-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński4
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński23
Biblioteczka
2021-05-01
2021-10-24
2021-10-24
2019-08-21
2017-02-14
2017-02-11
2015-07-03
2015-07-04
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/07/145-toradora-1-6-moja-pierwsza-recenzja.html
RECENZJA WSPÓLNA DLA TOMÓW 1-6
Ryuji Takasu zaczyna naukę w drugiej klasie liceum. Trafia do klasy z obiektem swoich uczuć, Minori. Jednak jest zbyt nieśmiały, by do niej zagadać, a na domiar złego pierwszego dnia naraża się Taidze Aisace, "Tyciemu Tygrysowi" i postrachowi szkoły. Ale kiedy przez przypadek pozna jej sekret, da to początek jednej z najdziwniejszych przyjaźni oraz masie kłopotów...
Tak, to jest jedna z tych rzeczy, których o mnie mogliście nie wiedzieć. Bo się nie złożyło. W zeszłe lato "spróbowałam" pierwszy mang i bardzo mi się spodobało. Potem miałam jednak kryzys recenzencki i tak się złożyło, że niczego nie zrecenzowałam. Teraz jednak znów są wakacje, a ja znów dostałam dostęp do półki przyjaciółki, a wkrótce może i jej kuzynki [trzymajcie kciuki!].
Do Toradory! z początku podchodziłam ostrożnie. No bo temat jak temat. O życiu szkolnym napisano [i narysowano] już chyba stanowczo zbyt wiele. Wzięłam więc zaledwie jeden tom i wieczorem się za niego wzięłam. A zaraz po skończonej lekturze napisałam do przyjaciółki, że następnego dnia po śniadaniu przychodzę po resztę. Bo się zakochałam.
Toradora! to nie jest może najambitniejsza manga wszech czasów, ale czyta się ją naprawdę świetnie. Najmocniejszym elementem są z pewnością charakterystyczni bohaterowie. Mimo że nieco przejaskrawieni, to jakimś cudem bardzo dobrze wpasowali się w tę historię. Moje serce zdobyła oczywiście Taiga [pewnie dlatego, że mamy ze sobą przerażająco dużo wspólnego...], ale cała reszta też bardzo mi się spodobała.
Zaskoczył mnie też język. Niby jest prosty, młodzieżowy, ale mam wrażenie, że w tłumaczeniu zyskał bardzo wiele: nawiązania do przysłów, powiedzonek czy nawet polskich piosenek. Jako że w dotychczas czytanych przeze mnie mangach warstwa ta nie wyróżniała się zbyt pozytywnie, to Toradora! pod tym względem naprawdę mnie zaskoczyła.
Kreska jest bardzo przyjemna dla oka, aczkolwiek nie podobały mi się "wykropkowane" szarości.
Całość jest niezwykle zabawna i urocza. Pomimo pewnej cukierkowości świetnie ilustruje problemy nastolatków. Nie mogłam się oderwać. Na uwagę zasługuje też fakt, że poszczególne tomy są bardzo równe [nie licząc 3., który nieco mnie irytował, ale to wyjątek potwierdzający regułę ;)]. Polecam.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/07/145-toradora-1-6-moja-pierwsza-recenzja.html
RECENZJA WSPÓLNA DLA TOMÓW 1-6
Ryuji Takasu zaczyna naukę w drugiej klasie liceum. Trafia do klasy z obiektem swoich uczuć, Minori. Jednak jest zbyt nieśmiały, by do niej zagadać, a na domiar złego pierwszego dnia naraża się Taidze Aisace, "Tyciemu Tygrysowi" i postrachowi...
2015-07-04
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/07/145-toradora-1-6-moja-pierwsza-recenzja.html
RECENZJA WSPÓLNA DLA TOMÓW 1-6
Ryuji Takasu zaczyna naukę w drugiej klasie liceum. Trafia do klasy z obiektem swoich uczuć, Minori. Jednak jest zbyt nieśmiały, by do niej zagadać, a na domiar złego pierwszego dnia naraża się Taidze Aisace, "Tyciemu Tygrysowi" i postrachowi szkoły. Ale kiedy przez przypadek pozna jej sekret, da to początek jednej z najdziwniejszych przyjaźni oraz masie kłopotów...
