Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Stawiając pytania o istnienie świata, pochodzenie człowieka nie możemy nie otrzeć się o świat poza rzeczywisty. W końcu w rozważaniach docieramy do punktu, w którym musimy zrezygnować z bytów realnych i przyznać, że może istnieje coś nie poznawalnego dla człowieka, coś większego od niego. Tak samo, gdy tracimy bliską osobę, gdy w jakiś sposób otrzemy się o śmierć, pojawiają się pytania o wiarę w to, co jest niewidoczne. Olga Tokarczuk w książce „E. E.” wiarę w zjawiska paranormalne, zaskakująco, łączy z dojrzewaniem – transformacją dziewczyny w kobietę.

Tytuł powieści Olgi Tokarczuk to inicjały głównej bohaterki Erny Eltzner, która po swoich piętnastych urodzinach dostrzega ducha zmarłego dziadka. Matka zafascynowana światem spirytualistycznym urządza seanse, w którym rolę medium pełni jej córka. Podczas spotkań przez Ernę przemawiają osoby zmarłe, pojawiają też się inne, nieznane duchy, które udzielają moralistycznych i zarazem banalnych rad na temat życia, szacunku, miłości. Zdolności Erny kończą się gdy zaczyna się menstruacja.

Postać tytułowej bohaterki nie jest zarysowana wyraźne. Właściwie jej charakter i postępowanie przypominają snujące się i milczące zjawy. Córkę z matką łączą patologiczne relacje. Młoda Erna jest tylko rekwizytem, marionetką wokół której rodzicielka inscenizuje sztukę. Pani Eltzner liczy, że dzięki seansom, które przypominają przedstawienia teatralne, zyska popularność. Ważną rolę w nich odgrywa rodzeństwo Frommerów, które już wcześniej miało styczność ze światem duchów. Teresa Frommer była medium do czasu pierwszego kontaktu seksualnego z przyjacielem rodziny. Podobnie Ernę traktuje młody naukowiec, Artur Schatzmann, który fenomen młodej dziewczyny próbuje zdiagnozować, zamknąć w wykresach i tabelkach. Chce na podstawie tych badań napisać pracę doktorancką. Inni bohaterowie odzwierciedlają często skrajne punkty widzenia. Dzięki czemu łatwiej utożsamić się z jednym z nich. Autorka poprzez motyw magii plecie nić, która jednoczy i łączy występujące postacie.

Brak wyrazistej głównej bohaterki autorka nadrabia charakterystycznymi postaciami drugoplanowymi oraz realistycznym światem przedstawionym, który przypomina tło sceny teatralnej. Jednakże opisane cztery roku we Wrocławiu 1908/9 roku ułatwiają zatracenie się w świecie rzeczywistym i fantastycznym. Narrator poddaje w wątpliwość wiarę w to co nas otacza, w materializm, w rzeczywistość tego co widzimy. Mimo to Olga Tokarczuk decyzję o wiarę w spirytualizm pozostawia nam.

Oczywiście w minimalistycznie napisanej powieści nie brak znaczącego zwrotu akcji. Zakończenie jest zaskakujące, ale czy w sposób pozytywny czy negatywny – to o tym musi sam zdecydować czytelnik. Bowiem, mimo lekkich nie do ciągłości w kreacji głównej bohaterki, warto sięgnąć po „E. E.” Olgi Tokarczuk by zatracić się w Wrocławiu przełomu wieków i państw, skonfrontować swoje wierzenia w świecie realistycznym i zarazem fantastycznym.

Stawiając pytania o istnienie świata, pochodzenie człowieka nie możemy nie otrzeć się o świat poza rzeczywisty. W końcu w rozważaniach docieramy do punktu, w którym musimy zrezygnować z bytów realnych i przyznać, że może istnieje coś nie poznawalnego dla człowieka, coś większego od niego. Tak samo, gdy tracimy bliską osobę, gdy w jakiś sposób otrzemy się o śmierć, pojawiają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Montesecco. Wioska na południu Włoch. W jej centrum rozciąga się podłużna piazza, którą wąskie schody i podjazdy łączą z krętymi uliczkami. Nieopodal znajduje się stary kościół parafialny, przed którym rozlega się niewielki placyk oddzielony od stromego stoku murkiem. To miejsce nazywa się balcone, ponieważ z niego rozpościera się rozległy krajobraz na góry, pola i inne mieściny. Na tle powyższego obrazka mają miejsce zdarzenia „Żmij z Montesecco”.

Na okładce, stylizowanej na stare zdjęcie włoskiego miasteczka, dowiadujemy się, że jest to powieść kryminalna – pierwsza z serii toskańskiej, której autorem jest popularny niemiecki pisarz Bernhard Jaumann, podwójny laureat za Najlepszy Kryminał Niemiecki. W przygotowaniu są dwie następne części „Latawce z Montesecco” oraz „Oczy meduzy”.

Przywołując opis na okładce książki „Żmije w Montesecco”, to powieść o poszukiwaniu mordercy. Włoska wspólnota jednoczy się i próbuje na własną rękę dowieść prawdy. To jest oczywiście zgodne, jednakże według mnie tylko częściowo. Bardziej jest to opowieść o małej społeczności – zaprzyjaźnionej, bliskiej, która próbuje sobie poradzić z niespotykaną sytuacją, jaką jest plaga żmij. W skutek niej dochodzi do „tajemniczego” morderstwa.

Klimat małej włoskiej miejscowości – to jest coś, co oczarowało mnie od samego początku. Narrator używa przystępnego języka i tak kreuje świat przedstawiony jakby był sam jego częścią. Autor Bernhard Jaumann zdradza na końcu książki, że odwiedza Montesecco kilka razy do roku i zaznacza, że „Żmije…” to tylko fikcja, dlatego nie radzi pytać mieszkańców o stosunek do wydarzeń w utworze.

