Klątwa Parmenidesa Tadeusz Bartoś 7,5
ocenił(a) na 82 tyg. temu Ta książka przenosi mnie - zgodnie z kwietniowym wyzwaniem - gdzieś indziej: do świata abstrakcji, idei; w pobliże walczących ze sobą metafizyki i ontologii.
“Istniejące istnieje, nieistniejące nie istnieje”, albo inaczej i bardziej klasycznie: “byt jest, niebytu zaś nie ma” - tak w jednym zdaniu można by streścić ideę tej książki i wiele więcej można by o niej już nie mówić. Ale jednak, w związku z tym, że napisał ją były zakonnik, to zastanawiam się nad czymś jeszcze: biorąc pod uwagę tak wielką ilość głośnych i nośnych odejść od kościoła w polskim kościele (Bartoś, Węcławski, Obirek, Samborski),przeprowadzanych nie tylko w zakresie hierarchii, ale i głęboko zrywających z istotą teologiczną organizacji, to - mogąc poznać jedną jedyną liczbę Wszechświata (pobawmy się w taką tu Kabałę) - chciałbym wiedzieć, ilu z naszych klechów (diecezjalnych, mnisich i “arystokratycznych”) wierzy w istocie i do głębi (a więc i lepiej bez refleksji) w głoszone przez siebie “słowo boże”. Bardziej już szanuję tych wszystkich kapłanów Makaronowych Potworów i innych bóstw rodzimowierczych, którzy wprost nieraz mówią nam, że cała ta wiara, to takie jajca, taka hucpa, ewentualnie może jakaś kulturotwórcza zabawa.
Klasycznie myśl Parmenidesa (o istnieniu istniejącego) przeciwstawia się tradycyjnemu pojmowaniu świata przez Heraklita, gdzie istnienia nie ma w ogóle, a jest jedynie chwilotrwałe “stawanie się”, nieprzemijająca zmienność i chwilowe jeno wyłanianie się rzeczy z niebytu… Ale nie sam jedynie Heraklit jest tu przywołany; Kanta, Heideggera, Nietsche’go i Platona (a jeszcze i Sokratesa za świadectwem tego ostatniego) powołuje tu Bartoś, by rozprawiać się - i nie bać jej już aż tak - z tą parmenidesowską tautologią, by wyjaśniać w ich poglądach możliwość i konieczność istnienia. A nieistnienie; czy to co niemożliwe jest też zawsze niekonieczne?
“Rzecz to piękna zaprawdę, gdy krocząc w pierwszym szeregu…” jeden z istotnych do niedawna funkcjonariuszy systemu, teraz - po nawróceniu się na oświecenie - walczy z jego zabobonem (albo inaczej: z zabobonem, którym on w istocie jest). Choć z jakiegoś podziwu dla myśli Tomasza z Akwinu nie może się wyzwolić do końca, nawet wzbudzając w sobie - nieśmiało na razie - podziw dla Nietschego… Bartoś - jako filozof “bez przydziału” po wystąpieniu z szeregów Kościoła (po cóż w świeckim świecie specjalista od Tomasza z Akwinu?),nie jedynie własny kryzys dostrzega, ale i filozofii w ogóle (po cóż dziś ona?) i widzi ją jako upiora i cień swej własnej sprzed wieków potęgi.
Niebyt jest dla kreacjonisty trwaniem stabilniejszym, pewniejszym (wszak nie istnieje i z nieistnienia nie musi się tłumaczyć),jest bytu podporą; to “byt” musi każdorazowo usprawiedliwiać swe istnienie, rysować genealogie. U Parmenidesa zaś odwrotnie: o niebycie ani mówić, ani myśleć nie sposób. Obrócił się więc światopoglądowy magnes Bartosiowi, a raczej wizja parmenidesowa stała się jakimś jego prześladowcą, o czym sam wspomina.
