Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Pomimo mojego wielkiego szacunku tak do twórczości, jak i samej osoby Tadeusza Różewicza niestety podobnie jak w przypadku ostatniego utworu tego autora przeze mnie przeczytanego „Duszyczka” tak i w stosunku do tego utworu odczucia moje są wysoce ambiwalentne. Odnoszę wrażenie, że tak do końca nie zdołałem się przebić przez „Kartotekę".
Są fragmenty, które próbują coś przekazać, są miejsca jakby już gdzieś w innej rzeczywistości widziane, gdzieś zasłyszane. Wszystko jakby znajome takie nasze, takie polskie z naszego (wówczas) niezwykle szarego podwórka. Jednym słowem mroczne, zawiłe, z pozoru odrealnione a w rzeczywistości realne i prawdziwe aż do bólu. Postaci występujące w „Kartotece” to ludzie, których niemalże znam, ludzie mijani na ulicy, w pracy, w poczekalni u lekarza, ludzie z pozoru obcy, a jednocześnie tacy swojscy tacy nasi.

Z niektórymi utworami Różewicza mam problem tej natury, że po przeczytaniu („Duszyczka”, „Kartoteka”) czuję mętlik w głowie. W pierwszych chwilach po przeczytaniu nastawienie moje i moje odczucia do wyżej wymienionych dzieł były mocno na „nie”, po kilku zaś dniach coś mnie od środka świdruje, coś męczy, coś podpowiada, że może to nie było takie złe, że coś w tym jest, że prawdopodobnie nie wszystko do mnie dotarło, że wszystkiego młyny mojej percepcji nie zmieliły w sposób należyty.

W przypadku „Duszyczki” przeczytanej przeze mnie jakieś dwa miesiące temu doszło nawet do tego, że mam lekkie wyrzuty sumienia, że za nisko oceniłem, że może za bardzo skrytykowałem i skrzywdziłem samo dzieło, jak i autora, że to nie autor zawinił, lecz moje ograniczenie w postrzeganiu alternatywnych rzeczywistości, że to moje „tu i teraz" (brak wyobraźni) za bardzo ograniczyło procesy poznawcze.
Coś, co wzbudza kontrowersje, coś, co siedzi w człowieku pomimo przelatującego czasu, to coś z pewnością nie może być nijakie. To „coś” jest czymś, czego prawdopodobnie tak do końca nie zrozumieliśmy czymś, nad czym może należałoby pochylić się raz jeszcze. Może jeszcze nie teraz, może niech sobie to dzieło jeszcze poświdruje, niech się do naszego wnętrza nieco podobija, niech dojrzeje w nas samych myśl sięgnięcia po nie raz jeszcze.

Podsumowując: T. Różewicz i jego „Kartoteka” może się podobać albo i nie.
Jedno jest jednak pewne: obok „Kartoteki” obojętnie przejść się nie da, tu wszystko się gotuje, podskakuje i bulgocze niczym lawa w wulkanie.
Dziełko króciutkie zaledwie kilkadziesiąt stron, ale sponiewierać czytelnika może niemiłosiernie.
Jeśli ktoś, kto czytał „Ferdydurke” Gombrowicza albo „Czekając na Godota” Samuela Becketta, myśli, że miał do czynienia z literaturą eksperymentalną z czymś dziwacznym i kontrowersyjnym to po przeczytaniu „Kartoteki” i „Duszyczki” T. Różewicza będzie musiał zrewidować swoje poglądy co do literatury eksperymentalnej. Polecam.

Pomimo mojego wielkiego szacunku tak do twórczości, jak i samej osoby Tadeusza Różewicza niestety podobnie jak w przypadku ostatniego utworu tego autora przeze mnie przeczytanego „Duszyczka” tak i w stosunku do tego utworu odczucia moje są wysoce ambiwalentne. Odnoszę wrażenie, że tak do końca nie zdołałem się przebić przez „Kartotekę".
Są fragmenty, które próbują coś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Prawdę mówiąc uważam, że ocena tej książki na Lubimyczytać.pl, jest nieco za niska. Co prawda dzieło, a właściwie dziełko (niewiele ponad sto stron) nie stoi na tak niebotycznie wysokim poziomie, jak np. „Fikcje” wielkiego mistrza Jorge Luisa Borgesa jednakowoż ocena 6,4 na Lc. to nieco za mało.
Autor co wynika z jego dzieła, z pewnością zna doskonale twórczość swego argentyńskiego rodaka wyżej wspomnianego J.L.Borgesa, świadczy o tym wielokrotnie przytaczane przez Domíngueza nazwisko wielkiego mistrza wymieniane wśród nazwisk tych: naj, naj, największych w literaturze światowej.
Głównym bohaterem tej książki (w moim odczuciu) jest sama książka, wraz z jej tajemniczością, poruszaniem się wśród tematów ściśle powiązanych z książką tą fizyczną namacalną książką nie jakimiś tam pdf-ami, e-bookami i innymi audio-bookami, ale między tymi prawdziwymi namacalnymi fizycznie tworami ludzkiego intelektu.
Autor w jaskrawym, może nieco zbyt jaskrawym świetle ukazuje czytelnikowi przypadek człowieka ulegającego zapamiętaniu się, pewnego rodzaju zaprzedaniu, a może nawet będącego pod wpływem opętania, człowieka, dla którego nic i nikt się nie liczy, tylko jego książki są wszystkim: co kocha, posiada i czemu jest gotów oddać dosłownie wszystko.
Dzieło Carlos Maríi Domíngueza pt. ”Dom z papieru” zaliczyć należy do kategorii tych dzieł, które zasługują na szczególną uwagę, a przeczytanie, którego wiąże się nie tylko z wielką przygodą intelektualną, ale również wnosi coś innego w nasz świat, rzuca inne światło, na zdawałoby się dobrze nam znane sprawy.

Jednakowoż jak widać po przeczytaniu przeze mnie powyższego dzieła sprawy znane dość powierzchownie, ale tak naprawdę czy da się poznać tak dogłębnie i do końca to coś, co stanowi o wielkości książki, co przyciąga niczym magnes- chyba nie.
Książka to wielka niewiadoma, to zagadka, to poszukiwanie, to bardzo często rozczarowania, to całe regały w domowych bibliotekach (częstokroć zakurzone), regały z książkami, które przeczytaliśmy tylko raz, abo i nigdy.
Książka to nadzieja, to obietnica, czasami wyzwanie nie do przebrnięcia.
Książka, książka, książka... Polecam.

Prawdę mówiąc uważam, że ocena tej książki na Lubimyczytać.pl, jest nieco za niska. Co prawda dzieło, a właściwie dziełko (niewiele ponad sto stron) nie stoi na tak niebotycznie wysokim poziomie, jak np. „Fikcje” wielkiego mistrza Jorge Luisa Borgesa jednakowoż ocena 6,4 na Lc. to nieco za mało.
Autor co wynika z jego dzieła, z pewnością zna doskonale twórczość swego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czarodziejska góra to trzecia pozycja z bogatej twórczości T. Manna, którą miałem przyjemność przeczytać i jak dotychczas najlepsza.
Coś niewątpliwie w tym jest, że aby stworzyć arcydzieło potrzeba czasu, czasu i jeszcze raz czasu, oczywiście przy założeniu (paradoksalnie), że mamy do czynienia z geniuszem.
T. Mann pisał „Czarodziejską górę” około 12 lat, co ciekawe Bułhakow „Mistrza i Małgorzatę” pisał również 12 lat, a Marcel Proust swój siedmiotomowy cykl „W poszukiwaniu straconego czasu” ukończył po 13 latach.
Wszystkie wyżej wymienione pozycje to arcydzieła zaliczane do kanonu literatury światowej, a ich autorzy do najjaśniej świecących gwiazd w panteonie gigantów literatury.
Pewien polski trzydziestokilkuletni seryjny twórca ma już na koncie ponad 50 (!!!) książek...można?, można!, tylko trzeba chcieć!
Zostawmy w spokoju te ponad 50 książek i ich seryjnego autora i skupmy się na „Czarodziejskiej górze”.