Przez znaczną część utworu wyobrażałam sobie, że na następną zagraniczną podróż wybiorę się właśnie do Włoch. Jednakże jest kilka elementów fabuły – nie wiem, czy miał to być zamierzony efekt – które są absurdalne i wywołują raczej uśmiech, niż poruszenie mimo powagi sytuacji (np. wymuszenie do przyznania się do morderstwa poprzez zamknięcie w kościele z 64 żmijami, które były trzymane w jednym plastikowym worku). Niektóre zachowania włoskiej społeczności są nieco archaiczne.
Dwudziestu siedmiu mieszkańców Montesecco to zdecydowanie niszowa ilość mieszkańców. Jeśli jednak poznamy ich wszystkich na pierwszych 30 stronach, możemy naprawdę nie wiedzieć, kto jest kim. Szczególnie, że autor dba o szczegóły i każdy z nich ma imię oraz nazwisko, których używa naprzemiennie. Plusem jest to, że każdego z nich poznajemy osobno. Przekraczamy próg ich domu, dowiadujemy się, jak żyją, co lubią i robią. Właściwie zatapiamy się w historii mieszkańców Montesecco i tego co aktualnie się dzieje. Wątki poboczne ubarwiają akcję i nadają jej bardziej obyczajowy charakter.

Dlatego „Żmije w Montesecco” wciągają już od samego początku. Różne „sztuczki”, które stosuje autor (jak przerwanie akcji w odpowiednim momencie), sprawiają, że czytelnik przewraca kolejne strony, by dowiedzieć się, jak to się skończy i samemu szuka odpowiedzi. Dlatego ja czekam z niecierpliwością na kolejne serie z cyklu toskańskiej. Mogę nawet zasugerować, że ze strony zachodnich sąsiadów rośnie poważna konkurencja dotychczasowym „mistrzom” cykli z mroźnej północy.

Montesecco. Wioska na południu Włoch. W jej centrum rozciąga się podłużna piazza, którą wąskie schody i podjazdy łączą z krętymi uliczkami. Nieopodal znajduje się stary kościół parafialny, przed którym rozlega się niewielki placyk oddzielony od stromego stoku murkiem. To miejsce nazywa się balcone, ponieważ z niego rozpościera się rozległy krajobraz na góry, pola i inne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po niecałym roku od momentu rezygnacji z dotychczasowego życia Fábregas mieszka w weneckim pałacu z „wyczekaną”, umiłowaną kobietą, nie swoim dzieckiem oraz z ekscentrycznymi rodzicami. Większość pieniędzy, jakie otrzymał ze sprzedaży firmy, przeznacza na ratowanie podupadającego zabytku. Teraz po ślamazarności i bezproduktywności, jakie cechowały go przez kilka miesięcy, nie pozostało już nic. Zastąpiło je odpowiedzialne i konkretne zachowanie.

„Być może ze mną jest ten problem, że przez całe życie byłem marzycielem, pomyślał Fábregas (…) Zawsze uważał się za człowieka praktycznego i był zdania, że znajomość najmniej pewnych stron własnej osobowości stanowi część tego pragmatyzmu; jednak nie tym razem. A gdybym tak zrobił jakieś głupstwo?”

Fábregas nie bez powodu szuka odpowiedzi na te pytania podczas porannej toalety w słonecznej Barcelonie. Rozstał się z żoną, nie ma kontaktów z przyjaciółmi czy synem, odziedziczył przedsiębiorstwo, które go w ogóle nie interesuje. Przez ten splot poważnych i mniej poważnych okoliczności postanawia zniknąć. Wpierw udaje się do Paryża, a następnie trafia na tytułową „Wyspę niesłychaną” – Wenecję.

Wydawać by się mogło, że to tyle. Główny bohater dotarł do Wenecji, ale dla niego jest to dopiero początek. To, co składało się na jego wcześniejsze życie, niedługo pójdzie w niepamięć, musi bowiem ustąpić miejsca temu, czego doświadcza na wyspie niesłychanej. A oczywiście jest to piękna, tajemnicza kobieta o kwintesencji samej Wenecji – Maria Clare, która staje się jego przewodniczką po zakamarkach miasta. I można tu czuć pewnego rodzaju niedosyt informacji o sytuacji „przed-Wenecją”. Następstwa losu są bardzo rozdubowane, ale nie ma punktu odniesienia. Poza tym sama Maria-Clare, która, oprócz pokazywania miasta, jest też przewodniczką duchową Fábregasa.

Mendoza opisuje Wenecją o każdej porze roku – i tej „przyjemnej”, w której roi się od turystów, a także w tych dniach, w których wąskie i zabytkowe uliczki nawiedzają deszcze i burze. Nie rozwleka tych opisów, tylko przywołuje je funkcjonalnie i najczęściej wraz ze zmieniającą się pogodą zmieniają się cechy naszego głównego bohatera, który podobnie jak kobieta w „te dni” potrafi być prostakiem, który nerwowo reaguje na wszystko i wszystkich albo biernym, nudnym, snującym się cieniem.

Wszyscy Ci, którzy już znają twórczość Eduarda Mendozy szczególnie z trylogii „Przygód damskiego fryzjera” mogą być zaskoczeni. Jest to powieść z półki humorystycznej w zupełnie innym stylu niż dotychczas – bardziej ironicznym i poważnym. Ale nastrój „Wyspy niesłychanej” nie jest przygnębiający, a hipnotyzujący, nawet jeśli w pewnych momentach doświadczamy absurdu i chaosu. Jest to lektura problematyczna i pełna zawikłań, ale „przebrnięcie” przez nią daje pewnego rodzaju satysfakcję. Dlatego radzę nie zawsze sugerować się tytułem, opisem na okładce czy pierwszymi stronami. W niektórych utworach mogą być one przyjemnie rozczarowujące, jednakże przy „Wyspie niesłychanej” głównie się rozczarujemy.

„Wyspa niesłychana” jest powieścią szkatułkową, historia otwierająca książkę Fábregasa prowadzi do innych opowiastek, które w większości dłużą się i podają zbyt wiele szczegółów nieistotnych dla całokształtu. Jedną z nich jest historia rodziny Marii-Clary, która jest opowiedziana z przerwami i nawet w pewnych momentach fałszywa, ale to i tak prędzej czy później zostanie zweryfikowana. Każda z historii otwiera nowe drzwi i bramy, a przede wszystkim przed czytelnikiem ukazuje Fábregasa czasem jako bezczelnego chama czy marzyciela paradoskalnie bez marzeń. Można powiedzieć, że sam Fábregas zostaje wchłonięty przez te opowiastki. A im więcej wie tym trudniej mu oddzielić realia od fikcji. Dlatego w niektórych momentach można nie pałać do niego sympatią czy nawet odrobiną szacunku. Zdecydowanie nie zasługuje na półkę „bohater roku”.

