadę, a mianowicie tekst napchany jest milionem odniesieniem do innych książek, rozdziałów, esejów itp, co na prawdę drastycznie odbija się na jakości czytania. Dużo jest "gwiazdek" i momentami na prawdę ciężko się skupić na samym treści. Oczywiście rozumiem, że autor wtrącał w tekst te wszystkie odnośniki, żeby przekazać czytelnikowi z jakich materiałów korzystał i na czym oparta jest wiedza znajdująca się w tej książce, ale w moim odczuciu umniejsza to jej wartość. Jednym słowem bibliografia jest wpleciona w tekst i jest to dość irytujące.
Mimo to jest to pozycja warta uwagi!
Polecam :)

Osobiście uważam, że książka jest dobra, a opisane w niej przypadki są ciekawe i na prawdę zaskakujące, co też widać po samym tytule, bo bezpośrednio nawiązuje on do jednej z historii opisanych w tej pozycji.
Według mnie ma ona jednak pewną ciężą wadę, a mianowicie tekst napchany jest milionem odniesieniem do innych książek, rozdziałów, esejów itp, co na prawdę drastycznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cóż bym tu mogła mądrego rzec o "Miniaturzystce" ?
Iście dobrze napisana, lecz ....
No dobrze, dobrze. Chyba za bardzo przestawiłam się na ten XVII-wieczny język.
Nie mogę powiedzieć, że jest to zła książka, ale też nie powiedziałabym, że jest jakoś szczególnie wciągająca. Sam styl, słowa tak pięknie układane w zdania przez autorkę są na prawdę godne podziwu i gdybym miała oceniać wyłącznie sam język i formę, to z pewnością "Miniaturzystka" zasługiwałaby na solidną 10. Szokujące jest to jak współczesna autorka mająca zaledwie troszkę ponad 30 lat, tak genialnie przedstawia czasy ówczesne.
Jeśli chodzi o fabułę to niestety spodziewałam się czegoś o wiele lepszego. Myślę, że autorka nie wykorzystała posiadanego potencjału, a potencjał posiada i to bardzo duży, bo napisać w XXI wieku dobrą książkę, której akcja odbywa się współcześnie to jest wyzwanie, ale napisać książkę w XXI wieku, której akcja odbywa się w wieku XVII i oddać cały ten klimat, język i obyczaje w tak dokładny sposób, to nie lada ekstremalnie duże wyzwanie. Przede wszystkim zabrakło mi tutaj przybliżenia tytułowej postaci... Do samego końca miniaturzystka zostaje dla nas jakąś nieodkrytą tajemnicą i możemy wyłącznie snuć domysły jak to z nią było na prawdę. No dzieje się, dobrze, tworzy ona te miniaturowe przedmioty i ludzi, ale co w związku z tym? Brakuje tu jakiegoś mega (wybaczcie potoczne słowa) suspensu, bo myślę, że wszystkie te wydarzenia jakie mają miejsce w "Miniaturzystce" są, ale zbyt mało napędzone. Jedynym na prawdę zaskakującym momentem jest ten w którym okazuje się, że Thea nie jest córką Fransa.
Ciąża i śmierć Marin, wyrok na Johannesa... to wszystko jest bardzo przewidywalne.
Jeśli chodzi o bohaterów myślę, że najbardziej polubiłam Cornelię, jej prostotę, której Nella nie potrafiła początkowo zrozumieć. To taka postać z charakterkiem, a nie jakaś zwykła, szara myszka.
Z kolei myślę, że główna bohaterka - Nella - wydaję się dość mało znacząca w całej tej powieści. Jest takim trochę postronnym obserwatorem, a w całej akcji odgrywa rolę epizodyczne tylko co jakiś czas wychodząc na scenę. Myślę, że zbrakło tu wzmocnienia zarówno głównej bohaterki jak i samej akcji powieści jakimś romansem. Skoro i tak Nella została oszukana to dlaczego nie miałaby prawa do zakochania się w jakimś uroczym młodzieńcu? Choćby Otto. Gdyby wywiązał się między nimi romans można by na samym końcu połączyć tych dwojga skoro i tak Marin zmarła, a Nella została wdową.
Mimo to nie żałuję, że sięgnęłam po tę książkę. Przemogłam swoją niechęć do powieści, których akcja odbywa się w dawnych czasach i na chwilę przeniosłam się w tamten XVII-wieczny dom.

