-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2023-09-16
2022-09-09
2022-06-16
2022-03-15
2022-02-23
2019-03-12
2019-02-09
2019-01-26
2018-11-08
2018-09-08
2016-10-11
Powiedzieć, że druga część cyklu "Pola dawno zapomnianych bitew" Roberta J. Szmidta okazała się być równie dobra, co otwierająca serię powieść Łatwo być bogiem, to jawne kłamstwo. "Ucieczka z raju" okazuje się być książką jeszcze lepszą, świetnie rozwijającą niektóre wątło naszkicowane wątki swojej poprzedniczki, gdzie właściwie otrzymaliśmy tylko kęs pysznej potrawy, na którą przyszło nam długo czekać. Ale warto było, ponieważ autor postarał się o to, aby czytelnika potrzymać w napięciu i w odpowiednim momencie podkręcić atmosferę powieści. Z najnowszej książki Roberta J. Szmidta jestem zadowolony jak diabli!
W "Łatwo być bogiem" autor wykazał się kompletnym brakiem litości – zakończył powieść wielkim cliffhangerem, każąc czytelnikom domyślać się, co to za tajemnicza flota bez żadnego powodu rozpoczęła wojnę z ludzką cywilizacją. A żeby było śmieszniej, wyniszczający konflikt wybuchł w momencie, gdy ludzkość desperacko poszukiwała innej cywilizowanej rasy, która mogłaby zamieszkiwać Wszechświat – wszak myśl, że jesteśmy jedynymi istotami w przestrzeni kosmicznej, to bardzo egoistyczna postawa. Tajna misja na Xan 4 dowiodła, że faktycznie nie jesteśmy sami we Wszechświecie, lecz wspomniany już atak dowiódł, że może jest on bardziej zatłoczony, niż nam się wydawało. "Ucieczka z raju" to powieść, w której przedstawione są skutki wybuchu wojny – okazuje się bowiem, że obcy znacznie przewyższają nas, jeśli chodzi o rozwój technologiczny, co w praktyce oznacza stopniową zagładę naszego gatunku. A na to się zapowiada, ponieważ przeciwnik nie zamierza nawiązać jakiegokolwiek kontaktu, a z obserwacji jego zachowań jasno wynika, że jego celem jest całkowite zniszczenie rasy ludzkiej. Człowiek jest więc bezbronną myszką, a nieznana nam rasa drapieżnym kocurem.
To porównanie jest zresztą bardzo na miejscu, ponieważ ludzkości pozostało jedynie uciekać i zwodzić przeciwnika, dopóki nie znajdzie się sposób na stawienie realnego oporu. Ewakuowane są planety i kolonie położone najbliżej frontu wojny, a jedną z nich zarządza Henryan Święcki, znany admiralicji z szalonych pomysłów i nietuzinkowego rozwiązania problemu z układem Xan 4. Ten wątek główny może na pierwszy rzut oka nie brzmieć rewelacyjnie, ale cały sekret trzymającej w napięciu lektury polega na tym, że Święcki ma łeb nie od parady i stale kombinuje, jak najskuteczniej uratować jak najwięcej mieszkańców na Delcie Uletty. A przy tym Robert J. Szmidt nie tworzy fabuły, którą można by nazwać nieprawdopodobną lub poddającą w wątpliwość inteligencję czytelnika. Jest wręcz przeciwnie (i to było już widoczne w "Łatwo być bogiem") – sam schemat ewakuacji i napotykanych raz po raz problemów oraz wojenne perturbacje zmierzające nieuchronnie do naszej zagłady nie brzmią fałszywą nutą, wszystko w "Ucieczce z raju" sprawia wrażenie niezwykle przemyślanego i można się spodziewać, że następne części też takie będą. Znałem wcześniej twórczość Roberta J. Szmidta, ale dzięki "Polom dawno zapomnianych bitew" znacznie urósł w moich oczach, chociaż nawet nie znam jeszcze zakończenia cyklu.