Ponadto wszystko to skłania do stawiania różnych pytań właśnie między innymi o konsewkencje popełnienia w życiu „głupstwa”. I w tym momencie chciałabym się zatrzymać. Jest już to rolą czytelnika „Wyspy niesłychanej” odpowiedzieć na to pytanie – czy warto prowadzić spokojne, stateczne życie, ale z pewnym niedosytem, czy (podobnie jak nasz bohater) próbować walczyć o swoje marzenia, nawet jeśli nie wiemy do końca gdzie nas zaprowadzą?

Po niecałym roku od momentu rezygnacji z dotychczasowego życia Fábregas mieszka w weneckim pałacu z „wyczekaną”, umiłowaną kobietą, nie swoim dzieckiem oraz z ekscentrycznymi rodzicami. Większość pieniędzy, jakie otrzymał ze sprzedaży firmy, przeznacza na ratowanie podupadającego zabytku. Teraz po ślamazarności i bezproduktywności, jakie cechowały go przez kilka miesięcy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Odkrywanie chrześcijaństwa na nowo, dotknięcie jego niezwykłej różnorodności i spotkanie wspaniałej wspólnoty, żywej 24h na dobę – to wszystko, według opisu na okładce, znajdziecie w książce „Last minute” Szymona Hołowni. Ja chyba bardziej nietrafionego opisu nie czytałam nigdy. Sam autor przyznaje we wstępie, że ma to być impresja człowieka, który wpadł tylko na chwilę. Szkoda, że tylko na chwilę.

W przebrnięciu przez zbiór historii o chrześcijanach w Guam czy Salwadorze nie pomaga zróżnicowana stylistyka. Styl potoczny przeplata się z naukowym, ludowe przysłowia z zawiłymi konstrukcjami zdaniowymi. Hołownia także stosuje dygresje, które najczęściej przypominają kazania i próbę filozofowania. Eksponowanie swojego zdania i osoby, kiedy autor pragnie mówić o chrześcijaństwie na nowo, sprowadza się do subiektywnej wizji z perspektywy katolika z Polski.

Napisałem tę książkę po to, by przeciętny polski katolik zamiast melancholijnie kontemplować bijące w nasz brzeg fale tsunami laicyzacji, zamiast spalać się w regularnych domowych awanturach o Radio albo o Palikota, ruszył wreszcie ze swojego grajdołka na plaży (s. 5). Sam autor nie do końca realizuje swoje założenia. W celu ułatwienia przekazu odwołuje się do polskich obyczajów i kultury, co owszem pomaga zrozumieć pewne procesy (na przykład porównanie Miejsca Dwóch Kochanków do sytuacji na straganach w Częstochowie), ale często jest po prostu niesmaczne, tak jak ta dygresja: Tłum już mnie nie opuści (…) Chronię się w kościele i nagle po raz pierwszy w życiu – mam ochotę dziękować Bogu za obniżające się w Polsce wskaźniki mszalnej frekwencji (s. 46).

Pierwsza historia prezentowana przez Hołownię opowiada o muzułmance, która zmieniła wiarę na katolicyzm. Spowiedź dziewczyny, umieszczoną na kolorowej wkładce, poprzedza ostrzeżenie, że w tej części nie będzie żadnych zdjęć ani nazwisk. Mariam żyje pod zmienionym nazwiskiem w kraju Europy Zachodniej z powodu groźby śmierci. Nie wiem, czy publicysta próbuje nas przestraszyć, czy jest to pewnego rodzaju wyjaśnienie. Wstrząsająca historia powinna bronić się sama, ale tego nie robi. Spowiedź Mariam nacechowana jest stylem autora, przez co traci ona wiarygodność.

Hołownia rozmawia także z Timem Rohrem, nieustraszonym publicystą, okładającym bez pardonu wszystkich, którzy chcieliby zaszkodzić Kościołowi (s. 55), który słynie również z porównań Baracka Obamy do Hitlera. Dobór osób, z którymi rozmawia autor jest trafny i zróżnicowany. Zaletą książki są także informacje o egzotycznych krajach. Hołownia wydobywa z nich charakterystyczne cechy (temperatura w Guam, kapliczki w centrach handlowych na Filipinach). Są to ciekawostki, które ubarwiają tekst i przeplatają się z dialogami. Mimo to założenia autora, o których pisałam na początku, zupełnie rozminęły się z tym, co znajdziemy w książce. Z łatwością przebrną przez nią chyba tylko wierni wyznawcy stylu Szymona Hołowni.

Odkrywanie chrześcijaństwa na nowo, dotknięcie jego niezwykłej różnorodności i spotkanie wspaniałej wspólnoty, żywej 24h na dobę – to wszystko, według opisu na okładce, znajdziecie w książce „Last minute” Szymona Hołowni. Ja chyba bardziej nietrafionego opisu nie czytałam nigdy. Sam autor przyznaje we wstępie, że ma to być impresja człowieka, który wpadł tylko na chwilę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Zabójcze Umysły” to serial emitowany przez CBS już od 2005 roku w Stanach Zjednoczonych. Ma 8 sezonów i średnio 13 milionów widzów. Pokazuje pracę Jednostki Analiz Behawioralnych w FBI, która próbuje dotrzeć do zabójcy poprzez stworzenie jego profilu. Jednakże tym razem nie o serialu, a o książce „Ostre cięcie” Maxa Allana Collinsa.

JAB to prestiżowa jednostka funkcjonująca w ramach FBI. Są wzywani, gdy policja nie może poradzić sobie ze złapaniem seryjnego mordercy. Zadaniem JAB jest stworzenie profilu zabójcy (charakteru, wyglądu, cech). W „Ostrym cięciu” FBI jest wezwane do Lawrence w stanie Kansas. Nieznany morderca porywa bezdomnych, myje i ubiera ich schludnie, a po zbrodni – porzuca ciała. Fabuła książki jest wciągająca i pozwala samemu szukać odpowiedzi na pytania: kto za tym stoi, czy o czym świadczą poszczególne tropy znalezione na miejscu morderstwa?

Autor nie pozostawia nas z domysłami. Rzetelnie przedstawia proces tworzenia ważniejszych cząstek profilu i je uzasadnia. Na plus jest także to, że w trakcie akcji umieszczony jest wewnętrzny monolog sprawcy (tekst wyróżniony kursywą). Czytelnik może znaleźć w jego myślach potwierdzenie słuszności własnych domysłów.

