-
Artykuły
Sherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1 -
Artykuły
Dostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3 -
Artykuły
Magda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1 -
Artykuły
Los zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2023-08-27
2012-06-10
W tym tomie autor wszystkich bohaterów postanowił przechrzcić ogniem. Chrzest ten bywa metaforyczny i dosłowny. Wojna trwa, wszędzie widać ogień, pamiątka po przechodzących wojskach, którzy mają potrzebę puszczania wszystkiego z dymem i ludźmi, których polityka koronowanych głów nie interesuje zazwyczaj chcą tylko być szczęśliwi. A im Ci wredni politycy nie pozwalają, bo udumali sobie zrobić wojenkę, oni uzyskują co chcieli, a ludzie, których posyłają na wojny za nich giną. Ciekawe, że na to autor kładzie duży nacisk, zwłaszcza na cierpienie kobiet w czasie wojny. A więc wojna to nie tylko polityka, wojna, to olbrzymia danina krwi, którą płacą narody. Wojna u Sapkowskiego to największy demon, którego nawet wiedźmin, nie jest w stanie ukatrupić.
Pisząc recenzje "Szachisty" pisałem o związkach historii z fantastyką i udowadniałem wydawać by się mogło wybitnie heretyczną tezę, że są i to duże. Sapkowski to potwierdza. Związki historii z fantastyką są olbrzymie. Kreując świat fantastyczny, żaden pisarz nie jest oderwany od świata rzeczywistego, a to z tej okazji, że to świat rzeczywisty go ukształtował i siłą rzeczy tworzone metaforyki muszą mieć oparcie w rzeczywistości. Rozważania Sapkowskiego są przepełnione historią. Świat Sapkowskiego jest zmienny, zawsze tam "coś się kończy, coś się zaczyna", i to nie jest tylko i wyłącznie bieżąca polityka duża czy mała. Ale czas historyczny u Sapkowskiego to również długie trwanie, przeliczne na setki, a nawet tysiące lat. A więc jest to czas przede wszystkim geohistoryczny, czas przemian w przyrodzie. I dlatego Sapkowski tyle truje o tym, że mieszkańcy globu smrodzimy tą planetę różnymi naszymi wynalazkami, kompletnie nie myśląc o przyszłości. Autor wręcz bezczelnie pisze, że ludzie to istoty prymitywne, kompletnie nie myślące. To raczej prowokacja intelektualna, która daje do myślenia. Ciekawy sposób dawania do myślenia, pisarz każdego z nas bluzga równo, nie czai się. Sapkowski pisze o zmianach klimatycznych, a więc każe nam czytelnikom uświadomić sobie, że klimat podlega pewnym fluktuacjom, i że nie ma tak dobrze, że również my mamy na to wpływ co się dzieje na planecie. Oczywiście autor nie ogranicza się tylko do rozważań o długim trwaniu sporo piszę o koniukturalnym trwaniu, a więc to co jest związane z ekonomią, a wiec świat Sapkowskiego jest kompletny, mamy tu fluktuacjach sezonowych o cenach, pieniądzu, wzlotach i upadkach, gospodarczych, o radzeniu sobie w różnych sytuacjach np wiedźmin zabija dziwne stwory, inni radzą sobie inaczej, żeby przeżyć.
Mamy również sporo o klasycznej historii. Świat Sapkowskiego ma jakąś przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, każdy z tych elementów składa się na proces historyczny. Nasza przeszłość ukształtowała nas, teraźniejszość ukształtuje przyszłość, ale też poprzez teraźniejszość, możemy rozumieć przeszłość. A więc to wszystko jest czasem historii, jest procesem. Konkretnie w powieści, autor pisze, że wszystkie miasta pobudowały elfy, również drogi, przypominające drogi rzymskie. Krasnoludy mają przemysł na wysokim poziomie. Pisarz nam uświadamia nam czytelnikom, że ludzie przeszłości byli inni, trochę inaczej myśleli, inne mieli pomysły na tworzenie cywilizacji, ale tworzenie cywilizacji jest procesualne, wiec dzięki nim, dzięki temu, że byli inni my do tego co mamy teraz doszliśmy. A więc nasza cywilizacja nie jest tworzona od zera, tylko na podbudowie czegoś co było, a więc odpowiedzialność jest duża, bo cywilizację da się rozwalić i to szybciej niż myślimy. Świat Sapkowskiego to wiele gruzów świetności dawnych cywilizacji, które popadły w zapomnienie.
Autor odnosi się do pomysłu chrztu ognia jaki kiedyś miało Święte Oficjum czyli inkwizycja, po prostu puszczanie ludzi, zwłaszcza czarownic z dymem. Normalnie bezczelnie śmieje się, że to był objaw dewiacji seksualnej lub jakiejś innej psychozy, to już robota dla fachowców z zakresu psychiatrii czego konkretnie, śledczych w ramach procesów inkwizycyjnych, i na podstawie tego oraz głupoty uczyniono oręż walki o prawdę objawioną. Autor śmieje się, że argumentacja na rzecz palenia i topienia czarownic, i jeszcze parę innych ciekawych metod było, są tak prymitywne, że to się po prostu w głowie nie mieści, że w obronie świętej wiary po prostu robiono krzywdę ludziom.
Świat Sapkowskiego jest logiczny i kompletny, jest historyczny.
W poprzednim tomie w sumie niewiele było o głównym bohaterze wiedźminie, bo po wydarzeniach na Thanned ponad miesiąc kurował się w lesie Brookilońskim, szczegółów dowiadujemy się teraz, że był w fatalnym stanie. Driady uratowały mu życie, jeszcze ciekawsze jest to co dowiadujemy o Yennefer. Czarodziejka została, po prostu spakowana, jako figurka została przemycona przez czarodziejkę Francescę Findabair do nowo utworzonego przez Nilfgaard państwa elfickiego Doliny Kwiatów, Franceska, zwana Stokrotką z Doliny kwiatów została królową, tego państewka. I tak dopiero po ok 50 dniach Yennefer uwolniono, rozpakowano, żeby mogła wziąć udział w obradach tajnego, nowo utworzonego przez czarodziejki tajnego stowarzyszenia, w celu a jakże uprawiania własnej polityki, ponad podziałami przynajmniej w teorii, bo tam zaproszono, również Stokrotkę z Doliny kwiatów, ale również czarodziejki z Nilfgaardu. Yennefer wzięła udział, ale przez portal się wymknęła szukać Ciri. Czarodziejki z tej rady, mają ciekawy cel polityczny, powołać Ciri, na królową nowego zjednoczonego imperium północnego, równego potencjałowi Nilfgaardowi. A więc stawka kwestii odnalezienia Cirii rośnie, ciekawe co na to wiedźmin i Yennefer? A co królowie, co na to cesarz Nilfgaardu? Panie mają intrygujące pomysły. Ciekawe czy sensowne? Jakoś kiepsko to widzę.
Geralt rusza szukać Ciri, mamy tutaj klasyczną powieść drogi, przypominającą pomysł Tolkiena, zbiera się drużyna, która wędruje szukać dziecka niespodzianki. Geralt przeżywa chrzest ognia, chwilowo angażuje się w wir wojny. Poszukiwania Cirii trwają nadal, ta nadal się znajduje się w grupie rozbójniczej. Zabija, ale śmierć, za nią podąża. Jakie jest przeznaczenie?
Czytelnik nie będzie zawiedziony czytając kolejny tom sagi o wiedźminie.
Rewelacja!
W tym tomie autor wszystkich bohaterów postanowił przechrzcić ogniem. Chrzest ten bywa metaforyczny i dosłowny. Wojna trwa, wszędzie widać ogień, pamiątka po przechodzących wojskach, którzy mają potrzebę puszczania wszystkiego z dymem i ludźmi, których polityka koronowanych głów nie interesuje zazwyczaj chcą tylko być szczęśliwi. A im Ci wredni politycy nie pozwalają, bo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-04
W końcu się zdecydowałem na zrecenzowanie „Fionavarskiego gobelinu”, autorem tej książki jest Guy Gawriel Kay chyba dopiero po pięciokrotnym przeczytaniu, a i to jeszcze pewności nie mam czy wszystko wychwyciłem. Na pewno za każdym kolejnym czytaniem lepiej radziłem sobie z licznymi metaforami w tej książce. W sumie to taki mix: mieszanka Sapkowskiego z Tolkienem okraszone to jest legendami arturiańskimi i troszkę Biblii do tego. Czyli w sumie jest dobrze.
Mamy ciekawy skomplikowany świat fantasy, a ściślej wiele światów, w tym nasz, no i ten pierwszy Fionawar, gdzie tka się gobeliny, opowiadając w tej sposób o mitach założycielskich tych wszystkich światów. Ale wszystko powoli jest zapominane nawet we Fionawarze i nie jest tak dobrze jak kiedyś, kiedy był kraj mlekiem i miodem płynący i było ładnie pięknie. No ale jak to zwykle w tego typu konwencjach fantasy bywa pojawi się jakiś zły, odpowiednik Tolkienowskiego Saurona, tutaj u Kaya jest to Morgoth, i wszystko ładnie się chrzani. Ci z Fionawaru potrzebowali pomocy naszych i tym sposobem Kimberly Ford, Kevin Lane, Jennifer Lowell, Dave Martyniuk, Paul Schafer, zwykli, zapewne troszkę nieprzeciętni studenci z Ameryki trafili do Fionavaru, no i się zaczęło na dobre. Pytanie jest jedno, czy dadzą radę ocalić świat Fionavaru i całą resztę światów w tym nasz zapewne też? No i czy wrócą w jednym kawałku, z tego transferu do innego świata z powrotem, do siebie?
Tą piątkę przyjaciół z naszego świata sprowadził czarodziej Loren Srebrny Płaszcz, chyba tu nie trzeba się wczuwać w nie wiadomo ile analiz literackich, żeby przekonać czytelnika, że jest podobny do Tolkienowskiego Gandalfa. Ten świat jest ciekawy, bo oprócz ludzi istnieje wiele innych istot, na pewno są krasnoludy, są też lios alfarowie, odpowiednicy elfów zapewne i inni. Tak jak u Tolkiena istnieją różne tajemnicze miejsca lasy puszcze, a nawet pojedyncze drzewa, jak np. tutaj Letnie drzewo mają swoją rolę do odegrania. Są też w Fionavarze smoki, które uatrakcyjniają to podróż literacką do Fionavaru.
