-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać229
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel1
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać6
-
Artykuły„Nie chciałam, by wydano mnie za wcześnie”: rozmowa z Jagą Moder, autorką „Sądnego dnia”Sonia Miniewicz1
Biblioteczka
2024-05-23
2024-04-26
"Sprawa lorda Rosewortha" śledzi losy Jonathana Harpera, prywatnego detektywa, który na prośbę znajomej podejmuje się rozwiązania sprawy zabójstwa tytułowego lorda Thadeusa Rosewortha. Udając się do posiadłości, gdzie znaleziono denata, Jonathan nie wie, że to śledztwo doprowadzi go do czegoś więcej niż tylko odkrycie sprawcy tej zbrodni...
W jakimś wywiadzie autorka wspomniałam, że nie lubi, gdy morderca wyskakuje jak filip z konopi i po lekturze tej książki mogę powiedzieć, że to widać ;). Sprawa lorda Rosewortha ma bowiem odpowiednio pogmatwaną i dobrze poprowadzoną zagadkę kryminalną (a właściwie więcej niż jedną), która na koniec wyjaśnia się w sposób zaskakujący, ale wiarygodny i logiczny - zakończenie wynika z treści, nie ma tu żadnych dziwnych rozwiązań nie wiadomo skąd wziętych. Nie zdradzę oczywiście jak się ta sprawa kończy, ale mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowana rozwiązaniem akcji. Podobało mi się też, że autorka połączyła swoją wymyśloną historię z prawdziwą sprawą kryminalną sprzed lat, i to w sposób bardzo zręczny, a przede wszystkim - przekonujący.
Na uwagę zasługuje też klimat tej powieści, zwłaszcza jej umiejscowienie w czasie i przestrzeni. Mamy tu Wielką Brytanię w 1959 roku, niedługo po wojnie, kiedy nie zapomniano jeszcze o wojennych trudnościach i dopiero wszystko układa się na nowo. Gdzieś tam w tle przewijają się też animozje między arystokracją i warstwami niższymi, przez które na małżeństwa międzyklasowe patrzy się niekoniecznie przychylnym okiem. W ogóle hipokryzja w elitach towarzyskich i te wszystkie intrygi w warstwie uprzywilejowanej są naprawdę dobrze wplecione w tę opowieść.
Warci uwagi są też bohaterowie tej opowieści, z Jonathanem Harperem i Ruth Roseworth na czele - barwni, nietuzinkowi i niejednoznaczni, oczywiście też nieidealni. Bardzo pasują do tych angielskich klimatów i czasem też zaskakują czytelnika swoimi decyzjami i postępowaniem. Nie zawsze można ich zrozumieć, ale to czyni ich tylko bardziej ludzkimi, nie czarno-białymi, a po ludzku omylnymi. Można by się zwłaszcza przyczepić do sposobu prowadzenia śledztwa przez detektywa Harpera, ale koniec końców oceniam tę postać na plus, właśnie dlatego, że nie jest on idealny.
W tej opowieści jak zwykle pani Starosta operuje bardzo dobrym stylem, dopasowanym do opowieści, z małymi smaczkami literackim. Całość została opisana odpowiednio lekko, poza tym historia jest wciągająca i dynamiczna, a na koniec jest zaskoczenie - nic tylko czytać! Zwłaszcza, że ta książka ma mniej niż 300 stron, można ją więc pochłonąć raptem w jeden dzień. Polecam ją zwłaszcza fanom klasycznych powieści detektywistycznych i kryminałów w stylu retro. Jeśli lubicie przy tym angielskie klimaty i wielowątkowe historie, to ta książka na pewno Was nie zawiedzie!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na moim blogu i na Bookhunter.com.pl
"Sprawa lorda Rosewortha" śledzi losy Jonathana Harpera, prywatnego detektywa, który na prośbę znajomej podejmuje się rozwiązania sprawy zabójstwa tytułowego lorda Thadeusa Rosewortha. Udając się do posiadłości, gdzie znaleziono denata, Jonathan nie wie, że to śledztwo doprowadzi go do czegoś więcej niż tylko odkrycie sprawcy tej zbrodni...
W jakimś wywiadzie autorka...
2024-04
Warszawianka zaczyna się mocno - w pewien ponury listopadowy wieczór 1885 roku znany warszawski adwokat zostaje znaleziony bez życia w jednym z domów uciech, na dodatek z raną postrzałową w piersi. Sprawą zajmuje się młody policjant, Aleksander Woronin, który dopiero co przybył do Warszawy i w sumie przypadkiem został do niej przydzielony. W czasie czynności śledczych poznaje on córkę zamordowanego, Leontynę, która robi na nim duże wrażenie. Dziewczyna ma jednak narzeczonego, który jest socjalistą i siedzi w Cytadeli, oczekując na proces. Poza tym, mimo iż młody policjant wzbudza w niej pozytywne uczucia, ona wie, że związek z Moskalem, zaborcą, to zdrada uciśnionego narodu...
W tej książce mamy wszystko, co jest potrzebne, żeby stworzyć porywającą opowieść - jest zbrodnia, dociekliwy śledczy, nietuzinkowa młoda panienka z dobrego domu, wątki romansowe, odrobina polityki, ciekawe tło historyczno-społeczne i bardzo wiarygodny klimat epoki. Brzmi dobrze, prawda? Autorce udało się napisać powieść wciągającą, całkiem zawiłą, a przede wszystkim - z zaskakującym zakończeniem.
Posługując się bardzo zgrabnym językiem, wplatając też rzadziej używane słownictwo, pani Żmijewska namalowała opowieść, która zachwyca specyficzną atmosferą dziewiętnastowiecznej Warszawy, miasta pod zaborem rosyjskim, gdzie po ulicach kręcą się żołnierze, socjaliści spiskują, elita towarzyska lawiruje między patriotycznym obowiązkiem, zapewnieniem sobie i rodzinie dobrej przyszłości, a tym, żeby nie podpaść zaborcom. Klimat ten budują też opisane tu domy uciech, gdzie mężczyźni nie tylko przychodzą w wiadomym celu, ale gdzie toczy się niejako drugie życie miasta oraz mroczne wnętrza Cytadeli, w których autorka opisuje nędzny żywot socjalistów oczekujących na proces i wyroki.
Nie jestem specjalistką, jeśli chodzi o kryminały, ale w tym podobał mi się cały wątek kryminalny, który był odpowiednio zawiły, ale logiczny, rozwijany stopniowo i z zaskakującym zakończeniem. Śledztwo Woronina, choć pełne ślepych zaułków i tajemnic, zostało przez autorkę poprowadzone bardzo zręcznie, tak, że nie tylko wzbudziło we mnie zaciekawienie, ale też, przede wszystkim, nie pozwoliło mi się zbyt szybko zorientować kto był sprawcą. Bardzo lubię, jak w książkach jest taka niepewność, jak trudno się domyślić rezultatu śledztwa, a zarazem na koniec, jak już cała sprawa się wyjaśnia, okazuje się, że wszystko brzmi wiarygodnie.
Niewymuszony jest też wątek miłosny, jaki pojawia się w Warszawiance. Nić porozumienia między bohaterami jest tu rozwijana bardzo powoli, zgodnie z realiami epoki, bez wielkich wybuchów namiętności i niepasującej do konwencji cielesności. Najpierw jest ciekawość, zauroczenie, potem, w miarę kolejnych spotkań, uczucie staje się mocniejsze, bardziej pochłaniające, ale też trudniejsze, bo okoliczności im nie sprzyjają - ona jest już zaręczona z innym mężczyzną, którego czeka prawdopodobnie wysyłka na Syberię, a i fakt, że Aleksander pochodzi z narodu zaborców, również powoduje w niej wyrzuty sumienia i dezorientację.
Warszawianka kończy się równie mocno, jak zaczęła, i chociaż na główny wątek kryminalny jest w tym tomie rozwiązany, to pozostawia też trochę niedokończonych wątków. Wiem już, że ta historia ma kolejne części i mam nadzieję na ich poznanie już wkrótce, bo cliffhanger, jaki autorka zafundowała mi na koniec tej powieści, powoduje, że z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy... A Wam bardzo polecam tę książkę, to bardzo dobra powieść historyczna z wątkami kryminalnymi i romansowymi, wielowątkowa, wciągająca, zaskakująca, napisana naprawdę w wartym uwagi stylu i ze świetnym klimatem retro!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na blogu.
Warszawianka zaczyna się mocno - w pewien ponury listopadowy wieczór 1885 roku znany warszawski adwokat zostaje znaleziony bez życia w jednym z domów uciech, na dodatek z raną postrzałową w piersi. Sprawą zajmuje się młody policjant, Aleksander Woronin, który dopiero co przybył do Warszawy i w sumie przypadkiem został do niej przydzielony. W czasie czynności śledczych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-16
We wstępie (czy raczej prologu) książki "Florencja. Od Dantego do Galileusza" jej autor bardzo jasno określa swój cel, jakim jest pokazanie roli Florencja i Florentyńczyków w kształtowaniu i ewolucji renesansu. I w miarę czytania tej publikacji widać, że założenie to jest przez niego skwapliwie i szczegółowo realizowane. Paul Strathern próbuje bowiem nie tylko odpowiedzieć na pytanie, dlaczego akurat w tym mieście narodził się renesans, chociaż inne włoskie miasta miały warunki odpowiednie do powstania tego kierunku, ale też wskazuje na bohaterów i twórców tej nowej epoki w kulturze europejskiej.