„Ostre cięcie” czyta się bardzo szybko. Jest tak za sprawą dużej ilości dialogów, zwartej akcji i braku opisów (z wyjątkiem krótkiej charakterystyki poszczególnych morderców). Dlatego niektóre fragmenty przypominają bardziej sprawozdanie policyjne, niż powieść kryminalną. Minusem jest fakt, że wszystkowiedzący narrator często wychodzi ze swojej obiektywnej roli. Komentuje bieg akcji i przyjmuje sposób myślenia wraz z dziwnym poczuciem humoru detektywa z lokalnej jednostki policji, który nie przepada za FBI.

Serial i książkę „Zabójcze umysły” wyróżnia inne podejście do kryminału – próba rozłożenia na czynniki pierwsze charakteru sprawcy. Jednakże to Collins w wersji książkowej zrobił coś, czego serialowi nie udaje się od dłuższego czasu – wciągnąć czytelnika w poszukiwanie mordercy. „Ostre cięcie”, mimo pewnych niedociągnięć, to wyśmienita łamigłówka.

„Zabójcze Umysły” to serial emitowany przez CBS już od 2005 roku w Stanach Zjednoczonych. Ma 8 sezonów i średnio 13 milionów widzów. Pokazuje pracę Jednostki Analiz Behawioralnych w FBI, która próbuje dotrzeć do zabójcy poprzez stworzenie jego profilu. Jednakże tym razem nie o serialu, a o książce „Ostre cięcie” Maxa Allana Collinsa.

JAB to prestiżowa jednostka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kim jest człowiek, który poświęcił się dla sprawy? Czy to Nelson Mandela, pierwszy czarnoskóry prezydent w Republice Południowej Afryki, który przyczynił się do zniesienia apartheidu? Czy to Freddie, twórca wuwuzeli i przywódca kibiców drużyny piłkarskiej Wodzów, który od dzieciństwa marzył o wolności dla Mandeli? Czy to Wojciech Jagielski, korespondent, dziennikarz, mąż i ojciec, który od studenckich czasów marzył o spotkaniu z nim?

W reportażu „Trębacz z Tembisy” Jagielski pytając o człowieka, który poświęcił się dla sprawy, mówi o Mandeli. Ale to pytanie możemy odnieść do trójki bohaterów – Mandeli, Freddiego i samego autora. Legendarna postać prezydenta RPA splata losy młodszych bohaterów. Znajdują się oni na tych samych meczach, wiecach i pogrzebach. Ich losy są paralelne i sposób ich ujęcia jest ogromnym plusem książki.


Życiorys Nelsona Mandeli potraktowany jest powierzchownie. Autor opisuje tylko ważniejsze wydarzenia. Bardziej interesują go cechy charakteru, poglądy i sposób myślenia. Nie portret biograficzny a charakteru. Freddie to pomost między legendarną postacią a autorem. Na jego przykładzie Jagielski wyjaśnia decyzje, jakie podejmował przyszły laureat Nagrody Nobla. W pewien sposób „przetłumacza” mityczne życie prezydenta RPA na postać zwykłego człowieka. Dodatkowo Freddie to sumienie Jagielskiego. We wspólnych rozmowach zadaje niewygodne pytania i kwestionuje jego wybory. Freddie to także „niewolnik futbolu” i dzięki jego życiorysowi mamy fenomenalny opis piłki nożnej w Afryce. A sam autor ujawnia początki swojej pracy, kulisy i dosłownie drogę do spotkania z Mandelą. W tym niezwykłym trio Jagielski odnalazł punkty wspólne i zbudował wielowymiarowy, barwny i dynamiczny obraz.

Ten obraz pogłębiony jest o nudne wywody historyka, w których streszcza wydarzenia historyczne. I to są momenty, w których reportaż traci płynność a fabuła zwalnia.

„Trębacz z Tembisy. Droga do Mandeli” to właściwa propozycja dla osób, które znają i cenią Jagielskiego. Nie jest to tylko opowieść o laureacie Nagrody Nobla i nie jest to tylko opowieść o twórcy wuwuzeli czy osobista historia autora. To jest uniwersalna opowieść o pasji i jej granicach. O poświęceniu wszystkiego dla sprawy.

Kim jest człowiek, który poświęcił się dla sprawy? Czy to Nelson Mandela, pierwszy czarnoskóry prezydent w Republice Południowej Afryki, który przyczynił się do zniesienia apartheidu? Czy to Freddie, twórca wuwuzeli i przywódca kibiców drużyny piłkarskiej Wodzów, który od dzieciństwa marzył o wolności dla Mandeli? Czy to Wojciech Jagielski, korespondent, dziennikarz, mąż i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czytelnicy i krytycy wyczekiwali pierwszej książki Mario Vargasa Llosy po otrzymaniu Literackiej Nagrody Nobla w 2010 roku. Zastanawiano się, jaka będzie – lepsza czy gorsza od innych utworów? „Dyskretny bohater” nie jest powieścią wymagająca, ale na pewno wartą przeczytania. Lekka, wciągająca i oddająca peruwiański klimat lektura to dobra propozycja na spędzenie wieczoru i zachęta do sięgnięcia do innych dzieł noblisty (na przykład do „Rozmowy w Katedrze” czy „Szelmostw niegrzecznej dziewczynki”).

„Dyskretny bohater” to powieść, w której wątki sensacyjne, kryminalne, romansowe przeplatają się z dwoma głównymi historiami. Dwutorowość fabuły oraz powracający z innych książek bohaterowie to znak rozpoznawczy peruwiańskiego pisarza. Jedna z historii dotyczy przedsiębiorcy Felícito Yanaqué, który otrzymuje pogróżki od szantażystów. Nie ugina się przed ich żądaniami, tak jak robią to inni Peruwiańczycy. Policja w końcu odkrywa, kto stoi za groźbami, i to odkrycie całkowicie zmienia życie sędziwego właściciela firmy transportowej. Druga z historii zaczyna się od mezaliansu Ismaela Carrery z młodszą od niego służącą. Decyzja szefa firmy ubezpieczeniowej ma nieprzyjemne skutki dla jego serdecznego przyjaciela Rigoberta. Jednocześnie on i jego piękna żona mają problemy ze swoim synem, który widzi diabła. W te historie wplecione są refleksje o kulturze europejskiej i cywilizacji, zawiła przeszłość bohaterów, sceny erotyczne i mistyczne, na przykład wizyty u przepowiadającej przyszłość Adelaidy.

