-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2017-12-29
2017-12-16
2017-11-26
2017-10-29
2017-10-08
2017-09-19
2017-09-12
2017-06-01
2017-04-25
2017-04-17
2017-04-02
2017-03-14
Boris Akunin, znany z wyśmienitych kryminałów z Erastem Fandorinem w roli głównej, tym razem ukazuje się nam w nieco innej roli. Oczywiście akcja cyklu "Brudeszaft ze śmiercią" dzieje się na przełomie XIX i XX wieku i podobnie jak rozpoczynający dzieje słynnego detektywa "Azazel", ma miejsce w (jeszcze) carskiej Rosji. Tu jednak podobieństwa się kończą, bowiem to, co Akunin zaprezentował w dwóch pierwszych częściach nowej serii, znacznie odbiega od mrocznej atmosfery śledztw w stylu “kto zabił i dlaczego”. I co najlepsze, wcale nie oznacza to, że z automatu można zepchnąć serię "Bruderszaft ze śmiercią" na boczny tor bibliografii rosyjskiego pisarza bądź określić ją literaturą gorszego sortu.
Bardzo lubię arcymistrzowski styl Akunina, który swoją literacką przebiegłością i utrzymywaniem czytelnika w stałym napięciu oddawał hołd największym klasykom powieści kryminalnych. Niedoścignionym ideałem jest dla mnie na ten moment "Lewiatan", który totalnie mną pozamiatał i dawno nie miałem takich ciarek, gdy czytałem (a właściwie słuchałem) tak absorbujący kryminał. Nawet jeśli autor pozwolił sobie na odrobinę humoru, to występował on w ilościach śladowych, z czego również byłem zadowolony (chociaż, nie wiem czemu, główny antagonista z "Gambitu tureckiego" wydawał mi się bardzo zabawny). Dlatego też z początku byłem wręcz zszokowany, gdy już na starcie "Bruderszaftu ze śmiercią" pióro Borisa Akunina jest lekkie, a nawet powiedziałbym, że frywolne.
Zdziwienie szybko przerodziło się w bezbrzeżny zachwyt, gdy z każdą stroną chwytałem za kostki pędzącą akcję w "Młokosie i diable". Musicie na samym wstępie wiedzieć, że cykl "Bruderszaft ze śmiercią" anonsowany jest jako konwersja filmu i powieści, a każda część ma nosić znamiona jednego z podgatunków. Dlatego też wspomniany "Młokos i diabeł" to komedia pełną gębą i – pomimo moich początkowych obiekcji wobec naciąganych wycieczek stylistycznych – ma to sens. Patrząc chłodnym okiem, dochodzi się do wniosku, że jest to historia, którą można byłoby zaprezentować jako filmowa komedia i nikt nie miałby co do tego wątpliwości; "Cierpienie złamanego serca" zaś jest zgodnie z zapewnieniem mości autora, melodramatem ukazującym udręczenie jednostki i mimo osiągniętego zwycięstwa mamy wrażenie, że bohater czuje się przegranym. Borisowi Akuninowi zwracam honory i już mówię Wam, o co tak naprawdę w tym bruderszafcie chodzi i kto z tą śmiercią pije.
Akcja i sensacja. Tym jest "Bruderszaft ze śmiercią". Mamy lato 1914 roku, arcyksiążę Franciszek Ferdynand już zdążył wyzionąć ducha w Sarajewie, a państwowe wywiady i kontrwywiady wpadają w panikę, bo nagle bezpieczeństwo i przechwycenie informacji staje się priorytetem najwyższej wagi. A zapowiada się na wojnę totalną, w wyniku której pogmatwanych sojuszów weźmie udział praktycznie cała Europa – takiego konfliktu jeszcze świat nie widział, więc każda teczka z tajnymi aktami jest na wagę złota. I tu pojawia się poważny mankament, bo carskie służby wywiadowcze nie cieszyły się wtedy zbyt wielką estymą, a być zesłanym do kontrwywiadu zakrawa o hańbę. To spotkało niestety księcia Kozłowskiego, który w wyniku odniesionej rany nie może wrócić do czynnej służby wojskowej. W resorcie ma jeden wielki bałagan, a tu nagle zwala mu się na głowę jeszcze problem z mnożącymi się jak króliki szpiegami.