Książka podzielona jest na trzy części, czyli Kay zachował Tolkienowski schemat wprowadzenie do świata, potem część środkowa, no i ostatnie rozstrzygnięcia, z każdą stroną jest trudniej i coraz mroczniej. Tam, u Tolkiena, do akcji wchodziło i odgrywało coraz poważniejsze role, czterech hobbitów, tutaj jest akurat piątka, studentów z naszego świata, trzech mężczyzn i dwie kobiety. Każdy miał swoją, bardzo poważną rolę do odegrania we Fionawarze, i wraz z poznawaniem przez nich tego świata rosło ich zaangażowanie, o które trudno ich posądzać, że wejdą do akcji i dadzą radę. Ale czy tak samo nie było przecież z hobbitami? W sensie, że tak mała istota jak Frodo, będzie z stanie zanieść pierścień tam gdzie trzeba i Imperium Saurona się rozpadnie, a dobro wygra? Jak będzie tutaj w tej książce oczywiście nie ma potrzeby zdradzać, żeby nie ułatwiać zadania czytelnikom. Choć nie ukrywam, że wszystkiego można się domyśleć jak będzie, ale i tak warto otworzyć książkę, czytać i zagłębiać się w tym wszystkim.
Na pewno z Sapkowskim łączą Kaya liczne nawiązania do legend arturiańskich, a nawet troszkę Biblii u polskiego mistrza fantasy da się znaleźć. Ciri na pustyni Korath, zwanej też Patelnią spędziła 40 dni, i też ją jakieś licho kusiło, żeby obudziła swoje magiczne siły, zemściła się na wszystkich i przejęła władzę nad światem. Rzecz jasna Ciri, jako ta dobra, nie uległa pokusie. Dlaczego wspominam Ciri, bo na Letnim Drzewie trzy dni i trzy noce spędził Paul, zwany we Fionavarze Pwyllem, było to bezprecedensowe wydarzenie, bo jeszcze nikomu ta sztuka się nie powiodła, większość twardzieli umierała mniej więcej w ciągu doby. Nie trudno się domyśleć analogii Biblijnej zarówno w przypadku Cirilli jak i Paula. Istotną rolę odegrała Kim, która została wizjonerką, co siłą rzeczy upodabnia ją do Ciri, która miała potężny dar jasnowidzenia. Oprócz wielu innych zdolności magicznych rzecz jasna. Ale też rola Jennifer i Dave się nie obijali i swoje niebagatelne role odegrali. Dave się zagubił i musiał sobie poradzić w obcym świecie, a Jennifer radziła sobie spędzając czas na zamku w Paras Derwal, stolicy Fionavaru.
Książka niewątpliwie jest genialna, wciąga niesamowicie, ale też wymaga skupienia i radzenia sobie z tym jak ten świat jest przedstawiony, tu wyobraźnia musi działać na wysokich obrotach. Niby to nic niezwykłego, bo coś takiego wchodzi w każdej, przynajmniej dobrej książce fantasy. Ale też niewątpliwie, mimo pewnych podobieństw do różnych klasyków fantasy, ta koncepcja Kaya jest niezwykle oryginalna i warto się z nią zapoznać i dobrze się przyłożyć do tego co my tu mamy. Zdecydowanie polecam.
W końcu się zdecydowałem na zrecenzowanie „Fionavarskiego gobelinu”, autorem tej książki jest Guy Gawriel Kay chyba dopiero po pięciokrotnym przeczytaniu, a i to jeszcze pewności nie mam czy wszystko wychwyciłem. Na pewno za każdym kolejnym czytaniem lepiej radziłem sobie z licznymi metaforami w tej książce. W sumie to taki mix: mieszanka Sapkowskiego z Tolkienem okraszone...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-16
Kim jestem ?
To jedno z najważniejszych pytań, które zadają sobie od wieków filozofowie. Inne równie ważne: Co ja tu właściwie robię na świecie? Te pytania nurtowały również Tolkiena, autora "Władcy Pierścieni", do tego stopnia, że są one obecne niemalże na każdej stronie powieści. Być może to właśnie sprawiło, że dzieło to uznawane jest za najlepszą książkę jaka kiedykolwiek została napisana. Może to się wydawać dziwne, przecież tyle wspaniałych książek pojawiało się w historii literatury, między innymi utwory takich pisarzy jak: Proust, Mann, Joyce, Dostojewski, Szekspir, Homer i wielu, wielu innych, było nie było świetnych pisarzy, których nie sposób wymieniać w nieskończoność. Jednak uważam, że słusznie przypadł Tolkienowi ten zaszczyt, jest on autorem genialnego, naprawdę wybitnego przecież dzieła. Świat Tolkiena, nazywany Śródziemiem, można określić jako rzeczywistą - nierzeczywistość, jest fantastyczny, a zarazem logiczny i spójny. Jego oryginalność jest atutem. Jest to książka dla wszystkich, każdy ma prawo interpretować ją na bardzo wiele sposobów i każda z tych interpretacji będzie dobra. Na tym polega jej wielkość. Mogę tylko stwierdzić, że jestem pod wrażeniem tego dzieła, dla mnie osobiście bardzo ważny jest wymiar filozoficzny, który zauważalny jest w treści książki.
Najważniejszym pytaniem, z pozoru prostym, jest kwestia, - Na czym polega misja powiernika pierścienia Frodo Bagginsa? Dowiadujemy się, że zadaniem dzielnego hobbita jest zniszczenie pierścienia. Frodo otrzymuje pierścień od swojego krewnego Bilba Bagginsa i to na niego spadło to ciężkie brzemię jakim była funkcja powiernika pierścienia w tych trudnych dla całego Śródziemia czasach. Mrok dotarł aż do Shire'u dalekiej krainie na samym Zachodzie Śródziemia, gdzie żyły hobity, gdyż złe siły dowiedziały się o tym, że to właśnie małe dzielne hobbity jedyny pierścień władzy przechowują i są zadziwiająco odporne na jego czarujące uroki. Frodo i jego trzej kumple: Sam, Meriadok i Peregrin musieli uciekać z Shire właściwie w nieznane i podążać nieznaną drogą, pełną niebezpieczeństw i mieć na uwadze fakt, że wróg był blisko. Znalazł naszych bohaterów, dotarł aż Hobbitonu, żeby ich dorwać! Będzie ich ścigał przez całą powieść wytrwale aż do samego końca. Szczęśliwie, po wielu przygodach Frodo i reszta paczki dotarli do Rivendell, gdzie miała zapaść decyzja co dalej. Po długich naradach u elfa Elronda podjęto decyzję, że w celu zniszczenia niebezpiecznego skarbu wyruszy na wschód drużyna pierścienia. W jej skład weszli, oprócz Froda, jego sługa Sam, oraz krewniacy Meriadok i Peregrin – hobbici, Aragorn i Boromir – ludzie, Legolas - elf, Gimli -krasnolud oraz Gandalf Szary – czarodziej, który zostanie w czasie ważnych rozgrywek Gandalfem Białym, tzn stanie na czele Rady Czarodziejów, gdy po zdradzie Sarumana miejsce szefa Rady sie zwolni. Nad Wielką Rzeką Anduiną, obok wodogrzmotów Rauros, drużyna podzieliła się - Frodo wraz z Samem kontynuowali misję, zaś reszta podążała dalej w kierunku Minas Tirith, oblężonej od dawna stolicy Gondoru, gdzie jak się okazało miały zadecydować się losy świata. Czy zwycięzy dobro, czy zło.
No dobrze, ale czym jest ten cały pierścień, o który mamy to całe zamieszanie ? Nie jest tylko martwym przedmiotem, skoro może stanowić o swym losie i o losie powierników pierścienia, stanowi wreszcie o losach Śródziemia. Wszyscy o niego zabiegają, zarówno dobre, jak i złe siły. Póki pierścień istnieje, to supermocarstwowa pozycja władcy Mordoru jest niezagrożona, trzeba więc go zniszczyć, wtedy potęga Saurona runie niczym domek z kart. Nie zapominajmy jedna próba pozbycia się tego wrednego badziewia, kilka tysięcy lat wcześniej nie powiodła się! Rozpatrując sprawę logicznie to bez sensu, żeby jakiekolwiek mocartstwo rozwaliło się lub zdobyło władzę nad światem z powodu jednego pieprzonego pierścionka! Ale po pierwsze mamy do czynienia z literacką konwencja fantazy, a po drugie weźmy pod uwagę fakt, że w rzeczywistym świecie ludzie również z powodu symboli, najczęściej religijnych, ale również narodowych wywołują wojny i są święcie przekonani o swojej wyższości czy to cywilizacyjnej lub religijnej nad rywalami, nazywając ich pogardliwie np barbarzyńcami, czy poganami. Motywy wojny świętej lub sprawiedliwej są w polityce często nadużywane co widzimy również w czasach nam współczesnych, nie musimy się do odległej historii odwoływać. Choć akurat odwołań do historii u Tolkiena nie brakuje. To jest na faktach jak najbardziej rzeczywistych, że Francuzi i Anglicy wierzyli przez szereg stuleci, że ich prawdziwi królowie mają od Boga daną moc uzdrawiania. A więc potrzeba istnienia symbolu za który ludzie będą gotowi umierać jest w nas żywa. Tutaj symbol pierścienia zastępuje religię. Przynajmniej w sensie dosłownym, bo w sensie metaforycznym odniesienia do religii można znaleźć: wojna z Sauronem była wojną Świętą, no i ta moc uzdrawiania, mimo wykorzystywana politycznie przez królów, ma podłoże religijne i mnóstwo, mnóstwo innych. Jak wspomniałem interesuje mnie jednak wartwa filozoficzna omawianej powieści, a ta i tak wystarczająco głeboka. Czemu nie ma religii w sensie dosłownym? Nie wydaje mi się, żeby to był wielki problem. Widocznie autor uznał, że nie jest to problem najważniejszy? Być może uważał, że w ten sposób pozbędzie się fanatyzmu religijnego u opisywanych postaci obyddwu stron wojny, ale czy całkiem się pozbył? Wojna święta, musi zrodzić fanatyzm, i on był troszkę zakamuflowany, ale jest widoczny, a przecież Ci, którzy biorą się za miecz, czy inne urządzenia służące do zabijania siłą rzeczy aniołkami przecież nie są. A może nie pasowałaby do koncepcji olbrzymia rola Rady Czarodziejów w Śródziemniu? Jak wiemy religie wszelkiej maści czarów raczej nie tolerują, w najlepszym wypadku patrzą na ludzi parających się czarami podejrzliwie, a więc Gandalf i reszta jego sympatycznej, czarodziejskiej zgrai pewnie byliby heretykami?