Już po tym krótkim streszczeniu widać ile wciągających i fascynujących historii kryje w sobie „Dzielny bohater”. Niektóre wątki są wyjęte z telenoweli, na przykład awans społeczny i wzbogacenie się służącej czy małżeństwo z przypadku. Wydaje mi się, że sam autor zdawał sobie z tego sprawę i był to świadomy zabieg, ponieważ często w usta bohaterów wstawia takie komentarze: „Czy takie rzeczy nie zdarzają się tylko w telenowelach?” (o mezaliansie, s. 30). Przez mnogość bohaterów, wtrącenia o przeszłości trudno połapać się, kto jest kim oraz, o czym autor opowiada w danym rozdziale. Niejasności wprowadza także zabieg narratora, który często opowiadając o teraźniejszości przywołuje dialog z przeszłości zawierający ważne fakty dla aktualnie dziejącej się akcji.

Mario Vargas Llosa swoją najnowszą książkę nazwał „przypowieścią o współczesnym Peru”. Znakomicie oddał on klimat i atmosferę kraju Ameryki Południowej. Peru to miejsce nowoczesne, w którym prężnie rozwija się gospodarka. Społeczeństwo interesuje się kulturą wysoką i masową. Ludzie są ambitni, pragną szczęścia, miłości i spokoju. Jednocześnie jest to miejsce skorumpowanych policjantów, groźnej mafii, zdrady, manipulacji i niewdzięcznej, egoistycznej młodzieży. Czytelnik przenosi się do zupełnie innego świata.

W trakcie lektury peruwiańskiej powieści zastanawiałam się, kim jest tytułowy dyskretny bohater? Czy są to odważni i nieustępliwi Yanaqué i Rigoberto? Czy odnajdująca się w nowej sytuacji służąca Armida? A może to sam pisarz Mario Vargas Llosa, co sugeruje tłumacz literatury latynoamerykańskiej Tomasz Pindela? Zachęcam do odnalezienia swojej własnej odpowiedzi i do sięgnięcia po lekkiego i trzymającego w napięciu „Dyskretnego bohatera”.

http://podprad.pl/ksiazki/2085-dyskretny-bohater

Czytelnicy i krytycy wyczekiwali pierwszej książki Mario Vargasa Llosy po otrzymaniu Literackiej Nagrody Nobla w 2010 roku. Zastanawiano się, jaka będzie – lepsza czy gorsza od innych utworów? „Dyskretny bohater” nie jest powieścią wymagająca, ale na pewno wartą przeczytania. Lekka, wciągająca i oddająca peruwiański klimat lektura to dobra propozycja na spędzenie wieczoru i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Ja, Ali” to Turek posługujący się łamaną niemczyzną, o świdrującym i ciemnym spojrzeniu i czarnych włosach. Jednocześnie jest to jedna z wielu ról, które Günter Wallraff przybrał w swojej karierze dziennikarza. W reportażu „Na samym dnie” autor spróbował doświadczyć i opisać życie Turka w Niemczech w latach osiemdziesiątych.

„Do dziś zresztą nie wiem, j a k prawdziwy obcokrajowiec radzi sobie z codziennymi upokorzeniami, z oznakami wrogości i nienawiści. Wiem już natomiast, c o przychodzi mu znosić i jak daleko można się w tym kraju posunąć w pogardzie dla drugiego człowieka. Coś z apartheidu mamy tu, wśród nas, w naszej d e m o k r a c j i. To, co przeżyłem, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. W sensie negatywnym” (s. 19) – pisze już na początku swojej książki. Po takiej zapowiedzi można się spodziewać wszystkiego, ale mimo to lektura „Na samym dnie” ciągle wprawiała mnie w osłupienie i zdumienie.


Günter Wallraff jako Ali podejmuje się najróżniejszych prac. Pracuje przy odwracaniu krążków hamburgera w McDonald’s, jako robotnik na budowie i przy innych pracach remontowych w hucie, w elektrowni atomowej, przy testowaniu leków. Wszystkie te prace wykonuje na granicy prawa, nielegalnie, za najniższe stawki, bez ubezpieczenia i często ryzykując przy tym życie i zdrowie. Najbardziej zaskakująca była niesamowita pogarda, której doświadczył. „Nie byliśmy ludźmi, tylko wołami roboczymi. Nawet najniżej postawiony niemiecki robotnik rządził się, popychał nas, uważał za zwierzęta żyjące tylko po to, żeby harować” (s. 268).

Dziennikarz zdawał sobie sprawę, że samo spisanie świadectw pracowników nie wystarczy. Wyzwanie, jakiego się podjął, nie polegało tylko na przebraniu się i udawaniu, ryzykował on swoim życiem i zdrowiem by na własnej skórze doświadczyć. Jednocześnie jest pełen pokory i zdaje sobie sprawę, że nigdy do końca nie dowie się, jak to jest być Turkiem w Niemczech. Dziennikarstwo Güntera Wallraffa to najlepszy przykład zaangażowania i aktywnego uczestnictwa w otaczającym świecie, które prowadzi do jego poprawy. Publikacja „Na samym dnie” zniosła społeczny dystans i blokadę wobec obcokrajowców oraz wymusiła na władzach większą kontrolę i poprawę warunków pracy. Sam autor za uzyskane pieniądze założył fundację „Żyć Razem”. W Niemczech działa także prawo „lex Wallraff”, które uznaje taki sposób zbierania informacji za legalny, jeśli dzięki temu można ujawnić poważne uchybienia.

Na pochwałę zasługują także wydawcy książki Narodowe Centrum Kultury i Agora SA. Książka uzupełniona jest o wstęp Lidii Ostałowskiej, wywiad Katarzyny Bielas z reportażystą oraz posłowie Bartosza T. Wielińskiego. Te teksty odkrywają inne okoliczności powstawania książki, zawierają przedstawienie sylwetki pisarza, jego twórczości i typu dziennikarstwa, jakie uprawia.

