Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

"Sprawa lorda Rosewortha" śledzi losy Jonathana Harpera, prywatnego detektywa, który na prośbę znajomej podejmuje się rozwiązania sprawy zabójstwa tytułowego lorda Thadeusa Rosewortha. Udając się do posiadłości, gdzie znaleziono denata, Jonathan nie wie, że to śledztwo doprowadzi go do czegoś więcej niż tylko odkrycie sprawcy tej zbrodni...

W jakimś wywiadzie autorka wspomniałam, że nie lubi, gdy morderca wyskakuje jak filip z konopi i po lekturze tej książki mogę powiedzieć, że to widać ;). Sprawa lorda Rosewortha ma bowiem odpowiednio pogmatwaną i dobrze poprowadzoną zagadkę kryminalną (a właściwie więcej niż jedną), która na koniec wyjaśnia się w sposób zaskakujący, ale wiarygodny i logiczny - zakończenie wynika z treści, nie ma tu żadnych dziwnych rozwiązań nie wiadomo skąd wziętych. Nie zdradzę oczywiście jak się ta sprawa kończy, ale mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowana rozwiązaniem akcji. Podobało mi się też, że autorka połączyła swoją wymyśloną historię z prawdziwą sprawą kryminalną sprzed lat, i to w sposób bardzo zręczny, a przede wszystkim - przekonujący.

Na uwagę zasługuje też klimat tej powieści, zwłaszcza jej umiejscowienie w czasie i przestrzeni. Mamy tu Wielką Brytanię w 1959 roku, niedługo po wojnie, kiedy nie zapomniano jeszcze o wojennych trudnościach i dopiero wszystko układa się na nowo. Gdzieś tam w tle przewijają się też animozje między arystokracją i warstwami niższymi, przez które na małżeństwa międzyklasowe patrzy się niekoniecznie przychylnym okiem. W ogóle hipokryzja w elitach towarzyskich i te wszystkie intrygi w warstwie uprzywilejowanej są naprawdę dobrze wplecione w tę opowieść.

Warci uwagi są też bohaterowie tej opowieści, z Jonathanem Harperem i Ruth Roseworth na czele - barwni, nietuzinkowi i niejednoznaczni, oczywiście też nieidealni. Bardzo pasują do tych angielskich klimatów i czasem też zaskakują czytelnika swoimi decyzjami i postępowaniem. Nie zawsze można ich zrozumieć, ale to czyni ich tylko bardziej ludzkimi, nie czarno-białymi, a po ludzku omylnymi. Można by się zwłaszcza przyczepić do sposobu prowadzenia śledztwa przez detektywa Harpera, ale koniec końców oceniam tę postać na plus, właśnie dlatego, że nie jest on idealny.

W tej opowieści jak zwykle pani Starosta operuje bardzo dobrym stylem, dopasowanym do opowieści, z małymi smaczkami literackim. Całość została opisana odpowiednio lekko, poza tym historia jest wciągająca i dynamiczna, a na koniec jest zaskoczenie - nic tylko czytać! Zwłaszcza, że ta książka ma mniej niż 300 stron, można ją więc pochłonąć raptem w jeden dzień. Polecam ją zwłaszcza fanom klasycznych powieści detektywistycznych i kryminałów w stylu retro. Jeśli lubicie przy tym angielskie klimaty i wielowątkowe historie, to ta książka na pewno Was nie zawiedzie!

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na moim blogu i na Bookhunter.com.pl

"Sprawa lorda Rosewortha" śledzi losy Jonathana Harpera, prywatnego detektywa, który na prośbę znajomej podejmuje się rozwiązania sprawy zabójstwa tytułowego lorda Thadeusa Rosewortha. Udając się do posiadłości, gdzie znaleziono denata, Jonathan nie wie, że to śledztwo doprowadzi go do czegoś więcej niż tylko odkrycie sprawcy tej zbrodni...

W jakimś wywiadzie autorka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Warszawianka zaczyna się mocno - w pewien ponury listopadowy wieczór 1885 roku znany warszawski adwokat zostaje znaleziony bez życia w jednym z domów uciech, na dodatek z raną postrzałową w piersi. Sprawą zajmuje się młody policjant, Aleksander Woronin, który dopiero co przybył do Warszawy i w sumie przypadkiem został do niej przydzielony. W czasie czynności śledczych poznaje on córkę zamordowanego, Leontynę, która robi na nim duże wrażenie. Dziewczyna ma jednak narzeczonego, który jest socjalistą i siedzi w Cytadeli, oczekując na proces. Poza tym, mimo iż młody policjant wzbudza w niej pozytywne uczucia, ona wie, że związek z Moskalem, zaborcą, to zdrada uciśnionego narodu...

W tej książce mamy wszystko, co jest potrzebne, żeby stworzyć porywającą opowieść - jest zbrodnia, dociekliwy śledczy, nietuzinkowa młoda panienka z dobrego domu, wątki romansowe, odrobina polityki, ciekawe tło historyczno-społeczne i bardzo wiarygodny klimat epoki. Brzmi dobrze, prawda? Autorce udało się napisać powieść wciągającą, całkiem zawiłą, a przede wszystkim - z zaskakującym zakończeniem.

Posługując się bardzo zgrabnym językiem, wplatając też rzadziej używane słownictwo, pani Żmijewska namalowała opowieść, która zachwyca specyficzną atmosferą dziewiętnastowiecznej Warszawy, miasta pod zaborem rosyjskim, gdzie po ulicach kręcą się żołnierze, socjaliści spiskują, elita towarzyska lawiruje między patriotycznym obowiązkiem, zapewnieniem sobie i rodzinie dobrej przyszłości, a tym, żeby nie podpaść zaborcom. Klimat ten budują też opisane tu domy uciech, gdzie mężczyźni nie tylko przychodzą w wiadomym celu, ale gdzie toczy się niejako drugie życie miasta oraz mroczne wnętrza Cytadeli, w których autorka opisuje nędzny żywot socjalistów oczekujących na proces i wyroki.

Nie jestem specjalistką, jeśli chodzi o kryminały, ale w tym podobał mi się cały wątek kryminalny, który był odpowiednio zawiły, ale logiczny, rozwijany stopniowo i z zaskakującym zakończeniem. Śledztwo Woronina, choć pełne ślepych zaułków i tajemnic, zostało przez autorkę poprowadzone bardzo zręcznie, tak, że nie tylko wzbudziło we mnie zaciekawienie, ale też, przede wszystkim, nie pozwoliło mi się zbyt szybko zorientować kto był sprawcą. Bardzo lubię, jak w książkach jest taka niepewność, jak trudno się domyślić rezultatu śledztwa, a zarazem na koniec, jak już cała sprawa się wyjaśnia, okazuje się, że wszystko brzmi wiarygodnie.

Niewymuszony jest też wątek miłosny, jaki pojawia się w Warszawiance. Nić porozumienia między bohaterami jest tu rozwijana bardzo powoli, zgodnie z realiami epoki, bez wielkich wybuchów namiętności i niepasującej do konwencji cielesności. Najpierw jest ciekawość, zauroczenie, potem, w miarę kolejnych spotkań, uczucie staje się mocniejsze, bardziej pochłaniające, ale też trudniejsze, bo okoliczności im nie sprzyjają - ona jest już zaręczona z innym mężczyzną, którego czeka prawdopodobnie wysyłka na Syberię, a i fakt, że Aleksander pochodzi z narodu zaborców, również powoduje w niej wyrzuty sumienia i dezorientację.

Warszawianka kończy się równie mocno, jak zaczęła, i chociaż na główny wątek kryminalny jest w tym tomie rozwiązany, to pozostawia też trochę niedokończonych wątków. Wiem już, że ta historia ma kolejne części i mam nadzieję na ich poznanie już wkrótce, bo cliffhanger, jaki autorka zafundowała mi na koniec tej powieści, powoduje, że z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy... A Wam bardzo polecam tę książkę, to bardzo dobra powieść historyczna z wątkami kryminalnymi i romansowymi, wielowątkowa, wciągająca, zaskakująca, napisana naprawdę w wartym uwagi stylu i ze świetnym klimatem retro!

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na blogu.

Warszawianka zaczyna się mocno - w pewien ponury listopadowy wieczór 1885 roku znany warszawski adwokat zostaje znaleziony bez życia w jednym z domów uciech, na dodatek z raną postrzałową w piersi. Sprawą zajmuje się młody policjant, Aleksander Woronin, który dopiero co przybył do Warszawy i w sumie przypadkiem został do niej przydzielony. W czasie czynności śledczych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Magda Antoszewska, choć pochodzi z prostej, wiejskiej rodziny, ma wielkie ambicje, chce być kimś. Jej życie zmienia się, kiedy wybucha II wojna światowa, a w okolicy, gdzie mieszka pojawiają się Niemcy - dziewczyna postanawia działać i wstępuje do konspiracji. Kiedy siostra i bratankowie Magdy zostają porwani, ona próbuje za wszelką cenę ich odnaleźć, nie wie jednak, że to nie będzie takie łatwe...

"Zrabowane nadzieje" to nie tylko opowieść o dzielnej młodej kobiecie, która pnie się po szczeblach w organizacji konspiracyjnej, ale też historia zwykłych ludzi, których wojna i okupacja dotykają bardzo mocno - oznaczają dla nich codzienny strach o przyszłość, głód, śmierć, utratę bliskich, poczucie beznadziei. Działania Magdy i jej przyjaciół z konspiracji są tu bardzo jaskrawie przeciwstawiane postawie mieszkańców wsi, którzy ze strachu godzą się na wszystkie niesprawiedliwości dotykające ich ze strony okupantów, którzy są niejako pogodzeni z tym, co im przypadło.

Wiele uwagi autorka poświęciła też losom dzieci porywanych i przetrzymywanych w specjalnych obozach, gdzie miały zostać złamane i zniemczone. Ich przedstawicielką w tej książce jest Adela, młoda dziewczyna z podkieleckiej wsi, która wraz z małymi bratankami została zabrana z domu i przewieziona do Kinder-KL Litzmannstadt, obozu koncentracyjnego dla dzieci. Jej oczami widzimy całą tragedię przywiezionych tam młodych Polaków, ich ból, upodlenie, głód i tęsknotę za domem.

