-
Artykuły10 gorących książkowych premier tego tygodnia. Co warto przeczytać?LubimyCzytać1
-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać392
Biblioteczka
2016-08-21
2016-08-09
2016-07-26
2016-06-22
2016-02-04
2015-12-09
2015-11-30
2015-11-29
A pewnego dnia ludzie wylądowali na Marsie – w ten sposób rozpoczęłabym opisywać świat wykreowany przez Pierce'a Browna. Naturalnie jest on o wiele bardziej złożony, rzeczywistość jest nam obca, ludzie są podzieleni na kasty, w których żyją i umierają, nie ma sprawiedliwości, rządzi tu pieniądz i mitologiczni bogowie.
Ostatnio często spotykamy się z porównywaniem przeróżnych książek do Igrzysk śmierci, co koniec końców stanowi jedynie dobrą reklamę. Po raz kolejny sprawdza się stara zasada, że to, co niezbyt reklamowane, okazuje się dużo lepsze. Śmiało mogę polecić tę książkę fanom Igrzysk. Spotkacie się tutaj z kawałkiem dobrze napisanej fantastyki, o której być może wcale nie słyszeliście.
Główny bohater – Darrow – od razu wyróżnił się jako prawdziwy mężczyzna z zasadami, których tacy powinni przestrzegać: twardy, ale kochający. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że Darrow ma dopiero kilkanaście lat i powinien być beztroskim nastolatkiem. Nic z tego, a wszystko przez to, że bohater urodził się w najniższej kaście i jest skazany na ciężką pracę Helldivera. Najgorszy jest jednak fakt, że mimo podjęcia tak niebezpiecznej pracy nie otrzymuje nawet wystarczających posiłków, nie mówiąc już o wygodnych ubraniach. Pewnego dnia żona Darrowa posuwa się do dramatycznej decyzji, która wywołuje u bohatera silny impuls – postanowi on poświęcić życie, by zmienić świat na lepsze.
Darrow miał to szczęście, że pokazano mu świat, jakim jest naprawdę. Aby go zmienić, bohater musiał stać się żmiją pod postacią kameleona wśród wrogów. Ludzka natura nigdy nie jest jednak podzielona na dobrą i złą. Jesteśmy o wiele bardziej skomplikowani, dlatego wszystko okazuje się jeszcze trudniejsze, gdy niektórzy wrogowie stają się w pewnym sensie twoimi przyjaciółmi.
Podziwiam Pierce'a Browna, gdyż połączył w tej książce technikę przyszłości oraz mitologię. Chyba każdy przyzna, że te dwa tematy kompletnie ze sobą nie współgrają. Też tak myślałam, aż do teraz! Pisarz genialnie je połączył i zamiast katastrofy otrzymaliśmy świetną lekturę, od której wprost nie można się oderwać. Akcja pędzi jak szalona, a każdy kolejny element jest dla czytelnika wielką niespodzianką. Ponadto wszystkie te elementy są dopracowane w każdym calu, nie dopatrzymy się błędów w fabule. Wszystko składa się w jedną piękną całość, którą warto przeczytać!
Red Rising. Złota krew to książka, która zaspokoi fanów fantastyki, jak i tych uwielbiających książki podobne do Igrzysk śmierci. Najwspanialsze, że jest to całkiem oryginalna powieść, w której nie znajdziemy schematów i miliona podobieństw do innych lektur. Dlatego jeśli macie ochotę na powiew świeżości w waszej przygodzie czytelniczej, to polecam tę książkę.
A pewnego dnia ludzie wylądowali na Marsie – w ten sposób rozpoczęłabym opisywać świat wykreowany przez Pierce'a Browna. Naturalnie jest on o wiele bardziej złożony, rzeczywistość jest nam obca, ludzie są podzieleni na kasty, w których żyją i umierają, nie ma sprawiedliwości, rządzi tu pieniądz i mitologiczni bogowie.
Ostatnio często spotykamy się z porównywaniem...
2015-11-11
2015-11-09
2015-09-22
Każdy z nas ma jakiś talent. Niekoniecznie musi on być wielki, znaczący w świecie sławy, błyszczący i inspirujący. Mały talent również może być niezwykle wartościowy i może zmienić czyjeś życie. Piosenkarz może rozweselić i dodać motywacji, malarz może uspokoić i zainspirować, pisarz może zmienić poglądy i dać chwilę wytchnienia. Treha – główna bohaterka powieści pt. „W każdej chwili dnia” również ma talent, bardzo wyjątkowy, choć niezauważalny przez wielu ludzi. Treha poprzez dotyk potrafi przywrócić do kontaktu ze światem ludzi, którzy już dawno nie potrafią go nawiązać.
