Wraz ze zbliżająca się w 2016 r. premierą filmu „Legion samobójców” polski wydawca postanowił opublikować komiks z udziałem tej drużyny. Jednakże na pierwszy ogień poszedł… czwarty tom serii w ramach Nowego DC Comics. Czy publikowanie czwartego tomu i opatrzenie go numerem jeden to dobry pomysł i czy da się go czytać bez znajomości poprzednich tomów?
Cztery pierwsze rozdziały przedstawiają formowanie się nowej wersji zespołu, a także ich dwie pierwsze wspólne misje. Nie ma tu żadnego wstępu przybliżającego wcześniejsze przygody tej drużyny, więc czytelnik nieznający tomów niewydanych w Polsce może się łatwo pogubić. Pozornie wydaje się, że wykorzystanie paru bardzo ciekawych postaci powinno zaowocować żywymi relacjami między bohaterami, a także ich interesującym rozwojem. Niestety postacie wypadają tu bardzo blado i w porównaniu ze swoimi wersjami z innych komiksów zupełnie nie mają charakteru. W trakcie misji mógłbym zamienić ich na dowolne inne postacie i nie poczułbym różnicy, bo tak nie wykorzystują swoich zdolności. Na początku tomu jest wprawdzie parę obiecujących scen obyczajowych, ale zostają one sprowadzone do słabego żartu. Także sceny akcji są zaskakująco pozbawione pomysłu albo są raczej głupkowate.
W tej części komiksu rysują Patrick Zircher i Rick Leonardi. Pierwszy artysta moim zdaniem trochę nadużywa czarnego tuszu, przez co wiele scen jest nienaturalnie zacienionych. Poza tym jego rysunkom brakuje trochę dynamiki. Z kolei drugi artysta rysuje bardzo niedokładnie. Zniekształca twarze i sylwetki bohaterów. Postacie wyglądają jakby ktoś ulepił je z ciasta.
Poza tym w tomie znajdują się dwa zeszyty pochodzące z dwóch innych serii – „Detective Comics” #23.2 i „Justice League of America” #7.1 wydane w ramach tzw. „Villain month” czyli miesiąca, kiedy wydano komiksy poświęcone superzłoczyńcom. Było to powiązane z publikowaną wówczas miniserią „Wieczne zło”. Pierwszy z nich przedstawia genezę Harley Quinn. Niestety nie wnosi to niczego nowego do samej postaci, a jedynie grzeszy straszną naiwnością. Zupełnie też niepotrzebne jest poświecenie wielu scen na wyjaśnienie skąd wzięły się poszczególne elementy garderoby tej bohaterki. Rysunki Neila Googe’a nie przemawiały tutaj do mnie. Postacie wyglądają bardzo podobnie do siebie, a wiele twarzy jest pozbawionych szczegółów. Z kolei druga opowieść to głównie geneza Deadshota. Uderzyło mnie jak przypadkowa była tragedia jak spotkała go w młodości, ale później fabuła idzie bardzo schematycznie. Na dodatek połowa opowieści to pojedynek Deadshota z bardzo stereotypowym przeciwnikiem. Tutaj za rysunki odpowiadają Sam Basri i Keih Champagne. Niestety za często rezygnują ze szczegółów na rzecz utrzymania dynamiki historii.
Ogólnie tom wydaje się wyrwany z większego kontekstu. Być może wcześniej relacje między postaciami były lepiej zarysowane, bo tutaj zupełnie nie czuć, że cokolwiek ich łączy. Ten tom mogę polecić jedynie najbardziej zagorzałym miłośnikom tego zespołu.
NAJBARDZIEJ ZABÓJCZA Z GOTHAMSKICH PIĘKNOŚCI
Jakiś czas temu recenzowałem tom Batman Arkham poświęcony Ra’sowi al Ghulowi. Pozycję całkiem udaną, ale nie do końca spełnioną przez wzgląd na dobór komiksów, które się w niej znalazły. Inaczej rzecz ma się ze zbiorem poświęconym Poison Ivy, który niemal doskonale zajął się tematem, dając nam najlepsze i najważniejsze opowieści z tą postacią. Jednak nie tylko kompleksowością album ten góruje nad Ra’sem, ale też i jakością poszczególnych opowieści, dzięki którym poznajemy wszystkie strony tej złożonej i intrygującej postaci i przemiany, jakim ulegała w ciągu ponad pięćdziesięciu lat swojej kariery.
Tradycyjnie zacznę od zawartości. Jak się można domyślić, album otwiera debiut Poison Ivy w #181 zeszycie serii Batman z 1966 roku. Rzecz, jak na tamte czasy przestało, naiwna, ale mająca swój urok, o czym mogli przekonać się polscy czytelnicy w jednym z tomów Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics. Później dostajemy rozpisaną na dwa zeszyty World’s Finest Comics (1978) opowieść o wspólnej przygodzie Poison Ivy i Wonder Woman, gdzie czeka nas również geneza naszej zielonej łotrzycy, całkiem zgrabnie rozpisana przez Gerry’ego Conwaya – tego samego, który wstrząsnął światem komiksu, uśmiercając Gwen Stacy. Część o klasycznych komiksach wieńczy kolejna jego opowieść, tym razem o powrocie Trującego Bluszczu.
Całość mojej recenzji na portalu GWD: http://www.gothamwdeszczu.com.pl/blog/batman-arkham-poison-ivy/