-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant4
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać417
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2019-08
2019-08
2019-08
2019-07
2019-07
2019-07
2019-07
2019-07
2019-07
To już trzecia książka Miłoszewskiego, jaką przeczytałam i mimo że nie zachwyciła mnie tak, jak dwie poprzednie, to nie zmienia to faktu, iż bardzo ją polecam. Na pewno należy docenić autora za pomysł na tę powieść i styl, jakim jest napisana. Czyta się dość szybko i przyjemnie, jeśli dodać do tego humor Miłoszewskiego, to wychodzi nam coś naprawdę dobrego, nad czym warto się pochylić, czemu warto poświęcić czas i uwagę. Osobiście, zaintrygowała mnie alternatywna, przedstawiona w powieści wizja powojennej Polski, głównie Warszawy. Podziwiam autora za kreatywność i realizację tego pomysłu, ponieważ sądzę, iż właśnie owa wizja jest bardzo mocnym plusem omawianej książki. Oprócz tego sama fabuła skłania do wielu refleksji. Często mówimy, że gdybyśmy mogli cofnąć się w czasie do pewnego momentu, to zmienilibyśmy to i owo, podjęlibyśmy inną decyzję, zrobilibyśmy coś inaczej. Po przeczytaniu "Jak zawsze" zaczęłam się intensywnie zastanawiać... Czy, gdybym dostała taką szansę, na pewno cokolwiek bym zmieniła?
To już trzecia książka Miłoszewskiego, jaką przeczytałam i mimo że nie zachwyciła mnie tak, jak dwie poprzednie, to nie zmienia to faktu, iż bardzo ją polecam. Na pewno należy docenić autora za pomysł na tę powieść i styl, jakim jest napisana. Czyta się dość szybko i przyjemnie, jeśli dodać do tego humor Miłoszewskiego, to wychodzi nam coś naprawdę dobrego, nad czym warto...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05
2019-02
2019-02
Zabieram się do tej recenzji już po raz trzeci. A to dlatego, że chyba nie ma odpowiednich słów do określenia książki, która jest jej przedmiotem. To nie pierwszy raz, kiedy zapoznawałam się z literaturą o tematyce Zagłady Żydów, to nie pierwszy raz, kiedy czytałam o obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu ani nie pierwszy raz, kiedy czytałam o eksperymentach Josefa Mengelego, ale chyba jeszcze nigdy nie byłam tak wstrząśnięta. Mimo że powieść "Mischling czyli kundel" najprawdopodobniej należy do fikcji literackiej, to i tak mam świadomość, iż tego typu historia wcale nie mija się z prawdą, takie historie, takie dramaty ludzkie się działy, one miały miejsce i chyba ta świadomość wstrząsa czytelnikiem najbardziej. Bo nie można sobie powiedzieć, jak choćby w przypadku horrorów: uff, na szczęście to nieprawda, to tylko pomysł pisarza, nic takiego się nie wydarzyło...
Zaryzykuję stwierdzenie, że "Mischling czyli kundel" to książka taka jak jej okładka: przerażająca, ale zarazem fascynująca, intrygująca, nie dająca o sobie zapomnieć. Nie jest "samoczytająca się", osobiście muszę powiedzieć, że czytałam ją długo, lecz nie wynika to z tego, że była nudna, przeciwnie, myślę, iż to poruszana w niej tematyka sprawiła, że chwilami brnęłam przez nią jak przez zaspy.
"Mischling czyli kundel" to historia żydowskich bliźniaczek, Perły i Stusi, które wraz z mamą i dziadkiem trafiają do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Z racji tego, że są bliźniaczkami, stają się częścią Zoo Josefa Mengelego i zostają poddawane jego okropnym eksperymentom. Mimo tragicznej sytuacji, w jakiej się znajdują, dziewczynki starają się tworzyć pozory normalnego życia: grają w gry wymyślane jeszcze w domu przez dziadka, troszczą się o siebie, nawiązują znajomości z innymi dziećmi z obozu. Pewnego dnia, podczas koncertu zorganizowanego przez Anioła Śmierci, jedna z sióstr, Perła, znika, a Stusia pogrąża się w rozpaczy. Od tej chwili osamotniona dziewczynka pragnie zemsty na człowieku, który zniszczył cały jej świat, jej rodzinę, dzieciństwo.