Bohaterka jest przedstawiona niezwykle skromnie, niewiele mówi, a gdy się odzywa nie wnosi tym nic ciekawego, czy inspirującego do książki. Nie chodzi tu jednak o posługiwanie się pięknymi słowami, ale o czyny. Treha pracuje w Desert Gardens i mimo swego talentu wcale nie jest tam zatrudniona jako pomoc medyczna. Jest sprzątaczką, bo rzekomo tylko do tego się nadaje. Nie ma żadnych kwalifikacji, by przebywać z chorymi. Wszyscy przymykają jednak na nią oko, ponieważ to wyłącznie dzięki niej to miejsce stało się ostatnimi czasy tak popularne jako dom godnego życia. Ludzie, którzy mają zamieszkać Desert Gardens to osoby, które utraciły kontakt z rzeczywistością, które nie odzywają się, nie dają znaków, o tym co czują, bądź czego potrzebują. Ale dzięki jednemu dotykowi Trehi to się zmienia. Nie jest to diametralne uzdrowienie, a raczej bardzo powolne powracanie do kontaktu ze światem.
W Desert Gardens pojawiają się dwaj filmowcy, którzy chcą nakręcić film o starszych ludziach zamieszkujących to miejsce. Gdy natrafiają na Trehę, stwierdzają, że warto się jej przyjrzeć, a przede wszystkim jej talentowi. W jaki sposób dziewczyna posiadła ten talent? Kim jest? Skąd pochodzi? Przeszłość bohaterki to jedna, wielka tajemnica. Gdy zagadka zaczęła się wyjaśniać nie mogłam uwierzyć w to, jaka okazała się zawiła. Muszę przyznać Chrisowi Fabry, że zdołał mnie zaskoczyć.
Język autora jest dobry, bohaterka bardzo prawdziwa, skryta, ale przez to jakby nie do końca przeze mnie poznana. Do końca powieści, nawet po odkryciu tajemnicy jej przeszłości pozostała mi w pewnym sensie obca. Akcja nie pędzi szalenie. Wręcz przeciwnie, toczy się powoli, wręcz się ciągnie. Dopiero pod koniec powieści nabrała tempa. Myślę, że taki był zamysł tej książki. Nie ma ona porwać czytelnika w wir wydarzeń, tylko przedstawić kilka życiowych mądrości i ukazać istotne wartości.
„W każdej chwili dnia” to powieść, która nie wciąga od pierwszych stron i emanuje spokojnym rytmem. Wymaga skupienia i analizy, byśmy mogli poznać jej prawdziwie głęboki sens. Odebrałam ją w przygnębiającym klimacie, ponieważ moje serce najczęściej wzruszało się ze smutku. Jest to idealna książka na spokojny, deszczowy dzień – taki, w którym będziemy mogli sobie wiele przemyśleć. Warto mieć tę pozycję na półce i przeczytać ją , gdy nadejdzie odpowiedni dzień.
Każdy z nas ma jakiś talent. Niekoniecznie musi on być wielki, znaczący w świecie sławy, błyszczący i inspirujący. Mały talent również może być niezwykle wartościowy i może zmienić czyjeś życie. Piosenkarz może rozweselić i dodać motywacji, malarz może uspokoić i zainspirować, pisarz może zmienić poglądy i dać chwilę wytchnienia. Treha – główna bohaterka powieści pt. „W...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-02
2015-09-20
Położnictwo w Polsce wyglądało doprawdy różnie. Nasze matki raczej nie wspominają porodu zbyt miło, a jeszcze gorzej wspominają go nasze babki. Najlepsze skojarzenia z tym okresem mają prawdopodobnie nasze prababki, które rodziły w czasach, kiedy zupełnie normalne były porody domowe. Gdy porody przeniosły się do szpitala, stały się bezpieczniejsze, ale jednocześnie bardziej traumatyczne dla matek. Dlaczego szpital odebrał rodzącym intymność i kto zawalczył o zmianę tego przykrego obrazu w Polsce? Tego wszystkiego dowiecie się w książce „Położna. 3550 cudów narodzin”.
Jeanette Kalyta to osoba znana każdemu, kto kiedykolwiek interesował się historią położnictwa, gdyż dzięki całkowitemu oddaniu swojej pracy zmieniła położnictwo w Polsce. Wiadomo, nie ona jedna. Takich zmian nie dokona tylko jedna osoba, ale jedna pozornie nic nie znacząca osoba może stać się iskierką do ogromnych zmian na lepsze. W tej książce Jeanette Kalyta opisuje 25 lat swojej pracy w położnictwie, które często nie były usłane różami.