No i najważniejsze – jeśli w którymś momencie w trakcie lektury "Łatwo być bogiem" odnieśliście wrażenie, że jakiś wątek został nonszalancko zmarginalizowany bądź pominięty, będziecie zachwyceni wieścią, że, cytując klasyczne powiedzenie, nic w przyrodzie nie ginie. Przede wszystkim nie zostaje porzucony wątek z prologu powieści (zamieszczony wcześniej w zbiorze "Alpha Team" jako opowiadanie i to właśnie ten tekst sprawił, że wyczekiwałem "Pól dawno zapomnianych bitew"), który rzuca wiele światła na wydarzenia mające miejsce we Wszechświecie, i był dla mnie taką bombą, że przez chwilę zapomniałem o reszcie powieści. Robert J. Szmidt kontynuuje odkrywanie brutalnej prawdy o człowieku, której rdzeniem jest mylne przekonanie o naszej wyjątkowości. W zetknięciu bowiem z obcą rasą jesteśmy beznadziejnie bezbronni i przeświadczenie o tym, że znalazłszy inną inteligentną formę życia, będziemy z nią komunikować się jak równy z równym, to jedna wielka bzdura. Kwestionowana jest również idea sposobu naszego powstania i próba przypisania temu jakiejkolwiek celowości. Nie bez powodu każda religia rozpoczyna się od stworzenia człowieka, podkreślając jego wyjątkowość i umiłowanie Stwórcy, fani ewolucji widzą w nas zaś tryumf naszych genów i niespotykaną sztukę uczenia się na własnych doświadczeniach i bum – w ten sposób powstał człowiek. A co, jeśli było zupełnie inaczej? W "Ucieczce z raju" Robert J. Szmidt po raz kolejny zabił mi ćwieka swoją przerażającą wizją – teoria Dänikena to przy tym pikuś.
"Ucieczka z raju" była dla mnie przyjemną podróżą do raju dla fanów fantastyki naukowej, którą należy stawiać na najwyższej półce obok książek mistrzów gatunku. Autor potwierdził, że włada wszystkimi atutami, aby stworzyć cykl science fiction, który jest z gatunku tych przeraźliwie prawdopodobnych, tak jak to bywa u chociażby Lema czy Philipa K. Dicka. Robert J. Szmidt ma swój własny, ostry i bezpardonowy styl, który dodaje jego powieściom brutalności – i słusznie, bo Wszechświat okazuje się być brutalnie nieprzyjazny i niebezpieczny. Chociaż po lekturze "Łatwo być bogiem" nie sądziłem, że jest możliwe, aby kolejna powieść była jeszcze lepsza, to teraz muszę z rezerwą powiedzieć, że nie wiem, czego się spodziewać po kolejnej części. Domyślam się jednak, że skoro dotychczas "Pola dawno zapomnianych bitew" sprawiają wrażenie bardzo przemyślanego cyklu, to Robert J. Szmidt jeszcze zdąży mnie zaskoczyć. Wprost nie mogę się doczekać!
Powiedzieć, że druga część cyklu "Pola dawno zapomnianych bitew" Roberta J. Szmidta okazała się być równie dobra, co otwierająca serię powieść Łatwo być bogiem, to jawne kłamstwo. "Ucieczka z raju" okazuje się być książką jeszcze lepszą, świetnie rozwijającą niektóre wątło naszkicowane wątki swojej poprzedniczki, gdzie właściwie otrzymaliśmy tylko kęs pysznej potrawy, na...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09-10
Gdy przez wiele lat posiadałem akwarium, lubiłem w chwilach czystej próżności myśleć, że jestem dla pływających w nim rybek niczym bóg. Wiedziałem, że ode mnie zależy ich los – jeśli ich nie nakarmię, umrą z głodu; jeśli nie będę dostatecznie często dokonywał porządków w ich szklanym domu, w końcu zatrują się z nadmiaru nieczystości. Mogłem w jeden dzień kompletnie zmienić ich świat, przemeblowując całą aranżację, która dla mych podwodnych pupilków była całym światem. Gdy weń ingerowałem, widziałem popłoch i przerażenie w ich zachowaniu. Jednocześnie, każdorazowe zbliżenie ręki do zbiornika powodowało, że wszystkie podpływały do tafli wody, licząc na „dar z niebios”. Niewiele brakuje do tego, żeby odczuć potrzebę wpływania na życie pomniejszych istot, dla których wydaje nam się, że jesteśmy alfą i omegą. Robert J. Szmidt przenosi te rozważania w przyszłość, w której boskie pragnienia dają o sobie znać bardziej, niż byśmy się tego spodziewali.