To niezwykle wzruszająca historia ogromnej miłości pomiędzy dwiema siostrami, to historia dzieci, które w jednej chwili utraciły beztroski czas dzieciństwa i były zmuszone dorosnąć i zmierzyć się ze złem ówczesnej rzeczywistości. To historia o rozdzieleniu i samotności w wielkim świecie, który uległ niesamowitej metamorfozie. Ale to także historia o tym, że do samego końca warto mieć nadzieję na poprawę losu, o tym, że są obok nas ludzie, którzy nas zrozumieją i pomogą nam w ciężkiej sytuacji.
Oprócz poruszającej historii, opisywana pozycja ma jeszcze jeden ogromny walor. Mianowicie, chciałabym zwrócić uwagę na to, jak świetnie jest napisana. Chylę czoła przed autorką. Osobiście byłam pozytywnie zaskoczona tym, że pani Affinity Konar potrafiła dopasować dany rozdział do usposobienia danej bliźniaczki. Rozdziały opisywane są naprzemiennie z perspektywy Stusi i Perły, w nagłówku za każdym razem pojawia się odpowiednie imię, dzięki temu czytelnik nie gubi się w tym, o którą dziewczynkę chodzi. Jednak obie siostry bardzo różnią się od siebie pod względem charakteru i fakt ten pozostaje dokładnie przez autorkę uwzględniony w każdym poszczególnym rozdziale. Perła to dziewczynka racjonalnie podchodząca do rzeczywistości, a więc opisywane przez nią fragmenty to trzeźwe spojrzenie na świat (do pewnego zasadniczego momentu), natomiast Stusia odznacza się kreatywnością w myśleniu i wybujałą wyobraźnią, co wyraźnie uwidacznia się we fragmentach z jej perspektywy. Na mnie zabieg ten zrobił niesamowite wrażenie, poza tym uważam, że świadczy o pewności siebie i kunszcie autorki.
Nie pozostaje zatem nic innego, jak polecić tę niezwykłą książkę, ponieważ skłania do wielu przemyśleń i refleksji. Nie należy do łatwej literatury i zapewne nie każdy będzie w stanie ją przeczytać, mimo to myślę, że od czasu do czasu warto sięgać po takie pozycje. Warto znać takie historie. Polecam!
Zabieram się do tej recenzji już po raz trzeci. A to dlatego, że chyba nie ma odpowiednich słów do określenia książki, która jest jej przedmiotem. To nie pierwszy raz, kiedy zapoznawałam się z literaturą o tematyce Zagłady Żydów, to nie pierwszy raz, kiedy czytałam o obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu ani nie pierwszy raz, kiedy czytałam o eksperymentach Josefa Mengelego,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01
Na początku tej recenzji od razu zaznaczę, że nie należę do tej grupy osób, które z zapałem krytykują twórczość Katarzyny Michalak, ponieważ nie zagłębiłam się jeszcze na tyle w jej dorobek literacki, aby móc wydać konstruktywną opinię, mogę wypowiedzieć się jedynie na temat dosłownie kilku jej powieści, a "Gwiazdka z nieba" jest jedną z nich. Jak widać, oceniłam ją nisko i zaraz udowodnię, z jakiego powodu, a jest o czym mówić...
Przede wszystkim trudno tak naprawdę powiedzieć, o czym ta książka jest. Mamy tutaj przedstawione losy głównie trójki bohaterów, na pierwszy plan wysuwa się z nich zaś Nataniel Domoradzki, który na skutek ciężkich życiowych przeżyć i śmierci ukochanej mamy musi wyprowadzić się z dotychczasowego miejsca zamieszkania, po czym jedzie przed siebie, bo nie ma dachu nad głową. Ląduje na Mazurach, we wsi Senna, zauważa tam po drodze piękną, opuszczoną i zaniedbaną chatkę i marzy o jej kupnie, co przy jego sytuacji finansowej jest niemożliwe. Wtedy spotyka Martę Kraszewską, czterdziestokilkuletnią kobietę, mieszkającą nieopodal i otrzymuje od niej pomoc. Pojawia się tu również Mateusz, przyjaciel Marty i on również stara się sprawić, by życie Nataniela stało się lepsze. Ostatecznie chłopakowi udaje się nabyć domek, zaprzyjaźnia się z Martą i Mateuszem, zaczyna wieść w miarę spokojne życie.
