Reamde

Okładka książki Reamde
Neal Stephenson Wydawnictwo: Mag fantasy, science fiction
1072 str. 17 godz. 52 min.
Kategoria:
fantasy, science fiction
Tytuł oryginału:
Reamde
Wydawnictwo:
Mag
Data wydania:
2012-07-27
Data 1. wyd. pol.:
2012-07-27
Data 1. wydania:
2011-01-01
Liczba stron:
1072
Czas czytania
17 godz. 52 min.
Język:
polski
ISBN:
978-83-7480-257-4
Tłumacz:
Wojciech Szypuła
Tagi:
cyberpunk
Średnia ocen

                7,0 7,0 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oficjalne recenzje i

Realno-wirtualna zawierucha



449 64 67

Oceny

Średnia ocen
7,0 / 10
210 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
168
166

Na półkach: ,

(recenzja pierwotnie ukazała się na Szortal.com)

CLANG?

Hubert Przybylski

Neal Stephenson, to chyba jeden z najlepszych przykładów autora o niesamowicie szerokich horyzontach myślowych i rozmaitości zainteresowań. Wychowany w rodzinie o tradycjach wybitnie „twardo” naukowych (dziadkowie to profesorowie biochemii i fizyki, ojciec to profesor elektrotechnik, matka naukowiec biochemik) sam również poszedł w ich ślady i studiował fizykę. Oprócz tego, ma licencjat z geografii. Poza tym, interesuje się też psychologią, filozofią i historią. Do tego dochodzi także szermierka bronią białą (średniowieczną i renesansową). A jakiś czas temu, zabrał się także za tworzenie gry komputerowej z gatunku MMO. I chyba właśnie to ostatnie wpłynęło na napisanie „Reamde”. Thrillera, którego akcja krąży wokół gry MMO.

Richard Forthrast, jeden z licznej grupy głównych bohaterów powieści, były przemytnik marihuany, hotelarz i namiętny gracz komputerowy, zakłada firmę, która tworzy grę T’Rain. Dzięki zaangażowaniu w proces twórczy sztabu specjalistów z różnych dziedzin nauki oraz dwóch znanych pisarzy, gra jest niesamowicie rozbudowana i szybko staje się największym konkurentem World of Warcraft. Roczne przepływy gotówki do i z gry osiąga poziom 10 miliardów dolarów i wtedy na scenie pojawiają się hakerzy, chcący uszczknąć choć część tej sumy. Jeden z nich tworzy wirusa, Reamde, który na zainfekowanych komputerach graczy szyfruje wszelkie zapisane dane. Hasło do archiwum można uzyskać jedynie wtedy, gdy w pewnym odludnym miejscu w świecie T’Rainu zostawi się okup o równowartości 73 dolarów. Niestety, część graczy używała zainfekowanych komputerów także do innych celów. W tej grupie poszkodowanych jest też współpracownik rosyjskiej mafii i pech chciał, że atak wirusa przeszkodził w sfinalizowaniu transakcji kupna danych z kart kredytowych skradzionych przez Petera, hakera i chłopaka bratanicy Richarda – Zuli. Rosjanie, obwiniając o to fiasko Petera i Zulę, porywają ich i zmuszają, by przy pomocy węgierskiego hackera, dowodzonej przez Sokołowa grupy rosyjskich „konsultantów od bezpieczeństwa” i przypadkowo napotkanej Chinki znaleźli twórcę wirusa. Tyle, że oprócz chińskich hackerów, nasi bohaterowie znajdują też poszukiwanych przez wywiady USA i Wielkiej Brytanii islamskich terrorystów. A tymczasem Richard ma kolejny problem z grą – ktoś, i to raczej nie twórca Reamde, wywołał w niej wojnę totalną…