"Nacisk na nowatorstwo, na robienie rzeczy po florencku w nadchodzących latach miał się okazać istotnym elementem wiodącej roli miasta w rozwoju renesansu"
Zgodnie z podtytułem, opowieść pana Stratherna zaczyna się od Dantego, prekursora renesansu, a więc od końca XIII wieku, aby przejść przez historię epoki odrodzenia aż do śmierci Galileusza w 1642 roku. Wskazuje na rolę twórców kultury w narodzinach i rozwinięciu renesansu, a więc artystów, jak pisarzy, malarzy, rzeźbiarzy, czy architektów, ale nie zapomina również o mecenasach, którzy hojnie ich wspierali. Naprawdę wiele uwagi poświęca klanowi Medyceuszy, którzy przez wiele lat praktycznie sprawowali władzę we Florencji i udzielali wsparcia ówczesnym twórcom.
Autor pokazuje nie tylko bardzo znane postacie epoki odrodzenia, jak Giovanni Boccacio, Francesco Petrarka, Donatello, Leonardo da Vinci, ale też tych nieco mniej popularnych twórców, jak na przykład Giotto, Filippo Brunelleschi, Paolo Uccello, czy Leon Battista Alberti, będący niejako zapowiedzią "człowieka renesansu". Nie zatrzymuje się jednak na kulturze, daje też wgląd w tło społeczno-polityczne, opisując m.in. wszelkie intrygi, wojny, wojenki, niesnaski między wielkimi rodami Florencji, czy władcami sąsiednich włoskich miast-państw. Nie zapomina też o pierwszych bankach, początkach ogólnej bankowości, co również miało wpływ na rozwój renesansu w tym, a nie innym włoskim mieście.
Nie jest to książka od której nie sposób się oderwać, raczej do dawkowania sobie po trochu, choć jak na publikację historyczną jest napisana całkiem barwnie i przystępnie. Nie mogę jej nazwać lekką, ale też nie przytłoczyła mnie datami czy postaciami historycznymi, mimo iż pojawiało się ich naprawdę wiele. Różne ciekawostki na temat życia różnych postaci czy ich pracy i fakt, że pan Strathern pisze o temacie z taką pasją, bardzo urozmaicały lekturę.
Nie do końca podobało mi się z kolei to, że autor czasem stosował pewne skróty myślowe, przez co chwilami musiałam wracać się do wcześniejszych akapitów. Trochę zbyt wiele uwagi poświęcał on też sprawom finansowym i bankowym, przez co pewne fragmenty były dla mnie nieco nużące. Z kolei dość zaskakujące i nieco irytujące było to, że niektóre imiona postaci historycznych występujących w tej książce zostały spolszczone, czasem z kolei stosowane były zamiennie w wersji polskiej i oryginalnej, a inne występowały wyłącznie w oryginalnej formie. Wprowadzało to niepotrzebny chaos, ale to raczej zastrzeżenie do tłumaczenia, nie do autora.
"Florencja. Od Dantego do Galileusza" to publikacja wydana z dbałością o szczegóły, z piękną okładką i wyklejką. Wzbogacona ilustracjami i bogatą bibliografią, stanowi ciekawe, dość dogłębne wprowadzenie w historię tego miasta, z naciskiem na jego rolę w narodzinach i rozwoju renesansu. Nie jest to książka dla każdego, jednak może zainteresować pasjonatów historii, ale również osoby zainteresowane kulturą i sztuką renesansu, czy też po prostu lubiące włoskie klimaty ;).
Za możliwość poznania tej interesującej książki przedpremierowo dziękuję Wydawnictwu.
We wstępie (czy raczej prologu) książki "Florencja. Od Dantego do Galileusza" jej autor bardzo jasno określa swój cel, jakim jest pokazanie roli Florencja i Florentyńczyków w kształtowaniu i ewolucji renesansu. I w miarę czytania tej publikacji widać, że założenie to jest przez niego skwapliwie i szczegółowo realizowane. Paul Strathern próbuje bowiem nie tylko odpowiedzieć...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-03
Na wstępie tej opinii przyznam szczerze, że do naukowczyni mi bardzo daleko, a już zwłaszcza w dziedzinie fizyki i astronomii. Nie mogłam się jednak oprzeć lekturze autobiografii Drogi Mlecznej. Bo czyż nie brzmi to intrygująco? Sięgnęłam po tę niepozorną publikację i zdecydowanie nie żałuję ;).
Ta krótka, a jakże pełna treści książka, to faktycznie autobiografia Drogi Mlecznej. Autorka nie opowiada ze swojej perspektywy, ale snuje opowieść o Galaktyce, wybierając kosmiczne pole widzenia, że tak to ujmę. Oto bowiem sama Droga Mleczna prowadzi czytelnika przez swoje meandry, zaczynając od swojego początku (co już jest niełatwe, bowiem czy ktoś wie kiedy dokładnie powstała nasza Galaktyka?), nie zapominając jednak o tym, że jako słabi ludzie nie odkryjemy nigdy jej wszystkich sekretów.
Pomysł z tą kosmiczną narracją jest naprawdę świeży. Autorka ma przy tym tak bezpretensjonalny styl, operuje tak fajnym i lekkim poczuciem humoru, jak na tematykę naukową, że myślę, że czemu nawet osoby nie będące orłami w dziedzinie fizyki i astronomii, mogą zrozumieć o czym opowiada (sprawdzone na mnie!).Widać w tej książce wielką pasję i chęć podzielenia się wiedzą, a nawet rozkochania ludzi w kosmosie, zachęcenia do poznawania nie tylko naszej galaktyki, ale też ogólnie kosmicznych tajemnic.
Autobiografia Drogi Mlecznej jest dość krótka, ale zawiera naprawdę dużo wiedzy, podanej w naprawdę sympatyczny, przystępny - i co ważne - skoncentrowany sposób. Wspomniany wyżej gawędziarski styl i odrobina fajnej ironii pomagają łatwiej przyswoić ogrom informacji, chociaż mimo tej lekkości narracji, ta lektura wymaga skupienia - nie da się jej przeczytać w jedno popołudnie, raczej warto jej poświęcić trochę czasu.
Książka ta zawiera nie tylko wiedzę o samej tytułowej Drodze Mlecznej, ale też zapewnia czytelnikowi fascynującą podróż w kosmosie - o gwiazdach i planetach, o innych galaktykach, o czarnych dziurach, czy mitach powiązanych z tą tematyką, ale też o odkryciach w tej materii i o zagadnieniach związanych z astrofizyką. W opowieści o Galaktyce autorka przemyca też prawdy o świecie i o nas, ludziach. Poza tym, publikacja ta wzbogacona jest o przypisy z różnymi ciekawostkami i odsyłaczami do źródeł, które mogą być impulsem do dalszych lektur w tematyce kosmicznej.
Bardzo polecam tę niepozorną książeczkę wszystkim, którzy chcą poczytać o Drodze Mlecznej i innych powiązanych z nią tematach, bez odbijania się o skomplikowane naukowe teorie i trudną do zrozumienia fizyczną i astrofizyczną terminologię. Myślę, że tę publikację mogą śmiało przeczytać osoby, które tak, jak ja są nie po drodze z astrofizyką i boją się naukowych książek. Z ręką na sercu polecam tę książkę, nie bójcie się jej, pozwólcie Drodze Mlecznej przedstawić się i pokazać się w całej okazałości! Kto wie, może po tej lekturze zapragniecie dowiedzieć się więcej?
Dziękuję Wydawnictwu za możliwość poznania tej książki przedpremierowo - współpraca reklamowa, barterowa.
Na wstępie tej opinii przyznam szczerze, że do naukowczyni mi bardzo daleko, a już zwłaszcza w dziedzinie fizyki i astronomii. Nie mogłam się jednak oprzeć lekturze autobiografii Drogi Mlecznej. Bo czyż nie brzmi to intrygująco? Sięgnęłam po tę niepozorną publikację i zdecydowanie nie żałuję ;).
Ta krótka, a jakże pełna treści książka, to faktycznie autobiografia Drogi...
2023-05-25
Akcja "Srebrnego wrzeciona" rozgrywa się dwutorowo: głównie w połowie XIX wieku i bohaterką jest Wiktoria, córka powstańca listopadowego, ale pomiędzy jej historią pojawiają się retrospekcje z litewskiej wsi 1640 roku (i kolejnych lat), gdzie śledzimy losy Vaivy, dziewczyny oskarżonej o czary. Pierwsza z młodych kobiet ucieka przed aranżowanym małżeństwem z odrażającym adoratorem i trafia na dworek na Litwie, druga z kolei, po tym jak odrzuca awanse miejscowego kowala, zostaje oskarżona o magiczne praktyki i skazana na śmierć. Obie nie wiedzą jednak, że te tragiczne okoliczności to początek czegoś nowego i ich los dopiero jest w trakcie przędzenia...