Cóż bym tu mogła mądrego rzec o "Miniaturzystce" ?
Iście dobrze napisana, lecz ....
No dobrze, dobrze. Chyba za bardzo przestawiłam się na ten XVII-wieczny język.
Nie mogę powiedzieć, że jest to zła książka, ale też nie powiedziałabym, że jest jakoś szczególnie wciągająca. Sam styl, słowa tak pięknie układane w zdania przez autorkę są na prawdę godne podziwu i gdybym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie potrafię zrozumieć fenomenu tej książki. Ani fenomenu książki ani fenomenu autorki. Jakieś dwa, trzy lata temu miałam do czynienia z serią "Szeptem". Oczywiście mój kontakt z tą serią był bardzo znikomy, bo udało mi się przeczytać zaledwie 100 lub 150 stron, bo dłużej nie wytrzymałam tandetnych pomysłów głównej bohaterki.
Nie chciałam jednak się zniechęcać. Przecież każdy autor ma na swoim koncie lepsze i gorsze pozycje, fabuła "Black Ice" wydawała się być bardzo zachęcająca, a ponadto wyjątkowo dobre opinie jakie zobaczyłam na lubimyczytać przekonały mnie do tej lektury.
Niestety, powieść mnie nie powaliła. To po prostu dobra książka dla niezbyt bystrych nastolatków. Skąd takie zdanie? Głównie przez to, że sami bohaterowie są wykreowani na niezbyt inteligentnych nastolatków. Black Ice mógłby być dobrą powieścią, nie jakąś tam fenomenalną i fascynującą, ale dobrą, gdyby nie bohaterowie, których po prostu znielubiłam od samego początku. Najpierw Korbie, która jest pusta i pozbawiona jakiejkolwiek inteligencji. Potem Calvin o którym Britt mówi cały czas, a im częściej o nim wspominała tym bardziej zaczynałam potępiać główną bohaterką. Jest jak piętnastolatka, która zakochała się w piosenkarzu i gadam o nim non stop. Calvin to, Calvin tamto... bo Cal jej pokazał. Britt nie posiada własnej osobowości - jest tak napchana Calvinem ( nie zrozumcie tego dwuznacznie, bo przecież nasza bohaterka chce czekać do ślubu - żenada), że aż ciężko dostrzec kim tak na prawdę jest ona sama. Nie przemawiają do niej żadne logiczne wyjaśnienia, tylko niemal do końca ślepo wierzy w to, co sama sobie ubzdura. Z początku jedynie jej przyjaciółka Korbie wydawała mi się pusta, ale z każą kolejną stroną zaczęłam zauważać, że Britt niestety też nie należy do najmądrzejszych.
Tylko i wyłącznie Mason/Jude przypadł mi do gustu. Nie dlatego, że jest niesamowicie przystojny i wysportowany ( w końcu każdy w tej książce jest chodzącym ideałem), ale dlatego, że sprawia wrażenie myślącego racjonalnie.
Nie wiem czym kieruje się autorka tworząc powieści w których bohaterowie są szablonowymi przykładami głupiutkich amerykańskich nastolatków, których często możemy zobaczyć w komediach. Nie tacy powinni być bohaterowie powieści i nieważne czy jest to książka dla nastolatków czy dla dorosłych. Myślę, że tym bardziej w książkach dla młodzieży powinni być przedstawieni bohaterowie godni do naśladowania, a nie tacy jak Britt, którzy w wieku 18-19 lat cieszą się z tego, że niesamowicie przystojny chłopak całował ją po kryjomu w szkolnym składziku.
Nie polecam, no chyba, że ktoś lubi przewidywalne książki z gromadką bardzo, bardzo przeciętnych bohaterów.

Nie potrafię zrozumieć fenomenu tej książki. Ani fenomenu książki ani fenomenu autorki. Jakieś dwa, trzy lata temu miałam do czynienia z serią "Szeptem". Oczywiście mój kontakt z tą serią był bardzo znikomy, bo udało mi się przeczytać zaledwie 100 lub 150 stron, bo dłużej nie wytrzymałam tandetnych pomysłów głównej bohaterki.
Nie chciałam jednak się zniechęcać. Przecież...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Czasami, kiedy właśnie ich potrzebujemy, życie podsuwa nam metafory niczym prezenty obwiązane wstążką. Kiedy myślisz, że wszystko jest już stracone, rzeczy, których najbardziej potrzebujesz, niespodziewanie powraca".

Nie sposób jest mi wyrazić jak bardzo wciągnęłam mnie ta książka.
Oczywiście wystarczył zaledwie jeden dzień abym pochłonęła ją w całości. Po prostu nie umiałam się oderwać i robiłam to wyłącznie z konieczności, a przez resztę czasu jak opętana śledziłam losy Susannah.

Myślę, że dzięki takim książką zaczynamy doceniać własne zdrowie i chyba też trochę zauważymy jak ludzki organizm jest niesamowitą, złożoną i potężną maszyną. Aż ciężko uwierzyć jak nasze życie potrafi się zmienić w tak szybkim tempie, jak łatwo możemy utracić siebie i jak ciężko potem odzyskać swoje prawdziwe "ja".
Nie będę dużo pisać. Tę książkę po prostu trzeba przeczytać!