„Łatwo być bogiem” otwiera cykl „Pola dawno zapomnianych bitew”, z którym czytelnicy polskiego s-f mogli się zapoznać chociażby w tomie opowiadań „Alpha Team”. Ponad 100-stronicowe opowiadanie wieńczące ten zbiór, zrobiło na mnie kilka lat temu spore wrażenie i już wtedy oczekiwałem kontynuacji. Niestety brak dalszych informacji o nadchodzącej premierze sprawił, że z czasem zapomniałem o tym projekcie. Tym większą radość poczułem, gdy przyszło mi pochylić się nad pierwszym tomem, który zaczyna się… właśnie wspomnianym przed chwilą opowiadaniem. Była to miła powtórka, którą należy potraktować jako prolog – głównym wątkiem „Łatwo być bogiem” jest tajna misja w systemie Xan 4, w którym to natrafiono na nie jedną – i pierwszą zarazem – obcą cywilizację, ale na aż dwie rasy mieszkające na jednej planecie. Ekipa obserwująca poczynania nowo poznanych istot rozumnych ma za zadanie jedynie być świadkiem ich dziejów, jednak niektórym z uczestników dość szybko włącza się syndrom boga. Na stacji tworzy się, można by rzec, sekta Bogów, którzy nie chcą pozostać bierni wobec dramatycznych wydarzeń na obcej planecie. Wtedy to do akcji wkracza Henryan Święcki – człowiek, który ma przekichane po całości. Jako skazaniec odbywający karę w najgorszej dziurze we wszechświecie, nie ma zbyt wielkich perspektyw na przyszłość. Los na chwilę się do niego uśmiechnął, dając mu szansę na nowe, lepsze życie. Jego ratunkiem jest owa misja w systemie Xan 4, ale musi uważać – wszelka niekompetencja jest biletem w jedną stronę do miejsca, gdzie Święcki za nic nie chce wrócić.
Sama koncepcja powieści to coś więcej niż wymiana ognia z działka laserowego w próżni kosmicznej i spotkania pierwszego stopnia z kosmitami – Robert J. Szmidt bardzo trafnie steruje sugestiami, które mają stworzyć swoistą piramidę zależności ludzkiej cywilizacji wobec całego wszechświata. Autor wciąż przypomina także o samej idei boskości i tego, jak człowiek może postrzegać siły nadprzyrodzone. Czytelnicy opowiadania zapewne pamiętają, że dokonane przez załogę Nomady odkrycie, wstrząsnęłoby całą ludzką cywilizacją, krusząc fundamenty dotychczasowej kultury i nauki. Na tej bazie Robert J. Szmidt dalej posługuje się wizją Gurdów i Suhurów – ras odkrytych w systemie Xan 4 – które swym sposobem bycia i funkcjonowaniem społeczeństwa odbiegają od ziemskich standardów, będąc daleko w tyle za ziemską cywilizacją. To szybko sprawia, że człowiek w swej wrodzonej ciekawości i wścibskości chce zmienić obserwowany świat, nie godząc się na zachowania, które są sprzeczne z jego naturą. Henryan Święcki jest w rozsypce, bowiem z jednej strony ma za zadanie wyłącznie obserwować obcych i informować o ingerencjach Bogów w świat Gurdów i Suhurów; jednocześnie jako człowiek z krwi i kości nie jest w stanie biernie się przyglądać zachowaniom, które uważa za barbarzyńskie. Musi walczyć z Bogami, chociaż w jego sercu pojawiają się chwile zwątpienia, czy aby czyni słusznie. „Łatwo być bogiem” jest tytułem, który celnie trafia w sens powieści.
