-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2010-11-10
2010
2010-12-29
2010-12-12
2010
2010
2010
2010
2010
2010-10-31
2010-11-03
2010-11-03
Dobra, jeśli ktoś chce chłonąć świat, w którym nie tak znowu dawno, a jednak tak dawno w sensie mentalnym, się żyło. Świat młodych warszawiaków u progu drugiej Wojny Światowej, ludzi bez pracy, bez perspektyw, bez możliwości na godziwe i spokojne życie.
Ale subiektywnie przyznam, że mnie ta książka mocno zirytowała. Rozrabiaki - tak siebie i kolegów określał Grzesiuk. Kradli i kombinowali, wszczynali awantury, pili, tłukli się, ale i pomagali sobie nawzajem. Jednomyślnie nienawidzili Niemców i wszystkiego, co z nimi związane. Ale dla mnie Grzesiuk nie był rozrabiaką. Był pieniaczem i awanturnikiem. Owszem, z honorem, z pewnymi zasadami, ale jednocześnie z lekką ręką i gorącą głową - potrafił z wielkiej niechęci przejść do wielkiej przyjaźni i z niczego wpaść w furię.
Nie wiem, czy sięgnę po kolejne części. Może muszę po tej pozycji ochłonąć i ją przetrawić. Niemniej fanom codziennego szarego życia w różnych czasach - polecam.
Dobra, jeśli ktoś chce chłonąć świat, w którym nie tak znowu dawno, a jednak tak dawno w sensie mentalnym, się żyło. Świat młodych warszawiaków u progu drugiej Wojny Światowej, ludzi bez pracy, bez perspektyw, bez możliwości na godziwe i spokojne życie.
Ale subiektywnie przyznam, że mnie ta książka mocno zirytowała. Rozrabiaki - tak siebie i kolegów określał Grzesiuk....
2010-11-03
Po pierwsze primo nie lubię literatury tak zwanej kobiecej.
A po drugie primo... nie, nie ma drugiego primo, wystarczy pierwsze.
Sięgnęłam po Szwaję tylko dlatego, że miałam ją pod ręką w domu. I zdaje się, że kiedyś nawet zaczęłam czytać, więc wypadałoby skończyć.
Czytało się lekko i - o zgrozo! - przyjemnie. Na tyle przyjemnie, że z czasem zaczęłam być naprawdę ciekawa, jak to się wszystko skończy. Swoje podejrzenia miałam i te podejrzenia okazały się słuszne, brak więc było elementu zaskoczenia. Ot, taka sobie liniowa, prosta, całkiem łatwo przewidywalna akcja.
Na szczęście autorka miała wyczucie, kiedy książkę kończyć i jak kierować nasileniem pewnych uczuć i komentarzy bohaterek, bo niektóre z nich (te komentarze, chociaż bohaterki w zasadzie też) powoli zaczynały mi działać na nerwy. Jeszcze kilkadziesiąt stron takiego dziamgania, a warcząc przy każdej stronie, brnęłabym do końca, coraz bardziej tracąc z horyzontu to, co mi sprawiało podczas tej lektury przyjemność. Jak wspomniałam, irytacja przyszła prawie pod koniec, więc kiedy pitolenie sięgnęło zenitu, akcja się w końcu rozwiązała i wszystko wróciło do normy. Wstyd przyznać, ale i łzy mi się zakręciły. O, losie. Miękka się zrobiłam ostatnio.
Oceniłabym ją jako całkiem niezłe czytadło, czyli coś pomiędzy "dobra" a "bardzo dobra", ale brak takiej gwiazdki, więc zostanie trójgwiazdkowa.
Hm, czy wspominałam już, że nie lubię literatury kobiecej?
Po pierwsze primo nie lubię literatury tak zwanej kobiecej.
A po drugie primo... nie, nie ma drugiego primo, wystarczy pierwsze.
Sięgnęłam po Szwaję tylko dlatego, że miałam ją pod ręką w domu. I zdaje się, że kiedyś nawet zaczęłam czytać, więc wypadałoby skończyć.
Czytało się lekko i - o zgrozo! - przyjemnie. Na tyle przyjemnie, że z czasem zaczęłam być naprawdę...
2010-11-09
2010-11-11
2010-11-15
2010-11-16
I stało się odrobinę jaśniej.
"Chatę" czytałam na przemian ze wzruszeniem i wzburzeniem - czyli reagowałam dokładnie tak, jak bohater. Pytania i odpowiedzi - odpowiedzi rodzące kolejne pytania, odpowiedzi wywołujące falę sprzeciwu i w końcu odpowiedzi otwierające drzwi i okna, wpuszczające świeże powietrze do naszych skostniałych poglądów, zacietrzewionych umysłów karmionych religijną (i antyreligijną) propagandą.
I wierzcie mi, niekoniecznie trzeba być osobą głęboko wierzącą, żeby ta książka uderzyła w czułe struny duszy. I życia. I nie trzeba też pragnąć przemiany, nie trzeba szukać odpowiedzi, nie trzeba nawet zadawać pytań: bohater zadaje je za nas, Bóg odpowiada, a przemiana... no cóż, to raczej za mało na radykalną zmianę poglądów, ale na tyle dużo, żeby spojrzeć na Boga nieco inaczej i być może otworzyć mu furtkę nieco szerzej.
Było kilka zgrzytów, w których poczułam, jakby autor traktował mnie jak przygłupa: kilka zbędnych komentarzy i pytań bohatera, kiedy to, co obserwował, było aż nadto oczywiste i nie potrzebowało nazwy, a w każdym razie nie w takiej formie.