"Czasami, kiedy właśnie ich potrzebujemy, życie podsuwa nam metafory niczym prezenty obwiązane wstążką. Kiedy myślisz, że wszystko jest już stracone, rzeczy, których najbardziej potrzebujesz, niespodziewanie powraca".

Nie sposób jest mi wyrazić jak bardzo wciągnęłam mnie ta książka.
Oczywiście wystarczył zaledwie jeden dzień abym pochłonęła ją w całości. Po prostu nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie porwała mnie. To jest pierwsza książka tej autorki, która prawdę mówiąc zmęczyła mnie i nieco zanudziła. Czytałam ją prawie tydzień, a dla mnie to już dużo. Nie chodzi nawet o samą fabułę, ale też o bohaterów z którymi nie umiałam się zżyć. Dużo tez w tej powieści nawiązania do poprzedniej "Klub Mefista", której osobiście niestety nie czytałam. Może to też kwestia mojego małe zainteresowania tą powieścią. W opinia właśnie tutaj spotkałam się ze słowami, że ciężko się oderwać, nie sposób odłożyć... Ja niestety nie miałam taki odczuć przez cały ten tydzień i w pewnym momencie czytałam dalej tylko, żeby skończyć.

Nie porwała mnie. To jest pierwsza książka tej autorki, która prawdę mówiąc zmęczyła mnie i nieco zanudziła. Czytałam ją prawie tydzień, a dla mnie to już dużo. Nie chodzi nawet o samą fabułę, ale też o bohaterów z którymi nie umiałam się zżyć. Dużo tez w tej powieści nawiązania do poprzedniej "Klub Mefista", której osobiście niestety nie czytałam. Może to też kwestia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W pewnym momencie po prostu przestałam oddychać. "Dziesięć płytkich oddechów" zmiażdżyło mnie i wmurowało w fotel - po prostu błądziłam oczami od słowa do słowa nie mogąc się oderwać, a w mojej głowie myśli przeskakiwały z jednej na drugą: "Co dalej?", "O boże, jak to możliwe" - i tak w kółko.
"Dziesięć płytkich oddechów" jest wspaniałe pod każdym względem. Z początku czyta się po prostu dobrze, bez jakiegoś większego "Wow". Z czasem jednak nie da się nie pokochać bohaterów tej powieści. Każde z nich ma w sobie coś wyjątkowego, a główna bohaterka jest narratorem dzięki, któremu nieraz wybuchłam śmiechem.
Powieść porusza bardzo trudny temat, roztrząsa go i pokazuje z wielu perspektyw, dzięki czemu powszechnie znany problem staję się czytelnikowi bliższy. Pokazuje też jak wielka potrafi być miłość, nawet w obliczu tak niewyobrażalnego bólu.
Proszę o jak najwięcej takich książek w moim życiu!

W pewnym momencie po prostu przestałam oddychać. "Dziesięć płytkich oddechów" zmiażdżyło mnie i wmurowało w fotel - po prostu błądziłam oczami od słowa do słowa nie mogąc się oderwać, a w mojej głowie myśli przeskakiwały z jednej na drugą: "Co dalej?", "O boże, jak to możliwe" - i tak w kółko.
"Dziesięć płytkich oddechów" jest wspaniałe pod każdym względem. Z początku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kupując drugą część byłam przekonana, że czeka mnie lektura równie godna każdej poświęconej minuty czyli tak jak "Mroczne umysły", którą pochłonęłam jakieś dwa albo trzy miesiące wcześniej. Byłam w błędzie, bo kiedy zaczęłam czytać drugi tom miałam wrażenie, że to jakaś pomyłka i ominęłam, zwyczajnie przespałam jeden tom. Wszystko jest inne. Nie ma znanych nam dotąd bohaterów ( przynajmniej przez sporą część). Niesamowicie ciężko odnaleźć się w drugiej części, bo brakuje tu jakiegoś przypomnienia, które zwykle można znaleźć wplecione przez narratora na początku każdego kolejnego tomu. A tu zostajemy "wpuszczeni" na głęboką wodę, co niezwykle mi się nie podobało i zniechęcało mnie do tej książki.