Moim zdaniem w pierścieniu kryje się tutaj zgłębiona metafora, pierścień jest częścią naszej osobowości, ma on bowiem siłę zdolną do zniewalania człowieka, tylko władca ciemności może podporządkować go swojej woli. Pierścień jest piękny, każdy go pożąda, zło zostało zapakowane w prześliczne opakowanie, dzięki któremu, można było je sprzedać. Nawet bohaterowie o niezgłębionej dobroci, jak: Elrond, Gandalf, Aragorn, czy Pani Galadriela z największym trudem opierają się nachalnej sile pierścienia. Jak wspomniałem powyżej, zaistniała potrzeba zniszczenia niebezpiecznego skarbu. Problem w tym, że zadanie to było możliwe – niemożliwe do wykonania, na szlaku miało czekać na Froda i jego towarzyszy wiele niebezpieczeństw. Przecież Gandalf przeżył cudem lądowanie w otchłań w kopalniach Morii i walke z potworem. Przyjaciele byli pewni i słusznie, że zginął. Okazało się, że największym zagrożeniem nie są liczni nieprzyjaciele, największą walkę stoczył Frodo sam ze sobą i o mało jej nie przegrał. Podobnie zresztą rzecz miała się z pozostałymi członkami drużyny pierścienia, oni również musieli przez to przejść, musieli poskramiać stale powracającą chęć zawłaszczenia wspaniałego pierścienia. Pokusie tej uległ Boromir, zapragnął odebrać pierścień Frodowi, co spowodowało, że ten był zmuszony opuścić drużynę, na szczęście podążył zanim jego wierny Sam. Wkrótce Boromir, syn namiestnika Gondoru, zginął bohaterską śmiercią w walce z przygniatającą siłą wroga. A więc to zdaje się potwierdzać moje słowa motyw pierścienia oddaje wszystkie dobre i złe cechy nas wszystkich ludzi, zarówno dobre momenty w życiu gdy jesteśmy silni i dzielni, jak i te słabsze, gdy ulegamy, poddajemy się, jesteśmy zmęczeni, mamy dość wszystkiego... Każdy z nas nosi wiele masek, którymi posługujemy się odgrywając wiele ról społecznych w życiu codziennym. Życie nie jest czarno – białe, nikt z ludzi nie jest ani dobry, ani zły, we wnętrzu każdego z nas toczy się ciągła batalia, w której uczestniczy dobro i zło, wynik tego odwiecznego sporu jest wielką niewiadomą. Można przypuszczać, że stąd właśnie wzięła się metaforyka militarystyczna u Tolkiena, walka dobra ze złem jest prawdą uniwersalną, która obecna jest we wszystkich religiach i systemach filozoficznych. Misja Froda, również jest metaforą, którą można interpretować na wiele rozmaitych sposobów, moim zdaniem, jej sens polega na tym, że sami musimy uporać się z własnym życiem, za które ponosimy odpowiedzialność. Nasze życie przypomina samotność długodystansowca, od nas zależy, jak rozłożymy siły i ile ich zużyjemy, żeby szczęśliwie dobiec do mety. Jesteśmy wolni, nikt o zdrowych zmysłach, nie zdecyduje się na udział w biegu maratońskim, dystans ok. 42 km, jeżeli jest świadomy, że nie wytrzyma. Moim zdaniem, widoczny jest w treści "Władcy pierścieni" problem wolności, a ta kwestia jest przecież bardzo ważnym elementem filozoficznej refleksji. Jean Paul Sartre udowadniał, że jesteśmy ,,skazani na wolność”. George Orwell, tak wypowiedział się w tej kwestii: ,,Wolność oznacza prawo do twierdzenia, że dwa i dwa to cztery. Z niego wynika reszta” Erich Fromm uważał, że ludzie wolą ,,uciekać od wolności”, dowodził, że łatwiej jest żyć w pozornym bezpieczeństwie, ale w zniewoleniu, wedle tej teorii na wolność decyduje się niewielu. Ideałem człowieka zniewolonego miał być "homo sovieticus", nowy, lepszy człowiek, którego rola miała ograniczać się do funkcji śrubki w ogromnej maszynerii, jaką jest państwo, tak problem ten rozwiązywali marksiści. Friedriech Nietzche jeszcze inaczej zdefiniował ucieczkę od wolności, użył metafory ,,chowanie głowy w piasek rzeczy niebieskich”. Myślę jednak, że sporo racji miał Johan Wolgang Goethe, który stwierdził: ,,Ten tylko na wolność zasłużył i życie, kto je zdobywa wciąż na nowo”. Natomiast ksiądz Józef Tischner ma jeszcze inną koncepcję, pyta się: “Czym jest wolność, że jednym zamyka drogę do Boga, a innym otwiera?”
Wracając do sedna sprawy, czyli problemu wolności u Tolkiena, uważam, że faktem jest, iż Froda nikt nie zmuszał do kontynuowania wędrówki, mógł oddać pierścień komukolwiek lub po prostu wyrzucić. Jednak wykazał się odpowiedzialnością, konsekwentnie podążał w kierunku Góry Przeznaczenia, czyli wprost do lwiej paszczy, która znajdywała się w krainie Mordoru. Celem tej wędrówki było unicestwienie ukochanego i znienawidzonego zarazem skarbu. Niziołek szedł coraz wolniej, balast ciążył mu bardzo mocno, odporność organizmu zmniejszała się z dnia na dzień na skutek wyczerpania. Podobnie było z odpornością psychiczną, przez co, stawał się coraz bardziej podatny na liczne pokusy, które oferował skarb. Jestem przekonany, że Frodo Baggins zatriumfował, pomimo faktu, iż to właściwie przypadek sprawił, że jedyny pierścień władzy uległ zagładzie. Hobbit z Shire wygrał sam ze sobą bezprecedensowy pojedynek! Dokonał cudu, dał z siebie wszystko. Owszem można mówić, że Frodo był beznadziejny, bo osłabł na koniec tak bardzo, że nie miał już sił pierścienia wyrzucić. Tak wypisywali polemiści do tej recenzji na racjonaliście.pl której piszę poprawioną, a nawet zmienioną do tego stopnia, że zupełnie inną wersję na lubimyczytac.pl. Tylko pytanie: kto był lepszy? Prawda jest taka, że trudno było kogoś takiego znaleźć, nie twierdzę, że nikogo nie było, pamiętacie państwo jaki rwetes, hałas, tumult i kłótnie z powodu pierścienia miały miejsce w Rivendel? Frodo choć nie chciał, samobójcą nie był, podjął jednak odważną decyzję, o kontynuowaniu misji. Przyjaciele: Gandalf, Elrond, Aragorn, nie pierwszy i nie ostatni raz byli zaszokowani dzielnością małych wzrostem, a wielkich duchem hobbitów. Frodo zaszedł daleko, naprawdę dał z siebie bardzo wiele. Dzięki odwadze Froda i jego zwycięstwu Saurona i jego imperium szlag trafił! Tak, owszem można powiedzieć, że pierścień zwalił "krętacz i śmierdziel" Gollum – Smeagol, tyle, że akurat on był ostatnią osobą, która by to zrobiła, tzn zaniosła "ssskarb" do Mordoru, tam gdzie Frodo, gdyby on przejał pierścień, nasze złotko trafiłoby pewnie prosto do Saurona i byłoby po zawodach? Skąd mamy wiedzieć, że Smeagol nie miał w sobie jakiegoś odpowiednika GPS-a czy radaru reagującego na pierścień? Jak wiemy Sauron dysponował takimi urządzeniami. To, że Sauron nie połapał się jaka rolę odrywa w tej imprezie Gollum wynikało raczej z jego ignorancji niż braku rozumu, gdyby sie połapał od razu wziąłby go za fraki. Zasługą Froda było, że Gollum przeżył i pozwolił mu odegrać ważną jednak rolę w tej peregrynacji Froda na wschód, gdzie pierścień zostrał zniszczony. Z tego wynika morał, że istoty złe, mogą nawet wbrew swojej woli rolę dobrą odegrać. Jak wiemy pierścień, to sprytne urządzenie, niezwykle, inteligentne, na miarę najlepszych współczesnych nam komputerów, nie pozwolił się zniszczyć, a więc zniszczyć bestię było można niszcząc jednocześnie powiernika pierścienia. I całe szczęście, że napatoczył się te cały Gollum bo inaczej... Ciekawe, czy Sam był do tego zdolny, by wyrzucić Froda w przepaść by ratować świat, albo wywalić się w nią razem z nim?
Bowiem była to gra o niesamowicie wysoką stawkę, większą niż życie. Frodo i Sam mieli na swojej głowie bardzo dużą odpowiedzialność, jest większa odpowiedzialność niż losy świata?
Nagrodą za zwycięstwo była wolność. Alternatywą była, bliska przecież, porażka, za którą przewidziana kara była okrutna. Wszystkie plemiona Śródziemia trafiłyby nieuchronnie pod bat Saurona. Nie ma gorszej kary niż niewola, chociaż nie wszyscy sobie z tego zdają sprawę, ale to już jest temat na zupełnie inne rozważania. Moim zdaniem, śmiało można nazwać szlak, który przetarła drużyna pierścienia – drogą do wolności.
Warto na pewno czytać "Władcę pierścieni" i warto wracać do tej książki, bo jak już wspominałem to arcydzieło literatury, klasyk gatunku fantasy.
Kim jestem ?
To jedno z najważniejszych pytań, które zadają sobie od wieków filozofowie. Inne równie ważne: Co ja tu właściwie robię na świecie? Te pytania nurtowały również Tolkiena, autora "Władcy Pierścieni", do tego stopnia, że są one obecne niemalże na każdej stronie powieści. Być może to właśnie sprawiło, że dzieło to uznawane jest za najlepszą książkę jaka...
2012-06-06
Wojna, czym jest?
Dla tych panów w garniturkach i mundurkach co pozamykali się w swoich bezpiecznych, niedostępnych, ulokowanych w schronach przeciwatomowych, gabinecikach, to sposób uprawiania polityki. Taki jeden z drugim duma, jestem mocny, to co będę się czaił mam arsenał, wojsko, więc nie zawaham się go użyć, zdobędę terytorium wroga, a więc osiągnę polityczny cel, poszerzę strefę wpływów przywiozę mnóstwo dóbr materialnych, także bezwzględna eksterminacja, w książce władcy mieli pomysły rasowej eksterminacji nieludzi, czyli elfów, krasnoludów, driad, niziołków i wszelkich istot rozumnych, które nie są ludźmi, ich zbrodnią jest to, że są obcy, inni,itd... Wszelkie inności, trzeba tępić, taka jest konieczność historyczna, dowodzą ludzie, którzy wierzą w chore idee.
