Władca much
- Kategoria:
- literatura piękna
- Tytuł oryginału:
- Lord of the Flies
- Wydawnictwo:
- Wydawnictwo Literackie
- Data wydania:
- 2012-04-19
- Data 1. wyd. pol.:
- 2012-04-19
- Liczba stron:
- 256
- Czas czytania
- 4 godz. 16 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788308049181
- Tłumacz:
- Wacław Niepokólczycki, Maciej Świerkocki
- Tagi:
- Golding King Władca much Dobro zło Alegoria Powieść paraboliczna Robinsonada Antyutopia Literatura współczesna Dzikość Cywilizacja Upadek człowieka Wola mocy
- Inne
Opowieść paraboliczna o grupie młodych chłopców, którzy ocaleli z katatastrofy lotniczej w okresie nieoznaczonego konfliktu nuklearnego. Rozbitkowie znajdują schronienie na nieznanej, egzotycznej wyspie. Pomimo różnic charakterologicznych, podjęta zostaje przez nich próba rekonstrukcji cywilizacji w obcym zakątku świata. Niestety rozsądne i roztropne wysiłki części chłopców obracane są w niwecz, gdy grupa stopniowo upada w barbarzyństwo i dzikość.
Książka opatrzona wstępem autorstwa Stephena Kinga, nagrodzona literackim Noblem w 1983 roku.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Ralf i inne chłopaki
Poważne i poważane powieści, jeśli oprócz tego są dobre, często biorą udział w różnych zestawieniach, listach przebojów i rankingach. Popularną metodą przydawania blasku wybitnym tytułom jest plasowanie ich wysoko, oby blisko Biblii, w zbiorze najchętniej czytanych (tzn. kupowanych przez szkoły i partie rządzące) książek wszech czasów. Domyślam się, że „Władca much” Williama Goldinga zajmuje w tym towarzystwie liczące się miejsce. A jak wybornie się starzeje!
Ta krótka książka o chłopcach na wyspie doczekała się kolejnego polskiego wydania. Wydawnictwu Literackiemu należy się głęboki ukłon za fantastyczny projekt okładki i doskonałe złożenie (spis treści!) powieściowego debiutu brodatego Brytyjczyka. Jakby tego było mało, dostajemy także przedmowę Stephena Kinga – kilka stron bezpretensjonalnego opisu upojnego pierwszego razu amerykańskiego pisarza z książką o dzieciach napisaną dla dorosłych.
Dla tych (King nazywa ich szczęściarzami), którzy nie czytali jeszcze „Władcy much”, małe wprowadzenie. W otwierającej książkę scenie poznajemy dwóch głównych bohaterów: chłopięco powabnego Ralfa oraz otyłego Prosiaczka przedzierających się przez dżunglę. Początkowy nastrój powieści przygodowej szybko ulega zmianie. Już na pierwszej stronie obrazotwórcza siła stylu Goldinga wgryza się w wyobraźnię czytelnika: Jasnowłosy chłopiec zatrzymał się, machinalnie podciągnął skarpetki, co nadało dżungli na chwilę jakiś swojski charakter. Chłopcy okazują się ocalałymi z katastrofy lotniczej. Rozproszone aluzje informują nas o wybuchu wojny atomowej i rozbitym na wyspie samolocie, ewakuującym brytyjskie dzieci. Wypadek przeżyła większość z nich, ale żaden z dorosłych. Ralf i Prosiaczek podczas badania okolicy, w której się znaleźli, spostrzegają leżącą w wodorostach konchę i używają jej jako rogu, żeby zwołać z lasu pozostałych rozbitków. Wkrótce dołączą do nich maluchy, charyzmatyczny Jack Merridew z grupą chórzystów, miłośnik kamieni Roger i inni.