Kupując drugą część byłam przekonana, że czeka mnie lektura równie godna każdej poświęconej minuty czyli tak jak "Mroczne umysły", którą pochłonęłam jakieś dwa albo trzy miesiące wcześniej. Byłam w błędzie, bo kiedy zaczęłam czytać drugi tom miałam wrażenie, że to jakaś pomyłka i ominęłam, zwyczajnie przespałam jeden tom. Wszystko jest inne. Nie ma znanych nam dotąd...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Polowałam na tę książkę już od jakiegoś czasu i w końcu w mój własny dzień dziecka kupiłam ją sobie w formie wynagrodzenia za zdaną poprawkę.
Wiecie co? Zmiażdzyła mnie! Totalnie, niezaprzeczalnie wstrząsnęła moim sercem, a przez to bardzo głęboko zapisała się w mojej pamięci. Z czystym sumieniem mogę przyznać, że jest to książka po której z pewnością ma się tzw. książkowego kaca. Chcę czytać takich książek jak najwięcej.
Hopless z początku wydaję się być tylko i wyłącznie prostym romansidłem i to nie takim dla kobiet, ale raczej dla nastolatek, opartym na standardowych zasadach tego typu książek. Jest główna bohaterka i jej zwariowana przyjaciółka, są chłopacy, jest szkoła w której pojawiają się typowe problemu. No i w końcu jest on... Dean Holder, przystojniak z dołeczkami w policzkach i chaosem na głowie. Czyta się dobrze, momentami jest śmiesznie, ale w pewnym momencie miałam wrażenie, że to nie jest lektura dla osoby w moim wieku. Myliłam się... Na całe szczęście ( i szczęście mojego portfela), powieść okazuje się nad wyraz dojrzała. Prawda która wychodzi na jaw jest niezwykle zaskakująca i muszę przyznać, że autorce na prawdę należą się ogromne brawa za poruszenie takiego tematu.
Powieść przeszła moje oczekiwania. Polecam !

Polowałam na tę książkę już od jakiegoś czasu i w końcu w mój własny dzień dziecka kupiłam ją sobie w formie wynagrodzenia za zdaną poprawkę.
Wiecie co? Zmiażdzyła mnie! Totalnie, niezaprzeczalnie wstrząsnęła moim sercem, a przez to bardzo głęboko zapisała się w mojej pamięci. Z czystym sumieniem mogę przyznać, że jest to książka po której z pewnością ma się tzw....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Gdzie kończy się cisza”, czyli książka dla tych, którzy wolą otrzymać więcej…

Czekałam na tę książkę i kiedy brałam ją do ręki przyznam, że czułam się ogromnie ciekawa, co kryje w sobie i jakim okaże się czas, spędzony na czytaniu tej lektury. Teraz z czystym sercem mogę powiedzieć, że to były trzy genialne dni, podczas, których z wybałuszonymi oczami biegłam od zdania do zdania.
Początek książki, a właściwie pierwsze 40 – 50 stron jest dość mylne i tajemnicze. Niewiele wiemy o głównej bohaterce i innych postaciach, jakie pojawiają się w powieści. Coś się dzieje, ale brakuje tu jasno postawionych faktów, a ponadto teraźniejszość przeplata się z przeszłością i przyznam, że początkowo nie potrafiłam zrozumieć, po co te wspomnienia z pamiętnika Sue. Dodam nawet, że właśnie te wspomnienia mnie denerwowały. Ale spokojnie, nie trwało to długo, bo już wkrótce, dosłownie parę stron dalej, byłam pewna, że jest to jedna z tych książek, która na dłużej zapadnie w mojej pamięci.
„Gdzie kończy się cisza” to powieść z pogranicza thrillera i obyczaju. Co ciekawe oba te gatunki równoważą się w idealnie proporcjonalny sposób. Poznajemy Sue i Briana, którzy są rodzicami piętnastoletniej Charlotte, która na skutek próby samobójczej, zapada w długotrwałą śpiączkę. Sue wstrząśnięta i załamana tą sytuacją, postanawia poznać prawdę i dowiedzieć się, co kierowało jej córką, kiedy podejmowała decyzję o samobójstwie. Im bliżej jest rozwiązania zagadki tym bliżej powrotu do tragicznej przeszłości.
Z początku niewiele wiemy o bohaterach, z którymi się spotykamy. Dopiero wraz z rozwojem książki poznajemy ich charaktery i topowe cechy. Kreacja bohaterów w tej powieści zasługuje na ogromne brawa ( koniecznie na stojąco!). Autorka nie daje nam jasnych opisów, dzięki którym możemy dowiedzieć się, że ta postać jest miła i uczynna, a tamta to zło wcielone. Przez całą powieść na podstawie poszczególnych wydarzeń pokazuje nam, kto jest kim, dzięki czemu możemy wysunąć wnioski na temat poszczególnych bohaterów.
Widzimy, zatem, że główna bohaterka a zarazem narratorka, to osoba dość słaba psychicznie, niezbyt szanowana przez innych ludzi, w tym niestety, także swojego męża, Briana, który bagatelizuje jej strach i obawy, uznając, że to wina problemów psychicznych.
Motyw, który wydał mi się dość niepotrzebny to zdrada Briana, która miała miejsce parę lat wcześniej przed wydarzeniami w książce. Mężczyźni zdradzają, to fakt… kobiety niestety też, ale jako dość oczytana osoba, czuję się głęboko przesycona tym wątkiem pojawiającym się niemal, w co drugiej książce. Może jednak tak nie jest, ale chciałabym jednak wierzyć, że istnieją na świecie ludzie, którzy potrafią żyć w związku przez wiele lat, szczerze kochać i nie „urozmaicać” swojego życia przygodnymi numerkami. Zdrada Briana wydaję się być niepotrzebna, powoduje w mojej głowie lekki zamęt, bo nie potrafię w żaden sposób uwierzyć w to, że ten mężczyzna prawdziwie kocha Sue.
Jak już wspomniałam wcześniej początkowo denerwowała mnie teraźniejszość przeplatająca się z przeszłością. W gruncie rzeczy to właśnie ta przeszłość, która pojawia się, co parę stron poprzez urywki z pamiętnika młodej Sue, porwała mnie w tej historii najbardziej. Stopniowo zagłębiamy się w niezwykle porywającą, aczkolwiek wyjątkowo smutną i tragiczną historię o związku Sue z Jamsem i kiedy już zrozumiała „o co tu tak naprawdę biega” nie mogłam się oderwać.
Jeśli już mowa o samych bohaterach to chciałabym jeszcze dodać, że trudno tu komukolwiek zaufać i muszę przyznać, że to naprawdę bardzo duży plus, bo to potęguje zagadkowość całej powieści.
Warto też wspomnieć o samej książce od strony technicznej. Okładka przykuwa spojrzenie i nawiązuje do pewnej istotnej sceny w powieści. W środku też wszystko ma się dobrze. Czcionka przyjemna dla oka w odpowiedniej wielkości.
Podsumowując: „Gdzie kończy się cisza” to powieść z serii „Kobieca strona thrillera”. Na dobrą sprawę byłabym skora polecić ją zarówno mężczyznom, bo fabuła tej książki czyni ją wszechstronną i dostosowaną do różnorodnego grona odbiorców.
Szczerze polecam!