Stylistyka powieści nie była dla mnie zaskoczeniem, bowiem właśnie tego spodziewałem się po autorze. Robert J. Szmidt pisze językiem bezpośrednim, agresywnym, często wulgarnym. Nie ma tu miejsca na romantyczne opisy przyrody czy emocjonalne utyskiwania bohaterów. Co wrażliwszym czytelnikom uszy mogą zwiędnąć i szybko odbiją się od takiej narracji. Warto jednak dać Szmidtowi szansę: najważniejsza jest tu akcja, która dzięki takiemu językowi nabiera niesamowitego tempa, przez co jego książki czyta się błyskawicznie i z przyjemnością. Do „Łatwo być bogiem” nie mam w zasadzie większych uwag, bowiem ciężko też jest mi ocenić początek serii, który może podryfować w dowolnym kierunku. Pierwszy tom „Pól dawno zapomnianych bitew” oprócz prologu był monotematyczny – brak w nim wątków pobocznych, które mogłyby otworzyć szerszą perspektywę na uniwersum cyklu. I chyba tylko to mógłbym zarzucić autorowi, gdybym był zgryźliwym tetrykiem (na szczęście zgryźliwy nie jestem). Całość jako powieść jednak mi się podobała, a mocno zaakcentowane zakończenie aż się prosi, żeby od razu przysiąść do drugiego tomu. Mam nadzieję, że kolejne wątki wzmocnią wielopoziomową warstwę wytworzonego już świata i będę mógł napisać, że mamy do czynienia z co najmniej wielką literaturą science fiction.
recenzja ukazała się na portalu wMeritum.pl: http://wmeritum.pl/boska-interwencja-robert-j-szmidt-latwo-byc-bogiem-recenzja/
Gdy przez wiele lat posiadałem akwarium, lubiłem w chwilach czystej próżności myśleć, że jestem dla pływających w nim rybek niczym bóg. Wiedziałem, że ode mnie zależy ich los – jeśli ich nie nakarmię, umrą z głodu; jeśli nie będę dostatecznie często dokonywał porządków w ich szklanym domu, w końcu zatrują się z nadmiaru nieczystości. Mogłem w jeden dzień kompletnie zmienić...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-01
Myślę, że mogę sobie pozwolić na generalizację – wydaje mi się, że każdy miłośnik sztuki rozrywkowej – niezależnie czy mowa o książce, filmie, grze itd. – obawia się nieuniknionego końca ulubionej opowieści. Oczywiście czekamy na wielki finał z wypiekami na twarzy, bo chcemy przecież wiedzieć, jak to wszystko się skończy; wtedy też jednak zakradają się dwa demony: Nostalgia i Niepokój. Ten pierwszy odpowiada za poczucie, że kończy się wspaniała przygoda, do której przyjdzie nam powracać tylko we wspomnieniach (czy też przy drugiej czy kolejnej lekturze – ale wiemy, że to już nie to samo). Drugi z braci N to nieprzyjemne wiercenie w brzuchu szepczące do ucha wątpliwości, czy finał spełni nasze oczekiwania. Kilkutomowe wydawnictwa mają przechlapane, bo przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia, a jak nadmuchany przez autora balonik pęknie, pozostawiając po sobie nieprzyjemny smrodek, to każdy wie, czym to się kończy. Opowiadam o tym wszystkim, bo rozpoczynając finałowe "Zwycięstwo albo śmierć", miałem demony N na swoich barkach, wiedząc, że to już koniec.
Gęsty wstęp to oczywiście kolejna przykrywka, aby wydłużyć przebywanie z historią o Henryanie Święckim i wojnie totalnej z Obcymi. Uważam, że "Pola dawno zapomnianych bitew" to jedna z najlepszych rzeczy, jakie spotkała mnie w polskiej fantastyce w ciągu ostatnich kilku lat, więc chyba rozumiecie moją sytuację. Co prawda poprzedni tom troszkę uśpił moją czujność zahamowaniem akcji, ale nie przeszkodziło mi to w mniemaniu, że wieńczący serię tom "Zwycięstwo albo śmierć" odkuje się z nawiązką. I tak jest, bo to bardzo satysfakcjonująca space opera, w której autor nie bawi się w półśrodki. Nie ma co się zresztą dziwić, bo przecież ludzkość została postawiona pod ścianą, o czym wie każdy czytelnik poprzednich tomów.
Ratunkiem zdaje się być niezastąpiony Henryan Święcki, który ma niesamowity talent do podpadania swoim przełożonym i wymyślania nieszablonowych planów sprawiających, że ludzkość jako taka jeszcze może cieszyć się życiem. Tu jednak wkrada się chytra polityka, która wymusza na nim większą ostrożność. Tym bardziej że Robert J. Szmidt mu nie popuszcza, wprowadzając do jego historii zaskakujący wątek, pozornie w pewnym momencie zbagatelizowany – Święcki staje się więc człowiekiem rozdartym, który mając na barkach los milionów istnień, zmaga się z osobistymi zagwozdkami. Pogłębienie tej postaci oceniam jak najbardziej na plus, tak samo jak zacieśniające się polityczne intrygi. Przyznam się, że wcześniej nie przywiązywałem do politycznego aspektu uniwersum "Pól dawno zapomnianych bitew" wielkiej wagi, dlatego cieszę się, że tym razem i tu znalazłem przyjemny element lektury.