Dzieło Manna przerosło moje oczekiwania, co prawda spodziewałem się wielkiego pisarstwa, bo jak już wcześniej wspomniałem, jest to już trzecia książka tego pisarza przeczytana przeze mnie, ale i tak autor zaskoczył mnie niebotycznie wysokim poziomem „Czarodziejskiej góry”.
Dzieło w moim odczuciu jest doskonałe i pełne pod każdym względem. Co prawda pewne elementy nieco się zestarzały, choć nie zdezaktualizowały, a mianowicie sposób ukazania w powieści starcia dwu odmiennych ideologii: lewicowo-liberalnej z konserwatywno-klerykalną.
Temat starcia stary jak świat, wciąż aktualny i obecny w życiu społecznym — z tym że w dzisiejszych czasach medialnie bardziej rozdmuchany, skrajnie spolaryzowany (albo w lewo, albo w prawo) w większym stopniu używany w walce politycznej.
Wyżej wymieniony temat tarć ideologicznych jest w dziele Manna dość istotnym tematem (na szczęście niedominującym), w dużym stopniu odkrywającym poglądy samego autora, ukazany jest (światopogląd autora) w sposób subtelny i bardzo zawoalowany.

Najważniejszym elementem dzieła i w moim odczuciu najciekawszym w całej powieści jest zdecydowanie główny bohater dzieła Hans Castrop.
Postać jest to, zdawać by się mogło dość tuzinkowa i może nawet dla mniej wnikliwego czytelnika przeciętna, ale to tylko pozory. Pod warstwą oportunizmu tak naprawdę ukrywa się cała bogata i wrażliwa osobowość naszego bohatera. Osobowość wrażliwa na drugiego człowieka, osobowość współczująca, przyjazna i empatyczna, choć niewątpliwie w twardych realiach życia codziennego nieco zagubiona, nieporadna i mało praktyczna.
Obok postaci Hansa Castropa będącej niejako pewnego rodzaju kopalnią wiedzy odnośnie do pewnego ściśle określonego rodzaju osobowości, w powieści Manna występuje „nieskończona” ilość postaci równie interesujących, wyrazistych i niezwykle plastycznie ukazanych przez wielkiego mistrza powieści T. Manna.

„Czarodziejska góra” oczarowała mnie swym kunsztem, głębią, bogactwem i barwnością postaci. Dzieło a właściwie arcydzieło jest to wielkie, którego przeczytanie jest niejako wyzwaniem (dla wielu), nakazem i obowiązkiem dla każdego, kto twierdzi, że kocha literaturę.
POLECAM!!!

Czarodziejska góra to trzecia pozycja z bogatej twórczości T. Manna, którą miałem przyjemność przeczytać i jak dotychczas najlepsza.
Coś niewątpliwie w tym jest, że aby stworzyć arcydzieło potrzeba czasu, czasu i jeszcze raz czasu, oczywiście przy założeniu (paradoksalnie), że mamy do czynienia z geniuszem.
T. Mann pisał „Czarodziejską górę” około 12 lat, co ciekawe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czytając " Czarodziejską górę" T. Manna w pochmurny, deszczowy, lekko depresyjny dzień człowiekowi przychodzą szare ponure myśli. Wydaje się, że nikt i nic nie jest i nie będzie w stanie poprawić mu humoru... i tu konieczna jest chwilowa odmiana, tu wkracza Kubuś Puchatek wraz z przyjaciółmi.

Przygody Kubusia Puchatka znane są chyb każdemu, z takiego czy innego źródła, zwłaszcza z rozlicznych adaptacji filmowych, występujących w niemal nieskończonej ilości wersji.
Tak też było i ze mną. Kubusia znałem tylko z wersji filmowej, aż do dziś, do momentu odkrycia tej niepozornej książeczki na półce w biblioteczce córki.
W ten pochmurny dzień wreszcie się uśmiechnąłem za sprawą takich oto kwiatków z ogródka Kubusiowych możliwości intelektualnych:

- "Z początku powiedział do siebie samego:
- To bzykanie coś oznacza. Takie bzyczące bzykanie nie bzyka bez powodu. Jeżeli słyszę bzykanie, to znaczy, że ktoś bzyka, a jedyny powód, jaki znam, to ten, że się jest pszczołą.
Potem znów pomyślał dłuższą chwilę i powiedział:
- A jedyny powód, żeby być pszczołą, to ten, żeby robić miód."
.............................
" - Widzisz?
- Co?- spytał Prosiaczek i aż podskoczył ze strachu. I zaraz potem, chcąc pokazać, że to wcale nie było ze strachu, podskoczył jeszcze raz czy dwa razy, udając, że to są takie ćwiczenia gimnastyczne."
..............................
"Ajaj co za nieszczęście! Pewnie biegłeś za szybko. Czyś się aby nie potłukł, mały prosiaczku?
- Nie... Tylko balonik...Ach Kłapołuszku, ja go pękłem."
..............................
"Hejże ha ! Niech Kubuś żyje!
Niechaj tyje, je i pije!
Czy przy środzie, czy przy wtorku
On w miodowym jest humorku."

Niechaj ostatni cytat odda stan jego ducha i wprowadzi czytelnika w podobny nastrój...czego sobie i innym, życzę z całego serca. Polecam.

Czytając " Czarodziejską górę" T. Manna w pochmurny, deszczowy, lekko depresyjny dzień człowiekowi przychodzą szare ponure myśli. Wydaje się, że nikt i nic nie jest i nie będzie w stanie poprawić mu humoru... i tu konieczna jest chwilowa odmiana, tu wkracza Kubuś Puchatek wraz z przyjaciółmi.

Przygody Kubusia Puchatka znane są chyb każdemu, z takiego czy innego źródła,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Cenię, lubię i czytam Tadeusza Różewicza, jednakowoż z tym oto cytatem znajdującym się w opisie książki zgodzić się nie mogę:
"Duszyczka - przejmujący poemat prozą z roku 1977 - to jeden z najważniejszych utworów nie tylko Tadeusza Różewicza (laureata Nagrody Nike 2000),ale i całej powojennej polskiej literatury”.

Jeśli to jest jeden z najważniejszych utworów powojennej polskiej literatury to ja nie bardzo łapię, o co w nim, w tym utworze chodzi i dlaczego jest on taki najważniejszy.
Może dla jasności przytoczę krótkie fragmenty z "Duszyczki" dające jakieś wyobrażenie o powyższym dziele:

"był pies ale jest kot czy to nie jest śmieszne nie wiem ale pies uśpiony utopiony przejechany zamieniony kot pies pies kot czy to nie wszystko jedno więc pusto dokoła nic nikogo do nikogo otworzyć ust przecięte dzwonek nie dzwoni drzwi się nie otwierają czasem jestem głodna ty również"

Może jeszcze jeden:

"Gdybym przyłożył wargi do tego miejsca w którym jej ciało otwiera się usta i wargi miałem w torbie zielone trzy jabłka wzgórek to wszystko moje moje przechodził koło wielkiego pałacu w teatrze odbywała się odbywało się przedstawienie szedł pod kamienną ścianą stały posągi jak żywe"

Powyższy poemat nie zawiera: kropek, przecinków, średników, wykrzykników, myślników, i tym podobnych znaków, których brak (jak chyba nigdy dotąd) tak bardzo odczuwałem i których wartość i znaczenie doceniłem po przeczytaniu „Duszyczki” i to chyba jedyna korzyść, którą wyniosłem z tej lektury.

Cóż- powiem tylko tyle: dobrze, że to takie krótkie.

Cenię, lubię i czytam Tadeusza Różewicza, jednakowoż z tym oto cytatem znajdującym się w opisie książki zgodzić się nie mogę:
"Duszyczka - przejmujący poemat prozą z roku 1977 - to jeden z najważniejszych utworów nie tylko Tadeusza Różewicza (laureata Nagrody Nike 2000),ale i całej powojennej polskiej literatury”.

