-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant12
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant2
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2023
Znałam już Łysiaka - napoleonologa, komuchożercę, znawcę sztuki, samicobójcę, zdeklarowanego konserwatystę mentalnie zanurzonego w XIX wieku, zapiekłego przeciwnika różowych elit, pisarza, kolekcjonera... Ale tak uduchowiona i liryczna twarz WŁ ujawniła mi się dopiero po lekturze tej książki. I za tę delikatność, poezję, romantyczne szaleństwo podparte bastionem fachowej wiedzy, dziękuję i wybaczam wszystko, co mnie czasem w Jego pisarstwie uwiera. Malarstwo geniuszy pozwala nam dojrzeć niewidzialne dla oczu, genialna literatura również dotyka czegoś niewidzialnego, metafizycznego, szalonego, przerażającego, piekielnego, niemożliwego, znacznie większego niż nasze małe "żyćka". Tego oczekuję od pisarzy - intelektualistów, i to w MW dostałam. Esej o Soutinie wstrząsający i jeszcze ten kuter! wiesz...
Znałam już Łysiaka - napoleonologa, komuchożercę, znawcę sztuki, samicobójcę, zdeklarowanego konserwatystę mentalnie zanurzonego w XIX wieku, zapiekłego przeciwnika różowych elit, pisarza, kolekcjonera... Ale tak uduchowiona i liryczna twarz WŁ ujawniła mi się dopiero po lekturze tej książki. I za tę delikatność, poezję, romantyczne szaleństwo podparte bastionem fachowej...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-04
Ostatni tom serii Malraux stara się pokazać, jak nadprzyrodzone przechodzi w nierzeczywiste, a to w ponadczasowe, czyli sztuka najpierw wyzwala się do Boga, potem od realności, wreszcie od czasu. A jest to, według Autora efektem przemian społecznych w Europie, i co za tym idzie – radykalnych zmian w sposobie myślenia ludzi. Po licznych wojnach, rewolucjach i wiosnach ludów do głosu dochodzą szersze warstwy społeczne niż tylko monarchowie i arystokraci. I zaczynają dyktować gusta. Nie wiemy, jakie potrzeby artystyczne mieli szaraczkowie z czasów feudalizmu lub monarchii. Wiadomo natomiast, że dawne sztuki były niemal w całości religijne i tworzone w społeczeństwie niemal w całości złożonym z analfabetów. Po wieku XVIII dostęp do wiedzy ogólnej a w tym i sztuki powszechnieje. Panuje ogólna moda – na realizm, dosłowność i wiarygodność przedstawienia - piękne widoczki, dekoracyjność, ozdobność, wylizanie, akademizm , co nie musi być złe artystycznie ale jest wtórne. Tymczasem realizm nie oznacza odzwierciedlenia i kopii rzeczywistości.
I niektórzy artyści się buntują! Chcą uczynić ze sztuki autonomiczną dziedzinę, gdzie będzie liczyć się nie szeroki gust ale fakt malarski, poszukiwania formalne, kolor, plama, światło, prawda malarska przedmiotów . Sztuka staje się bezczelna, autonomiczna, zapatrzona w samą siebie. Akademicka o tyle, że nie potrzebuje odbiorcy, tylko dyskusji we własnym gronie twórców. Artysta zrywa ze społeczeństwem i znajduje sobie równych tylko wśród artystów.
Niezależni nie szanują już iluzji, nie trzymają się perspektywy. Artyści wiedzą, że „rozumiemy świat piękności, nieco mniej świat piękna, prawie wcale świat malarstwa” i zadają ważne pytania – po co „układać farby w odpowiednim porządku”? I dochodzą do wniosku, że lepiej malować dla wieczności niż swoich współczesnych. Malraux zauważa nieco z przymrużeniem oka ucieczkę pięknych kobiet z obrazów. A to dlatego, że „artysta zbuntowany nie ma smaku”. Stąd „Olimpia” Maneta jest zwyczajną, średnio ładną, bezczelną prostytutką a nie boską Wenus. Obraz nie jest już ani bóstwem, ani fetyszem, ani nie przedstawia bogini, ani nie uwzniośla człowieka, jest OBRAZEM. A łatwiej zgodzić się co do urody kobiety niż piękna obrazu, stąd w dzisiejszych galeriach rzadko spotkamy oblicza godne portretów Tycjana…
Dzieje się w sztuce dużo i szybko – powstaje wiele wielkich muzeów, co zapewnia dostęp do wielu różnorodnych dzieł sztuki i dla publiczności i dla samych artystów. Rodzajem rewolucji był rozwój sztuk audiowizualnych. Fotografia, technika reprodukcji, kino, telewizja, dzięki kadrowaniu, powiększeniu, ruchowi kamery – widzimy to, czego nie byliśmy w stanie zobaczyć a tylko przeczuwaliśmy.
