Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Elektra: Assassin Frank Miller, Bill Sienkiewicz
Ocena 6,9
Elektra: Assassin Frank Miller, Bill ...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/11/29/277-frank-miller-bill-sienkiewicz-elektra-assasin/

Elektra to postać stojąca w innym szeregu niż inne postaci Marvela z kręgu Avengers czy F4. Bliżej jej do Punishera, Deadpoola czy Logana ( zanim został dyrektorem szkoły ) niż do patriotycznego Capa czy moralnego Spider- Mana. Jej metody nie należą do humanitarnych i lepiej nie dawać jej młodym pannom za wzór. Panna Natchios nie zrozumiałaby się z familijną Sue Richards czy opiekuńczą ciocią May. Ta historia jest najlepszym tego przykładem.

Oto Elektra budzi się w szpitalu psychiatrycznym w Ameryce Południowej. Otumaniona medykamentami i majacząca próbuje odnaleźć sens w obecnej sytuacji. Szybko okazuje się, że za jej obecny stan może być odpowiedzialna Hand i istota zwana Bestią. Ale nie horda wojowników ninja, ani tajemnicze byty stają się głównym celem zabójczyni, a pewien jankeski urzędnik. Amerykański ambasadora Reich może już żegnać się z najbliższymi. Ale usunięcie go nie będzie takie łatwe. Na arenę wkracza bowiem S.H.I.E.L.D. w postaci agenta Garretta. Konfrontacja z Elektrą okazuje się dość bolesna w skutkach. Garrett staje się w dużym stopniu cyborgiem i odkrywa, że łączy go dziwna więź z panna Natchios.

To w jaki sposób Miller przedstawia kobiety to temat na długą dysputę. Na pewno nie są to efemeryczne duszyczki wyczekujące na księcia w bieli. Ale nie są to też babochłopy, przy których Caster Semeneya to niewinne dziewczę. Kobiety Millera są seksowne, kuszące i harde. Lecz jednocześnie najlepiej czują się w obecności silnych i walecznych mężczyzn. Seria „Sin City” jest tego najlepszym przykładem, a archetyp famme fatale Millera jest o wiele bardziej rozbudowany niż w klasycznym rozumieniu tego słowa. Uściślając- baba ma kopa, dźwiga gnata, którego normalnie mógłby obsługiwać jedynie Sylvester bądź Arnold, a mimo to ma czułe, namiętne i naiwnie dziewczęce serduszko. Taka jest i Elektra, choć tutaj częściej można zauważyć jej bojową stronę.



Bill Sienkiewicz ( z TYCH Sienkiewiczów ) stworzył komiks z ilustracjami malowanymi. Jakże jednak inne jest on od dzieł, kojarzonego z tego typu pracami, Alexa Rossa. Brak w nich bowiem dopieszczonych do granic sylwetek i ultra-realistycznych widoków, kadrów, które ukazują herosa w dostojny i monumentalny sposób. Sienkiewicz podchodzi do tego inaczej. Jego barwy nie są krzykliwe. Sylwetki toną w oparach oniryzmu i delikatnej psychodelii, czego najlepszym przykładem jest pierwszy zeszyt. Rysownikowi należy pogratulować mistrzowskiego wykreowania postaci Kena Winda. Ciągle ta sama, uśmiechnięta twarz kandydata do Białego Domu będąca plakatową, wypacykowaną gębą. Miller zaś kreacją tej postaci udowodnił, że byłby znakomitym spin doktorem kampanii prezydenckiej. Nawet opcji z ramienia Demokratów, którzy często są w opozycji do jego poglądów. Wracając jednak do Sienkiewicza. Twórca pozwala sobie na sporą mieszankę stylów. Obok wymienionych już, zakrawających o pozwala sobie na proste, niemal dziecięce rysunki, wyraziste plansze ukazujące wspomnianego kandydata na urząd prezydenta czy kadry rozmieszczone w pozornym chaosie, niczym w „Powrocie Mrocznego Rycerza”.

Podsumowanie: Solidny popis sztuki narratorskiej Franka Millera i graficznej Billa Sienkiewicza. Brawa za umiejętne umieszczenie fabuły w klasycznym świecie Marvela, bez wtłaczania w nią innych wydawnictwa postaci I to nawet tych związanych z Elektrą. Powieść nieco ciężka w odbiorze dla fana prostych dymków, lecz w tym tkwi jej moc. Ciężka, oleista wręcz atmosfera. która mimo swego przytłaczającego charakteru nie pozwala się łatwo oderwać.

http://superbook.blog.pl/2016/11/29/277-frank-miller-bill-sienkiewicz-elektra-assasin/

Elektra to postać stojąca w innym szeregu niż inne postaci Marvela z kręgu Avengers czy F4. Bliżej jej do Punishera, Deadpoola czy Logana ( zanim został dyrektorem szkoły ) niż do patriotycznego Capa czy moralnego Spider- Mana. Jej metody nie należą do humanitarnych i lepiej nie dawać...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki New Avengers: Nieskończoność Mike Deodato Jr., Jonathan Hickman
Ocena 7,3
New Avengers: ... Mike Deodato Jr., J...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/11/22/276-jonathan-hickman-mike-deadato-new-avengers-nieskonczonosc/

Kolejny tom z serii „Nieskończoności” Marvela. Ten kto myślał, iż Avengers mają pełne ręce roboty niech zwróci swe oczy ku grupie Iluminati. Tajny krąg herosów boryka się nie tylko z problemami związanymi z Inkursjami czy podwójną inwazją ale też z wewnętrznymi niesnaskami. Królowie dwóch królestw, Namor i Black Panther, biorą się za bary. A przyczyny ich konfliktu mają swe zarzewie jeszcze w wojnie Avengers i X- Men, gdy to opętany Phoenixem władca Atlantydy spustoszył jedno z bardziej ludnych miast Wakandy.

Ofensywa Budowniczych i następująca po niej inwazja Thanosa nie przerwały w cudowny sposób pojawiania się Inkursji. Wprost przeciwnie- mają się dobrze, a piętrzące się kłopoty sprawiają, że trudna misja dla Iluminati stała się jeszcze trudniejsza. Szybko też wychodzi na jaw, że tajne stowarzyszenie jest kiepsko zgrane- napomknięty wcześniej konflikt między królem Wakandy, a królem Atlantydy przeradza się paranoiczną, bratobójcza wojnę z konsekwencjami większymi niż obaj mogli przewidzieć. Obojgu królom los jednak odpłaci za wzajemne bitki i to srogo.

Niewinnym nie pozostaje również i trzeci monarcha. Black Bolt wie o prawdziwej przyczynie przybycia Thanosa na Ziemię i informuje o tym swoich resztę Iluminati. Co nieco wie również jego brat, Maximus Szalony. Nie jest on jednak na tyle szalony, aby informować kolejną osobę wbrew woli brata o tajemnicy i jego sekretnym zgromadzeniu. Nawet jeśli tą osobą jest jego królowa Medusa.

Nie samymi królami jednak ta historia stoi. Konsekwencje swych decyzji poniesie również Doktor Strange konfrontując się z Ebony Maw, zaś Tony Stark po wojażach w kosmosie będzie musiał przemyśleć to i owo. Znacznie większą rolę niż w „Avengers: Nieskończoność” ma tu Thanos. O ile w tam pojawił się pod sam koniec, gdy konflikt z Budowniczymi był w większym stopniu rozwiązany, o tyle tutaj Szalony Tytan i Cull Obsidian pokazują mają do powiedzenia znacznie więcej.

Deadato to nazwisko, które pojawiło się przy innych dziełach ze stajni Marvela. Zilustrowanie więc jednej z kluczowych części „Nieskończoności” nie dziwi, a mnie osobiście wręcz cieszy. Postaci nie są zamykane w kadrach- artysta pozwala się im pokazać. Jak chociażby przy scenie małżeńskiej rozmowy pary królewskiej Inhumans czy ujmowaniu w niektórych momentach Szalonego Tytana, które pokazuje kto jest najsilniejszy na boisku.

Podsumowanie: Iluminati to dość specyficzna grupa. Jest ugrupowaniem pośród innych ugrupowań. Ich cele są tajne i mało superbohaterskie. Nazwałbym ich ludźmi od brudnej roboty, gdyby nie fakt, iż daleko im do chłodnego profesjonalizmu i fachowości, a bliżej do grupy wsparcia. Osobiste animozje i ambicje. Własne, często sprzeczne z interesem reszty grupy, ukryte cele. I fakt, że ta sama grupa podjęła już wcześniej mało rozsądne decyzje w stylu wysłania Hulka w kosmos. Cóż… Jeśli tak wyglądać ma prawdziwa, otoczona złą sławą organizacja kontrolująca świat – nie musimy obawiać się żadnych NWO, globalnego ocieplenia, ataku Marsjan i przypuszczeń, iż Ziemia jest dyskiem.

http://superbook.blog.pl/2016/11/22/276-jonathan-hickman-mike-deadato-new-avengers-nieskonczonosc/

Kolejny tom z serii „Nieskończoności” Marvela. Ten kto myślał, iż Avengers mają pełne ręce roboty niech zwróci swe oczy ku grupie Iluminati. Tajny krąg herosów boryka się nie tylko z problemami związanymi z Inkursjami czy podwójną inwazją ale też z wewnętrznymi niesnaskami....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Avengers: Nieskończoność Jonathan Hickman, Leinil Francis Yu
Ocena 7,0
Avengers: Nies... Jonathan Hickman, L...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/11/13/275-jonathan-hickman-leinil-francis-yu-avengers-nieskonczonosc/

Poprzedni tom o jakże zwiastującym tytule „Preludium Nieskończoności”, przyniósł ze sobą kolejne zmiany personalne w składzie Avengers. A raczej kolejne rozszerzenie kadr. Do grupy dołączyli bowiem Starbrand i Nightmask, a także niedawni oponenci grupy- Ex Nihilo i Abyss. Zdawać by się więc mogło, że takiemu teamowi nikt nie stanie na drodze. Że wystarczy sama wzmianka o nich, a każdy superłotr mający trochę oleju w głowie schowa się w najciemniejszy kąt. Lecz zagrożenie z jakim przyjdzie zmierzyć się Mścicielom będzie przerastało nawet ich. I kilka kosmicznych imperiów razem wziętych.

Do Ziemi zbliża się flota Budowniczych. Starożytnej rasy, odpowiadającej za kreację życia we wszechświecie. Przynajmniej jego części, bo ten kto zna uniwersum Marvela wie, że takich protoplastów było wielu. Inwazja ta nie byłaby pewnie dla reszty cywilizacji szczególnym utrapieniem, gdyby nie fakt, iż owi Budowniczy niszczą wszystko po swej drodze. Szybko więc formuje się sojusz skupiający w sobie miedzy innymi Kree, Skrulli, siły Annihilusa, Spartax i ziemskich herosów spod wielkiej litery A. Zdawać by się mogło, że Budowniczy jedyne co mogą zrobić to przeprosić za zamieszanie i udać się w daleką podróż stamtąd, skąd przybyli. Nic bardziej mylnego. Antyczna nacja to twardziele, dla których owa koalicja to prymitywy, których można

Hickman stale buduje napięcie. Gdy wydaje się, że znaleziono sposób na najeźdźców okazuje się, że były to liche nadzieje. Antyczna rasa to twardy orzech do zgryzienia dla zjednoczonych potęg, a co gorsza wydaje się, że kosmiczna ententa połamie sobie zęby na nim zęby. Ale zaraz ? Czy w składzie Avengers nie była przypadkiem Captain Universe, do której smaliłby cholewki zapewne sam Dr. Manhattan ? Ten kto liczy na wejście tej potężnej istoty w samym finale i zrobienia porządku ze swymi nieposłusznymi dziećmi, bo nimi są dla niej Budowniczy, nieco się przeliczy. Lepiej za to zwrócić więcej uwagi w stronę Ex Nihilo. Mimo oddalenia od frontu, będzie miał niebagatelną rolę do odegrania już po konflikcie.