Jeśli to jest jeden z najważniejszych utworów powojennej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Wiem już skąd tak wiele nagród dla Teda Chianga i opinii w stylu: „najwybitniejszy autor opowiadań w amerykańskiej SF ostatnich lat”.
Poziom, na jaki wznosi się Ted Chiang w zbiorze opowiadań „Historia twojego życia” to poziom niebotycznie wysoki, jest to literatura z innego wymiaru różna od tego stylu, do którego przyzwyczailiśmy się zaliczać gatunek S-f.
Czytając „Historia twojego życia ”, już od pierwszego opowiadania- pierwszym skojarzeniem w odniesieniu do: stylu literackiego, głębi przemyśleń, oraz niepowtarzalnej aury tajemniczości jest argentyński pisarz, eseista i poeta Jorge Luis Borges, analogie widać wyraźne zwłaszcza porównując zbiór opowiadań „Historia twojego życia” T.Chianga do „Fikcji” i „Alefa” J.L. Borgesa.
Jakież było moje zaskoczenie i nie ukrywam satysfakcja, gdy po kilkudziesięciu stronach przeze mnie przeczytanych sam Chiang w jednym z opowiadań przytacza nazwisko Borgesa.
Fakt podobieństwa stylu nie oznacza oczywiście taniego naśladownictwa lub innych tym podobnych pejoratywnych zjawisk, absolutnie to nic z tych rzeczy, piszę o tym tylko dlatego, aby uświadomić potencjalnemu czytelnikowi mojej opinii- z jak wielkim pisarzem przyjdzie mu się zmierzyć, skoro porównywany jest przeze mnie do Borgesa.
Tych, których nieco przeraziłem Borgesem (autor megainteligentny, jednocześnie megaciężki) - muszę uspokoić, że Ted Chiang to nieco lżejszy kaliber, łatwiejszy w odbiorze, nie pozostawia tak wielu niedomówień i uchylonych drzwi do dowolnych własnych, rozwidlających się w nieskończoność potencjalnych interpretacji.
Na szczególne wyróżnienie ocierające się o geniusz i arcydzieło zasługują poniższe opowiadania:
Wieża Babilonu (Tower of Babylon, Nagroda Nebula 1990)
Piekło to nieobecność Boga (Hell Is the Absence of God, Nagroda Nebula 2002, Nagroda Hugo 2002, Nagroda Locusa 2002)
Dzielenie przez zero (Division by Zero, 1991)
Historia twojego życia (Story of Your Life, Nagroda Nebula 1999, Nagroda im. Theodora Sturgeona 1999)
Wydech (Exhalation, Hugo 2009, Locus 2009, Nagroda BSFA 2009)
Zrozum (Understand, 1991)
Siedemdziesiąt dwie litery (Seventy-Two Letters, Nagroda Sidewise 2000).

Wyżej wymienione opowiadania rozmieszczone są w kolejności od najlepszego w mojej osobistej ocenie.
Książka zawiera jeszcze cztery opowiadania, które w moim odczuciu nie są tak dobre, jak wyżej wymienione, lecz mimo wszystko warte są przeczytania i tak biją na głowę większość niczym niewyróżniającej się wszechobecnej ciapowatej papki pełzającej tak po krajowym, jak i zagranicznym rynku wydawniczym.
W moim mniemaniu tajemnicą sukcesu Teda Chianga jest fakt, iż autor nie nastawia się na ilość, lecz na jakość, może nie jest to tak opłacalne dla samego autora, ale dzięki temu daje nadzieję, właściwie nie tyle nadzieję ile pewność, że twórczość T. Chianga przetrwa próbę czasu, zmieniające się mody i inne poprawności polityczne i nie utonie w bylejakość i komercji nastawionej tylko na pieniądze.
POLECAM!!!

Wiem już skąd tak wiele nagród dla Teda Chianga i opinii w stylu: „najwybitniejszy autor opowiadań w amerykańskiej SF ostatnich lat”.
Poziom, na jaki wznosi się Ted Chiang w zbiorze opowiadań „Historia twojego życia” to poziom niebotycznie wysoki, jest to literatura z innego wymiaru różna od tego stylu, do którego przyzwyczailiśmy się zaliczać gatunek S-f.
Czytając...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dzieło monumentalne, opasłe i ciężkie (około 1,5 kg) - można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że nieco rozwlekłe, ale i tak plusy przesłaniają minusy a pierwsza połowa dzieła to zdecydowanie arcydzieło przynajmniej w moim odczuciu.
Jak to już z książkami o objętości ponad 800 stron bywa, tylko ci najwięksi pisarze są w stanie utrzymać wysoki poziom dzieła od początku do końca.
W przypadku Hanyai Yanagihary nie do końca się to udało.
Pierwsze 400 stron jest genialne pod każdym względem, później zaczyna się bicie piany i bazowanie na wcześniejszych wątkach, rozwijanie wątków rozwiniętych, ukazywanie tych samych spraw z nieskończenie wielu perspektyw i pod różnymi kątami widzenia.
Jednym z większych minusów książki są stwierdzenia w stylu: „chyba nie ma człowieka, który nie uprawiałby seksu homoseksualnego"... (???????)...coś mi się wydaje, że takiego człowieka gdzieś by znalazł.
Innym tendencyjnym obrazem, który autorka kreuje, jest sposób przedstawiania tych dobrych i tych złych: dobrzy to osoby o przekonaniach liberalnych a ci źli to jakże by inaczej o przekonaniach konserwatywnych.Myślę, że tak w jednej, jak i w drugiej grupie znaleźć można ludzi przyzwoitych, jak również i s...synów.

Co do głównego bohatera Juda to chyba tylko biblijny Hiob mógłby z nim konkurować pod względem nieszczęść, które na niego spadły, a co najdziwniejsze osiągać po tym wszystkim wybitne sukcesy niemal w każdej dziedzinie życia począwszy od pieczenia ciasta, majsterkowania, poprzez znajomość ogrodnictwa a na prawie skończywszy: we wszystkim osiągając najwyższy kunszt.
Minusów powieści jeszcze by się kilka znalazło, jak chociażby bezgraniczne oddanie grupy ludzi (oddanie obejmujące dziesiątki lat!) wobec osoby głównego bohatera, który ich ciągle okłamuje i ukrywa jakiekolwiek informacje na swój temat. Wątpię, by na takim fundamencie można było zbudować tak wielką przyjaźń z tak wieloma ludźmi trwającą tak długi czas.
Te i inne sprawy kładą się cieniem na powieści „Małe życie” i sprawiają, że odbiór dzieła przeze mnie nie jest tak huraoptymistyczny, a ocena nie tak wysoka, jak większości oceniających, być może zaowocuje to oznaczeniem mojej opinii jako spoiler przez kogoś "liberalnego do bólu".

Książka „Małe życie” ma oczywiście również plusy takie jak chociażby ukazanie wielkiej przyjaźni i oddania (nawet jeśli nieco naciągane), dodatkowymi plusami są: lekkość pióra autorki świadcząca o nieprzeciętnych zdolnościach pisarskich, erudycja i elokwencja.
Atutem książki są również doskonale wykreowane wysoce zindywidualizowane osobowości bohaterów powieści.
Książkę oceniam dość wysoko mimo wyżej wymienionych przeze mnie drobnych ułomności.
Tak jak już na wstępie swej opinii zaznaczyłem: plusy powieści przykrywają minusy, a pierwsza połowa książki rekompensuje ewentualne niedociągnięcia połowy drugiej, w związku z powyższym zwykła ludzka przyzwoitość nie pozwoliłaby mi ocenić tego dzieła niżej niż siedem gwiazdek.
Polecam raczej jako e-book lub audiobook (jeśli jest), bo wydanie papierowe, które posiadam to nawet nie cegła a dwie cegły i przeczytanie skutkuje niemałym wysiłkiem fizycznym.