Tak, to jest jedna z tych rzeczy, których o mnie mogliście nie wiedzieć. Bo się nie złożyło. W zeszłe lato "spróbowałam" pierwszy mang i bardzo mi się spodobało. Potem miałam jednak kryzys recenzencki i tak się złożyło, że niczego nie zrecenzowałam. Teraz jednak znów są wakacje, a ja znów dostałam dostęp do półki przyjaciółki, a wkrótce może i jej kuzynki [trzymajcie kciuki!].
Do Toradory! z początku podchodziłam ostrożnie. No bo temat jak temat. O życiu szkolnym napisano [i narysowano] już chyba stanowczo zbyt wiele. Wzięłam więc zaledwie jeden tom i wieczorem się za niego wzięłam. A zaraz po skończonej lekturze napisałam do przyjaciółki, że następnego dnia po śniadaniu przychodzę po resztę. Bo się zakochałam.
Toradora! to nie jest może najambitniejsza manga wszech czasów, ale czyta się ją naprawdę świetnie. Najmocniejszym elementem są z pewnością charakterystyczni bohaterowie. Mimo że nieco przejaskrawieni, to jakimś cudem bardzo dobrze wpasowali się w tę historię. Moje serce zdobyła oczywiście Taiga [pewnie dlatego, że mamy ze sobą przerażająco dużo wspólnego...], ale cała reszta też bardzo mi się spodobała.
Zaskoczył mnie też język. Niby jest prosty, młodzieżowy, ale mam wrażenie, że w tłumaczeniu zyskał bardzo wiele: nawiązania do przysłów, powiedzonek czy nawet polskich piosenek. Jako że w dotychczas czytanych przeze mnie mangach warstwa ta nie wyróżniała się zbyt pozytywnie, to Toradora! pod tym względem naprawdę mnie zaskoczyła.
Kreska jest bardzo przyjemna dla oka, aczkolwiek nie podobały mi się "wykropkowane" szarości.
Całość jest niezwykle zabawna i urocza. Pomimo pewnej cukierkowości świetnie ilustruje problemy nastolatków. Nie mogłam się oderwać. Na uwagę zasługuje też fakt, że poszczególne tomy są bardzo równe [nie licząc 3., który nieco mnie irytował, ale to wyjątek potwierdzający regułę ;)]. Polecam.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/07/145-toradora-1-6-moja-pierwsza-recenzja.html
RECENZJA WSPÓLNA DLA TOMÓW 1-6
Ryuji Takasu zaczyna naukę w drugiej klasie liceum. Trafia do klasy z obiektem swoich uczuć, Minori. Jednak jest zbyt nieśmiały, by do niej zagadać, a na domiar złego pierwszego dnia naraża się Taidze Aisace, "Tyciemu Tygrysowi" i postrachowi...
2015-07-04
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/07/145-toradora-1-6-moja-pierwsza-recenzja.html
RECENZJA WSPÓLNA DLA TOMÓW 1-6
Ryuji Takasu zaczyna naukę w drugiej klasie liceum. Trafia do klasy z obiektem swoich uczuć, Minori. Jednak jest zbyt nieśmiały, by do niej zagadać, a na domiar złego pierwszego dnia naraża się Taidze Aisace, "Tyciemu Tygrysowi" i postrachowi szkoły. Ale kiedy przez przypadek pozna jej sekret, da to początek jednej z najdziwniejszych przyjaźni oraz masie kłopotów...
Tak, to jest jedna z tych rzeczy, których o mnie mogliście nie wiedzieć. Bo się nie złożyło. W zeszłe lato "spróbowałam" pierwszy mang i bardzo mi się spodobało. Potem miałam jednak kryzys recenzencki i tak się złożyło, że niczego nie zrecenzowałam. Teraz jednak znów są wakacje, a ja znów dostałam dostęp do półki przyjaciółki, a wkrótce może i jej kuzynki [trzymajcie kciuki!].
Do Toradory! z początku podchodziłam ostrożnie. No bo temat jak temat. O życiu szkolnym napisano [i narysowano] już chyba stanowczo zbyt wiele. Wzięłam więc zaledwie jeden tom i wieczorem się za niego wzięłam. A zaraz po skończonej lekturze napisałam do przyjaciółki, że następnego dnia po śniadaniu przychodzę po resztę. Bo się zakochałam.