Odkrycie i doświadczenie Güntera Wallraffa jest dla nas niezmiernie ważne. Owszem opisuje on konkretne jednostki i ich historie, doświadczenia, ale jednocześnie jest to uniwersalna i przerażająca opowieść o wyzysku, handlu ludźmi i relacjach międzyludzkich, które mogą dziać się gdziekolwiek na świecie. W Posłowie do polskiego wydania Bartosz T. Wieliński pisze o problemach, których współcześnie przybywa w Niemczech i stawia tezę, że „72-letni dziś Wallraff jest Niemcom ciągle potrzebny” (s. 295). Ubolewam nad tym, że nie mamy polskiego Güntera Wallraffa i zachęcam do przeczytania jego innych angażujących i demaskatorskich reportaży między innymi o niemieckim tabloidzie „Wstępniak. Człowiek, który był w Bildzie Hansem Esserem” czy zbiór reportaży „Z nowego wspaniałego świata”.

http://podprad.pl/ksiazki/2084-na-samym-dnie

„Ja, Ali” to Turek posługujący się łamaną niemczyzną, o świdrującym i ciemnym spojrzeniu i czarnych włosach. Jednocześnie jest to jedna z wielu ról, które Günter Wallraff przybrał w swojej karierze dziennikarza. W reportażu „Na samym dnie” autor spróbował doświadczyć i opisać życie Turka w Niemczech w latach osiemdziesiątych.

„Do dziś zresztą nie wiem, j a k prawdziwy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Brudne serca" Anny Kłys to tragiczna opowieść o tym jak autorka próbując zrozumieć historię młodych chłopaków stojących po dwóch stronach powojennej barykady odkrywa historię swojej rodziny.

"Brudne serca" Anny Kłys to tragiczna opowieść o tym jak autorka próbując zrozumieć historię młodych chłopaków stojących po dwóch stronach powojennej barykady odkrywa historię swojej rodziny.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

- Są lata dziewięćdziesiąte!

W tym momencie przerwałam czytać książkę i wróciłam na początek. Poszukiwałam informacji na okładce o dacie wydania. 1997.

1997. A wiecie jak ją czytałam? Jakby to działo się tuż za ścianą. Na dole mojej ulicy, 3 kilometry dalej od mojego domu, w Gdańsku, w Gdyni… Wiele razy czytałam na głos niektóre fragmenty i dodawałam „to pasuje do (imię koleżanki). Wiele też razy wyrywał mi się okrzyk „och, muszę (imię koleżanki) to pożyczyć!”. Tak, a potem sięgałam po telefon i listę osób do wypożyczenia „Prosto z mostu” mam aż do przyszłego roku.

Główną bohaterka jest Tasha – Tasha poszukująca namiętności, Tasha poszukująca szacunku i podziwu, Tasha poszukująca zaspokojenia, Tasha poszukująca… Właściwie Tasha jest moją (imię koleżanki). Ponadto jej historię uzupełniają perypetie miłosne przyjaciółek – „namiętnoholiczki” Andy, zakochanej w niewłaściwym facecie Mel, zmuszającej mężczyzn do małżeństwa Emmy.

„Prosto z mostu” to kolejna książka z serii literatury w spódnicy, ale w tej dużą rolę odgrywają także mężczyźni. Jane Green przedstawia cały wachlarz ich portretów: przystojnego Andrew zakochanego w sobie, Simona bojącego się poważnych związków oraz przyjacielskiego Adama. Dla Jane Green nie każdy mężczyzna jest świnią, dlatego ich portrety są obiektywne, ale mimo wszystko bardzo kontrastowe. A któż by pomyślał, drogie panie, że mężczyźni mogą tak się różnić?

Historię trzydziestoletniej panny czyta się jak dobry kryminał. Autorka przedstawia wpierw skutki, a potem powoli odkrywa przed nami przyczyny – na tym nie kończy – uwzględnia różne perspektywy, zdania (szczególnie te męskie i żeńskie). Co więcej poprzez umieszczanie pytań i zwracanie się do bezpośrednio do czytelnika zmusza go do zadawania kolejnych pytań, zastanawiania się, snucia refleksji. Dlatego Anastasia nie jest sztuczną, wykreowaną postacią literacką. Tylko kobiętą, którą można spotkać na ulicy, w kawiarnii, sklepie. Na kartach „Prosto z mostu” zmienia się, uczy, poznaje nowe rzeczy. Między innymi dzięki uczęszczaniu na terapię do psychologa, który uświadamia ją jakie błędy popełnia.

Jednakże żeby się dowiedzieć czy Tashy się udało przezwyciężyć swoje błędy zapraszam do przeczytania lekkiej, zabawnej książki „Prosto z mostu”. Książkę polecam na pochmurne wieczory, kiedy sytuacja za oknem nie zachęca do wyjścia, ale także kiedy potrzeba niezobowiązującej lektury do podniesienia na duchu.

- Są lata dziewięćdziesiąte!

W tym momencie przerwałam czytać książkę i wróciłam na początek. Poszukiwałam informacji na okładce o dacie wydania. 1997.

1997. A wiecie jak ją czytałam? Jakby to działo się tuż za ścianą. Na dole mojej ulicy, 3 kilometry dalej od mojego domu, w Gdańsku, w Gdyni… Wiele razy czytałam na głos niektóre fragmenty i dodawałam „to pasuje do (imię...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Niania w Nowym Jorku Nicola Kraus, Emma McLaughlin
Ocena 6,2
Niania w Nowym... Nicola Kraus, Emma ...

Na półkach: ,

Opiekunka zajmująca miejsce Matki w życiu dziecka przez 24 godziny na dobę. Matka spędza czas na dbaniu o stan cery, zdobywaniu nowych nabytków do szafy o wielkości dużego pokoju. Natomiast wiecznie-nieobecny Ojciec pracuje w dużej korporacji z Kimś. Powyższy obrazek rodzi się na kartach książki „Niania w Nowym Jorku” (Nicola Kraus oraz Emma McLaughlin). Nanny przez 9 miesięcy opiekuje się czteroletnim Grayerem. Opiekuje to za mało powiedziane, bowiem zajmuje miejsce Matki i Ojca (państwa X) na każdym kroku dziecka począwszy od odebrania ze szkoły, dodatkowych zajęć, spotykania się z kolegami.

Powyższy obrazek nowojorskiej rodziny to kluczowy element w powieści i jedyny o jakim mogę wyrazić pozytywny komentarz. W Wyjaśnieniu dowiadujemy się, że autorki pracowały jako opiekunki do dzieci i na podstawie tego powstała „Niania w Nowym Jorku”, która oczywiście jest fikcją, ale także portretem amerykańskiego społeczeństwa.

Polskie rodziny dalekie są od takiego modelu, jednakże podczas czytania uderza fakt, że – nawet za Oceanem – istnieją rodziny, dla których dziecko to tylko obiekt, który staje się czymś bardziej ludzkim tylko wtedy kiedy pani X może pochwalić się jego osiągnięciami. Plusem jest także to, że rozdziały wyróżnione są cytatem z innych utworów zapowiadającym co wydarzy się w następnych akapitach.