Golding lubi umieszczać swoich bohaterów w skrajnych sytuacjach, dając im pewną swobodę w odkrywaniu i nazywaniu rzeczywistości od nowa. W „Spadkobiercach” widzimy upadek świata Neandertalczyków, w „Chytrusie” autor poskąpił bohaterowi nawet wyspy, osadzając go na wystających z wody skałach. Dzięki temu zabiegowi pisarz przygląda się przez lupę procesowi oswajania i kreowania świata w świadomości postaci, wyłapuje wyrwy w charakterach, opisuje prywatne małe apokalipsy.
Chłopcy też mogą zacząć od nowa, ale potrzebują praw i zasad. Wybierają więc Ralfa na przywódcę. Po części z rozsądku, a po części ulegając magii trzymanej przez niego konchy i rześkiemu urokowi jego fizyczności. Ralf po prostu wydaje się dzieciom naturalnym wodzem. Podobnie Prosiaczek w drodze podświadomych wyborów staje się celem żartów i kpin. Uważny czytelnik już na pierwszych stronach dostrzeże subtelne znaki pozostawione przez autora; złe wróżby kryjące się w zielonych cieniach palm i przeraźliwym kwiczeniu uciekających świń. Początkowy plan przetrwania jest dziecinnie prosty: okiełznać naturę, rozpalić ognisko i oczekiwać ratunku. Rozbitkowie zachowują się prawie jak kwadratoszczęcy bohaterowie Verne’a, podporządkowując sobie dziką przyrodę mocą rozumu. W te przebłyski dorosłości szybko jednak wkrada się dziecięce okrucieństwo, niezaspokojony głód zabawy i dialogi przypominające te z książki o przygodach Mikołajka. Kiełkują pierwsze nasiona niechęci, złe decyzje owocują poważnymi problemami. Możliwość stworzenia nowego porządku zostaje przekreślona z chwilą, kiedy na wyspę z pozostawionego za wodą świata przyniesione zostaje upokarzające przezwisko Prosiaczka. Nawet Ralf, w którego imieniu odbija się echo hipnotyzującego szumu fal i uporu raf koralowych, i który tak bardzo chce być dojrzałym wodzem, jest bezbronny wobec własnego lubieżnego chichotu.
„Władca much” nie traktuje o kondycji naszej cywilizacji, ani nie jest alegorią czegokolwiek, a dzieci biegające po dżungli nie są rozczochranymi symbolami w krótkich spodenkach. To książka o prawdziwych chłopcach na wyspie, o zabawie w wojnę i o przyrodzie, która jest tu żywa i bardzo niebezpieczna. Golding, dzięki poetyckiemu i przejrzystemu stylowi, osacza czytelnika misternie utkaną pajęczyną lepkiego, wilgotnego strachu. Im dalej w dżunglę, im więcej stron przewracamy, tym głośniejszy staje się niepokojący puls „Władcy much”, pierwotny jak dudnienie bębnów, tętniący równym rytmem jak krew w żyłach.
Nie czytajmy książek według list popularności, lekceważmy surowe spojrzenia srogich dam z literackiej socjety, zarzucających nam brak znajomości kanonów. Do czytania nie powinno się nikogo zmuszać. Ale można posadzić znajomego w fotelu, wręczyć mu dobrą powieść i z ukrycia, popijając przez rurkę ulubiony sok w podłużnej szklance, rozkoszować się widokiem gęsiej skórki na jego rękach. I właśnie to robi Stephen King we wstępie. Bez wątpienia „Władca much” wywarł wielki wpływ na twórczość mistrza horroru. Zamyślony Ralf z grzywką opadającą na czoło, Prosiaczek wycierający samotne szkło w okularach, Jack z błyskiem szaleństwa w oczach, a przed wszystkim Simon – wszyscy oni pojawiają się jako odblaski i pobłyski w wielu jego powieściach. Dlatego, życząc niezapomnianej lektury, oddaję głos amerykańskiemu pisarzowi: (...) dobra powieść powinna zakłócać normalny tryb życia odbiorcy, sprawiać, że będzie on zapominał o umówionych spotkaniach, posiłkach i spacerach z psem. W powieściach najwyższych lotów świat wyobraźni autora staje się rzeczywistością czytelnika i promienieje, żarzy się wściekłymi rozbłyskami.