Toradora! to nie jest może najambitniejsza manga wszech czasów, ale czyta się ją naprawdę świetnie. Najmocniejszym elementem są z pewnością charakterystyczni bohaterowie. Mimo że nieco przejaskrawieni, to jakimś cudem bardzo dobrze wpasowali się w tę historię. Moje serce zdobyła oczywiście Taiga [pewnie dlatego, że mamy ze sobą przerażająco dużo wspólnego...], ale cała reszta też bardzo mi się spodobała.
Zaskoczył mnie też język. Niby jest prosty, młodzieżowy, ale mam wrażenie, że w tłumaczeniu zyskał bardzo wiele: nawiązania do przysłów, powiedzonek czy nawet polskich piosenek. Jako że w dotychczas czytanych przeze mnie mangach warstwa ta nie wyróżniała się zbyt pozytywnie, to Toradora! pod tym względem naprawdę mnie zaskoczyła.
Kreska jest bardzo przyjemna dla oka, aczkolwiek nie podobały mi się "wykropkowane" szarości.
Całość jest niezwykle zabawna i urocza. Pomimo pewnej cukierkowości świetnie ilustruje problemy nastolatków. Nie mogłam się oderwać. Na uwagę zasługuje też fakt, że poszczególne tomy są bardzo równe [nie licząc 3., który nieco mnie irytował, ale to wyjątek potwierdzający regułę ;)]. Polecam.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/07/145-toradora-1-6-moja-pierwsza-recenzja.html
RECENZJA WSPÓLNA DLA TOMÓW 1-6
Ryuji Takasu zaczyna naukę w drugiej klasie liceum. Trafia do klasy z obiektem swoich uczuć, Minori. Jednak jest zbyt nieśmiały, by do niej zagadać, a na domiar złego pierwszego dnia naraża się Taidze Aisace, "Tyciemu Tygrysowi" i postrachowi...
2015-07-05
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/07/145-toradora-1-6-moja-pierwsza-recenzja.html
RECENZJA WSPÓLNA DLA TOMÓW 1-6
Ryuji Takasu zaczyna naukę w drugiej klasie liceum. Trafia do klasy z obiektem swoich uczuć, Minori. Jednak jest zbyt nieśmiały, by do niej zagadać, a na domiar złego pierwszego dnia naraża się Taidze Aisace, "Tyciemu Tygrysowi" i postrachowi szkoły. Ale kiedy przez przypadek pozna jej sekret, da to początek jednej z najdziwniejszych przyjaźni oraz masie kłopotów...
Tak, to jest jedna z tych rzeczy, których o mnie mogliście nie wiedzieć. Bo się nie złożyło. W zeszłe lato "spróbowałam" pierwszy mang i bardzo mi się spodobało. Potem miałam jednak kryzys recenzencki i tak się złożyło, że niczego nie zrecenzowałam. Teraz jednak znów są wakacje, a ja znów dostałam dostęp do półki przyjaciółki, a wkrótce może i jej kuzynki [trzymajcie kciuki!].
Do Toradory! z początku podchodziłam ostrożnie. No bo temat jak temat. O życiu szkolnym napisano [i narysowano] już chyba stanowczo zbyt wiele. Wzięłam więc zaledwie jeden tom i wieczorem się za niego wzięłam. A zaraz po skończonej lekturze napisałam do przyjaciółki, że następnego dnia po śniadaniu przychodzę po resztę. Bo się zakochałam.
Toradora! to nie jest może najambitniejsza manga wszech czasów, ale czyta się ją naprawdę świetnie. Najmocniejszym elementem są z pewnością charakterystyczni bohaterowie. Mimo że nieco przejaskrawieni, to jakimś cudem bardzo dobrze wpasowali się w tę historię. Moje serce zdobyła oczywiście Taiga [pewnie dlatego, że mamy ze sobą przerażająco dużo wspólnego...], ale cała reszta też bardzo mi się spodobała.
Zaskoczył mnie też język. Niby jest prosty, młodzieżowy, ale mam wrażenie, że w tłumaczeniu zyskał bardzo wiele: nawiązania do przysłów, powiedzonek czy nawet polskich piosenek. Jako że w dotychczas czytanych przeze mnie mangach warstwa ta nie wyróżniała się zbyt pozytywnie, to Toradora! pod tym względem naprawdę mnie zaskoczyła.
Kreska jest bardzo przyjemna dla oka, aczkolwiek nie podobały mi się "wykropkowane" szarości.