Tych, którzy są przekonani, że totalnie zepsułem im przyjemność z czytania spojlerując praktycznie całą książkę, muszę uspokoić, że tylko po łebkach streściłem mniej niż ćwierć powieści. Przy czym, w porównaniu do reszty książki, w tej streszczonej części nie dzieje się prawie nic ciekawego. I to jest mój pierwszy zarzut względem Stephensona. Początkowe ~200 stron książki wlecze się jak kulawy ślimak po hałdzie żużlu. I podobnie jak początek Cyklu Barokowego, z pewnością odstraszy to niemałą liczbę potencjalnych czytelników. Dodatkowym elementem odstraszającym może być to, że większa część tekstu w „części potencjalnie dla ewentualnego czytelnika nudnej” dotyczy głównie dziejów rodziny Forthrastów oraz gry T’Rain – tego jak powstała, jak się rozwijała, kto nad nią pracuje obecnie i dlaczego zastąpił kogoś, kto pracował wcześniej, itd. ... Troszkę ułatwia czytanie tych opisów fakt, że Stephenson, poprzez usta Richarda i innych osób zaangażowanych w dzieło tworzenia gry, wszystkie związane z tym procesy starał się wyjaśnić za pomocą dość przystępnie przytoczonych prawideł psychologii (tak, miłośnicy prozy Marcina Przybyłka mogą śmiało zacząć zacierać ręce), ekonomii, filozofii i kilku innych dziedzin nauki. Szkoda tylko, że czasami czytelnik napotyka się na słownictwo, przez które fakt posiadania przez Autora w rodzinie rozbudowanej kadry profesorskiej staje się niezaprzeczalny. Nie jest może tego dużo, ale użycie takich słów w książce, której targetem wyraźnie miał być gracz komputerowy, może być złym pomysłem.

Dlaczego napisałem „miał być’, zamiast „jest”? Mam bardzo silne wrażenie, że Autor w trakcie pisania zmienił założenia powieści. Przede wszystkim świadczy o tym fakt, że im bardziej rozwija się akcja książki, tym bardziej wątki związane z T’Rainem są traktowane po macoszemu. Ktoś mógłby powiedzieć, że może to i dobrze, ale wśród tych wątków było kilka naprawdę bardzo ciekawych, które sporo wniosłyby do książki. A najbardziej żal mi zmarnowanego potencjału (uwaga – kolejny spoiler) marszu Edgoda, który dla T’Rainu mógł mieć o wiele większe znaczenie, niż cała reo-wojna. Drugim argumentem przeciwko takiemu traktowaniu T’Rainu przez Autora jest fakt, że kiedy już skończył przynudzać o tworzeniu gry, a przeszedł do rozwoju sytuacji wewnątrz gry – sytuacji, którą stworzyli sami gracze, a na którą musieli nagle zareagować twórcy gry – zrobiło się naprawdę ciekawie. I na dodatek mądrze. Bo kwestie, które porusza Stephenson są, może nie do końca odkrywcze, ale na pewno po raz pierwszy głośno publicznie wypowiedziane. A poza tym, mają one także zastosowanie do literatury – na przykład: czy jest choć jedna naprawdę dobra powieść, w której podział na dobro i zło jest wręcz skrajny, jasna strona mocy jest od ciemnej oddzielona grubą krechą, a bohaterowie nawet się do tej krechy nie zbliżają? Nie, „Lemoniadowy Joe” Brdečki się nie liczy, bo tam na koniec wszyscy stają się alkoholikami.

W każdym bądź razie, po przeraźliwie długim (200 stron, to u niektórych autorów cała powieść) i dość stonowanym, żeby nie powiedzieć nudnym wprowadzeniu, akcja przyśpiesza (także w watkach T’Rainu) do tego stopnia, że nawet tak dobrzy i zasłużeni twórcy powieści sensacyjno-szpiegowskich jak Ludlum czy Follett nie zawsze mogliby za Stephensonem nadążyć. A już na pewno nie udałoby im się tak popędzać fabuły na „dystansie” prawie ośmiuset stron! W moim przypadku czytanie wyglądało tak: cztery dni „męczarni” po 30 – 50 stron dziennie, potem był cały wieczór i następująca po nim noc czytania do 6:00 rano, a następnego dnia byłoby pewnie tak samo, gdyby nie to, że nieco po 5:00 nad ranem skończyło mi się „Reamde”. Tak świetnie napisanym thrillerem staje się powieść. Stephenson wymyślił iście szatański plan z wprowadzeniem takiej ilości bohaterów – kiedy u jednego akcja zaczyna się uspokajać, natychmiast przeskakuje do drugiego, u którego właśnie zaczyna się coś dziać, a potem do następnego i do następnego. A w momentach, w których akcja u wszystkich głównych postaci pędzi, bez opamiętania stosuje „cliffhangery”. Przez to wszystko nie można się oderwać od czytania. A w ostatniej ćwiartce powieści, te nieliczne fragmenty, w których akcja siłą rzeczy toczy się wolniej, przelatują jak słupy trakcji za oknami TGV. Troszkę podobny zabieg zastosowano w serialu „24 godziny”, ale tam bohater był jeden i siłą rzeczy uspokojeń akcji było więcej.