Cieszy również, że Robert J. Szmidt powraca do wydarzeń, które miały miejsce w poprzednich tomach serii, a zwłaszcza otwierającej cykl powieści "Łatwo być Bogiem". Uważam ją za część równie fascynującą, co omawiana tu książka, chociaż nietrudno odnieść wrażenie, że znacznie różni się od następnych tomów – wszak to opowieść o dwóch obcych cywilizacjach, których obserwują „ziemscy” badacze z głębszym przesłaniem niż popkulturowa papka rozrywkowa, a konflikt z Obcymi dopiero wkracza w początkową fazę. Z otwartymi ramionami przyjąłem ponowne otwarcie wątku Suhurów, widząc w tym jednocześnie swego rodzaju klamrę spinającą całą opowieść.
Kogo ja jednak oszukuję – wszak tu i tak najistotniejszy jest finał, bo przecież już kiedyś pewien mędrzec rzekł, że liczy się to, jak się (coś) kończy, a nie zaczyna. Powiem w takim razie, że demon Niepokoju mógł się schować do szafy, bo na szczęście mnie, jako wielbicielowi książek Roberta J. Szmidta, zakończenie przypadło do gustu. Jest mrocznie i bezpardonowo, chociaż autor nie omieszkał również wodzić mnie troszkę za nos, sugerując zupełnie inny kierunek. Oczywiście wybaczam mu to, bo w zamian za to dostałem świetną historię, która nie cuchnie sztampą i rozczarowaniem.
Oceniając "Zwycięstwo albo śmierć", trudno nie podsumować całości historii zaserwowanej nam w czterech tomach. Każdy z nich wniósł coś nowego, poszerzając jednocześnie główny wątek wojny totalnej z Obcymi. Każdy z nich trzyma co najmniej dobry poziom literackiej rozrywki, którą po prostu chce się czytać, a co najważniejsze – uniwersum wykreowane przez Roberta J. Szmidta, pomimo swej odległej przyszłości – wydaje się namacalnie prawdziwe i wiarygodne. Space operom często zarzuca się spłycenie świata przedstawionego czy po prostu logiczne nieścisłości bądź naukową ignorancję; nawet "Gwiezdne Wojny" mają swoich antagonistów. W tym przypadku jednak odnoszę wrażenie, że doświadczenie autora w tym gatunku nie pozwoliło na to, aby do książek wdarły się niewybaczalne idiotyzmy, psujące odbiór fikcyjnej rzeczywistości. To świat, do którego po prostu chce się wracać.
No właśnie, co z tym całym uniwersum, który fani zdążyli już polubić? Wszak wydaje się, że nie każda opowieść doczekała się spuentowania, powiedziałaby radośnie Nostalgia. Owszem, dowiedzieliśmy się o paru ważnych wydarzeniach w świecie powieści, których nie przyszło nam poznać do końca. Autor jednak zostawia przepyszny smaczek na sam koniec książki, który co prawda zwiastuje koniec jednej opowieści, ale wcale nie wyklucza ponownej wizyty w intrygującej fantazji Roberta J. Szmidta. I to jest strzał w dziesiątkę, bo ten świat po prostu zasługuje na kolejne powieści. W takim wypadku pozostaje mi odłożyć "Zwycięstwo albo śmierć" na specjalne miejsce w mojej biblioteczce i pozostawić wolną półkę na kolejne książki.
Recenzja ukazała się na portalu Głos Kultury (https://www.gloskultury.pl/zwyciestwo-albo-smierc-recenzja/)
Myślę, że mogę sobie pozwolić na generalizację – wydaje mi się, że każdy miłośnik sztuki rozrywkowej – niezależnie czy mowa o książce, filmie, grze itd. – obawia się nieuniknionego końca ulubionej opowieści. Oczywiście czekamy na wielki finał z wypiekami na twarzy, bo chcemy przecież wiedzieć, jak to wszystko się skończy; wtedy też jednak zakradają się dwa demony: Nostalgia...
więcej Pokaż mimo to