Obraz obozu w Litzmannstadt (Łodzi), przytoczenie historii tzw. rabunku polskich dzieci oraz zwrócenie uwagi na losy dzieci zgermanizowanych, które odnalazły się w niemieckich rodzinach i z nimi pozostały, to najmocniejsze i najbardziej wartościowe wątki w tej książce. Widać, że autorka nie pominęła researchu historycznego w tej kwestii i że zadbała o to, żeby jak najbardziej obrazowo pokazać co się działo z niektórymi polskimi dziećmi w tym tragicznym czasie. Podobało mi się też to, że pewne aspekty tej opowieści nie są czarno-białe - pokazują, że życie, również i to wojenno-okupacyjne, ma w sobie wiele odmian szarości.

Cała powieść została przez autorkę podzielona na trzy części. Pierwsza to opowieść o początkach wojny i okupacji, gdzie główną bohaterką jest Magda i jej konspiracyjna działalność, druga opowiada o losach Adeli, z kolei ostatnia pokazuje koniec wojny i to, jak się potoczyło dalsze życie bohaterów, a także jak wpłynęły na nich wszystkich wydarzenia sprzed lat. Autorka ilustruje w ten sposób prawdę, że życie nie kończy się z tragediami wojny, ale też, że po takich doświadczeniach często bardzo trudno sobie wszystko poukładać na nowo.

Mimo poruszania bardzo trudnej tematyki, pani Zawadzka potrafi swoją opowieść snuć z dużą lekkością i prostotą, ale również z pewną delikatnością i szacunkiem dla ofiar wojny, zwłaszcza dzieci. Jej opowieść, inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, jest pełna bólu, cierpienia i tęsknoty, bardzo poruszająca, pozostająca z czytelnikiem na dłużej. Nie jest idealna, ale nie będę się tu rozwodziła nad wadami, ważniejsze są emocje, jakie ze sobą niesie i historia, jaką opowiada.

Polecam, jeśli sięgacie po chwytające za serce, trudne wojenne opowieści i nie boicie się całej gamy emocji po lekturze...

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.

Magda Antoszewska, choć pochodzi z prostej, wiejskiej rodziny, ma wielkie ambicje, chce być kimś. Jej życie zmienia się, kiedy wybucha II wojna światowa, a w okolicy, gdzie mieszka pojawiają się Niemcy - dziewczyna postanawia działać i wstępuje do konspiracji. Kiedy siostra i bratankowie Magdy zostają porwani, ona próbuje za wszelką cenę ich odnaleźć, nie wie jednak, że to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"W cieniu Majdanka" Sylwii Kubik to nie jest książka dla osób wrażliwych - jest nie tylko poruszająca, ale chwilami wręcz wstrząsająca, trudna, smutna, opisująca rzeczywistość tak tragiczną, tak bolesną, że aż trudno uwierzyć, że prawdziwą. Tematykę wojennych trudności oraz strachu, brudu, bestialstwa w obozach, autorka opisała z szacunkiem i odpowiednią dawką delikatności, nie bała się jednak przytoczyć budzących grozę, szokujących i trudnych doświadczeń ludzi, którzy trafili do Majdanka. To wszystko powoduje, że wspomniana powieść to nie jest lekka lekturka do poczytania przed snem, a mocna, pozostająca w pamięci opowieść, która tym bardziej porusza, że przedstawia losy prawdziwych ludzi, że wydarzyła się naprawdę...

Akcja tej książki rozgrywa się w zaledwie kilka miesięcy i pokazuje jak w tak krótkim czasie wiele może się zmienić. Zaczyna się od czerwca 1943, kiedy Niemcy przeprowadzili akcję pacyfikacyjną w Tarnowoli, wskutek której mieszkańcy tej miejscowości stracili życie albo zostali wywiezieni całymi rodzinami do obozu w Majdanku. Wśród nich wywieziono rodzinę Marców, jednak nie całą - dwie córki, przebywające w tym czasie na miejscowej plebanii, uciekły do lasu, gdzie trafiły na partyzantów. Kończy się zaś zimą tego samego roku, kiedy bohaterowie muszą sobie radzić z nową rzeczywistością...

Narracja prowadzona jest z perspektywy trzech osób: Franciszki, która z rodzicami i młodszym rodzeństwem trafiła do obozu, Eugenii, której udało się uciec oraz Marianny, ich matki, której myśli, tak surowe i bolesne, uzupełniają całą tę trudną historię. Wstrząsające opowieści z Majdanka przeplatają się więc z trudnościami dziewczynki tęskniącej za rodziną i próbującej sobie radzić w złowrogiej rzeczywistości. Autorce udało się nie tylko bardzo dosadnie odmalować krajobraz tamtych dni, pełnych bólu, rozpaczy, przerażenia, z głodem i nieludzkimi warunkami, z bestialstwem rozgrywającym się dookoła, ale też pokazać w tym wszystkim odrobinę nadziei i miłości, jak też siłę rodzinnych więzi.

Jak wspomniałam, nie jest to przyjemna lektura na odstresowanie, ale pozostająca z czytelnikiem opowieść o ludziach, którzy żyli w tak trudnych czasach, a którzy z takim heroizmem walczyli nie tylko o to, żeby sami przeżyć, ale też żeby utrzymać przy życiu swoje rodziny. To książka napisana po to, żeby nie zapomnieć... Choć krótka, to tak dosadna. Bardzo mocno mnie poruszyła, mogę wręcz powiedzieć, że mną wstrząsnęła, tak jak żadna z ostatnio przeczytanych książek. I wiem na pewno, że zostanie ze mną na dłużej...

Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.

"W cieniu Majdanka" Sylwii Kubik to nie jest książka dla osób wrażliwych - jest nie tylko poruszająca, ale chwilami wręcz wstrząsająca, trudna, smutna, opisująca rzeczywistość tak tragiczną, tak bolesną, że aż trudno uwierzyć, że prawdziwą. Tematykę wojennych trudności oraz strachu, brudu, bestialstwa w obozach, autorka opisała z szacunkiem i odpowiednią dawką delikatności,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Twórczość Santy Montefiore nie jest mi obca - w ubiegłym roku miałam okazję przeczytać dwie książki tej autorki i obie ujęły mnie swoim klimatem, a także swoim tłem fabularnym i tym, jak bardzo były rozbudowane. Nie mogłam więc sobie odmówić poznania nowowydanej powieści "Ostatnia podróż "Valentiny"", która miała mnie przenieść do Londynu lat 70-tych oraz do Włoch z czasów końca II wojny światowej.

To opowieść o Albie, młodej mieszkance Londynu, która chce dowiedzieć się więcej o swojej zmarłej przed laty matce. Poszukując informacji, trafia do pewnego włoskiego małego miasteczka, w którym odkrywa znacznie więcej, niż się spodziewała...

W swojej najnowszej powieści Santa Montefiore jak zwykle funduje nam podróż w poszukiwaniu swojej tożsamości i odkrywaniu rodzinnej przeszłości. Tym razem wyprawa ta wiedzie z Anglii do Włoch, z wielkiego miasta do małej mieściny gdzieś na wybrzeżu. Wraz z Albą podążamy śladami jej matki, tajemniczej Valentiny. Dziewczyna od lat miota się próbując odkryć, kim naprawdę jest, ale też tęskniąc za matczyną miłością. Taka podróż w poszukiwaniu własnej tożsamości i odkrywaniu rodzinnych tajemnic może zaprowadzić jednak niekoniecznie tam, gdzie się oczekuje i zmienić człowieka na zawsze.

Alba jest zagubiona, a przy tym po prostu okropna wobec innych i egoistyczna, dziecinna a zarazem przesadnie wyzwolona. Nie będzie moją ulubioną bohaterką, ale uważam przy tym, że autorka opisała ją tak zręcznie, że można zrozumieć tę postać, jej charakter i motywacje. Alba się buntuje, bo nie wie kim jest, skąd pochodzi, bo nie rozumie, czemu nikt nie chce jej opowiedzieć o matce. I chociaż jest przy tym wyjątkowo irytująca i po prostu antypatyczna, to jednak jej postać może też wzbudzić współczucie.

Równolegle z poszukiwaniem tożsamości i odkrywaniem przeszłości, są tu znaczące dla całej opowieści wątki miłosne - jeden dość słabo opisany, należący do przeszłości, drugi, ciekawszy, rozgrywający się w nieco późniejszych czasach. Oba są jednak na swój sposób oryginalne i pokazują, że miłość może wyglądać różnie, ale też że czasem nie wystarcza. Poza tym znajdziemy w tej książce zdradę, sporo smutku i melodramatyzmu, nieco mroku, szczyptę mistycyzmu, czy może nawet magii.

Na początku trudno mi było się wciągnąć w tę historię, jednak w miarę rozwoju akcji stawało się to coraz łatwiejsze. Poruszyły mnie zwłaszcza włoskie fragmenty, może dlatego, że sama niedawno odwiedziłam Włochy. Autorka starała się odmalować barwny, sugestywny obraz małego miasteczka położonego na uboczu, pełnego zapachów i kolorów, ale też mrocznych tajemnic. I to jej się udało, choć miałabym może uwagi do pewnych powtórzeń. W kontrze do włoskiego miasteczka mamy Londyn i pewną małą angielską miejscowość, gdzie ludzie są nieco bardziej sztywni, mniej przyjaźni, ale gdzie plotki rozchodzą się równie szybko jak we włoskiej mieścinie.

"Ostatnia podróż "Valentiny" to bardzo solidna powieść obyczajowa z wątkami romansowymi, która pokazuje, że rozgrzebywanie przeszłości może okazać się zaskakujące, a miłość nie zawsze wystarczy, żeby być szczęśliwym. Poruszyła mnie i wciągnęła, chwilami nawet zaskoczyła, choć chętnie poznałabym niektóre wątki (dotyczące przeszłości Valentiny, matki Alby) w wersji nieco bardziej rozbudowanej. Polecam fankom obyczajówek, których akcja przenosi czytelnika do ciekawych miejsc, opowiadając pełną emocji historię odkrywania przeszłości i poszukiwania siebie...

