-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
Artykuły„Rok szarańczy” Terry’ego Hayesa wypływa poza gatunkowe ramy. Rozmowa z autoremRemigiusz Koziński1
-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz4
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
Biblioteczka
2023-09-03
2023-05-20
Po części kupiłem tę książkę przez przypadek, brakowało kilku groszy do darmowej przesyłki z księgarni internetowej, więc jako wielbiciel literatury SF, dobrałem „Odprysk świtu” samego Brandona Sandersona, a że wiele o nim słyszałem, a nic z jego twórczości nie czytałem- postanowiłem to zmienić.
Padło na książkę bardzo wysoko ocenioną, bo ocena 7,8 na Lubimyczytać.pl to naprawdę wysoka ocena.
Zaczynam czytanie: pierwsze kilka stron zaczyna się obiecująco, nie nadzwyczajnie, ale jednak obiecująco, później się rozkręci -myślę sobie i czytam dalej, ale im dalej, tym gorzej: dialogi beznadziejne, postacie płaskie i odrealnione (nawet jak na kryteria SF), wykreowane przez autora chyba z wielkim bólem i na siłę, fabuła nijaka i o niczym, autor skacze z miejsca na miejsce: raz tu, raz tam, trochę tego, trochę tamtego w rzeczywistości całość do niczego.
W pewnych fragmentach „Odprysk świtu” przypomina, a raczej chce przypominać „Diunę” Franka Herberta: w Diunie były dudniki, w odprysku są duszniki, w Diunie czerwie atakowały na pustyni, w odprysku potwory atakują w wodzie itp.
Ponoć wedle opisu na okładce autor w „Odprysku świtu” miał zamiar dać szansę zabłysnąć postaciom drugoplanowym przewijającym się w innych jego książkach.
Moim zdaniem te postacie ani nie zabłysnęły, ani nie dostały od autora szansy na zabłyśnięcie, brak w nich indywidualizmu, charyzmy, tego czegoś, co sprawia, że pozostają w pamięci czytelnika: one po prostu nie przekonują, są nadzwyczajniej w świecie po prostu sztuczne.
Gdy porównuję ten płód Sandersona do arcydzieł takich gigantów literatur SF, jak Ted Chiang, Philip K. Dick, Ray Bradbury, Stanisław Lem, czy Robert M. Wegner, to dochodzę do wniosku, że reklama na współczesnym rynku wydawniczym to siła, która jest w stanie każdego uczynić wielkim, nawet jeśli pisze o dupie Maryni.
Aby nie być tak całkowicie gołosłownym w swej krytyce, przytoczę cytat z „Odprysku świtu”, aby dać jakieś wyobrażenie o miałkości tego dziełka:
„-E tam velo wiesz. Jestem ten Lopen-Wskazał na siebie.Rua ukazał się Talikowi i zrobił gest sześcioma rękami, a później dla efektu wypuścił jeszcze dwie-To co myślisz? Powinienem zanieść tu waszego króla? Pewnie, byłem królem, choć tylko przez parę godzin. I tak naprawdę nie wiem, co lubią królowie.
Ty ...byłeś królem?
-Przez dwie godziny. Długa historia. Ale moja ręka właśnie mi wtedy odrosła, więc przez jakiś czas moja ręka od zawsze była królem. Nigdy nie nie była królem. Szalone co nie?”
Tak... zdecydowanie szalone i beznadziejnie beznadziejne.
W innym dialogu główna bohaterka Rysn rozmawia ze Sznur (?), w pewnym momencie prosi Sznur, aby zawołała jakiegoś marynarza, bo chce dostarczyć wiadomość do Rysn, co ciekawe w książce autor nie wspomina w żadnym miejscu o innej Rysn, czyli wychodzi na to, że albo autor się poplątał w tych dialogach, albo Rysn chciała wysłać wiadomość do siebie samej...uf aż się spociłem od tych wypocin.
Jeszcze na koniec garść imion występujących w powieści:
Kstled, Rysn, Drlwan, Smta, Yalb, Nlan, Fimkn.
Ja bym dorzucił jeszcze od siebie: Whzdrzn, Khlwzr i Bzdet to ostatnie jako podsumowanie całości.
Nie polecam !!!.
Po części kupiłem tę książkę przez przypadek, brakowało kilku groszy do darmowej przesyłki z księgarni internetowej, więc jako wielbiciel literatury SF, dobrałem „Odprysk świtu” samego Brandona Sandersona, a że wiele o nim słyszałem, a nic z jego twórczości nie czytałem- postanowiłem to zmienić.
Padło na książkę bardzo wysoko ocenioną, bo ocena 7,8 na Lubimyczytać.pl to...
2023-05-15
Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie myśl, że być może wszyscy ludzie, to tak naprawdę miliardy odmian, wcieleń, wersji czy jakkolwiek to zwał jednej kobiety i jednego mężczyzny, oczywiście sam traktuję to z ogromnym przymrużeniem oka, ale jednak traktuję.
Dziś w pochmurny, deszczowy dzień zasiadłem przed monitorem z wyświetloną stroną Lubimyczytać i zatęskniłem za twórczością Andy'ego Weira (tego od „Marsjanina” i „Projektu Hail Mary”).