Gdy spytałam mojej mamy jak wspomina swój poród odpowiedziała mi: wiele godzin męki, bez dobrego słowa położnej, brak intymności, rodziła na sali wśród pięciu innych kobiet, zakaz wprowadzania do szpitala męża, siostry, matki. Była zupełnie sama i nieuświadomiona co robić, jak przetrwać tyle godzin bólu. Gdy w końcu urodziła, zamiast cieszyć się słodkim dzieciątkiem, natychmiast je zabrano, by zważyć i pomierzyć, tak jakby dziecko przez dwie godziny miało zmienić swoje wymiary. Seria badań nad niemowlęciem trwała i trwała, a zmęczona mama została przeniesiona na kolejny oddział, na którym miała odpocząć. Zabrano jej dziecko, nie było przy niej nikogo bliskiego. Czuła pustkę.
W ten sposób swój poród pamięta tysiące kobiet, które rodziły jeszcze kilkanaście lat temu. Na szczęście zaczęło się to zmieniać. A zmieniło się właśnie dzięki takim osobom jak Jeanette Kalyta, które nie mogły patrzeć na porody, które były wręcz nieludzkie. Szpitalom należało przypomnieć, że rodzącą nie jest maszyną, przedmiotem, tylko człowiekiem! Człowiekiem, który chciałby urodzić godnie, po ludzku! Nareszcie zostały wprowadzone zasady obowiązkowego kładzenia dziecka od razu po narodzinach na brzuchu matki i spędzenia tak co najmniej dwóch godzin. Udowodniono, że jest to korzystne dla dziecka, jak i matki. Gdy na początku swojej pracy robiła tak Jeanette wszyscy byli oburzeni jej zachowaniem.
W książce zostało opisanych wiele porodów wyjątkowych, ciężkich, dziwnych, ale odbywających się po ludzku. Są to historie ludzi, którzy zdecydowali się na dziecko i pragnęli by chwila porodu była wyjątkowa. Ważny jest cały okres ciąży i wszelkie przygotowania do jej rozwiązania. Jeanette dążyła do tego i mam nadzieję, że w najbliższych czasach jeszcze wiele się zmieni. Byłoby pięknie, gdyby już od poczęcia, położna mogła prowadzić ciąże, zdobyła w ten sposób bliską relację ze swoją pacjentką, a poród byłby wtedy o wiele mniej stresowy. Ta praktyka zaczęła się już ujawniać w największych miastach w Polsce, jednak mimo wszystko nadal jest to niezwykle mało znane, a zarazem drogie. Coraz bardziej popularne są natomiast porody domowe. Kto wie w jaką stronę pójdzie położnictwo w ciągu najbliższych lat.
Przeczytałam tę książkę, ponieważ jako przyszła położna nie mogłabym jej ominąć, ale szczerze zachęcam wszystkich do jej przeczytania. Przede wszystkim poznamy tutaj dziesiątki wzruszających historii, tę książkę pochłania się łącznie z każdą łzą szczęścia i smutku, która towarzyszyła Jeanette Kalyta. Ta pozycja wywołała u mnie ogromne emocje, cud narodzin nigdy nie przestanie zaskakiwać. I właśnie – powinien on pozostać cudem, a nie codziennością i szpitalną rutyną. Polecam z całego serca tę książkę przyszłym rodzicom, matkom które mają już kilka pociech i chciałyby porównać swoje doświadczenia z porodu, a nawet osobom, które aktualnie nie planują dzieci. U każdego, bez wyjątku, ta pozycja wywoła ogromne emocje. Nikt nie straci przy niej czasu, bo to niezwykle wartościowa książka. Jeszcze raz polecam!
Położnictwo w Polsce wyglądało doprawdy różnie. Nasze matki raczej nie wspominają porodu zbyt miło, a jeszcze gorzej wspominają go nasze babki. Najlepsze skojarzenia z tym okresem mają prawdopodobnie nasze prababki, które rodziły w czasach, kiedy zupełnie normalne były porody domowe. Gdy porody przeniosły się do szpitala, stały się bezpieczniejsze, ale jednocześnie bardziej...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-24
Często otaczają nas ludzie, którzy chcieliby ułożyć nam życie, którzy zawzięcie uważają, że wiedzą, co jest dla nas najlepsze. Z reguły można to zachowanie zignorować, jednak nie jest to proste, gdy to nasi rodzice raczą nas wielkimi ambicjami. W takiej sytuacji jest główna bohaterka powieści „Kiedy wolność mówi szeptem” – Jane. Czy posłucha szeptu swego serca, czy może krzyku rodziców? Czy jej życie będzie tak perfekcyjne, jak twierdzą wszyscy wokół, jeśli skończy studia prawnicze i poślubi bogatego mężczyznę? A może szczęście nie ma nic wspólnego z perfekcyjnością?