Leinil Francis Yu nie bał się szaleć w przedstawianiu kosmicznych potęg. Ogromne floty w pełnym chaosie walki, pojedynczy bohaterowie walczący z coraz to nowym zagrożeniem. Coraz nowym gdyż dla zapominalskich- zaraz po ataku Budowniczych następuje inwazja w wykonaniu sił Thanosa. I nie sposób przegapić nowej fryzury Captain Marvel, dzięki której panna Denvers mogłaby być wzięta za siostrę pewnej nacji wojowników z legendarnego anime.

Podsumowanie: Jak wspominałem przy okazji „Nieskończoności”, cały event powinno się przeczytać mając przed sobą trzy około- mścicielowe tytuły pióra Hickmana. Tworzą one rozległą, lecz spójną i niezłą historię dla osób chcącym na kartach jednej historii poznać zobaczyć nie tylko Mścicieli, ale lwią część uniwersum Marvela. A jako, że wojna z Budowniczymi przeplata się z wątkiem z „Nieskończoności” można spodziewać się pierwszych zwiastunów sił Thanosa.

http://superbook.blog.pl/2016/11/13/275-jonathan-hickman-leinil-francis-yu-avengers-nieskonczonosc/

Poprzedni tom o jakże zwiastującym tytule „Preludium Nieskończoności”, przyniósł ze sobą kolejne zmiany personalne w składzie Avengers. A raczej kolejne rozszerzenie kadr. Do grupy dołączyli bowiem Starbrand i Nightmask, a także niedawni oponenci grupy- Ex Nihilo i Abyss....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nieskończoność Jim Cheung, Jonathan Hickman, Jerome Opeña, Dustin Weaver
Ocena 7,2
Nieskończoność Jim Cheung, Jonatha...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/11/10/274-jonathan-hickman-jim-cheung-jerome-opena-dustin-weaver-nieskonczonosc/

Prowadzący serie „Avengers” i „New Avengers” Jonathan Hickman nie należy do zwolenników kameralnych historii, skupionych na garstce postaci i jednym, jedynym przeciwniku. Cała afera związana z Budowniczymi sama w sobie była potężnie rozbudowanym crossoverem angażującym wszelkiej maści grupy, a nawet kosmiczne cywilizacje z uniwersum Marvela. Autor poszedł jeszcze dalej. Gdy wydawało się, że przeciwnik został pokonany i wszyscy mogą odetchnąć z ulgą pojawia się nowy wróg. I to nie byle jaki, bo sam Szalony Tytan- Thanos.

„Infinity” fabularnie zazębia się z wspomnianymi „Avengers” i „New Avengers”. Ale aby w pełni zrozumieć motywację Thanosa i cel jaki sobie obrał radzę sięgnął po komiks pióra Jasona Aarona- „Thanos powstaje”. Wracając jednak do fabuły „Nieskończoności”. Oto gdy sprzymierzone siły przybywają na Ziemię zostają ją oblężoną przez siły Thanosa. Superłotr na skalę kosmiczną przybył na Niebieską Planetę wykorzystując nieco nieobecność sporej części herosów, lecz jego przybycie tak naprawdę było tylko kwestią czasu.

Warto na chwilę zatrzymać się na Cull Obsidian, czyli Czarnym Zakonie. Grupie istot, będących najbliżej Szalonego Tytana. W jej skład wchodzą: Corvus Glaive, Proxima Midnight, Ebony Maw, Black Dwarf, Supergiant. Każde z nich zdolne jest mierzyć się z największymi i najpotężniejszymi herosami jak Hulk, Doktor Strange czy Hyperion. Każde też jest ślepo oddane Thanosowi. A skoro mowa o nim samym. Nie mając w ręce lub na ręce żadnego artefaktu czyniącego z niego boga, nie odpuszcza, a swoimi działaniami budzi postrach na wielu planetach. Nic dziwnego- jego danina jest godna samego biblijnego Heroda.

Hickman serwuje nam kilka naprawdę pięknych momentów. Pojedynek Black Bolta i Thanosa, „kapitulacja” Thora czy konfrontacja Strange’ a i Ebony Maw to coś niezapomnianego. Filmowcy powinni brać przykład jak napisać dobry scenariusz ze sporą ilością fajerwerków i nie popaść w nadmierny infantylizm.

Opeña i Cheung, z naciskiem na tego drugiego, mieli nie lada orzech do zgryzienia. Kosmiczne batalia, stanowiące lwią część komiksu nie były łatwym wyzwaniem, ale rysownicy poradzili z nim sobie dobrze. Tylko dobrze, gdyż czasami nie umiałem pozbyć się wrażenia, iż na jednym kadrze starano się upchnąć jak największą ilość kosmicznego latadła. Inaczej ma się sprawa z Thanosem. Wszyscy wiedzą, że to kawał bydlaka, a z twarzyczki nie przypomina Adonisa. Ujęcie jego uśmiechniętej paszczęki naprawdę powoduje ciary.



Na chwilę jednak odpuśćmy Thanosowi i skupmy się na Budowniczych. Bo oni są zapalnikiem wszystkiego. W końcu nawet Szalony Tytan nie jest tak szalony, aby otwarcie rzucać się na planetę, na której już dwa razy dostał bęcki. Rasa ta to nie byle kto- jednoczy Skrulli, Kree, Annihilusa i całą kosmiczną ferajnę Marvela. I do tego przez sporą część eventu dominuje ów alians. Ale o nim nieco więc w „Avengers; Nieskończność”.

Podsumowanie: Zdawać by się mogło, iż to kolejny crossover Marvela. Pretekst by nieco namieszać, lecz tak naprawdę nic za sobą nie niosący. „Infinty” nie zmieniło tak wiele jak „Wojna Domowa” czy „Ród M”, można wręcz powiedzieć, że przy całym swoim huku przyniosło dość nieproporcjonalne do niego efekty. Może to i lepiej ? Kawał solidnej przygody, po której zamiast chaosu i braków kadrowych wśród herosów pozostaje względny spokój, imperia się jednoczą, a trykociarze mogą na krótką chwilę odsapnąć. „Nieskończoność” to komiks pełen akcji, najlepiej smakujący z innymi tytułami spod szyldu tego wydarzenia, również autorstwa Hickmana. Marvel zrobił psikusa czytelnikowi sporą objętościowo historię na trzy osobne tytuły. Ale dla takiej bitki… Warto.

http://superbook.blog.pl/2016/11/10/274-jonathan-hickman-jim-cheung-jerome-opena-dustin-weaver-nieskonczonosc/

Prowadzący serie „Avengers” i „New Avengers” Jonathan Hickman nie należy do zwolenników kameralnych historii, skupionych na garstce postaci i jednym, jedynym przeciwniku. Cała afera związana z Budowniczymi sama w sobie była potężnie rozbudowanym crossoverem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/10/28/273-wkkm-102-christopher-yost-scot-eaton-bitewne-blizny/

Powiedzmy sobie szczerze- większość osób śledzących filmy Marvela nie ma pojęcia o ich komiksowych źródłach. Nie mają pojęcia i skali Wojny Domowej, zaś Era Ultrona była kolejną potyczką Mścicieli ze złym robotem. Nie zaś, jak w oryginale, apokalipsą. Ciekawa jednak rzecz jest z Nickiem Fury. Samuel L. Jackson grający tę postać w filmach nie jest zdecydowanie Irlandczykiem z cygarek z zębach i siwizną na skroniach. Co więcej, inspiracją dla filmowego, czarnoskórego Nicka było nieszczęsne uniwersum Ultimate. Aktor oczywiście stworzył niezłą kreację i nadał tej postaci indywidualność, lecz dysonans między filmami, a komiksem pozostał. Marvel więc postanowił go rozwiązać.

Marcus Johnson to żołnierz co się zowie. Pole bitwy nie jest mu obce, lecz wraz ze swym towarzyszem broni Cheesem trafią na przeciwników, których woleli by unikać. A należą do nich takie przestępcze osobistości świata Marvela jak Taskmaster czy Serpent Societ. Pojawia się również Deadpool, lecz jego natura superbohatera, bądź chęci nim zostania przeważa nad chęcią zysku. Gdyż za Johnsona wyznaczono niemałą kwotę, a skoro oprócz superłotrów na ratunek przychodzi Kapitan Ameryka i S.H.I.E.L.D. coś musi być na rzeczy.

Niech będzie chwała Niebiosom za to, że Marvel uniknął poprawności politycznej. „Nowy” Nick Fury nie zastępuje „starego”. Obaj funkcjonują równolegle i obaj mają z góry określaną pozycję. Młodszy jest zdolnym żółtodziobem, kimś kto ma szansę przewodzić SHIELD. Starszy zaś to nadal pełni funkcję naczelnego agenta Marvela i co ważniejsze- roszada jest uzasadniona, sensowna i nie jest tanią sensacją, jak ostatnie personalne zmiany wszelkiej maści.

Scot Eaton to rysownik dobry. Nie jest artystą szczególnie charakterystycznym, ale potrafi z ołówka wyciągnąć to co najlepsze. Sensacyjna fabuła, w tym pełne luda walki, nagłe odsiecze tych dobrych i złych, oraz zmiana ukazana na końcu to coś, co należy pochwalić.

Podsumowanie: Historia, która może nie jest kluczowym wydarzeniem dla świata Marvela, ale którą można znać. Autorzy połączyli pełną akcji fabułę z lekkim humorem, nieco w stylu filmowego Marvela. I myślę, że „Bitewne blizny” to dzieło skierowane głównie do kinowych odbiorców, niż czytaczy komiksów. Postać Marcusa Johnsona ma potencjał, choć jest to charakter kompletnie inny niż jego poprzednik. Nieco bondowski „stary” Fury niesie z sobą nostalgiczny ładunek. Fury- Johnson zaś to ktoś kogo brakowało w świecie Marvela. Bardziej współcześnie- hollywoodzki, militarny. Absencja oryginalnego Fury’ ego również sprawiła, że postać ta była doskonałym posunięciem wydawnictwa.

http://superbook.blog.pl/2016/10/28/273-wkkm-102-christopher-yost-scot-eaton-bitewne-blizny/

Powiedzmy sobie szczerze- większość osób śledzących filmy Marvela nie ma pojęcia o ich komiksowych źródłach. Nie mają pojęcia i skali Wojny Domowej, zaś Era Ultrona była kolejną potyczką Mścicieli ze złym robotem. Nie zaś, jak w oryginale, apokalipsą. Ciekawa jednak rzecz jest z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Deadpool: Dobry, zły i brzydki Jordie Bellaire, Gerry Duggan, Brian Posehn, Declan Shalvey, Val Staples
Ocena 7,8
Deadpool: Dobr... Jordie Bellaire, Ge...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/10/22/272-brian-posehn-gerry-duggan-scott-koblish-declan-shalvey-deadpool-dobry-zly-i-brzydki/

Trzeci tom „Deadpoola” w ramach Marvel NOW! nadal utrzymuje wysoki poziom, lekki, acz inteligentny humor i wartką akcję. Ale pojawia się coś jeszcze. Coś, czego przeciętny odbiorca komiksów, a raczej ich ekranizacji, nie skojarzył z Wade’ m Wilsonem. Wątek tragiczny, który po prostu urywa nagle lekką atmosferę i wprowadza ponury nastrój, mocno kontrastujący z powszechnym wizerunkiem Deadpoola.