No i w końcu ogromne triumfy święcą sztuki Azji, Afryki, Ameryki Środkowej, sztuka ulotna tworzona przez ludy pierwotne, dzieci, osoby chore psychicznie. Nie byłoby impresjonizmu bez twórczego zinterpretowania sztuki Japonii, nie zaistniałby kubizm, gdyby pewien genialny malarz nie zafascynowałby się afrykańskimi maskami i rzeźbami.
Esej Malraux kończy się w latach siedemdziesiątych XX wieku, dalsze dzieje sztuki toczą się na naszych oczach. Czekam tęsknie na ciekawe opracowanie całego tego wariactwa, które tętni w pracowniach, muzeach i galeriach sztuki współczesnej.
Ostatni tom serii Malraux stara się pokazać, jak nadprzyrodzone przechodzi w nierzeczywiste, a to w ponadczasowe, czyli sztuka najpierw wyzwala się do Boga, potem od realności, wreszcie od czasu. A jest to, według Autora efektem przemian społecznych w Europie, i co za tym idzie – radykalnych zmian w sposobie myślenia ludzi. Po licznych wojnach, rewolucjach i wiosnach ludów...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-25
W drugim tomie „Przemian” (równie intrygującym jak poprzedni) wędrujemy powoli przez wiek XV, obserwujemy powolne odchodzenie od słodyczy Gotyku w stronę bardziej surowego stylu toskańskiego, zahaczamy o niezrównane malarstwo flamandzkie, pomieszkujemy we Florencji, Rzymie i Wenecji, żeby dotrzeć do Amsterdamu z jego genialnym mieszkańcem – Rembrandtem.
A mowa jest o bardzo zmieniającym się świecie, w którym cywilizacja duszy przekształca się w cywilizację umysłu. Inaczej rozumie się i wyraża religijność, co ma odzwierciedlenie w sztuce. Feudalizm się chwieje, chrześcijańskie rycerstwo ustępuje pola najemnym kondotierom, człowiek i jego dusza stają się miarą wszechrzeczy. Posągi usamodzielniają się i opuszczają mury świątyń. Postacie odrywają się od miejsca kultu i zyskują niezależność. Wchodzą do fikcji malarskiej, a wraz z nimi – ludzie. Artyści starają się nam powiedzieć, że duszą świata jest tajemnica a nie objawienie i sztuka tę tajemnicę ukazuje ale nie odkrywa.
Do tematów sztuki wkraczają wątki mitologiczne. To co duchowe staje się irrealne, artysta już nie przywołuje bóstw ale trochę „ubóstwia” człowieka i wprowadza go do irrealnego świata sztuki. Nie znaczy to, że zarzucono sztukę sakralną, jednak duchowość i wiara ukazywane są w zupełnie nowy sposób.
Oczywiście ten tom nie byłby pełny, gdyby nieśmiertelny duch Vasariego nie unosił się majestatycznie nad nieokiełznanymi wodami swady i aluzji Malraux. Autor ewokuje tak odważne światy, że często można w nich pobłądzić. Malraux ma skłonność do tworzenia piętrowych porównań (w tym tomie zmienił się tłumacz, lecz specyficzny język pozostał…). Tworzy zdania typu: „A jest nie bardziej podobne do B niż C nie przypomina D, chociaż jest pokrewne A”. I weź tu Czytelniku zgadnij, kto do kogo jest a kto nie jest podobny ! Jeśli sam tego nie poczujesz, Malraux Ci tego nie powie. Ale poszukiwać warto…
W drugim tomie „Przemian” (równie intrygującym jak poprzedni) wędrujemy powoli przez wiek XV, obserwujemy powolne odchodzenie od słodyczy Gotyku w stronę bardziej surowego stylu toskańskiego, zahaczamy o niezrównane malarstwo flamandzkie, pomieszkujemy we Florencji, Rzymie i Wenecji, żeby dotrzeć do Amsterdamu z jego genialnym mieszkańcem – Rembrandtem.