Od razu wspomnę, że Ewa Sobieniewska zachwyciła mnie tą książką i jestem naprawdę pod wrażeniem jej debiutu. Widać jaką pracę wykonała, żeby odtworzyć realia historyczne i stworzyć tak wciągającą, rozbudowaną opowieść. Podobał mi się klimat epoki, jaki odmalowała autorka - te wszystkie konwenanse, życie w dworku kontra żywot mniej uprzywilejowanych, trudna sytuacja kobiet i tym podobne. Do tego stroje z tamtych czasów, odrobina folkloru, barwne opisy jedzenia - to wszystko stanowi być może tylko tło, ale w tej powieści jest naprawdę dobrze opisane i przygotowane. Poza tym, mamy też przypisy wyjaśniające pewne kwestie historyczne czy terminy, a więc można powiedzieć, że to nie tylko pozycja rozrywkowa, ale można też z niej się czegoś nauczyć. Zachwyciła mnie też świetna stylizacja języka, pozwalająca wczuć się w klimat czasów, ale zarazem umożliwiająca łatwy odbiór - historia jest opisana w dość lekkim, bardzo przystępnym stylu, będąc jednak staranną, dopracowaną powieścią historyczną. Podobały mi się też nawiązania i wtręty literackie, tak ubarwiające całą opowieść.
Historia obu bohaterek snuta jest tu niespiesznie, ale zarazem nie jest nudna, czy zbyt powolna. Chwilami jest też naprawdę poruszająca, wzbudzająca całą gamę emocji - od współczucia i niedowierzania, przez smutek i gniew, po zaskoczenie i radość, zwłaszcza w przypadku historii Vaivy. Nie zabrakło tu też melodramatyczności, odrobiny naiwności, zarówno w postępowaniu bohaterów, jak i prowadzeniu akcji, a także czasem zbyt gładkiego rozwiązywania pewnych spraw, ale przyznam szczerze, że mnie to nie drażniło, chociaż takie klimaty z reguły powodują u mnie przewracanie oczami. Może dlatego, że całość była taka porywająca, wciągająca i nieoczywista.
Obie główne postacie kobiece, których historie się przeplatają w tej książce, zostały opisane w sposób wnikliwy i rozbudowany. Możemy poznać nie tylko ich losy, ale też charaktery, przez co sposób postępowania tych postaci jest logiczny i zrozumiały. Wiktoria jest ciekawą bohaterką - z jednej strony nieco krnąbrna, inteligentna panienka, którą uwiera narzucona przez społeczeństwo rola, odważna, buntowniczka, która próbuje walczyć z losem, z drugiej nieco niepewna, nie mająca wiedzy o świecie, zagubiona, poszukująca. Nie jest idealną wonder woman XIX-wieku, to młoda kobieta, która odkrywa nie tylko siebie samą, ale i poznaje prawdziwą miłość, która warta jest wszelkich poświęceń. Vaiva z kolei, to ofiara zazdrości, namiętności nieodpowiednich mężczyzn i ciemnoty ludu, ale zarazem pani własnego losu, która po swojemu radzi sobie ze spadającymi na nią tragediami i przeciwnościami od życia i ludzi. Jej historia jest znacznie bardziej dramatyczna, trudna, poruszająca, ale też dająca nadzieję. Obie bohaterki są różne, jednak mają w sobie coś podobnego - kobiecą siłę i niezłomność, ale też delikatność i tkliwość oraz serce pragnące nie tylko miłości, czy poczucia bezpieczeństwa, lecz również namiętności.
Bo tak naprawdę ważnymi wątkami w tej powieści są te romansowe. Mamy tu historie miłosne w dawnym stylu, okraszone jednak zaskakująco pasującą doń dawką namiętności, która zarazem nie unowocześniała niepotrzebnie całej powieści, jak to się często dzieje we współczesnych książkach. Nie znajdziemy tu tandetnej erotyki na poziomie popularnych harlequinów, ale bardzo delikatnie i zdecydowanie nie wulgarnie, a raczej przekonująco opisane to, jak rozwija się i rośnie pożądanie między dwojgiem ludzi. Poza tym książka ta ma w sobie szczyptę magii i tajemnicy, która dodaje jej nieco oryginalności. Znajdziemy w niej też trochę feminizmu, ale takiego na miarę czasów, w jakich rozgrywa się ta opowieść, nieprzesadnego, czy uwspółcześnionego. Pojawiają się też różne intrygi i skomplikowane relacje międzyludzkie, mamy ciekawe relacje ze szlacheckiego życia i nieco ducha patriotyzmu. Ta mieszanka, wzbogacona o fascynujące tło fabularne i fantastycznie opisane postacie kobiece, spowodowała, że cała książka totalnie wpasowała się w moje klimaty czytelnicze, przypominając powieści w dawnym stylu.
Żeby nie było zbyt słodko i idealnie, mam kilka zastrzeżeń. Po pierwsze, niektórzy bohaterowie tej książki są zbyt czarno-biali: albo dobrzy, albo zupełnie źli, do tego czasem przekoloryzowani - to kwestia zwłaszcza tych negatywnych charakterów, którzy często są totalnie obrzydliwi i nieludzcy. I chociaż przy niektórych autorka starała się dodać nieco odcieni szarości, to jednak niekoniecznie mnie przekonała. Ale jak wspomniałam, dotyczy to postaci drugoplanowych, więc nie jest jakimś strasznym uchybieniem, a raczej niedociągnięciem. Po drugie, mam też pewne obiekcje co do zakończenia - wydaje mi się, że przy tak rozbudowanym wstępie i bogatym w wątki oraz szczegóły rozwinięciu, okazało się zbyt szybkie. Prawie wszystko wyjaśniło się może nie łatwo (bo jednak bohaterowie swoje przeżyli), ale dość pośpiesznie, w niektórych kwestiach jakby nieco na siłę. Brakowało mi wyjaśnienia pewnych spraw, ale widzę, że autorka ma w planach kolejne książki powiązane z tą opowieścią, więc może ten mój niedosyt zostanie nakarmiony odpowiednio.
Cóż mogę jeszcze dodać? Przede wszystkim, te wysokie oceny na portalach książkowych zdecydowanie nie są przesadzone. To naprawdę świetny debiut literacki, przygotowany z dbałością o szczegóły i klimat epoki, porywający, pełen emocji i interesujących bohaterek. To książka totalnie w moich klimatach, czytało mi się ją świetnie, bez przestojów, wprost nie mogłam się oderwać. Zauroczyła mnie i poruszyła zwłaszcza trudna historia Vaivy, ale i o losach Wiktorii czytałam z zainteresowaniem. Bardzo polecam i niecierpliwie czekam na kolejne powieści pani Sobieniewskiej!
Recenzja powstała we współpracy z Autorką - współpraca reklamowa, barter.
Pierwotnie pojawiła się na blogu.
Akcja "Srebrnego wrzeciona" rozgrywa się dwutorowo: głównie w połowie XIX wieku i bohaterką jest Wiktoria, córka powstańca listopadowego, ale pomiędzy jej historią pojawiają się retrospekcje z litewskiej wsi 1640 roku (i kolejnych lat), gdzie śledzimy losy Vaivy, dziewczyny oskarżonej o czary. Pierwsza z młodych kobiet ucieka przed aranżowanym małżeństwem z odrażającym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-05-12
"Spotkamy się pod drzewem ombu" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Santy Montefiore i od razu przyznam, że uważam je za udane, chociaż spodziewałam się po tej książce czegoś zupełnie innego. Powieść śledzi losy Sofii Solanas, młodej Argentynki pochodzącej z dużej, bogatej rodziny. Dziewczyna wdaje się w zakazany romans i przez to jest zmuszona opuścić dom rodzinny, ukochaną pampę i magiczne drzewo ombu...
Początkowo trochę się obawiałam objętości tej książki - że będzie mi się czytać kiepsko, że mnie znudzi, tymczasem okazało się, że moje obawy były bezpodstawne. Jest to bardzo wciągająca opowieść, napisana całkiem lekko, barwna, pełna życia. Może język, jakim się posługuje autorka, był chwilami nieco zbyt kwiecisty, ale zdecydowanie pasował do całej nastrojowej historii. Przyznam też szczerze, że ta powieść kojarzy mi się z taką delikatniejszą, subtelniejszą wersją telenoweli latynoamerykańskiej i być może to też dzięki temu okazała się dla mnie tak przystępna w odbiorze.
Losy Sofii i rodziny Solanas są bardzo wyraźnie umiejscowione w historii Argentyny - opowieść rozgrywa się przez kilkadziesiąt lat i możemy w niej śledzić przemiany społeczno-polityczne w tym kraju, stanowiące ciekawy kontekst do całej historii. Podobało mi się, że miejsce akcji jest ważne dla tej powieści, wpływa na nią, nie jest tylko bladym, niepotrzebnym tłem. Poza tym tym autorka tak barwnie opisuje okoliczności przyrody, jak argentyńską pampę, czy takie małe, codzienne aktywności, jak rodzinne grillowanie Solanasów, wspinanie się na drzewo ombu czy gra w polo, że można się poczuć, jakby się tam było, w tym kraju, wśród tej właśnie rodziny.
"Spotkamy się pod drzewem ombu" to bardzo klimatyczna, pełna specyficznego uroku, nieco nostalgiczna powieść obyczajowa. To też bardzo rozbudowana, szczegółowa saga rodzinna, śledząca losy kilku członków argentyńskiego znaczącego rodu. Poza tym, to po prostu bardzo życiowa opowieść o ludziach, ich emocjach i namiętnościach, o zakazanej miłości, tęsknocie, wreszcie o więzach rodzinnych i przynależności. Sporo się w niej dzieje, a jest zarazem dość spokojna, zawiera w sobie pewną nutkę melodramatyczności, bywa też ckliwa, ma całą gamę różnorodnych emocji i wzbudza je też w czytelniku - wzrusza i porusza czułe struny, zaskakuje, czasem smuci, czasem nieco irytuje, ale na pewno nie nudzi.