Kilka razy miałam łzy w oczach i cały czas czułam, że nowotestamentowego przesłania nie da się przetłumaczyć, wytłumaczyć piękniej i przystępniej. I TAKI Bóg naprawdę jest bliższy, TAKI Bóg staje się bardziej zrozumiały, chociaż to przecież i tak tylko mała cząstka w ogromnym świecie teologicznych zakrętów.
Nie napiszę, że zaszła we mnie jakaś rewolucja. Ale na pewno kilka szufladek w mojej głowie się otworzyło i zapaliło się nowe światło, które oświetla tę trudną relację człowiek - Bóg.
Bardzo, bardzo polecam.
I stało się odrobinę jaśniej.
"Chatę" czytałam na przemian ze wzruszeniem i wzburzeniem - czyli reagowałam dokładnie tak, jak bohater. Pytania i odpowiedzi - odpowiedzi rodzące kolejne pytania, odpowiedzi wywołujące falę sprzeciwu i w końcu odpowiedzi otwierające drzwi i okna, wpuszczające świeże powietrze do naszych skostniałych poglądów, zacietrzewionych umysłów...
2010
2010
2010-11-30
Moje oko wychwyciło w opisie na okładce słowo "Holokaust". I to była decydująca przyczyna, dla której książka znalazła się na mojej półce. Dawno już przestałam wierzyć przesłodzonym recenzjom, jakie wydawnictwa drukują na wydawanych przez siebie książkach.
Surfowałam po tej powieści jak jej młodzi bohaterowie po niespokojnych wodach Atlantyku: raz byłam na fali, innym razem musiałam przedzierać się przez nią, starając się, by mnie za bardzo nie podtopiła monotonia kolejnych stron. Nic nie poradzę jednak na to, że wodne tło mnie nudzi. Pewnie dlatego nigdy nie przebrnęłam przez "Moby'ego Dicka"...
Książka zaskakiwała mnie w zasadzie na każdym kroku. Każda podróż w przeszłość otwierała nowe okno na teraźniejszość, oświetlała jaśniej bohaterów i pozwalała zajrzeć w głąb tego, czego doświadczali, najczęściej w samotności łykając ból wspomnień, których strzegli niczym największego tabu, a które niszczyły ich i ich bliskich.
Pokochałam głównego bohatera i narratora, Jacka, a raczej jego cięty i trafny dowcip w każdych warunkach. Polubiłam jego pogmatwane życie, w jego przemyśleniach odnajdując siebie i swoje własne myśli. Polubiłam jego filozofię życia, chociaż wiem, że nie była ani prosta, ani idealna.
Co w tej książce zachwyca, to nieustanne przeplatanie się łez z niemal histerycznym śmiechem. Chociaż ostatnie 30 stron czytałam wyłącznie przez łzy, bynajmniej nie ze śmiechu, i nie pamiętam książki, która na tak niewielkiej ilości stron, tyle razy napełniła wilgocią moje oczy.
"Muzykę plaży" czyta się lekko, a jej przeszło 700 stron pozwala zanurzyć się w jej historię na nieco dłużej niż jeden wieczór. Świetnie prowadzona narracja dotykająca na przemian teraźniejszości i przeszłości nieuchronnie wiedzie do jednego punktu, który jest jawnym wyznacznikiem końca od niemal samego początku.
I powiem tak: chociaż sięgnęłam po książkę nieznanego mi wcześniej autora, z ironicznym uśmiechem czytając na każdej jego pozycji, że jest tą jedyną i wspaniałą, wiem, że sięgnę po kolejne. Nawet jeśli w opisie nie znajdę żadnych słów-kluczy.
Moje oko wychwyciło w opisie na okładce słowo "Holokaust". I to była decydująca przyczyna, dla której książka znalazła się na mojej półce. Dawno już przestałam wierzyć przesłodzonym recenzjom, jakie wydawnictwa drukują na wydawanych przez siebie książkach.
Surfowałam po tej powieści jak jej młodzi bohaterowie po niespokojnych wodach Atlantyku: raz byłam na fali, innym...
Dużo czasu mi zajęło zabranie się za tę pozycję. Pierwsze strony mnie nie wciągnęły, być może przez wzgląd na tematykę polityczną, która rozpoczyna akcję, a która mnie zwyczajnie odstraszyła.
Na szczęście było to tylko tło dla tego kryminału i za (którymś) kolejnym podejściem w końcu się rozpędziłam i dałam się pochłonąć akcji.
Niejakie problemy stwarzały mi nazwiska (co oczywiście nie jest ujmą dla książki, tylko moją osobistą usterką ;) ) - obce, często wyglądające podobnie - czasami się gubiłam, kto jest kim, zwłaszcza, że postaci pojawiały się często, na krótko i nigdy nie było wiadomo, która okaże się ważna, a która za chwilę zniknie, więc mózg usiłował ogarnąć je wszystkie, co nie zawsze mu wychodziło.
Poza tym bardzo dobrze i fajnie prowadzona akcja: zrywami, migawkami scen, do których wraca się później, by poznać ich faktyczny przebieg.
Bez patosu, bez zbędnych opisów, bez moralizowania - chociaż dający do myślenia w kwestii natury ludzkiej - napisany przyjemnym, płynnym stylem "Szpieg czasu" prowadzi nas tropem zbrodni wprawdzie nie wprost, ale subtelnie i bez niepotrzebnego gmatwania akcji.
W związku z tym niczym komentarz na allegro: polecam ;)
Dużo czasu mi zajęło zabranie się za tę pozycję. Pierwsze strony mnie nie wciągnęły, być może przez wzgląd na tematykę polityczną, która rozpoczyna akcję, a która mnie zwyczajnie odstraszyła.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNa szczęście było to tylko tło dla tego kryminału i za (którymś) kolejnym podejściem w końcu się rozpędziłam i dałam się pochłonąć akcji.
Niejakie problemy stwarzały mi nazwiska...