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

Twórczość Santy Montefiore nie jest mi obca - w ubiegłym roku miałam okazję przeczytać dwie książki tej autorki i obie ujęły mnie swoim klimatem, a także swoim tłem fabularnym i tym, jak bardzo były rozbudowane. Nie mogłam więc sobie odmówić poznania nowowydanej powieści "Ostatnia podróż "Valentiny"", która miała mnie przenieść do Londynu lat 70-tych oraz do Włoch z czasów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mieliście kiedyś taką myśl, żeby rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Nina, główna bohaterka "Dębowego Uroczyska" nie tylko o tym pomyślała, ale przekuła tę myśl w czyn. Po drodze zatrzymała się jednak w miejscu, które ją zaciekawiło i zauroczyło na tyle, że właśnie tam postanowiła zostać na dłużej. A to dopiero początek jej nowego życia...

Sięgając po "Dębowe Uroczysko" spodziewałam się lekkiej, sympatycznej, sielskiej opowieści o poszukiwaniu swojego miejsca w życiu i to też odnalazłam, ale ta powieść ma w sobie o wiele więcej - poza malowniczym miejscem akcji i ciepłymi bohaterami, zauroczyła mnie tym, że opowiada o takich życiowych zdarzeniach, a przy tym nieco poruszyła zmaganiami głównej bohaterki. Pragnę jednak zauważyć, że chociaż to jest książka z gatunku tych życiowych, to jednak nie jest to do końca realna historia - sporo tu zbiegów okoliczności, pewne sytuacje rozwiązują się zbyt łatwo, a i wszystko jest trochę za bardzo uproszczone.

Całość jest jednak tak nastrojowa, ma w sobie tyle uroku, ciepła i nadziei, że nie przeszkadza to za bardzo w lekturze, ba, książkę tę czytało mi się naprawdę dobrze i szybko. Autorka ma lekkie pióro, pisze prosto, przystępnie, ale nie prostacko, w codzienne dialogi i spostrzeżenia wplata całkiem barwne, ciekawe opisy okolic tytułowego Dębowego Ustronia oraz okoliczności przyrody. Daje to wrażenie takiej sielskości i bliskości natury, a także ubarwia całą opowieść.

Główna bohaterka tej książki, Nina, nie będzie moją ulubioną postacią, jak dla mnie za dużo w niej typowych tropów znanych z powieści obyczajowych. To kobieta z bardzo trudną przeszłością, próbująca ułożyć sobie życie na nowo, po tym jak opuściła wojsko. W nowym miejscu stara się odnaleźć siebie, ale demony dawnych dni cały czas w niej siedzą i atakują w najmniej spodziewanym momencie. Jej postać mnie jednak nie do końca przekonała - to znaczy, oczywiście jej zmagania mnie poruszyły, ale zarazem ona sama była jakaś taka... banalne? Nie wiem jak to inaczej ująć, w każdym razie nie polubiłam się z nią, choć niewątpliwie trzymałam kciuki za to, żeby udało jej się wszystko ułożyć.

Zaciekawili mnie za to inni bohaterowie - nieco roztrzepani, ale pełni ciepła właściciele pensjonatu, czy Eryk, wrażliwy i opiekuńczy pracownik naukowy również zamieszkujący pensjonat. Chociaż te postacie poboczne były opisane dość pobieżnie, to jednak bardzo dobrze mi się o nich czytało. Ciekawa była też tajemnicza Widząca pojawiająca się na dalekim tle opowieści, szkoda, że w sumie autorka niewiele o niej powiedziała. Mam nadzieję, że w kolejnych książkach dowiemy się o tych postaciach nieco więcej.

"Dębowe Uroczysko" to pierwszy tom nowej serii Joanny Tekieli i świetnie się sprawdza jako wprowadzenie w małomiasteczkowe zmagania bohaterów w trudną przeszłością. Ta książka była moim pierwszym spotkaniem z twórczością tej autorki i chociaż nie do końca przekonała mnie główna bohaterka, to pozostałe postacie, przystępny styl oraz piękne tło fabularne zapewniły mi bardzo ciekawą lekturę i sprawiły, że chcę więcej ;). Polecam fankom spokojnych obyczajówek, w których ważną rolę pełnią: bohaterka z demonami przeszłości oraz ciekawe okoliczności przyrody.

Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.

Mieliście kiedyś taką myśl, żeby rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Nina, główna bohaterka "Dębowego Uroczyska" nie tylko o tym pomyślała, ale przekuła tę myśl w czyn. Po drodze zatrzymała się jednak w miejscu, które ją zaciekawiło i zauroczyło na tyle, że właśnie tam postanowiła zostać na dłużej. A to dopiero początek jej nowego życia...

Sięgając po "Dębowe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo rzadko czytuję poradniki, nie słucham mówców motywacyjnych ani coachów, nie czytam książek psychologicznych. Jak to się więc stało, że sięgnęłam po "Hormonalną rewolucję" Dawida JP Phillipsa? Prosta sprawa - nie doczytałam opisu i myślałam, że to książka popularnonaukowa poświęcona ogólnie hormonom, niekoniecznie temu, jak można je wykorzystać w układaniu życia. Okazało się jednak, że to moje niedoczytanie opisu doprowadziło do tego, że przeczytałam publikację bardzo inspirującą i, co ciekawe, zachęcającą mnie do zmian.

Autor w tej dość krótkie publikacji stara się pokazać psychologiczny aspekt działania hormonów w naszym życiu i zaprezentować narzędzia umożliwiające nam wykorzystanie tych substancji na co dzień, żeby po prostu poczuć się lepiej. Nie jest to książka stricte naukowa, raczej popularnonaukowa, choć pan Phillips przytacza w niej badania (i odsyła do nich) mające podeprzeć jego teorie dotyczące tego, jak można samodzielnie starać się regulować poziom sześciu wybranych hormonów i tym samym zadbać po prostu o samorozwój.

Książka składa się z dwóch części. Pierwsza z nich, dłuższa, wymienia i opisuje znaczenie oraz działanie każdego z wybranych przez autora hormonów, a więc: dopaminy, oksytocyny, serotoniny, endorfin, kortyzolu i oksytocyny, a następnie pokazuje proste i te nieco bardziej skomplikowane narzędzia i sposoby na ich własną regulację, żeby uzyskać różne efekty działania w naszym organizmie. Druga część ma z kolei pomóc wypracować sobie sposób na trwałe zmiany we własnej psychice.

I tak: z "Hormonalnej rewolucji" można się na przykład dowiedzieć, że śmiech sprzyja produkowaniu endorfin, które z kolei wprowadzają w stan euforii i łagodzą ból. Z kolei uścisk, czy choćby dotyk bliskiej osoby może spowodować, że nasz organizm wyprodukuje dużą dawkę oksytocyny, dzięki której czujemy pełnię, troskę, zaufanie i więź ze światem. Codzienne przebywanie na zewnątrz i chłonięcie światła słonecznego uwalnia za to serotoninę, która daje poczucie zadowolenia i stabilizacji. To takie prostsze przykłady z wywodów autora, jednak dobrze obrazują to, co on w tej książce chce pokazać.

Publikację tę charakteryzuje bardzo sympatyczny styl - lekki, przystępny, pełen życiowych anegdotek i porównań, a także praktycznych i przede wszystkim, życiowych porad, jak można sobie regulować poziom hormonów. Autor jest mówcą motywacyjnym i coachem, dodatkowo specjalizuje się w komunikacji (ma firmę, która prowadzi kursy na ten temat), stąd wie, jak trafić do szarego człowieka. Może nie wszystkie jego słowa i porady przypadły mi do gustu, ale przyznam szczerze, że przynajmniej kilka wzięłam sobie do serca, a to już coś znaczy.

Jeśli interesuje Was tematyka samozarządzania, samorozwoju, a także różne psychologiczne aspekty chemii naszego organizmu, to "Hormonalna rewolucja" może być lekturą w sam raz dla Was ;). Sprawdźcie sami, czy korzystając z porad i narzędzi zaprezentowanych przez autora, zmienicie swoje życie!

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na moim blogu.

Bardzo rzadko czytuję poradniki, nie słucham mówców motywacyjnych ani coachów, nie czytam książek psychologicznych. Jak to się więc stało, że sięgnęłam po "Hormonalną rewolucję" Dawida JP Phillipsa? Prosta sprawa - nie doczytałam opisu i myślałam, że to książka popularnonaukowa poświęcona ogólnie hormonom, niekoniecznie temu, jak można je wykorzystać w układaniu życia....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako fanka powieści historycznych, oraz romansów i obyczajówek osadzonych w dawnych czasach, z zainteresowaniem przyglądałam się niedawnej premierze od Wydawnictwa Świat Książki - książce o prostym tytule "Charlotta", autorstwa Sary Medberg. Po opisie i okładce zapowiadała się jako publikacja bardzo podobna do większości powieści tego typu, kiedy jednak po nią sięgnęłam i się w nią zagłębiłam, okazało się, że się od nich nieco różni...

Przede wszystkim i wbrew opisowi, tytułowa Charlotta, garderobiana przypadkowo zatrudniona w posiadłości Gwiezdny Łuk, której właścicielem jest przystojny baron Ridderlöw, nie jest tu jedyną główną bohaterką. Poza nią mamy jeszcze Emmy, koronczarkę, która zjawia się w tym tajemniczym miejscu również przypadkowo, uciekając przed niechcianym narzeczonym. Obie kobiety mają swoje tajemnice i trudną przeszłość, obie też w Gwiezdnym Łuku znajdują bezpieczną przystań, ale też miejsce, gdzie poznają smak namiętności i miłości.

Autorka w tej powieści zawarła naprawdę wiele wątków, poczynając od niełatwych losów obu głównych bohaterek, przez losy barona Ridderlöwa oraz jego kuzyna kapitana Nordfelda, po różne zagadnienia związane ze Szwecją i Finlandią. Mamy tu romans (a nawet więcej niż jeden), klimaty obyczajowe, leciutko zarysowane wątki kryminalne, trochę niebezpieczeństwa, tajemnice przeszłości, a także silnie zarysowane tło historyczne. Widać, że pani Medberg jest pasjonatką historii, a zwłaszcza epoki, o której opowiada w swojej książce, bo ta opowieść wprost kipi od ciekawostek mających nieco przybliżyć XIX-wieczne zagadnienia. Czasem te wtrącenia są bardzo zręcznie wplecione w fabułę i interesujące, chwilami jednak mam wrażenie, że były niepotrzebne.