Cele polityczne można wymieniać w nieskończoność.
A przecież podobno cel uświęca środki, nawet jeżeli ktoś sobie ubrudzi przy tym rączki, od tego politycy mają duchownych, żeby pobrudzone sumienia, za garść mamony, bo przecież nie w ramach promocji, porządnie im wyprali. Swoją drogą ciekawa jest kwestia, że Bóg jest jeden, a przecież nagminnie walczą między sobą władcy, którzy w tego samego Boga wierzą, i udają, że wierzą, że ich wojna jest wojną sprawiedliwą, jeżeli nie świętą? Idee zazwyczaj się dorabia w miarę potrzeby, propaganda wojenna ma bardzo ważne znaczenie, prawie takie same jak liczba wojska, armat innych drobiazgów.
Co ciekawe mamy dwie główne strategie prowadzenia wojen: jedna wojna zamkom, pokój chatom, a druga, to taktyka spalonej ziemi. Nie decyduje tu moralność, ale interes polityczny. Jeśli mają interes w tym, żeby zdobywane tereny były oszczędzone, to będą stosować pierwszą, a jeżeli chcą zniszczyć wszystko, żeby np wróg nie miał z tej ziemi żadnego pożytku, to pójdzie w ruch druga strategia wojenna. Ciekawe pytanie rodzi się związku z kwestią czy wojna w ogóle i kiedy, może być wojną naprawdę sprawiedliwą? i czy sięganie po oręż wojenny może być niezbędne i konieczne? W pewnych okolicznościach użycie siły może i jest uzasadnione, a zachowywanie neutralności, jakby to powiedziała Ciri, jest po prostu wredne. Dla wojskowych wojna to wykonywanie rozkazów, wykonują je bez zastanowienia, wszak na wojnie od myślenia jest tylko dowództwo, armia to po prostu mięso armatnie, które ma za zadanie zginąć za kraj lub jakimś czortem przeżyć. Po prostu,żeby mogły być wojny ktoś musi z nich żyć, tak było i będzie zawsze
A gdzie jest zwykły człowiek, który jest uwikłany w wojnę?
Dla zwykłych ludzi, cywili, wojna to po prostu żywioł, katastrofa. I tu właśnie tkwi sedno czym jest wojna. Ten wojenny żywioł Sapkowski nazywa czasem pogardy. Bo wojna to pogarda, do wszystkiego, przede wszystkim do życia ludzkiego, wartości etycznych, religii, wszystkiego co dobre i piękne. Jednocześnie, co jest ciekawe, na co zwraca uwagę Sapkowski, że każda wojna pozostawia po sobie dzieci czasu pogardy, a więc są to jeszcze dzieci, które pamiętają tylko wojnę, chaos i zniszczenie, i do takiego życia się najlepiej przystosowały, do takiej kompanii młodych zbirów przystaje pod koniec książki Ciri. Niewątpliwie przydały jej pewne się wiedźmińskie umiejętności, czarodziejskie zresztą też, dzięki którym przeżyła .
Jak tam trafiła?
To już zagmatwana historia wplecenia losów jednostki w wir wydarzeń politycznych i wojennych. Najważniejszym wydarzeniem politycznym był zjazd czarodziejów na na wyspie Thanedd. Trafił tam Geralt z ukochaną Yennefer, którzy się zeszli, dzięki nieposłuszeństwu niepokornej Ciri. Wieczór to bankiet, niby nic nadzwyczajnego, ale jednak jak się okazało w nocy powstał niezły ferment, bo ktoś chciał to wykorzystać, że wszyscy czarodzieje zebrali się w jednej kupie i wyeliminować przynajmniej część tego towarzystwa z gry politycznej. Wspomnieć trzeba, że czarodzieje, to poważne persony, bardzo często bywają doradcami, a wiec uprawiają własną politykę, swoją politykę robi też kapituła, należy do niej 6 czarodziejów. Po przewrocie w Thanned wyeliminowano kapitułę z gry politycznej, choć Ci czarownicy, którzy ocaleli, utworzyli radę czarodziejów. Wydarzenia na wyspie Thanedd dały impuls do wybuchu wojny południa z północą. A więc Cesarstwa Nilfgaardu z królestwami północy. Jak wiadomo wcześniej w łapska cesarza Emhyra war Emreisa padła Cintra, teraz poszło królestwo Aerdin w pierwszej kolejności, ciekawy jest układ z Nilfgaardem, króla Foltesta, władcy sąsiedniej Temerii. W ramach tego paktu Foltest udzielił "bratniej pomocy" królestwu Aedirn i zajął twierdzę Hagge i dalej w drogę armii Nilfgaardu nie wchodził. Jakoś król i mieszkańcy Temerii, za Vengeberg, stolica Aerdin, umierać nie chcieli. Nie trzeba pisać z czym to się kojarzy, co to za analogia, bo to oczywiste. Nietrudno się domyśleć, w całym tym zamieszaniu na Thanedd chodziło również o dziecko niespodziankę, czyli o Ciri, którą wypieprzyło przez portal, taki czarodziejski wynalazek, pozwalający podróżować na wiele mil w krótkim czasie, na dalekie południe. A więc Ciri stała się dla sługusów Emhyra war Emreisa chwilowo nieosiągalna. Rience wpadł na pomysł, podchwycić intrygę pewnych adwokatów, którzy działali na zlecenie wiedźmina, podesłali cesarzowi falsyfikat Ciri, ten z marszu się połapał. Z tego morał płynie takie, że czasem kombinowanie w polityce, może się nie opłacać, bo po prostu osoba, którą chce się oszukać, może być cwańsza. Polityka to jest ostra zabawa, prawdziwa jazda po bandzie.
Polecam, nie bez przypadku, tak zacząłem tą recenzje, bo ten cały tomik jest poświęcony ciekawym rozważaniom o wojnie, zadziwiająco realnym,a więc mamy empiryczny dowód, że fantastyka, chociaż fantazjuje oderwana od rzeczywistości nie jest, można czytając fantastykę ciekawe wnioski wyciągać.
Naprawdę warto przeczytać.
Wojna, czym jest?
Dla tych panów w garniturkach i mundurkach co pozamykali się w swoich bezpiecznych, niedostępnych, ulokowanych w schronach przeciwatomowych, gabinecikach, to sposób uprawiania polityki. Taki jeden z drugim duma, jestem mocny, to co będę się czaił mam arsenał, wojsko, więc nie zawaham się go użyć, zdobędę terytorium wroga, a więc osiągnę polityczny cel,...
2012-06-15
Kolejna część przygód wiedźmina. Geralt ze swoją drużyną podąża czort wie gdzie szukać Ciri, której szukają wszyscy, bo wszyscy maja w tym interes, żeby odnaleźć dziecko niespodziankę. Wkład drużyny Geralta wchodzą przyjaciel wiedźmina, słynny poeta Jaskier, Milwa, znakomita łucznika, Cahir, Nilfgaardczyk, którego przeznaczenie, podobnie jak Geralta związało z Ciri, Regis, wampir, który jest na odwyku, nie pije krwi, bo wcześniej się uzależnił i kompletnie się zżulił, tak więc krwi nie pije. Widocznie widać wampiry mogą się bez picia ożywczej krwi obywać jakoś, ciekawa koncepcja. Jeszcze ciekawsze jest to, że Regis paraduje na słońcu, w ogóle światło dzienne mu nie przeszkadza, zwierzęta się go nie boją, bo ten ma na to swoje sposoby, i coś mi się zdaje, że wynalazki typu, krzyż woda święcona na niewiele by się zdały, gdyby ktoś chciał Regisa załatwić, bo Regis jest ponoć wampirem wyższej kategorii. Do tej ciekawej drużyny trafiła, Angouleme, młoda, cintryjka, rówieśniczka Ciri, której los jest zadziwiająco podobny do Ciri, która jak wiemy ma epizod zbójnicki w swoim życiu, tak też Angouleme, też nieźle rozrabiała w pewnej hulajpartii. W tej drużynie były wcześniej krasnoludy, które podążały tym samym szlakiem ,wiec bezpieczniej było się połączyć.
Jak wspomniałem dorwać Ciri chce cały świat, czyli wszelkie wiodące siły, od królów po czarodziejów, ale najlepszy w tej bajce jest Bonhart. Płatny morderca, trzeba przyznać skubaniec jest niezły w te klocki i niezwykle twardy, wytrwale ściga naszą Ciri, żyć jej nie daje. Wiodące wydarzenia, to noc Ekwinocjum, czyli równonoc jesienna. Wtedy to Bonhart, targuje się z Riencem i Skellenem i z Vilgefortzem. Czarodziej rozmawia z towarzystwem w tzw. magicznym pudełku. Ci się targują, a ta postanowiła nawiać, po drodze obeerwała od kogoś porządnie ledwo uchodzi z życiem. Wiele osób w noc ekwinocjum ma wizję, że Ciri stało się coś złego, przypuszczają, że nie żyje.
A drugim wiodącym i kończącym książkę wydarzeniem jest dotarcie Ciri do wieży Jaskółki. Tam się znajduje portal, który Cirii odnajduje, bo jak wiemy ma w sobie potężną moc magiczną, wystarczającą do odnalezienia portalu. Dzięki temu zdołała uciec ścigającym ją bandziorom, zresztą ciekawe kto kogo ścigał, bo większość z nich Ciri osobiście na kapcie przerobiła, tylko właśnie Bonhart nie dał się zaciągnąć w pułapkę, i do końca wytrwale Ciri ściga.
Jednak Ciri nie dotarłaby do wieży Jaskółki, gdyby się nie wykurowała, a udało jej się to, bo pomógł jej w tym słynny filozof Vysoguta z Corvo, który się schronił w pustelni, gdzieś na prowincji, gdzie diabeł mówi dobranoc, bo podpadł władzom pod względem ideologicznym. Dowiadujemy też co się dzieje z Yennefer, że dorwał się do niej Villefortz, dziwnym zbiegiem okoliczności jest ona o współpracę z tym panem, czyli o zdradę oskarżana. Oczywiście kto trzeba wie jak się sprawy mają, jednak nikt nie ma interesu ujawniać prawdy, bo a nuż pewien wiedźmin będzie chciał mścić swoją ukochaną, a jak ktoś trafi pod wiedźmiński miecz szanse przeżycia ma niewielkie.