Rafał Łukasik
Cytaty za: „Władca much”, William Golding, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012.
Oceny
Książka na półkach
- 20 080
- 12 512
- 2 611
- 890
- 257
- 200
- 177
- 110
- 107
- 100
Opinia
"Władca much" to książka, która rozgrzebała wszystkie moje traumy, lęki i złości. Mocno chciałabym podejść do niej obiektywnie, lecz obawiam się, że nie jest to możliwe. W zasadzie na każdej stronie autor dosłownie rozdrapywał wszystkie moje rany, zmuszając do mierzenia się z tym, o czym wolałabym już nigdy więcej nie myśleć. Mimo wszystko nie zdecydowałam się zrezygnować z lektury licząc, że może jednak się mylę. Może świat nie jest skonstruowany w taki sposób. Brnęłam więc ku końcowi, przedzierając się przez coraz gęstsze zarośla pełne kolców. Dzieło Goldinga nie jest książką łatwą - choć napisano ją językiem prostym i zrozumiałym, nie da się jej tak po prostu przełknąć, bez mierzenia się z tematami, które są po prostu bolesne i których na co dzień wolelibyśmy raczej uniknąć. Mimo wszystko uważam, że każdy powinien ją znać i przeanalizować to, co jest w niej zawarte. Jest niczym najeżona igłami pigułka, którą trzeba przełknąć.
Sięgając po "Władcę much" zdecydowałam się na wersję oryginalną. Po przeczytaniu dopiero wypożyczyłam również wersję polską, by niczego nie uronić z treści. Uważam, że podjęłam dobrą decyzję, ponieważ pozwoliło to mi czytać wolniej, z większym skupieniem. Często stosuję tę metodę, gdy nie chcę przez książkę przebiec, a ostrożnie przejść, rozglądając się z uwagą. Golding zaś używa języka, który sprzyja "połykaniu" kolejnych stron. Mimo że od napisania "Władcy..." minęło ponad pół wieku, powieść ta jest ze wszech miar aktualna - gdyby nie fakt, że już przedtem wiedziałam, kiedy powstała, nie zorientowałabym się tego w trakcie lektury. Jedyne, co jest tam archaiczne, to potoczny język używany czasami przez chłopców - już z mojej perspektywy (pokolenie lat 80.) mocno trąci myszką, zwłaszcza w polskim tłumaczeniu. Mimo wszystko sama historia jest ponadczasowa, rzekłabym nawet, że z roku na rok nabiera na aktualności. Codziennie widzimy to, co opisano w tej książce. Otaczają nas jej bohaterowie, wracający powoli niechętnym krokiem ze szkoły/z pracy, nadmiernie powoli, powtarzając to samo pytanie przez większość życia: czemu mnie nienawidzisz? Czemu mną pogardzasz?
Pierwsze, co rzuca się w oczy w powieści Goldinga, jest właśnie pogarda. Z pogardą zwraca się do Prosiaczka nawet Ralph, nasz błękitnooki chłopiec - bohater, nasza gwiazda. Przyznaję szczerze, że początkowo nie czułam sympatii do Ralpha. Wydawał mi się nadmiernie pewny siebie, wyniosły, złośliwy i nieprzyjemny. Dopiero w konfrontacji z resztą chłopców, w większej grupie, pokazał swoje pozytywne oblicze. Zupełnie odwrotnie było z Rogerem, który wzbudził moje zaufanie i ujawnił prawdziwą naturę przy Jacku - jak groźna substancja chemiczna, reagująca dopiero pod wpływem odczynnika. Jedyną postacią, do której automatycznie czułam sympatię, był Prosiaczek. W przeróżnych opracowaniach, testach i sprawdzianach padało zawsze pytanie: "Czemu chłopcy odrzucili Prosiaczka?". Mimo usilnych starań nie mogłam pojąć czemu. Coś w moim umyśle jest tu zablokowane. Czegoś brakuje mi, by to dostrzec.