Może pokazało się coś nowego tego autora, muszę sprawdzić- coś nowego się nie pokazało, ale ukazał mi się tytuł „The Egg”, co to takiego myślę ja sobie i wchodzę w szczegóły i czytam i widzę, że to tylko cztery strony-pomyłka myślę sobie i opinie czytam, może się wyjaśni... i się wyjaśnia, a jakże tylko cztery strony i w dodatku w jednej z opinii znajduję adres strony z polskim tłumaczeniem
(https://www.google.com/amp/s/khqweb.wordpress.com/2016/09/11/ciekawy-tekst/amp/): kopiuję, wklejam, wchodzę, widzę, że jest, więc czytam i co widzę, widzę to samo, o czym od jakiegoś czasu myślę, i o czym wspomniałem na samym początku swej opinii, a mianowicie Andy Weir w swym króciutkim opowiadaniu rozważa taką samą kwestię, nad którą od jakiegoś czasu się zastanawiam, kwestię hipotetycznej wersji jednego człowieka w miliardach wcieleń.
Niezły zbieg okoliczności, a może... nie zbieg?.
Opowiadanko króciutkie, warte przeczytania i przemyślenia, choćby dla zabawy i oderwania się od pochmurnej deszczowej rzeczywistości. Polecam.
Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie myśl, że być może wszyscy ludzie, to tak naprawdę miliardy odmian, wcieleń, wersji czy jakkolwiek to zwał jednej kobiety i jednego mężczyzny, oczywiście sam traktuję to z ogromnym przymrużeniem oka, ale jednak traktuję.
Dziś w pochmurny, deszczowy dzień zasiadłem przed monitorem z wyświetloną stroną Lubimyczytać i zatęskniłem za...
2023-04-15
Wiem już skąd tak wiele nagród dla Teda Chianga i opinii w stylu: „najwybitniejszy autor opowiadań w amerykańskiej SF ostatnich lat”.
Poziom, na jaki wznosi się Ted Chiang w zbiorze opowiadań „Siedemdziesiąt dwie litery” to poziom niebotycznie wysoki, jest to literatura z innego wymiaru różna od tego stylu, do którego przyzwyczailiśmy się zaliczać gatunek S-f.
Czytając „Siedemdziesiąt dwie litery”, już od pierwszego opowiadania- pierwszym skojarzeniem w odniesieniu do: stylu literackiego, głębi przemyśleń, oraz niepowtarzalnej aury tajemniczości jest argentyński pisarz, eseista i poeta Jorge Luis Borges, analogie widać wyraźne zwłaszcza porównując „Siedemdziesiąt dwie litery” Chianga do „Fikcji” i „Alefa” Borgesa.
Jakież było moje zaskoczenie i nie ukrywam satysfakcja, gdy po kilkudziesięciu stronach przeze mnie przeczytanych sam Chiang w jednym z opowiadań przytacza nazwisko Borgesa.
Fakt podobieństwa stylu nie oznacza oczywiście taniego naśladownictwa lub innych tym podobnych pejoratywnych zjawisk, absolutnie to nic z tych rzeczy, piszę o tym tylko dlatego, aby uświadomić potencjalnemu czytelnikowi mojej opinii- z jak wielkim pisarzem przyjdzie mu się zmierzyć, skoro porównywany jest przeze mnie do Borgesa.
Tych, których nieco przeraziłem Borgesem (autor megainteligentny, jednocześnie megaciężki) - muszę uspokoić, że Ted Chiang to nieco lżejszy kaliber, łatwiejszy w odbiorze, nie pozostawia tak wielu niedomówień i uchylonych drzwi do dowolnych własnych, rozwidlających się w nieskończoność potencjalnych interpretacji.
Na szczególne wyróżnienie ocierające się o geniusz i arcydzieło zasługują poniższe opowiadania:
Wieża Babilonu (Tower of Babylon, Nagroda Nebula 1990)
Piekło to nieobecność Boga (Hell Is the Absence of God, Nagroda Nebula 2002, Nagroda Hugo 2002, Nagroda Locusa 2002)
Dzielenie przez zero (Division by Zero, 1991)
Historia twojego życia (Story of Your Life, Nagroda Nebula 1999, Nagroda im. Theodora Sturgeona 1999)
Wydech (Exhalation, Hugo 2009, Locus 2009, Nagroda BSFA 2009)
Zrozum (Understand, 1991)
Siedemdziesiąt dwie litery (Seventy-Two Letters, Nagroda Sidewise 2000).
Wyżej wymienione opowiadania rozmieszczone są w kolejności od najlepszego w mojej osobistej ocenie.
Książka zawiera jeszcze cztery opowiadania, które w moim odczuciu nie są tak dobre, jak wyżej wymienione, lecz mimo wszystko warte są przeczytania i tak biją na głowę większość niczym niewyróżniającej się wszechobecnej ciapowatej papki pełzającej tak po krajowym, jak i zagranicznym rynku wydawniczym.
W moim mniemaniu tajemnicą sukcesu Teda Chianga jest fakt, iż autor nie nastawia się na ilość, lecz na jakość, może nie jest to tak opłacalne dla samego autora, ale dzięki temu daje nadzieję, właściwie nie tyle nadzieję ile pewność, że twórczość T. Chianga przetrwa próbę czasu, zmieniające się mody i inne poprawności polityczne i nie utonie w bylejakość i komercji nastawionej tylko na pieniądze.
POLECAM!!!
Wiem już skąd tak wiele nagród dla Teda Chianga i opinii w stylu: „najwybitniejszy autor opowiadań w amerykańskiej SF ostatnich lat”.
Poziom, na jaki wznosi się Ted Chiang w zbiorze opowiadań „Siedemdziesiąt dwie litery” to poziom niebotycznie wysoki, jest to literatura z innego wymiaru różna od tego stylu, do którego przyzwyczailiśmy się zaliczać gatunek S-f.
Czytając...