Tytuł jest wyjaśniony samą okładką. Drogi Pyskatego Najemnika zbiegają się ze ścieżkami dwóch, jakże innych, herosów. Pierwszym z nich jest stereotypowy trykociarz i ucieleśnienie szlachetnych cech- Kapitan Ameryka. Drugim jest oczywiście Logan. Bohater, który działa często odmiennie i bardziej ostro ( dosłownie i w przenośni ) niż avengersowa i iksmenowa brać. Brzydkim został więc pan Wilson. Prawdziwa Trójnia ! :)

I kolejny przeskok w przeszłość Deadpoola. Posiadającego wówczas afro na głowie/ masce, stylowe wdzianko z epoki i ciągotki do przynależności do innych grup superbohaterskich. Tym razem pech trafił na duet Luke’ a Cage’ a i Iron Fista. Naprzeciwko nim staje niejaki Biały Człowiek. Tak, wiem jak brzmi jego pseudonim i zapewniam, że brak poprawności politycznej jest jak najbardziej na miejscu. Pewien wątek podoczny będzie kluczowy dla reszty opowieści, zaś nawiązanie do komiksu „Nick Fury; Agent SHIELD” jest pięknym ukłonem w stronę oldschool’ u.

Tytuł nawiązujący do słynnego westernu Sergio Leone nie mówi jednak o innych sojusznikach Deadpoola- X- Men. A właściwie to nie X- Men, a ich kopią Made in South Korea. Pod „patronatem” żaby z dynastii Kimów na terenie totalitarnego państewka powstał bowiem obóz, którego nie powstydziłoby się Weapon X.

Rysownicy, Shavley i Koblish, prezentują nieco inne podejście do tematu, ale nikt nie poczuje się urażony zmianą kreski. Koblish jest znacznie mroczniejszy i krwawy, co wpisuje się w dość ponure, późniejsze zeszyty wchodzące w skład tomu. Shavley’ owi zaś należą się brawa oczywiście na oldchoolową opowieść z Power Manem i Iron Fistem.

Podsumowanie: „Deadpool” jest najlepszą obok „Thora Gromowładnego” pozycją z serii Marvel NOW ! wydawaną przez Egmont. Może brak jej rozmachu „Avengers” Hickmana, czy społeczno- ewolucyjnych rozważań wszelakich „X- Men” Bendisa, lecz nie brak w niej człowieczeństwa. Deadpool jest kpiną ze zjawiska superbohaterów, swoistym błaznem świata Marvela. Nie jest to błazen jedynie komediowy. Żywot Wade’ a Wilsona jest bowiem naznaczony tragediami, które co paradoksalne, czynią go podobny do żywotów klasycznych herosów jak Logan. W pewnym momencie przestaje być on rzucającym żarcikami śmieszkiem, a staje się w pełni zdającym sobie sprawę z powagi sytuacji mężczyzną, świadomym swej przeszłości i bólu jaki wyrządził innym.

http://superbook.blog.pl/2016/10/22/272-brian-posehn-gerry-duggan-scott-koblish-declan-shalvey-deadpool-dobry-zly-i-brzydki/

Trzeci tom „Deadpoola” w ramach Marvel NOW! nadal utrzymuje wysoki poziom, lekki, acz inteligentny humor i wartką akcję. Ale pojawia się coś jeszcze. Coś, czego przeciętny odbiorca komiksów, a raczej ich ekranizacji, nie skojarzył z Wade’ m Wilsonem....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki X-Men: W cieniu Saurona Neal Adams, Roy William Thomas Jr.
Ocena 6,3
X-Men: W cieni... Neal Adams, Roy Wil...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/10/18/271-wkkm-101-roy-thomas-neal-adams-x-men-w-cieniu-saurona/

Słowem wstępu- nie, nie jest to opowieść o pojedynku Dzieci Atomu z tolkienowskim czarnym charakterem. Na szczęście. „W cieniu Saurona” jest zbiorem schyłkowych opowieści o pierwszej generacji grupy X- Men. A tytułowy Sauron to pterodont na okładce. A skoro jest człowiek- dinozaur, jest też i Savage Land. A jeśli Savage Land, to i Ka- Zar. Mały plus więc za postaci nieco dziś już zapomniane.

Historia Karla Lykosa, czyli właśnie Saurona ma w sobie motywy wilkołacze. Jak w przypadku ofiary Lykantropa, po ranach odniesionych w walce z pterodontami ów jegomość odkrywa, że pochłaniając energię innych żywych istot staje się potężną latającą, bestią. Szybko też odkrywa, że najwięcej siły dają mu mutanci. Ku utrapieniu pewnej grupki młodocianych homo superior…

W pozostałych historiach X- Men muszą zmierzyć się z Hulkiem ( albowiem każdy w tamtych czasach MUSIAŁ mierzyć się z Sałatą ), najeźdźcą z kosmosu i samym Magneto, który powrócił zza grobu. Największą jednak gratką jest ukazanie genezy Beasta, w wersji futrzanej. Swoją drogą, gdyby Hank wiedział, że to nie ostatnia taka metamorfoza zapewne pozwoliłby wydarzeniom biec własnymi ścieżkami. Na łamach tegoż tomu debiutuje też Shiro Yoshida, znany szerzej jako Sunfire. Jako japoński fanatyk, i to bynajmniej wobec swej korporacji, bądź ulubionej mangi, prezentuje się dużo groźniej niż Sauron i Mistrz Magnetyzmu.

Można rzecz, że kreska Neala Adamsa ratuje ten komiks. Be przesady ! Roy Thomas, jak na swoje czasy, stworzył niezłą opowieść, a Adams tylko pomógł mu ja opowiedzieć w sposób, dzięki któremu nie czyta się go jak innych komiksów z epoki. Czyli z nutką znużenia i odkładania co jakiś czas. Ale fakt faktem- największym atutem tego komiksu jest niewątpliwy udział Neala Adamsa. Rysownik ten wie co to kadrowanie. Podział plansz przebija większość dzisiejszych komiksów. Wielki wizjoner. ot co.

Podsumowanie: Będę szczery- „Mroczna Phoenix” to to nie jest. Ale nie jest to też dzieło słabe, niegodne uwagi. Fani X- Men będą zadowoleni, podobnie jak zwolennicy komiksowych antyków. Ja po nawałnicy oldschool’ u z WKKM jestem nieco mniej tym drugim, ale miłośnikiem serii o mutantach jak najbardziej. Pierwszy skład ma kompletnie inny klimat, niż ten z Loganem, Storm i resztą międzynarodowej ferajny. Przypomina on nieco połączenie klasycznej opowieści o superbohaterach z tamtych lat, z naiwnością familijnych obrazów. X- Men musieli dojrzeć. Z grupki X- Harcerzy stać się kimś na miarę Avengers. Tutaj zaprezentowany zostaje ich ostatni krok jako tych pierwszych. Nieco niezgrabny, lecz mocny.

http://superbook.blog.pl/2016/10/18/271-wkkm-101-roy-thomas-neal-adams-x-men-w-cieniu-saurona/

Słowem wstępu- nie, nie jest to opowieść o pojedynku Dzieci Atomu z tolkienowskim czarnym charakterem. Na szczęście. „W cieniu Saurona” jest zbiorem schyłkowych opowieści o pierwszej generacji grupy X- Men. A tytułowy Sauron to pterodont na okładce. A skoro jest człowiek-...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Miracleman Chuck Austen, Alan Davis, Steve Dillon, Don Lawrence, Alan Moore, Paul Neary, John Ridgway, John Totleben, Rick Veitch
Ocena 8,2
Miracleman Chuck Austen, Alan ...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/10/14/270-pierwotny-scenarzysta-mike-anglo-garry-leach-alan-davis-john-ridgway-chuck-austen-rick-veitch-john-totleben-don-lawrence-steve-dillon-paul-neary-rick-bryant-miracleman-t-1/

Niewiele komiksów jest tak legendarne jak "Miracleman". I to zarówno pod względem wartości artystycznej, jak i wydarzeń z nim związanych. Wszelkich przepychanek o prawa autorskie, zmian ich właścicieli, a nawet kontynuacji powyższego dzieła. Jakaż więc była ma radość, gdy Mucha ogłosiła, iż wyda ten tytuł w połowie bieżącego roku. Wydawnictwo nieco się spóźniło- ale warto było czekać.

Superbohater- to brzmi dumnie. Tę, nieco patetyczną, maksymę obalił pewien komiksowy scenarzysta z Northampton, słynący z dość kontrowersyjnych poglądów, szczególnie jeśli chodzi o ekranizacje własnych dzieł. To dlaczego ów twórca, uważany za jednego z najwybitniejszych w swej dziedzinie, nie podpisuje się pod tym dziełem to temat na inny tekst. Ale zapewniam- na pewno nie ze wstydu. Pierwotny Scenarzysta stworzył dzieło, w którym obala mit herosa Złotej Ery, udowodnił, że ubrany w trykot superbohater to też człowiek. Ze wszystkimi konsekwencjami tego stanu bytności.

Michael Moran to czterdziestoparoletni mężczyzna, pracujący jako reporter- freelancer. Jest pod każdym niemal względem przeciętny, wręcz nijaki. Te cechy jeszcze bardziej uwypuklają się, gdy pod wpływem pewnych wydarzeń i magicznego słowa staje się Miraclemanem, którego pseudonim jest jak najbardziej adekwatny. Stanowi on bowiem ucieleśnienie stereotypu komiksowego herosa, a na dodatek ma loczek. Latający, kuloodporny, supersilny i tak dalej. Słowem- bohater idealny i umiejący nosić poprawnie bieliznę.

Miracleman z czasem odkrywa swą genezę. Nie tak uroczą, jak mu się zdawało. Jego dawni stworzyciele jednak nie śpią i pragną, aby ich dziecię powróciło na ich łono. Przy okazji kilka słów o Rodzinie Miraclemana. Pierwotny Scenarzysta mistrzowsko rozwiązał lustrzane wręcz podobieństwo do Rodziny Kapitana Marvela z DC. Oprócz tytułowego bohatera w jej skład wchodzą nastoletni Young Miracleman i trzynastoletni Kid Miracleman ( ten drugi będzie miał nie lada znaczenie w przyszłości herosa ). Cała trójka dysponuje prawdziwą potęgą. Nic więc dziwnego, iż pewnego dnia stwierdzono, że swobodnie latające jednostki zdolne, każda z osobna, zniszczyć dowolną armię i się przy tym nie zasapać to duże zagrożenie. Na tyle, iż lepiej go się pozbyć. Ale jak to bywa w takich przypadkach- zamysł się nie spełnił, a zgon zaliczył tylko jeden członek Rodzinki Cudoludzkich. Po latach dwaj ocaleni trykociarze budzą się ze snu. O Miraclemanie wspominałem. Jego nieformalny "brat" to już inna para kaloszy...

Parafrazując słynną maksymę Hitchcocka, początek "Miraclemana" jest widowiskowy, a dalej jest już jeszcze bardziej monumentalnie, epicko, kosmicznie i, co tu mówić więcej, superbohatersko. Pierwotny Scenarzysta ma rozmach i kreśli jednocześnie fabułę w logiczny, nie wydumany z braku wiedzy sposób. Wątki SF przeplatają się z mitologią, odniesienia do popkultury, realnie istniejących postaci z filozoficznymi tezami. Klasyczne superbohaterstwo ze swoim blichtrem i naiwnością, z superbohaterstwem po- strażnikowym. A w tym przypadku, przed- strażnikowym.