Opowieść o losach Charlotty i Emmy czyta się całkiem dobrze, mimo iż czasami napisana jest dość chaotycznie i nieco topornie. Nie wiem jednak, czy wspomniana toporność nie jest po prostu kwestią tłumaczenia. Nie jest to idealna powieść pod względem stylu, ale ma za to ciekawy północny klimat, a i też czuć, że rozgrywa się w takiej, a nie innej epoce - nie tylko dlatego, że stroje bohaterów są tak dokładnie odmalowane, ale też po prostu dzięki temu, że autorka nie zapomina o różnych szczegółach wpływających na tło fabularne, jak opisy miast i posiadłości, gdzie rozgrywa się akcją, czy różnych zajęć, jakim oddają się postacie występujące w tej historii.

Pani Medberg nadała tej opowieści lekko feministyczny wydźwięk. Pozwoliła swoim bohaterkom odnaleźć się w świecie, gdzie mężczyźni mają władzę, dała im możliwość walki o swoje, umożliwiła im też znalezienie miłości nieco wbrew konwenansom czy społecznym zasadom. Charlottę uzbroiła w silny charakter, dzięki czemu dziewczyna nie daje sobie radę z różnymi przeciwnościami, jakie na nią spadają, ale też umie stawiać granice i walczyć jak trzeba. Z kolei Emmy nie ustępuje tytułowej bohaterce pod względem osobowości, choć może ma nawet nieco więcej sprytu.

Gdzieś przeczytałam, że ta książka łączy klimaty Bridgertonów z Jane Austen i jak zwykle przy tego typu porównaniach, zawsze jestem sceptyczna wobec takich porównań i tu również uważam, że są naciągane. Z Jane Austen ta powieść ma wspólne jedynie to, że główna bohaterka zaczytuje się w "Dumie i uprzedzeniu", z kolei z książkami Julii Quinn łączy ją jedynie czas akcji oraz dość luźne podejście do związków i duży nacisk na takie fizyczne przyciąganie, chociaż w "Charlotcie" nie ma scen erotycznych. Myślę więc, że wspomniane porównanie jest zdecydowanie na wyrost.

"Charlotta" okazała się lekturą lekką i całkiem interesującą, książką, która przeniosła mnie w klimaty do tej pory mi nieznane - Szwecji i Finlandii początku XIX-wieku, do tajemniczej zaniedbanej posiadłości na Mglistej Wyspie - i umożliwiła mi poznanie losów dwóch ciekawych młodych kobiet, które muszą walczyć o przetrwanie w nieprzyjaznym im męskim świecie. Nie była to powieść pozbawiona wad, wręcz przeciwnie, autorka trochę przeszarżowała z ilością wątków oraz ciekawostek historycznych, a i też nie do końca popracowała nad stylem, ale mimo to spędziłam z nią miło czas i zapewniła mi odpowiednią dawkę rozrywki.

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

Jako fanka powieści historycznych, oraz romansów i obyczajówek osadzonych w dawnych czasach, z zainteresowaniem przyglądałam się niedawnej premierze od Wydawnictwa Świat Książki - książce o prostym tytule "Charlotta", autorstwa Sary Medberg. Po opisie i okładce zapowiadała się jako publikacja bardzo podobna do większości powieści tego typu, kiedy jednak po nią sięgnęłam i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Zakochana służąca" śledzi losy Marty Skowronek, trzydziestodwuletniej ochmistrzyni księżnej Sary Reszko. Kobieta od lat wiernie służy swojej pani, będąc jednocześnie jej przyjaciółką i powiernicą jej sekretów. Jej całe życie jest służbą, nie miała więc do tej pory ani czasu, ani okazji, żeby się zakochać. Przypadkiem jednak na jej drodze staje przystojny pocztylion, któremu udaje się skraść jej serce, to jednak dopiero początek jej radości i problemów...

Nie wiem jak to się stało, że sięgając po tę książkę nie wiedziałam, że jest to kontynuacja innej powieści autorki, "Dom pełen tajemnic". Z tego co doczytałam, pierwsza powieść skupia się bardziej na losach księżnej Sary, tu z kolei wyraźniej wybrzmiewa historia jej ochmistrzyni, która nie tylko się zakochuje po raz pierwszy, ale też doświadcza całej masy niezawinionych katastrof. Autorka tak zgrabnie snuje swoją historię, przypominając i przytaczając wydarzenia z przeszłości bohaterek, że przy czytaniu właściwie nie czułam wcale, że nie wiem o co chodzi, że wchodzę w sam środek opowieści. Wydaje mi się więc, że można te książki czytać osobno, ale jeszcze to sprawdzę, jak sięgnę po wspomnianą pierwszą powieść z serii ;).

Cała ta książka jest dość wciągająca, napisana dobrze, płynnie, z pewną lekkością, przez co od początku się przez nią płynie. Przyznam jednak szczerze, że do mniej więcej połowy czytało mi się świetnie, a im bliżej końca było coraz gorzej... Dlaczego? Bo mimo całkiem przyjemnego pióra autorki, sama historia przez nią stworzona okazała się niedoskonała, nieco płytka i stereotypowa, dość naiwna i niewiarygodna, mało pasująca do realiów epoki - bohaterowie z jednej strony zwracają uwagę na konwenanse, z drugiej jednak podążają wbrew nim, a przy tym łamanie zasad społecznych przychodzi im dziwnie łatwo, ba, nawet często nie ponoszą żadnych konsekwencji tego, że podążają pod prąd. Zdaję sobie sprawę, że chodziło tu o pokazanie nieco niepokornych, nietypowych bohaterek, ale moim zdaniem wyszło to nie do końca przekonująco.

Już sama historia miłosna Marty Skowronek jest naiwna i odrobinę egzaltowana, tak jak ta bohaterka, na dodatek po prostu przewidywalna. Tytułowa zakochana służąca jest trochę po trzydziestce, a cały czas powtarza, jaką jest starą kobietą (jako równolatka tej postaci jestem oburzona ;)), zachowując się przy tym jak niedoświadczone dziewczę. Nie podobała mi się niekonsekwencja w budowaniu tej postaci, moim zdaniem znacznie lepiej została opisana jej pracodawczyni, księżna Sara Reszko, młoda kobieta po przejściach, która układa sobie życie na nowo, wymykając się normom społecznym. Nie była to też idealna postać, ale jakoś łatwiej było mi ją polubić i zrozumieć, zwłaszcza, że mimo trudności, potrafi ona współczuć i pomagać innym.

Autorka ciekawie pokazała za to oczekiwania społecznie wobec kobiet różnych stanów oraz próby wyzwolenia się z nich - te udane i te mniej, a także olbrzymią przepaść pomiędzy szlachetnie urodzonymi a ich służbą, która powoduje, że pracodawcy często nie są w stanie zrozumieć swoich pracowników, ba, nawet często nie potrafią być im wdzięczni za ciężką pracę. Z kolei tło historyczne było całkiem ciekawie zarysowane, choć mogłoby być nieco bardziej rozbudowane.

Nie wiem jak ocenić tę książkę. Z jednej strony zapewniła mi ona nieco rozrywki i przeniosła w dawne czasy, napisana została też całkiem ładnie, z drugiej jednak, nie przekonała mnie sama historia, którą opowiada - zwłaszcza wątki dotyczące głównej bohaterki. Dla mnie to taka średnia obyczajówka - ma trochę wad, ale nie jest też zupełnie bez zalet. Myślę jednak, że osoby, które na co dzień rzadziej sięgają po tego typu powieści, będą znacznie bardziej zadowolone z tej lektury, zapewni im ona więcej emocji i wzruszeń...

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na moim blogu.

"Zakochana służąca" śledzi losy Marty Skowronek, trzydziestodwuletniej ochmistrzyni księżnej Sary Reszko. Kobieta od lat wiernie służy swojej pani, będąc jednocześnie jej przyjaciółką i powiernicą jej sekretów. Jej całe życie jest służbą, nie miała więc do tej pory ani czasu, ani okazji, żeby się zakochać. Przypadkiem jednak na jej drodze staje przystojny pocztylion,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lady Frances, wdowa po lordzie Harleigh, ma obecnie dość poukładane życie w świecie londyńskiej socjety. Szykuje się właśnie do ślubu ze swoim sąsiadem, George'em Hazeltonem, została też zaproszona na przyjęcie, gdzie gościć też będą członkowie rosyjskiej rodziny królewskiej. Niestety, jej stabilizację zaburza pojawienie się kobiety, która twierdzi, że jest żoną jej narzeczonego, co powoduje cały ciąg nieprzewidzianych zdarzeń...

O serii książkowej "Poradnik prawdziwej damy" słyszałam naprawdę wiele dobrego, postanowiłam więc sprawdzić, czy i mnie spodobają się historie kryminalne rozgrywające się w wiktoriańskiej Anglii. Nie sięgnęłam jednak po pierwszy tom, tylko zaczęłam nietypowo od czwartego. To było moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki i z serią opowiadającą o losach Frances, lady Harleigh, oraz o jej amatorskich śledztwach kryminalnych, mimo to nie czułam zagubienia, nie miałam problemu z wciągnięciem się w opowieść, wręcz przeciwnie, bardzo łatwo się zorientowałam w tej historii i jej bohaterach. Pomogło mi w tym lekkie pióro autorki, prostota stylu, dowcip i to, że widać, że nie kieruje swojej książki tylko do osób zaznajomionych z poprzednimi tomami - niektóre rzeczy wyjaśniała i przypominała.

Podobał mi się klimat tej powieści, jej umiejscowienie w czasie i przestrzeni - wśród londyńskiej socjety, gdzie ważne są konwenanse i unikanie skandali. Autorka bardzo fajnie pokazała jak rozprzestrzenia się plotka, ile znaczy dobra opinia w towarzystwie oraz jak łatwo można ją stracić. Widać tu też klimaty epoki wiktoriańskiej, w jakiej rozgrywa się akcja, chociaż same stosunki między bohaterami bywają lekko uwspółcześnione, bardziej bezpośrednie. Sama główna bohaterka też nie jest typową wdową z tamtych czasów, co akurat nadaje książce dużo uroku :).