Nie ma sensu streszczać całej fabuły, bo nie od tego jest ta recenzja. Chciałam tylko przy tym krótkim zarysie zwrócić uwagę na to, iż jest ona mało dynamiczna, a poza tym zorientowałam się, że powiela fabuły innych książek pani Michalak, choćby "Roku w Poziomce", którą miałam okazję przeczytać i w której również jest marzenie o domku, urokliwa wioska, zwierzątka itd. itp...
Powiem szczerze, trochę mi to już zgrzyta w zębach...
Aby trochę przełamać negatywną stronę "Gwiazdki z nieba", wysuwającą się z dotychczasowego wywodu, wspomnę o niewątpliwych, może trochę subiektywnych, jej zaletach i o tym, co mnie w niej urzekło.
Przede wszystkim "Gwiazdka z nieba" zalicza się w dużym stopniu do książek, które ja nazywam samoczytającymi się, bo rzeczywiście ledwo człowiek siądzie, a już ma za sobą 120 stron. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby fabuła choć trochę czytelnika wciągnęła i zainteresowała, a tutaj, przynajmniej w moim wypadku, tak nie było. Kolejną zaletą są opisy przyrody; mnie się one podobały i pozwoliły wyobrazić sobie urok mazurskich krajobrazów, których nigdy na oczy osobiście nie widziałam (mam nadzieję, że nie dałam się nabrać...). Piękna jest również okładka książki; miłośników zimy, śniegu, Bożonarodzeniowego klimatu na pewno przyciągnęła. Szkoda że sama fabuła niewiele ma ze świętami i zimą wspólnego, no ale to jest tutaj raczej najmniejszym problemem.
No i wreszcie to, co najbardziej mnie w tej historii zainteresowało! Może to śmieszne, ale chodzi o Trusię, pieska oślepionego przez okrutnych właścicieli i porzuconego na pastwę losu w lesie, który z początku nieufny, stopniowo odzyskuje zaufanie do ludzi. Ta biedna psinka trochę w moim odczuciu ratuje całą książkę.
Niestety, powieść ma wady, nieco już tutaj przeze mnie zarysowane, a które sprawiają, że dałam jej taką, a nie inną ocenę. Zacznę od tego, na co pewnie większość czytelników nie zwróciła uwagi, bo może jest to nieistotne i nie rzuca się od razu w oczy, ale mnie się jakoś tak mocno rzuciło, że nie mogę o tym nie wspomnieć, prawdopodobnie dlatego, że jestem ze wsi, nie wiem... Bo o stereotyp wsi tutaj chodzi. Tylko przyjezdni są w Sennej (bo tak się wioska nazywa) okrzesani i kulturalni, natomiast wieśniak to wieśniak: zawistny i tylko patrzy, jak by tu sąsiadowi, a zwłaszcza nowemu dokuczyć, faceci są agresywni, biją żony lub narzeczone, siedzą przed sklepem z piwem w ręku i nie potrafią się porządnie wysłowić; owszem, istnieje coś takiego jak gwara wiejska, ale kwestia "poznaj kamratów" ubawiła mnie po pachy, bo tak to może pan Zagłoba i jego przyjaciele w XVIIw. mówili; chyba że na Mazurach się tak mówi, to pardon... Tak jak wspomniałam, w przypadku stereotypu wsi to moja subiektywna opinia, można się z tym nie zgadzać.
Kolejna rzecz to sami bohaterowie. Nataniel jest tak samo beznadziejny, jak jego imię, cały czas mnie irytował, nie mniej Marta, Iwona czy Siergiej Sodarow, jedynie Mateusza jakoś da się przełknąć. Poza tym cała ta historia jest tak oderwana od rzeczywistości, że chwilami aż boli. Podam tylko jeden przykład, resztę niech czytelnik sam osądzi: Nataniel pewnego dnia powraca z przejażdżki na koniu po lesie i zastaje na schodkach swojego domu zupełnie obcą dziewczynę, która w ciągu dosłownie momentu tak go oczarowuje, że kilkanaście minut później już kochają się w jeziorze. Bez komentarza...