W recenzji poprzedniego tomu w rozważaniach fantastyczno-historycznych wspominałem o historyczności świata przez Sapkowskiego wykreowanego, a wiec mamy tu Średniowiecze, zwany w tym świecie wiekiem Mroków. Mamy nawet datowanie, koncówka XIII wieku. Oczywiście Sapkowski daje nam wyraźnie do zrozumienia co sądzi, o takim ocenianiu średniowiecza, że nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością, że wieki ciemne takie ciemne nie były, jakby to się mogło wydawać, bo i w czasach nam współczesnych głupota jest wszechobecna. Ale co ciekawe w tamtych moich rozważaniach dotyczących historii było co nieco o klimacie i jak się okazuje te rozważania dotyczące fantastycznego świata Sapkowskiego mają sens, bo zaraz na wejściu mamy kwestie klimatu, zarówno pod kątem rozważania o zmienności pór roku, jako element długiego trwania, ale też ważniejszy jest motyw literackiego znaczenia pór roku. W noc Ekwinocjum, kiedy Ciri ma poważne problemy mamy burzę wszystko się wali, a więc burza tworzy nastrój książki, gromy walą tworzą grozę, tego z czym mamy do czynienia. A więc to co mamy w pogodzie współgra z tym co mamy w książce.
U Sapkowskiego sprawa klimatu jest arcyważna, tyle się mówi o globalnych ochłodzeniu, a więc jest to nic innego jak symbol rozpieprzania się takiego świata jaki znamy,a więc coś się skończy, tylko ciekawe co się zacznie, tak naprawdę cała ta wojna, gdy ludzkość a przynajmniej spora jej część jest u progu zagłady. Prawdopodobnie przetrwa Nilfgaard przetrwa właśnie dlatego, że jest położony na dalekim południu i ich zmiany klimatyczne specjalnie nie ruszą. Ale nie tylko Nilfgaard, bo z efektem globalnego ochłodzenia prawdopodobnie poradzi sobie neutralne królestwo Koviru, które jest usytuowane na dalekiej północy. Kovir przetrwa nie dlatego, że śnieżek dla nich to nie pierwszyzna, ale dlatego, że władze kraju, niezależnie od tego kto rządzi mają głowę, tam gdzie trzeba. Kovir jest jednym z najpotężniejszych krajów tego fantastycznego świata, ma monopol gospodarczy na wiele artykułów, i stać by ich było na to, że mogliby podbić nawet całą północ, ale wyspekulowali, że na cholerę im to potrzebne, wystarczy im dominacja gospodarcza. Co ciekawe formalnie Kovir jest lennem Redanii, ale co z tego, skoro nikt się nie odważy powinności wasalnych wyegzekwować, a królowie Redanii, przybywają do Lan Exeter jak ubodzy krewni, bo Kovir i Lan Exeter, to w świecie Sapkowskiego oaza dobrobytu, stać ich na importowanie żywności z Nilfgaardu, mają czym płacić i mają spore rezerwy, nie pchają się w bezsensowne wojny, armię mają odpowiednio wyszkoloną i wyekwipowaną.
Ciekawe, że Lan Exeter, to chyba najlepiej, bardzo szczegółowo opisane miasto w całej tej sadze o wiedźminie. Lan Exeter to miasto kanałów a nie ulic, kamienice są wysokie i bardzo wąskie, a to z tej racji, że każdy metr ziemi ma swoją wartość, która też została odpowiednio opodatkowana. Tylko rezydencja królewska w Lan Exeter jest szeroka. A wiec jest to miasto typowo kupieckie, wynika z tego, że jest najbogatszym miastem tego świata, prowadzi handel z całym światem.
Warto zwrócić uwagę na język Sapkowskiego. Jest to język żywy, wiemy po sposobie mówienia kiedy rozmawiają ze sobą dyplomaci, a kiedy prości chłopi.
Autor gładko przechodzi po różnych slangach językowych to jest niezwykle ciekawe. Te powieści są bardzo skomplikowane pod względem metaforycznym, jest tak skomplikowana, jak na porządną literaturę przystało, że każdy może to interpretować po swojemu, to jest ciekawe, bo daje czytelnikowi satysfakcje z czytania, a także jest to okazja do wymiany doświadczeń czytelniczych.
Najbardziej zaskakujące u Sapkowskiego jest informatyczna metaforyka. Oczywiście, że wiem, że pojawia się ona w wielu powieściach z gatunku fantazy, sam przecież takie recenzowałem, zaskakuje jednak to, że Sapkowski połączył informatykę z magią. Przewaga magów nad pozostałymi graczami tego świata wynika z tego, że mają techniczne możliwości porozumiewania się, a nawet błyskawicznego przemieszczania się na olbrzymie odległości. A więc takie słówka z zakresu informatyki jak portale, pakowania, rozpakowywania, zabezpieczenia portali, obchodzenie tych zabezpieczeń, mamy typowe telekonferencje, mamy też to co jest stosowane w mediach czasem, że pojawia się iluzoryczny obraz jakiś postaci, która normalnie mówi, mamy skanowania, w poszukiwaniu osób, które trzeba odnaleźć, mamy też niewielkie pudełka, które mówią. Oczywiście czarodziejskie kule to standard, w końcu czas to pieniądz, bo szybko przekazana informacja to pieniądz. Bo dobrą informacje można odpowiednio wykorzystać coś kupując i sprzedając ,ładnie na tym zarabiając, a więc magia do ekonomicznego funkcjonowania fantastycznego świata jest tak samo niezbędna jak dla nas w dzisiejszych czasach informatyka.
Bo władzę w świecie Sapkowskiego ma ten kto ma dostęp do informacji o co dzieje się na końcu świata w ciągu sekund, góra paru minut.
Podsumowując mogę dodać, że warto czytać ten kolejny tom tej sagi o wiedźminie i zachwycać się pomysłami Sapkowskiego, zarówno kreacją postaci, jak i światem, który na kartach papieru mamy wykreowany.
Polecam.
Ad.
* pochodzenie
Kolejna część przygód wiedźmina. Geralt ze swoją drużyną podąża czort wie gdzie szukać Ciri, której szukają wszyscy, bo wszyscy maja w tym interes, żeby odnaleźć dziecko niespodziankę. Wkład drużyny Geralta wchodzą przyjaciel wiedźmina, słynny poeta Jaskier, Milwa, znakomita łucznika, Cahir, Nilfgaardczyk, którego przeznaczenie, podobnie jak Geralta związało z Ciri, Regis, ...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-01-08
"Akty wiary" Segala to jest genialna i skomplikowana książka, którą rozpatrywać trzeba co najmniej w kilku wymiarach. Lubię takie pogmatwane książki, które dobrze się czyta i nie bez przesady można powiedzieć, że pogłębiają naszą wiedzę o świecie. Co to są te Akty wiary? Rozwodzić sie nie będę, bo po pierwsze mówi o tym cała książka, a po drugie, o jednym z tych aktów autor mówi dosłownie w ostatnim zdaniu, a więc to odebrałoby czytelnikowi przyjemność czytania.
Z jednej strony mamy dużo o religiach judaiźmie i trochę katolicyźmie, w tym też o tym co łączy i dzieli, a także mamy motyw laickiej próby odejścia od wiary, a przynajmniej o pokusach.
W końcu wielu ludzi młodych i nie tylko, zastanawia się, stawia pytania czy Bóg istnieje, o sens wiary?
Głównymi bohaterami jest żydowskie rodzeństwo, Debora i Daniel, dzieci rabina, z ortodoksyjnej żydowskiej rodziny Luria. Jest jeszcze Tim, irladzki katolik, przyszły ksiądz, który zakochał się w Deborze, Tim, był szagesbojem, czyli służącym, który gasił światło w całym domu szabas, bo tego religia zabrania pobożnym Żydom, i czasem pomagał w inne dni. Tim nauczył się jidisz i hebrajskiego, bo czytał innemu niewidomemu Żydowi Święte Teksty. W domu rabina Mosesa Luria, Tim zakochał się w Deborze już na całe życie, jak się okazało. Debora odwzajemniła to uczucie, sprawiło to przypadkowe, nocne kilkuminutowe spotkanie. Potem los ich rozdzielił. Tim pojechał do seminarium duchownego, a Debora została zesłana, bo tudno to inaczej nazwać, do ziemi świetej, do innej, tym razem ultraortodksyjnej rodzinki, innego rabina, kolegi ojca. Potem Debora uciekła do kibucu, bo nie mogła tego znieść, że własny ojciec tak okrutnie ją potraktował. Natomiast Tim, został wyróżniony studiami w Rzymie. Nie trudno się domyślić, że spotkali się po latach, gdzieś w okolicach Jerozolimy. Efektem tego spotkania był ich syn. Czy Debora i Tim spotkają się ponownie?
"Akty wiary" jest o tym jak to rodzice próbują sobie wyobrażać świat dzieci, a jak to dzieci sobie wyobrażają. Niekoniecznie jest to zgodne z wyobrażeniami rodziców.
To jest na przykładzie Żydów, myślę to dlatego, że to jest bardziej przejaskrawione, niż w chrześcijańskim Zachodzie, podobne motywy mamy u Isaaca Bashevis Singera, chociażby w "Cieniach nad rzeką Hudson" czy w "Spuściźnie" . Mamy tutaj problem na ile to ma sens stosowanie się do reguł wynikajacych z przemyśleń mędrców, którzy wymyslali swoje teorie tysiące lat temu, a więc żyli w kompletnie innych czasach, to co oni widzieli wyglądało zupełnie inaczej niż z tym czym my mamy do czynienia.
Historia nie jest stagnacyjna ulega przeróżnym fluktuacjom za którymi religie bardzo często nie nadążaja. I stąd rodzą sie przeróżne tego typu problemy.
Właśnie dużo jest o manipulucjach jakie zawierają religie np, był motyw, że jedna z duchowych przywódczyń, niejaka Muriel Luria, była rabinem i to w XIV w, manipulacja polegała na tym, że przemilczano ten fakt, i wiele innych, bo tak bylo wygodnie, najwidoczniej, nie było to wcale takie wyjatkowe.
Jak dowiadujemy się z książki w bardziej liberalnych odmianach judaizmu to jest możliwe i zaskakujące jednak. A więc mamy przy okazji głos w dyskusji, jaka toczy się na przestrzeni wielu religii, czy kobiety mogłyby sprawować posługę duchową? Wygląda na to, że autor książki skłania się do zdania, że nie ma co do tego przeciwskazań. Na tym rewolucyjne pytania, chociażby z punktu widzenia katolicyzmu, w tej ksiażce sie nie kończą, bo pojawi sie motyw czy księża, mogą mieć żony, a więc mamy pytanie o sens celibatu?