Całość jest niezwykle zabawna i urocza. Pomimo pewnej cukierkowości świetnie ilustruje problemy nastolatków. Nie mogłam się oderwać. Na uwagę zasługuje też fakt, że poszczególne tomy są bardzo równe [nie licząc 3., który nieco mnie irytował, ale to wyjątek potwierdzający regułę ;)]. Polecam.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/07/145-toradora-1-6-moja-pierwsza-recenzja.html
RECENZJA WSPÓLNA DLA TOMÓW 1-6
Ryuji Takasu zaczyna naukę w drugiej klasie liceum. Trafia do klasy z obiektem swoich uczuć, Minori. Jednak jest zbyt nieśmiały, by do niej zagadać, a na domiar złego pierwszego dnia naraża się Taidze Aisace, "Tyciemu Tygrysowi" i postrachowi...
2015-07-04
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/07/145-toradora-1-6-moja-pierwsza-recenzja.html
RECENZJA WSPÓLNA DLA TOMÓW 1-6
Ryuji Takasu zaczyna naukę w drugiej klasie liceum. Trafia do klasy z obiektem swoich uczuć, Minori. Jednak jest zbyt nieśmiały, by do niej zagadać, a na domiar złego pierwszego dnia naraża się Taidze Aisace, "Tyciemu Tygrysowi" i postrachowi szkoły. Ale kiedy przez przypadek pozna jej sekret, da to początek jednej z najdziwniejszych przyjaźni oraz masie kłopotów...
Tak, to jest jedna z tych rzeczy, których o mnie mogliście nie wiedzieć. Bo się nie złożyło. W zeszłe lato "spróbowałam" pierwszy mang i bardzo mi się spodobało. Potem miałam jednak kryzys recenzencki i tak się złożyło, że niczego nie zrecenzowałam. Teraz jednak znów są wakacje, a ja znów dostałam dostęp do półki przyjaciółki, a wkrótce może i jej kuzynki [trzymajcie kciuki!].
Do Toradory! z początku podchodziłam ostrożnie. No bo temat jak temat. O życiu szkolnym napisano [i narysowano] już chyba stanowczo zbyt wiele. Wzięłam więc zaledwie jeden tom i wieczorem się za niego wzięłam. A zaraz po skończonej lekturze napisałam do przyjaciółki, że następnego dnia po śniadaniu przychodzę po resztę. Bo się zakochałam.
Toradora! to nie jest może najambitniejsza manga wszech czasów, ale czyta się ją naprawdę świetnie. Najmocniejszym elementem są z pewnością charakterystyczni bohaterowie. Mimo że nieco przejaskrawieni, to jakimś cudem bardzo dobrze wpasowali się w tę historię. Moje serce zdobyła oczywiście Taiga [pewnie dlatego, że mamy ze sobą przerażająco dużo wspólnego...], ale cała reszta też bardzo mi się spodobała.
Zaskoczył mnie też język. Niby jest prosty, młodzieżowy, ale mam wrażenie, że w tłumaczeniu zyskał bardzo wiele: nawiązania do przysłów, powiedzonek czy nawet polskich piosenek. Jako że w dotychczas czytanych przeze mnie mangach warstwa ta nie wyróżniała się zbyt pozytywnie, to Toradora! pod tym względem naprawdę mnie zaskoczyła.
Kreska jest bardzo przyjemna dla oka, aczkolwiek nie podobały mi się "wykropkowane" szarości.
Całość jest niezwykle zabawna i urocza. Pomimo pewnej cukierkowości świetnie ilustruje problemy nastolatków. Nie mogłam się oderwać. Na uwagę zasługuje też fakt, że poszczególne tomy są bardzo równe [nie licząc 3., który nieco mnie irytował, ale to wyjątek potwierdzający regułę ;)]. Polecam.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/07/145-toradora-1-6-moja-pierwsza-recenzja.html
RECENZJA WSPÓLNA DLA TOMÓW 1-6
Ryuji Takasu zaczyna naukę w drugiej klasie liceum. Trafia do klasy z obiektem swoich uczuć, Minori. Jednak jest zbyt nieśmiały, by do niej zagadać, a na domiar złego pierwszego dnia naraża się Taidze Aisace, "Tyciemu Tygrysowi" i postrachowi...