To, co jeszcze najbardziej mi się nie podobało, to ciągłe mieszanie perspektyw kilku bohaterów w jednym rozdziale. Czasem gubiłam się, o czyje przemyślenia w danym momencie chodzi. W "Gwiazdce z nieba" mamy narrację trzecioosobową, wydarzenia z perspektywy kilku bohaterów zamiast jednego są nawet uatrakcyjnieniem, ale jeśli autor poświęca danemu bohaterowi jeden rozdział, a kolejny już jest z perspektywy innego; tutaj zaś jest miszmasz, początek rozdziału należy do Nataniela, ale za chwilę mamy opis myśli Marty, potem znów zmiana.
Trzy gwiazdki daję za obecność zwierzątek, trochę za postać Mateusza, a także za to, że książkę szybko się czyta. Zachodzę w głowę, dlaczego coś tu, kolokwialnie mówiąc, "nie pykło". Być może za duży pośpiech w pisaniu, niedopracowanie... "Nie oddam dzieci" bardzo mi się podobało, tutaj miałam chwilami wrażenie, iż "Gwiazdki z nieba" nie pisała ta sama autorka. Mimo wszystko zachęcam do przeczytania, bo może komuś się spodoba, jeśli gustuje w literaturze obyczajowej.
Na początku tej recenzji od razu zaznaczę, że nie należę do tej grupy osób, które z zapałem krytykują twórczość Katarzyny Michalak, ponieważ nie zagłębiłam się jeszcze na tyle w jej dorobek literacki, aby móc wydać konstruktywną opinię, mogę wypowiedzieć się jedynie na temat dosłownie kilku jej powieści, a "Gwiazdka z nieba" jest jedną z nich. Jak widać, oceniłam ją nisko i...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01
Ktoś, kto interesuje się historią, zwłaszcza dziejami dynastii królewskich, a należę do takich osób, naprawdę polubi tę książkę. Mnie ona bardzo zainteresowała i przyjemnie się ją czytało.
Polecam ją głównie dlatego, że można w niej znaleźć mnóstwo informacji i ciekawostek, które zapadają w pamięć, a których człowiek na lekcjach historii w szkole najczęściej się nie dowie i wreszcie których znajomość może zmienić dotychczasowe postrzeganie wizerunku danego króla, faktów czy zdarzeń. Wspomnę o tym, co mnie zaskoczyło w kontekście wcześniejszej wiedzy na dany temat. Przede wszystkim zwróciłam uwagę na historię Augusta III Sasa. Ze szkoły zwykle wynosi się negatywny obraz rządów tego władcy i jego ojca poprzednika, jednak tak naprawdę nie wiemy, dlaczego, co było przyczyną tego, że ich panowanie określa się jako jedne z najgorszych w dziejach naszego kraju. A książka poniekąd daje nam swego rodzaju zarys przyczyn: August II Mocny był alkoholikiem, utracjuszem, miał kochanek i dzieci co niemiara, żonę doprowadzał do obłędu, sprawy państwa często w ogóle go nie interesowały; okazuje się, że jego postępowanie rzutowało na osobowość syna, późniejszego Augusta III, który co prawda nie "odziedziczył" nałogów i przywar ojca, ale był osobą słabą i zamkniętą w sobie, nie za bardzo nadawał się do rządzenia państwem, pojawia się również teoria o obecności u niego syndromu DDA (Dorosłe Dziecko Alkoholika), z którym dopiero podczas czytania zetknęłam się osobiście po raz pierwszy.
Kolejną rzeczą godną zainteresowania jest historia miłości Jana III Sobieskiego i Marysieńki. Uczniowie znają te osobistości głównie ze słynnych listów, o których zwykle mowa na lekcjach historii i przez które można sobie wyrobić, jak to było choćby w moim przypadku, zbyt wyidealizowany pogląd ich uczucia. Książka trochę go rozwiewa i ukazuje nieco ciemnych stron tego związku, co na pewno warto wiedzieć.