W tej powieści pojawia się naprawdę wiele wątków i tematów, m.in. miłość w różnych odcieniach, a zwłaszcza zakazany romans, do tego trudne relacje rodzinne, niedopasowanie i poszukiwanie swojego miejsca, a wreszcie wartość i siła przebaczenia. Pod pewnymi względami to dość kontrowersyjna powieść, zachowania bohaterów często bywają wręcz godne potępienia i chociaż nie polubiłam większości postaci (zwłaszcza Sofii), to autorka tak dobrze opisała swoich bohaterów, że nawet jeśli ich wybory mnie denerwowały czy szokowały, to zarazem mogłam ich chociaż trochę zrozumieć.
Jak widać, moje pierwsze spotkanie z autorką okazało się naprawdę bardzo dobre. Chociaż nie jest to książka idealna i nie wszystko mi w niej odpowiadało (decyzje bohaterów!), to doceniam barwne pióro pani Montefiore i jestem ciekawa innych jej powieści. Jeśli z kolei Wy lubicie klimatyczne, rozbudowane historie obyczajowe z ciekawym tłem, to bardzo polecam "Spotkamy się pod drzewem ombu"!
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
"Spotkamy się pod drzewem ombu" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Santy Montefiore i od razu przyznam, że uważam je za udane, chociaż spodziewałam się po tej książce czegoś zupełnie innego. Powieść śledzi losy Sofii Solanas, młodej Argentynki pochodzącej z dużej, bogatej rodziny. Dziewczyna wdaje się w zakazany romans i przez to jest zmuszona opuścić dom rodzinny,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01
Kiedy zobaczyłam tytuł tej powieści, zatrzymałam się na chwilę. Przez myśl mi przeszło, że znowu mamy powieść o kobiecie powiązanej z nazistami - czyż rynek książki nie jest już nadmiernie nasycony historiami o narzeczonych, żonach, córkach, siostrach, kochankach niemieckich żołnierzy? Postanowiłam jednak dać szansę tej publikacji, bowiem z tego co zauważyłam, to debiut literacki, więc ciekawa byłam jak autorka sobie poradzi z taką trudną tematyką...
O czym jest ta powieść? O Alicji Sambor, lekarce, która znajduje się w trudnej sytuacji życiowej - jej męża rozstrzelało Gestapo, a ona wraz z nastoletnią córką musi uciekać z Warszawy. Kobieta znajduje schronienie w niewielkiej miejscowości, gdzie jej pobyt zaczyna się niekoniecznie pozytywnie, bowiem ratuje od śmierci niemieckiego żołnierza, przez co miejscowa ludność odnosi się do niej z niechęcią, nazywając ją "lekarką nazistów". Kiedy jednak Alicja pomaga też pewnemu partyzantowi, jej położenie się odmienia i od tego czasu wikła się w niebezpieczną sytuację - leczy zarówno członków leśnego oddziału, jak i znienawidzonych przez Polaków okupantów. Na dodatek jej życie komplikuje niespodziewane uczucie...
Zacznę od tego, że pod względem formy nie mam tej książce nic do zarzucenia - jest napisana prostym językiem, bez wielkich słów czy niepotrzebnego patosu, bez błędów, całkiem lekko (patrząc na trudną tematykę), płynnie, przez co czyta się ją szybko. Jak na debiut literacki (a przynajmniej tak mi się wydaje, że to debiutancka powieść), naprawdę autorce świetnie wyszła ta książka pod względem językowym. Poza tym, sporo się w tej opowieści dzieje, przez co wciąga i wzbudza zainteresowanie, jest w niej też dużo emocji. Niestety, tak jak się obawiałam sięgając po tę powieść, mam jednak kilka uwag co do samej historii...
Przede wszystkim, postać głównej bohaterki jest wręcz archetypowa - silna, odważna, pewna siebie lekarka, która wszem i wobec mówi, że jej zadaniem jest leczyć, a nie zabijać. Żeby jednak nie była aż taką Wonder Woman, autorka starała się też pokazać, że jest to zarazem kobieta krucha i pełna lęków, postępująca lekkomyślnie, często kierująca się sercem, a nie rozumem. I nie byłoby w jej postaci niczego złego, gdyby nie to, że przez nią i jej działania pojawia się tu w pewnym sensie romantyzacja sytuacji wojennej. Bo i owszem, Alicja przeżywa wiele trudów (choćby śmierć męża), ale przy tym jeszcze więcej dramatycznych sytuacji kończy się dla niej jeśli nie pozytywnie, to mimo wszystko niezupełnie tragicznie, chociaż często działa bez zastanowienia, a nawet wręcz brawurowo. Kobieta w pewnym sensie grała na dwa fronty - leczyła i żandarmów i partyzantów, a nie czułam wcale tego strachu, w jakim powinna żyć wybierając taką drogę. Ogólnie trudno mi było wczuć się w emocje i zrozumieć decyzje tej bohaterki, trudno za nią nadążyć.
Mam jeszcze pewne zastrzeżenia do akcji, która była bardzo szybka, czasem za bardzo, przez co czasami nie sposób było się zastanowić nad tym co się przed chwilą wydarzyło, bo już historia szła dalej. Niestety, często też wydarzenia z tej książki okazywały się niewiarygodne, nielogiczne i po prostu potraktowane dość naiwnie. Poza tym cała opowieść ma strasznie melodramatyczny wydźwięk, jest mocno emocjonalna, co mnie również nieco drażniło, ale wiem, że wiele osób lubi takie klimaty. Oczywiście, gdzieś tam przewijają się dramaty wojny, jest śmierć, zniszczenie, nienawiść, ale to wszystko jest przy tym potraktowane dość płytko, właśnie trochę na zasadzie wyciskacza łez. Zwłaszcza jeden ckliwy moment był moim zdaniem nie do przyjęcia. Nie będę zdradzać w jakim wątku, bo to duży spojler, ale w tej sytuacji postępowanie bohaterki było dla mnie kompletnie niezrozumiałe, niezgodne z tym, co robiła i mówiła wcześniej.
Mam nadzieję, że jednak Was nie zraziłam do poznania tej książki, bo jest to naprawdę dobry debiut, po prostu nie do końca przemyślany pod względem tego, w jaki sposób przedstawiona tu została trudna sytuacja wojenna, a także posiadający nie do końca przekonywującą główną bohaterkę (a przynajmniej mnie nie przekonała do siebie). Myślę, że fanki pełnych emocji powieści obyczajowo-historycznych z silnie zarysowanymi wątkami miłosnymi, mogą być zadowolone z tej lektury, zwłaszcza, że widziałam wiele zachwytów nad nią na różnych portalach książkowych.
Nie będzie to moja ulubiona książka, jednak chętnie przeczytam kolejne powieści autorki, bo widzę tu duży potencjał. Wydaje mi się jednak, że przydałoby jej się trochę pracy nad ogólnym wydźwiękiem opowieści i bohaterami. I wtedy będzie idealnie, bo na ten moment oceniam ją jako dobrą :).
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Filia - dziękuję serdecznie za możliwość przeczytania tej książki przedpremierowo.
Pierwotnie pojawiła się na blogu Książki Agi.
Kiedy zobaczyłam tytuł tej powieści, zatrzymałam się na chwilę. Przez myśl mi przeszło, że znowu mamy powieść o kobiecie powiązanej z nazistami - czyż rynek książki nie jest już nadmiernie nasycony historiami o narzeczonych, żonach, córkach, siostrach, kochankach niemieckich żołnierzy? Postanowiłam jednak dać szansę tej publikacji, bowiem z tego co zauważyłam, to debiut...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-17
"Rozdroża 1999" zaczynają się mocno, od wielkiej tragedii niewolników, trudnej, ale opisanej dość enigmatycznie, a przy tym nieco kwieciście. Następnie autor miesza różne historie i perspektywy, aby skupić się na losach tajemniczego Alwina, który podróżując w różne ciekawe miejsca, szuka siebie, aby w końcu trafić do barwnej, choć nie beztroskiej Brazylii...
Cała książka jest nietypowa i nieoczywista, tak, jak jej tytuł i okładka. Wymyka się sztywnym ramom gatunkowym - to trochę powieść, trochę jakby literatura podróżnicza, ale ma też cechy literatury wspomnieniowej (albo po prostu jest stylizowana na taką), a i nieco filozoficznych życiowych rozważań się w niej znajdzie. Tytułowe rozdroża, to sytuacje, w jakich znajdują się bohaterowie, ale i my sami. To momenty, kiedy trzeba wybierać swoją drogę i ruszać w nieznane, jak nasz bohater ruszył za miłością do Brazylii. Co najlepsze, wszystko w tej książce w jakiś sposób się łączy, ale nie zdradzę w jaki, to już musicie sprawdzić sami.
Alwin, postać, która spaja całą książkę, poszukuje swojego miejsca w świecie. Nie chce żyć jak wszyscy, szuka innego sposobu na życie niż tradycyjne: stała praca, rodzina, mieszkanie, samochód etc. Podróżuje w różne miejsca, łapiąc okazje: a to wyjazd na Erasmus, a to jakaś praca dorywcza, korzysta jak może. I właśnie w czasie tych wyjazdów zdobywa przyjaciół, doświadczenia, wspomnienia, odkrywa miłość, zgłębia duchowość, a to wszystko okraszone jest muzyką przenikającą do głębi (nota bene na końcu książki autor dzieli się swoją bardzo eklektyczną playlistą) i rozważaniami o sensie, przyczynie i celu.