No i tu pada odpowiedź taka jaka padła w książce anonimowego duchownego "Watykan 2035", którą wcześniej recenzowałem.
Ale wróćmy do rozważań o naszej książce...
Ortodoksyjni Żydzi, przynajmniej jak na nasze Zachodnie standardy, dość surowo traktują swoje kobiety, każąc im w wieku 16 lat, bywa, że i wcześniej, później bardzo rzadko wychodzić za mąż i nie pozwalając sie kształcić. Chyba po to, żeby przypadkiem jakaś kobieta za mądra nie była i rabinem nie została.
Numer ten zrobiła, nasza główna bohaterka, Debora, z tego samego rodu Luria, została rabinem.
Mamy też motyw odstępstwa od wiary, Daniel nie chciał zostać jak ojciec rabinem, został, nie tyle ateistą, co poszukującym. W końcu odnalazł własną drogę...
Ojciec mu tego nie darował nawet przed śmiercią, to coś a propos zacietrzewienia, jakie się rodzicom zdarza...
Jak już wspomniałem mamy motyw wyborów życiowych bardzo trudnych czasem, bo niezgodnych z dogmatycznym wychowaniem. Mamy motyw zakazanej miłości, ograniczonej aż dwoma religiami, Debora już o tym pisałem powyżej, a jej ukochany Tim został arcybiskupem i zaczął robić karierę w Kościele, mógł zajść wysoko, mówiono po cichu, że mógłby zostać papieżem w przyszłości...
No i mamy problem, czy ta miłość, młodzieńcza, trochę szalona zwycięży, czy przezwycięży poteżne ograniczenia mentalne, jak i te liczone na kilometry lub mile jak kto woli?
To jest jedno z pytań, a więc jest to książka o miłości, tak trudnej, że aż niemożliwej.
A jednak...
Ci...
Polecam.
"Akty wiary" Segala to jest genialna i skomplikowana książka, którą rozpatrywać trzeba co najmniej w kilku wymiarach. Lubię takie pogmatwane książki, które dobrze się czyta i nie bez przesady można powiedzieć, że pogłębiają naszą wiedzę o świecie. Co to są te Akty wiary? Rozwodzić sie nie będę, bo po pierwsze mówi o tym cała książka, a po drugie, o jednym z tych aktów...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2008-11-28
Wyjątkowa książka anonimowego autora, przedstawionego nam czytelnikom jako wysokiego rangą dostojnika Watykańskiego. Jestem przekonany, że każdy powinien ją przeczytać.
Teoretycznie to jest powieść, biografia świętego przyszłości, inżyniera Giuseppe Lombardiego, męża, ojca dwóch córek, duchownego nowych czasów, teologa i filozofa, a wreszcie papieża Tomasza I, dwukrotnego laureata pokojowej nagrody Nobla, za pojednanie Palestyńsko- Izraelskie, a przez to również dialog międzyreligijny, bo wchodziła przecież w grę opieka nad miejscami świętymi, dla kilku religii, a które jak wiadomo przynajmniej od polowy poprzedniego stulecia są na beczce prochu, więc niełatwo tutaj nawet o wysadzenie ściany płaczu, czy poważne uszkodzenie meczetu ważnego dla Islamu. Właśnie w ten dialog w które przyszły papież miał wkład. Co ciekawe jest tu przedstawione, że często szybciej potrafił się porozumieć z Islamem niż z chrześcijanami. Myślę, że chodzi tu o obalenie pewnego stereotypu, że z Islamem nie należy rozmawiać za pomocą kul karabinowych, czołgów, bomb itd...
Autor stara się przekonać, niezależnie do tego jak to jest dla nas ludzi Zachodu, trudne, niewyobrażalne, że można, a nawet trzeba ze światem islamskim dialogować. Ta książka to nie jest typowa biografia, nie dlatego, że jest fikcyjna, ale istotniejsza jest problematyka wiary i kierunku w jakim podążąć będzie Kościół w najbliższych dziesięcioleciach?
W książce zawartych jest mnóstwo pytań natury filozoficznej i teologicznej i jednocześnie pytanie czy Kościół musi odpowiadać na nie tak jak do tej pory. Czy są możliwe jakieś zmiany?, jakieś reformy?, i co ważne, jakie to będzie miało wpływ zarówno na instytucję Kościoła?, jak i pojedynczych wiernych? Czyli mamy kolejne pytania.
Autor napisał również sporo o świecie allternatywnym I połowy XXI wieku, a więc przewidywań jak mogą potoczyć się pewne procesy historyczne, polityczne, społeczne, a związku z tym jaka powinna być w tym rola Kościoła. To wszystko sprawia, że czytelnik ma do czynienia z interesującą książka, choć trudno mi powiedzieć czy takie zmiany jak proponuje autor są realne, czy możliwa jest, w tak krótkim czasie, a więc jeszcze za naszego życia, tak gruntowna reforma Kościoła? Myślę, że jest to swego rodzaju prowokacja intelektualna, przyczynek do dyskusji i polemik na niełatwe przecież tematy wiary.
Co ciekawe książka jest napisana zadziwiajaco przystępnie, ale warto tą ksiażkę przeczytać w skupieniu, starać się wychwycić z niej jak najwięcej, wrócić z raz czy dwa, bo po kolejnym przeczytaniu odbiera się ja zupełnie inaczej, a to przez to, że refleksje tam zawarte są niezwykle głębokie. Jest to bardzo mądra książka, ponieważ problemy nie są przedstawione w formie typowego dyskursu naukowego, czytelnego dla środowisk akademickich, ale zrozumiałe dla przeciętnego czytelnika. To jest duży walor tej książki i wielka sztuka napisać tak głęboką i wartosćiową ksiażke w tak komunikatywnym stylu. Ja miałem wrazęnie, że to jest rodzaj rozmowy z czytelnikiem.
Polecam *
Ad.
* Tutaj adnotację warto zamieścić ( rok 2015, pontyfikat papieża Franciszka ) Chodzi o to, że w książce pojawia się motyw, że papież Benedykt XVI ogłosi rezygnację. Jasne, że można się domyślać, że duchowny dostojnik nie chciał szefowi podpaść to po pierwsze, a po drugie, zapewne to mu lepiej pasowało do koncepcji literackiej. Ale jednak sam fakt, że coś takiego się pojawiło i to na początku pontyfikatu papieża Benedykta XVI, kiedy książka była pisana, warty jest odnotowania. Świadczy to o wybitnych zdolnościach analitycznych autora.
Wyjątkowa książka anonimowego autora, przedstawionego nam czytelnikom jako wysokiego rangą dostojnika Watykańskiego. Jestem przekonany, że każdy powinien ją przeczytać.
Teoretycznie to jest powieść, biografia świętego przyszłości, inżyniera Giuseppe Lombardiego, męża, ojca dwóch córek, duchownego nowych czasów, teologa i filozofa, a wreszcie papieża Tomasza I,...
2009-10-23
Przyznam się, że bardzo lubię literaturę hiszpańskiego i portugalskiego kręgu kulturowego. Mógłbym naprawdę długo wymieniać ciekawych autorów. Bardzo ciekawy styl pisania ma Jose Saramago, choćby dlatego, że jakąkolwiek jego
książkę nie wzięłoby się w ręce jest genialna, arcydzieło po prostu, co się aż tak często nie zdarza. Choć przyznam uczciwie są to książki dość trudne w odbiorze, chociażby dlatego, że nie ma wyodrębnionych myślnikami dialogów, oczywiście one są, dość dobrze ukryte, ale zmusza czytelnika do uważnego czytania, nie da się tego przekartkować i dobrze zresztą. Bo nie na szybkości czytania polega przeżycie literackie, ale na samym procesie czytania, na zrozumieniu tego co mamy przed sobą, na przeżywania, odnajdywania metafor, interpretowaniu tekstu itd....
Saramago jest jednym z tych autorów, który zmusza czytelnika do myślenia.
W sumie to odkryłem tego autora zanim stał się medialny, zupełnie przypadkowo w bibliotece, wziąłem jedną drugą, potem kolejną, aż rozpracowałem wszystkie, które mają. Akurat "Miasto białych kart" sobie kupiłem, bo stwierdziłem, że trzeba mieć jakaś książkę mistrza.
A w tym "Mieście białych kart" motyw był taki, że mieszkańcy Lizbony ostro wpienili się na polityków i 85 % mieszkańców miasta wrzuciło białe kartki do urn wyborczych. W Hiszpanii i Portugalii biała kartka jest świadomym głosem ważnym, wyrażającym brak akceptacji dla całej klasy politycznej. W konsekwencji politycy spanikowali. Rząd obraził się na społeczeństwo wyniósł się ze stolicy i ulokował się gdzieś indziej, może w Porto? Nie tylko politycy się wynieśli, ale również policja i wojsko. To drugie strzeże granic miasta, żeby nawet myszka się nie prześlizgnęła. No bo prezydent i premier wcześniej ogłosili stan wyjątkowy, potem stan oblężenia. Minister spraw wewnętrznych posunął się do tego, że tzw nieznani sprawcy wysadzili stację metra, oskarżając białych o to, w co nikt nie wierzy. A to po to, żeby zrobić chaos w mieście, na który ludzie jakoś nie mają ochoty, więc żadnego chaosu nie ma, ludzie normalnie chodzą do roboty, wykonują swoje obowiązki jest ład i porządek w mieście. Nie ma zadym, czego władza by chciała. Swoją droga dziwna rewolucja bez rewolucji.
Rządzący postanowili zbudować mur wokół Lizbony, co za chora mania z budowaniem murów, żeby odgradzać się od ludzi. Mieszkańcy Lizbony gryzą połykają w całości czy ki czort? Po prostu mają gdzieś pewnych panów i panie i najchętniej wysłaliby to towarzystwo do diabła! W sumie nic niezgodnego z prawem i procedurą demokratyczną nie zrobili. Ale politycy poczuli się zagrożeni, mimo, że to było wiele hałasu o nic, to były wybory lokalne, ale widać wystarczyło, żeby ludzie pokazali politykom gdzie ich miejsce. "Miasto białych kart" jest kontynuacją "Miasta ślepców", choć nie do końca, bo samo w sobie książka stanowi całość i żeby dojść do tego co mamy nie jest konieczna lektura "Miasta ślepców, dlatego też politycy potraktowali to wydarzenie jako inny objaw białej zarazy. Gdyby byli bardziej rozgarnięci wiedzieliby, że to minie szybko jak biała zaraza, czyżby autor sugerował, że z myśleniem politycy mają kłopoty?