2023-03-12
Mam to szczęście, że zakupiłem dzieło Jacka Dukaja w wydaniu trzytomowym (łącznie ponad 1700 stron !!!) i gdy pomyślę sobie, że miałbym czytać wydanie jednotomowe ponad 1000 stronicowe, wydrukowane drobnym maczkiem to przechodzą mnie ciarki i niedowierzanie, że ktoś mógł wpaść na pomysł upakowania całości w tomiszczu, który mógłby służyć jako ciężarek na siłowni.
Jak do tej pory przeczytaną miałem jedynie „Katedrę” Jacka Dukaja, która to książeczka niewielkich rozmiarów rozpaliła mą wyobraźnię do czerwoności i sprawiła, że na półce pojawił się „Lód” w trzech tomach wydany.
Do czytania zabrałem się z nastawieniem może nieco zbyt huraoptymistycznym, spodziewałem się chyba czegoś bardziej fikcion niż science ...a tu mieszanka Dostojewskiego z Gombrowiczem (tym od „Kosmosu”, nie od „Ferdydurke”) doprawiona szczyptą wielkiego Lema z tą różnicą, że każdy z wyżej wymienionych prezentuje jak by to powiedzieć, nieco wyższy poziom, choć przyznać muszę, że pan Dukaj niewątpliwie pisarzem dobrym jest- co do tego wątpliwości nie mam, może jedynie zbyt przegadana całość, zbyt rozwlekła, rozciągliwa, monotematyczna, dreptająca wokół jakiejś idei, skubiąca tę ideę, lecz nie rozwijająca jej tak do końca, następnie autor przeskakuje do następnej idei- trochę rozdłubie, pokaże co nieco i pozostawia, przechodzi do następnego pomysłu, a może to i dobre, może resztę sami powinniśmy sobie wyobrazić, dopowiedzieć...może, choć co do tego to przekonania nie mam.
Czytając powyższe dzieło, przechodziłem od zachwytu poprzez zniecierpliwienie aż do znudzenia... i te przychodzące do głowy myśli: coś tu jest nie tak, czegoś tu brakuje, potencjał, pomysł, kunszt pisarski, inteligencja autora wszystko jest, wszystko na dość dobrym poziomie, miejscami nawet na najwyższym skoro przychodzą mi do głowy porównania z Dostojewskim, Gombrowiczem czy Lemem, a jednak czegoś brak, gdzieś to wszystko się lekko rozmywa, rozwadnia i dochodzę do wniosku, że słów za dużo, tak po prostu za bardzo autor to wszystko rozwlekł, rozcieńczył, rozwodnił i po przepuszczeniu przez sito moich osobistych preferencji, nadziei i oczekiwań, po odcedzeniu nadmiaru słowolejstwa, zostaje niewielka kupka tego, co najbardziej wartościowe i esencjonalne, tego czegoś niewysłowionego, ponadczasowego, tego czegoś, co sprawia, że dzieło nas zachwyca i czytamy go bez zniecierpliwienia, znudzenia i zmęczenia.
O ile „Katedrę” J.Dukaja przyrównać mógłbym do samorodka czystego złota, o tyle Lód przywodzi mi na myśl górę piachu z odrobiną tego cennego kruszcu.
Plusy: ciekawy język, przekonująca atmosfera oddająca ówczesne czasy, dobry pomysł na umiejscowienie akcji.
Minusy: za dużo słów, zbyt wiele chaotycznych postaci, główny bohater nieco mdły i mało wiarygodny, miejscami dzieło nużące i zbyt opasłe... czyta się i czyta a końca nie widać.
Czy polecam?...tak polecam, chociażby przez wzgląd na autora, bo gość naprawdę potrafi pisać, ale polecam pod warunkiem, że złoża waszej cierpliwości są przepastne i jesteście w stanie przebijać się przez 1700 stron (moje wydanie) dla odnalezienia czegoś, co z całą pewnością dałoby się wyrazić i zmieścić z wielkim pożytkiem dla czytelnika w jednym tomie o objętości maksimum 500-700 stron.
Mam to szczęście, że zakupiłem dzieło Jacka Dukaja w wydaniu trzytomowym (łącznie ponad 1700 stron !!!) i gdy pomyślę sobie, że miałbym czytać wydanie jednotomowe ponad 1000 stronicowe, wydrukowane drobnym maczkiem to przechodzą mnie ciarki i niedowierzanie, że ktoś mógł wpaść na pomysł upakowania całości w tomiszczu, który mógłby służyć jako ciężarek na siłowni.
Jak do tej...
2019-12-29
Dla mnie najlepsza książka s-f, jaką przeczytałem.Arakadij i Borys Strugaccy udowodnili że nie koniecznie trzeba napisać 10 tomów po 1000 stron żeby pokazać to co najlepsze w dziedzinie literatury s-f. Proza Strugackich nie jest przemądrzała, lecz mądra. Potencjał intelektualny autorów bije po oczach, od pierwszych stron widać przygotowanie merytoryczne z wielu dziedzin nauki -(m.in. z fizyki),
dzięki czemu nie ma żenujących wpadek, i mieszania pojęć naukowych. Książka wybitna, nie banalna fabuła, czyta się szybko, jednym słowem godna polecenia.
Dla mnie najlepsza książka s-f, jaką przeczytałem.Arakadij i Borys Strugaccy udowodnili że nie koniecznie trzeba napisać 10 tomów po 1000 stron żeby pokazać to co najlepsze w dziedzinie literatury s-f. Proza Strugackich nie jest przemądrzała, lecz mądra. Potencjał intelektualny autorów bije po oczach, od pierwszych stron widać przygotowanie merytoryczne z wielu dziedzin...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-16
W trzecim tomie zatytułowanym „Dzieci Diuny” Frank Herbert- autor powieści wzniósł się na najwyższy poziom kunsztu pisarskiego, wykreował swoje światy po mistrzowsku, ubrał bohaterów w przymioty i cechy wprost nie do wyobrażenia dla przeciętnego czytelnika.
