House of Cards. Bezwzględna gra o władzę Michael Dobbs 7,3
Intryga na najwyższym poziomie, nieludzko bezwzględni bohaterowie, rzeczywistość (wydawałoby się) zupełnie poza naszym rozumowaniem.
Proponowali mu stanowisko i dobre pieniądze, tylko pomóż nam wygrać wybory. Naucz nas manipulować tłumem, panuj nad liczbami, statystykami, wyborcami i prowadź nas do zwycięstwa. Dostaniesz wszystko, o co poprosisz. A po wygranych wyborach…. Francis zostaje zepchnięty na margines, sprowadzony do nikomu niepotrzebnej funkcji, ośmieszony i oszukany. Do czasu. Przecież ma duże umiejętności, jest świetnym manipulantem. To pozwoliło im wygrać. A teraz pozwoli wygrać jemu. Ma też kontakty oraz sposoby na ich zdobywanie. Ma haki na wiele prominentnych osób i metody na ich wykorzystanie na swoją korzyść. Wroga nie należy nie doceniać.
Zabierając się za książkę, nie spodziewałam się, że będzie czymś innym niż to, co znam z serialu. Ostatecznie jest i nie jest. Akcja rozgrywa się w parlamencie brytyjskim, więc nieco inne realia tym rządzą. Mam też wrażenie, że fabuła jest (o ironio) sporo szybsza od serialowej. Sama historia jest zbliżona do historii Franka Underwooda.
Bohaterowie są absolutnie wyprani z ludzkich emocji. Zimni do granic, wyrachowani, egoistyczni, powiedziałabym nawet, że z przechyłem do mizantropi. Władza to najsilniejszy narkotyk, a ludzie, o których opowiada autor, aż nadto obrazują walkę z głodem. Żadnej z postaci nie da się lubić. W żaden sposób. Jeśli tylko ma się w sobie minimum empatii, zrozumienia, humanizmu, nigdy nie utożsamimy się z nikim.
Mimo to możemy wiele rzeczy przenieść do „naszego” świata. Mechanizmy rządzące polityką rządzą każdą większą grupą ludzką ustawioną w hierarchii. To zwyczajowe metody eliminacji zbędnych jednostek poprzez wykorzystywanie ich słabości. Standardowe zachowanie w duchu „niech wygra silniejszy”. To, co przeraża, to natężenie tych działań oraz ich bezlitosny charakter. W House of cards ilość hien na centymetr kwadratowy jest podniesiony do potęgi. Dlatego prawdopodobnie ta książka jest tak dobra.
I to, co podobało mi się najbardziej! Ta książka jest niesamowicie mądra! Francis (tu Urquhart) ma niewiarygodny zmysł czytania ludzi. Jest bezbłędny w podejmowaniu decyzji. Ma się wrażenie, że sam układa wszystkie klocki i tylko czeka, kiedy wskoczą na swoje miejsce. Z precyzją szachisty rozwija nitki, po których jego ofiary wpadają jak w pajęczą sieć. Ma przemyślane każde działanie dwa kroki do przodu. Świetnie rozumie, że człowiek działa jak każde stadne zwierzę. Unika kłopotów, szuka wsparcia, poplecznictwa. Rozumie potęgę budowania sojuszy i istotę zaufania. Dlatego tak łatwo przychodzi mu to wszystko burzyć jednym pstryknięciem palcami, jeśli jest mu to potrzebne. Nienawidzę go! Podziwiam go!
Nie spodziewałam się też, że połapię się w tym politycznym bełkocie, w tym zamieszaniu, które w pewnym momencie Dobbs nam funduje, bo postaci i sytuacji jest tam cała masa. W serialu zapamiętujemy twarze, tutaj trzeba szybciej się orientować. Ale to jest napisane tak dobrze, że nie ma możliwości pogubienia się w akcji, w dodatku tempo jest tak wyważone, że jedzie się jak z najlepszym kierowcą. Przyciska gaz do dechy, kiedy potrzeba i hamulec, kiedy musi.
Jedno, co chyba martwi najbardziej i powoduje największe ciarki, to posłowie, w którym autor pisze, że on to wszystko przeżył na własnej skórze, że widział to na własne oczy i że to się rzeczywiście wydarzyło. Gdyby nie to z całą pewnością uznalibyśmy całą historię za licencia poetica. Tak, najwyższej próby, ale jednak wymyślone. A tymczasem, o zgrozo, to literatura faktu!
Polecam! Michael Dobbs minął się z powołaniem! Ja chcę więcej!