Dzieło monumentalne, opasłe i ciężkie (około 1,5 kg) - można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że nieco rozwlekłe, ale i tak plusy przesłaniają minusy a pierwsza połowa dzieła to zdecydowanie arcydzieło przynajmniej w moim odczuciu.
Jak to już z książkami o objętości ponad 800 stron bywa, tylko ci najwięksi pisarze są w stanie utrzymać wysoki poziom dzieła od początku do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Bardzo dobry thriller psychologiczny.
Sebastian Fitzek miło mnie zaskoczył, tak wysokiego poziomu się nie spodziewałem...ot następna pozycja z wydawanych seryjnie pozycji w ostatnim czasie myślę sobie.
Jak się okazuje nic bardziej mylnego widać, że autor zna swój fach od podszewki, piórem pisze lekkim, wprawnym i inteligentnym.
Ktoś napisał, że przeczytał powieść w jedno popołudnie i ja w to wierzę (oczywiście wierzę w jedno długie popołudnie), bo w istocie od książki ciężko się oderwać.
Akcja powieści rozgrzewa czytelnika do czerwoności, skomponowana jest w sposób bardzo przemyślny i przemyślany, każdy detal w powieści oscyluje na granicy między nieprawdopodobnym a możliwym do zaistnienia, który to fakt sprawia, iż powieść dzięki temu nabiera świeżości, a dodatkowo otwiera przed czytelnikiem furtkę do świata własnych przemyśleń i interpretacji w kwestii rozgrywających się wydarzeń.

W trakcie czytania rozważyłem wiele teoretycznie możliwych rozwiązań tyczących się głównego bohatera i jego zmagań z zawiłością sytuacji, w której się znalazł i przyznam, iż żadne z moich hipotetycznych rozstrzygnięć nie było trafne z czego sie cieszę niepomiernie- bo nie ma chyba nic gorszego w powieści od: fabuły prostej i przewidywalnej.

Podsumowując:

- Autor operuje słowem swobodnie i w sposób interesujący.

- Książka z serii łatwych (w miarę) i przyjemnie pochłaniających czytelnika

- Fabuła oscylująca na granicy niemożliwego z prawdopodobnym

- Bohaterowie naszkicowani dość plastycznie i wiarygodnie.

- Całość na wysokim poziomie- może nie jest to poziom arcydzieła, ale z pewnością jest to książka, która nie powinna sprawić zawodu nawet tym bardziej wymagającym czytelnikom.
Polecam.

Bardzo dobry thriller psychologiczny.
Sebastian Fitzek miło mnie zaskoczył, tak wysokiego poziomu się nie spodziewałem...ot następna pozycja z wydawanych seryjnie pozycji w ostatnim czasie myślę sobie.
Jak się okazuje nic bardziej mylnego widać, że autor zna swój fach od podszewki, piórem pisze lekkim, wprawnym i inteligentnym.
Ktoś napisał, że przeczytał powieść w jedno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Z Virginią Woolf spotkanie moje jest to pierwsze, jak dotąd wiele o niej słyszałem, co nieco z jej biografii do mnie dotarło, ale jakoś nasze drogi się nie zeszły aż dotąd.
W posiadaniu tej książki jestem od lat kilku i od lat kilku ciągle „Fale” były odkładane na później.
Coś mi podpowiadało, że lekko nie będzie, że zawiłe, że ciężkie i pogmatwane, że może lepiej poczekać na lepszy moment, na lato, na ciepło, na lepszy nastrój.
Przeczucie mnie nie myliło, lekko nie było: książka okazała się niezwykle wymagająca, trudna w odbiorze, wymagająca maksymalnego skupienia i odpowiedniego nastawienia duchowego.
Odczucia i uczucia, towarzyszące mi podczas czytania tego dzieła uświadomiły mi z jak wielkim pisarzem mam do czynienia, geniusz Virginii Woolf objawiony mi został w całej okazałości.

Niechaj te kilka cytatów przybliży, da jakieś wyobrażenie, naszkicuje, chociażby kontury tego, z czym przyjdzie się zmierzyć potencjalnemu czytelnikowi powieści „Fale".

„Niemniej jednak życie jest przyjemne, życie jest znośne. Wtorek następuje po poniedziałku, potem jest środa. Umysł obrasta w słoje. Tożsamość krzepnie. Proces wzrastania łagodzi ból. Wdech i wydech, wydech i wdech, przy narastającym pomruku i energii pośpiech i zapalczywość młodości wprzęgane są w służbę, aż całe istnienie zdaje się kurczyć i rozszerzać jak główna sprężyna zegara. Jak prędko płynie strumień od stycznia do grudnia! Porywa nas nurt spraw tak dobrze znanych, że nie rzucają już cienia. Płyniemy, płyniemy... "

" Ludzie autentyczni najpełniej istnieją w samotności. Nie znoszą iluminacji, podwojenia. Ciskają swoje ledwie namalowane portrety, odwrócone twarzą do ziemi. "

"Dlatego nie lubię luster, które pokazują moją prawdziwą twarz. Kiedy jestem sama, często spadam w pustkę. Muszę ostrożnie stawiać stopy, żeby nie spaść z krawędzi świata w nicość. Muszę uderzać ręką w jakieś twarde drzwi, żeby przywołać się z powrotem do ciała."

"Chodź, bólu, nasyć się mną. Zatop kły w moim ciele. Rozszarp mnie."

"Zawinę teraz moje cierpienie w chusteczkę. Skręcę je mocno w kłębek. Pójdę do bukowego lasu (…). Zabiorę mój ból i złożę go na korzeniach pod bukami. Obejrzę go i wezmę w palce. Nie znajdą mnie. Będę jadła orzechy i wypatrywała jaj w jeżynach, włosy mi się splączą i będę sypiała pod żywopłotami, i piła wodę z rowów, i umrę tam. "

- "Nie mam twarzy. Inni ludzie mają twarze (…). Przedmioty, które podnoszą mają ciężar, mówią „tak”, mówią „nie”, podczas gdy ja przeobrażam się i zmieniam i można mnie przejrzeć w ciągu sekundy."

"Chcę dawać i dostawać w zamian, i chcę samotności, w której będę mogła rozkładać swoje skarby."

Powyższe cytaty to mikroskopijny wycinek, kilka diamencików, kilka kropelek, niewielki odprysk z tego, czym są „Fale”
Jeśli „Fale” nie są dziełem wybitnym, to w takim razie co dziełem wybitnym jest?

Polecam.

Z Virginią Woolf spotkanie moje jest to pierwsze, jak dotąd wiele o niej słyszałem, co nieco z jej biografii do mnie dotarło, ale jakoś nasze drogi się nie zeszły aż dotąd.
W posiadaniu tej książki jestem od lat kilku i od lat kilku ciągle „Fale” były odkładane na później.
Coś mi podpowiadało, że lekko nie będzie, że zawiłe, że ciężkie i pogmatwane, że może lepiej poczekać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jako że serial kryminalny „Poirot” z Davidem Suchetem w roli głównej obejrzałem w całości, a odcinek lub film „Morderstwo w Orient Expressie” trzy razy w różnych wersjach, w związku z powyższym rozwiązanie zagadki „kto zabił” miałem już za sobą.
Zdecydowałem się na przeczytanie w celu skonfrontowania powieści z wersją ekranową i przyznać muszę (odkrywcze to nie jest), iż wersja papierowa jak zwykle przewyższa wersję ekranową.
Agatha Christie po raz kolejny udowadnia, że dwa miliardy!!! (miliard po angielsku i miliard w 45 językach obcych) książek z jej powieściami wydanych na całym świecie to nie przypadek i nie przez przypadek nazywana jest królową powieści kryminalnej.

„Morderstwo w Orient Expressie” to zdecydowanie klasyk i jedna z najlepszych powieści tej pisarki. Swoboda, z jaką autorka porusza się wśród wykreowanych przez siebie postaci, zasługuje na uznanie i szacunek.
Każda z postaci jest wysoce zindywidualizowana, obdarzona cechami i przymiotami wyraźnie odróżniającymi ją od pozostałych bohaterów powieści.

Największe wrażenie na mnie osobiście zrobił fakt umieszczenia grupy ludzi w zamkniętej przestrzeni pociągu i sprawienie, że nie będzie to wiało nudą, a wręcz przeciwnie, że akcja w miarę upływającego czasu będzie się coraz bardziej rozkręcała aż do osiągnięcia swego apogeum w momencie rozwiązania zagadki morderstwa.
Cóż w przypadku książek tego typu zbyt wiele w swojej opinii napisać się nie da, aby nie zdradzić szczegółów fabuły, w związku z powyższym poprzestanę na tym, co dotychczas napisane zapewniając potencjalnego czytelnika mojej opinii, że na tej powieści się nie zawiedzie. Polecam.