Pierwotny Scenarzysta pozwala sobie tu na naprawdę nietzscheańskie dywagacje. Jego heros to nie malowany chłop gaszący pożary podmuchem, a istota będąca spadkobiercą mitologicznym bóstw. Można by rzecz- bóg ery atomowej. Ktoś, kto w pewnym stopniu zjednał dwie, zwaśnione, kosmiczne cywilizacje. Ktoś, kto jest ojcem pierwszej ludzko- boskiej istoty w dosłownym tego słowa znaczeniu. I wreszcie ktoś, kto dał początek nowej rasie ludzkiej. Superludzkiej.

Rysownik jest tu niemało. Najbardziej charakterystyczne i zapamiętałe z tego komiksu są sceny Londynu po masakrze jaką dokonał na nim Bates i scena narodzin córki Miraclemana. Prócz nich występuje szereg innych plansz, udowadniających, że nie jest to komiks dla niedzielnych fanów, którzy kręcą nosem, gdy dana powieść graficzna "ma mało stron". Brutalność, dosłowność, czyli po prostu pieczołowity realizm. Praca całej gromady rysowników sprawiła, iż zamysł i wizja Pierwotnego Scenarzysty została przedstawiona idealnie.

Podsumowanie: "Miracleman" to nieco inne spojrzenie Pierwotnego Scenarzysty na pojęcie superbohaterów, niż "Strażnikach". Tutaj autor skupia się bowiem bardziej na mitologicznej roli herosa i odpowiada na pytanie- co by faktycznie stało się, gdyby Superman istniał ? Nadaje głównemu bohaterowi z jednej strony bardzo ludzką osobowość, dbającą o żonę i córkę ( o którą to jednak dbać nie musi... ), starającą się prowadzić normalne życie. Co z czasem okazuje się mrzonką i oszukiwaniem samego siebie. Zgodnie z tym co pisał Joseph Campbell- przeznaczenie prędzej czy później wezwie każdego herosa na jego właściwą ścieżkę.

http://superbook.blog.pl/2016/10/14/270-pierwotny-scenarzysta-mike-anglo-garry-leach-alan-davis-john-ridgway-chuck-austen-rick-veitch-john-totleben-don-lawrence-steve-dillon-paul-neary-rick-bryant-miracleman-t-1/

Niewiele komiksów jest tak legendarne jak "Miracleman". I to zarówno pod względem wartości artystycznej, jak i wydarzeń z nim związanych. Wszelkich przepychanek o...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Doktor Strange: Początki i zakończenia Sara Barnes, Brandon Peterson, Joseph Michael Straczynski
Ocena 6,4
Doktor Strange... Sara Barnes, Brando...

Na półkach:

Originy w komiksach to zjawisko, które z biegiem lat ulega ustawicznemu przeobrażeniu. Pierwsza geneza Batmana liczyła ledwie jedną stronę. Dopiero po latach zyskała wręcz sakralny charakter, którego zmieszczenie w kilku kadrach wydaje się być zbrodnią. Inny heros nie cierpiący ubóstwa, Tony Stark, początkowo skonstruował swój debiutancki kostium w niewoli u azjatyckiego watażki, po latach jednak „okazało się”, że pancerz został zbudowany na Bliskim Wschodzie. Jakie czasy- takie początki. Nie inaczej jest i w powyższej miniserii Straczyńskiego i Barnesa. Trzeba jednak przyznać, że autor w dość godny sposób odświeżył genezę Stephena Strange’ a. Bez wielkich rewolucji, ale żaby ktoś nie myślał- kilka zmian jest.

Na początku- co jest zgodne z oryginałem. Po pierwsze- Strange na początku, jeszcze jako mistrz skalpela, nie magii, jest niesamowitym dupkiem. Arogancki do stopnia, który zawstydziłby Dr. House’ a, egoistyczny i ślepy na to jaki jest do dnia feralnego wypadku.Będącego ukazanym nieco inaczej, w innych okolicznościach, ale co najważniejsza, i chwała za to twórcom- z tymi samym konsekwencjami. Dziwny Stefek zmienia fartuch na czarodziejski płaszcz, a zamiast natrętnych pacjentów ma natrętne bestie z piekieł wszelkiej maści.

Po drugie- postaci jak Wong, Starożytny, Clea, Baron Mordo czy demon Dormammu pełnią rolę zgoła podobne, choć zostają oni przedstawieni z nieco innej perspektywy.Perspektywy, która to może niektórych ( w tym mnie ) nieco zirytować. O ile sam zamysł fabularny jest o ciekawy i lepszy, niż to co pokazało nieszczęsne uniwersum Ultimate, to zmodyfikowane postaci dla tego, kto przywykł i przyzwyczaił się do standardowych ich wersji może być ciężkie do przełknięcia. Wong, który nie przypomina stereotypowego Azjaty z baru szybkiej obsługi, a jest kimś w rodzaju Lei’a Wulonga z serii gier „Tekken” to dobra zmiana. Podobnie Starożytny. Nie przypomina skapcaniałego staruszka w futrze nieznanego pochodzenia, a seniora w typie Pata Mority . Jednak wrogowie i miłość Doktora Strange’ a są nieco… zbyt normalni.

Barona Mordo kojarzę jako złą wersję głównego bohatera. Wykrzywiona w przerysowanego, komiksowego grymasie złoczyńcy mina i te jego przydupastwo w stosunku do Dormammu. A skoro mowa o nim- oryginał uśmiał do łez widząc, jak Ludzka Pochodnia próbuje się w niego wcielić. Tutejszy antagonista maga przypomina bardziej właśnie członka F4, niż groźnego piekielnika. A na sam koniec- Clea. Gdzie białe włosy i charakterystyczna fryzura ? Gdzie jej, nieco odrealnione, zachowanie ? Gdzie ta efemeryczność ? Tutejsza Clea wydaje się być bardziej bitna niż wszyscy panowie razem wzięci.

Smuci mnie nieco brak psychodelii z dawnych lat. Zastąpiona została ona przez płomieniste, fajerwerkowe widowisko. Nie jest to absolutnie rażąca wada, ale w czasach, gdy grafika potrafi uczynić cuda można by pokusić się na nieco więcej magicznej oniryzmu.

„Początki i zakończenia” mogą pochwalić się niezła stroną graficzną. Poza Dormammu niczym z Fantastycznej Czwórki piekielne stwory prezentują się nader plugawo i potępieńczo. Scena w której Strange opuszczą sanktuarium Starożytnego i trafia do miejsca, do którego najwyraźniej prowadzi autostrada z piosenki AC/DC jest niezapomnienia. Demony idealnie wpasowują się w wielkomiejski krajobraz NY. Odjechane rysunki w stylu Steve’ a Ditko zastępuje widowiskowa batalistyka autorstwa Brandona Petersona. Nie jest to zmiana ani na lepsze, ani na gorsza. Podróże po innych światach to nieco inna opowieść, niż scenariusz Straczyńskigeo i Barnesa.

Podsumowanie: Idealny komiks opublikowany na krótko przed premierą filmu o głównym jego bohaterze. Tytuł jest odświeżoną wersją genezy Doktora Dziwago, ale nie popada w zbytni „altimejtyzm”. Są pewne kwestie, które mnie drażnią, ale to naprawdę dobry komiks. Nie jest on częścią ogromnych eventów, nie trzeba znać historii sprzed trzydziestu lat, aby zrozumieć sens- jest to po prostu dobra opowieść zamknięta umiejętnie w zgrabnej miniserii.

Originy w komiksach to zjawisko, które z biegiem lat ulega ustawicznemu przeobrażeniu. Pierwsza geneza Batmana liczyła ledwie jedną stronę. Dopiero po latach zyskała wręcz sakralny charakter, którego zmieszczenie w kilku kadrach wydaje się być zbrodnią. Inny heros nie cierpiący ubóstwa, Tony Stark, początkowo skonstruował swój debiutancki kostium w niewoli u azjatyckiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/09/28/268-rafal-debski-wilkozacy-ksiezycowy-sztylet/

„Wilkozacy” to seria łącząca w sobie fantastykę z lekką nutką słowiańskiej mitologii i dzieje Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Tytułowi bohaterowie to, jak sama nazwa wskazuje, odmiana wilkołaków mająca co nieco wspólnego z bitnym wojownikami znad Dniepru. Dębskiemu udało się jednak stworzyć z Wilkozaka, coś co nie jest prostym ich połączeniem, a czymś zupełnie nowym. Wilkozacy panują nad wilczą stroną duszy. Potrafią przybrać postać wilka podczas Okołopełni, czyli okresu znacznie dłuższego niż najbardziej majestatyczna faza Księżyca. Do tego są w stanie kontrolować swą naturę i gdy zachodzi potrzeba stać się wojownikiem uzbrojonym w szablę, zamiast kłów i pazurów.

Autor skacze w czasie o kilkaset lat wydarzeń z poprzednich części. Czyli od zakończenia wojen RON i Kozaczyzny, do schyłku obydwu powyższych, czyli czasów po I rozbiorze. Stanisław Poniatowski, marszałek Małachowski, caryca Katarzyna II, książę Michał Lubomirski- oto część plejady historycznych postaci występujących na paginach trzeciego tomu „Wilkozaków”. Jest więc tu nieco więcej historii, niż w dwóch poprzedzających tomach.

Centrum akcji to tytułowy artefakt. Księżycowy Sztylet to narzędzie, którym można zawładnąć nad Wilkozaczyzną. Chrapkę na niego ma wiele osób, w tym sama caryca Katarzyna II. A każdy wie, co się dzieje, gdy zasiadający w Moskwie władca ma swoiste wunderwaffe. Na szczęście cudowny oręż trafia do rąk bardziej odpowiedzialnej osoby. Nie bez swej ceny… Wilkom to nie w smak. Wrogiem jednak nie okazuje się ten, który dzierży mistyczny przedmiot, lecz zaborca. Koniec Rzeczypospolitej = koniec Kozaczyzny = koniec Wilkozaków.

Ten kto spodziewa się dzieła na miarę „Samozwańca” czy „Bohuna” Komudy może się nieco zawieść. Dębski to pisarz zdolny i bardzo pomysłowy, lecz bardziej skupiający się na fikcyjnej fabule, niż faktach historycznych. „Księżycowy Sztylet” co prawda nadrabia pod tym względem, ale daleko mu do koronkowej pracy jaką wykonał Komuda choćby przy powieściach z udziałem Jacka Dydyńskiego

Podsumowanie: Zarówno „Księżycowy Sztylet”, jak i dwie poprzednie części to książki bardzo dobre. Są jednak dużo mniej historyczne niż proza Komudy czy Piekary osadzona w mniej więcej tym samym okresie, ale solidna porcja fantastyki na wysokim poziomie wynagradza brak skrupulatności. Zakończenie jest dość otwarte i liczę na dalsze części. I brak skrępowania autora w angażowaniu postaci z podręczników historycznych.

http://superbook.blog.pl/2016/09/28/268-rafal-debski-wilkozacy-ksiezycowy-sztylet/

„Wilkozacy” to seria łącząca w sobie fantastykę z lekką nutką słowiańskiej mitologii i dzieje Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Tytułowi bohaterowie to, jak sama nazwa wskazuje, odmiana wilkołaków mająca co nieco wspólnego z bitnym wojownikami znad Dniepru. Dębskiemu udało się jednak stworzyć...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Daredevil: Wściekłość i Wrzask. Paolo Rivera, Mark Waid
Ocena 7,4
Daredevil: Wśc... Paolo Rivera, Mark ...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/09/23/267-wkkm-99-mark-waid-paolo-m-riviera-daredevil-wscieklosc-i-furia/

Kręte są ścieżki życiowe superbohaterów. Ginący bliscy, kosmiczne wojaże, powroty zza grobu, przejścia na ciemną stronę, alternatywne wersje samego siebie i tak dalej. Słowem- trykociarzowi nie jest dane ot tak usiąść sobie po dołożeniu jakiemuś tam Doomowi czy Luthorowi. Biedaczek musi jeszcze przeżyć swoje nieco ponad program. Matt Murdock miał swoje chwile chwały i klęski. Wypadek, śmierć ojca, odejście ukochanej i jej śmierć z ręki odwiecznego wroga, kolejne konfrontacje z Kingpinem i wiele, wiele innych. Jak ta związana z dowództwem Hand i małym skokiem na ciemną stronę.