Jane jest niezwykle bogata i wbrew pozorom nie jest to rozkapryszona nastolatka, a młoda kobieta, która za chwilę skończy studia i weźmie ślub. Można jednak powiedzieć, że bohaterka cierpi na rozdwojenie osobowości z własnego wyboru. Pierwsza Jane to ta ułożona studentka prawa, prowadząca życie pod dyktando rodziców. Druga Jane staje na głowie, by wcisnąć w napięty grafik drugi kierunek studiów – architekturę wnętrz. Dopiero wypadek na motorze i otarcie się o śmierć, powoduje, że bohaterka nie chce tracić ani chwili cennego życia na człowieka, którego nie kocha oraz na studia, których nienawidzi. Jane pokazuje czytelnikowi, by nie marnował cennych chwil na rzeczy, które go nie uszczęśliwiają. Bohaterkę pokochałam od razu, jej buntowniczość i odwaga są godne podziwu. Można nazwać ją trochę szaloną, ale zawalczyła dzięki temu o swoje życie, o swoje szczęście.
Po wypadku akcja powieści przenosi się do Szkocji. Razem z bohaterką poznajemy przepiękny krajobraz, a przy okazji mnóstwo wspaniałych bohaterów, którzy odmienią jej życie. Bohaterowie to zdecydowanie mocna strona tej książki. Akcja nie pędzi szalenie, jednak nie nudziłam się przewracając kolejne kartki. Pomysł na książkę również nie jest szalenie oryginalny, ale ujęty został w całkiem dobrą historię.
Cieszę się, że mogłam przeczytać o Jane, którą zdołałam poznać tak blisko, jak gdyby była moją bliską koleżanką. Któż by uwierzył, że bohaterka nie jest prawdziwa? Ta niepozorna powieść zmusiła mnie do zatrzymania się i ocenienia własnego postępowania. Musiałam się zastanowić, czy wszystko co robię ma znaczenie? Bo po cóż marnować czas na ludzi, którzy na to nie zasługują? A jeśli książka zmusza do takiej chwili refleksji, to oznacza, że nie zmarnowałam na nią czasu.
„Kiedy wolność mówi szeptem” było dla mnie miłą niespodzianką. Martyna Senator oprócz doskonałych bohaterów popisała się przyjemnym stylem. Miałam przyjemność wzruszyć się, wzburzyć, a również pośmiać. Świetnie odnalazłam się w malowniczych zakątkach Szkocji, których nie chciałam opuszczać. Największym minusem była przewidywalność historii, ale wcale nie popsuło mi to przyjemności czytania. Z jednej strony jest to powieść poruszająca poważne kwestie, a z drugiej ma w sobie lekkość, dzięki której idealnie nadaje się na leniwe popołudnie.
Często otaczają nas ludzie, którzy chcieliby ułożyć nam życie, którzy zawzięcie uważają, że wiedzą, co jest dla nas najlepsze. Z reguły można to zachowanie zignorować, jednak nie jest to proste, gdy to nasi rodzice raczą nas wielkimi ambicjami. W takiej sytuacji jest główna bohaterka powieści „Kiedy wolność mówi szeptem” – Jane. Czy posłucha szeptu swego serca, czy może...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-28
Jakiś czas temu miałam przyjemność przeczytać książkę Doroty Ponińskiej z serii Podróż po miłość, pt. „Emilia”. Podróż z tamtą książką zaliczam do udanych, więc tym razem postanowiłam poszukać miłości w trzecim tomie serii i razem z „Lilianną” udać się w najważniejszą przygodę jej życia.
Co prawda na okładce znajdziemy imię Lilianny, ale powieść toczy się dwutorowo. Liliannie przeżyć swoją młodość przypada w latach 30, natomiast Marcie we współczesności. W ten sposób poznajemy dwie piękne historie miłosne, gdzie ta starsza ma wielki wpływ na tę współczesną. Zacznijmy jednak od początku… Marta ma udane życie zawodowe, jest perfekcyjną bizneswomen, która dzięki ciężkiej pracy doszła do wielkich pieniędzy i jeszcze większych planów na przyszłość. Pewnego dnia zostaje zmuszona do wzięcia kilkudniowego urlopu. Zapracowana kobieta nie może znaleźć sobie miejsca. Po tylu latach pracy bez przerwy ciężko się zrelaksować i wyciszyć. Marta znajduje jednak sposób na spędzenie wolnego czasu. Przypomina sobie o pamiętniku zmarłej babci Lilki, która życzyła sobie by wnuczka go przeczytała. Magiczne chwile, które babcia spędziła w Miami i na Key West sprawiają, że również młoda kobieta postanawia odwiedzić miejsce, w którym babcia przeżyła swój gorący romans.