Język, jakim posługuje się autor przy opowiadaniu swojej historii jest dość kwiecisty, bogaty w barwne słowa i jak dla mnie chwilami przesadnie pompatyczny. Mam wrażenie, że już to, o czym pisze autor, ma swoją moc, nie trzeba tego jeszcze podkreślać efekciarstwem wymowy, wystarczy, że w większości opowiada w pierwszej osobie, że dzieli się swoimi i nieswoimi historiami - barwnymi i szarymi, smutnymi i radosnymi, pełnymi sensu i bezsensownymi, po prostu życiowymi.
Od razu zaznaczę, że nie jest to najlepsza książka, jaką przeczytałam, ale mnie w pewien sposób ujęła swoją innością, tymi opowieściami o Brazylii, czy bardzo oryginalnym i zręcznym wpleceniem w historię losów różnych postaci. Jak wspomniałam wyżej, przeszkadzał mi trochę ozdobny styl, nie do końca nadążałam nad egzystencjalnymi i duchowymi rozważaniami, ale ogólnie mi się podobała. Była świeża, inna, skomplikowana, ale za razem na swój sposób prosta. Jeśli lubicie książki nieoczywiste, wychodzące poza szeroko pojęte ramy, to polecam Wam "Rozdroża 1999". Ta publikacja może Was naprawdę zaskoczyć!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Glowbook - serdecznie dziękuję za egzemplarz książki.
"Rozdroża 1999" zaczynają się mocno, od wielkiej tragedii niewolników, trudnej, ale opisanej dość enigmatycznie, a przy tym nieco kwieciście. Następnie autor miesza różne historie i perspektywy, aby skupić się na losach tajemniczego Alwina, który podróżując w różne ciekawe miejsca, szuka siebie, aby w końcu trafić do barwnej, choć nie beztroskiej Brazylii...
Cała książka...
2022-11
"Strażniczka wspomnień" to opowieść snuta dwutorowo: akcja rozgrywa się w latach 30-tych XX wieku na terenie Ukrainy i naprzemiennie w 2004 roku w Stanach Zjednoczonych. W wątkach z przeszłości poznajemy Katię, młodą dziewczynę, która wraz z rodziną żyje sobie na spokojnej, ukraińskiej wsi. Sielankowe życie, jakie zna, wkrótce zmienia się w koszmar - w jej kraju nastaje sztucznie wykreowany Wielki Głód, który zbiera tragiczne żniwo. W wątkach bardziej współczesnych mamy historię Cassie, młodej wdowy, która wskutek różnych okoliczności postanawia zamieszkać u swojej babci, gdzie odkrywa pamiętnik opowiadający o tym, co jej tajemnicza przodkini przeżyła w ojczyźnie, w Ukrainie, kilkadziesiąt lat wcześniej...
Cała opowieść jest snuta z perspektywy wszechwiedzącego narratora. Nie jest to lekka i przyjemna lektura, została jednak napisana w prostym i przystępnym stylu. To bardzo emocjonalna powieść, poruszająca, choć przy tym niepozbawiona nadziei. Zwłaszcza wątki z przeszłości są naprawdę bardzo dramatyczne i trudne. Nie umiem ocenić przy tym na ile ta książka jest zgodna z realiami historycznymi, niewiele wiem na ten temat, ale ponieważ to opowieść oparta na wspomnieniach prababci autorki (która akurat Hołodomoru nie przeżyła, ale znała to z opowieści innych) i na własnym researchu w tekstach źródłowych, przeprowadzonym przez panią Litteken, to myślę, że można ją uznać za prawdziwą albo bliską prawdzie.
Właśnie te momenty, kiedy autorka opowiada o losach Katii i o Wielkim Głodzie, są najlepsze z całej książki. Są trudne, smutne, poruszające, chwytające za serce, przedstawione z całą gamą emocji. Czytanie tych przeżyć bohaterki nie jest łatwe, ale uważam, że warto to zrobić, choćby po to, żeby w nieco bardziej przystępny sposób dowiedzieć się o tak wielkiej tragedii, jaka spotkała naród ukraiński przed prawie stu laty. Ja sama wiedziałam niewiele na ten temat, a teraz, po przeczytaniu, doczytałam nieco więcej i jestem w dalszym ciągu pełna złości i rozczarowania, że ludzie ludziom zgotowali taki los...
W pewnym sensie to historia na czasie - kiedy nasi sąsiedzi walczą o wolności, przypomina inną tragedię, jaka dotknęła Ukrainę - Wielki Głód. Autorka sama zauważa o tym w posłowiu: "Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że wydanie mojej powieści, traktującej o dawnej zbrodni na narodzie ukraińskim, zbiegnie się z tragedią współczesną i bardzo podobną".
Jeśli zaś chodzi o fragmenty współczesne w tej powieści, to niestety tu poczułam rozczarowanie. Cała historia Cassie jest banalna, a wątki miłosne wyjątkowo naiwne, oklepane i przewidywalne. Nie ma tu niestety niczego oryginalnego, mam wrażenie, jakbym czytała podobne opowieści, a sama Cassie jest dość irytującą postacią. Owszem, autorka wplotła tu temat żałoby, próby pogodzenia się z przeszłością, a także ułożenia sobie życia na nowo, ale jakoś mnie tym nie przekonała. Prawdę mówiąc, gdyby nie wspomniane wyżej wątki z lat 30-tych, które są interesujące i zarazem wstrząsające, to bym porzuciła tę lekturę.
Jak widzicie, "Strażniczka wspomnień" to książka nierówna: z jednej strony mamy tu tragiczne, dotykające czytelnika opowieści o wyjątkowo trudnym, prawdziwym momencie historycznym i dramatycznych losach bohaterki, a z drugiej nieciekawe, pospolite, schematyczne wątki bardziej współczesne. Siłą całej powieści jest jednak jej tematyka - chyba nie spotkałam się do tej pory z książką obyczajową poruszającą temat Wielkiego Głodu na Ukrainie.
Myślę, że nie jest to opowieść dla osób bardzo uczuciowych, wczuwających się, mogą bowiem zbyt mocno przeżyć tę lekturę. To książka zdecydowanie dla czytelników powieści obyczajowych rozgrywających się w trudnych czasach, którzy jednak podchodzą do lektury nieco bardziej na chłodno.
Książka powstała we współpracy z Wydawnictwem Muza, któremu dziękuję za możliwość poznania tej książki przedpremierowo.
"Strażniczka wspomnień" to opowieść snuta dwutorowo: akcja rozgrywa się w latach 30-tych XX wieku na terenie Ukrainy i naprzemiennie w 2004 roku w Stanach Zjednoczonych. W wątkach z przeszłości poznajemy Katię, młodą dziewczynę, która wraz z rodziną żyje sobie na spokojnej, ukraińskiej wsi. Sielankowe życie, jakie zna, wkrótce zmienia się w koszmar - w jej kraju nastaje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-10-01
[Przedpremierowo]
"Pani Labiryntu" to opowiedzenie na nowo historii mitologicznej Ariadny, tej, która w oryginale pomogła Tezeuszowi dostać się do mitycznego labiryntu, zabić Minotaura i wrócić bez uszczerbku. Wersja pani Knedler to wyjątkowo ciekawe, bardzo szczegółowe spojrzenie na tę znaną opowieść - autorka nadała jej bardziej realnego wydźwięku, oddarła nieco z baśniowości i boskości, pokazała, że za mitycznymi historiami stoją ludzie - ich namiętności, strach, gniew, tajemnice...
Naprawdę bardzo ludzka jest to książka, emocjonalna, ale przy tym taka spokojna, snuta raczej nieprędko, ze zwrotami akcji, ale bez zbytniego dynamizmu. Autorka pisze bardzo plastycznie, lekko i bezpretensjonalnie, dzięki czemu jej opowieść czyta się szybko i z zainteresowaniem. Poza tym, nie pomija brutalności poszczególnych bohaterów i ich bezwzględności, ale przy tym nimi nie epatuje. Historia opowiadana jest w pierwszej osobie, z perspektywy głównej bohaterki, ma więc też wymiar intymny, bardzo subiektywny i bliższy czytelnikowi.
"wiedział, że Labirynt działa na swoich zasadach, że chodzi mu zawsze o to, by człowieka wessać i nie wypuścić"
Tajemnica labiryntu, wokół którego osnuta jest cała historia, odkrywana jest stopniowo, nieco chaotycznie, powoli, ale też czasem dramatycznie. Labirynt, tak enigmatyczny, jest przy tym nieco przerażający - mało o nim wiadomo, a ci, którzy tam się dostają, w większości nie wychodzą zeń żywi. Ma w sobie też taki wymiar nieco magiczny i symboliczny - pozwala bohaterce zobaczyć więcej...
Ale tak naprawdę to nie labirynt jest tu najważniejszy. Zdecydowanie więcej jest tu o ludziach i naturze - wzajemnym oddziaływaniu na siebie sił przyrody i nas samych, sporo o niezwykłej sile kobiet, o ich znaczeniu dla świata, ale też o wartości matek. W ogóle jest to bardzo feministyczna opowieść, celebrująca kobiecość - od Wielkiej Matki, którą czczą mieszkańcy Krety, przez bohaterki, z Ariadną na czele. Poza tym autorka wplotła w swoją opowieść również ciekawe rozważania na temat istoty wiary i religii - zarówno w kontekście wierzeń greckich, jak też i uniwersalne spojrzenie. Bardzo ciekawie też wskazuje na to, jak powstawały mity, w jaki sposób proste historie mogły urosnąć do opowieści o niezwykłych wyczynach herosów.