Tak więc po akcji z „Shadowland”, po poradzeniu sobie z opinią publiczną Matt Murdock stara się nadal być wziętym prawnikiem. Tym razem jego niepełnosprawność nie jest postrzegana jako coś, co , a coś, co wręcz krzyczy- MATT MURDOCK = DAREDEVIL. I jak na ironię- na ten krzyk heros musi udawać głuchego.

Żywot superbohatera byłby nudny, gdyby po drodze nie stanął mu na drodze jakiś łotr. Co stanie się jeśli naprzeciwko człowieka o ultra- wyczulonym słuchu stanie ktoś, kto jest zestalonym dźwiękiem ? Złoczyńca znany jako Klaw, dyżurny przeciwnik Black Panthera, po pewnej, niemiłej dla siebie, przygodzie z Avengers stara się dojść do siebie. Ścieżki losu sprawiają, że trafia na Daredevila. Sposób w jaki dochodzi do konfrontacji obu panów nie jest standardowy- czyli złoczyńca zło czyni, a heros stara się mu przerwać w mniej lub bardziej inwazyjny sposób. Innym oponentem, a raczej całą grupą są przedstawiciele wszystkich niemal zbrodniczych organizacji świata Marvela. A więc Hydra, A.I.M, , Tajne Imperium i tak dalej. W skrócie- dużo śmiesznych kostiumów i panów chcących zawładnąć światem, bądź go rozwałkować.

Paolo Riviera pokazał mistrzostwo w ukazywaniu dynamicznych przejść między kadrami. Rozmowa i space po NY Murdocka i Foggy’ go, czy potyczka z Klawem są niezwykle płynnymi i przyjemnymi dla oka scenami, które pocięte na osobne kadry nie miałby tak dużej mocy przekazu. Lecz to nie wszystko. RIviera nie bawi się w szczegóły. I właśnie ten ascetyzm w połączeniu ze kolorystyką i umiejętnym rozmieszczeniem jest największym atutem rysunków w tym tomie. I nie znajdzie się chyba nikt, kto przejdzie obok wizualizacji „radaru” Daredevila obojętnie.

Podsumowanie: Człowiek Bez Strachu to jedna z tych postaci, która jest stworzona do działania solowego. W jego wypadku podkreśla to ludzką stronę i to nie tylko prawniczą. Lecz najważniejszym elementem komiksu nie są pojedynki, a wewnętrzna zmiana Murdocka. Człowiek dotąd będący dosyć pesymistycznym typem postanawia to zmienić. Co nawet dla jego najbliższych jest niemałych szokiem. Na szczęście robi to w godny sposób, starając się odnowić swe życie, będące materiałem na kilka innych żywotów. I to nawet superbohaterskich.

http://superbook.blog.pl/2016/09/23/267-wkkm-99-mark-waid-paolo-m-riviera-daredevil-wscieklosc-i-furia/

Kręte są ścieżki życiowe superbohaterów. Ginący bliscy, kosmiczne wojaże, powroty zza grobu, przejścia na ciemną stronę, alternatywne wersje samego siebie i tak dalej. Słowem- trykociarzowi nie jest dane ot tak usiąść sobie po dołożeniu jakiemuś tam Doomowi czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/09/18/266-dan-simmons-upadek-hyperiona/

Kontynuacja epickiej opowieści Dana Simmonsa. Pielgrzymi docierają do Grobowców Czasu, a tymczasem w pozostałej części galaktyki wrze. Stracie Hegemonii i Wygnańców coraz bliżej, a sprawy na Hyperionie nieco się komplikują. Dzierzba staje się nader aktywny, Rachel staje się coraz młodsza

Autor porzuca formę powieści szkatułkowej na rzecz zwiększenia dynamiki. Co wcale nie szkodzi książce. Retrospektywny charakter po raz drugi byłby odgrzewanym kotletem. Simmons udowadnia, że potrafi zaskoczyć, a nawet zaszokować. Niespodziewane zgony, które nie zawsze są zgonami stuprocentowymi, podróże w czasie, zamiany miejsc postaci, nieoczekiwane sojusze i zdrady- wszystko naraz może przytłoczyć kogoś lubującego się lekkich powieściach do poduchy. Tego kto jednak ceni porządne, wyważone SF potrafi

Mimo braku oddania głosu wyłącznie jednej postaci pisarz nie pozwala cofnąć się w cień ani jednej z nich. Mało tego. Do głosu dochodzą nowe persony. Pokaźną i kluczową rolę dostaje Meina Gladstone. Prawdziwa dama ze stali, która potrafi wziąć na swe barki odpowiedzialność polityczną. Powraca John Keats. W nieco bardziej oryginalnej wersji, a wraz z nim jego wybitna poezja. Dzierzbie zaś jest dane pokazać więcej swoje sukinsyństwa. Potwór okazuje się być istnym terminatorem podniesionym do tysięcznej potęgi, o dość sporym intelekcie i zamiłowaniu do zwyczaju, który praktykują pewne małe, niepozorne ptaszki, od których wziął się jego przydomek. I oczywiście Ummon. Potężne SI, które nie zaskakuje niezwykłą erudycją i sprawia wrażenie, że nie jest tworem sztucznym, a przedwiecznym. Niczym dawni bogowie.

Czytelnik ma też okazję poznać nieco lepiej świat zaprezentowany z tymże uniwersum. Ilość planet zwiększa się i akcja przenosi się z nich błyskawicznie. Z Pacem na Centralną Tau Ceti. Z CTC na Hyperiona. Z Hyperiona na Mare Infinitum. Lub na pewną planetę do złudzenia przypominającą Ziemię…

Lecz najmocniejszą stroną „Upadku Hyperiona” są zwroty fabularne. Niektóre są do przewidzenia, inne zaskakują. I nie są to wydarzenia w typie śmierci ulubionej postaci czy odkrycia, że ktoś jest czyimś tatą, a zmiany na naprawdę dużą skalę i komplikujące jeszcze bardziej i tak zagmatwane losy bohaterów.

Podsumowanie: „Upadek Hyperiona” nie cierpi na syndrom drugiego tomu, objawiający się wyraźnym spadkiem jakości historii. Nie jest też jego bliźniaczą kontynuacją, osiągającą sukces na kopiowaniu pierwszej części. Simmons buduje kompletnie inną narrację, narzuca szybsze tempo akcji, lecz fabuła i klimat nie spadają nawet o punkt. Zakończenie zwiastuje „Endymiona” i mam nadzieję na jak najszybsze jego pojawienie się na rynku, oczywiście z tej samej serii.

http://superbook.blog.pl/2016/09/18/266-dan-simmons-upadek-hyperiona/

Kontynuacja epickiej opowieści Dana Simmonsa. Pielgrzymi docierają do Grobowców Czasu, a tymczasem w pozostałej części galaktyki wrze. Stracie Hegemonii i Wygnańców coraz bliżej, a sprawy na Hyperionie nieco się komplikują. Dzierzba staje się nader aktywny, Rachel staje się coraz młodsza

Autor porzuca...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman: Hush - Część 1 Bill Finger, Bob Kane, Jim Lee, Jeph Loeb, Scott Williams
Ocena 7,4
Batman: Hush -... Bill Finger, Bob Ka...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/09/17/265-wkkdc-1-2-jeph-loeb-jim-lee-batman-hush/

Start Wielkiej Kolekcji Komiksów DC z wydawnictwa Eaglemoss był największym komiksowym wydarzeniem ostatnich miesięcy, a już teraz można powiedzieć, że jednym z najważniejszych tego roku. Mimo wielu dubli wygląda na to, że seria będzie miała się dobrze, a co więcej- będzie symbiotycznie współistnieć z konkurencją z Hachette.

Historia zaczyna się jak zwykle. Batman udaremnia porwania zorganizowanego przez Killer Croca. W efekcie odzyskuje też pokaźny okup. Nie na długo. Na horyzoncie pojawia się bowiem Catwoman, która szybko przywłaszcza sobie klejnoty. Batman reaguje jak zwykle. W pogoni za Catwoman spotyka go mała kolizja na Crime Alley. Upadek z dużej wysokości nie kończy się pozytywnie dla herosa, ale na szczęście w mieście przebywa ważna postać z jego przeszłości. Tom Elliot. Przyjaciel z dzieciństwa Wayne, a obecnie wybitny i znany chirurg, który zszywa i składa gothamskiego bohatera.

Po dojściu do siebie Wayne ma do rozgryzienia nie lada zagadkę, będącą wyzwaniem nawet dla detektywa jego klasy. Na drodze staje mu bowiem szereg klasycznych przeciwników, a każdy z nich zachowuje się dość niepokojąco. Nawet jak na takie tuzy szaleństwa jak Harley Quinn, Scarecrow czy Riddler, będący w niepokojących zachowaniach liderami, są dość niecodzienni.

Lubujący się w teoriach spiskowych i nie ufający nikomu Wayne wyczuwa pewien spisek. Ktoś bowiem musi stać za nagłym wysypem połowy Arkham i Blackgate. Do tego relacje z Catwoman stają się mnie służbowe, a Rodzina oczekuje otwartej deklaracji co do panny Seliny. Tak więc i wrogowie, i współpracownicy nie ułatwiają śledztwa Gackowi. Na dodatek chłopina traci nad sobą panowanie. A to wszystko przez tego przeklętego Jokera !!!



Całość historii ilustruje Jim Lee. Ktoś kto jest potrafi tworzyć znakomite warsztatowo rysunki, będące jednocześnie bardzo klasyczno- superbohaterskie i rozpoznawalne. Wielu bowiem ma nieco podobną kreskę, ale kunszt autora tkwi w drobnych detalach. Ten kto zna nieco więcej z jego twórczości, wie rozpozna je bez trudu :).

Podsumowanie: ”Hush” to dzieło kontynuujące niejako dziedzictwo Millera pod względem klimatu,charakteru postaci i jego środowiska, ale też będące czymś innym. Więcej tu dynamizmu, szalonych potyczek, zagadki i widowiskowości. O czym świadczyć może pojawienie się Supermana czy tajemnicze powroty zza grobu. Jako komiks otwierający serię wydawniczą, w której pojawią się takie tytuły jak „Green Lantern: Secret Origin”, „Superman: Son of Krypton” czy „Batman: Death in the family”. jest idealny.



PS: I na samym końcu słów kilka o WKKDC. Swego czasu słyszałem o tej serii, lecz nie bardzo wierzyłem w jej pojawienie się w Polsce. Tym bardziej, jeśli za komiksy DC wziął się Egmont. I to z niemałym rozmachem. DC Deluxe, New 52!, klasycznego historie, Vertigo. Lecz wydawnictwo to z Tomaszem Kołodziejczakiem na czele jest naprawdę drapieżnym rekinem swego biznesu. Choćby zdublowane tytuły, czy reedycje tych, które zostały wydane jakiś czas temu. Jeśli ktoś myśli, że Egmont sprytnie wykiwał rywala niech zajrzy na ostatnią stronę pierwszego tomu.