Jako że serial kryminalny „Poirot” z Davidem Suchetem w roli głównej obejrzałem w całości, a odcinek lub film „Morderstwo w Orient Expressie” trzy razy w różnych wersjach, w związku z powyższym rozwiązanie zagadki „kto zabił” miałem już za sobą.
Zdecydowałem się na przeczytanie w celu skonfrontowania powieści z wersją ekranową i przyznać muszę (odkrywcze to nie jest), iż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kolejna już książka w ostatnim czasie, która jest z tych otrzymanych w prezencie a dotychczas nie przeczytanych, zalegających od miesięcy w biblioteczce i kolejna trafiona w mój gust w stu procentach.
Co prawda miłośnikiem książek kryminalnych jakoś specjalnie nie jestem i przyznaję, że jest to bodajże trzecia, może czwarta książka w życiu z tego gatunku przeczytana przeze mnie. Dotychczas jako odskocznię, pewien rodzaj wytchnienia od książek cięższego kalibru traktowałem literaturę s-f, ale po przeczytaniu powieści „Zabójstwo Rogera Ackroyda” być może to się zmieni i dorzucę do przerywników (od książek bardziej treściwych) gatunek powieści kryminalnych
Z Agatą Christie, a właściwie z jej twórczością spotkanie moje jest to pierwsze, no może nie tak do końca, jeśli uwzględnić obejrzany przeze mnie brytyjski serial kryminalny „Poirot” z Davidem Suchetem w roli głównej na podstawie powieści kryminalnych Agathy Christie. Serial emitowany w latach 1989–2013.
Wracając do książki, przyznać muszę, że książeczka bardzo zgrabnie napisana, wszystkie elementy spójne i ciekawie skomponowane.
Bohaterowie wyraziści, plastycznie i barwnie nakreśleni przez autorkę, fabuła jak to w powieściach kryminalnych nieco schematyczna, ale w końcu to kryminał, a nie cykl „W poszukiwaniu utraconego czasu” Marcela Prousta.

Książka lekka, łatwa i przyjemna, z tych, których czytanie sprawia przyjemność, z tych które możemy zabrać na plażę i w zgiełku ludzkich ciał (nienawidzę zgiełku ludzkich ciał !!!) spokojnie czytać nie narażając się na utratę głębi przesłania czytanego dzieła.
Polecam zwłaszcza jako przerywnik od dzieł ciężkich, zawiłych i wielosegmentowych.

Kolejna już książka w ostatnim czasie, która jest z tych otrzymanych w prezencie a dotychczas nie przeczytanych, zalegających od miesięcy w biblioteczce i kolejna trafiona w mój gust w stu procentach.
Co prawda miłośnikiem książek kryminalnych jakoś specjalnie nie jestem i przyznaję, że jest to bodajże trzecia, może czwarta książka w życiu z tego gatunku przeczytana przeze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ali Smith i jej „Zima”.
Książkę otrzymałem w prezencie na Dzień Ojca, darczyńca najprawdopodobniej a może nawet z pewnością nie był świadom, iż jest to tom drugi z cyklu „Pory roku”.
Tak czy inaczej, swą czytelniczą przygodę z Ali Smith rozpocząłem od tomu drugiego i muszę przyznać, iż po przeczytaniu tej powieści najprawdopodobniej postaram się zdobyć tom pierwszy „Jesień” i pozostałe dwa „Wiosna” i „Lato”.
Powiem szczerze: po tej powieści z jakichś bliżej nieokreślonych powodów nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego...a tu takie miłe zaskoczenie: powieść na bardzo wysokim poziomie, styl autorki nieco chaotyczny, ale to dobrze, dzięki temu jest ciekawiej nieco inaczej, nie tak monotonnie i sztampowo.
Ali Smith udowadnia, iż nie musi być tak wygłaskane, tak perfekcyjne i cukierkowe, udowadnia, że w chaosie również można dopatrzyć się wyższego uporządkowania, z tym że wymaga to większego skupienia i uwagi od czytelnika.
Tematy poruszane w powieści są jak najbardziej aktualne zwłaszcza ten o imigrantach, temat trudny rozgrzewający scenę społeczno- polityczną od prawa do lewa, temat ważny, którego rozwiązanie najprawdopodobniej będzie niezwykle trudne i obarczone kosztami nie tylko w sferze materialnej.

Autorka w sposób niezwykle przekonujący ukazuje skomplikowane relacje rodzinne między bohaterami, sprawy trudne nawarstwiające się i odkładające warstwami niekiedy przez całe lata. Czas utwardza te warstwy, tworzy skorupę niekiedy tak twardą, że zdać by się mogło aż niemożliwą do przebicia.
Iluż z nas poznało ten temat z autopsji, z własnego życia, z własnych skomplikowanych relacji z rodziną z tą dalszą i z tą bliższą, relacji pogmatwanych, zawiłych, zepsutych do tego stopnia, że zdają się nie do naprawienia. Zalega to w nas na wysypisku urazów, pretensji, animozji i niechęci. Wolimy to wysypisko omijać, udawać, że go nie widzimy, że nie istnieje.
Może jednak warto spróbować, oczywiście pod warunkiem, że poniesiemy jakieś koszty, że się nieco ukorzymy, ustąpimy tej drugiej stronie, a najlepiej, gdy sobie uświadomimy, iż my sami nie jesteśmy tacy kryształowi, tacy idealni, tacy nieomylni.

Niewątpliwie Ali Smith to autorka ponadprzeciętna, której styl pisania stanowi niejakie wyzwanie dla czytelnika, ale warto się nieco wysilić, aby się wgryźć w jej dzieło.
Na początku będzie nieco cierpko i mało komfortowo, ale z każdą kolejną stroną powieść będzie nas wciągać i udowadniać, iż Ali Smith nie bez powodu nominowana była aż czterokrotnie ( 2001, 2005, 2014 i 2017 roku) do Nagrody Bookera.
Polecam.

Ali Smith i jej „Zima”.
Książkę otrzymałem w prezencie na Dzień Ojca, darczyńca najprawdopodobniej a może nawet z pewnością nie był świadom, iż jest to tom drugi z cyklu „Pory roku”.
Tak czy inaczej, swą czytelniczą przygodę z Ali Smith rozpocząłem od tomu drugiego i muszę przyznać, iż po przeczytaniu tej powieści najprawdopodobniej postaram się zdobyć tom pierwszy „Jesień”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dość długo zeszło mi się z przeczytaniem tej książki.
Powód: tematyka ciężka, poruszająca sprawy, o których najchętniej chciałoby się zapomnieć. W chwili napisania „zapomnieć” nachodzi mnie myśl -, czy mamy prawo zapominać- my, którzy wyrośliśmy w pokoju i względnej stabilności- my, za których wolność i życie w pokoju i w spokoju tak wielu musiało oddać swoje własne życie.

Przychodzi mi na myśl Kwatera Brzozowych Krzyży zlokalizowana na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach i te napisy na stu trzydziestu tabliczkach: żył 20 lat, żył 19 lat, żył 21 lat, żył 25 lat itp.
Tak łatwo powiedzieć...zapomnieć, to tak jakby zbezcześcić pamięć o tych, którzy walczyli o nas i dzieci nasze.
Książka T. Różewicza „Próba rekonstrukcji” to zbiór opowiadań opisujący wydarzenia rozgrywające się w czasie drugiej wojny światowej, jak również czasy powojenne.

Różewicz z mistrzowską precyzją i celnością trafia w serce czytelnika, ukazuje ludzi nam podobnych, ludzi uwikłanych w gmatwaninie spraw ciężkich, ludzi pchających swe kamienie pod górę niczym Syzyf i gdy już się wydaje, że osiągnęli swój cel: upragniony szczyt góry-kamień stacza się w dół i wszystko trzeba zaczynać od nowa.
Tak to już widocznie musi być, każdy człowiek i każde pokolenie ma swój szczyt i swoje kamienie, z tym że jedni mniejsze drudzy większe.