Pozytywnie wspominam „Emilię”, ale „Liliannę” będę wspominać jeszcze lepiej. Książka szybko mnie wciągnęła. W gruncie rzeczy od momentu rozpoczęcia wątku Lilki, bo właśnie ten najbardziej mi się spodobał. Marta jest bohaterką typowo współczesną, mało romantyczną, trzymającą się od mężczyzn z daleka. Nie ma ona na to czasu i chęci (choć wszystko zmieni się w Miami). Lilianna natomiast ma duszę romantyczki i dlatego od razu ją pokochałam i śledziłam z niespokojnym sercem jej historię. Dorota Ponińska we wspaniały sposób przedstawia również miejsce akcji – Floryda, Miami, urocze Key West – mam wrażenie jakbym wszystkie te miejsca odwiedziła.
Dla osób, które nie czytały poprzednich tomów serii, mam dobrą wiadomość. Nie trzeba czytać poprzednich, by sięgnąć akurat po „Liliannę”, gdyż historia toczy się swoją indywidualną drogą. Choć oczywiście polecam również poprzednie tomy. Dorota Ponińska doskonale wie w jaki sposób porwać czytelnika w podróż, a jeszcze lepiej zna się na miłości. Dlaczego warto przeczytać tę książkę? Ponieważ wyróżnia się ponad inne. Miłość nie jest bajkowa, wyidealizowana, tylko prawdziwa. Ponadto niesie przesłanie na temat współczesnego biznesu i braku miejsca na miłość, czułość. Autorka pragnie zwrócić uwagę czytelnika na rzeczy najważniejsze, czyli miłość i przyjaźń. Polecam, nie pożałujecie tej podróży.
Jakiś czas temu miałam przyjemność przeczytać książkę Doroty Ponińskiej z serii Podróż po miłość, pt. „Emilia”. Podróż z tamtą książką zaliczam do udanych, więc tym razem postanowiłam poszukać miłości w trzecim tomie serii i razem z „Lilianną” udać się w najważniejszą przygodę jej życia.
Co prawda na okładce znajdziemy imię Lilianny, ale powieść toczy się dwutorowo....
2015-08-20
Horror, thriller, nuta fantastyki – brakowało mi takiej książki, a „Kod Himmlera” jest ucieleśnieniem tych zlepków gatunków. Kogo nie fascynują czasy wojny i dziwne wynalazki Hitlera? Któż tak naprawdę wie, co planował ten nazista? Któż wie, na czym jeszcze polegały tajne eksperymenty na ludziach? Domyśleń jest tysiące i do tej pory nie wiadomo, czy najbardziej szalone i przerażające wizje, tego co planował Hitler w podziemiach i na opustoszałej Antarktydzie, nie są prawdą.
W 1943 roku bunkry Olbrzyma w Górach Sowich doczekały się swojego końca, a wszystkie eksperymenty tam przeprowadzane zostały przeniesione na bezpieczny ląd – Antarktydę. Kilka lat później na Ziemi Królowej Maud na Antarktydzie dochodzi do katastrofy, o której mało kto wie. Przeżyła ją tylko jedna osoba – jeden z brytyjskich Marines.
Rok 2016. Na Antarktydzie odkryto zwłoki żołnierza. Nie są to jednak zupełnie normalne zwłoki. Zachowały się idealnie, ale widać, że musiało rozszarpać je jakieś zwierzę. Problem w tym, że na Ziemi Królowej Maud nie występują żadne większe zwierzęta. Tymczasem Polak – Tomasz Tuczyński – zostaje wplątany w zagadkę nazistowskiego bunkru Olbrzyma, z którym związek miał jego dziadek. Postanawia odkryć sens nazistowskich dokumentów, które przekazał mu zmarły dziadek. W tej niebezpiecznej podróży pomagać mu będzie piękna bibliotekarka.