Plusem serii jest też pewien prosty fakt. Dwuczęściowe tomy są wydawane po kolei. Ktoś, kto nie zdecyduje się na kupowanie każdego tomu nie przegapi kontynuacji pierwszej części. Niby nic- a cieszy. Z dodatkami jest nieco inaczej. WKKM skupia się na autorach, ciekawostkach i informacjach. Kolekcja z Eaglemoss stawia przede wszystkim na klasyczne komiksy. Jak w przypadku „Husha”- pierwszego numeru Batmana i pierwszej wersji genezy owej postaci. Dość ciekawy kontrast z historią z kompletnie innych czasów.

http://superbook.blog.pl/2016/09/17/265-wkkdc-1-2-jeph-loeb-jim-lee-batman-hush/

Start Wielkiej Kolekcji Komiksów DC z wydawnictwa Eaglemoss był największym komiksowym wydarzeniem ostatnich miesięcy, a już teraz można powiedzieć, że jednym z najważniejszych tego roku. Mimo wielu dubli wygląda na to, że seria będzie miała się dobrze, a co więcej- będzie symbiotycznie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki The Amazing Spider-Man: Śmierć Stacych Gerry Conway, Gil Kane, Stan Lee, John Romita Sr.
Ocena 7,5
The Amazing Sp... Gerry Conway, Gil K...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/09/06/264-wkkm-98-stan-lee-gerry-conway-john-romita-sr-gil-kane-the-amazing-spider-man-smierc-stacy-ch/

Zgodnie z filozofią Jokera z „Zabójczego Żartu” wystarczy jeden, kiepski dzień, aby zwariować. Przypadek Batmana udowadnia jednak, że może od doprowadzić do narodzin nowego bohatera. Punkt przełomu, pełen gwałtowności i skrajności, jest punktem wyjścia do narodzin większej części superbohaterskiej społeczności. Nie inaczej było ze Spider- Manem. Ugryzienie pająka dało mu supermoce, ale to dopiero śmierć wujka Bena zdefiniowała go jako herosa. Lecz nie była ona jedyną tragedią w życiu dość pechowego Pajęczaka. Podobnie jak dla Bruce Wayne ważna była śmierć Jasona Todda, tak dla Petera Parkera przełomowym momentem była śmierć Stacy’ ch.

Akcja ma miejsce, gdy Peter jest jeszcze nastolatkiem, a służba superbohatera nieco przeszkadza mu w życiu prywatnym. Oto bowiem chłopak, który prowadzi aktywne życie prywatne musi stawiać czoło takim zakapiorom jak Octopus. Ze wszystkim fizycznymi i społecznymi tego konsekwencjami. No i opinia w Daily Bugle’ u nie przynosi mu bynajmniej rzeszy fanów. Ten kto tęskni za Jamesonem z tego okresu ubawi się tu do łez. :)

Jak mawiał wuj Ben- wielka moc= wielka odpowiedzialność. I tak nie trzeba było długo czekać na powrót pecha. Z więzienia ucieka Otto Octavius. Przyszły Superior Spider- Man robi to co zwykle- sieje chaos i zniszczenie. Tym razem dotkną one Parkera osobiście. W wyniku potyczki ośmiorniczo- pojęczej ginie kapitan George Stacy. Ojciec ukochanej Petera, Gwen. Człek, który jest duchowym bliźniakiem wuja Bena. I do którego ciężko nie poczuć sympatii. Na dodatek jego zgon funduje niechęć Gwen do Spider- Mana i chwilowe nasilenie represji wobec Spider- Mana ze strony Sama Bullita. Negatywnie konserwatywnego polityka, który na śmierci Stacy’ ego chce wspiąć się na szczyty po pajęczych plecach. To wszystko w pierwszej części tomu.

Pominięte są niestety losy Normana Osborna po chwilowej amnezji i uwolnieniu się od Green Goblina. Za to związek Gwen i Petera powoli staje na nogi po małym kryzysie. Pomijając oczywiście haniebny epizod popełniony przez J. Michaela Straczynskiego sugerujący jakoby Gwen i Norman mieli się ku sobie na Starym Kontynencie… Ale Fortuna nie kocha Petera Parkera i jego odwieczny wróg, Green Goblin, wraca. I to z przytupem. Zarówno tytuł, jak i okładka to jeden wielki spoiler, więc nie zgrzeszę jeśli powiem, że Gwen Stacy ginie. W taki sposób, iż Pajęczak ma kolejny powód do obwiniania samego siebie o śmierć bliskiej mu osoby.

Gil Kane pokazał co potrafi, a potrafi naprawdę wiele. Wystarczy spojrzeć na fenomenalną okładkę „The Amazing Spider- Man #121″. Zaś John Romita Starszy stylem nieco różni się od swego syna, a rzekłbym, że i nawet go przewyższa. Obok Todda McFarlene’ a jest moim zdaniem najlepszym ilustratorem przygód Pajęczaka.

Podsumowanie: Opowieść, która dla Marvela jest również ważna jak pojawienie się Phoenix czy Galactusa, choć pozornie ma mniejszą skalę. Fanom Spider- Mana polecam przeczytać to dzieło równolegle ze „Spider- Man; Niebieski”. Jeph Loeb i Tim Sale odnosili się do tej właśnie historii i znakomicie zachowali jej klimat. Choć trzeba przyznać, że więcej dramatyzmu i smutku jest w pierwotnym dziele Stana Lee i spółki. Jeżeli oldschool to właśnie taki.

http://superbook.blog.pl/2016/09/06/264-wkkm-98-stan-lee-gerry-conway-john-romita-sr-gil-kane-the-amazing-spider-man-smierc-stacy-ch/

Zgodnie z filozofią Jokera z „Zabójczego Żartu” wystarczy jeden, kiepski dzień, aby zwariować. Przypadek Batmana udowadnia jednak, że może od doprowadzić do narodzin nowego bohatera. Punkt przełomu, pełen gwałtowności i skrajności, jest...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Guardians of the Galaxy (Strażnicy Galaktyki): Angela Brian Michael Bendis, Olivier Coipel, Sara Pichelli, Justin Ponsor, Valerio Schiti, Ive Svorcina
Ocena 6,5
Guardians of t... Brian Michael Bendi...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/09/04/263-brian-michael-bendis-sara-pichelli-guardians-of-galaxy-straznicy-galaktyki-angela/

Star- Lordowi i spółce udaje się zbiec swemu ojcu, lecz J’Son nie należy do takich, którzy łatwo odpuszczają. W końcu nie bez w żyłach obu panów płynie ta sama, spartakiańska i jednocześnie królewska krew. Echa wydarzeń na Ziemi ukazują nowe oblicze zakazu jakiejkolwiek agresji wobec niej J’Sona. Strażnicy Galaktyki będą musieli udowodnić, że są godni swej nazwy. Wkrótce ojczyzna Star- Lorda może podzielić losy lucasowego Alderanna, mimo stad herosów jej chroniących.

Postać Angeli warta jest wspomnienia. Choćby ze względu na jej autora, którym jest Neil Gaiman. Jest ona córką Odyna, a co za tym idzie siostrzyczką Thora i Lokiego. I podobnie jak gromowładny brat wie jak machać orężem, aby nie zawstydzić jednookiego tatusia. Skądś się wzięła ? Pochodzi z Njeba. Krainy, która jest swego rodzaju wariacją na temat Nieba chrześcijańskiego. I które jest dodatkowym światem złączonym z Yggrassilem, a który Wszechojciec odłączył po wojnie Njebian z Asgardczykami. Pierwsze pojawienie się siostrzyczki blondwłosego dzierżyciela Mjollnira miało miejsce na samym końcu „Ery Ultrona”.

Pojawia się też Thanos, a na jego wielkiej, fioletowej szczęce wykwita raz za razem tajemniczy uśmiech zwiastujący pewne sekretne plany co do małej, pozornie nic nieznaczącej planety w Układzie Słonecznym. Sarze Pichelli genialnie udało się oddać jego tytaniczny majestat. Jak i również niebiańskość Angeli. Z innych postaci mających wartcy wspomnienia wymienić mogę Watchera. Pojedynek dwóch bitnych pań jest codziennością w świecie, gdzie bogowie kumają się z odmrożonymi superżołnierzami, ale obecność łysola ze skłonnością do podglądactwa niepokoi.

Podsumowanie: Komiks nieco obcięty przez wydawcę, ale Egmont to solidna marka i zapewne wynagrodzi to w kolejnej części, będącej już tie- inem do „Nieskończoności”. Postać Angeli nie odegrała tak dużej roli, na jaką liczyłem, a autor nie raczył wspomnieć ani słowa o jej asgardzkim rodowodzie. Do tego dziwna relacja na linii Stark- Gamora. Liczę na nieco większe rozwinięcie akcji, choć Bendis prowadzi narrację na tyle ciekawie, iż nie należy się bać rozczarowania.

http://superbook.blog.pl/2016/09/04/263-brian-michael-bendis-sara-pichelli-guardians-of-galaxy-straznicy-galaktyki-angela/

Star- Lordowi i spółce udaje się zbiec swemu ojcu, lecz J’Son nie należy do takich, którzy łatwo odpuszczają. W końcu nie bez w żyłach obu panów płynie ta sama, spartakiańska i jednocześnie królewska krew. Echa wydarzeń na Ziemi ukazują nowe oblicze...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Captain Britain: A Crooked World Alan Davis, Alan Moore
Ocena 9,0
Captain Britai... Alan Davis, Alan Mo...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/09/02/262-alan-moore-alan-davis-captain-britain-a-crooked-world/

Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, a raczej wydawnictwo za nią odpowiedzialne, ma kilka istotnych wad. Hachette podchodzi do czytelnika po macoszemu, czego efektem jest brak jakiejkolwiek sensownej komunikacji. A to z kolei daje brak możliwości choćby szczątkowego wyboru tytułów wydawanych w ramach serii. I tak naszą piękną Ojczyznę ominęły takie tytuły jak „Warlock”, „Howard the Duck” czy właśnie historia z Kapitanem Brytanią autorstwa dwóch Alanów- Moore’ a i Davisa. Same już nazwisko tych dwóch autorów są ogromną rekomendacją dla powyższego tytułu. Którego główną postacią jest słabo znany w Polsce heros, a który, mimo oczywistych skojarzeń, jest kimś zgoła innych niż równy mu stopniem kolega zza Atlantyku.

Słów kilka o Kapitanie Brytanii. Najłatwiej go ukazać na różnicach dzielących go z Kapitanem Ameryką. Steve Rogers to połączenie hartu ducha, ideałów amerykańskiego snu z domieszką serum superżołnierza, promieni Vita. Do tego strój w narodowe barwy i tarcza. Brian Braddock, gdyż tak zwie się brytyjski heros, ma nieco bardziej magiczną genezę. Uciekając z laboratorium, które zostało zaatakowane przez Reavera, trafia na zbiorowisko dość osobliwych kamiennych budowli w stylu Stonehenge. Osobliwych, gdyż na terenie gdzie się znajdowały zamieszkiwał duch Merlina. Arturiański mag stawia Braddocka przed wyborem, którego musi dokonać między dwoma, potężnymi artefaktami- Mieczem Mocy czy Amuletem Prawości. Zamiast ostrza naukowiec wybiera biżuterię. I tak oto powstaje Kapitan Brytania. Heros o nadludzkich zdolnościach, mający magiczny rodowód i również ubrany w kolory flagi.A cała geneza jest dość sprawnie opowiedziana przez Moore’ a ustami Merlina.