Książka jest lekka, nie skomplikowana, wciągająca, ponieważ angażuje czytelnika w losy chłopca i nawet wywołuje współczucie dla niego z powodu państwa X (tutaj idealnie pasuje określenie „rodziców się nie wybiera”). Jednakże nie zgadzam się z treścią okładki, która umieszcza ją w szufladzie „dowcipnej” oraz „wesołej”. Zabawne sytuacje wydawały się być wymuszone, sztuczne. Z perspektywy technicznej zastanawia mnie w jaki sposób dwie autorki pracowały nad książką. Może właśnie dlatego to w jaki sposób książka jest napisana wymaga dopracowania. Jako utwór pewnego rodzaju „dokumentalny” czyta się przyjemnie, ale jako samą powieść – nieszczególnie.

„Nianię w Nowym Jorku” czytałam w ramach literatury w spódnicy. Podchodząc do niej w taki sposób sama powieść nie zachwyca. Można przebrnąć przez nią szybko i pozostawić Nanny w takiej samej sytuacji jak na początku. Jednakże można „Nianię” uznać za podsumowanie, summę, utwór dokumentalny i w taki sposób można wiele się nauczyć o amerykańskiej rodzinie. Polecam szczególnie osobom zafascynowanym Ameryką, żeby obalić mit idealności, doskonałości Stanów Zjednoczonych, a także ciekawskim jak wygląda życie zza Oceanem.

Opiekunka zajmująca miejsce Matki w życiu dziecka przez 24 godziny na dobę. Matka spędza czas na dbaniu o stan cery, zdobywaniu nowych nabytków do szafy o wielkości dużego pokoju. Natomiast wiecznie-nieobecny Ojciec pracuje w dużej korporacji z Kimś. Powyższy obrazek rodzi się na kartach książki „Niania w Nowym Jorku” (Nicola Kraus oraz Emma McLaughlin). Nanny przez 9...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co byś zrobił gdybyś miała 20 tysięcy funtów – spłacił długi, kupił nowe ubrania, kosmetyki, rzeczy potrzebne do mieszkania? Co byś zrobił gdybyś wygrał milion dwieście tysięcy funtów w lotka – spłacił długi, nie powiedział nikomu i dawał drogie prezenty znajomym, zorganizował wielką imprezę i dla każdego uczestnika wyjazd za granicę. Co byś zrobił gdybyś zaczął mniej wydawać (oszczędzać pieniądze) albo więcej zarabiać – spłacił długi… Kto nie chciałby się nazywać „człowiek z 20 tysiącami” czy „człowiek, który wygrał w lotka”?

Na pewno byłaby to Rebeka Bloomwood, bohaterka „Wyznań zakupoholiczki” Sophie Kinsella (Świat Książki 2009). Becky uwielbia nowe rzeczy – nie ważne do jakiej kategorii się zaliczają: ubrania, sprzęty, gadżety… Ważne, żeby je mieć. Dla niej kupowanie jest jak apetyczna, ciepła grzanka z masłem, którą dostałaby po kilkudniowej głodówce. Jak poranek, kiedy uświadamia sobie, że jest sobota czy szczytowe momenty łóżkowych uniesień.

Jednakże Rebeka nie jest dziewczyną z 20 tysiącami czy która wygrała w lotka. Pracuje jako dziennikarka, która zajmuje się działem finansów. Na biznesowych spotkaniach trzydziestoletnia Bloomwood pije szampan, zajada się przekąskami czy plotkuje z Elly, koleżanką po fachu. Nie może liczyć na podwyżkę, dlatego jej wynagrodzenie nie starcza na wszystkie niezbędne potrzeby. Ratunkiem dla niej są karty kredytowe, które pozwalają jej mieć pokaźny debet w postaci 3974,56 tysięcy funtów. Becky w kuchni rodziców snuje plany jak poradzić sobie z zadłużeniem, ale zawsze kończy wymieniając rzeczy, które mogłaby kupić gdyby po pierwsze: zaoszczędziła, drugie: więcej zarabiała, trzecie: odziedziczyła spadek, czwarte: wygrała w lotka… Piąte – ostatnie i klucze, zaskakujące, zabawne, sprytne, rozwiązujące problemy Rebeki, warto poznać w „Wyznaniach zakupoholiczki”.

Przyznam się szczerze, że bardzo często razem z Becky odpływałam na głębiny morza rzeczy, których potrzebuje, chciałabym je mieć, pożądam… Autorka Sophie Kinsella (która także była dziennikarką zajmującą się problematyką finansową) w bardzo zabawny, lekki sposób opisuje to na czego punkcie świra mają kobiety. Ostateczne rozwiązanie jest zaskakujące, ale trochę nieprawdopodobne… Podobne jak miłosne utarczki trzydziestoletniej singielki Bloomwood, która przypadkowo spotyka się z dwoma mężczyznami z listy najbogatszych panów do wzięcia w Anglii.

Książkę polecam na ciepłe letnie wieczory, kiedy potrzebujemy lektury niezobowiązującej, lekkiej i ciekawej, ale pozwalającej snuć marzenia i sprawiać, że się uśmiechniemy.

Co byś zrobił gdybyś miała 20 tysięcy funtów – spłacił długi, kupił nowe ubrania, kosmetyki, rzeczy potrzebne do mieszkania? Co byś zrobił gdybyś wygrał milion dwieście tysięcy funtów w lotka – spłacił długi, nie powiedział nikomu i dawał drogie prezenty znajomym, zorganizował wielką imprezę i dla każdego uczestnika wyjazd za granicę. Co byś zrobił gdybyś zaczął mniej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Dżumę" uwielbiam. Absolutnie wszystko w tej książce - różnorodnych bohaterów, opisy choroby jak i miejsc, refleksje narratora (i samą jego postać).

"Dżumę" uwielbiam. Absolutnie wszystko w tej książce - różnorodnych bohaterów, opisy choroby jak i miejsc, refleksje narratora (i samą jego postać).

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Utwór Marii Kuncewiczowej to powieść psychologiczna - właściwe studium psychologiczne konkretnego przypadku, Róży, jednak wydaje mi się, że i po części każdej kobiety.
Główną osią "Cudzoziemki" jest Róża i jej perypetie - teraźniejsze, przeszłe, jak i nawet przyszłe. Na początku było mi bardzo trudno polubić główną bohaterkę, Różę. Była dla mnie jedną z tych niezrozumianych i wywołujących negatywne wrażenie postaci literackich. W końcu się do niej przełamałam, jednak nie zatarło to pesymistycznej otoczki, jakie Róża wywoływała za każdym razem gdy jej "różane usteczka" otwierały się.