"Matka. Nie ma nic świętszego od matki."
Na początku historii Ariadna może irytować - jest gadatliwa, ciekawska, wręcz wścibska, nieco mądralińska, często zbyt mądra jak na swój wiek - rzuca trafne przemyślenia o sprawach, nad którymi głowią się inni. Jednak w miarę rozwoju opowieści odkrywa rodzinne sekrety, ale też swoją siłę i znaczenie, dojrzewa, nabiera pewności siebie, zaczyna się buntować - wychodzi z cienia okrutnego ojca i staje się bohaterką w ścisłym tego słowa znaczeniu. Nie przestaje oczywiście być przemądrzała, czy patetyczna, ale jako dorosłej pasuje jej ten ton.
Nie pamiętam szczegółowo oryginalnej historii mitologicznej Ariadny, jedynie jej zarysy powiązane z labiryntem, nicią i Minotaurem, ale już po tych moich szczątkowych wspomnieniach widzę, że "Pani Labiryntu" to świeże, nowe i przede wszystkim, bardziej ludzkie spojrzenie na tę opowieść. Autorka w swojej powieści poszła dalej, niż to, co jest ukazane w micie i stworzyła opowieść pełną buntu przeciw niesprawiedliwości, z silną główną bohaterką i odrobiną miłości.
"A czułam... Czułam, że dopiero buduję swoją opowieść. Dopiero staję się bohaterką".
Bardzo podobała mi się ta książka. Była dla mnie lekturą fascynującą, taką inną, nieszablonową i błyskotliwą. Nowe podejście do mitu, skupienie się na ludziach i ich relacjach z naturą, wreszcie celebracja niezwykłości i siły matek i ogólnie kobiet - to naprawdę mocne strony tej powieści. Ma ona oczywiście też wady, jak na przykład nieco banalne zabarwienie przemyśleń bohaterki, ale myślę, że można na to przymknąć oko ;).
Bardzo polecam, zwłaszcza jeśli lubicie retellingi mitów, albo opowieści o ciekawych kobietach.
[Przedpremierowo]
"Pani Labiryntu" to opowiedzenie na nowo historii mitologicznej Ariadny, tej, która w oryginale pomogła Tezeuszowi dostać się do mitycznego labiryntu, zabić Minotaura i wrócić bez uszczerbku. Wersja pani Knedler to wyjątkowo ciekawe, bardzo szczegółowe spojrzenie na tę znaną opowieść - autorka nadała jej bardziej realnego wydźwięku, oddarła nieco z...
Zośka Wichocka ma za sobą wypadek samochodowy i utratę pracy, nie wie co zrobić ze swoim życiem. Przypadek, a może przeznaczenie sprawia, że w poszukiwaniu chwili odpoczynku trafia do Nieznajomki, niezwykłej osady gdzieś w górach. Tam poznaje kilka naprawdę oryginalnych postaci, często równie poranionych jak ona (a może nawet bardziej), choć bez widocznych blizn. Odkrywa tam też, że świat dookoła ma jej wiele do zaoferowania, musi tylko wiedzieć, na co zwracać uwagę...
"Warkocz spleciony z kwiatów" to spokojna, choć dość dynamicznie rozwijająca się powieść obyczajowa, osadzona w pięknych okolicznościach przyrody. Ma w sobie też odrobinę magii, pewnych przesądów, wierzeń i rytuałów powiązanych z naturą. Chociaż ja, jako osoba bardzo twardo stąpająca po ziemi, na praktyki bohaterów patrzyłam raczej z przymrużeniem oka, to książka ta stanowiła jednak dla mnie możliwość poznania czegoś nowego, ciekawych, choć może dziwacznych wierzeń i działań związanych z siłami przyrody.
Historię opowiedzianą w tej książce, ze względu na bardzo lekki, barwny i prosty styl i język, czyta się szybko i z dużym zainteresowaniem. Mimo iż nie wszystkie fragmenty przypadły mi do gustu (na przykład przemyślenia Zośki), to książkę tę pochłonęłam w kilka dni, zdecydowanie się przy niej nie nudząc ani przez moment. Całość jest bowiem nie tylko dobrze napisana, a liczne, bardzo ładnie ciekawe opisy przyrody i natury tylko dodają tej jej kolorytu. A i ma taki fajny klimat, nieco sielski, związany z miejscem akcji i ta wszechobecną przyrodą.
To pierwsza część serii "Leśne Ustronie", a jej zakończenie w dość dramatycznych okolicznościach powoduje, że z chęcią sięgnę po kontynuację (jak już się pojawi ;)).
Polecam i zapraszam na blog, gdzie jest pełna wersja mojej opinii - https://ksiazkirabe.blogspot.com/2021/09/190-troche-natury-wiedzma-trudna.html
Zośka Wichocka ma za sobą wypadek samochodowy i utratę pracy, nie wie co zrobić ze swoim życiem. Przypadek, a może przeznaczenie sprawia, że w poszukiwaniu chwili odpoczynku trafia do Nieznajomki, niezwykłej osady gdzieś w górach. Tam poznaje kilka naprawdę oryginalnych postaci, często równie poranionych jak ona (a może nawet bardziej), choć bez widocznych blizn. Odkrywa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-04-11
Po przeczytaniu "Siły kobiet" już wiem, że te wszystkie pozytywne opinie nie są przesadzone - to naprawdę bardzo dobra, wciągająca i przede wszystkim, poruszająca książka.
Autorka przenosi nas w świat lat 20. XX wieku, do Polski, która od niedawna cieszy się niepodległością, za to wstrząsana jest przepychankami politycznymi i niezgodą, czyni to w sposób bardzo interesujący, budując ciekawe tło polityczno-społeczne i wplatając w swoją opowieść postacie historyczne. W takich warunkach kobiety nie mają łatwo, nawet jeśli w końcu doczekały się praw wyborczych. W tej książce poznajemy dwie bardzo różne kobiety, które łączy jeden mężczyzna - każda z nich ma jednak inną historię z nim związaną, choć niewątpliwie obie bardzo źle wyszły na znajomości z tym mężczyzną. I to ich losy są osią książki, zwłaszcza doświadczenia Rozalii, która kocha zapachy i po śmierci męża próbuje odnaleźć swoje miejsce w świecie, być szczęśliwa po bardzo trudnym małżeństwie. Kiedy na jej drodze staje kochanka męża wraz z córką, kobieta postępuje w sposób niespodziewany i uruchamia lawinę zdarzeń, która może doprowadzić do zaskakującego zakończenia...
Wszystko to opisane jest prosto i barwnie, lekko, mimo iż bohaterki przeżywają naprawdę wiele trudnych chwil, dość dynamicznie, chociaż nieprzesadnie szybko, ze sporą dawką emocji, które jednak nie przytłaczają czytelnika. Dodatkowo, historia opisana w tej książce jest po prostu bardzo kobieca, opowiadająca o sile kobiet, o ich odwadze i determinacji, nie będąc przy tym przesadną w swoim feminizmie. Bardzo polecam!
Po przeczytaniu "Siły kobiet" już wiem, że te wszystkie pozytywne opinie nie są przesadzone - to naprawdę bardzo dobra, wciągająca i przede wszystkim, poruszająca książka.
Autorka przenosi nas w świat lat 20. XX wieku, do Polski, która od niedawna cieszy się niepodległością, za to wstrząsana jest przepychankami politycznymi i niezgodą, czyni to w sposób bardzo...
"Jutro pokochamy Rzym" to kontynuacja przygód internetowych przyjaciółek. Tym razem śledzimy losy Irminy, która wydaje się być w nieco innym miejscu w życiu niż jej koleżanki - Zośka i Danka, które poznaliśmy lepiej w poprzednich tomach. Ma ona teoretycznie swoją małą stabilizację, jednak tajemnice i trudna przeszłość mogą zmienić jej uporządkowaną egzystencję...
Jest to książka dość prosta, życiowa, ze wszelkimi wzlotami i upadkami, z codziennością i niecodziennością, to spokojna obyczajówka, niepozbawiona jednak zwrotów akcji i fabularnych zaskoczeń. Podobało mi się wplecenie w tę historię wątku pandemii, dzięki temu bohaterowie przeżywają to, co my niedawno - lockdowny, lęk przed zachorowaniem, osamotnienie etc. Podoba mi się też wątek internetowej przyjaźni, który spaja całą serię, jest taki bardzo prawdziwy i współczesny, a wycinki z konwersacji ubarwiają całą opowieść.
Polecam tę książkę fankom lekkich powieści obyczajowych, niepozbawionych jednak poważniejszych wątków, a zwłaszcza wszystkim, którzy przeczytali i polubili poprzednie tomy ;)
"Jutro pokochamy Rzym" to kontynuacja przygód internetowych przyjaciółek. Tym razem śledzimy losy Irminy, która wydaje się być w nieco innym miejscu w życiu niż jej koleżanki - Zośka i Danka, które poznaliśmy lepiej w poprzednich tomach. Ma ona teoretycznie swoją małą stabilizację, jednak tajemnice i trudna przeszłość mogą zmienić jej uporządkowaną egzystencję...
Jest to...