A mowa jest o...
2018
2014
2009
2024-03-18
Sic transit gloria mundi – chciałoby się powiedzieć. Kiedyś po albumy Malraux ustawiały się kilometrowe kolejki albo kupowano je na bazarach po niebotycznych cenach. Dzisiaj można je nabyć w antykwariacie za równowartość butelki kiepskiej whisky. I bardzo dobrze, bo to zacna lektura i nie zostawia po sobie bólu głowy , jak kiepska whisky.
Najpierw trochę pokręcę nosem na zagmatwany styl tego genialnego samozwańczego badacza, który, nie mając formalnego wykształcenia w dziedzinie sztuki, z ogromną swadą przelatuje przez tysiąclecia i opowiada nam o nas samych. Każde zdanie musiałam czytać po kilka razy, zanim pojęłam choćby cień myśli Autora (A może to kwestia tłumaczenia? A może ja głupia jestem?). No i z minusów to tylko lub aż tyle.
Podczas gdy „Przemiany” Owidiusza miały nam opowiedzieć o historii świata za pomocą mitologii, to z „Przemiany bogów” dowiemy się nie tyle o historii sztuki ale o sposobach ukazywania boskości w sztuce i ich zmianach na przestrzeni wieków. Przez setki i tysiące lat sztuka karmiła się sacrum i jego przedstawianiem. A biorąc pod uwagę, że chyba tak naprawdę nikt nie widział na własne oczy Jana Chrzciciela, Sfinksa, boga Ra, Kali, Jahwe czy Chrystusa, to skąd wszyscy wiedzą jak oni wyglądali? A pewnie z licznych posągów, świątyń, fresków, rzeźb, tympanonów, malowideł, które są wspólną częścią kulturowego dziedzictwa ludzi. W przedstawieniach boskości tkwi wielka moc sztuki wychodząca poza historię, kreująca wyobrażone światy, zmuszająca cale pokolenia do pochylenia się, klęknięcia i adoracji w zachwycie i pokorze. Odkrywany dzięki sztuce świat Prawdy jest znacznie większy i piękniejszy niż świat realnie istniejący, wyzwolony spod władzy czasu, ukazujący uniwersalną tajemnicę głębszą niż Rozum. W sztukach sakralnych przedstawiać - to tłumaczyć na język innego świata, świata sacrum i tajemnicy. Piękno przedstawień nie służy dekoracyjności ale jest wrodzoną cechą boskości. Długo można by rozprawiać o ewolucji chrześcijaństwa, o tym jak Chrystus – Pantokrator staje się Jezusem boleściwym i bliskim człowiekowi. Jak Matka Boska z tronującej, sztywnej Maesty zaczyna być uśmiechniętą Marią bawiącą się z Dzieciątkiem albo zrozpaczoną matką u stop Krzyża. Jak kult i modlitwa powoli wychodziły poza Katedry a za sprawą miniaturowych posążków Marii, modlitewników, przenośnych obrazów trafiały do przydomowych kaplic albo sypialni. Jak Bóg panujący i rozkazujący staje się Bogiem miłościwym i współczującym i triumfy święci teologia miłości. A to tylko drobna cząstka tych wszystkich cudów, o których pisze, i pięknie je ilustruje Malraux.
Fascynująca podróż przez wyobrażenia boskości zaczyna się w tym tomie najstarszymi zabytkami starożytnej Azji a kończy sztuką włoską i flamandzką XV wieku. Już nie mogę się doczekać dalszego ciągu!
Sic transit gloria mundi – chciałoby się powiedzieć. Kiedyś po albumy Malraux ustawiały się kilometrowe kolejki albo kupowano je na bazarach po niebotycznych cenach. Dzisiaj można je nabyć w antykwariacie za równowartość butelki kiepskiej whisky. I bardzo dobrze, bo to zacna lektura i nie zostawia po sobie bólu głowy , jak kiepska whisky.
Najpierw trochę pokręcę nosem na...