Również intryga kryminalna jest warta uwagi - dość zawiła, ciekawie powiązana z główną bohaterką, powoli się rozwijająca i zahaczająca o coraz szersze kręgi, zakończona może nieco za szybko, ale logicznie i satysfakcjonująco, jeśli mogę to tak ująć. Podobało mi się półamatorskie śledztwo Frances i Georga, to jak odkrywali prawdę i też jak pomogli im w tym inni bohaterowie, czasem w dość przypadkowy sposób. Mogłabym się przyczepić do tego, jak są opisane charaktery tych postaci, ale zapewne w poprzednich książkach ich opisy były bardziej rozbudowane i autorka też pewnie nie chciała się powtarzać.

"Co zrobić z pierwszą żoną narzeczonego?" to bardzo przyjemna powieść obyczajowa z wątkami kryminalnymi, dobrze osadzona w historii, z odpowiednim nastrojem oraz sympatycznymi bohaterami. Czytało mi się ją naprawdę dobrze, czasem wręcz z uśmiechem, a historia kryminalna mnie wciągnęła i zaintrygowała. Myślę, że ta książka i poprzednie tomy serii sprawdzą się jako takie comfort books, które zapewnią niegłupią rozrywkę, poprawią humor i przeniosą choć na chwilę w czasie. Ja na pewno z przyjemnością sięgnę po pierwszą książkę z cyklu i będę czytać dalej, bo mnie ta powieść przekonała ;).

Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie ukazała się na blogu.

Lady Frances, wdowa po lordzie Harleigh, ma obecnie dość poukładane życie w świecie londyńskiej socjety. Szykuje się właśnie do ślubu ze swoim sąsiadem, George'em Hazeltonem, została też zaproszona na przyjęcie, gdzie gościć też będą członkowie rosyjskiej rodziny królewskiej. Niestety, jej stabilizację zaburza pojawienie się kobiety, która twierdzi, że jest żoną jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Apolonia Dobkiewicz to kobieta w nieco podeszłym już wieku. Postanawia ona spisać książkę ze swoimi wspomnieniami z przeszłości, żeby nie zostały zapomniane. Przypadkiem, a może raczej zrządzeniem losu, maszynopis z jej rodzinną historią ulega zniszczeniu i kobieta musi zacząć od nowa. W spisywaniu pomaga jej sąsiadka, której Apolonia przekazuje wspomnienia z trudnych lat na w Kraju Ałtajskim, na Syberii...

W tej książce, w przeciwieństwie do poprzednich powieści autorki, nie odczułam romantyzowania wojennych sytuacji. Wręcz przeciwnie, mamy tu wątki miłosne, ale są one całkiem dobrze poprowadzone i przede wszystkim - nie są wątpliwe moralnie. Autorka pisze z dużą subtelnością, choć nie ucieka też od pewnej naiwności i spłaszczania przeżyć bohaterów. Nie brak tu oczywiście też melodramatycznych okoliczności i niepotrzebnej ckliwości, ale cała historia opowiedziana w tej książce poruszyła mnie do tego stopnia, że nie irytowało mnie to wcale.

W historii Apolonii mamy dużo smutku, są tragedie i niesprawiedliwość, jest strata, ale też miłość, wszechogarniająca, niełatwa, zmuszająca do poświęceń. Autorce udało się tu pokazać całą paletę emocji, pokazać tragiczny los zesłanych na Syberię, ich ciężką pracę, wolę przetrwania, utraconą młodość, często też ból fizyczny i psychiczny, ale też to, że nawet w takich trudnościach znajdzie się miejsce na miłość. Nie jest to książka naukowa, tylko powieść historyczna osadzona w takim, a nie innym miejscu i czasie, do której natchnieniem była wspomnienia członków rodziny autorki, nie oceniam jej więc pod względem historycznej zgodności, a raczej przez pryzmat emocji, jakie sobą niesie.

Bardzo poruszyła mnie ta opowieść, a konkretnie przeżycia bohaterów na wygnaniu syberyjskim, a także opowieść o stratach, jakie poniosła Apolonia. Wątki współczesne mnie z kolei nie porwały, były nieco zbyt naciągane, a pod koniec pojawiło się trochę zbyt wiele zbiegów okoliczności. Całościowo jednak oceniam tę książkę bardzo dobrze, pióro autorki nie jest może specjalnie finezyjne, ale umie pisać z pewną delikatnością, prosto, bez patosu, a przy tym na tyle dynamicznie, że jej powieść, mimo trudnej tematyki, czyta się naprawdę dobrze.

Po lekturze "Do końca moich dni" stwierdzam, że to najlepsza książka autorki (z trzech, które przeczytałam). Nie jest oczywiście idealna, ale uważam ją za godną polecenia, zwłaszcza dla osób lubiących bardzo emocjonalne, poruszające powieści rozgrywające się w trudnych czasach i zostające choć na chwilę z czytelnikiem...

Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na moim blogu.

Apolonia Dobkiewicz to kobieta w nieco podeszłym już wieku. Postanawia ona spisać książkę ze swoimi wspomnieniami z przeszłości, żeby nie zostały zapomniane. Przypadkiem, a może raczej zrządzeniem losu, maszynopis z jej rodzinną historią ulega zniszczeniu i kobieta musi zacząć od nowa. W spisywaniu pomaga jej sąsiadka, której Apolonia przekazuje wspomnienia z trudnych lat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako introwertyk oraz osoba nieco aspołeczna, a na pewno mającą czasem problemy z nawiązywaniem kontaktów z innymi, z reguły nie czuję się samotna. Są jednak takie chwile, że szukam jakiegoś złotego środka na moją niepewność, czegoś, co pomoże mi nieco bardziej się otworzyć na ludzi, stać się bardziej towarzyską osobą. Pewna niedawno wydana książka trafiła właśnie na taki moment, obiecując mi wiele swoim podtytułem głoszącym "Niezbędnik przetrwania dla nieporadnych społecznie". Czy spełniła moje oczekiwania?

Wbrew pozorom, ta książka nie jest poradnikiem psychologicznym. Nie znajdziemy tu wielkich teorii, czy jednoznacznych rozwiązań. Jak sam autor wspomina we wprowadzeniu - to raczej podręcznik społecznego survivalu, lekka propozycja, gdzie nie tylko znajdują się rady odnośnie różnych sytuacji społecznych, ale też książka, w której osoby mające problemy z nawiązywaniem znajomości, czyli wszyscy nieśmiali, nieco lękliwi, zamknięci w sobie, mogą znaleźć nieco pokrzepienia.

Autor pisze lekko i dowcipnie, czasem potocznie, a chwilami siląc się na nieco bardziej naukowy ton. Jego słowa wzbogacone są humorystycznymi ilustracjami, wśród których są różne wykresy i infografiki rozwijające to, o czym pisze pan Méra. Poza tym, w tej pozycji znajdziemy też sporo przypisów, zarówno tych bardziej ironiczno-zabawnych, jak i też odsyłających do innych publikacji - artykułów i książek.

Trochę mnie drażniło, że w tej książce określenia takie, jak: "introwertycy", "osoby z lękami społecznymi", czy "nieporadni społecznie" są używane zamiennie. Oczywiście autor we wstępie zaznaczył, że używa tych pojęć w znaczeniu potocznym, nie naukowym, ale jak dla mnie to się gryzło trochę i rozwadniało fakt, że wspomniane określenia nie są synonimami. Nie podobało mi się też, że sporo w tej książce stereotypów (chociaż sam autor przestrzega przed stereotypami!) i samo patrzenie na osoby z problemem z nawiązywaniem kontaktów, jest dość banalne, brak w nim głębi. Poza tym, dowcipny styl autora czasem staje się wręcz infantylny i znowu - spłyca cały problem nieporadnych społecznie.

"(Naprawdę!) dobrze cię widzieć" to króciutka, lekka, zaopatrzona w sporą dawkę humoru książka, którą można przeczytać w jeden, maksimum dwa wieczory. Jej zaletą jest fakt, że przybliża nieco dylematy i problemy osób, które niezbyt dobrze radzą sobie z nawiązywaniem i utrzymywaniem kontaktów. Znalazłam w niej kilka trafnych spostrzeżeń, kilka razy uśmiechnęłam się przy lekturze, ale zarazem za dużo w niej banału, stereotypów i za bardzo spłyca poruszaną tematykę, żebym mogła ją z czystym sercem polecić każdemu. Owszem, może nieco wesprzeć osoby nieporadne, czy lękliwe społecznie, ale nie sądzę, żeby większość miała z niej większy pożytek.

Recenzja we współpracy z Wydawnictwem. Pierwotnie pojawiła się na moim blogu.

Jako introwertyk oraz osoba nieco aspołeczna, a na pewno mającą czasem problemy z nawiązywaniem kontaktów z innymi, z reguły nie czuję się samotna. Są jednak takie chwile, że szukam jakiegoś złotego środka na moją niepewność, czegoś, co pomoże mi nieco bardziej się otworzyć na ludzi, stać się bardziej towarzyską osobą. Pewna niedawno wydana książka trafiła właśnie na taki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak twierdzi Jeremi Organek, patolog o aparycji Georga Clooneya, zwłoki nigdy nie są zbędne. Czasem jednak pojawiają się znienacka i wtedy trzeba odkryć, komu zginął trup. Jeremi wraz Lindą Miller, blogerką i historyczką, których poznaliśmy w książce "Gdzie moje zwłoki?" udają się na zlot zabytkowych samochodów, który odbywa się w okolicach zamku Topacz. Tam też okazuje się, że kolejny raz na ich drodze pojawia się nieżywy człowiek, tym razem jednak nie muszą go szukać, bo niespodziewanie denat pojawia się sam, wraz z tajemniczym spadkiem, w którego posiadanie wchodzi zakręcona Linda. Zagadka nieproszonych zwłok poprowadzi naszych detektywów-amatorów do pałacu we Wleniu, miejsca potwornej zbrodni sprzed lat.