Akcja powieści w zasadzie rozpoczyna się ultra-dynamicznie, a potem z każdą stroną jest coraz ciekawiej, powieść nabiera impetu, zaczyna: dziwić, przerażać, zaskakiwać, nie pozwala przewidzieć przez czytelnika następujących po sobie przyszłych wydarzeń, tym samym pochłania obserwatora bez reszty niczym osobliwość (punkt lub linia, gdzie przyspieszenie grawitacyjne lub gęstość materii są nieskończone).
Wielowątkowa narracja prowadzona przez F.Herberta, ukazuje nam całe rzesze świetnie wykreowanych postaci, poruszających się niezwykle płynnie w wykreowanym przez autora świecie, są one przekonujące i nakreślone w sposób subtelny i wyrafinowany a mimo to wyrazisty.
Powieść zaskakuje wielością poruszanych aspektów filozoficzno- duchowych oraz głębią przemyśleń i wniosków z nich płynących, tym samym nie jest to proste czytadełko dla każdego i nie każdemu prawdopodobnie się spodoba, jeśli zaś padnie na podatny grunt i będzie czytane z uwagą przez w miarę wprawnego czytelnika, zaskoczy z pewnością swą głębią i mądrością i wyda obfity plon: zadowolenia, radości oraz satysfakcji.
Nie wiele jest książek przeze mnie przeczytanych z gatunku s-f, które zrobiłyby na mnie tak duże wrażenie, a staram się wybierać książki tylko te najlepsze i najwyżej oceniane przez krytyków, jak i zwykłych czytelników. Przeczytałem zaś tych książek z tego gatunku naprawdę wiele i muszę przyznać, że F. Herbert to wielki pisarz a czytanie jego dzieł to ogromna przyjemność. Polecam.
W trzecim tomie zatytułowanym „Dzieci Diuny” Frank Herbert- autor powieści wzniósł się na najwyższy poziom kunsztu pisarskiego, wykreował swoje światy po mistrzowsku, ubrał bohaterów w przymioty i cechy wprost nie do wyobrażenia dla przeciętnego czytelnika.
Akcja powieści w zasadzie rozpoczyna się ultra-dynamicznie, a potem z każdą stroną jest coraz ciekawiej, powieść...
2020-01-22
Jewgienij Iwanowicz Zamiatin, autor antyutopijnej powieści „My”, powieści dość znanej w świecie literackim będącej niejako pierwowzorem tak znanych antyutopii, jak: „Nowy, wspaniały świat” Huxleya i „Rok 1984” Orwella- obie pozycje przeczytane przeze mnie i obie wysoko przeze mnie cenione. Pomyślałem więc sobie: jakiż to nowy porządek świata ukaże mi rosyjski pisarz Jewgienij Iwanowicz Zamiatin najbardziej znany właśnie z powieści „My”. Przeczytanie powyższej książki mnie kusiło, za sprawą drążącej mój umysł świadomości, że jego powieść ukazała się najwcześniej, a że w okolicznych bibliotekach wypożyczyć się nie dało, zdecydowałem się na zakup powyższego dzieła.
Kupiłem, więc czytam -20 stron: (nic) -spoko, to normalne: rozkręci się, 50 stron: (już 50 stron i się nie rozkręca...),100 stron:(a może w cholerę to odłożyć -nie kuś kusicielu; zawsze czytam do końca, tym bardziej że pozostało tylko jeszcze 80 stron), 150 stron:(ona nie ma końca, ale cierpliwości),180-ta i ostatnia strona...wreszcie (YES, YES, YES- „to już jest koniec, nie ma już nic”).
Teraz pytanie: czy polecam przeczytanie tej książki ?
Odpowiedź brzmi tak, choć wygląda to na paradoks, że polecam książkę, która mi osobiście się nie podobała, polecam tylko dlatego, że podejrzewam, iż w moim przypadku coś poszło nie tak, może najzwyczajniej w świecie trafiła ta książka w nieodpowiedni czas u mnie i być może trzeba ją przeczytać jeszcze raz w innych bardziej sprzyjających okolicznościach, może wtedy spojrzę na nią z innej perspektywy, świeższym okiem, pod innym kątem, z większego oddalenia i odnajdę w niej to coś, co stanowi o tym, że ma tak dużą rzeszę wielbicieli.
Jewgienij Iwanowicz Zamiatin, autor antyutopijnej powieści „My”, powieści dość znanej w świecie literackim będącej niejako pierwowzorem tak znanych antyutopii, jak: „Nowy, wspaniały świat” Huxleya i „Rok 1984” Orwella- obie pozycje przeczytane przeze mnie i obie wysoko przeze mnie cenione. Pomyślałem więc sobie: jakiż to nowy porządek świata ukaże mi rosyjski pisarz...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-29
Walter Michael Miller Jr. To bez wątpienia autor jednego dzieła... ale za to jakiego?, po prostu arcydzieła.
Powyższa książka przytłoczyła mnie swą wielkością, uświadomiła mi, że aby być wybitnym pisarzem, nie potrzeba wydawać tak wielu książek, jak np. S King (doskonały pisarz), czy R. Mróz, klepać jak z matrycy, wystarczy napisać jedną, ale konkretną tak jak w przypadku Waltera M. Millera, który swoją „Kantyczką dla Leibowitza” udowodnił niczym wielki M. Bułhakow „Mistrzem i Małgorzatą”, że należy do grona najlepszych pisarzy w historii literatury.