Książka oczywiście nie jest pozbawiona wad. Zdarzają się w niej przydługie i chyba niepotrzebne fragmenty, poza tym zauważyłam kilka pomyłek i nieścisłości, lecz mimo wszystko naprawdę dobrze się czyta, potrafi zainteresować czytelnika, nawet wciągnąć, dlatego serdecznie polecam!
Ktoś, kto interesuje się historią, zwłaszcza dziejami dynastii królewskich, a należę do takich osób, naprawdę polubi tę książkę. Mnie ona bardzo zainteresowała i przyjemnie się ją czytało.
Polecam ją głównie dlatego, że można w niej znaleźć mnóstwo informacji i ciekawostek, które zapadają w pamięć, a których człowiek na lekcjach historii w szkole najczęściej się nie dowie i...
2018-12
2018-12
2018-12
2018-11
2018-11
2018-11
To moje pierwsze zetknięcie z twórczością Jakuba Żulczyka i z pewnością nie ostatnie. "Ślepnąc od świateł" to pozycja zdecydowanie godna polecenia, choć myślę, że nie każdy będzie w stanie ją przeczytać. To trudna i bardzo dołująca książka, do tego nasycona wulgarnością, przemocą i brutalnością, jeszcze do tej pory nie spotkałam się z powieścią o tak mrocznym klimacie. Jednocześnie jest tak mądra, odzwierciedlająca moje własne odczucia i poglądy na niektóre sprawy, skłaniająca do wielu głębokich refleksji... Do czego zmierza nasz świat? W tej książce wizja świata, bo choć akcja dzieje się w Warszawie, to uważam, iż można traktować ją uniwersalnie, jest bardzo zła; autor przedstawia nam negatywną perspektywę współczesnej rzeczywistości, w której nie ma miejsca na przyjaźń, prawdziwą miłość, zrozumienie, empatię, bezinteresowność. Ludzie są podli, wulgarni, mściwi; narkotyki, którymi handluje główny bohater, Jacek, to dla nich sposób na zapomnienie o codzienności, oderwanie się od otaczającej ich rzeczywistości. Autor dobitnie ukazuje czytelnikowi, że człowiek mający sławę, urodę, pieniądze nie jest człowiekiem szczęśliwym. W alkoholu, przypadkowym seksie, dragach szuka ratunku, zapomnienia... Dodatkowo na przykładzie głównego bohatera, Jacka widać wyraźnie, jak łatwo w jednym momencie stracić kontrolę nad swoim z pozoru idealnie poukładanym życiem. Wystarczy chwila, by przestać czuć się bezpiecznym, by przyjaciele stali się wrogami, by stracić czyjeś zaufanie i zaufanie do kogoś. Jakub Żulczyk nie dostrzega w wykreowanym w swojej powieści świecie nic pozytywnego, a zakończenie nie daje czytelnikowi nadziei na lepsze.
"Ślepnąc od świateł" to powieść niezwykle dynamiczna. Jakub Żulczyk użył w niej czasu teraźniejszego oraz ogromnej ilości czasowników, które napędzają akcję. Nie ma tutaj niepotrzebnych i rozwleczonych opisów, nie ma zbędbych słów, jest za to dużo symboliki, często trudnej do zrozumienia. Może odstraszać ilość wulgaryzmów, myślę jednak, iż służą one pełniejszemu wprowadzeniu czytelnika w okrutny świat mafii, dilerów. W moim przypadku to zdało egzamin, wyobraźnia działała na pełnych obrotach, poczułam ten klimat. Warto zatem zagłębić się w tę pozycję i ją przemyśleć, polecam!
To moje pierwsze zetknięcie z twórczością Jakuba Żulczyka i z pewnością nie ostatnie. "Ślepnąc od świateł" to pozycja zdecydowanie godna polecenia, choć myślę, że nie każdy będzie w stanie ją przeczytać. To trudna i bardzo dołująca książka, do tego nasycona wulgarnością, przemocą i brutalnością, jeszcze do tej pory nie spotkałam się z powieścią o tak mrocznym klimacie....
więcej Pokaż mimo to