„Gdzie kończy się cisza”, czyli książka dla tych, którzy wolą otrzymać więcej…

Czekałam na tę książkę i kiedy brałam ją do ręki przyznam, że czułam się ogromnie ciekawa, co kryje w sobie i jakim okaże się czas, spędzony na czytaniu tej lektury. Teraz z czystym sercem mogę powiedzieć, że to były trzy genialne dni, podczas, których z wybałuszonymi oczami biegłam od zdania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Wszechświat kontra Alex Woods” czyli jak napisać książkę o niczym i zrobić furorę w świecie wydawniczym.

Może zacznę od tego, że czytając tę powieść doszłam do pewnego wniosku, mianowicie zauważyłam, że przy pewnej części książek spotykamy się z tego typu problemem, że kiedy zaczynamy je czytać już od pierwszej strony jesteśmy oczarowani ich urokiem, a także całkowicie przekonani, że ta lektura będzie genialna i ponad przeciętna. Czytamy więc z zapartym tchem… dochodzimy do strony 20, 50…100. Mniej więcej wtedy nasz zachwyt opada, bo zaczynamy zauważać, że w książce nic się nie dzieje, a fabuła ciągnie się jak flaki z olejem. Mimo to dajemy jej szanse… ( to pierwszy problem) i czytamy dalej z nadzieją, że już niedługo, najlepiej za parę stron, spadnie na nas fala wydarzeń. No cóż… dochodzimy do strony 200, 300 i wtedy mamy ochotę cofnąć czas do momentu, kiedy sięgaliśmy po tę książkę ( to drugi problem), ewentualnie do momentu, gdy opłacało się ją jeszcze odłożyć.
Na te problemy natknęłam się czytając „Wszechświat kontra Alex Woods”. Może coś ze mną nie tak, ale kompletnie nie rozumiem fenomenu tej książki, który tak podkreślany jest zarówno na okładce jak i w mediach.
Piękna okładka o miłej w dotyku fakturze, łącząca najżywsze odcienie niebieskiego i zieleni przykuwa spojrzenie i wzbudza pozytywne emocje. Już patrząc na to zielone wzgórze, parę ludzi i ptaki na błękitnym niebie spodziewałam się magicznej podróży, w jaką wyruszę, jeśli sięgnę po tę książkę. No tak, w podróż wyruszyłam, ale z magią miała ona wspólnego tyle, co kot napłakał.
Głównym bohaterem, jak sam tytuł wskazuje, jest Alex Woods, którego historia zaczyna się w momencie kiedy zostaje on zatrzymany przez policje, podczas jazdy samochodem z prochami pana Petersona i 120 gramami marihuany. Przesłuchanie i podejście siedemnastolatka jest dość komiczne i muszę przyznać, że jest to najbardziej „porywająca” i zabawna scena w tej książce. Potem zaczyna się długa opowieść i oczekiwanie na sedno sprawy.
Historia chłopca z blizną na głowie, która pozostała mu po uderzeniu przez meteoryt, ciągnęła się niemiłosiernie. Powieść miała być wzruszająca, ale nie jest. Nie oszukujmy się – ten chłopiec nie wydaję się być nieszczęśliwy. Owszem, jest on wyjątkowy. Choruje na padaczkę, przez którą prowadzi nieco inny tryb życia. Lubi naukę – głównie fizykę i astronomie, lubi czytać książki, a jego najbliższym przyjacielem jest starszy mężczyzna, pan Peterson, a nie jeden z jego rówieśników. Alex ma jednak matkę, która mimo iż jest bardzo specyficzną kobietą, i choć jak każda matka jest nieco nadopiekuńcza, to jednak dobrze traktuje syna. Alexowi raczej nie brakuje pieniędzy, bo może nie są oni przesadnie zamożni, ale sklep prowadzony przez Rowenę Woods, dobrze prosperuje. Ponadto jego choroba mimo iż jest nieuleczalna, nie wydaję się być nie do pokonania. Chłopak radzi sobie z napadami, skrupulatnie ćwiczy, aby zmniejszyć ich częstotliwość i mieć nad nimi kontrolę. Nie jest więc w tak tragicznym położeniu jak ludzie chorzy na raka, dla których każdy kolejny dzień może być ostatnim.
Wzruszyć się nie wzruszyłam, a czy się uśmiałam? Przyznam, że parę razy na mojej twarzy pojawił się uśmiech, ale nie, żebym jakoś pękała ze śmiechu i miała ochotę wszystkim dookoła opowiedzieć jaka ta książka jest przezabawna.