Powieść Waltera M. Millera to powieść postapokaliptyczna podzielona na trzy części, ukazująca drobny wycinek świata w trzech różnych okresach, niezwykle burzliwych i zwrotnych w dziejach ludzkości, widzianych przez pryzmat życia klasztornego mnichów Zakonu albertyńskiego błogosławionego Leibowitza, nie jest to powieść w stylu „Imię róży” Umberto Eco, choć niekiedy odczuć możemy podobny klimat, nie dziwi to, gdyż tak w jednym, jak i w drugim przypadku mamy do czynienia z mnichami, czyli ludkiem dość specyficznym, patrzącym na rzeczywistość i odbierającym tę rzeczywistość nieco inaczej niż zwykły zjadacz chleba, dla nich Bóg jest na pierwszym miejscu a świat przy okazji, dla nas (wierzących): świat na pierwszym a Bóg przy okazji, co prawda mnich to też człowiek i tak jak człowiekowi zdarzają mu się większe lub mniejsze potknięcia, nie omieszkał tego zauważyć autor powyższego dzieła, który ukazał w sposób dość wyrazisty blaski i cienie życia klasztornego. Wśród bohaterów powieści odnajdziemy ludzi naprawdę wielkich obdarzonych iskrą bożą, są też jednostki przeciętne, ale zdarzają się również indywidua spod ciemnej gwiazdy: podłe i złośliwe.
Rozpisałem się o mnichach, a tak naprawdę w tym dziele nie o samych mnichów chodzi, są oni raczej tłem powieści, na którym odmalowane są losy ludzkości i jej walka o przetrwanie.
Powieść Waltera M. Millera z roku 1959, a więc sprzed ponad sześćdziesięciu lat jest wciąż aktualna, pomimo że czasy zimnowojenne mamy niby dawno za sobą, ale zagrożenia pozostają wciąż aktualne, przy tak potężnym arsenale nuklearnym wystarczy iskra skrzeszona przez hitleropodobną jednostkę „ludzką”, aby doszło do ogólnoświatowego holokaustu.
Powieść powyższa to też, a może przede wszystkim traktat filozoficzny roztrząsający najważniejsze zagadnienia egzystencjalne człowieka tak od strony duchowej (przede wszystkim), jak i czysto fizycznej, materialnej, bez której to materialnej przyziemności- życia po prostu by nie było, pomimo iż nie samym chlebem człowiek żyje.
„Kantyczka dla Leibowitza” to diament w koronie literatury światowej, dzieło pełne i zupełne, osobiście nie zwróciłbym uwagi na nie, gdyby nie nieoceniona rola serwisu Lubimyczytać, a przede wszystkim i w pierwszej kolejności tych wszystkich, którzy wystawiają oceny i opinie do przeczytanych książek, dzięki nim potencjalny czytelnik jest w stanie wyłowić z oceanu szmiry i bylejakości takie właśnie perły jak: „Kantyczka dla Leibowitza ”.
POLECAM DZIEŁO OBOWIĄZKOWE!!!
Walter Michael Miller Jr. To bez wątpienia autor jednego dzieła... ale za to jakiego?, po prostu arcydzieła.
Powyższa książka przytłoczyła mnie swą wielkością, uświadomiła mi, że aby być wybitnym pisarzem, nie potrzeba wydawać tak wielu książek, jak np. S King (doskonały pisarz), czy R. Mróz, klepać jak z matrycy, wystarczy napisać jedną, ale konkretną tak jak w przypadku...
2022-08-06
Cormac McCarthy, pisarz zaliczany do ścisłego grona najlepszych współczesnych pisarzy amerykańskich, laureat nagrody Pulitzera w 2007 właśnie za powieść „Droga”, tyle suchych faktów.
Do przeczytania tej zakupionej przeze mnie przed blisko dwoma laty książki zabrałem się nie bez powodu dopiero teraz, czyli w okresie, kiedy mój stan psychiczny oraz poziom endorfin jest w apogeum, czyli jak zawsze w moim przypadku w lecie osiąga wartości maksymalnie zadowalające, aby czytać taki książki jak „Droga”, teraz po przeczytaniu już wiem, o co chodziło mojej znajomej o dźwięcznym nicku MIŚKA (https://lubimyczytac.pl/profil/608744/miska), której opinię pozwolę sobie zacytować: „Jeśli jesteście przygnębieni wojną, złem, prawdą o ludziach, nie czytajcie tej książki. Jeśli jesteście szczęśliwi, złapaliście wiatr w żagle - też nie. Ale znajdźcie kiedyś czas, bo to jest okrutnie dobra książka.".
Osobiście zgadzam się z tą opinią w stu procentach, książka nie dla osób z egzystencjalnym bólem istnienia, nie dla osób z depresją, lub objawami depresji, którą powieść jedynie może pogłębić, nie dla nowożeńców, którym po przeczytaniu książki może przyjść do głowy pytanie: czy to wszystko ma jakikolwiek sens, jeśli w ludziach tyle gówna siedzi?... otóż ma sens, choćbyśmy pozostali sami na polu walki stojąc z ledwo tlącym się płomykiem prawości to i tak warto, nawet jeśli nasza walka z góry skazana jest na porażkę a wszystko i wszyscy się odwrócili to i tak warto pozostać człowiekiem- niosąc ogień nadziei nawet, wtedy gdy logika podpowiada nam, że nadzieja już dawno umarła.