Może i dobrze, że teraz zdecydowałem się na tę książkę, w okresie letnim, gdy w człowieku i w otaczającej go przyrodzie tyle sił i optymizmu, jakoś łatwiej przychodzi zmierzyć się z przeszłością (w wielu opowiadaniach wciąż aktualną) opisywaną przez Różewicza.
Dzieło wielkie, smutne i mądre, ale przede wszystkim smutne.
Polecam.

Dość długo zeszło mi się z przeczytaniem tej książki.
Powód: tematyka ciężka, poruszająca sprawy, o których najchętniej chciałoby się zapomnieć. W chwili napisania „zapomnieć” nachodzi mnie myśl -, czy mamy prawo zapominać- my, którzy wyrośliśmy w pokoju i względnej stabilności- my, za których wolność i życie w pokoju i w spokoju tak wielu musiało oddać swoje własne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ktoś w jednej z opinii napisał, że każdy wie, co to jest przestrzeń...hmmm, czy aby na pewno każdy wie, co to jest przestrzeń, czy w ogóle ktokolwiek wie co to przestrzeń ?.
W sensie trzech wymiarów: szerokość, wysokość, długość ewentualnie mógłbym się zgodzić, że każdy wie, co to jest przestrzeń, ale do przestrzeni zaliczyć należy również czas, co w połączeniu daje nam czasoprzestrzeń, dodatkowo wypadałoby także uwzględnić wpływ grawitacji na przestrzeń, grawitacji, która jest w stanie odkształcić przestrzeń, a co za tym idzie zmienić jej właściwości.

W świetle najnowszych osiągnięć współczesnej fizyki to tak do końca nie da się sprecyzować właściwości fizycznych przestrzeni, a zwłaszcza tego niewidzialnego co tą przestrzeń wypełnia. Nawet najdoskonalsza próżnia ukryta gdzieś w mrocznych ostępach wszechświata wypełniona jest ogromną ilością: ciemnej materii i ciemnej energii, której nikt nie widział i nie zbadał, a co za tym idzie: nie ma pojęcia czym to cholerstwo jest.
Jest tego naprawdę dużo, tego niewiadomego, wypełniającego przestrzeń w 95% procentach. W związku z faktem, iż potrafimy w miarę dokładnie zbadać i opisać jedynie 5% tego, co znajduje się w przestrzeni, twierdzenie, iż każdy wie, co to przestrzeń jest co najmniej nieprawdziwe.
Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że każdemu wydaje się, co to jest przestrzeń.

Po „Przestrzeniach” Georgesa Pereca spodziewałem się nieco więcej, ale tylko „nieco”. Ogólnie rzecz ujmując dzieło ciekawe, może odrobinkę przekombinowane, ale mimo wszystko warte, aby się nad nim pochylić.

Książki Pereca, które dotychczas przeczytałem: „Człowiek, który śpi” i „Rzeczy” sprawiły, że apetyt mój na twórczość tego autora wzrósł niepomiernie, w związku, z czym miałem nadzieję, że autor „Przestrzeni” głębiej wniknie w poruszany przez siebie temat przestrzeni, liczyłem na nieco ciekawsze przykłady interakcji materii z przestrzenią, a w zasadzie raczej interakcji materii z materią w tejże przestrzeni, może nawet na próbę zdefiniowania przestrzeni w jakiś oryginalny sposób.
Podejrzewam, że gdyby Perec pisał swoje dzieło w latach 20 dwudziestego pierwszego wieku, byłoby one dzieło nieco inne, może mniej chaotyczne, bardziej wyważone, a może było właśnie kropka w kropkę identyczne z tym, z którym mamy do czynienia obecnie...może i tak.

Temat podjęty przez Pereca jest niezwykle interesujący. Tak na co dzień zwykły zjadacz chleba nie uświadamia sobie faktu: jak bardzo przestrzeń w tej jednej konkretnej chwili determinuje jego zachowania i kieruje jego losem.

Tak naprawdę wszyscy jesteśmy zamknięci w konkretnym wycinku przestrzeni, wycinku o objętości naszego materialnego ciała i bez względu na to, jak bardzo byśmy się nie starali, to i tak jest to jedyna fizyczna przestrzeń dostępna dla nas w danej chwili.
Polecam.

Ktoś w jednej z opinii napisał, że każdy wie, co to jest przestrzeń...hmmm, czy aby na pewno każdy wie, co to jest przestrzeń, czy w ogóle ktokolwiek wie co to przestrzeń ?.
W sensie trzech wymiarów: szerokość, wysokość, długość ewentualnie mógłbym się zgodzić, że każdy wie, co to jest przestrzeń, ale do przestrzeni zaliczyć należy również czas, co w połączeniu daje nam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czasami zastanawiam się, czy my ludzie jesteśmy normalni na tle innych gatunków zamieszkujących trzecią planetę od słońca. W swej zachłanności do gromadzenia do zbierania, do posiadania, do przywłaszczania, do zagarniania bezsprzecznie bijemy na głowę wszystkie istoty żywe.
Myślę, że jest to zjawisko normalne i naturalne: chęć posiadania dóbr materialnych, otaczanie się coraz to nowymi przedmiotami, gadżetami jest to po prostu chęć wejścia na wyższy poziom egzystencji. Choć brzmi to nie najlepiej, to przyznać należy, że „rzeczy” determinują i stymulują nasze działania. Co prawda „rzeczy” nie wznoszą nas na wyższy poziom egzystencji duchowej, intelektualnej, czy moralnej (czasami to się zdarza), ale zapewniają nam w jakimś stopniu bezpieczeństwo- to przyziemne materialne bezpieczeństwo stanowiące o naszym być albo nie być tu i teraz, a nie gdzieś i kiedyś.
Od prawa do lewa słyszy się nawoływania: a to wysoko postawionych duchownych, abyśmy zrewidowali swoje podejście do konsumpcjonizmu i odrzucili dobra materialne — wypowiada to kardynał (np. Tarcisio Bertone) posiadający ponad 700-metrowy apartament w Rzymie, osoba wożona limuzyną za kilkaset tysięcy i otoczona wianuszkiem usługujących mu na każde skinienie.
Z lewej strony słyszy się zachęty, aby zrezygnować z wysokich standardów życia, zamienić większy samochód na mniejszy, większe mieszkanie na mniejsze, zrezygnować z jedzenia mięsa a przestawić się na robaki i tym podobne bzdury i znów jest to wypowiadane przez kogoś, kto posiada ogromne dochody, kilka mieszkań, prywatnego kierowcę i całe góry dóbr materialnych, o których zwykły śmiertelnik może tylko pomarzyć.
Bohaterowie powieści „Rzeczy” Georgesa Pereca: Sylwii (22 lata) i Jerôme’a (24 lata), choć od napisania książki minęło już grubo ponad pięćdziesiąt lat, są wciąż jak najbardziej aktualni, a ich podejście do otaczającej ich rzeczywistości jest jak najbardziej naturalne, oparte na uwarunkowaniach genetycznych, zakorzenionych postawach społecznych, od których uwolnić się nijak nie sposób.
Można w chwilach uniesienia pogardzać pewnymi postawami, unosić się i wznosić na wyżyny duchowe, udawać(wielu to czyni) wyzwolonego od materializmu i materii, rozsiewać tu i ówdzie chwytliwe slogany nawołujące do odmiany, do wyzwolenia a koniec końców jednak i tak wracamy do „rzeczy”, od których jesteśmy zależni czy nam się to podoba, czy też nie.

„Rzeczy” to druga książka Georgesa Pereca, którą po powieści „Człowiek, który śpi” miałem przyjemność przeczytać i druga stojąca na bardzo wysokim poziomie, autor swobodnie porusza się w zagmatwanym świecie ludzkich spraw, widać, że poznał go od podszewki, że wie: co to jest klepanie biedy oraz życie ponad stan.
Świat bohaterów Georgesa Pereca jest do bólu prawdziwy i ponadczasowy, może być potraktowany przez czytelnika jako przestroga i jako wskazówka.
Polecam.