2024-03-12
Kolejny tom, tak jak i pierwszy opatrzony krótkim wstępem, który zawiera samą esencję myśli Vasariego o sztuce i w ogóle celu stworzenia „Żywotów”. A niewprawny odbiorca wreszcie zauważy długą drogę, jaką odbyło malarstwo od wczesnych wieków średnich do czasów współczesnych Vasariemu – jak przełamywano ciężką manierę grecką, pozbywano się topornych konturów otaczających postacie, jak nauczono się subtelnie modelować fałdy szat, jak postacie na obrazach nabierały mimiki, indywidualnego wyrazu i naturalnych póz, jak wiernie zaczęto przedstawiać naturę , cieniować kolory i mnóstwo innych szczegółów, które (niestety) z kolei dzisiaj są dla wielu anachronizmem i przestarzałą sztuką.
A same żywoty – coraz ciekawsze! Każdy życiorys jest wzbogacony pięknym portretem artysty, trochę brakuje przy tych podobiznach dat narodzin i śmierci, trudno! Między wierszami ukryto mnóstwo szczególików sporo mówiących o kolorycie epoki i wiele ciekawych opowieści o rywalizacji między artystami. Nagromadzenie tylu wybitnych talentów na niewielkim obszarze musiało wywoływać mnóstwo wrzenia bujnych artystycznych temperamentów i różne wojenki o prymat i sławę. Każdy rozdział to skończona opowieść i prawie gotowy materiał na wykład z historii sztuki albo ciekawy esej. A zatem, jeśli są tu jacyś ambitni licealiści – wystarczy otworzyć Vasariego na byle jakim rozdziale – i cyk! Referacik gotowy! A przy okazji ambitnych – moje tomy pochodzą z biblioteki dużej uczelni artystycznej. Pierwszy - owszem, nosi cechy używania i wertowania, natomiast drugi – wygląda już na całkiem dziewiczy egzemplarz, prosto z księgarni, z odrobinę tylko pożółkłymi, nietkniętymi stronami. To chyba coś mówi o czytelnictwie na ASP, hmmmm…
Dobrze było przy okazji każdego z opisywanych artystów otworzyć grafikę w komputerze, podpatrywać w trakcie lektury ich dzieła i jeszcze raz przypominać sobie ich nieprzemijające piękno. Tematy prac w większości krążyły wokół sztuki sakralnej - te niekończące się orszaki Świętych, setki Madonn, Ukrzyżowań, Sądów Ostatecznych (dawni artyści bardzo uważnie i bardzo na poważnie czytali Dantego!) – a ile różnych przedstawień! Nie wspominając o architektonicznych arcydziełach Brunelleschiego czy Michellozziego, Rajskich Wrotach, urzekających delikatnością i wdziękiem płaskorzeźbach Luki della Robia, ponadczasowo ekspresyjnej pokutującej Magdalenie Donatella albo dziwnym smoku, którego trzyma na smyczy wytworna dama wyraźnie niezadowolona, że Św. Jerzy go zabija (to z kolei opętany matematyką i perspektywą Mistrz Ucello). A jak kolorowe i pstrokate musiały być wnętrza bogatych mieszczan i arystokratów – skoro nastała moda na rzeźbienie i pokrywanie pięknymi malowidłami skrzyń – cassone, pełniących funkcję szaf, a przy tym, wraz z malowanymi łożami, rzeźbionymi misternie krzesłami, freskami na ścianach będących niezwykle urokliwym elementem komnaty! Artyści mieli co robić w Toskanii, oj mieli!
Ech, skóry wołowej nie starczy żeby opisać wszystkie te cudowności, ale i po cóż, skoro opisał je Vasari!