Przemysław Piotrowski doprawdy mnie zaskoczył. Spodziewałam się przeciętnego thrillera, a otrzymałam powieść, przez którą bałam się zasnąć (polecam czytać po zmroku, strach osiąga wtedy szczyty). „Kod Himmlera” to przerażająca powieść, gdzie elementy domysłów i fantastyki zostały wplecione w prawdziwą historię wojny. Podobało mi się, że autor wplótł w powieść polskiego dziennikarza, oraz bunkry, które do tej pory pod swymi gruzami skrywają tajemnice. Akcja pędzi jak szalona, nie było miejsca na nudę. Powieść czyta się za jednym zamachem. Bohaterowie również są wyraziści, choć trochę schematyczni. Główna postać – Tomasz – jest wysportowany, przystojny, inteligentny, jednym słowem żadna mu się nie oprze. Również nasza bibliotekarka, nieziemsko piękna i mądra i oczywiście zakochana w Tomku, który zrobi dla niej wszystko. Mogłoby być bardziej oryginalnie, ale nie można wymagać samych plusów od debiutanckiej powieści. Irytowały mnie również dziwne wstawki na temat polskiej reprezentacji piłki nożnej. Dlaczego dziwne? Ponieważ Przemysław Piotrowski fantazjuje, jak to polska reprezentacja w 2016 jest jedną z najlepszych drużyn na świecie.
„Kod Himmlera” pozytywnie mnie zaskoczył. Polecam każdemu, kto ma ochotę pozwiedzać wraz z bohaterami tajemnicze bunkry, poczuć przejmujące zimno Antarktydy i odkryć zagadkę kodu Himmlera. Tylko uważajcie, bo odgadnięcie tej tajemnicy grozi śmiercią.
Horror, thriller, nuta fantastyki – brakowało mi takiej książki, a „Kod Himmlera” jest ucieleśnieniem tych zlepków gatunków. Kogo nie fascynują czasy wojny i dziwne wynalazki Hitlera? Któż tak naprawdę wie, co planował ten nazista? Któż wie, na czym jeszcze polegały tajne eksperymenty na ludziach? Domyśleń jest tysiące i do tej pory nie wiadomo, czy najbardziej szalone i...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-27
Po popularnej serii „Zwiadowców” zakochałam się w książkach fantasy, opowiadających o uczniach wielkich mistrzów i ich przygodach podczas długiej drogi do sprostania wymaganiom nauczyciela. W miłości tej utwierdziła mnie Trudi Canavan, która ma na swoim koncie kilka podobnych trylogii, obracających się w bardziej magicznym świecie. Ciężko jest jednak znaleźć coś podobnego, coś, co sprosta poziomowi pozostałych serii. W poszukiwaniach moją uwagę zwróciły „Kroniki Wardstone”, które wydawnictwo Jaguar ukazało niedawno w nowych okładkach.
Być siódmym synem siódmego syna to całkiem wyjątkowa sprawa, choć również smętna. Oznacza to zadatki na zostanie stracharzem – osobą zajmującą się odganianiem wszelkich złych istot, na przykład boginów, czarownic, czy duchów. Pewnie pomyślicie sobie, że to świetne zajęcie, wszyscy są niezmiernie wdzięczni takim ludziom. Nic bardziej mylnego, ludzie boją się stracharzy, tak samo jak boją się magicznych istot. Dlatego też ten zawód oznacza samotne, a przede wszystkim niebezpieczne życie. Z nauką takiego zawodu przyszło się zmierzyć Thomasowi Ward.
Książka rozpoczyna się bez większych zachwytów i porywów akcji, a biorąc pod uwagę jej niedużą liczbę stron, wartkiej akcji za dużo nie doświadczymy. Gdy Thomas rozpoczyna naukę u swego mistrza razem z bohaterem musimy się wiele nauczyć na temat pracy, która należy do stracharza. Młody uczeń musi zmierzyć się z potężną czarownicą i dokonać trudnego wyboru. Głównego bohatera szybko da się polubić, choć żałuję, że książka nie jest bardziej rozbudowana i nie dane było mi go poznać bardziej, a dzięki temu bardziej zżyć się z nim. Brakowało mi też rozbudowanej fabuły, wielu wątków. Muszę jednak mieć na uwadze, że jest to książka skierowana do dzieci i młodzieży. Być może w kolejnych tomach wszystko się zmieni. Moim zdaniem powieść ma potencjał i z pewnością sięgnę po kolejne części. „Kroniki Wardstone” są już niezwykle popularne i obstawiam, że stoją za tym kolejne wspaniałe tomy, które nie dają czytelnikowi o sobie zapomnieć. Muszę osobiście się przekonać.
Uważam, że to mądra historia, przedstawiająca trudne relacje między ludźmi (i pozostałymi istotami), która w piękny sposób pokazuje przyjaźń, miłość. Urzekło mnie, że Delaney potrafił ująć wszystkie te relacje w całkiem rzeczywisty sposób, co wyróżnia książkę spośród innych. Autor pomalutku wprowadził mnie w magiczny klimat „Kronik Wardstone” i może nawet o tym nie wiem, ale już utworzył magiczną nitkę, po której będę szła sięgając po kolejne tomy powieści. Mam nadzieję, że się nie zawiodę i kolejne części dadzą mi to, czego tym razem mi zabrakło. Przekonam się już niedługo.