W swojej historii Kapitan Brytania miał różne przygody. A to został przeniesiony w czasy króla Artura, gdzie pomógł pokonać Lorda Nercromona, a to znów został wysłany na Ziemię- 238. I od tego wydarzenia wychodzi już fabuła „A Crooked World”. Świat ten jest rządzony despotyczną ręką Szalonego Jima Jaspersa. Człeka, który nie przepada za trykotem i peleryną, mającego dość silne narzędzia do zwalczania osobników o zdolnościach nadprzyrodzonych. Przeciw niemu staje dość enigmatyczna kobieta, związana z ponadwymiarowymi siłami o imieniu Saturnynne wraz ze swoją grupą Avant Guard. Konsekwencje działań jej i Kapitania Brytanii będą spore, a ubrany z Union Jacka bohater pozna je dość boleśnie.

W „A Crooked World” można odczuć pewien klimat orwellowski. Społeczeństwo superludzi zostaje wybite do nogi i nawet takie potęgi jak Major Tusker czy Miracleman ( tak, TEN Miracleman ) zostają zgładzone przez cybiota zwącego się The Fury. Początkowo bezwolna mieszanka technologii i biologii staje się nieco bardziej samodzielna, lecz to nie ona jest naczelnym czarnym charakterem.

Niezwykły jest tu główny antagonista. Szalony Jim Jaspers to mutant o sporych możliwościach wpływania na rzeczywistość. Do tego jest genialnym manipulantem, kimś kto potrafi ukazywać wiele twarzy i jest, zdawać by się mogło, niezatapialny. Podobne klimaty Moore serwował już w „V jak Vandetta” czy „Liga Niezwykłych Dżentelmenów: Czarne Akta”, ale tutaj mają one wymiar o wiele bardziej apokaliptyczny dla społeczeństwa superludzi.



Alan Davis jest tu trochę inny niż w „Fantastyczna Czwórka: Koniec”. Jest bardziej psychodeliczny, pozwala sobie na nutki surrealizmu i wprowadza nieco więcej dynamiki samymi kadrami. Konfrontacja albiońskiego herosa z Jaspersem zachwyca swoim odrealnieniem. Wyrwaniem herosa ze znanej mu rzeczywistości i rzucenie go w świat wykreowany przez jego wroga.

Podsumowanie: Warto czasem poszukać na zagranicznych serwisach tytułów z brytyjskiej WKKM. Dlaczego ? Bo Hachette to korpo- amatorzy. Przypuszczam, że jedyną przyczyną wydania tego i jeszcze innego tytułu z Kapitanem Brytanią w UK, był prosty fakt, że jest to jego ojczyzna. Wydawnictwo nie zwróciło uwagi na fakt, że tytuł ten mógłby być perełką w polskiej edycji, a już na pewno doskonałym zamiennikiem takiego gniota jak „Czarna Pantera: Kim jest Czarna Pantera ?”. Kto jednak wie ? Może zdarzy się cud i zamiast dubli z egmontowskiego Marvel NOW! po tomie oznaczonym numerem 120 nastąpi wysyp dzieł z zagranicznych edycji kolekcji, pomieszany z dziełami Marvela nie wydanymi przez Egmont. Ale podobnie łudziłem się pod koniec pierwszej sześć dziesiątki.

PS: Za wszelkie domowe tłumaczenia niektórych nazw lub pseudonimów serdecznie przepraszam, ale w obliczu tłumaczeń jak „Łotr Jeden” czy „Legion Samobójców” mogę sobie pozwolić na lekkie nadinterpretacje i lingwistyczne nieścisłości. :D

http://superbook.blog.pl/2016/09/02/262-alan-moore-alan-davis-captain-britain-a-crooked-world/

Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, a raczej wydawnictwo za nią odpowiedzialne, ma kilka istotnych wad. Hachette podchodzi do czytelnika po macoszemu, czego efektem jest brak jakiejkolwiek sensownej komunikacji. A to z kolei daje brak możliwości choćby szczątkowego wyboru tytułów...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Deadpool: Łowca dusz Gerry Duggan, Scott Koblish, Brian Posehn
Ocena 7,3
Deadpool: Łowc... Gerry Duggan, Scott...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/08/28/261-brian-posehn-gerry-duggan-scott-koblish-mike-hwthorne-deadpool-lowca-dusz/

W poprzednim tomie Deadpoolowi przyszło zmierzyć się z całym panteonem zmarłych, amerykańskich prezydentów. To pożyteczna lekcja historii USA w nieco umarlackiej wersji zakończyła się dość ciekawym zwrotem akcji. Agentka Preston traci życie, a przynajmniej fizycznie. Jej dusza trafia staje się współlokatorem w ciele Deadpoola. Życie w ciele psychotycznego najemnika, który jest niemal nieśmiertelny przynosi wiele, wątpliwej jakości, lecz jednak, atrakcji.

Tym razem Deadpoolowi przyjdzie się zmierzyć z nadludzkimi i piekielnymi mocami. Na swej drodze spotka Daredevila, Jessicę Jones i Superior Spider- Mana. Ale zanim to następuje- mały powrót do przeszłości. Do czasów, gdy Tony Stark zaglądał do kielicha, a funkcję Iron Mana często pełnił ktoś w jego zastępstwie. Zazwyczaj bywał to późniejszy War Machine, James Rhodes. Tym razem w zbroję Złotego Avengera wskakuje Deadpool. I pewne wątki z „Demona w butelce” się wyjaśniają… :D

A wracając do przeciwników Deadpoola. Pyskaty Najemnik paktuje z mocami piekielnymi. Pytanie- która ze stron jest tą przegraną ? Aby wykupić duszę swego druha, znanego z poprzedniego tomu okultysty, musi zabić osoby wskazane przez demona Vetisa. A plejada ich jest dość kolorowa- parodia Donalda Trumpa- Donald Gump, stworzona jeszcze zanim miliarder wyruszył w rajd ku fotelowi prezydenta USA. Który na dodatek posiada prorocze zdolności. Człowiek, którego kule i wszelakie zagrożenia się nie imają. Złośliwa, wredna parodia Aquamana, lecz w całej swej zgryźliwości- naprawdę udana. :) Ale najbardziej z grupy ludzi, z którymi jak się okazuje Vetis podpisał wcześnie pakt, podobał mi się zmiennokształtny jegomość, upodabniający się do kilku znanych herosów Marvela, ale to nie wszystko. W wykonaniu przeciwnika Deadpoola najciekawszą metamorfozą jest ta, w której przybiera on kształt Randy’ ego „Macho Mana” Savage. :)

Tom jest pełen deadpool’owskiego humoru, ale szczególnie bawiła mnie relacja z agentką Preston, oraz z jej rodziną. Jak zawsze można tez liczyć na wiele nawiązań do historii Marvela i innych serii. A i również na małe odniesienie do klasyki kina. Mała podpowiedź: Nowy York i taksówka.

Scott Koblish, mimo iż ilustrował pierwszy zeszyt tomu, ukradł całe show. Pop artowa, pełna odniesień do klasycznych rysunków kreska, mająca jednak w sobie nowocześniejszy sznyt. I te rastry tu i tam… :) Ale Mike Hathorne również wykonał kawał solidnej roboty. Szczególnie w kwestii mimiko postaci, co najlepiej widać na przykładzie Mefisto. Pan Piekła to badass pełną gębą, ale rysownik sprawnie wykorzystał fakt, iż ma on dość kanciaste rysy gęby i tym samym ciekawe pole do popisu.

Podsumowanie: „Deadpool” może nie jest tak dobry jak „Thor Gromowładny” Jasona Aarona, ani nie ma rozmachu „Avengers” Jonathana Hickmana, ale z pewnością dostarcza najwięcej przyzwoitej rozrywki z całego Marvel NOW! Egmontu. Pozornie śmieszkowy heros niesie za sobą wiele warstw ciekawej treści, a humorzasta oprawa sprawia, że nawet jeśli ktoś jej nie skuma, to i tak komiks będzie mu się podobał.

http://superbook.blog.pl/2016/08/28/261-brian-posehn-gerry-duggan-scott-koblish-mike-hwthorne-deadpool-lowca-dusz/

W poprzednim tomie Deadpoolowi przyszło zmierzyć się z całym panteonem zmarłych, amerykańskich prezydentów. To pożyteczna lekcja historii USA w nieco umarlackiej wersji zakończyła się dość ciekawym zwrotem akcji. Agentka Preston traci życie, a przynajmniej...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sandman: Zabawa w ciebie Colleen Doran, Neil Gaiman, Dick Giordano, Shawn McManus, George Pratt, Bryan Talbot, Stan Woch
Ocena 8,0
Sandman: Zabaw... Colleen Doran, Neil...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/08/26/260-neil-gaiman-shawn-mcmanus-colleen-doran-bryan-talbot-george-pratt-stan-woch-dick-giordano-sandman-zabawa-w-ciebie/

Śnienie to kraina, która nie podlega żadnym schematom. Część z niej jest wykreowana przez jej władcę, część jest produktem śniących. A część zapewne ma niewiadomą genezę. Z czasem niektóre przestają istnieć, zaś inne istnieją, lecz zostają zapomniane, nawet przez samego Władcę Snów.

W pewnej kamienicy w Nowym Jorku mieszkają dość oryginalni lokatorzy. Barbie, znana już z „Domu Lalki” współlokatorka Rose. Para Foxglove i Hanzel. Transwestyta imieniem Wanda, oraz podejrzanie introwertyczny i nie wadzący nikomu George. Niby nic niezwykłego. Ot standardowi ludzie, co prawda nieco może odbiegający od schematów, ale w palecie postaci autorstwa Gaimana wydają się one być wręcz standardowe. Najmniej wyróżniająca się z nich jest Barbie. Lecz to z jej przyczyny dzieje się najwięcej. Kukułka przenika bowiem poza jej krainę.

Dziewczyna okazuje się być bowiem księżniczką pewnej magicznej krainy, której zagraża tajemnicza i niebezpieczna Kukułka. Księżniczka opuszcza swą domenę, zaś jej poddani, żyjący wpół na wygnaniu wysyłają emisariusza, celem sprowadzenia monarchini z powrotem. Neil Gaiman świetnie czuje się w baśniowej konwencji, lecz z typu tych, które nie są słodkie i urocze. „Zabawa w ciebie” to mroczna historia, przeplatana refleksjami na temat moralności współczesnego świata. Refleksjami, które w pewnych kwestiach obruszyły by do cna ludzi z lewa, jak i z prawa. Gaiman podszedł do kwestii homo- i transseksualizmu ze zdrowym rozsądkiem. Nie potępiał, ale też nie afirmował. Rzetelnie przedstawił optymalny punkt widzenia, choć jest to punkt, do którego obie strony sceny społeczno- politycznej zapewne miałyby pewne obiekcje.

Wizualnie jest groteskowo, makabrycznie, ale również bajkowo i uroczo. Rysownicy po raz kolejny zaserwowali różnorodność i pomysły na wygląd postaci. I nie mam tu na myśli wyżej wymienionych, a istoty jak Martin Tenbonies czy Wilkinson, czyli poddanych Barbie. Szczur w prochowcu i kapeluszu niczym detektyw z filmów noir, małpka w cyrkowy mundurku czy papużka pod muchą. Z jednej strony postaci niczym z kreskówki, z drugiej klimat sprawia, że wszystkiemu daleko do sielanki.