Spośród przeczytanych przeze mnie powieści zaliczanych do tzw.gatunku post-apo „Droga” zrobiła na mnie największe wrażenie no może ex aequo z powieścią autorstwa: Waltera M. Millera „Kantyczka dla Leibowitza”, obie powieści charakteryzuje niebanalna fabuła, ogromna siła przekazu, jak również nowatorska forma narracji zwłaszcza w przypadku „Drogi". Książka równie dobrze mogłaby nosić tytuł „Droga przez mękę"... no tak taki tytuł już istnieje, a może „Walka” bo w istocie jest to walka o każdą minutę życia, walka z samym sobą z własnymi słabościami, walka z wszechogarniającą koszmarną rzeczywistością, w której nijak nie można dopatrzeć się odrobiny pocieszenia, a nadzieja sprawia wrażenie już dawno pogrzebanej pod grubą warstwą przeciwności losu.
Przeczytałem setki książek i niestety albo „stety” coraz trudniej wycisnąć ze mnie łzy podczas czytania, może to bagaż doświadczeń życiowych, nie zawsze „miętowych” tak nas uodparnia na tragedie rozgrywające się w czytanych przez nas książkach... tym razem jednak kanaliki łzowe przepłukałem gruntownie, ale warto i to jeszcze jak bardzo warto- ten się tylko dowie, kto przeczyta „Drogę” Cormaca McCarthy'ego, książkę napisaną przez autora nie tylko piórem, ale przede wszystkim sercem, oraz ogromnym osobistym zaangażowaniem emocjonalnym, który to fakt od razu rzuca się czytelnikowi w oczy. POLECAM !!!
Cormac McCarthy, pisarz zaliczany do ścisłego grona najlepszych współczesnych pisarzy amerykańskich, laureat nagrody Pulitzera w 2007 właśnie za powieść „Droga”, tyle suchych faktów.
Do przeczytania tej zakupionej przeze mnie przed blisko dwoma laty książki zabrałem się nie bez powodu dopiero teraz, czyli w okresie, kiedy mój stan psychiczny oraz poziom endorfin jest w...
2022-02-12
Czwarta już książka pana Zajdla, którą miałem przyjemność przeczytać i znów niebywale wysoki poziom, może nie aż tak wysoki, jak w powieściach: „Limes inferior”, czy „Cylinder van Troffa”, ale na tyle trzymający poziom, że śmiało zaliczyć można powyższe dziełko do grona książek bardzo dobrych, których przeczytanie wnosi wiele w poznanie otaczającej nas nie tylko fikcyjnej rzeczywistości- sprawiając jednocześnie ogromną frajdę podczas lektury.
Nie będę streszczał powyższej książki, bo w oficjalnej recenzji pod okładką jest to tak szczegółowo zrobione, że aż zakrawa na spojlerowanie. Powiem jedynie, że tematy poruszane w powieści to nie fiku-miku na patyku z kosmitami, to coś więcej niż literatura SF. Tak zresztą, jak we wszystkich przeczytanych przeze mnie książkach pana Zajdla, tak i w tym dziele notabene niewielkim rozmiarami znajdziemy mnóstwo poruszonych zagadnień z dziedzin takich, jak: socjologia, demografia, globalizm, ekologia i wiele innych- powiązanych ściśle z być albo nie być rasy ludzkiej, a gdy dodatkowo wmieszają się do tego przybysze z kosmosu- to robi się naprawdę bardzo ciekawie i nieprzewidywalnie.
Zawsze skupiam się na pozytywach odnośnie do przeczytanych książek, a i oceny moje z reguły są o wiele wyższe niż większości oceniających, a to za sprawą faktu, iż jako śmiertelnik nieumiejący sklecić kilkustronicowego opowiadania nie mógłbym zbyt surowo oceniać ludzi o takiej inteligencji, klasie i erudycji, jak Janusz A Zajdel, których los lub jakaś inna siła obdarzyła darem pisania tak dobrych książek, w związku z tym i to dzieło oceniam bardzo wysoko z jednym jedynym zastrzeżeniem w formie pytania: dlaczego takie krótkie?. Polecam.
Czwarta już książka pana Zajdla, którą miałem przyjemność przeczytać i znów niebywale wysoki poziom, może nie aż tak wysoki, jak w powieściach: „Limes inferior”, czy „Cylinder van Troffa”, ale na tyle trzymający poziom, że śmiało zaliczyć można powyższe dziełko do grona książek bardzo dobrych, których przeczytanie wnosi wiele w poznanie otaczającej nas nie tylko fikcyjnej...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-04
Przyszedł czas na „Limes inferior”, dzieło sztandarowe Janusza A Zajdla-dzieło, które postanowiłem pozostawić sobie na deser, na sam koniec spośród tych dzieł autora, które zostały zaplanowane do przeczytania. Niekiedy z deserami bywa różnie: wszyscy się zachwycają a człowiekowi- po prostu nie podchodzi, a to za słodkie, a to za maziste i mdłe itp. W tym przypadku autor zaoferował mi deser przewyborny, smak zrównoważony idealnie, konsystencja również perfekcyjna, jednym słowem nic dodać, nic ująć- po prostu rarytas najwyższych lotów.
Dzieło powyższe, do dzieł najłatwiejszych nie należy, a to za sprawą wielu występujących w nim postaci szczegółowo i niezwykle plastycznie wykreowanych, dodatkowo każdą postać powieści otrzymujemy w otoczce wydarzeń ściśle z nią związanych, wydarzeń zazębiających się wzajemnie tworząc jeden spójny element skomplikowanej układanki zawieszonej w przestrzeni stworzonego przez autora hipotetycznego świata Argolandu. Z tą hipotetycznością tego świata, to tak nie do końca prawda: z jednej strony fakt, taki świat nie istnieje, z drugiej zaś podczas czytania krąży wokół głowy myśl: skąd ja to znam... znam to jeszcze z czasów nieco już zamierzchłych, z czasów PRL-u, okresu wszędobylskiej inwigilacji, śledzenia, podglądania, donosicielstwa i innych upadlających człowieka ekskrementów służących utrzymaniu się ówczesnych elit u władzy.