2015-11-22
2016-03-02
2016-03-02
Zapraszam do dyskusji i wygodniejszej lektury :)
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2016/03/210-kaoru-mori-emma-1-4.html
RECENZJA TOMÓW 1-4, ALE BEZ SPOILERÓW
Już kilka miesięcy na blogu nie było recenzji żadnej mangi. Cóż, po maratonie z Pandora Hearts (recenzja pierwszych dziesięciu tomów tutaj) musiałam nieco odpocząć. Ale kiedy usłyszałam, że koleżanka zakupiła pierwsze cztery tomy Emmy, która znajdowała się u mnie na szczycie listy Mangi - umrę, jak nie przeczytam, to od razu przytuliłam do serca. I na szczęście się nie rozczarowałam.
Tytułowa Emma od dzieciństwa służy w domu byłej guwernantki, pani Stowner. To tam poznaje jej wychowanka, dziedzica fortuny, Williama Jonesa. Rodząca się między więź będzie wystawiona na ciężką próbę.
Opis brzmi bardzo źle. Bo i jest to jeden z tych romansów, które rozpoczynają się przy pierwszym spotkania nieszczęsnej dwójki i... wszyscy wiemy, co zawsze dzieje się dalej. I nie, nie zamierzam pisać, że w tym przypadku jest inaczej. Ale jeśli przymruży się ślepia i zrobi zeza tak, by nie zwrócić uwagę na takie rzeczy, to naprawdę można się wciągnąć. Nawet w wątek romantyczny. (O czym najlepiej świadczy moja reakcja na zakończenie tomu czwartego. Taki już mój los. Ale serio, nie zabierajcie się za ten tom bez kolejnego pod bokiem. Choć w sumie tamten może zakończyć się jeszcze gorzej).
Poza tym, ta manga nie opiera się wyłącznie na tym. Znajdziemy tam całe mnóstwo charakterystycznych, budzących sympatię postaci, żeby chociaż wymienić najbardziej egzotyczną z nich, czyli Hakima. Warte uwagi są również wątki poboczne, które wspaniale ubogacają prezentowany nam świat.
W recenzji Kuroshitsuji (tutaj) pomstowałam na to, jak potraktowano epokę wiktoriańską. A mówcie mi, że to świat alternatywny, ale i tak nie zdzierżę czegoś takiego. Emma znajduje się niejako na przeciwnym biegunie. Kaoru Mori jest prawdziwą miłośniczką tego okresu i bardzo dba o detale, poczynając od strojów przez obyczaje na architekturze kończąc. Fanów XIX wieku ta lektura z pewnością nie rozczaruje (zakładając, że nie trafi ich od wątku miłosnego, ale to inna kwestia), a czytelnicy będący średnio w temacie poznają kilka fajnych ciekawostek. O jakości świadczy fakt, że znalazłam tylko jednego "bubla" (i nie, z moim radarem wszystko w porządku): pokojówki podające do stołu i to na eleganckim przyjęciu w wielkiej rezydencji. Mam wrażenie, że piszę to w każdym tekście dotyczącym utworów o epoce wiktoriańskiej.
Tym razem dość sporo napiszę o kresce. Postacie są nieszczególne... Znaczy ich twarze... Długo zastanawiałam się, co z nimi jest nie tak, by po szczegółowej analizie stwierdzić, że a) twarze są dziwnie płaskie 2) nosy są dziwnie płaskie 3) szczęki są dziwnie długie 4) czoła są dziwnie... no w każdym razie prawie ich nie ma. I nie rekompensuje tego fakt, że nie uświadczymy tu praktycznie żadnych "pokemonów" jako specyficznego i irytującego sposobu przedstawiania emocji. Jednakże pod względem rysunku cała reszta wychodzi autorce niesamowicie. Nie zaniedbuje tła przy zbliżeniach - co jest dość nagminne - a przy panoramach... śliniłam się z zachwytu (i nie zamierzam rezygnować z tego nawyku). Jeśli Kaoru Mori kiedyś znudzi się robienie mang, to spokojnie może się przerzucić na malowanie krajobrazów. Są boskie*. A ryciny na początku każdego tomu ostatecznie wymiatają. Błagam o więcej takich twórców!