Utwór Marii Kuncewiczowej to powieść psychologiczna - właściwe studium psychologiczne konkretnego przypadku, Róży, jednak wydaje mi się, że i po części każdej kobiety.
Główną osią "Cudzoziemki" jest Róża i jej perypetie - teraźniejsze, przeszłe, jak i nawet przyszłe. Na początku było mi bardzo trudno polubić główną bohaterkę, Różę. Była dla mnie jedną z tych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tematyka utworu bardzo ciężka i ciekawa zarazem. Jednakże sposób przekazania... Niektóre historie godne zapamiętania i na długo pozostaną, a niektóre - poprzecinane licznymi innymi - bardzo szybko uleciały.

Tematyka utworu bardzo ciężka i ciekawa zarazem. Jednakże sposób przekazania... Niektóre historie godne zapamiętania i na długo pozostaną, a niektóre - poprzecinane licznymi innymi - bardzo szybko uleciały.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czasami po przeczytaniu książki zamykam ją i nachodzi mnie chwila refleksji. "Inny świat" to książka przede wszystkim o ludziach, którzy lata swojego życia przeżyli, albo i nie, w obozie. Trudny temat, trudne rozmowy. Jednakże dzięki Autorowi nie było to takie trudne. Wręcz przeciwnie - indywidualny język bohaterów (często potoczny, wulgarny, ubogi) wraz z poetyckimi opisami sprawiał, że czułam się jak obserwator, jakby to działo się tuż przed moimi oczami.
Pozytywna ocena nie za temat, ale za jego przedstawienie.

Czasami po przeczytaniu książki zamykam ją i nachodzi mnie chwila refleksji. "Inny świat" to książka przede wszystkim o ludziach, którzy lata swojego życia przeżyli, albo i nie, w obozie. Trudny temat, trudne rozmowy. Jednakże dzięki Autorowi nie było to takie trudne. Wręcz przeciwnie - indywidualny język bohaterów (często potoczny, wulgarny, ubogi) wraz z poetyckimi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To moje drugie spotkanie z Witoldem Gombrowiczem. Drugie bardzo nieprzyjemne. W odnalezieniu przesłania książki na drodze przede wszystkim stał mi styl autora. Czyniło to dla mnie książkę trudną do przebrnięcia i przede wszystkim zrozumienia.
Po lekcjach polskiego w szkole "odnalazłam" to przesłane i muszę przyznać, że całkiem zgrabnie Gombrowiczowi to wyszło.
Gdyby nie ten styl... Dla mnie nie do przełknięcia.

To moje drugie spotkanie z Witoldem Gombrowiczem. Drugie bardzo nieprzyjemne. W odnalezieniu przesłania książki na drodze przede wszystkim stał mi styl autora. Czyniło to dla mnie książkę trudną do przebrnięcia i przede wszystkim zrozumienia.
Po lekcjach polskiego w szkole "odnalazłam" to przesłane i muszę przyznać, że całkiem zgrabnie Gombrowiczowi to wyszło.
Gdyby nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Już na samym początku czytania "Procesu" próbowałam go zrozumieć. Wtedy wykluła mi się interpretacja, że jest to alegoryczne przedstawienie człowieka inteligentnego, ale samotnego, który ma ochotę powiedzieć: stop i spróbować coś zmienić w monotonnej, bezcelowej, rytualnej egzystencji.
Po przeczytaniu kilku interpretacji tylko utwierdziłam się, w mojej tezie, która właściwie jest pewnego rodzaju syntezą przeczytanych. Moim zdaniem "Proces" to walka, nieszczęśliwie przegrana, ale walka o swoje "ja" (korzystając właśnie z tych interpretacji) w zniewoleniu politycznym, samotności w świecie, alienacji, winie.
"Proces" to bardzo ciekawy utwór. Myślę, że można do niego wracać i dyskutować wiele razy i w zależności od pogody, dnia i osoby różne interpretacje będą wydawać nam się bliższe lub dalsze.

Już na samym początku czytania "Procesu" próbowałam go zrozumieć. Wtedy wykluła mi się interpretacja, że jest to alegoryczne przedstawienie człowieka inteligentnego, ale samotnego, który ma ochotę powiedzieć: stop i spróbować coś zmienić w monotonnej, bezcelowej, rytualnej egzystencji.
Po przeczytaniu kilku interpretacji tylko utwierdziłam się, w mojej tezie, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Chociaż nigdy za dramatami nie przepadałam to "Wesele" przypadło mi do gustu. Uwielbiam niektóre dialogi, które przyprawiały mnie o śmiech i nawet elementy fantastyczne, które były ciekawym dopełnieniem. Nie podobało mi się natomiast zakończenie. Tytuł przecież zobowiązuje, a koniec był taki... nie-weselny.

Chociaż nigdy za dramatami nie przepadałam to "Wesele" przypadło mi do gustu. Uwielbiam niektóre dialogi, które przyprawiały mnie o śmiech i nawet elementy fantastyczne, które były ciekawym dopełnieniem. Nie podobało mi się natomiast zakończenie. Tytuł przecież zobowiązuje, a koniec był taki... nie-weselny.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Film podobał mi się tak sobie, ale chciałam go porównać z książką. Szczególnie gdy dowiedziałam się, że jest to ekranizacja dziennika. Nie jest on arcydziełem, ale czyta się go bardzo szybko. Oprócz szeroko promowanych scen erotycznych jest to przede wszystkim opowieść o kobiecie, która poszukuje spełnienia, prawdziwej miłości, przyjaźni. Warto ją przeczytać na pewno by się trochę oderwać od świata i zatracić w świecie innych fascynacji w gorącej Barcelonie.

Film podobał mi się tak sobie, ale chciałam go porównać z książką. Szczególnie gdy dowiedziałam się, że jest to ekranizacja dziennika. Nie jest on arcydziełem, ale czyta się go bardzo szybko. Oprócz szeroko promowanych scen erotycznych jest to przede wszystkim opowieść o kobiecie, która poszukuje spełnienia, prawdziwej miłości, przyjaźni. Warto ją przeczytać na pewno by się...

więcej Pokaż mimo to