Społeczeństwo bez polityków może się obejść a politycy nie, bez społeczeństwa, które ich wybiera nie mają racji bytu, są nikim.
Bardzo ciekawa refleksja, warto poczytać.
Gorąco polecam.
Przyznam się, że bardzo lubię literaturę hiszpańskiego i portugalskiego kręgu kulturowego. Mógłbym naprawdę długo wymieniać ciekawych autorów. Bardzo ciekawy styl pisania ma Jose Saramago, choćby dlatego, że jakąkolwiek jego
książkę nie wzięłoby się w ręce jest genialna, arcydzieło po prostu, co się aż tak często nie zdarza. Choć przyznam uczciwie są to książki dość ...
2009-09-10
W tej części mamy przede wszystkim kontynuację wątku chińskiego. To kim jest generał Wei, czyli Pan Wilków, i jego kilkunastu popaprańców oraz jego futrzaki? Co prawda dowiadujemy się coraz więcej, że chińczycy trzymają się mocno, skupują olbrzymie połacie ziemi i utworzyli przynajmniej jeden obóz pracy, przypominający gułag, a może obóz koncentracyjny. Przeprowadza się tam podobne eksperymenty medyczne na ludziach co robił doktor Mengele w Oświęcimiu. Wydaje się, że Ci wrogowie są nie do pokonania. I pewnie sami tak myślą, ale mylą się, bo mamy tu sojusz miejscowych ludów, Hanzy i łasicy, nie byle jacy przeciwnicy, w kupie silni.
Miejscowi boją się łasicy i jej sług, ale kiedy trzeba potrafią się dogadać, zwłaszcza gdy interesy są zbieżne. Hanza ma Sadko i Borysa, towarzystwo nie od parady. Do tych szaleńców z Nowogrodu, dołączył Maksym, jak wiemy ostro zakręcony koleś. No bo ktoś kto sam z kuszą rusza na helikopter uzbrojony w kałachy normalny nie jest. No ale rozwalenie demonicznej machiny dało tej trójce Rosjanom i Ukraińcowi bezcenną wiedzę. że z ludźmi z przyszłości odległej o równe 500 lat da się wygrać! Mają wiedzę, którą przekazał im Marek, no i głowę na karku. To wystarczyło.
Akcja, jak pamiętamy w trzecim tomiku skończyła się niczym w "Matriksie", zawieszeniem się systemu. Jak się okazało, to łasica pojawiła się kiedy trzeba uratowała sługi i kupców Hanzy, uciekinierów z Bergen przed Duńczykami, którzy jak wiemy dobrych zamiarów nie mieli.
Marek i Hela trafiają do Gdańska, Agata i Artur do Bremy, Marius Kowalik trafił z Visby do Gdańska, odnalazł scalak Ivo, Staszek jak wiemy jest u chińczyków, tzn został przez nich odtworzony, by ładnie im zaśpiewał co trzeba, pewien narkotyk zadziałał tak jak powinien. Ale na nic ta wiedza chińczykom się nie przydała, odsiecz była w drodze.
Dalej mamy rozważania, czy generał Wei, to jakaś porąbana triada, mafia chińska, czy mają oni ambicje polityczne, czyli zorganizowanie przyczółka w Skandynawii i kolonizacji Zachodu, a po pierwsze więc kompletnej zmiany historii świata, a po drugie władzy nad światem, bo kto wie czy Wei lub jego mocodawcy nie chcą dokonać tego co zrobiliby: Aleksander Macendoński, Juliusz Cezar i Napoleon Bonaparte razem wzięci.
Zapewne byłby to system mało ciekawy pomieszanie komunizmu, z brutalnym XIX wiecznym kapitalizmem. Póki co jednoznacznej odpowiedzi nie ma na razie Wei, zarabia olbrzymie pieniądze. A reszta przedsięwzięć diabli wzięli, chyba? Bo czort wie, czy nie ruszą kolejne chińskie ekspedycje w przeszłość dużo lepiej przygotowane. Chyba, że Wei był zwykłym przestępcą i nie miał ochoty dzielić się władzą z nikim. Tak czy siak był groźny.
Na koniec tomiku mamy wędrówkę Maksyma i Staszka przez zamarźnięty Bałtyk. Misja niezwykle odważna i szalona. Jednak dali radę o dziwo.
Po drodze trafili do Visby, dowiedzieli się, że ktoś dorwał Petera Hansavritsona, i narobił w jego domu ładnego bałaganu? O co tu chodzi? Czyżby było już po zawodach bo ktoś ma już "Oko jelenia"?
Bardzo ciekawy tomik, zarówno losy bohaterów, jak i pewne rozważania dotyczące mentalności i tego jakie zmiany już zaszły w historii.
Dzieje się coś jeszcze o czym nie wiemy co dzieje się ze Skratem i jaki to ma wpływ na to czy świat się zawalił?
No ale odpowiedź na to jeżeli będzie Pilipiuk przygotował w ponoć ostatnim szóstym tomiku tej sagi hanzeatyckiej.
Na razie mamy jeszcze piąty po drodze.
A ten czwarty tomik jest chyba najbardziej krwiożerczy, krwi leje się mnóstwo w każdym tomiku, ale w tym chyba najwięcej.
Jak już wspomniałem było nawiązanie do "Matriksa", jest też nawiązanie do "Obcego". Niedźwiadek, prawdziwy pożarł zamarźniętą łasicę, a ta niczym obcy wylazła z misia. Makabryczna scena.
Warto przeczytać i przeżyć niesamowite przygody wraz z bohaterami.
W tej części mamy przede wszystkim kontynuację wątku chińskiego. To kim jest generał Wei, czyli Pan Wilków, i jego kilkunastu popaprańców oraz jego futrzaki? Co prawda dowiadujemy się coraz więcej, że chińczycy trzymają się mocno, skupują olbrzymie połacie ziemi i utworzyli przynajmniej jeden obóz pracy, przypominający gułag, a może obóz koncentracyjny. Przeprowadza się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2009-09-09
Tak to już jest, że jak już się zacznie czytać jakaś serię książek to człowiek się wciąga i duma co też ten autor nawymyśla. W trzecim tomiku poznaliśmy bohaterów na tyle i kwestię jak oni sobie radzą w przeszłości dla nich odległej, a jednak Pilipiuk postarał się o zaskoczenia. Bo zaskakujące jest to, że pojawia się wiele nam współczesnych wynalazków, typu: granaty, kałachy, helikopter, gazy bojowe, jakieś bomby, a także lekarstwa, i domyślamy się, że ktoś produkuje narkotyki, a także komunikują się, mamy radio.
Potwierdziły przypuszczenia z drugiego tomiku, że słudzy łasicy nie są sami. Że jest jakaś siła, która za wszelką cenę eliminuje sługi łasicy, zabija ich i ponoć niszczy scalaki.
Bardzo ciekawe jest to, że główni bohaterowie choć sami są dobrzy zgodzili się służyć złej sprawie, używajac pilipiukowskiego kolokwializmu, tym obezjajcom ufokom. Jak to wykalkulowali Marek i Staszek, że lepiej czyścić kosmitom wychodki, ale przeżyć. Jak wiemy to w co ich wrobiono jest o wiele trudniejsze i nie mniej śmierdzące. Tu mamy chińczyków, którzy podobno dobrej sprawie służą, choć dobrzy nie są, chociażby dlatego, że posługują się nazistowskimi metodami eliminacji ludzi. Po co marnować zapewne bezcenne naboje do kałacha jak można wyprodukować gaz, którym można zabić wiele osób na raz? Dowiadujemy się, że jakieś problemy ma łasica i jej pan Skrat. O co chodzi nie wiemy. Skąd wzięli się Ci cholerni chińczycy z połowy XXI w.? Przecież wiemy, że planetę spotkała zagłada?
Wytłumaczenie może być jedno ktoś zmienił przyszłość i zawczasu urwał głowę Skratowi zanim ten zniszczył ziemię? To są tylko przypuszczenia. Które być może zostaną wyjaśnione w najnowszym tomiku.
Ale skupmy się na tym co my tu mamy, co zadziało się w tym tomiku. Akcja dzieje się głównie Bergen, tam dotarł Marek już poprzednim tomie, niebawem dotarła Hela. Jak wiemy Staszka zabili chińczycy i zabrali jego scalak. Wcięło też tą cholerną łasicę. W tym tomiku w ogóle się nie pojawia.
Ciekawa jest kwestia interakcji przybyszy z przyszłości z ludźmi,tubylcami z XVI w. Pierwszym był męczennik za wiarę katolicką ksiądz Jon. Potem były różne osoby, mniej lub bardziej dobre. Ale tak naprawdę dopiero w Bergen zostali jako tako zaakceptowani przez miejscową społeczność. Dzięki temu, że Marek zmienił historię, przypadkiem uratował życie kapitanowi Hansavritsonowi. Oprócz kapitana Srebrnej Łani i jego ochroniarzy i szpiegów Rosjan Sadko i Borysa, pojawia się także wysłany przez atamana Bajdę kozak Maksym, bardzo ciekawa postać. W sumie nie zaskakuje to mnie teraz, bo wiem Pilipiuk lubi klimaty wschodnie. No ale za pierwszym razem jest zaskoczenie, tu mamy Norwegię, a tu nie wiadomo skąd w Bergen pojawia się kozak. Rosjanie i Ukrainiec działają razem, wchodzą w sojusz z Markiem, Helą i Ivo, znanym wcześniej pod mianem Sebastian Alchemik, którego Marek miał znaleźć przekazać korespondencję od łasicy. Pojawia się też pani Agata, polka z Gdańska, młoda, sympatyczna wdówka, i jej brat Artur. To u Agaty Hela znajduje schronienie.
A dlaczego kwestia interakcji jest taka ciekawa?
Wiadomo mentalność jest zupełnie inna sposób myślenia, formułowania myśli, a także obyczajowości, trzeba uważać, żeby przypadkiem nie zachować się nieodpowiednio. Mamy surrealistyczną scenę jak Hela próbuje na publicznej imprezie grać mazurki Chopina. Pojawia się kwestia adaptacji przybyszy do realiów XVI wieku Markowi śnią się bez przerwy supermarkety, a Staszek myśli o internecie. Tylko Hela najwidoczniej jest najlepiej przystosowana, bo mimo, że w datach XIX wiek to nie tak odległy czas, to jednak mentalnie, trochę bliżej jej do XVI wieku, niż do przełomu XX/XXI w.