Kolejny tom, tak jak i pierwszy opatrzony krótkim wstępem, który zawiera samą esencję myśli Vasariego o sztuce i w ogóle celu stworzenia „Żywotów”. A niewprawny odbiorca wreszcie zauważy długą drogę, jaką odbyło malarstwo od wczesnych wieków średnich do czasów współczesnych Vasariemu – jak przełamywano ciężką manierę grecką, pozbywano się topornych konturów otaczających...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-27
Podobno, jeśli się nie potrafi zagrać na scenie – zostaje się krytykiem teatralnym, nie zna się gry na instrumencie – krytykiem muzycznym, nie umie utrzymać pędzla w dłoni – krytykiem sztuki. Ale nie Vasari! Utalentowany i pracowity Giorgio, jak prawdziwy Człowiek Renesansu, zasłużył się na wielu polach. Poznał malarstwo i architekturę od strony praktycznej, bo spod Jego ręki wyszło sporo dzieł. Ba, zadał sobie trud odrestaurowania pewnych malowideł w Arezzo! Czyli i prace konserwatorskie nie były Mu obce. Poznał warsztat historyka, bo umiał korzystać z archiwów, starych dokumentów, przekazów i wspomnień i zebrać je w monumentalne dzieło. Poznał też sztukę pisania, bo stał się ojcem niniejszych „Żywotów”! Chyba każdy, kto trochę interesuje się historią sztuki europejskiej zauważył, że praktycznie nie ma książki czy albumu, które by nie odmieniały nazwiska Vasariego przez wszystkie przypadki. To absolutna podstawa, kanon, artystyczna Biblia i największe źródło wiedzy o artystach doby trecenta, quattrocenta i cinquecenta.
Biografie nie są napisane szczególnie porywająco. Nie ma w nich zbyt wielu anegdot i smaczków z prywatnego życia artystów (no, chyba, że ta mucha Giotta albo ten Buffalmacco, co lubił sobie pospać…). Późniejsi badacze znaleźli w tym tekście sporo przekłamań. Jednak to nie przekreśla wielkiego znaczenia całej książki. A z wielu życiorysów wypływa krzepiąca pewność, że talent i chęć do pracy były dawniej bardzo wysoko cenione i wielu z opisywanych artystów dostąpiło łaski odejścia z tego świata „w bogactwie i sławie”.
Od samych życiorysów znacznie ciekawszy jest wstęp, gdzie Autor zamieszcza swoje uwagi dotyczące rozwoju sztuk pięknych od starożytności do czasów mu współczesnych i wyraża swoje najwyższe ubolewanie z powodu bezpowrotnej straty najlepszych dzieł starożytnych, wskutek licznych podbojów, pożarów i dewastacji Rzymu. Jakże to cenna przestroga dla wszystkich współczesnych wszczynających wojny – i jakże jestem pewna, że będą oni mieć tę przestrogę za nic!
Oczywiście jako rodowity Toskańczyk i szesnastowieczny ceniony artysta, Vasari nie omieszkał wyrazić swoją głęboką niechęć do sztuki gotyckiej i większości trendów, które nadeszły do Italii z dalekiej północy Europy. Nie mamy wątpliwości, że barbarzyńcy nie mają czego szukać w słonecznej Italii – kolebce pięknych proporcji, studiów nad perspektywą, sfumato, miękkości, łagodnych barw i klasycznych form. Dla Autora sztuka włoska jest ukoronowaniem całego artystycznego stworzenia, a na samym szczycie tych subtelnych bogactw króluje monumentalny i ponadczasowy Michał Anioł.
Co do hierarchii ważności sztuk wszelakich, to Vasari sam nie wie, że antycypuje i przerabia tekst Billa Clintona krzycząc – Rysunek, głupcze! Bez perfekcyjnie opanowanego rysunku nie ma mowy o malarstwie, architekturze, rzeźbie, mozaice, drzeworycie, snycerce i wielu innych dziedzinach sztuki. A jak już mamy ten rysunek wyćwiczony, zaglądajmy dalej do artystycznej kuchni. Vasari stara się krótko wprowadzić czytelnika w tajniki technik artystycznych; mamy krótki przegląd typów farb, podłoży do malowania, rodzajów kamienia i sposobów jego obróbki, pojawia się też „samouczek” – jak wytopić posąg z brązu, wykonać witraż czy mozaikę. Autor nie wspomina przy tym o miesiącach czy nawet latach ciężkiej pracy i praktyki w opanowaniu tych różnorodnych tworzyw ale daje jakieś całościowe pojęcie o tej całej artystycznej alchemii, która z użyciem kolorowych proszków, pędzli, dłut i kawałków drewna czy kamienia i z koniecznym udziałem geniuszu ludzkich rąk, zamienia pospolity przedmiot w wiekopomne arcydzieło.