I w zasadzie to wszystko. Może jeszcze dodam, że fabuła jest całkiem spójna i dobrze rozplanowana. Historia bardzo wciąga, a poszczególne tomy mają wyjątkowo równy poziom. Nic tylko czytać. Polecam, a sama usycham w oczekiwaniu na lekturę kolejnych odcinków. (Cierpień dostarcza mi również fakt, że inna manga tej autorki, Opowieść panny młodej zapowiada się równie kusząco.
Marre
*Dla sceptyków uważających, że mangi zwyczajnie nie mogą mieć żadnych walorów artystycznych: moja nienawidząca "chińskich obrazków" przyjaciółka po ujrzeniu kilku ilustracji zapragnęła to przeczytać. A może jeszcze coś. Mój największy sukces w karierze ^^
Zapraszam do dyskusji i wygodniejszej lektury :)
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2016/03/210-kaoru-mori-emma-1-4.html
RECENZJA TOMÓW 1-4, ALE BEZ SPOILERÓW
Już kilka miesięcy na blogu nie było recenzji żadnej mangi. Cóż, po maratonie z Pandora Hearts (recenzja pierwszych dziesięciu tomów tutaj) musiałam nieco odpocząć. Ale kiedy usłyszałam, że koleżanka...
2016-03-03
2016-03-03
2016-03-20
2016-03-20
2016-03-20
Zapraszam do dyskusji i wygodniejszej lektury:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2016/04/217-kaoru-mori-emma-5-10.html
RECENZJA TOMÓW 5-10
Emmę (recenzja poprzednich czterech tomów tutaj) udało mi się dokończyć szybciej, niż sądziłam. I choć czytało się bardzo przyjemnie, to po zakończeniu serii oczekiwałabym czegoś więcej.
Zarysu fabuły nie ma sensu tu zamieszczać, rozwijają się po prostu wątki z wcześniejszych tomów. Do lektury recenzji przyda się jednak znajomość faktu, że właściwa fabuła kończy się wraz z tomem siódmym, później zaś następują trzy tomy opowiadań o bohaterach cyklu, nie tylko tych głównych.
Przypomnijmy: tom czwarty zakończył się w fatalnym miejscu, pozostawiając mnie w całkowitej rozsypce. Dlatego z wypiekami zabrałam się za następny, by dostać niczym obuchem w głowę, gdyż autorka... przeskoczyła w czasie. I mam wrażenie, że nie był to tylko zabieg fabularny. (Dalszych fragmentów osobiście nie uważam za spoilery, bo jest to oczywiste zakończenie w tego typu utworach, ale jeśli ktoś nie chce, to zapraszam do następnego akapitu). O ile pokazanie rozwijającego się uczucia i trudności, jakie napotykają na drodze Emma i William, Kaoru Mori wyszło świetnie, to gdy w końcu wszystko zaczęło iść po ich myśli... brakuje wszystkiego. Matko!, oni mogą w końcu ze sobą być!, matko!, oni się pobrali! Matko!, tylko że ich związek nadal wydaje się być na etapie "rumienienia się"! Matko!, co to za romans bez chemii?!... Jak raz na ruski rok biorę się za coś, co można określić jako "romantyczne", to chcę odrobinę romantyzmu w tym (a wszystkich śmieszków zapewniam, że romantyzm jako epoka mnie nie zadowoli -_-).
Jeśli chodzi o tomy 5-7, to z jednej strony widzimy tendencję zwyżkową - wszystko komplikuje się coraz bardziej, autorka skupia się też na postaciach i wątkach pobocznych. Ogółem jest dużo lepiej niż w pierwszych częściach. Z drugiej strony mamy nieco płaskie zakończenie, również za sprawą wspomnianych problemów z chemią.
Z opowiadaniami mam dużo większy problem. Pierwszy, to że zajmują 30% całej serii, co jest dosyć dużym odsetkiem, szczególnie biorąc pod uwagę ich dość nikłe powiązanie z właściwą fabułą. Mają również bardzo różny poziom. Niektóre świetnie uzupełniają historię i są oparte na ciekawych pomysłach, ale są też słabsze. O ile do tomu ósmego zastrzeżeń prawie nie mam, to utwory z przełomu 9 i 10 tomu są na tyle dziwne, że wydają się być niedokończone. Nie wiem, może wiążę się to z tym, że to fani Emmy mieli znaczny wpływ na to, kto się w opowiadaniach pojawi. Dlatego też niektórzy bohaterowie wydali mi się nieco "zaniedbani".