Po popularnej serii „Zwiadowców” zakochałam się w książkach fantasy, opowiadających o uczniach wielkich mistrzów i ich przygodach podczas długiej drogi do sprostania wymaganiom nauczyciela. W miłości tej utwierdziła mnie Trudi Canavan, która ma na swoim koncie kilka podobnych trylogii, obracających się w bardziej magicznym świecie. Ciężko jest jednak znaleźć coś podobnego,...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-29
2015-06-18
W książkach Ewy Nowak zaczytywałam się bez końca w gimnazjum. Podejrzewałam, że teraz, gdy jestem starsza, mogłyby nie zrobić na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Mimo wszystko, gdy zobaczyłam, że na rynek wydawniczy wkracza najnowsza powieść pisarki „Nie do pary” postanowiłam spróbować. Chciałam przypomnieć sobie specyficzny klimat, którym Ewa Nowak zaraża wszystkie swoje powieści. Pragnęłam cofnąć się o kilka lat i poznać nowych nastoletnich bohaterów, którzy zmagają się z zupełnie codziennymi (a może i niekoniecznie) sprawami.
Jak zwykle jestem pod wielkim wrażeniem tego, w jaki sposób pisarka potrafi stworzyć coś wyjątkowego z codziennych spraw. W kreowaniu bohaterów jest ona istnym mistrzem. Mało kto potrafi tak znamienicie oddać ludzkie uczucia. Głównym bohaterem jest Alek, bogaty chłopak z liceum, który próbuje znaleźć swoje miejsce w świecie. Ma kilka celi w życiu, jednym z nich jest uprzykrzanie matce życia, tak jak ona robiła to w jego dzieciństwie. Zdobycie pięknej, mądrej, idealnej dziewczyny to kolejny cel, a zarazem sposób na poradzenie sobie z problemami, na odstresowanie się i relaks. Wśród codziennych trudnych spraw, wśród kłopotów każdego nastolatka ciężko się odnaleźć. Dlatego Alek w pewnym momencie zbacza z idealnej drogi. Okazuje się, że potrafi zakochać się nie w jednej, czy dwóch, a nawet trzech dziewczynach! Prostackie, okrutne? Tak może to wyglądać z zewnątrz, ale gdy dokładnie poznacie Alka, gdy zobaczycie co czuł, to sami będziecie zmieszani. Nikt nie wie, które decyzje są tak naprawdę złe lub dobre. Bo granica między jednym, a drugim jest cienka.
Postać pierwszoplanowa jest świetnie wykreowana, ale nie mogłabym zapomnieć o tych mniej ważnych bohaterach. Mama Alka jest perfekcjonistką, wydaje się być oziębłą kobietą, dążącą do sukcesu i robiącą wszystko, by rodzina była postrzegana jako perfekcyjna. Mimo wszystko nie da się jej ocenić tak płytko. Ona również ma uczucia, też ma marzenia i cele. Gaweł – najlepszy przyjaciel Alka – również wspaniała postać. Kreatywna, pełna szalonych pomysłów, mająca swoje zdanie, bardzo pewna siebie. I oczywiście dziewczyny: Karina, Iza, Agata – każda inna od drugiej, każda wyjątkowa, mądra, piękna. Żadna z postaci nie jest płytka, czytelnik z każdą z nich może się zżyć. I za to właśnie uwielbiam Ewę Nowak, bo w prawdziwym życiu również tak jest, nikt nie jest dobry lub zły, każdy ma coś za uszami, ale ma też serce, które można odkryć.
Od tak dawna nie czytałam książek Ewy Nowak, ponieważ sądziłam, że są to typowe opowiastki dla dzieci. Dobrze, że postanowiłam zaryzykować, gdyż „Nie do pary” pochłonęło mnie tak samo jak inne książki autorki kilka lat temu. Fantastyczni bohaterzy, kilka zwrotów akcji i przede wszystkim mądrość wypływająca chyba ze wszystkich książek pisarki. Jestem nią zachwycona i polecam nie tylko młodzieży!
W książkach Ewy Nowak zaczytywałam się bez końca w gimnazjum. Podejrzewałam, że teraz, gdy jestem starsza, mogłyby nie zrobić na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Mimo wszystko, gdy zobaczyłam, że na rynek wydawniczy wkracza najnowsza powieść pisarki „Nie do pary” postanowiłam spróbować. Chciałam przypomnieć sobie specyficzny klimat, którym Ewa Nowak zaraża wszystkie swoje...
więcej mniej Pokaż mimo to
Koń trojański, którego wymyślili wojownicy greccy, by wygrać wojnę, to motyw wykorzystywany w literaturze niejednokrotnie. Trzeba przyznać, że jest to niezwykle sprytny sposób na pokonanie wroga. Darrow – główny bohater książki – postanowił osobiście stać się takim właśnie koniem trojańskim. Ale czy to wystarczy by pokonać Złotych?