Osobiście zaliczam „Limes inferior” do dzieł wybitnych, napisanych z polotem i rozmachem, autor tym samym wchodzi po jego wykutych kunsztownie stopniach do grona tych najwybitniejszych pisarzy literatury światowej, nie tylko nurtu SF.
Książka powyższa miała kończyć moją przygodę czytelniczą z Januszem A Zajdlem, ale jak tu kończyć skoro to takie dobre, gdzie tu sens i logika...no i już idą kolejne do odebrania w paczkomacie... Polecam gorąco tak powyższą powieść, jak i autora Janusza A Zajdla z jego mądrą i pełną głębi twórczością literacką.
Przyszedł czas na „Limes inferior”, dzieło sztandarowe Janusza A Zajdla-dzieło, które postanowiłem pozostawić sobie na deser, na sam koniec spośród tych dzieł autora, które zostały zaplanowane do przeczytania. Niekiedy z deserami bywa różnie: wszyscy się zachwycają a człowiekowi- po prostu nie podchodzi, a to za słodkie, a to za maziste i mdłe itp. W tym przypadku autor...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-27
Tytuł zamiast „Cylinder van Troffa”mógłby równie dobrze brzmieć: „Cylinder J.A. Zajdla”, to co ta powieść ze mną wyprawiała, przechodzi wszelkie pojęcie-czas zatrzymał się dla mnie zupełnie, od czasu do czasu tylko zerkałem w okno, uświadamiając sobie mgliście bieg: sekund, minut i godzin- w pokoju robiło się coraz ciemniej i ciemniej wraz ze zmierzającym ku zachodowi słońcem, jedynie konieczne przerwy w czytaniu związane z niezbędnymi czynnościami natury czysto fizjologicznej wyrywały mnie z transu, w który wpadłem pod wpływem powieści Janusza A. Zajdla.
„Cylinder van Troffa” to druga powieść tego autora i druga doskonała, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, napisana przez: wielkiego pisarza, filozofa, etyka, naukowca, napisana przez człowieka niezwykle wrażliwego i subtelnego w swych dociekaniach i rozważaniach tyczących natury człowieka: istoty złożonej, zawiłej, zbudowanej z blasków i cieni.
To, co stworzył Zajdel w „cylindrze van Troffa” jest genialne-nie tylko, że nie ustępuje klasą takim tuzom jak: S. Lem, Philip K. Dick, Arkadij i Boris Strugaccy, Stephen Baxter itd., ale jest od nich w wielu miejscach po prostu lepszy i aż wstyd się przyznać, że swoją przygodę z twórczością tego znakomitego pisarza rozpocząłem dopiero teraz, aż ciśnie się na usta cytat z jednego z utworów Stanisława Jachowicza: „cudze chwalicie, swego nie znacie".
Powieść powyższa to książka poruszająca jedne z najbardziej fundamentalnych spraw ludzkości takich, jak: przeludnienie ziemi, automatyzacja pracy, produkcja energii, zanik autorytetów a co za tym idzie wartości moralnych, oraz postępująca w związku z tym degeneracja społeczna zmierzająca ku niechybnemu upadkowi ludzkości.
Książka doskonała pod każdym względem czyta się szybko, może nawet ciut za szybko, narracja prowadzona w pierwszej osobie na podstawie znalezionych notatek głównego bohatera, akcja bardzo wartka i złożona, tematyka interesująca i niebanalna jednym słowem książka idealna na jesienne pluchy i zimowe długie wieczory. Polecam.
Tytuł zamiast „Cylinder van Troffa”mógłby równie dobrze brzmieć: „Cylinder J.A. Zajdla”, to co ta powieść ze mną wyprawiała, przechodzi wszelkie pojęcie-czas zatrzymał się dla mnie zupełnie, od czasu do czasu tylko zerkałem w okno, uświadamiając sobie mgliście bieg: sekund, minut i godzin- w pokoju robiło się coraz ciemniej i ciemniej wraz ze zmierzającym ku zachodowi...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-20
Pierwsze moje spotkanie z twórczością Janusza Andrzeja Zajdla i od razu niebywałe zaskoczenie, bardzo pozytywne zaskoczenie, choć świadczące nieco na moją niekorzyść, bo jakież to zaskoczenie, skoro autor znany jest szerokim rzeszom polskich czytelników lubujących się w literaturze s-f, a skoro znany i ceniony, to i spodziewać się przecież powinienem, że do czynienia mam z kimś, kto w tej dziedzinie miał wiele do powiedzenia, tak też jest i w tym przypadku, dotyczącym powieści pod wielce wymownym tytułem: „Paradyzja".
Czytając powyższą powieść, wędrowałem wraz z autorem, przez świat i wydarzenia w nim opisywane, mając przed oczyma lata mojej młodości, czyli wczesne lata osiemdziesiąte XX w. Lata koszmarnego PRL-u, ciągłej niepewności, wszechobecnej inwigilacji, nachalnej medialnej Indoktrynacji społeczeństwa, oraz unoszącego się niczym trujący opar niesprecyzowanego zagrożenia, oraz braku jakichkolwiek perspektyw na w miarę znośną przyszłość, o stałych i radykalnych zmianach nawet nie marząc.