Podsumowanie. Nie bez kozery kilka razy nawiązałem do Cyklu Barokowego. Stephenson w swoich książkach daje świadectwo niezwykle szerokich zainteresowań i ogromnej wiedzy, którą dzięki nim zdobył. I gdyby nie to, że napisał wspomniany właśnie Cykl Barokowy, śmiało można by go było nazwać człowiekiem Renesansu… Druga sprawa – identycznie jak w „Żywym srebrze”, pierwszej części Cyklu Barokowego, krytyczne dla czytelnika jest przebrnięcie przez nieludzko rozwleczony początek powieści. Za to potem, czytanie to czysta przyjemność. Po prostu cud, miód i orzeszki. Znaczy, w przypadku „Reamde” to będą pościgi, eksplozje i strzelaniny. Stąd też moja ocena powieści to 8/10. Jeden punkt zabrałem ze przynudzający początek, a drugi, za odwrót od kontynuacji części wątków T’Rainu, co dla osoby, która ma prawie trzydziestoletni staż grania w gry komputerowe i która z kulisami przemysłu „grzanego” (wybaczcie mój słowny „karamból”) stara się być na bieżąco, ucięcie tych wątków jest niedopuszczalne. Tym bardziej, że, jak już wspomniałem na początku - Stephenson od jakiegoś czasu pracuje nad grą MMO, której rdzeniem, podobnie jak w powieściowym T’Rainie ma być „symulator walki bronią białą”. Grą, w której – tak jak w T’Rainie -założenia świata są opracowywane od kilku lat przez wspomaganego przez specjalistów z różnych dziedzin życia sławnego i nagradzanego pisarza (myślę, że Stephenson zasłużył sobie na taki opis, a nagrody Hugo nie dostał za przysłowiowe masło). I mam nadzieję, że dzięki udanej akcji zbiórki funduszy na Kickstarterze, wspartej (znowu mam nadzieję) całkiem niezłą sprzedażą „Reamde” na Zachodzie, wkrótce będzie można zauważyć też i inne podobieństwa pomiędzy T’Rainem a … No właśnie. Jeśli ktoś się jeszcze nie domyślił, tytułowy CLANG, to nazwa gry tworzonej przez Stephensona „w realu”.

W każdym bądź razie, szczerze polecam lekturę „Readme” jeszcze z jednego powodu. Autor lubi się bawić słówkami. I naprawdę dużą frajdę sprawiało mi znajdowanie takich perełek. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do Pratchetta, Stephenson nie robi tego tak często i tak ostentacyjnie.

A gdyby ktoś „psioczył”, że zamiast fantastyki dostaje thriller sensacyjny, pozwolę sobie przytoczyć słowa samego Autora (w oryginale, a co!): „The science fiction approach doesn't mean it's always about the future; it's an awareness that this is different.”

(recenzja pierwotnie ukazała się na Szortal.com)

CLANG?

Hubert Przybylski

Neal Stephenson, to chyba jeden z najlepszych przykładów autora o niesamowicie szerokich horyzontach myślowych i rozmaitości zainteresowań. Wychowany w rodzinie o tradycjach wybitnie „twardo” naukowych (dziadkowie to profesorowie biochemii i fizyki, ojciec to profesor elektrotechnik, matka...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    494
  • Przeczytane
    255
  • Posiadam
    190
  • Teraz czytam
    12
  • Ulubione
    7
  • Fantastyka
    7
  • Chcę w prezencie
    6
  • Papier
    6
  • 2012
    4
  • Science Fiction
    4

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Reamde


Podobne książki

Przeczytaj także