„Złoty syn” to drugi tom cyklu Red Rising. W poprzedniej części bohater walczył o życie i przyszłość w szkole Instytutu Marsa. Dokładnie poznałam wtedy Darrowa, zrozumiałam jego uczucia, pragnienia i marzenia. Kibicowałam mu ze wszystkich sił, a on spełnił moje nadzieje. Teraz przyszła pora, by moja ukochana postać zamieniła się w potwora. A wszystko po to, by zniszczyć Złotych od środka, by zniszczyć podział kolorów, by człowiek był człowiekowi równy.
Gdy Darrow wspina się po szczeblach kariery coraz wyżej, coraz trudniej jest odróżnić, czy to co robi rzeczywiście jest dobre. Czy ma prawo poświęcać wrogów i przyjaciół dla wyższego celu? A jeśli nie może tego robić, to jak osiągnąć cel? Wszystko zaczyna się komplikować. W jaki sposób ten dwudziestoletni chłopak ma podejmować wyłącznie dobre decyzje? Darrow ma honorowy cel – pragnie obalić Złotych, rządy tyranów, którzy uważają się za bogów. Jednak, gdy bohater jest blisko osiągnięcia swego celu wszystko się psuje. Czy da radę mimo wszystko podnieść się i nadal wypełniać tę szaloną misję?
Na początku książki zupełnie się pogubiłam, ponieważ minęło już sporo czasu od wydania poprzedniego tomu. Niezliczona ilość imion, miejsc, władców, wszystko mi się mieszało. Na szczęście, gdy już połapałam się kto jest kim, powieść zaczęła mnie wciągać. Bohater ewoluował. W pierwszym tomie był pełnym pasji nastolatkiem, który postanowił poświęcić życie, by zmienić świat. Teraz jest to doświadczony mężczyzna, który konsekwentnie dąży do wypełnienia swych postanowień. Darrow zmienił się nie do poznania. Nie mogłam uwierzyć, że pod maską potwora nadal skrywa się niepewny siebie chłopak. A jednak, dzięki narracji pierwszoosobowej doskonale widziałam jak nadal szarpią nim różne emocje. To nadal jest mój ukochany bohater.
Mnóstwo walki i zawiłości politycznych, tak właśnie określiłabym ten tom. W poprzednim Pierce Brown skupił się na dokładnym przedstawieniu bohatera, teraz mamy do czynienia z ciągłą walką o wolność. Osobiście wolałam pierwszy tom, gdyż wolę analizowanie zachowań bohatera, lubię czytać o jego uczuciach. Podejrzewam natomiast, że drugi tom tym bardziej spodoba się facetom. Po cichu liczę, że tom trzeci zadowoli wszystkich po równo i może wreszcie rozwinie się jakiś wątek miłosny.
„Złoty syn” to książka bogata w akcję i zawierająca fantastycznych bohaterów. Jest skomplikowana, nieprzewidywalna, oryginalna. Nie jest to dystopia taka jak wszystkie. Wojna nie oszczędza nikogo, fabuła jest przedstawiona realnie – powieść ma całe mnóstwo plusów.
Cykl „Red Rising” nie jest zbyt znany, co uważam za wielką szkodę, bo jest to kawałek dobrej fantastyki. To książka, która spodoba się młodszej młodzieży jak i dorosłemu. Książka, która trafi do kobiety i mężczyzny. Powieść, która poruszy i porwie w wir walki. W moich oczach jest to wyjątkowa seria i wprost nie mogę się doczekać finałowego tomu. Mam nadzieję, że tym razem nie będę musiała tyle czekać. A tymczasem polecam wam – przenieście się na Marsa, poznajcie życie Czerwonych i Złotych i pokochajcie dzielnego Darrowa jak ja.
Koń trojański, którego wymyślili wojownicy greccy, by wygrać wojnę, to motyw wykorzystywany w literaturze niejednokrotnie. Trzeba przyznać, że jest to niezwykle sprytny sposób na pokonanie wroga. Darrow – główny bohater książki – postanowił osobiście stać się takim właśnie koniem trojańskim. Ale czy to wystarczy by pokonać Złotych?
więcej Pokaż mimo to„Złoty syn” to drugi tom cyklu Red...