„Wszechświat konta Alex Woods” przesycona jest długimi opisami i rozmowami o sprawach albo zbyt przyziemnych (kotka po raz kolejny zaszła w ciąże) albo zbyt oderwanych od rzeczywistości ( cała ta fascynacja Kurtem Vonnegutem, opisy jego książek itd.)
Sytuacje, które maja miejsce w życiu Alexa są sprawami dnia codziennego. Szczerze podziwiam autora tej powieści za to, że opisał tę historię na ponad czterystu stronach, podczas gdy można ją było opowiedzieć w trzech rozdziałach. W książce zawarte są miliony przemyśleń, które są jak dla mnie wyssane z palca i które w żaden sposób nie skłaniają mnie do zastanowienia. Powiedziałabym wręcz, że brakuje tu przemyśleń zgodnych z tematyką książki ( na temat życia i śmierci).
Długie opisy i filozoficzne wywody nie muszą wcale oznaczać nudy, nawet dla osób które tak jak ja, preferują wartka akcje i zaskakujące wydarzenia. Nawet fani thrillerów potrzebują czasami odskoczni do innego świata. Tak miałam sięgając po „Wszechświat…”. Niestety w tym przypadku w wielu momentach miałam wrażenie, że mam do czynienia z typowym laniem wody. W moim mniemaniu sytuacja ma się tak, że autor albo miał genialny pomysł na powieść, ale nie umiał go przekazać, albo nie miał pomysłu, ale usilnie chciał wydać książkę i osiągnąć sukces. To ostatnie z pewnością mu się udało, choć naprawdę nie rozumiem jak i dlaczego.

„Wszechświat kontra Alex Woods” czyli jak napisać książkę o niczym i zrobić furorę w świecie wydawniczym.