Podobno, jeśli się nie potrafi zagrać na scenie – zostaje się krytykiem teatralnym, nie zna się gry na instrumencie – krytykiem muzycznym, nie umie utrzymać pędzla w dłoni – krytykiem sztuki. Ale nie Vasari! Utalentowany i pracowity Giorgio, jak prawdziwy Człowiek Renesansu, zasłużył się na wielu polach. Poznał malarstwo i architekturę od strony praktycznej, bo spod Jego...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-26
To była książka z gatunku tych, co się chce jednocześnie i jak najszybciej skończyć czytać i nigdy nie kończyć czytać; fascynująca podróż przez tysiąclecia w poszukiwaniu piękna. I widać, jak idea piękna zmienia się zależnie od czasu historycznego. Oczywiście, że śpiew słowika o zachodzie słońca w majowy wieczór albo widok młodej, świeżej dziewczyny zawsze będą uznawane za piękne, jednak nie zawsze trafią do kanonu sztuki swoich czasów. Co zatem jest piękne? Raz to, co harmonijne, raz to, co szlachetne, raz to, co symetryczne, raz to, co naturalne, a znowu kiedy indziej mówi się, że „czas natury minął” a piękna trzeba doszukiwać się w codziennych, zwykłych przedmiotach czy nawet śmieciach.
Ciekawe, jak zamiany dziejowe w historii ludzkości od razu rzutują na sposoby przedstawienia piękna. Na przykład rewolucja kopernikańska tak wytrąciła artystów z ich bezpiecznej, geocentrycznej kołyski, że wpadli w nerwowe skręty manieryzmu i złożonych form barokowych. A rewolucja przemysłowa i idące za nimi zmiany w społeczeństwach wyrwały piękno z rąk arystokratów i wyrafinowanych znawców i wręczyły je szerokim masom. Sztuka jest demokratyczna a piękno – egalitarne, coraz tańsze, zwyczajniejsze i… trywialne!
Po lekturze doszłam do wniosku, że piękno to niezwykle wymagający i okrutny bożek. Wymaga niesłychanego trudu (potwierdzą to dziewczyny po zakrapianej nocy w klubie i dwóch godzinach snu, widząc się rano w lustrze ;) ) i ciągłych poszukiwań. Piękno potrafi oszukiwać – niedościgłe i zjawiskowe sylwetki z greckich posągów to nie prawdziwi ludzie, a genialny zlepek wszystkich najdoskonalszych części ludzkiego ciała. Cudownie piękne twarze możnych tego świata to w wielu wypadkach ukłon malarza w stronę hojnego mecenasa sztuki. Piękno nie istnieje samo w sobie, wciąż trzeba nad nim pracować i je udoskonalać. Brzydota jest uczciwsza, rzetelniejsza i często ma znacznie więcej znaczeń niż to nieokreślone i ulotne coś, co każdy chciałby posiadać i rozkoszować się nim przez całe życie.
Kocham tę książkę i będę do niej wracać. Każdy powinien zajrzeć tu choć raz.
To była książka z gatunku tych, co się chce jednocześnie i jak najszybciej skończyć czytać i nigdy nie kończyć czytać; fascynująca podróż przez tysiąclecia w poszukiwaniu piękna. I widać, jak idea piękna zmienia się zależnie od czasu historycznego. Oczywiście, że śpiew słowika o zachodzie słońca w majowy wieczór albo widok młodej, świeżej dziewczyny zawsze będą uznawane za...
więcej mniej Pokaż mimo to
Po zapoznaniu się z tą książką, powiedzenie : „Gadał dziad do obrazu a obraz doń ani razu” traci sens. Bo dzieła sztuki mówią a i odbiorca prowadzi z nimi ciągły dialog, wystarczy tylko znaleźć wspólny język. A nie jest to takie trudne, bo Autor uświadamia nam oczywisty fakt, że wszyscy – i artyści i widownia, podlegają tym samym prawom psychologii oraz fizjologii widzenia, czucia i innych zmysłów niezbędnych do odbioru sztuki.
Autor wplata w dzieje sztuki współczesne Mu osiągnięcia psychologii i za ich pośrednictwem stara się tłumaczyć fenomen powstawania dzieła i jego odbioru przez widownię. Zarzeka się też, że to nie jest kolejny podręcznik z historii sztuki, a jednak, moim zdaniem na swój sposób historią sztuki jest. Historią dochodzenia do wniosku, że sztuka daje klucz do ukrytego świata ukrytych doznań psychicznych i lepszego poznawania siebie i otoczenia. I byłyby to doprawdy „oczywiste oczywistości”, gdyby nie piękny styl, ogromna wiedza, erudycja, jasność wyrażania się i bijące z książki jakieś nieokreślone, ciepłe poczucie humoru i sympatia do czytelnika. Jeśli Autor był takim samym wykładowcą jak pisarzem, na zajęciach musiał mieć tłumy!