"Młokos i diabeł" gładko wprowadza nas w ówczesne realia i przedstawia powagę sytuacji. W zupełnie przypadkowych i kuriozalnych okolicznościach dowodzący kontrwywiadem poznaje rozmarzonego chłystka, który pomimo początkowych niechęci, staje się dla Kozłowskiego bardzo przydatnym pomocnikiem, a dla czytelnika bardzo sympatycznym bohaterem. Przyznać muszę, że zarówno zabawne sytuacje (okraszone równie dowcipnym stylem Akunina – nie jestem w stanie zliczyć, ile razy parsknąłem szczerym śmiechem w trakcie lektury, ale było tego sporo) jak i rodząca się prawdziwa przyjaźń między księciem a Aleksiejem Romanowem, bardzo szybko sprawiły, że od "Bruderszaftu ze śmiercią" nie mogłem się oderwać i byłem ciekawy dalszych losów owych kamratów. Tym bardziej, że fabularnie cykl również daje nadzieję na rozrywkę najwyższych lotów. Szpiegowskie intrygi, walki z niemieckim wywiadem czy międzynarodową siatką handlarzy tajemnicami to, mam wrażenie, tylko przedsmak tego, co czeka nas w kolejnych częściach.
Okazuje się, że stary pies może nauczyć się nowych sztuczek – gdy sięgałem po "Bruderszaft ze śmiercią", miałem z tyłu głowy dotychczasowe dokonania Borisa Akunina z morderstwami i tajemniczymi śledztwami, otrzymałem zaś coś zupełnie innego. I bardzo się cieszę, że dałem się tak łatwo zaskoczyć, bo to tylko udowodniło mi, jak świetnym jest pisarzem i ile nowych aspektów swojej twórczości może jeszcze zaprezentować. Atmosfera powieści jest pozbawiona duszącego niepokoju, a w fabule można wyczuć sporo przewrotnych ironii losu (w tym przypadku można zacząć od samego tytułu, który jest według mnie idealnym odzwierciedleniem tego, w co pakują się Kozłowski i Romanow). Jest dużo humoru, który nie jest prostacki, a samo wydanie powieści również stoi na najwyższym poziomie – tekstowi towarzyszą klimatyczne ilustracje, stylizowane na te XIX-wieczne, zamieszczane do powieści wydawanych w formie broszur. Do tego między poszczególnymi częściami pojawiają się autentyczne fotografie z początku XX wieku. Dlatego też z niekłamaną przyjemnością informuję, że "Bruderszafta ze śmiercią" warto łyknąć – i gwarantuję, że na jednym się nie skończy.
Recenzja ukazała się na portalu www.gloskultury.pl
Boris Akunin, znany z wyśmienitych kryminałów z Erastem Fandorinem w roli głównej, tym razem ukazuje się nam w nieco innej roli. Oczywiście akcja cyklu "Brudeszaft ze śmiercią" dzieje się na przełomie XIX i XX wieku i podobnie jak rozpoczynający dzieje słynnego detektywa "Azazel", ma miejsce w (jeszcze) carskiej Rosji. Tu jednak podobieństwa się kończą, bowiem to, co Akunin...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-10
2017-03-23
Powieści psychologiczne mają swych współczesnych wybitnych przedstawicieli w Skandynawii i nie powinno to dziwić – wszak jest to godna kontynuacja prekursorskich wyczynów ich poprzedników. Stulecie temu Knut Hamsun, publikując przełomowy "Głód", stworzył podwaliny pod twórczość wszelkiej maści Christensenów i Knausgårdów, a do ich grona ochoczo dołączają nowi adepci literatury psychologicznej. Ponad dekadę temu w Norwegii zadebiutował Carl Frode Tiller, który za "Osaczenie" otrzymał prestiżowe wyróżnienia: Europejską Nagrodę Literacką i Norweską Nagrodę Krytyków. Sami jednak wiemy, jak to bywa z tymi laurami zwycięstwa – nagrody swoją drogą, faktyczna jakość książki swoją. Jako że mam słabość do norweskich pisarzy, ochoczo zabrałem się za lekturę i, cóż tu kłamać, wsiąkłem.