Może zacznę od tego, że czytając tę powieść doszłam do pewnego wniosku, mianowicie zauważyłam, że przy pewnej części książek spotykamy się z tego typu problemem, że kiedy zaczynamy je czytać już od pierwszej strony jesteśmy oczarowani ich urokiem, a także całkowicie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po przeczytaniu krótkiego streszczenia na tzw. skrzydełku książki, nieco się zawahałam. Nie byłam pewna czy ta lektura mnie zaciekawi, bo na rynku wydawniczym książki o podobnej tematyce wydawane są kolokwialnie mówiąc na akord. Na dodatek jakiś miesiąc temu w moje ręce trafiła podobna powieść. Mimo to postanowiłam dać jej szanse i tradycyjnie sprawdziłam oceny własnie tutaj, na "lubimy czytać". Opinie okazały się być bardzo wysokie, więc dłużej się nie zastanawiałam.
Już od pierwszej strony autor przechodzi do konkretów. Od razu możemy zauważyć, że sięgnęliśmy po lekturę pozbawioną smętnych, przydługawych opisów, które tylko rozwlekają akcje. Nie ma tu gadania o rzeczach nieważnych, jest za to tępo i wartka akcja, dzięki której ciężko tak po prostu przerwać czytanie.
Powieść można określić jako typowy kryminał. Historia wydaję się nie być zbytnio wyszukana, jednak nie ma to większego znaczenia, bo jest na prawdę dobrze napisana.
Jest ona też dość melancholijna, smutna, przede wszystkim dlatego, że główny bohater to facet po przejściach, który od dwóch lat próbuje uporać się ze śmiercią swojej żony. Zwykle sięgając po kryminał lubię spotkać w nich detektywów antybohaterów, którzy żyją według własnych zasad, ich życie prywatne woła o pomstę do nieba, a oni sami są narcystycznymi dupkami. Tym razem główny bohater, David Raker zajmujący się poszukiwaniem ludzi, z pewnością nie jest taką postacią, a wręcz przeciwnie - jest przykładem mężczyzny o jakim marzy nie jedna kobieta. Obok głównego wątku jakim jest zaginięcie Megan Carver, toczy się jeszcze jedna historia... historia miłości Davida do jego zmarłej żony Derryn. Przeważnie w literaturze, filmach i serialach spotykamy mężczyzn nieszczególnie potrafiących kochać, co przejawia się najczęściej w tym, że zdradzają swoje żony. David potrafi i jest to tak dobrze opisane, że podczas czytania ostatnich już stron tej powieści samoistnie popłynęły mi łzy.
Cały kryminał zasługuje na duże brawa. Ma w sobie wszystko - ciekawą fabułę, wartką akcje, nietuzinkowych bohaterów.
Tima Weavera zaliczam do pisarzy od których inni autorzy mogliby się wiele nauczyć.
Polecam!

Po przeczytaniu krótkiego streszczenia na tzw. skrzydełku książki, nieco się zawahałam. Nie byłam pewna czy ta lektura mnie zaciekawi, bo na rynku wydawniczym książki o podobnej tematyce wydawane są kolokwialnie mówiąc na akord. Na dodatek jakiś miesiąc temu w moje ręce trafiła podobna powieść. Mimo to postanowiłam dać jej szanse i tradycyjnie sprawdziłam oceny własnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chwilę temu skończyłam czytać tę powieść. Wciąż jednak spoglądam na nią, obracam w rękach, otwieram i spoglądam na zdjęcie Petera Maya i myślę sobie "Kurde, jesteś genialny" .
Spodziewałam się typowego thilera bądź kryminału, a tymczasem dostałam coś więcej. Dostałam dość smutną opowieść o życiu, miłości i stracie napisaną kunsztownym językiem z lekkością jakiej brakuje wielu autorom. Mimo iż książka zawiera bardzo wiele bogatych opisów, a znacznie mniej dialogów, czyta się ją szybko i z zaciekawieniem. Oprócz genialnych i szczegółowych opisów, mamy jeszcze do czynienia z nietuzinkowymi bohaterami, których mamy okazje poznać, a nie tylko przeczytać ich nazwisko, jak to czasami bywa w niektórych książkach.
Bardzo polecam!

Chwilę temu skończyłam czytać tę powieść. Wciąż jednak spoglądam na nią, obracam w rękach, otwieram i spoglądam na zdjęcie Petera Maya i myślę sobie "Kurde, jesteś genialny" .
Spodziewałam się typowego thilera bądź kryminału, a tymczasem dostałam coś więcej. Dostałam dość smutną opowieść o życiu, miłości i stracie napisaną kunsztownym językiem z lekkością jakiej brakuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie do końca rozumiem cały ten zachwyt powieścią z jakim spotkałam się na "lubimy czytać", a przyznam, że to on przekonał mnie do tego by sięgnąć po tę lekturę. Książkę czytało mi się szybko, ale historia wydawała mi się dość zwyczajna i niezbyt wyszukana. Dialogi momentami były dla mnie przesadzone i sztuczne. Mało kto w dzisiejszych czasach zwraca się do swojego chłopaka/dziewczyny "kochany/na". Brzmi to zbyt teatralnie. Historia dość przewidywalna, jednak muszę przyznać, że zakończenie przysłowiowo wbiło mnie w fotel i wywołało dreszcze.
Zapewne warto sięgnąć po tę powieść, ale nie oczekujmy ogromnych emocji, zwłaszcza jeśli lubimy książki "pod napięciem" :)