Jeremi i Linda, zwani pieszczotliwie przez fanów i autorkę Jeremindą, to bardzo oryginalny duet przypadkowych śledczych - on jest 50-letnim patologiem, spokojnym, choć niekoniecznie nudnym facetem, ona historyczką z zacięciem blogerskim, szaloną, nieposkromioną młodą kobietą. Można powiedzieć, że są przeciwieństwami, ale świetnie pasują do siebie jako samozwańczy detektywi, którzy już drugi raz starają się odkryć tajemnicę pewnego trupa i nie tylko...

"Zaczynam podejrzewać, że w naszym wypadku każdy zbieg okoliczności jest jedynie kolejnym elementem układanki podrzucanym nam przez złośliwe fatum."

Bardzo lubię styl pani Starosty, jest taki specyficzny, barwny, dynamiczny, bardzo potoczny, a zarazem z zacięciem językoznawczym, jeśli mogę to tak ująć, bo autorka w swoją opowieść bardzo zręcznie wplata rzadziej używane słowa, tworząc z nich iście kwieciste, nieco abstrakcyjne zdania. Dzięki temu przez tę powieść i inne, jakie wyszły spod jej pióra (czy klawiatury), czyta się naprawdę dobrze i bardzo, ale bardzo szybko. Przyjemnej lekturze sprzyja też to, że jest to książka pełna humoru, akcja rozwija się dynamicznie, a zagadka kryminalna, jak zwykle u autorki, jest pogmatwana i ma ciekawe nawiązania do przeszłości. Do tego dochodzą wspomniani bohaterowie pierwszoplanowi - barwni i nietypowi, oraz postacie z drugiego planu, którzy również nie ustępują Jeremindzie, zwłaszcza mój ulubieniec, komisarz Michał Bączek, który wraz ze swoim szefem nie tylko musi rozwiązać sprawę kryminalną, ale też nie dopuścić, żeby Jeremi i Linda znowu narobili ambarasu, co jest równie trudne, jak odkrycie sprawców zbrodni ;).

Podoba mi się też to, jak we współczesną historię kryminalną wpleciona jest tu zbrodnia z przeszłości, a także to, że ważną rolę w tej książce pełni pewien pałac - i to nie byle jaki, bo Pałac Książęcy we Wleniu. Pierwszy raz słyszałam (czytałam) o tym miejscu, a po lekturze poczułam się na tyle zainteresowana, że postanowiłam poczytać więcej w sieci. Można więc powiedzieć, że ta książka ma pewien walor edukacyjny czy krajoznawczy, nie tylko stricte rozrywkowy.

Co mogę powiedzieć więcej? Czytało mi się świetnie, spędziłam z tą powieścią przyjemnie czas, dowiedziałam się też czegoś, więc jestem zadowolona z tego, że po nią sięgnęłam. Jeśli szukacie przyjemnej lektury na te nieprzyjemne zimowe wieczory, to totalnie polecam Wam tę i poprzednią książkę z Jeremim i Lindą w roli głównej. Przy czytaniu nieraz się uśmiechniecie, a czasem wręcz wybuchniecie śmiechem, będziecie próbowali odkryć tajemnice denatów wszelakich, a i odkryjecie miejsca, być może dla Was wcześniej nieznane.

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na moim blogu.

Jak twierdzi Jeremi Organek, patolog o aparycji Georga Clooneya, zwłoki nigdy nie są zbędne. Czasem jednak pojawiają się znienacka i wtedy trzeba odkryć, komu zginął trup. Jeremi wraz Lindą Miller, blogerką i historyczką, których poznaliśmy w książce "Gdzie moje zwłoki?" udają się na zlot zabytkowych samochodów, który odbywa się w okolicach zamku Topacz. Tam też okazuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Głównym bohaterem "Wyspy słońca" jest Michaił Aleksandrowicz Flisow, literat żyjący w trudnych warunkach w porewolucyjnej Rosji. Razem z żoną, Niną, zajmuje on raptem jeden pokój w kamienicy, funkcjonując w codziennym strachu i beznadziei. Mężczyzna skrywa też pewne tajemnice z przeszłości, które nie pozwalają mu zaznać spokoju w tych nowych, bardzo nieprzyjaznych warunkach.

"- Przeszłość, madame. Taka rzecz sprzed Rewolucji, która czasami wraca w snach, a czasami nie daje zasnąć. Taki sen na jawie, w którym żyliśmy, zanim nas zbudziły pierwsze strzały nowego porządku."

Od razu zaznaczę, że nie jest to lekka książka, beztroska lektura na odprężenie, choć nie przeczę, że została napisana w tak bezpretensjonalny sposób, że pomimo trudnej emocjonalnie tematyki, czyta się ją naprawdę dobrze. Nie znajdziemy tu wartkiej i szybkiej akcji, raczej nieco urywane wydarzenia z zimnej i ponurej codzienności głównego bohatera i jego żony, poprzetykane gdzieniegdzie wspomnieniami, marami sennymi i majakami z przedrewolucyjnej przeszłości, z czasów, kiedy życie Michaiła wydawało się może prostsze, a na pewno szczęśliwsze.

"Urywki wspomnień powracały w zupełnie chaotycznym porządku, bez najmniejszego związku przyczynowo-skutkowego, jedynym łącznikiem pomiędzy nimi był wątek rodziny i czasy sprzed Rewolucji."

Ta powieść kryje w sobie całą gamę emocji, dużo strachu i brudu oraz pewien niepokój. Próba odnalezienia się w nieprzyjaznej rzeczywistości, radzenia sobie w nowych warunkach, trochę desperacja, a trochę rezygnacja wobec trudności, jakie spadły na poszczególne postacie tej książki - wszystkie koleje losu bohaterów opisane w tej opowieści są naprawdę poruszające. Dodatkowo, autorka operuje bardzo plastycznym językiem, potrafi niezwykle sugestywnie opisywać szarą, ponurą, brudną, pełną beznadziei rzeczywistość, w której muszą odnaleźć się ludzie, którzy stracili wiele, często wszystko oprócz życia.

Bardziej niż na dynamiczną akcję, pani Salwin stawia tu na studium przypadku konkretnej postaci, to jest na opis przeżyć wewnętrznych Michaiła, bohatera zgłębionego, pozbawionego złudzeń i sarkastycznego, a zarazem pełnego strachu o przyszłość. Tytułowa wyspa słońca to dla niego synonim szczęśliwych dni, ale też pewnej ziemi obiecanej, miejsca do którego dąży. Czy jednak uda mu się ją odnaleźć na nowo w takim miejscu i czasie?

"Owa wyspa - słoneczna i zawsze czysta - była dlań miejscem, z którego czerpał siłę, spokój ducha i opanowanie."

Jeśli nie boicie się nieco trudniejszych powieści historycznych, skupionych bardziej na postaciach niż wydarzeniach, czy opowieści z niejednoznacznym zakończeniem, to polecam Wam zapoznanie się z "Wyspą słońca". Była to dla mnie naprawdę nietuzinkowa lektura, czasem poruszająca swoim smutkiem, czasem posępna, a chwilami pełna rezygnacji. Na pewno nie sprawdzi się na gorsze dni, bo to dość przygnębiająca książka, ale na prawdę warto ją przeczytać, choćby dla samego nastroju, jaki udało się zbudować autorce. Polecam!

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Skarpa Warszawska.

Głównym bohaterem "Wyspy słońca" jest Michaił Aleksandrowicz Flisow, literat żyjący w trudnych warunkach w porewolucyjnej Rosji. Razem z żoną, Niną, zajmuje on raptem jeden pokój w kamienicy, funkcjonując w codziennym strachu i beznadziei. Mężczyzna skrywa też pewne tajemnice z przeszłości, które nie pozwalają mu zaznać spokoju w tych nowych, bardzo nieprzyjaznych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W "Zaklętym zwierciadle" autorka pochyla się nad trudnym losem XIX-wiecznych kobiet, wybierając na główne bohaterki dwie bardzo interesujące młode kobiety, na swój sposób silne postacie, których zmagania i losy przedstawia naprzemiennie. Pierwsza jest Eufrozyna, matka Wiktorii, znanej czytelnikom ze "Srebrnego wrzeciona". Możemy poznać lepiej jej historię, dowiedzieć się o niej więcej i przede wszystkim - zrozumieć jej postępowanie względem córki. A nie będzie to łatwe, zważywszy na to, że jej wybory nie zawsze są obiektywnie dobre, a sytuacje, przed jakimi staje, często bywają wręcz nie do rozwiązania. Jej postać jest bardzo ludzka, życiowa, często kieruje się emocjami, uczuciami, czasami pozwala jednak dojść do głosu rozumowi. Jako zubożała szlachcianka już na starcie i nie ze swojej winy ma trudniej, wydaje się jednak, że jej niezwykła uroda może przydać się do ustawienia sobie życia. Problem pojawia się, kiedy zakochuje się w nieodpowiednim mężczyźnie.

Eliza, druga z głównych bohaterek, choć nie pochodzi ze zubożałej rodziny, nie ma wcale łatwiejszego życia. Jej losy są równie skomplikowane jak historia Eufrozyny, ona też staje przed dylematami i stara się radzić z tym, co zsyła los. Ona również zakochuje się w mężczyźnie, który nie jest mile widziany przez jej rodziców, ba, przez większość rodaków, bo to Rosjanin, zaborca, ktoś, na kogo nie powinna nawet patrzeć. Tymczasem ona nie tylko zrywa zaręczyny z odpowiednim kandydatem na męża wybranym przez rodziców, ale też wychodzi za tego rosyjskiego szlachcica wywołując skandal w Wilnie. Podąża za głosem serca, jednak to dopiero początek jej historii.

"Długo się łudziłam, że życiem rządzi jakiś przepis, jak w kuchni, trzeba go tylko poznać. Gdy się dołoży odpowiedni składnik, to ciasto się uda, doda się zły, to zakalec. A tymczasem okazało się, że nie ma prawidłowości: ile włożysz, tyle dostaniesz."