Podsumowanie: Opowieść, w której postać Sandmana nie występuje zbyt często, ale jak to przyzwyczaił już nas do tego autor, pewne szczegóły będą niezwykle kluczowe. Postacie Foxglove i Hanzel pojawiają się zresztą w komiksie „Śmierć” i są w nim znacznie bardziej rozbudowane. „Zabawa w ciebie” ma dla mnie bardziej charakter społeczno- filozoficzny, niż mistyczny. Spora odmiana po „Porze Mgieł” gdzie przewinęło się kilka panteonów bóstw, a sam Sandman dokonywał transakcji nieruchomościami z samym Lucyferem. Klimat, mimo swego mroku, jest dużo bardziej kameralny, wyciszony, nieco nawet melancholijny.

http://superbook.blog.pl/2016/08/26/260-neil-gaiman-shawn-mcmanus-colleen-doran-bryan-talbot-george-pratt-stan-woch-dick-giordano-sandman-zabawa-w-ciebie/

Śnienie to kraina, która nie podlega żadnym schematom. Część z niej jest wykreowana przez jej władcę, część jest produktem śniących. A część zapewne ma niewiadomą genezę. Z czasem niektóre przestają istnieć, zaś inne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/08/20/258-neil-gaiman-amerykanscy-bogowie/

Parafrazując Olivera Stone’ a – mitologia i fantastyka pasują do siebie jak bekon i jajka. Złośliwcy stwierdzą, że oba te pojęcia to jedno i to samo. Ba ! Co bardziej przyziemni stwierdzą, że wszelaka religia to tożsama rzecz z twórczością Wellsa czy Lema. Mniejsza o opinie natury wyznaniowej ludzi wątpliwej konduity umysłowej. Ważne, żeby w literaturze amalgamat tych dwóch pojęć nie uwłaczał ani jednej, ani drugiej stronie. Aby zachowane były proporcje. Neil Gaiman, niczym najprzedniejszy mistrz alchemii, połączył mitologię i fantastykę w stosunku dający znakomite dzieło.

Cień wychodzi z więzienia. Trzyletnia odsiadka dała mu sporo do myślenia, a powrót na wolność wydaje się ukojeniem. Lecz nie dane będzie mu go zaznać. Jego żona Laura ginie w wypadku samochodowym wraz z jego przyjacielem Robbie’ m. Którzy również byli sobie bliscy. Aż nadto. Zdruzgotany śmiercią i sprzecznymi uczuciami spotyka dość interesującego człowieka. Przedstawia mu się ona jako Wednesday i proponuje mu pracę w roli ochroniarza/ adiutanta/ osobistego asystenta. W takich sytuacjach pomyślałbym, że ów tajemniczy człowiek to nie kto inny, a diabeł. Imię jednak samo mówi za siebie. Pan Wednesday wplata Cienia do ogromnego konfliktu. Konfliktu między dawnymi, lecz nieco już zapomnianymi bogami, a nowymi idolami ludzkości.

Fabuła jest prowadzona nieśpiesznie. Pisarz pozwala czytelnikowi odkrywać pozornie zwyczajny świat, w którym żyją niezwyczajne istoty. Pozornie wszystko opiera się na motywie drogi, lecz przystanki na niej i zawijasy losu są nie do przewidzenia. Wystarczy wymienić samych antagonistów Odyna i spółki. Współczesne bożki i idole, którym ludzie świadomie lub nieświadomie oddaje hołd. Media, motoryzacja, wszelakie nowinki i mody budzące ślinotok mas. Zapyta ktoś- czymże one są wobec Wszechojca Odyna, boga- pająka Anansiego, czy duchów natury ? Wbrew pozorom- poważnym zagrożeniem. Śmierci nieśmiertelnych.

Gaiman potrafi utrzymać równowagę nie tylko w łączeniu popkulturowych motywów z mitologią. Czyni też majstersztyk w „uczłowieczaniu” postaci z legend. Szalony Sweeney, czyli irlandzki leprechaun, jako ćma barowa czy Czernobog jako emerytowany pracownik rzeźni, pokazują, że można nieco zdetronizować bogów, zachowując przy tym ich godność. Choć podobnie jak w przypadku „Pory mgieł” zabrakło mi konkretnych przedstawicieli panteony helleńskiego. Sam Cień to postać zaś najbardziej tajemnicza. Od początku czuć, iż nie jest to ot taki sobie zwykły były więzień, a to jak napisał go autor dodaje mu dodatkowych superlatywów. Nie jest to bowiem kolejna postać na sterydach, chałupniczy Superman, a ktoś kto wie jak radzić sobie w ciężkich sytuacjach, ale nie jest kuloodporny. Cień nie raz upada, nie zawsze podnosi się do końca, lecz mimo to trwa.

Opowieść ta jest nie tylko o bóstwach minionych dni. Mówi też o Ameryce. Takiej, którą ciężko poznać z hollywoodzkich produkcji. Bez drapaczy chmur Manhattanu, plaż Florydy, majestatu Białego Domu czy teksańskiego rodeo. Gaiman ukazuje ją ze strony jednego z tysięcy miasteczek, ogromnych połaci terenu, niekończących się dróg, rezerwatów Indian i zapomnianych atrakcji turystycznych, dla których amerykański sen okazał się koszmarem. I wreszcie jako miejsce nieprzychylne, niegdyś potężnym istotom.

Podsumowanie: ”Amerykańscy bogowie” to nieco nostalgiczna powieść z wątkiem romantycznym. Nostalgiczna w dużej skali. Uczucie to wiąże się nie z ulubioną ławeczką czy babcinymi wypiekami, a z dawnymi potęgami. Bogami, którzy byli niejednokrotnie zachłanni i brutalni, ale też łaskawi i opiekuńczy. A romantyzm ? Czy relacja między Cieniem, a jego żoną, mimo pewnych dziur na małżeńskim szlaku nie jest pełna prawdziwej miłości i przede wszystkim- przebaczenia.

http://superbook.blog.pl/2016/08/20/258-neil-gaiman-amerykanscy-bogowie/

Parafrazując Olivera Stone’ a – mitologia i fantastyka pasują do siebie jak bekon i jajka. Złośliwcy stwierdzą, że oba te pojęcia to jedno i to samo. Ba ! Co bardziej przyziemni stwierdzą, że wszelaka religia to tożsama rzecz z twórczością Wellsa czy Lema. Mniejsza o opinie natury wyznaniowej ludzi...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Thanos powstaje Jason Aaron, Simone Bianchi
Ocena 7,3
Thanos powstaje Jason Aaron, Simone...

Na półkach:

http://superbook.blog.pl/2016/08/12/248-jason-aaron-simone-bianchi-thanos-powstaje/

Originy herosów są powszechnie znane, częstokroć przez je wielokrotne przypominanie. Każdy widział śmierć rodziców Batmana, przynajmniej kilka razy. Każdy wie, że wujek Ben zginął, bo Parker zachował się jak przeciętny przechodzień na widok bandy miłośników ubrań sportowych. Każdy wie, że Logan był w Weapon X, Superman przyleciał rakietą z Kryptona, Green Lantern został obdarowany pierścieniem, a Kapitan Ameryka zbombardowany promieniami Vita i napakowany serum superżołnierza. Słowem- nuda. Mało kto poświęca czas na originy złoczyńców. Wiadomo jak narodził się Dr. Doom czy Luthor. Mniej więcej wiadomo kim stał się ubogi komik po kąpieli w chemikaliach w zakładzie ACE Chemicals. I właśnie tylko w przypadku „Zabójczego Żartu” czułem się usatysfakcjonowany z przedstawienie początków największego przeciwnika Batmana. Reszta potrafiła mnie wciągnąć ( jak chociażby „Magneto: Testament” ), ale czegoś mi zawsze brakowało. Jakby rzekł to Joker- tego jednego dnia. Aż do czasu „Thanos powstaje”. Gdzie punkt przełomu po długotrwałej, chwiejnej drodze ku złu istnieje, a nawet ma w sobie odrobinę romantyzmu.

Początki Szalonego Tytana są dość zaskakujące i niepokojące zarazem. Jak każdy pewnie zauważył, fioletowa skóra i inne cechy fizjonomii Thanosa nie są czymś normalnym dla jego pobratymców. Ale to nie ta szczególna mutacja sprawiła, że jego matka omal nie zaszlachtowała go po porodzie. W jego oczach dostrzegła bowiem śmierć. Następne lata jednak nie ukazały mrocznej natury, prorokowanej przez Sui San. Thanos jako dzieciak był bowiem kujonem, do tego sympatycznym i genialnym. Wszystko idzie w miarę dobrze, dopóki na jego drodze nie staje pewna tajemnicza dziewczyna, z która przyszła zmora herosów Marvela znajduje wspólny język. Bo mimo swej genialności i powszechnej sympatii Thanos cierpi na pewien kryzys tożsamości. A jak wiadomo, takowy problem jest dla postaci komiksowych drogą do poważnych, kłopotliwych następstw. Mamusia miała więc rację co do swego fioletowego synalka.

W późniejszych latach Thanos podróżował wraz z grupą piratów. Mimo, iż oddalony było od swej „dziewczyny” ciągnął się za nim korowód trupów. To podczas tej swoistej odysei syn Mentora i Sui San zmienia się w wczesną wersją jaką znana jest z okresów, gdy władał przeróżnymi kosmicznymi artefaktami.



Najbardziej enigmatycznym elementem jest postać Śmierci. Jej personifikacja pojawiała się u wielu znanych pisarzy, jak chociażby Gołkowski czy Prachett, a w samym Marvelu miała już status pełnoprawnej postaci. Jason Aaron poddał w lekką wątpliwość jej istnienie. A konkretniej- istnienie tej, do której Thanos czuje miętę. W „Thanos powstaje” kostuchę widzi jedynie on sam, a spotkanie z Mentorem sugeruje dobitnie, że jest ona wytworem jego umysłu. Obrazem wytworzonym przez podświadomość, która stara się maskować przed nim samym jego szaleństwo. Kłóci się to co prawda z innymi historiami, gdzie Śmierć widzieli również inni bohaterowie, jak chociażby „Imperatyw Thanosa”. Ale czyż nie jest to intrygujący pomysł ?

Simone Bianchi dobrze sprawdził się w roli ilustratora młodszych lat Thanosa. Ukazanie go jako szczupłego dzieciaka, z całkiem sympatycznym wyrazem twarzy, i to jak zmieniał się przez lata, aż do postaci wielkiego zakapiora, która jest znana szerszej publiczności wyszło mu po mistrzowsku. Elementy makabry jaką siał fioletowy amant kostuchy były dodatkową porcją mroku.

Podsumowanie: Thanos to bez wątpienia ciężki kaliber wśród czarnych charakterów Marvela. Jego origin zaś dodaje mu głębi. Powolna, sukcesywna droga do okrutnego, siejącego zamęt i strach w całych wszechświecie awatara Śmierci została ukazana przez twórców jako swoista walka z samym sobą i zarazem w poszukiwaniu samego siebie. Od początku uważałem Thanosa za coś więcej niż fioletową kupę mięśni i mocy. A dzieło Aarona i Bianchi’ ego w pełni oddaje ów pogląd.

http://superbook.blog.pl/2016/08/12/248-jason-aaron-simone-bianchi-thanos-powstaje/

Originy herosów są powszechnie znane, częstokroć przez je wielokrotne przypominanie. Każdy widział śmierć rodziców Batmana, przynajmniej kilka razy. Każdy wie, że wujek Ben zginął, bo Parker zachował się jak przeciętny przechodzień na widok bandy miłośników ubrań sportowych. Każdy wie, że...

więcej Pokaż mimo to