Jednak ogółem Emmę śmiało mogę nazwać drugą najlepszą serią mangową (po Dogs), z którą miałam okazję się spotkać. Wspaniali bohaterowie, kreska (która z tomu na tom jeszcze bardziej się rozkręca, tylko okładki pozostają z nieznanych przyczyn wciąż tak samo brzydkie) i urocza poniekąd fabuła naprawdę przypadły mi do gustu. Niezwykle przyjemne. Polecam.
Zapraszam do dyskusji i wygodniejszej lektury:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2016/04/217-kaoru-mori-emma-5-10.html
RECENZJA TOMÓW 5-10
Emmę (recenzja poprzednich czterech tomów tutaj) udało mi się dokończyć szybciej, niż sądziłam. I choć czytało się bardzo przyjemnie, to po zakończeniu serii oczekiwałabym czegoś więcej.
Zarysu fabuły nie ma sensu tu...
RECENZJA WSPÓLNA DLA TOMÓW 1-6
Ryuji Takasu zaczyna naukę w drugiej klasie liceum. Trafia do klasy z obiektem swoich uczuć, Minori. Jednak jest zbyt nieśmiały, by do niej zagadać, a na domiar złego pierwszego dnia naraża się Taidze Aisace, "Tyciemu Tygrysowi" i postrachowi szkoły. Ale kiedy przez przypadek pozna jej sekret, da to początek jednej z najdziwniejszych przyjaźni oraz masie kłopotów...
Tak, to jest jedna z tych rzeczy, których o mnie mogliście nie wiedzieć. Bo się nie złożyło. W zeszłe lato "spróbowałam" pierwszy mang i bardzo mi się spodobało. Potem miałam jednak kryzys recenzencki i tak się złożyło, że niczego nie zrecenzowałam. Teraz jednak znów są wakacje, a ja znów dostałam dostęp do półki przyjaciółki, a wkrótce może i jej kuzynki [trzymajcie kciuki!].
Do Toradory! z początku podchodziłam ostrożnie. No bo temat jak temat. O życiu szkolnym napisano [i narysowano] już chyba stanowczo zbyt wiele. Wzięłam więc zaledwie jeden tom i wieczorem się za niego wzięłam. A zaraz po skończonej lekturze napisałam do przyjaciółki, że następnego dnia po śniadaniu przychodzę po resztę. Bo się zakochałam.
Toradora! to nie jest może najambitniejsza manga wszech czasów, ale czyta się ją naprawdę świetnie. Najmocniejszym elementem są z pewnością charakterystyczni bohaterowie. Mimo że nieco przejaskrawieni, to jakimś cudem bardzo dobrze wpasowali się w tę historię. Moje serce zdobyła oczywiście Taiga [pewnie dlatego, że mamy ze sobą przerażająco dużo wspólnego...], ale cała reszta też bardzo mi się spodobała.
Zaskoczył mnie też język. Niby jest prosty, młodzieżowy, ale mam wrażenie, że w tłumaczeniu zyskał bardzo wiele: nawiązania do przysłów, powiedzonek czy nawet polskich piosenek. Jako że w dotychczas czytanych przeze mnie mangach warstwa ta nie wyróżniała się zbyt pozytywnie, to Toradora! pod tym względem naprawdę mnie zaskoczyła.
Kreska jest bardzo przyjemna dla oka, aczkolwiek nie podobały mi się "wykropkowane" szarości.
Całość jest niezwykle zabawna i urocza. Pomimo pewnej cukierkowości świetnie ilustruje problemy nastolatków. Nie mogłam się oderwać. Na uwagę zasługuje też fakt, że poszczególne tomy są bardzo równe [nie licząc 3., który nieco mnie irytował, ale to wyjątek potwierdzający regułę ;)]. Polecam.
RECENZJA WSPÓLNA DLA TOMÓW 1-6
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toRyuji Takasu zaczyna naukę w drugiej klasie liceum. Trafia do klasy z obiektem swoich uczuć, Minori. Jednak jest zbyt nieśmiały, by do niej zagadać, a na domiar złego pierwszego dnia naraża się Taidze Aisace, "Tyciemu Tygrysowi" i postrachowi szkoły. Ale kiedy przez przypadek pozna jej sekret, da to początek jednej z najdziwniejszych...