Mimo iż koleje życia bohaterek są pełne komplikacji, czasem wręcz tragedii, mimo melodramatycznego wydźwięku całości, powieść ta nie jest w żadnym wypadku nużąca, czy irytująca, przeciwnie, ma w sobie wiele emocji, jest dość dynamiczna i przede wszystkim, pięknie napisana. Bardzo lubię pióro autorki, jej jakże bogaty, barwny język, podoba mi się stylizacja, cała ta językowa otoczka. Przyjemnie się czyta tak starannie i kunsztownie napisaną książkę, a przy tym nie patetyczną czy barokową w stylu.

Poza wspomnianym dopracowanym językiem, chcę też zwrócić uwagę na szczegółowość w budowaniu całego świata przedstawionego, na dbałość o zgodność historyczną, klimat epoki. Widać ogrom pracy autorki w tej kwestii, przygotowanie, nic tu nie jest potraktowane po macoszemu, a historia Eufrozyny i losy Elizy są umiejscowione w czasie bardzo zgrabnie i wzbogacone o bardzo dopasowane tło. Autorka nie zapomina o konwenansach epoki, o strojach, a przede wszystkim, o sytuacji społeczno-politycznej połowy XIX wieku.

Wbrew nieco przesłodzonej okładce, nie jest to lekka i cukierkowata opowieść. Ewa Sobieniewska porusza w niej wiele trudniejszych tematów, pokazuje ciemną stronę małżeństw epoki, opisuje związki aranżowane przez rodziny w celu poprawienia sytuacji materialnej, ale też te zawarte z miłości. Sporo uwagi poświęca przemocy, toksycznym mężczyznom, a przede wszystkim sytuacji kobiet, które jako panny musiały być poddane woli rodziców, z kolei jako żony - kaprysom mężów. Kiedy się w jakiś sposób zbuntowały, czekał ich często tragiczny los...

Po raz kolejny Ewa Sobieniewska zachwyciła mnie stworzonym przed siebie światem, wzbudziła cały ogrom emocji wobec bohaterek, pozwoliła wejść w XIX-wieczną rzeczywistość i kibicować stworzonym przez siebie postaciom w ich drodze do poznania siebie i przede wszystkim, do szczęścia. Jeśli macie chęć na poruszającą, wielowątkową opowieść, rozgrywającą się w ciekawych, choć trudnych czasach, napisaną pięknym językiem i dopracowaną pod względem tła, to bardzo polecam "Zaklęte zwierciadło"! Cieszę się, że mogę tą lekturą zakończyć rok :).

Recenzja powstała we współpracy z Autorką.

W "Zaklętym zwierciadle" autorka pochyla się nad trudnym losem XIX-wiecznych kobiet, wybierając na główne bohaterki dwie bardzo interesujące młode kobiety, na swój sposób silne postacie, których zmagania i losy przedstawia naprzemiennie. Pierwsza jest Eufrozyna, matka Wiktorii, znanej czytelnikom ze "Srebrnego wrzeciona". Możemy poznać lepiej jej historię, dowiedzieć się o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O czym jest ta powieść? To opowieść o tytułowej Franciszce Tańskiej, która pracuje w Muzeum Narodowym w Warszawie i sama też z różnym skutkiem para się malarstwem. Kiedy pewnego dnia z muzeum ginie nowo nabyty obraz, ta nietuzinkowa kobieta wraz z przyjaciółmi próbuje odkryć tajemnicę jego zaginięcia. Przy okazji wychodzą na jaw też inne sekrety...

Teoretycznie ta książka jest klasyfikowana jako kryminał, ja bym jednak powiedziała, że jest to bardziej powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym i subtelnym humorem. Mam bowiem wrażenie, że zagadka kryminalna związana ze zniknięciem obrazu z muzeum rozmyła się tu nieco w całej opowieści, przysłonięta przez osobiste perypetie i problemy Frani oraz jej przyjaciół. Nie jest to jednak nic złego, bo wątki związane z przeżyciami i kłopotami głównej bohaterki są bardzo ciekawe i barwne.

Sama postać Frani Tańskiej jest warta uwagi. To jedna z tych postaci silnych i słabych jednocześnie: z jednej strony nie da sobie w kaszę dmuchać, działa, walczy, choć może nieco impulsywnie, z drugiej jednak - ma w sobie smutek, złość i cierpienie, co wpływa też na jej wybory i zachowania. Jeden z bohaterów nazwał ją awangardową, co moim zdaniem świetnie ją odzwieciedla. Nie jest typową książkową "wonder woman", jest barwną, nietuzinkową, pełnokrwistą kobietą, z niebywałą siłą, ale też z wewnętrznym bałaganem. Bardzo fajnie uzupełniają ją przyjaciele, choć może nie są oni jakoś szczegółowo opisani, to i do nich poczułam sympatię po tej lekturze.

Autorka bardzo ładnie operuje słowem, ma swobodny styl, lekki, dopasowany do historii. Kiedy trzeba, to rzuca jakimś mało znanym współcześnie słowem, od czasu do czasu ciekawie stylizuje wypowiedzi na nieco bardziej archaiczne lub gwarowe. Podoba mi się również jak odmalowuje tło - staroświecki urok międzywojennej Warszawy, fascynujące obrazki z życia artystów, czy elit, ale też tych mniej zamożnych i znaczących mieszkańców miasta. Widać, że autorka zna się na temacie, tak samo jak na tematach związanych ze sztuką. I widać, że to lubi, przez co poświęca tłu fabularnemu równie wiele uwagi, co całej historii.

"Frania Tańska i tajemnica zaginionego obrazu" to powieść w stylu retro, przyjemna w lekturze, przygotowana z niezwykłą starannością, napisana bardzo dobrym językiem, pełna barwnych i ciekawych postaci. Ma swoje wady, ale jako debiut prezentuje się naprawdę dobrze. Jeśli szukacie książki nietuzinkowej, która przeniesie Was w czasie i zapewni nieco inteligentnej, a zarazem sympatycznej rozrywki, czegoś w typie cosy crime, to bardzo polecam tę powieść. Liczę też na kontynuację, bo Frania Tańska zdecydowanie nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa ;).

Za możliwość poznania tej książki dziękuję Autorce.

O czym jest ta powieść? To opowieść o tytułowej Franciszce Tańskiej, która pracuje w Muzeum Narodowym w Warszawie i sama też z różnym skutkiem para się malarstwem. Kiedy pewnego dnia z muzeum ginie nowo nabyty obraz, ta nietuzinkowa kobieta wraz z przyjaciółmi próbuje odkryć tajemnicę jego zaginięcia. Przy okazji wychodzą na jaw też inne sekrety...

Teoretycznie ta książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Echidna" to opowieść o Marice, policjantce, która jest zarazem nieśmiertelną, mityczną postacią, tytułową echidną. Przeżyła swoje, a teraz wiedzie całkiem spokojny żywot w małym, sennym amerykańskim miasteczku, Springfield, gdzie do najpoważniejszych spraw kryminalnych należy kradzież i przeniesienie bałwana, ulepionego przez mieszkańców na festynie. Kiedy w okolicy dochodzi do coraz poważniejszych zbrodni, Marika i jej partner odkrywają sekrety nietypowych mieszkańców Springfield, ale też zmieniają swoje życie...

To teoretycznie powieść, ale w praktyce każdy rozdział tej książki poświęcony jest innej sprawie kryminalnej, czasem poważniejszej, czasem bardziej błahej. Bardzo podobał mi się ten zabieg, wprowadzenie jakby opowiadań składających się na całą opowieść, których spoiwem jest Marika, to tej śledztwa i wspomnienia z przeszłości łączą wszystkie te historie w jedność. Nie podobało mi się z kolei, że czasem nie do końca rozumiałam o co chodzi, jakby zabrakło kawałka książki, jakoś tak część tych rozdziałów była urywana, lekko chaotyczna, trochę też się działo poza główną akcją. Te urywki, fragmenty, obrazy, które składają się na rozdziały, rozjaśniają co nieco, ale zarazem mieszają w ogólnej historii, czasami też wytrącając z rytmu czytania.

Poza historiami bardziej kryminalnymi pojawia się tu też trochę miłości, nieoczywistej, niecodziennej oraz cała masa mitologicznych odniesień i postaci. Autorka zręcznie wplata też poważniejsze tematy, jak na przykład desperację w ratowaniu ukochanej osoby, tęsknotę za miłością, utratę wspomnień, problemy z tolerancją i tożsamością, a także różne życiowe dylematy. Może nie są to wątki bardzo mocno eksploatowane, raczej potraktowane nieco płytko, ale ubarwiają całość i nadają jej nieco poważniejszego brzmienia.

Podobał mi się klimat tej książki - spokojne małej miasteczko, takie ciepłe, normalne, z radościami i smutkami, oraz z fajną wspólnotą mieszkańców, a przy tym wprost wypełnione mitycznymi postaciami i magią. Autorka wykreowała ciekawy, barwny świat, pełen nieludzi, którzy na dodatek pochodzą z różnych mitologii, legend, baśni, podań. Postacie magiczne w tej książce to nie jest jednolita grupa, pochodząca z jednego kręgu kulturowego, wręcz przeciwnie - znajdziemy w tym miasteczku, m.in. tytułową grecką echidnę, ale też celtyckie kelpie i fae, syreny, magów, nawet nasze swojskie ubożęta, czy japońską yuki onna. Wielu z tych postaci nie znałam do tej pory, co jakiś czas musiałam posiłkować się internetem, żeby znaleźć wyjaśnienie, ale zainspirowało mnie to do dalszych poszukiwań.

Styl autorki jest ładny, staranny, swobodny, fajna jest też wspomniana przeze mnie atmosfera małego miasteczka, do tego mamy odrobinę humoru, a także po prostu sporo niewymuszonego uroku, dzięki czemu "Echidnę" czyta się całkiem dobrze. Nie będzie to może moja ulubiona książka, czy najlepsza lektura, jaką ostatnio przeczytałam, ale uważam ją za sympatyczne, całkiem lekkie i bezpretensjonalne wprowadzenie w świat fantastyczny, pełen magicznych postaci, a zarazem taki swojski, nastrojowy. Wydaje mi się, że "Echidna" spodoba się osobom, które tak jak ja nie do końca odnajdują się w literaturze z gatunku fantasy i szukają czegoś mało wymagającego na początek. Osoby bardziej wkręcone w tego typu klimaty mogą jednak być nie do końca usatysfakcjonowane...