W trakcie przedzierania się przez gombrichową interpretację malarstwa uderzyło mnie sporo ciekawych myśli. Przede wszystkim – że człowiek nie jest w stanie pojąć tego, z czym się wcześniej nie spotkał. Więc sztuka nie rodzi się z niczego a bazuje na ciągłych powtórzeniach i twórczych interpretacjach tego, co stworzyli inni. Od lat nauka malarstwa polegała na terminowaniu u mistrzów i wieloletnim kopiowaniu - a to starych obrazów, a to z natury. Ten tom niestety nie doczekał się nowszego wydania niż z 1981 roku, ilustracje w nim zawarte są gorsze niż złe, ucięte, czarno-białe i ziarniste ale są też merytorycznie bezcenne. Okazuje się, że dawni mistrzowie pozostawili po sobie nie tylko skończone dzieła ale całą masę szkicowników, szablonów, wzorników, prób narysowania stóp, uszu, głowy, dziecięcych postaci, dorosłych sylwetek rozrysowanych na szczegółowe proporcje, zwierząt w spoczynku i w ruchu, tak, że w wielu wypadkach spore fragmenty obrazu powstawały niejako na zasadzie „kopiuj-wklej”. To tłumaczy, czemu na tak wielu starych obrazach amorki, aniołki lub Dzieciątka są podobne do siebie i puciate jakby chorowały na świnkę! Kopiuj-wklej… Co oczywiście nie znaczy, że wystarczy namazać w odpowiednich proporcjach różne kawałki ciała żeby otrzymać Monę Lisę.
I nie jest prawdą, że najdawniejsza, starożytna sztuka była bardziej „prymitywna” z powodu braków warsztatowych twórców. Określona maniera to wynik niechęci do innego schematu, wymagań ducha epoki, oczekiwań odbiorców. Świadczą o tym przepiękne ponadczasowe zgodne z anatomią szkice w „brudnopisach” egipskich czy wczesnośredniowiecznych które dowodzą, że artyści od zawsze umieli „w sztukę” ale z ważnych powodów tworzyli w zrytualizowany sposób.
Oczywiście zawsze rodzi się grono twórców buntujących się przeciwko schematom i starej manierze . Każde pokolenie patrzy na osiągnięcia poprzedników i czerpie z tradycji – płynie z nią lub ja obala, ale nigdy nie zdoła zniszczyć. Bo jeśli już planujemy jakiś twórczy bunt to trzeba wiedzieć z czym się nie zgadzać. Taki Constable na przykład przed malowaniem nowego obrazu starał się „zapomnieć” o jakichkolwiek wcześniejszych malowidłach. Nic z tego, nie zapomniał – ale udało Mu się stworzyć nowe, świeże, oryginalne dzieła.
Bez wątpienia psychologia przybliża i tłumaczy fenomen widzenia, rozumienia, rozpoznawania znanych motywów, ukazuje jak łatwo i chętnie dajemy się omamić iluzją trzeciego wymiaru na płaskiej powierzchni, iluzją ruchu na nieruchomym płótnie, iluzją oddalenia, perspektywy, iluzją koloru zależnie od nałożonego tła. Ale jeśli chodzi o uzyskanie „przepisu na arcydzieło” – nadal go nie otrzymujemy. I to chyba dobrze, bo dzięki temu artyści wciąż muszą przeżywać twórcze męki żeby je stworzyć a odbiorcy starać się ze wszystkich sił rozpoznawać te wybuchy geniuszu.
Po zapoznaniu się z tą książką, powiedzenie : „Gadał dziad do obrazu a obraz doń ani razu” traci sens. Bo dzieła sztuki mówią a i odbiorca prowadzi z nimi ciągły dialog, wystarczy tylko znaleźć wspólny język. A nie jest to takie trudne, bo Autor uświadamia nam oczywisty fakt, że wszyscy – i artyści i widownia, podlegają tym samym prawom psychologii oraz fizjologii widzenia,...
więcej Pokaż mimo to