Nie do końca rozumiem cały ten zachwyt powieścią z jakim spotkałam się na "lubimy czytać", a przyznam, że to on przekonał mnie do tego by sięgnąć po tę lekturę. Książkę czytało mi się szybko, ale historia wydawała mi się dość zwyczajna i niezbyt wyszukana. Dialogi momentami były dla mnie przesadzone i sztuczne. Mało kto w dzisiejszych czasach zwraca się do swojego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chwilę temu skończyłam czytać tę książkę. Początek był dla mnie nieco ciężki. Wydawał się strasznie przygnębiający. Leona rozstaje się ze swoim mężem, bo ten ją zdradza. Małżeństwo Olivii i Paula jest kompletną klapą, a Lisa zajmuje się schorowanym ojcem. Przez to miałam ochotę odłożyć ją i wziąć się za inną pozycje, jednak potem książka mnie wciągnęła, a fakt, że od samego początku wiedziałam kto jest tytułowym wielbicielem nie był dla mnie wadą, bowiem tak została stworzona ta książka - ukazana od strony bohaterów, a nie komisarzy. Gdyby głównym wątkiem było śledztwo funkcjonariuszy wtedy moglibyśmy spekulować, że może to jednak ktoś inny...
Muszę jednak przyznać, że książka wzbudziła we mnie zainteresowanie tylko w 50 %. Spodziewałam się czegoś innego. Nie ma tu żadnych zwrotów akcji, żadnych zawiłości. Wszystko jest zbyt proste jak dla mnie.

Chwilę temu skończyłam czytać tę książkę. Początek był dla mnie nieco ciężki. Wydawał się strasznie przygnębiający. Leona rozstaje się ze swoim mężem, bo ten ją zdradza. Małżeństwo Olivii i Paula jest kompletną klapą, a Lisa zajmuje się schorowanym ojcem. Przez to miałam ochotę odłożyć ją i wziąć się za inną pozycje, jednak potem książka mnie wciągnęła, a fakt, że od samego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z początku zainteresowałam się tą historią. Mimo negatywnych opinii, pomyślałam, że spróbuje. Ale wymiękłam przy scenie, kiedy Nora przebrała się za koleżankę. No ludzie... Ja rozumiem, że ona ma 16 lat i to jest powieść młodzieżowa, ale żeby robić z tego "dlaczego ja". Żałosne. Nie ruszę tego nigdy więcej.

Z początku zainteresowałam się tą historią. Mimo negatywnych opinii, pomyślałam, że spróbuje. Ale wymiękłam przy scenie, kiedy Nora przebrała się za koleżankę. No ludzie... Ja rozumiem, że ona ma 16 lat i to jest powieść młodzieżowa, ale żeby robić z tego "dlaczego ja". Żałosne. Nie ruszę tego nigdy więcej.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

JEŚLI JESZCZE NIE CZYTALIŚCIE KSIĄŻKI NIE CZYTAJCIE MOJEJ OPINII :)

Właśnie skończyłam ostatnią część. Prawdę mówiąc nie umiem tego określić. Czuje pewien niedosyt. Zakończenie było na prawdę wybitne. Ostatnie słowa... "Zburzcie mury" to orędzie do każdego z nas, do dzisiejszego świata, który jest przepełniony takimi symbolicznymi murami. Jednak zakończenie pozostaje otwarte i możemy się zastanawiać co byłoby później. Mam sprzeczne uczucia w sobie względem tej ostatniej części. Z wszystkich części, tą czytałam najdłużej i momentami się nudziłam. Zakończenie Pandemonium podsyca emocje, a kiedy zaczynamy czytać Requiem te emocje nagle opadają. Brakuje trochę emocji Leny. Wszystko jest takie trochę powierzchowne. Ale pomijając to wszystko muszę przyznać, że cała trylogia jest genialna. Na pewno jeszcze do niej wrócę i przyznam, że 1 część czyli Delirium jest moją ulubioną ze względu na to uczucie Alexa i Leny, które rozkwita w tak piękny sposób.

JEŚLI JESZCZE NIE CZYTALIŚCIE KSIĄŻKI NIE CZYTAJCIE MOJEJ OPINII :)

Właśnie skończyłam ostatnią część. Prawdę mówiąc nie umiem tego określić. Czuje pewien niedosyt. Zakończenie było na prawdę wybitne. Ostatnie słowa... "Zburzcie mury" to orędzie do każdego z nas, do dzisiejszego świata, który jest przepełniony takimi symbolicznymi murami. Jednak zakończenie pozostaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę czytało mi się różnie. Momentami po prostu nie umiałam się skupić i ciągle wracałam o parę linijek do góry. Kiedy doszło do sedna sprawy, czyli napadu na Brinks, dopiero zaczęłam czytać z zaciekawieniem. Sprawa jest niby taka sławna, największy napad w historii USA, ale nigdzie nie znalazłam, żadnych informacji na ten temat. No trudno.
Sprawa bardzo ciekawa, książka mogłaby być lepsza, ale ogólnie polecam!

Książkę czytało mi się różnie. Momentami po prostu nie umiałam się skupić i ciągle wracałam o parę linijek do góry. Kiedy doszło do sedna sprawy, czyli napadu na Brinks, dopiero zaczęłam czytać z zaciekawieniem. Sprawa jest niby taka sławna, największy napad w historii USA, ale nigdzie nie znalazłam, żadnych informacji na ten temat. No trudno.
Sprawa bardzo ciekawa,...

więcej Pokaż mimo to