Czasami zastanawiam się, czy my ludzie jesteśmy normalni na tle innych gatunków zamieszkujących trzecią planetę od słońca. W swej zachłanności do gromadzenia do zbierania, do posiadania, do przywłaszczania, do zagarniania bezsprzecznie bijemy na głowę wszystkie istoty żywe.
Myślę, że jest to zjawisko normalne i naturalne: chęć posiadania dóbr materialnych, otaczanie się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Eugène Ionesco towarzyszy mi, pełzając gdzieś na półkach mojej biblioteczki od jakichś bez mała czterdziestu lat.
Mając lat kilkanaście, podjąłem pierwszą próbę wgryzienia się w twórczość tego skądinąd wielkiego awangardowego francuskiego dramaturga pochodzenia rumuńskiego.
Próba zakończyła się fiaskiem, drogi nasze rozeszły się na lat kilkadziesiąt, najprawdopodobniej ciężar gatunkowy pisarza w połączeniu z moim młodym wiekiem a co za tym idzie brakiem wyrobienia czytelniczego- sprawiły, iż nie przebrnąłem przez Ionesco.
Dziś wyposażony w bagaż doświadczeń życiowych wzbogaconych stosami przeczytanych książek Ionesco mnie olśnił, co prawda nie zachwycił mnie w tym stopniu, w jakim uczynili to Samuel Beckett, Franz Kafka czy Jorge Luis Borges, ale sprawił, iż po przeczytaniu „Samotnika” poczułem nieprzepartą chęć zagłębienia się w twórczość tego pisarza.
Powyższe dzieło podzielić można by na dwie części: tą normalną, zwyczajną, by nie powiedzieć, że nieco banalną i tą nienormalną, niezwyczajną iście Kafkowsko-Becketowską, z naciskiem raczej na to drugie nazwisko.
Wielu z nas marzy o wolności, o wyswobodzeniu się z okowów codzienności, o wyrwaniu się z kołowrota pracy, marzy o wyjściu z cienia kierowników, dyrektorów i innych zwierzchników, ale jak to zrobić przed ukończeniem sześćdziesiątego czy też sześćdziesiątego piątego roku życia?.
Z pomocą może przyjść coś, co zdarza się niezwykle rzadko. Coś, dzięki czemu możemy wszystko dotychczasowe zwinąć i wrzucić do kosza i rozpocząć nowe wspaniałe życie.
Tylko czy aby na pewno jesteśmy na to przygotowani, czy to nowe nie okaże się dla nas zbyt wielkim wyzwaniem, czy nie zburzy naszego świata wraz z fundamentami i nie sprawi, że nieopatrznie zaczniemy nową budowlę stawiać na grząskich piaskach.
Odpowiedź (może raczej próbę odpowiedzi) na te i inne pytania znajdziemy w „Samotniku”.
Polecam.

Eugène Ionesco towarzyszy mi, pełzając gdzieś na półkach mojej biblioteczki od jakichś bez mała czterdziestu lat.
Mając lat kilkanaście, podjąłem pierwszą próbę wgryzienia się w twórczość tego skądinąd wielkiego awangardowego francuskiego dramaturga pochodzenia rumuńskiego.
Próba zakończyła się fiaskiem, drogi nasze rozeszły się na lat kilkadziesiąt, najprawdopodobniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tadeusz Różewicz napisał „Śmierć w starych dekoracjach” ponad pięćdziesiąt lat temu, wydawać by się mogło, że to szmat czasu zwłaszcza przy tak pędzącym świecie, w którym to, co wydarzyło się, lub miało miejsce kilka tygodni temu to już staroć niewarta uwagi.
Tak mogłoby się wydawać, ale nie w przypadku powyższego opowiadania — tu wszystko jest bardzo aktualne no może poza kilkoma szczegółami technicznymi: zamiast lirów we Włoszech mamy euro i kilka dolarów nie wystarczy z pewnością na opłacenie w Rzymie noclegu, wyżywienia i biletów do muzeum, cała reszta jest aktualna aż do bólu- natura człowiecza pozostaje niezmienna, nie ulega inflacji, chyba że na przestrzeni dziesiątków tysięcy lat.

„Śmierć w starych dekoracjach” to dzieło drogi, wędrówki człowieka nie tyle przez tę rzeczywistość tu i teraz, w większym stopniu jest to wędrówka w głąb samego siebie, odkrywanie siebie na nowo niby wszystko znajome a jakże odmienne; wystarczy, że los rzuci nas w inne środowisko, w inny świat, inną kulturę i obyczaje i już możemy sobie zadawać pytania, porównywać, dziwić się, mamy szerszy wgląd, inną perspektywę, patrzymy na to, co nas otacza w tym nowym świecie zupełnie odmiennie, odbieramy rzeczywistość w sposób sprzeczny od naszych wyobrażeń o tej rzeczywistości: to, co dotychczas w naszym wyobrażeniu było wielkie stać się może małe i na odwrót: to, co z pozoru nie istotne, niezauważalne przybiera zupełnie inną formę: dostrzegamy to, wnikamy w to i dziwimy się, że dotychczas tego nie widzieliśmy tak wyraźnie, a tym samym nie docenialiśmy tego bytu w stopniu, na jaki zasługuje.
Tadeusz Różewicz do autorów „łatwych i lekkich” nie należy, ale czyta się go z ogromną przyjemnością, Różewicz potrafi wniknąć w nieprzeniknione, potrafi wgryźć się w sprawy i tematy, których inni unikają.

Dodatkowym atutem pisarza jest lekkość w wyrażaniu swoich myśli, przychodzi mu to naturalnie: nie jest to: wypocone, napuszone, pompatyczne i wzniosłe, jest zwyczajne, potoczne, niekiedy nawet nieco trywialne — dzięki temu niezwykle prawdziwe i przekonujące.
Książka dość wymagająca, styl od refleksyjnego do impulsywnego potrafi nieco uśpić i nagle krzyknąć wprost do ucha: trochę Prousta z jego senną narracją, w innym zaś miejscu nieprzewidywalny i nieco szalony w swych pomysłach niczym Gombrowicz. Polecam.

Tadeusz Różewicz napisał „Śmierć w starych dekoracjach” ponad pięćdziesiąt lat temu, wydawać by się mogło, że to szmat czasu zwłaszcza przy tak pędzącym świecie, w którym to, co wydarzyło się, lub miało miejsce kilka tygodni temu to już staroć niewarta uwagi.
Tak mogłoby się wydawać, ale nie w przypadku powyższego opowiadania — tu wszystko jest bardzo aktualne no może poza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z pewnym zażenowaniem przyznaję, iż jest to pierwsze dzieło Tadeusza Różewicza, które miałem przyjemność przeczytać, pierwsze i z pewnością nie ostatnie.
Książeczka jest to niepozorna licząca niespełna dwieście stron, znajdujemy w niej pięć opowiadań:
- Grzech (oceniam na 7)
- Wycieczka do muzeum (oceniam na 8)
- Ta stara cholera (oceniam na 9)
- Na placówce dyplomatycznej (oceniam na 8)
- Moja córeczka (oceniam na 10)
Każde z wyżej wymienionych opowiadań to dzieło najwyższych lotów, ujmujące czytelnika swą przenikliwością oraz głębią przekazu.
Tadeusz Różewicz z finezją i mistrzowską perfekcją porusza się wśród swoich bohaterów, jest dla nich niewidoczny, nie bierze udziału w ich codziennych sprawach, nie wchodzi świadomie i bezpardonowo w kolizję z opisywanym przez siebie światem ludzkich spraw, z drugiej zaś strony czytelnik odczuwa pewien rodzaj interakcji autora z opisywanymi wydarzeniami, odczuwa obecność autora, chociażby w odniesieniu do sposobu narracji, która prowadzona jest raz pierwszoplanowo, za chwile zaś w tym samym opowiadaniu dwa wersy dalej już w trzeciej osobie, tak jakby autor nie mógł się powstrzymać od kontaktu ze swymi bohaterami-ciekawy to zabieg i dość rzadko spotykany, kiedy to autor pojawia się i znika w swoich opowiadaniach.

