Nebula '93 Robert Silverberg 6,2
ocenił(a) na 75 lata temu Bardzo przyzwoita antologia, wyraźnie lepsza od poprzedniej ("Nebula '92"). Co jest dziwne zważywszy na biadolenie autora jednego z zawartych w niej esejów, że rok 1993 to upadek literatury fantastycznej.
Nietuzinkowo i ciekawie wypada "Człowiek, który wiosłował dla Krzysztofa Kolumba" Ellisona, w sposób lekki i dowcipny, a przy tym nieco złośliwy, pogrywając z codziennymi zjawiskami i historycznymi faktami. Opowiadanie jest na tyle niejasne znaczeniowo, że pozostawia czytelnikowi szerokie pole do interpretacji. Świetne są "Groby" Haldemana, nagrodzone Nebulą za krótką formę. Klasycznie jak na autora poruszające tematykę wojenną, budują niesamowity klimat dyskretnie odrealnionej rzeczywistości, finiszując jak rasowa opowieść grozy. Drugie króciutkie opowiadanie, "Alfred" Lisy Goldstein, wzrusza z kolei prostotą narracji i ogólną wymową.
Drugi z nagrodzonych Nebulą tekstów, "Georgia on my mind" Sheffielda, dosłownie wsysa czytelnika świetnie zbudowaną intrygą, łączącą zapomniane już dzieje archaicznej informatyki z zagadką niemal kryminalną z połowy XIX wieku, w co dodatkowo został wplątany wątek obcej rasy. Równie ciekawie wypada "Anglia wyruszyła w morze" Terry'ego Bissona, choć w jej przypadku siłą jest nie intryga, a zwariowany pomysł i specyficzny, klasycznie brytyjski styl narracji. Przeurocza jest też "Śmierć na Nilu" Connie Willis - mocno enigmatyczna, ale wzbudzająca chwilami silne emocje w stosunku do niektórych opisywanych postaci.
Wyraźnie słabiej wypada ostatnie opowiadanie zbioru, nagrodzone Nebulą "Tej nocy pochowaliśmy Psa Szos" Jacka Cady'ego. Jest mocno osadzone w amerykańskiej kulturze, której jednym z rdzeni jest uwielbienie dla samochodów, co samo w sobie akurat nie przeszkadza, tyle że szwankuje w nim tłumaczenie (przykładowo Duży Kot wbrew pozorom powinien figurować jako Duży Cat, bo Cat to może i kot, ale w tym wypadku przede wszystkim skrót od Caterpillara, czyli marki buldożera),a całość została napisana o tyle niezręcznie, że początkowo sugeruje istnienie żywych samochodów. Po czym okazuje się, że motyw fantastyczny w rzeczywistości dotyczy zupełnie czego innego, w pewnym sensie rozczarowująco trywialnego i nie usprawiedliwiającego rozdymania opowieści do tak sążnistej objętości.
Natomiast zupełnym nieporozumieniem jest "Licencja" Johna Kessela, w pełni zrozumiała wyłącznie dla zakochanych w baseballu Amerykanów, którzy emocjonują się najdrobniejszymi detalami rozgrywki, a do tego tak naprawdę pozbawiona fantastyki, za którą robi obecność w ligowych rozgrywkach lat 1960. Fidela Castro i George'a Busha. Podobnie irytuje wciśnięcie nieciekawego, okręconego wokół dzierganej tępawym dłutem intrygi, fragmentu "Czerwonego Marsa" Kima Stanleya Robinsona.
Pomijając te ostatnie potknięcia książka naprawdę dobrze się czyta, a zawarte w niej pomysły przywracają wiarę w niegasnącą kreatywność nie tylko tuzów literatury fantastycznej, ale i tych mniej znanych u nas autorów.