Recenzja we współpracy z Wydawnictwem Mięta.

"Echidna" to opowieść o Marice, policjantce, która jest zarazem nieśmiertelną, mityczną postacią, tytułową echidną. Przeżyła swoje, a teraz wiedzie całkiem spokojny żywot w małym, sennym amerykańskim miasteczku, Springfield, gdzie do najpoważniejszych spraw kryminalnych należy kradzież i przeniesienie bałwana, ulepionego przez mieszkańców na festynie. Kiedy w okolicy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po rozczarowującym "The Spanish Love Deception" nie miałam zamiaru sięgać po inne książki autorki, ale się złamałam w tym postanowieniu, kiedy powieść "The American Roommate Experiment" pojawiła się w ramach akcji CzytamPL.
I cóż... kolejny raz straciłam kilkanaście godzin z życia :(. Ta historia jest infantylna, naiwna, wtórna i schematyczna, przesadnie przeciągnięta, na dodatek tu również pojawia się głupia główna bohaterka (chociaż nieco bardziej ogarnięta niż Lina z poprzedniej książki) oraz stereotypowy główny bohater męski (też niezbyt inteligentny, ale może mniej posągowy niż Aaron). W skrócie: jestem na nie. Teraz już na pewno nie sięgnę po kolejne książki autorki, to nie na moje nerwy ;).

Po rozczarowującym "The Spanish Love Deception" nie miałam zamiaru sięgać po inne książki autorki, ale się złamałam w tym postanowieniu, kiedy powieść "The American Roommate Experiment" pojawiła się w ramach akcji CzytamPL.
I cóż... kolejny raz straciłam kilkanaście godzin z życia :(. Ta historia jest infantylna, naiwna, wtórna i schematyczna, przesadnie przeciągnięta, na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lucky wydaje się być szczęściarą, bo wygrała na loterii znaczną sumę. Problem w tym, że nie może odebrać wygranej, bo ukrywa się przed organami ścigana. Nie jest to jednak jej jedyny kłopot, a można powiedzieć, że wręcz wierzchołek góry lodowej. I jak tu mieć swoje szczęśliwe zakończenie?

Główna bohaterka nie jest kryształowa, ba, powiedziałabym, że jako oszustka jest osobą wątpliwą moralnie, ale przy tym w jakiś sposób potrafiła zdobyć moją sympatię. Może dlatego, że widać dokładnie, że nie zna ona innego życia, niż to, jakie prowadzi odkąd pamięta - pełne oszustw, kradzieży, ucieczek, niestabilne, często niebezpieczne. Albo być może z powodu jej dylematów związanych właśnie z takim, a nie innym trybem życia. W każdym razie główna bohaterka jest mistrzynią manipulacji, genialnym kameleonem, który umie wtopić się w tłum, ale również, jak głosi jej imię, pod wieloma względami szczęściarą. Nie można jednak zapomnieć, że jej życie jest niezwyczajne, ale też pełne rozczarowania, smutku, złych decyzji.

Podobał mi się ciekawy pomysł na fabułę tej książki, na wspomnianą wyżej niejednoznaczną główną bohaterkę, ale też na sposób narracji. Nie mamy tu bowiem akcji opowiadanej chronologicznie, a zamiast tego w tej opowieści lata 90., kiedy Lucky dorasta, przeplatają się z bardziej współczesnymi wydarzeniami z jej życia (konkretnie z 2008 roku). Taka dwutorowa narracja, z przeskakiwaniem od przeszłości do teraźniejszości bohaterki, świetnie obrazuje podobieństwa jej sytuacji mimo upływu lat, ale też wskazuje jak ona sama dojrzała pod pewnymi względami.

Historia Lucky opisana bardzo lekko, płynnie, swobodnie, bez zbędnych opisów, a do tego dość dynamicznie, przez co czytanie jej jest naprawdę przyjemne, nawet jeśli większość wydarzeń, jakie są tu opisane, nie jest zbyt miła. Nie ma tu bowiem zbyt wiele humoru, raczej sporo smutku, samotności, złych decyzji, osób, które zdradzają zaufanie. Owszem, to wszystko opisane jest lekko, czyta się dobrze, ale jednak nie ma wydźwięku typowo zabawnego, czy rozrywkowego.

Poza tym, pewną wadą tej historii jest zbyt szybkie i łatwe zakończenie. Nawet jeśli autorce udało się pozamykać wszystkie wątki, to jednak poczułam niedosyt, że cała akcja się w ten sposób rozwiązała. Zabrakło mi tu wyjaśnienia, rozwinięcia, pokazania jak to, co przeżyła Lucky w trakcie całej książki wpłynęło na jej życie. Autorka bowiem takie podsumowanie zawarła w zaledwie kilku ostatnich zdaniach. A to za mało.

Mimo iż nie jest to zabawna książka, na jaką się nastawiłam i pomimo pewnych wad związanych z zakończeniem, uważam "Lucky" za dobrą lekturę. Historia głównej bohaterki jest całkiem oryginalna, podobnie zresztą, jak i jej postać, a do tego całość jest krótka i napisana jest bardzo przystępnie, więc może stanowić ciekawą, dość sympatyczną, nawet jeśli nieprzesadnie miłą lekturę na taki czas, jaki mamy teraz. Dwa ponure jesienne wieczory wystarczą, żeby zapoznać się z losami Lucky i zastanowić, co jest tak naprawdę szczęściem ;). Polecam!

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

Lucky wydaje się być szczęściarą, bo wygrała na loterii znaczną sumę. Problem w tym, że nie może odebrać wygranej, bo ukrywa się przed organami ścigana. Nie jest to jednak jej jedyny kłopot, a można powiedzieć, że wręcz wierzchołek góry lodowej. I jak tu mieć swoje szczęśliwe zakończenie?

Główna bohaterka nie jest kryształowa, ba, powiedziałabym, że jako oszustka jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Grudniowy dom" to opowieść o Kamili, która po śmierci babki przyjeżdża na kilka dni do pozostawionego przez zmarłą domu, zwanego grudniowym domem. Tam stopniowo odkrywa tajemnice z przeszłości swoich przodków i nie tylko, a także mierzy się ze swoimi własnymi duchami i przeżyciami sprzed lat...

Gdybym miała opisać tę książkę jednym słowem, powiedziałabym, że jest tajemnicza. Autorka bowiem stopniowo rozwija swoją opowieść, budując pewne napięcie, wprowadzając niedopowiedzenia i atmosferę tajemnicy i uzupełniając akcję nieco baśniowymi, choć mrocznymi opowieściami babki. Akcja rozgrywa się w większości w poniemieckim domu babki Kamili, tytułowym grudniowym domu. Mamy tu naprawdę dramatyczną, trudną przeszłość bohaterów, rozważania o śmierci, przemijaniu, ale też o pamięci i o duchach przeszłości. Znajdzie się też odrobina ciepła, nadziei i oczywiście miłości, więc nie jest to też ponura i smutna opowieść.

Wbrew okładce w nieco świątecznych klimatach, nie jest to książka z gatunku lekkich, słodkich historii bożonarodzeniowych. Owszem, akcja rozgrywa się w okolicach Bożego Narodzenia (zaczyna się na początku grudnia, a kończy w Wigilię), gdzieś tam w tle są pewne przygotowania do świętowania, okolicznościowe piosenki, czy śnieg, ale jakby to tylko tło wzbogacające całą, nastrojową opowieść. Jest to oczywiście interesujące tło, dodające całej historii szczypty niezwykłego klimatu, ale nie niezbędne.

Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się, że pani Knedler w ten sposób zbuduje swoją opowieść, że zamiast typowej świątecznej opowiastki pokaże coś więcej - pełnokrwistą historię wprost kipiącą od tajemnic sprzed lat, duchów, małych i większych dramatów. Nie sądziłam, że w tak interesujący sposób pokaże poszukiwanie własnej tożsamości, oparte na poznaniu i zrozumieniu przeszłości, swoich korzeni, a także zaakceptowaniu zmian i sytuacji, na które nie mamy wpływu.

Poza tym, podobała mi się główna bohaterka, która miała bardzo interesującą i w sumie nietypową pracę (sprawdźcie sami, jaką), która tak bardzo zaangażowała się w poznanie rodzinnych sekretów, by wreszcie otworzyć się na nowe życie. Podobało mi się też to, w jaki sposób pokazani są inni bohaterowie (nie ma ich wielu), jak pięknie autorka wniknęła w ich dusze i bez wielkich słów, czy zawiłych opisów ukazała to, co ich dręczy, co siedzi w ich głowach, nawet jeśli to postacie drugoplanowe, czy takie, które poznajemy z opowieści innych.

Polecam Wam "Grudniowy dom" jeśli szukacie nastrojowej lektury na ponure, jesienne czy zimowe wieczory. To książka, która wciąga, pochłania, nieco zaskakuje, a przy tym zapewnia odpowiednią dawkę rozrywki, z dodatkiem takiego fajnego zimowo-świątecznego ciepła i oczywiście masą tajemnic, czasem nawet mrocznych i niepokojących. Sprawdzi się zwłaszcza dla osób, które szukają nietuzinkowych powieści obyczajowych z nutką detektywistycznych zmagań głównych bohaterów. Jak widzicie, autorce udało się i tym razem mnie zaskoczyć i zaintrygować i mam nadzieję, że i Wam się spodoba "Grudniowy dom"!

Dziękuję Wydawnictwu za możliwość poznania tej książki przedpremierowo :)

"Grudniowy dom" to opowieść o Kamili, która po śmierci babki przyjeżdża na kilka dni do pozostawionego przez zmarłą domu, zwanego grudniowym domem. Tam stopniowo odkrywa tajemnice z przeszłości swoich przodków i nie tylko, a także mierzy się ze swoimi własnymi duchami i przeżyciami sprzed lat...

Gdybym miała opisać tę książkę jednym słowem, powiedziałabym, że jest...

więcej Pokaż mimo to