Powyższy zbiór do łatwych nie należy, nie w sensie przejrzystości przekazu tu raczej nie sprawia żadnego problemu, napisany jest bowiem prostym zrozumiałym językiem.
Większy problem stanowi ciężar emocjonalny opowiadań, autor porusza tematy ciężkie, żeby nie powiedzieć mroczne: niewdzięczność, zawiść, pogarda, śmierć, głupota (ta świadoma i nieświadoma), zagubienie, wyobcowanie i samotność.
Po przeczytaniu pierwszej książki Różewicza wiem, że mam do czynienia z pisarzem wielkim, operującym słowem z lekkością, pisarzem, który nie potrzebuje tysiąca stron, aby dać o sobie świadectwo, aby zostać docenionym przez czytelnika. Polecam.

Z pewnym zażenowaniem przyznaję, iż jest to pierwsze dzieło Tadeusza Różewicza, które miałem przyjemność przeczytać, pierwsze i z pewnością nie ostatnie.
Książeczka jest to niepozorna licząca niespełna dwieście stron, znajdujemy w niej pięć opowiadań:
- Grzech (oceniam na 7)
- Wycieczka do muzeum (oceniam na 8)
- Ta stara cholera (oceniam na 9)
- Na placówce dyplomatycznej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka dobra, najchętniej oceniłbym ją na lekko ponad 6 gwiazdek, jednak w zaokrągleniu jakby nie patrzeć wychodzi 6.
„Podpalaczka” na tle takich pozycji Stephena Kinga jak: „Zielona mila”, „Lśnienie”,„Dolores Claiborne” czy „Ręka mistrza” wypada nieco blado i nie może z wyżej wymienionymi konkurować, raczej bliżej jej poziomem i klimatem do takich powieści Kinga jak: „Carrie”, „Doktor Sen”, „Miasteczko Salem”.

Na plus „Podpalaczki” wymienić należy: wartkość akcji jak to zwykle u Kinga bywa- mknie z zawrotną prędkością oraz ciekawy wątek rządowych tajnych eksperymentów, który notabene występuje (z tym że jest ciekawiej opisany) w powieści „Instytut”.

Minusem powieści jest jej schematyczność, czytając „Podpalaczkę”, ciągle odnajdowałem w niej różnego rodzaju wątki, schematy zachowań, cechy charakteru bohaterów z innych powieści autora, odnosząc wrażenie, że autor stworzył „Podpalaczkę”, bazując na swoich notatkach czy szkicach do innych książek.
Kolejnym minusem powyższej powieści jest jej rozwlekłość, w moim odczuciu wystarczyłoby odchudzić powieść o jakieś dwieście stron: stałaby się wtedy bardziej esencjonalna, a co za tym idzie: zyskałaby treść- odsuwając formę na plan dalszy.

Podsumowując: książka dobra, lekka, i łatwa w odbiorze, nie jest to Proust, Kafka, czy Borges, raczej jest to pozycja do przeczytania i zapomnienia ot jeszcze jedna z wielu.

Książka dobra, najchętniej oceniłbym ją na lekko ponad 6 gwiazdek, jednak w zaokrągleniu jakby nie patrzeć wychodzi 6.
„Podpalaczka” na tle takich pozycji Stephena Kinga jak: „Zielona mila”, „Lśnienie”,„Dolores Claiborne” czy „Ręka mistrza” wypada nieco blado i nie może z wyżej wymienionymi konkurować, raczej bliżej jej poziomem i klimatem do takich powieści Kinga jak:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Po części kupiłem tę książkę przez przypadek, brakowało kilku groszy do darmowej przesyłki z księgarni internetowej, więc jako wielbiciel literatury SF, dobrałem „Odprysk świtu” samego Brandona Sandersona, a że wiele o nim słyszałem, a nic z jego twórczości nie czytałem- postanowiłem to zmienić.
Padło na książkę bardzo wysoko ocenioną, bo ocena 7,8 na Lubimyczytać.pl to naprawdę wysoka ocena.
Zaczynam czytanie: pierwsze kilka stron zaczyna się obiecująco, nie nadzwyczajnie, ale jednak obiecująco, później się rozkręci -myślę sobie i czytam dalej, ale im dalej, tym gorzej: dialogi beznadziejne, postacie płaskie i odrealnione (nawet jak na kryteria SF), wykreowane przez autora chyba z wielkim bólem i na siłę, fabuła nijaka i o niczym, autor skacze z miejsca na miejsce: raz tu, raz tam, trochę tego, trochę tamtego w rzeczywistości całość do niczego.
W pewnych fragmentach „Odprysk świtu” przypomina, a raczej chce przypominać „Diunę” Franka Herberta: w Diunie były dudniki, w odprysku są duszniki, w Diunie czerwie atakowały na pustyni, w odprysku potwory atakują w wodzie itp.
Ponoć wedle opisu na okładce autor w „Odprysku świtu” miał zamiar dać szansę zabłysnąć postaciom drugoplanowym przewijającym się w innych jego książkach.
Moim zdaniem te postacie ani nie zabłysnęły, ani nie dostały od autora szansy na zabłyśnięcie, brak w nich indywidualizmu, charyzmy, tego czegoś, co sprawia, że pozostają w pamięci czytelnika: one po prostu nie przekonują, są nadzwyczajniej w świecie po prostu sztuczne.
Gdy porównuję ten płód Sandersona do arcydzieł takich gigantów literatur SF, jak Ted Chiang, Philip K. Dick, Ray Bradbury, Stanisław Lem, czy Robert M. Wegner, to dochodzę do wniosku, że reklama na współczesnym rynku wydawniczym to siła, która jest w stanie każdego uczynić wielkim, nawet jeśli pisze o dupie Maryni.
Aby nie być tak całkowicie gołosłownym w swej krytyce, przytoczę cytat z „Odprysku świtu”, aby dać jakieś wyobrażenie o miałkości tego dziełka:
„-E tam velo wiesz. Jestem ten Lopen-Wskazał na siebie.Rua ukazał się Talikowi i zrobił gest sześcioma rękami, a później dla efektu wypuścił jeszcze dwie-To co myślisz? Powinienem zanieść tu waszego króla? Pewnie, byłem królem, choć tylko przez parę godzin. I tak naprawdę nie wiem, co lubią królowie.
Ty ...byłeś królem?
-Przez dwie godziny. Długa historia. Ale moja ręka właśnie mi wtedy odrosła, więc przez jakiś czas moja ręka od zawsze była królem. Nigdy nie nie była królem. Szalone co nie?”
Tak... zdecydowanie szalone i beznadziejnie beznadziejne.
W innym dialogu główna bohaterka Rysn rozmawia ze Sznur (?), w pewnym momencie prosi Sznur, aby zawołała jakiegoś marynarza, bo chce dostarczyć wiadomość do Rysn, co ciekawe w książce autor nie wspomina w żadnym miejscu o innej Rysn, czyli wychodzi na to, że albo autor się poplątał w tych dialogach, albo Rysn chciała wysłać wiadomość do siebie samej...uf aż się spociłem od tych wypocin.
Jeszcze na koniec garść imion występujących w powieści:
Kstled, Rysn, Drlwan, Smta, Yalb, Nlan, Fimkn.
Ja bym dorzucił jeszcze od siebie: Whzdrzn, Khlwzr i Bzdet to ostatnie jako podsumowanie całości.
Nie polecam !!!.

Po części kupiłem tę książkę przez przypadek, brakowało kilku groszy do darmowej przesyłki z księgarni internetowej, więc jako wielbiciel literatury SF, dobrałem „Odprysk świtu” samego Brandona Sandersona, a że wiele o nim słyszałem, a nic z jego twórczości nie czytałem- postanowiłem to zmienić.
Padło na książkę bardzo wysoko ocenioną, bo ocena 7,8 na Lubimyczytać.pl to...

więcej Pokaż mimo to