Tworząc swoją opowieść William Golding wyraźnie odwołuje się do klasycznych powieści przygodowych opisujących dzieci w podobnej sytuacji. Kilkakrotnie wskazuje "Wyspę skarbów" i "Wyspę koralową". Autor pokazuje nam "palcem", z czym mamy porównać to, co dzieje się na wyspie, ironicznie śmiejąc się: oto wasza przygoda! Oto nasze "Dwa lata wakacji", nasza "Błękitna laguna", nasz Robinson Crusoe, który nie jest superbohaterem, ale zimnokrwistym mordercą. Nie bez powodu Golding wybrał na bohaterów dzieci. Powieść powstała przed epoką "złych słodkich dziewczynek" z horrorów. Czytelnikowi z lat 50. nie przyszłoby do głowy, że dzieci mogą nie być słodkie i niewinne. I choć bohaterowie odwołują się do dorosłych jako swoistej instancji wyższej, zaryzykuję stwierdzenie, że umieszczenie na wyspie grupki dorosłych niewiele by zmieniło. Jak dla mnie wybór dziecięcego bohatera ma zwiększać kontrast, być szkłem powiększającym ukazującym jeszcze wyraźniej to, co nas tak szokuje: że w sprzyjających okolicznościach nawet z ludzi cywilizowanych wychodzą pierwotne instynkty. Co więcej, że każdy z nas ma w sobie coś dzikiego. W końcu nie ma osoby z krystalicznie czystym sumieniem. Jedyne, co nas ratuje, to - wedle autora - cywilizacja, trzymająca w ryzach ludzkość. Gdy odrzucimy reguły cywilizacji, dochodzi do katastrofy.
Kolejnym wnioskiem, który otrzymujemy po przeczytaniu książki jest przykra świadomość niemożliwości ucieczki przed złem. Nie lubimy o tym myśleć, dlatego tak uderzają nas filmy w rodzaju "Niebiańskiej plaży" czy "Osady". Golding przypomina nam, że od zła nie da się zwiać nigdzie, ponieważ w dowolne miejsce na świecie ktoś z nas przemyci je w sobie.
Mimo mnogości alegorycznych i symbolicznych treści we "Władcy much", opowieść ta wciąż pozostaje dla mnie głównie przedstawieniem reguł rządzących grupą ludzi. Jakąkolwiek grupą: uczniów, pracowników, turystów na wycieczce. "Masz się dobrze bawić" - nakazuje Władca Much. Masz się bawić, albo cię zniszczę. Wypchnę cię poza obręb naszej rajskiej wyspy. Nie próbuj przypominać nam zasad, nie psuj nam zabawy. Widzimy to niemal codziennie, wystarczy się tylko odwrócić. Demon o świńskiej głowie doskonale radzi sobie w realiach współczesnej cywilizacji. To on nakazuje uśmiercać przez robione z ukrycia zdjęcia, fałszywe konta na facebooku, chamskie wiadomości. Wizja Goldinga jest wybitnie pesymistyczna. Chcę mimo wszystko wierzyć, że za bardzo. Że nie zawsze trzeba liczyć na załogę statku, która nas uratuje. Trudno mi w to uwierzyć, ale nie chcę żyć w świecie, którym rządzi Władca Much.
http://gotczyta.bloog.pl/id,361074269,title,Muchy-i-ludzie,index.html
"Władca much" to książka, która rozgrzebała wszystkie moje traumy, lęki i złości. Mocno chciałabym podejść do niej obiektywnie, lecz obawiam się, że nie jest to możliwe. W zasadzie na każdej stronie autor dosłownie rozdrapywał wszystkie moje rany, zmuszając do mierzenia się z tym, o czym wolałabym już nigdy więcej nie myśleć. Mimo wszystko nie zdecydowałam się zrezygnować z...
więcej Pokaż mimo to