2022-04-29
"Dziewczyna z Berlina" to historia pełna emocji, porywająca, poruszająca, pozostająca z czytelnikiem na dłużej. Nie ma tu wartkiej akcji, wbrew informacjom na okładce, nie ma też wielkiej miłości (to znaczy pojawia się wątek romansowy, ale nie jest to najistotniejsza część książki), jest za to determinacja, odwaga, są trudne wybory, sytuacje trudne moralnie, ludzkie dramaty i przeżycia, oraz cała gama emocji. Pokazuje ona wojnę z nieco innej perspektywy, śledzi rozprzestrzenianie się zła, wskazuje na to, jak nasze czyny i decyzje mogą wpłynąć na innych. Nie jest to łatwa historia, za to została napisana z taką lekkością i subtelnością, że czyta się ją szybko i z zainteresowaniem. Nie ma tu makabrycznych opisów, ale piekło wojny ukazywane jest niejako między wierszami, bez epatowania przemocą, ale z szacunkiem dla ofiar.
Polecam tę książkę, zwłaszcza osobom, które nie są skore do wzruszeń, gwarantuję, że wzbudzi w Was emocje...
"Dziewczyna z Berlina" to historia pełna emocji, porywająca, poruszająca, pozostająca z czytelnikiem na dłużej. Nie ma tu wartkiej akcji, wbrew informacjom na okładce, nie ma też wielkiej miłości (to znaczy pojawia się wątek romansowy, ale nie jest to najistotniejsza część książki), jest za to determinacja, odwaga, są trudne wybory, sytuacje trudne moralnie, ludzkie dramaty...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Stefania Podgórska, zwana Fusią, to nastolatka, która chce się wyrwać z rodzinnej wsi i zamieszkać w mieście. Dzięki pośrednictwu sióstr, udaje jej się znaleźć pracę w Przemyślu, w sklepie prowadzonym przez żydowską rodzinę Diamantów. Wkrótce dziewczyna zaprzyjaźnia się ze swoimi pracodawcami, a zwłaszcza z jednym z czterech synów państwa Diamantów, Izydorem, zwanym Iziem. Niestety, ich radosną koegzystencję przerywa wybuch II wojny światowej. Stefania będzie musiała znaleźć w sobie wiele odwagi i sił, żeby pomóc swoim przyjaciołom i kilku innym Żydom, którzy przypadkiem trafią pod jej dach...
Powieść ta wzorowana jest na prawdziwych wydarzeniach, jak wspomina autorka, nie jest jednak książką historyczną. Jest to opowieść powstała na podstawie wspomnień Stefanii, jej bliskich, a także osób, które ukrywała, dodatkowo wsparta o research historyczny pani Cameron oraz konsultacje ze specjalistami w dziedzinie historii i jidysh. Dzięki temu obraz tamtych lat jest pełniejszy, niewątpliwie jednak najważniejszą rolę pełni w nim Stefania i jej bohaterstwo.
"Światło ukryte w mroku" to książka prosta, ale dynamiczna, która bez zbędnego patosu, ale też bez niepotrzebnego okrucieństwa, opowiada historię trudną, smutną, pełną niebezpieczeństw i tragicznych sytuacji, a przede wszystkim strachu. Jest to jednak opowieść nieco uładzona, nie brutalna, pokazująca okrucieństwo wojny i okupacji, ale też tę iskierkę człowieczeństwa, to światło w mrokach bestialstwa oprawców i tragedii dotykających zwykłych ludzi. Dzięki temu, że autorka patrzy na tę historię z dystansu, bez różnych historycznych i rodzinnych skojarzeń czy uprzedzeń, opowiada ją nieco inaczej, delikatniej, bez martyrologii, którą znamy z rodzimych opowieści tego typu.
Całość czyta się ją szybko, a lekkość, dynamizm, oraz wspomniana wyżej delikatność, z jakim autorka opisuje całą historię ukrywania aż 13 Żydów przez Stefanię i Helenę, powoduje, że to czytanie jest mimo wszystko przyjemne, ale też wiąże się z wieloma emocjami, ze strony odbiorcy.
Ta powieść to piękna historia o miłości, poświęceniu i niebywałej sile charakteru, napisana lekko i prosto, nieskomplikowanie, skupiająca się na pięknej postawie młodej Polki - Stefanii, która narażała życie, żeby pomóc innym. Nie jest to książka idealna pod względem językowym, czy narracyjnym, ale niewątpliwie ma wielką zaletę - jej największą wartością jest bowiem to, o czym opowiada. Warto poznać tę powieść, choćby po to, żeby dowiedzieć się o losach niezwykłej dziewczyny, tak mało znanej u nas w Polsce, za to docenionej odznaczeniem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
Stefania Podgórska, zwana Fusią, to nastolatka, która chce się wyrwać z rodzinnej wsi i zamieszkać w mieście. Dzięki pośrednictwu sióstr, udaje jej się znaleźć pracę w Przemyślu, w sklepie prowadzonym przez żydowską rodzinę Diamantów. Wkrótce dziewczyna zaprzyjaźnia się ze swoimi pracodawcami, a zwłaszcza z jednym z czterech synów państwa Diamantów, Izydorem, zwanym Iziem....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„No pasa nada! Nic się nie dzieje” to zbiór reportaży opowiadających historie zwykłych-niezwykłych Meksykanek. Jest to spojrzenie na życie kobiety w kraju, gdzie królują macho, czyli mężczyźni silni, odważni, męscy, ale też brutalni, zazdrośni, nie potrafiący uszanować swoich żon, córek, a czasem nawet matek. Historie, które relacjonuje pani Kowalik są krótkie, ale tak opowiedziane, że zostają na długo w pamięci czytelnika.
W 17 reportażach zawartych w tej książce poznajemy matki i żony, które na co dzień doświadczają tak wielu smutków i ciężarów, spotykamy również kobietę-naukowca, badającą rzeczy, które nie śniły się filozofom, czytamy też o szamankach, ale też o aktywistkach i wojowniczkach, jak również poznajemy historie prostytutek, czyli „dających radość” i nie tylko…
Widzimy codzienne życie tych jakże różnych kobiet, słuchamy opowieści o miłości, pracy, dzieciach, o ich smutkach i radościach. Możemy poznać ich zmagania z taką zwykłą, szarą, a czasem wręcz mroczną codziennością, często z różnymi niepowodzeniami, ale też z ogólnie przyjętym społecznym postrzeganiem kobiety jako matki i żony, której zadaniem jest dbanie o męża, rodzinę i dom. Ponadto, książka pokazuje również niebezpieczeństwa, jakie każdego dnia czyhają na Meksykanki i nie tylko. W te opowieści o kobietach, autorkach bardzo zręcznie wplata też informacje o społeczeństwie, gospodarce, wierzeniach, legendach i ogólnie kulturze Meksyku.
Czytając te, wydawać by się mogło, mało emocjonalne opowieści, byłam bardzo, ale to bardzo poruszona. Miałam w sobie wiele gniewu, złości, zdenerwowania na to, co te biedne kobiety przeżywają, czego doświadczają ze strony mężczyzn, ze strony społeczeństwa, władz etc. Jak to jest, że pobicia, gwałty i brak jakiegokolwiek szacunku to codzienność Meksykanek? Jak to możliwe, że jest tam tyle bezprawia, tyle zła? Dlaczego kobiety się na to godzą? Czemu nikt im nie pomaga? I przede wszystkim: dlaczego wszystko to przyjmują one z takim pogodzeniem się z losem, powtarzając: „Asi es”, czyli: „Tak już jest”?!
Autorce udało się w tak niewielu słowach zawrzeć wiele, udało się mówić o takich trudnych rzeczach bez oceniania, bez wyrażania swojej opinii, pozostawiając nam, czytelnikom, ocenę i dając nam też trochę do myślenia. Oprócz jej relacji, możemy poznać te wszystkie historie z perspektywy innych ludzi, bowiem pani Kowalik przytacza także fragmenty innych książek oraz informacje zebrane z filmów i innych źródeł, które podaje w przypisach. Ponadto, książkę kończy bibliografia, dzięki czemu osoby bardziej zainteresowane tematyką mogą znaleźć łatwo więcej informacji.
„No pasa nada! Nic się nie dzieje” to interesujący głos na temat, o którym mówi się tak mało, a jest tak ważny – o kobietach w świecie zdominowanym przez maczo. Warto poznać historie zawarte w tej książce, żeby zmienić trochę swoje spojrzenie na kulturę meksykańską. Polecam ją szczególnie osobom, które, tak jak ja, lubią czytać o innych kobietach i o innych kulturach…
„No pasa nada! Nic się nie dzieje” to zbiór reportaży opowiadających historie zwykłych-niezwykłych Meksykanek. Jest to spojrzenie na życie kobiety w kraju, gdzie królują macho, czyli mężczyźni silni, odważni, męscy, ale też brutalni, zazdrośni, nie potrafiący uszanować swoich żon, córek, a czasem nawet matek. Historie, które relacjonuje pani Kowalik są krótkie, ale tak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-01-29
"Białe róże z Petersburga" to romans historyczny, który rozgrywa się w Rosji z początku XX wieku. Poznajemy w nim równolegle losy dwojga młodych ludzi o jakże różnym pochodzeniu - Aleksandra i Leny. Przypadek, a może przeznaczenie, sprawia, że ich losy się przecinają i owocują miłością. Jednak, zarówno pochodzenie obojga, jak też losy ich kraju, nie wróżą im świetlanej przyszłości, na dodatek pojawia się ten trzeci - Iwan, groźny przeciwnik dla Aleksandra.