Od razu trzeba powiedzieć, że "Osaczenie" zaskakuje nie tyle treścią, co formą. A co najlepsze, docenienie tego przychodzi z czasem – właściwie to dopiero po skończeniu książki i poukładaniu sobie wszystkiego w głowie zdałem sobie sprawę, ile precyzji włożył w tworzenie tej powieści Carl Frode Tiller. Czytając opis, dowiadujemy się, że niejaki David prosi o pomoc każdego, kto kiedykolwiek go znał – biedak stracił pamięć i każdy list, każda wiadomość pozwoli mu na odtworzenie swojego „ja”. Odpowiadają mu Jon, Arvid i Silje – osoby znane Davidowi z młodzieńczych lat, które ochoczo udzielają mu wsparcia w formie epistolarnej. O Davidzie nie wiemy nic, więc wszelkie wnioski wysuwamy z ich opowieści.
Autor zastosował starą jak świat magiczną sztuczkę, polegającą na odwróceniu uwagi widza jedną ręką, aby oczy nie widziały, co robi druga. Podczas gdy czytelnik szuka w powieści psychologicznej okruchów Davida, który przecież w końcu powinien być objawiony w pełnej krasie, prawdziwa historia dzieje się zupełnie gdzieś indziej. Tak, wciąż w tych samych listach, ale David nagle okazuje się być gdzieś obok. Tiller doskonale wie, że ludzie uwielbiają opowiadać o sobie. To Jon, Arvid i Silje są osobami rozbieranymi na części pierwsze, których poznajemy krok po kroku. A ponieważ o ich charakterze dowiadujemy się z ich własnych słów (oraz fabularnych wtrąceń, kiedy to obserwujemy ich poczynania tuż przed napisaniem listu do Davida), nie zawsze możemy im zaufać. Bo haczyk polega na tym, że wszyscy bohaterowie tego psychologicznego thrillera znają się osobiście – David, Jon i Silje stanowili nierozłączną paczkę przyjaciół w okresie nastoletnim, Arvid zaś jest ojczymem Davida, który również postanowił opowiedzieć swojemu pasierbowi jego historię ze swojej perspektywy. Pikanterii oczywiście dodaje fakt, że nie zawsze relacje się ze sobą zbiegają.
Im dłużej o tym myślę i staram się to sensownie przelać w słowa, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, jak genialnie wymyślone jest "Osaczenie". Jak prawdziwie psychologiczna jest to powieść. Bo nie można powiedzieć, aby każdy z bohaterów w którymś momencie jawnie skłamał, wykorzystał szansę na wybielenie własnego życiorysu wobec cierpiącego na amnezję Davida. Wciąż jednak pojawiają się sytuacje, kiedy teoretycznie wspólna historia wspomnianej czwórki nosi w sobie drobne różnice – wynikające przede wszystkim z odbioru rzeczywistości przez każdego z nich. Przytoczę tutaj przykład Jona – jest to chłopak o niskiej samoocenie, który stale poszukiwał dowartościowania i akceptacji się wśród innych. Jego relacja więc opiera się głównie na ciepłych wspomnieniach stosunków między nim a Davidem, którzy w pewnym momencie byli naprawdę blisko. Jednocześnie pokazuje w swoich retrospekcjach Arvida jako nielubianego ojczyma, który doprowadza do szału swojego pasierba. Gdy jednak przechodzimy do relacji pozostałych osób, widzimy różnicę w perspektywach. Najciekawsza jest relacja Silje, która pozwala przede wszystkim wychwycić wspomniane różnice; jednak w jej przypadku również to, co dzieje się „współcześnie”, stanowiło dla mnie trzymającą w napięciu lekturę – jej balansujące na krawędzi załamania nerwowego zachowanie względem męża było sporą dawką emocji i był to zdecydowanie najlepszy fragment poza wszystkimi listami.