Pisząc o teorii poznania - uznany uprzednio tomista - przypomina nam, iż już od Platona wywodzi się idea niemożności poznania: albo coś wiem i wówczas nie mogę tego szukać, albo - jak nie wiem czegoś - nie wiem nawet, że mógłbym czegoś szukać. Tomasz więc, a wcześniej i Platon mówią o pewnym przebudzeniu do wiedzy, a nie jej pozyskaniu, o przypomnieniu sobie przez duszę - to już Tomasz - o czymś, co ta zawsze wiedziała. To wielce poetycka metafora, choć wielce nieprawdziwa w kontekście ewolucji naszego gatunku. Co nie znaczy, że nie kusząco piękna.
Sporo miejsca poświęca - i nie bez znajomości dogłębnej tematu - filozofii Nietzschego, starając się wyodrębnić jej jądro znaczeniowe i wyłuskać je z odrzucającego wielu języka i jej pierwszego zawłaszczenia - przez niemiecki narodowy socjalizm. Wyraźnie fascynujące wydaje się chyba w filozofii Nietzschego głoszenie upadku dotychczasowych systemów filozoficznych, dekadencji kultury europejskiej, dostrzeganie u kresu wieku XIX - na ponad sto lat przed Byung-Chulem - społeczeństwa wyczerpania, “dumnego ze swego impotentnego impossibilizmu”. A nas i dziś nie mogą nie uwodzić jego bliskie naturalizmowi biologicznemu poglądy na nierówność urodzenia (różnice kompetencji - społecznych, intelektualnych, emocjonalnych - powiedzielibyśmy dziś raczej pewnie)? A może damy się i przekonać do bartosiowego odczytania wartości “mocy” i “słabości” w dziełach myśliciela, do przyjrzenia się innego niż wtłoczony nam na zasadzie resentymentalnego wdrukowania popkulturowego figurze “Ubermenscha”? Wyraźnie zachęca nas Bartoś do podążenia tropem myśli Nietzschego, gdy ten nieszczęść europejskich dopatruje się tam, gdzie każe nam się widzieć zdrowy korzeń europejskości: w platonizmie (zatruwającym duszę człowieka pogardą do radości, ciała i wprowadzającym fantazję o ideach i zaświatach; nie dającym żyć “tu-i-teraz”, a w jakimś mitycznym “kiedyś-gdzieś”) i jego wersją dla ludu - chrześcijaństwem. Mnie nie trzeba przekonywać do nietzscheanizmu, ale dla kogoś może się to okazać zaskakujące czy może obrazoburcze. Mnie za to zaskakuje sama postawa Bartosia, czy bardziej jego przemiana; otóż uznany tomista (a więc i post-arystotelik) pozwala, by Nietzsche wypowiadał się w tym swoim schyłkowym duchu pesymizmu (głównie, gdy mówi o chrześcijaństwie jako religii niewolników i porównuje je do “nieustannego samobójstwa rozumu”).
W dość klarowny sposób opisuje Bartoś swe zmagania z tautologicznym wyzwaniem Parmenidesa, sporo w tym przemyśleń wysokich lotów acz też subtelnego humoru. Wywody są klarowne, choć przyznać trzeba, że lektura to z obrzeży filozofii i wiedzy popularnej, o jednak wyraźnie zaznaczonym progu wejścia - jak wszystkie znane mi pozycje z serii “Myśleć” PWN. Tym niemniej warto czasem pogimnastykować, a może i pomęczyć mózg; i nie: rozwiązywanie krzyżówek to nie szczyt wyrafinowania takiej gimnastyki…
Co ciekawe, a może nawet wydaje mi się nieco przekornie zabawnym - ostatni rozdział tej książki czytam w Rotterdamie. I choć wielki filozof tego miejsca nie pojawia się na jej kartach, to jakoś nabieram przekonania, że pośród 50 tys. uczestników Maratonu w tym mieście niewielu z nas w wieczór poprzedzający bieg wybrało filozofię za lekturę skupienia?..