Autorka postawiła sobie trudne zadanie - opowiedzieć o trudnej miłości w czasach bardzo skomplikowanych i w miejscu szczególnym. Akcja bowiem rozgrywa się w Petersburgu, mieście urzędowania cara, miejscu gdzie arystokracja oddaje się zabawom i próżniactwu, a robotnicy żyją z dnia na dzień z marnej pensji. Cała historia bohaterów opowiadana jest od 1905 do 1918 roku, a więc w czasie przemian dotykających zarówno Rosję, jak też cały świat, w czasie pierwszej tak krwawej wojny, a także rewolucji październikowej, w czasach, kiedy stary porządek upadł, a ludzie zaczęli na nowo organizować rzeczywistość.
Całość czyta się szybko, może dlatego że akcja jest wartka i bez zbędnych postojów mknie ku ostatecznemu rozstrzygnięciu losów naszej trójki głównych postaci, ale także ich kraju, który jest również w tragicznej sytuacji, właściwie bez wyjścia. Mam jednak wrażenie, że cała historia miłosna jest zbyt dramatyczna, że autorka za bardzo doświadczała swoich bohaterów, zrzucając na nich różne przeciwności, a zwłaszcza wprowadzając "tego trzeciego". Często też nie mogłam zrozumieć zachowań głównych postaci tej książki, nie potrafiłam się wczuć w ich przeżycia, a czasem nawet brakło mi dla nich współczucia. Wydaje mi się, że już sam związek Aleksandra i tej niepozornej dziewczyny jest na tyle trudny, że nie potrzeba im jeszcze jednego utrudnienia...
Ponieważ "Białe róże z Petersburga" to dla mnie pierwsze spotkanie z tą autorką, nie znałam jej stylu i nie wiedziałam czego się spodziewać. Okazało się jednak, że mimo iż sama historia miłosna mnie specjalnie nie porwała, to doceniłam kunszt pisarski pani Jax, lekkość i dbałość o szczegóły, zbudowanie świetnego historyczno-społecznego tła opowieści, a także odmalowanie charakterów postaci. Polecam ją zwłaszcza fanom romansów historycznych, a także osobom poszukującym dynamicznych historii miłosnych.
Możecie ją zakupić m.in tutaj: https://videograf.pl/pl/p/Biale-roze-z-Petersburga/2414
"Białe róże z Petersburga" to romans historyczny, który rozgrywa się w Rosji z początku XX wieku. Poznajemy w nim równolegle losy dwojga młodych ludzi o jakże różnym pochodzeniu - Aleksandra i Leny. Przypadek, a może przeznaczenie, sprawia, że ich losy się przecinają i owocują miłością. Jednak, zarówno pochodzenie obojga, jak też losy ich kraju, nie wróżą im świetlanej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Z miłości? To współczuję. Opowieści z Omanu" to opowiadanie o kraju, tradycjach, zwyczajach, prowadzone jest z perspektywy historii z życia zwykłych ludzi - Polki, która mieszka tam wiele lat, pewnej wdowy hodującej kozy, zagranicznego lekarza, dwóch żon jednego mężczyzny, cudzoziemskiej niani, kobiety, która chce się rozwieść z mężem-brutalem, mężczyzny, który ma utrzymankę, czy lekarki ginekologa-położnika. Rozmówcy autorki i osoby, których koleje losu są przedstawiane w tych krótkich reportażach, są więc zróżnicowani i pokazują różne oblicze Omanu.
Autorka, jak na dobrą reporterkę przystało, relacjonuje, ale nie ocenia, rozmawia z różnymi osobami, pyta, docieka, chce pokazać prawdę z największą dozą obiektywizmu. Nie unika też kontrowersji, pokazuje to, co się kryje gdzieś schowane przed oczami osób z zewnątrz, odsłania ciemną stronę Omanu.
"Z miłości? To współczuję. Opowieści z Omanu" to solidny, obiektywny reportaż, napisany bardzo przystępnie, zaopatrzony w bibliografię oraz słowniczek, który ułatwia czytanie. To wartościowa lektura dla każdego zainteresowanego kulturą innych państw, a w szczególności losem kobiet. Warto spędzić z nią kilka wieczorów, przemyśleć i przedyskutować...
"Z miłości? To współczuję. Opowieści z Omanu" to opowiadanie o kraju, tradycjach, zwyczajach, prowadzone jest z perspektywy historii z życia zwykłych ludzi - Polki, która mieszka tam wiele lat, pewnej wdowy hodującej kozy, zagranicznego lekarza, dwóch żon jednego mężczyzny, cudzoziemskiej niani, kobiety, która chce się rozwieść z mężem-brutalem, mężczyzny, który ma...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Znachorka to opowieść o Igorze, trzeźwo myślącym dziennikarzu, który trafia na Warmię w poszukiwaniu materiałów do reportażu. Na miejscu, w pewnej małej miejscowości, poznaje całą gamę interesujących postaci, na czele z Leną, miejscową zielarką i znachorką. Ich spotkanie odmieni życie wielu osób...
Musicie wiedzieć, że ta powieść ma świetny małomiasteczkowy klimat, jest pełna ziół, subtelnej magii i tajemnic z przeszłości, a na dodatek okraszona sympatycznym humorem i dużą dawką uroku. Napisana jest, jak zwykle u autorki, z dużą lekkością i swobodą, w dość potocznym stylu, ale zarazem z fajnym zacięciem językowym i wplatanymi od czasu do czasu bardziej kwiecistymi wypowiedziami. Akcja jest z kolei może niezbyt szybka, ale też nie senna, z odpowiednią dynamiką. To wszystko powoduje, że powieść tę czyta się naprawdę dobrze, wciąga, powoduje uśmiech na twarzy, a czasem nawet lekko porusza. Dzięki temu może się sprawdzić jako comfort book, lektura na te gorsze dni, zapewniająca nie tylko czystą rozrywkę, ale też ogrzewająca serce i otulająca jak kocyk.
Podobało mi się, że autorka bardzo zręcznie i naturalnie wplotła w tę opowieść folklor - barwne ludowe wierzenia i przesądy oraz zioła, wraz z ich zastosowaniem w życiu codziennym. Te nawiązania do czarownic-znachorek i ich magii zbudowały tak naprawdę wyjątkowy klimat całej książki, oczywiście razem ze wspomnianą wyżej małomiasteczkowością miejsca akcji, a przy tym dodały jej nutki oryginalności. Bez nich byłaby to tylko zwykła obyczajówka z wątkiem romansowym, a tymczasem mamy tu fascynującą, barwną opowieść, wręcz pachnącą ziołami, z odrobiną magii i tajemnicy.
"Byłem pewien, że właśnie w tej chwili dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom, a już na pewno nie śniły się mieszkańcom maleńkiego Zagrodzia"
Sama historia opowiedziana w tej książce nie jest może specjalnie oryginalna, opiera się na znanych schematach, ale właśnie wspomniany klimat i ludowe wierzenia bardzo ją ubarwiają. Mamy tu dwoje narratorów, którzy z perspektywy pierwszej osoby opowiadają całą historię i dzielą się własnymi przemyśleniami. To postacie z tak różnych światów, że aż dziwne, że się w ogóle spotkały: Igor jest wielkomiejskim dziennikarzem, z tych co wierzą w szkiełko i oko, a Lena tymczasem widzi więcej niż zwykli ludzie, ma swój niezwykły dar, który wykorzystuje, żeby pomóc innym, żyje w małym miasteczku i tu prowadzi swój sklep zielarski. Autorka naprawdę pomysłowo pokazała spotkanie tych dwóch światów, zderzenie różnych spojrzeń na życie i doświadczeń. I nawet jeśli Igora nie polubiłam, to przyjemnie mi się czytało o perypetiach jego i Leny.
Pozostałe postacie występujące w tej opowieści są również całkiem interesujące, choć niektóre jak dla mnie nieco zbyt przerysowane. Ale może o to chodziło, żeby na ich tle główni bohaterowie bardziej błyszczeli, żeby ich cechy były wyróżniające. Podobał mi się też sposób, w jakim zostały przedstawione stosunki międzyludzkie w tej opowieści, konkretnie chodzi mi o to, jak w tym małym miasteczku ludzie sobie pomagają i chronią siebie nawzajem, czuć wspólnotę, nawet jak nie każdy każdego lubi.
Moim jedynym poważnym zastrzeżeniem jest zbyt szybkie zakończenie i zamknięcie wszystkich wątków. Jak wspomniałam wcześniej, akcja nie jest tu przesadnie wartka, cała historia rozwija się raczej stopniowo, powoli i niestety zabrakło mi tego na koniec - wszystko rozwiązuje się wprost ekspresowo, bez zastanowienia i wytchnienia. Trochę żałuję, że tak się stało, ale zarazem mogę to autorce wybaczyć, bo poza tym cała ta powieść mnie usatysfakcjonowała.
Co mogę jeszcze dodać? Czytajcie Znachorkę! Nada się idealnie na urlop, czy deszczowy dzień, jako lektura na plaży i książka, przy której można odpocząć po męczącym dniu. Jeśli lubicie obyczajówki z nietypowym klimatem i magią, to coś totalnie dla Was ;). Polecam!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na blogu.
Znachorka to opowieść o Igorze, trzeźwo myślącym dziennikarzu, który trafia na Warmię w poszukiwaniu materiałów do reportażu. Na miejscu, w pewnej małej miejscowości, poznaje całą gamę interesujących postaci, na czele z Leną, miejscową zielarką i znachorką. Ich spotkanie odmieni życie wielu osób...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toMusicie wiedzieć, że ta powieść ma świetny małomiasteczkowy klimat, jest...