Każdy z bohaterów, w oparciu o swoje obecne przeżycia i stan psychiczny, obnaża przed Davidem ich własną, zbiorową przeszłość, prezentując czytelnikowi studium relacji rodzinnych i przyjacielskich. Wydaje mi się, że jest to właśnie główny cel "Osaczenia" – aby ukazać, jak układają się ludzkie losy i jak bardzo nasze wyobrażenia o stosunkach międzyludzkich mogą się różnić. Zaintrygował mnie zwłaszcza problem „nieobecnego ojca”, który jest wręcz elementem wspólnym wszystkich bohaterów. Zarówno Jon, David i Silje odczuli brak ojcowskiej opieki i zdaje się to w pewien sposób wpływać na ich psychikę. Nawet Arvid zetknął się z tym problemem, bo przecież musiał stać się dla kogoś przybranym tatą, co wobec konfrontacji z nastoletnim chłopakiem jest nie lada wyzwaniem. I jest to zresztą jeden z nielicznych wątków, który wobec poznawania Davida staje się spalający całą narrację – David, nigdy nie poznawszy swojego ojca, niczym obłożony klątwą Fred z genialnego "Półbrata" Larsa Saabye Christensena toczył walkę z samym sobą myśląc o tym, że jest wybrakowanym elementem i z jednej strony nie chciał poznać tożsamości swojego ojca (bo może był to gwałt, a może niechciana wpadka – po co młodemu człowiekowi wiedzieć takie rzeczy?), a z drugiej zaczął zauważać drobne rzeczy, które mogły go nakierować na przyczynę swych narodzin. Poruszył mnie sposób, w jaki Carl Frode Tiller z początku nieśmiało „przeszmuglował” ten wątek, aż w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, jak mocno autor zaakcentował to, że każdy z bohaterów wyniósł swoje psychiczne problemy rujnujące całe dorosłe życie z domu, a dokładnie – z niepełnego domu.
"Osaczenie" może na ten moment nie jawi mi się jako powieść wybitna, ale mam na to również usprawiedliwienie. Jak wcześniej zauważyłem, Tiller trochę pobawił się czytelnikiem i sprawił, że czytając jego powieść szukałem zupełnie innych informacji, w trakcie lektury oczekiwałem innego rozwiązania i finału. Przyznać się muszę, że mniej więcej w połowie czułem, że z tą książką jest coś nie tak – albo zmierza ona do nudnego zakończenia i wszystkie te nagrody są przyznane niesłusznie, albo czeka mnie jakaś nagła wolta, która wszystko odmieni. I ten moment faktycznie nadchodzi, największą zaś przyjemność odczuwam teraz, już po zakończonej lekturze. Ilość myśli i analiz poszczególnych bohaterów sprawia, że do "Osaczenia" chciałoby się wrócić jeszcze raz, tym razem po to, aby przeczytać tę powieść poprawnie, doszukując się detali tam, gdzie trzeba. To nie jest książka, o której się zapomina po odłożeniu jej na półkę. Ona dopiero od tego momentu zaczyna w Was żyć – jest to jedno z najpiękniejszych uczuć towarzyszących czytaniu i szczerze zachęcam do lektury wszystkich zwolenników psychologicznych puzzli.
Recenzja została opublikowana na portalu www.gloskultury.pl
Powieści psychologiczne mają swych współczesnych wybitnych przedstawicieli w Skandynawii i nie powinno to dziwić – wszak jest to godna kontynuacja prekursorskich wyczynów ich poprzedników. Stulecie temu Knut Hamsun, publikując przełomowy "Głód", stworzył podwaliny pod twórczość wszelkiej maści Christensenów i Knausgårdów, a do ich grona ochoczo dołączają nowi adepci...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-20
2017-01-15
2017-01-03
Niestety czuć, że "Roland" został napisany przez młodego pisarza, który koniecznie chciał stworzyć epicką sagę. Mam nadzieję, że kolejne tomy wykażą się większą dojrzałością, bo tom otwierający "Mroczną Wieżę" jest pozbawioną sensu papką.
Niestety czuć, że "Roland" został napisany przez młodego pisarza, który koniecznie chciał stworzyć epicką sagę. Mam nadzieję, że kolejne tomy wykażą się większą dojrzałością, bo tom otwierający "Mroczną Wieżę" jest pozbawioną sensu papką.
Pokaż mimo to