Powieść „Paradyzja” to w moim odczuciu: „głos wołającego na pustyni”, głos jednostki mający za zadanie przebudzenie mas, dysponujących ogromną siłą będącą w stanie zburzyć stare porządki, jak i stworzyć nową lepszą rzeczywistość, do tego jednak potrzebny jest pierwszy zdecydowany krok, pierwszy odważny cios robiący wyłom w zmurszałym świecie, świecie chwiejnym niczym klocki domina, gdzie powalenie pierwszego pociąga upadek całej chybotliwej konstrukcji, ale czy wystarczy odwagi, czy znajdzie się ten pierwszy, który się odważy przenicować rzeczywistość?. Takie i temu podobne skojarzenia cisnęły mi się na myśl w trakcie czytania powyższego dzieła, które w ustabilizowanej demokracji, jaką mamy obecnie w Polsce- nie mają zastosowania, lecz już, chociażby u sasiadów ze wschodu (tych od przygranicznych zadym) jak najbardziej tak.
Powieść na bardzo wysokim poziomie, w niczym nieustępująca takim dziełom, jak „Nowy wspaniały świat”, czy " Rok 1984”, narracja prowadzona jest sprawnie, postacie plastycznie nakreślone, fabuła interesująca z mocnym przesłaniem. Polecam.
Pierwsze moje spotkanie z twórczością Janusza Andrzeja Zajdla i od razu niebywałe zaskoczenie, bardzo pozytywne zaskoczenie, choć świadczące nieco na moją niekorzyść, bo jakież to zaskoczenie, skoro autor znany jest szerokim rzeszom polskich czytelników lubujących się w literaturze s-f, a skoro znany i ceniony, to i spodziewać się przecież powinienem, że do czynienia mam z...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wiem już skąd tak wiele nagród dla Teda Chianga i opinii w stylu: „najwybitniejszy autor opowiadań w amerykańskiej SF ostatnich lat”.
Poziom, na jaki wznosi się Ted Chiang w zbiorze opowiadań „Historia twojego życia” to poziom niebotycznie wysoki, jest to literatura z innego wymiaru różna od tego stylu, do którego przyzwyczailiśmy się zaliczać gatunek S-f.
Czytając „Historia twojego życia ”, już od pierwszego opowiadania- pierwszym skojarzeniem w odniesieniu do: stylu literackiego, głębi przemyśleń, oraz niepowtarzalnej aury tajemniczości jest argentyński pisarz, eseista i poeta Jorge Luis Borges, analogie widać wyraźne zwłaszcza porównując zbiór opowiadań „Historia twojego życia” T.Chianga do „Fikcji” i „Alefa” J.L. Borgesa.
Jakież było moje zaskoczenie i nie ukrywam satysfakcja, gdy po kilkudziesięciu stronach przeze mnie przeczytanych sam Chiang w jednym z opowiadań przytacza nazwisko Borgesa.
Fakt podobieństwa stylu nie oznacza oczywiście taniego naśladownictwa lub innych tym podobnych pejoratywnych zjawisk, absolutnie to nic z tych rzeczy, piszę o tym tylko dlatego, aby uświadomić potencjalnemu czytelnikowi mojej opinii- z jak wielkim pisarzem przyjdzie mu się zmierzyć, skoro porównywany jest przeze mnie do Borgesa.
Tych, których nieco przeraziłem Borgesem (autor megainteligentny, jednocześnie megaciężki) - muszę uspokoić, że Ted Chiang to nieco lżejszy kaliber, łatwiejszy w odbiorze, nie pozostawia tak wielu niedomówień i uchylonych drzwi do dowolnych własnych, rozwidlających się w nieskończoność potencjalnych interpretacji.
Na szczególne wyróżnienie ocierające się o geniusz i arcydzieło zasługują poniższe opowiadania:
Wieża Babilonu (Tower of Babylon, Nagroda Nebula 1990)
Piekło to nieobecność Boga (Hell Is the Absence of God, Nagroda Nebula 2002, Nagroda Hugo 2002, Nagroda Locusa 2002)
Dzielenie przez zero (Division by Zero, 1991)
Historia twojego życia (Story of Your Life, Nagroda Nebula 1999, Nagroda im. Theodora Sturgeona 1999)
Wydech (Exhalation, Hugo 2009, Locus 2009, Nagroda BSFA 2009)
Zrozum (Understand, 1991)
Siedemdziesiąt dwie litery (Seventy-Two Letters, Nagroda Sidewise 2000).
Wyżej wymienione opowiadania rozmieszczone są w kolejności od najlepszego w mojej osobistej ocenie.
Książka zawiera jeszcze cztery opowiadania, które w moim odczuciu nie są tak dobre, jak wyżej wymienione, lecz mimo wszystko warte są przeczytania i tak biją na głowę większość niczym niewyróżniającej się wszechobecnej ciapowatej papki pełzającej tak po krajowym, jak i zagranicznym rynku wydawniczym.
W moim mniemaniu tajemnicą sukcesu Teda Chianga jest fakt, iż autor nie nastawia się na ilość, lecz na jakość, może nie jest to tak opłacalne dla samego autora, ale dzięki temu daje nadzieję, właściwie nie tyle nadzieję ile pewność, że twórczość T. Chianga przetrwa próbę czasu, zmieniające się mody i inne poprawności polityczne i nie utonie w bylejakość i komercji nastawionej tylko na pieniądze.
POLECAM!!!
Wiem już skąd tak wiele nagród dla Teda Chianga i opinii w stylu: „najwybitniejszy autor opowiadań w amerykańskiej SF ostatnich lat”.
więcej Pokaż mimo toPoziom, na jaki wznosi się Ted Chiang w zbiorze opowiadań „Historia twojego życia” to poziom niebotycznie wysoki, jest to literatura z innego wymiaru różna od tego stylu, do którego przyzwyczailiśmy się zaliczać gatunek S-f.
Czytając...