Wiadomo trzeba przyznać zderzenie cywilizacji było dla jednych i drugich szokujące. Naszych szokowały obyczaje, strój, bród, choroby, głód, itd. A tubylców przede wszystkim wynalazki. Mimo, że nasze współczesne wynalazki szokują tubylców chociażby Sadko i Borysa, to jednak nie są w ciemię bici, jakoś sobie z tym radzą. Maksym niemalże sam, załatwił helikopter, dla którego jest raczej siłą nieczystą niż techniką, ale wie, że trzeba "demona" załatwić i zrobił z tym porządek. Ciekawą postacią jest Marek Kowalik, polak, badacz działalności łasicy i jej sług. Dla Marka i reszty paczki przybyszów z przyszłości cholernie niebezpieczny, bo niezwykle inteligentny typek. Kowalik jest doradcą Petera Hasavrisona i dobrze zna się na swojej robocie.
Nasi bohaterowie wmieszali się w wydarzenia historyczne, jakim był powolny upadek znaczenia Hanzy. Mamy rozważania historyczne dlaczego Hanza musiała upaść.
Warto przeczytać....
Tak to już jest, że jak już się zacznie czytać jakaś serię książek to człowiek się wciąga i duma co też ten autor nawymyśla. W trzecim tomiku poznaliśmy bohaterów na tyle i kwestię jak oni sobie radzą w przeszłości dla nich odległej, a jednak Pilipiuk postarał się o zaskoczenia. Bo zaskakujące jest to, że pojawia się wiele nam współczesnych wynalazków, typu: granaty,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-09-27
Wielkie kazanie księdza Bernarda, [w: ] L. Kołakowski, Rozmowy z diabłem
Jak sugeruje temat opowiadania 'Wielkie kazanie księdza Bernarda" jest to kazanie. Bardzo ciekawa, oryginalna forma literacka. Ale dobra czytajcie dalej...
Początek kazania.
Dzisiaj kazanie wygłasza niejaki ksiądz Bernard, znany ze swoich niezwykłych, płomiennych, charyzmatycznych kazań. Podchodzi do mównicy i zaczyna mówić.
Kim jest szatan? Czego od was chce ten czort niewarty? Dalej rozważa: jak to podstępne diabelstwo do dusz ludzkich usiłuje się dobierać, wykorzystując każdą ludzką słabość i wiedzie człowieka na pokuszenie. Niwecząc przy okazji Boski plan zbawienia ludzkości, a o co innego diabłu wszak może chodzić?
Oczywiście jak to ksiądz, ostro krytykuje bezbożne obyczaje wiernych, że swoim życiem kłaniają się diabłu zamiast nauk Kościoła wysłuchiwać i je realizować w życiu codziennym.
Czy jest jakaś na to rada, żeby piekielne zapędy szatana precz pogonić! Ależ oczywiście, że jest. Rada jaką słyszą wierni z ust ks. Bernarda jest zaskakująca: Diabelstwo innym diabelstwem trzeba przepędzać! Na przykład nienawiść do drugiego człowieka lenistwem trzeba zastąpić. Wygłaszający kazanie kontynuuje; Przeganiając diabła diabłem możemy poczynić zamieszanie w szeregach piekielnych.
Mówi dalej, mówi, mówi, mówi, i coś się dzieje. Nagle! Nie wiadomo skąd księdzu Bernardowi wyrastają różki, ogon, i inne takie czartowskie przymioty.
A to nic takiego, mówi ksiądz Bernard, to tylko takie ozdoby nic nie znaczące.
No teraz nikt w to już nie wierzy. To chyba jasne. Mówca doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Przyznaje, że owszem, przyszedłem prosto z piekła, wysłany przez zarząd konsorcjum piekielnego, żeby przekazać swoje przesłanie: Żeby człowiek mógł być zbawiony musi istnieć piekło i zło, a więc pokusa robienia zła, którą trzeba przezwyciężać. Bez tego się nie da! Bez zła nie ma dobra! Myślenie, że człowiek zbawi się bez roli w tym diabła jest pychą wielką! A więc módlcie się moi drodzy o wieczne potępienie. Amen!
Koniec kazania.
Przyznacie bardzo oryginalne kazanie... Chyba najbardziej zakręcone kazanie jakie istnieje na kartach literatury. Leszek Kołakowski chce nam przekazać w ten sposób do czego mogą prowadzić pułapki relatywizmu. A mianowicie filozof ma na myśli, że człowiek wpada sam w sidła relatywistyczne, które sam sobie nakłada wybierając takie wartości jakie jemu są wygodne, a nie kieruje się chociażby religią w którą wierzy. A więc również w taki sposób bardzo przewrotny, a zarazem prosty i czytelny można przekazywać uniwersalne, aksjologiczne, prawdy filozoficzne.
Polecam...
Wielkie kazanie księdza Bernarda, [w: ] L. Kołakowski, Rozmowy z diabłem
Jak sugeruje temat opowiadania 'Wielkie kazanie księdza Bernarda" jest to kazanie. Bardzo ciekawa, oryginalna forma literacka. Ale dobra czytajcie dalej...
Początek kazania.
Dzisiaj kazanie wygłasza niejaki ksiądz Bernard, znany ze swoich niezwykłych, płomiennych, charyzmatycznych kazań....
2010-11-03
Zabierając się za tą książkę nie spodziewałem się niczego niezwykłego, a jednak jestem po tej lekturze pozytywnie zaskoczony. Bo jednak nowatorskie i oryginalne jest zawarcie tej problematyki, która jest uniwersalna. Bowiem refleksja nad tym co dzieje się z człowiekiem po śmierci. pojawia się w religiach, nurtach filozoficznych, a także wszelkich mitologiach i wierzeniach ludowych. Rzecz jasna zdarza się również, że jest poruszana w literaturze pięknej. Jednak problematyka ta raczej jest niespotykana w literaturze fanatazy, przynajmniej na taką skalę, bo tutaj praktycznie cała książka jest temu problemowi poświęcona.
Głównym bohaterem jest wykładowca wyższej uczelni, ateista, podróżnik i etnolog. Jakoś nie mogłem trafić na jego imię, bywa nazywany Leonem lub Jakubem, ale jedno i drugie nie jest prawdziwym imieniem. Otóż główny bohater ma niespotykany dar potrafi przenikać w świat Pomiędzy, jak nazwa sugeruje, pomiędzy czymś, a więc jest szczeliną, anomalią, która powstała między naszym światem a właściwymi zaświatami. Świat Pomiędzy jest półsnem, gdzie urzęduje armia demonów wszelkiej maści, to z jednej strony, a z drugiej jest światem materialnym, a raczej jego odbiciem w krzywym zwierciadle. Główny bohater nazywa świat Pomiędzy światem popiołu i kurzu, bo właśnie to jest wszechobecne. Zastosował on tutaj metaforykę korporacyjną nasz świat to parter, świat Pomiędzy piętro, a dalej jest siedziba zarządu, ale jak wysoko, równie dobrze, może być tych pięter 5, a równie dobrze 100. Świat Pomiędzy bywa nazywany czyśccem, ale czy to prawidłowa terminologia tego nie wiemy do końca. Tak samo jak nie dowiemy się czy podział na piekło, czyściec niebo ma coś wspólnego z rzeczywistością dopóki się sami o tym nie dowiemy, a metoda jest tylko jedna... Na pewno jest mitologiczną rzeką Styks, przez którą Charon przeprowadza, tych, którzy umarli, pobierał on za to opłatę, 1 obola. Obol to drobna moneta grecka. Tak czy siak nie ma takiego cwaniaka, który by się od śmierci wymigał. I dlatego my ludzie potrzebujemy tej refleksji o wartości życia i przemijania, jedni szukają jej w religii, inni w filozofii, jest obecna, także w literaturze. I tutaj jak pokazuje Grzędowicz, można całkiem ciekawie o tym pisać w formule fantasy.
Mamy tutaj opis dwóch światów, świata w którym my żyjemy. Bardzo mi się podobał opis, jak główny bohater, który opowiada sam o sobie i swoich przeżyciach, sam siebie nazywa świrem. Porównuje tutaj dyskotekę do godów dzikich zwierząt. Bardzo podobną opinię ma o telewizji, która jego zdaniem puszcza zwykły chłam, ale tzw normalni ludzie siedzą i pstrykają pilotem szukając taniej rozrywki.
No ale jak się dowiadujemy głównego bohatera najbardziej intryguje odkrycie świata Pomiędzy. Po prostu kiedyś śnił na jawie, wstał obok swojego ciała, chciał wyjść z tego letargu, ale jakoś nie mógł, bo trafił do świata Pomiędzy. W większości przypadków jest to bilet w jedną stronę jak ktoś tam trafi, a jak sugeruje autor trafia tam po śmierci prawie wszyscy ludzie, to nie ma odwrotu, albo wiecznie się błąka, albo trafia tam gdzie powinien trafić, czyli we właściwe zaświaty. No ale co jest tam dalej tego się nie dowiadujemy, odkrywamy wraz z głównym bohaterem świat Pomiędzy. Po tym równoległym świecie, który jest podobny do naszego, jest tak samo wielki jak nasz, np odległości są podobne, a nawet budynki, a raczej ich widma, są takie same.
I tu pojawia się nasz główny bohater, jak już wspomniałem, sam nazywa siebie świrem, bo to nie jest normalne, życie w świecie demonów, który ma ten dar, że jako żywy człowiek może pojawiać się w świecie Pomiędzy i wracać do naszej rzeczywistości.
Nasz bohater jest przewodnikiem, zwany tutaj psychopompem, pomaga ludziom, a raczej duszom ludzkim przejść do właściwych zaświatów. Po prostu uwalnia ludzi, żeby mogli podążyć do właściwych zaświatów, tam gdzie ich miejsce. Najwidoczniej sami jakoś tego zrobić nie mogą. A Bogu nie śpieszy się specjalnie, jakby pewnych ludzi w zaświatach widzieć nie chciał. Jeżeli ta moja koncepcja ma jakiś sens, to świat Pomiędzy jest też swego rodzaju śmietnikiem.
Mieszkańcy błąkający się po świecie Pomiędzy dzielą się na dwie grupy. Jedna to piekło, ludzie, którzy są świadomi, że umarli i pogodzili się z tym, a także z tym, że wiecznie będą błąkać się po świecie Pomiędzy. A druga grupa to szajba, są to ludzie, którzy nie zauważyli nawet własnej śmierci np tacy, którzy przeżyli nagłą, szybką śmierć w wypadku. Jak opisuje autor tkwią w miejscu wypadku w świecie Pomiędzy i nie wiedzą co się z nimi dzieje. A jeżeli już zauważyli, że coś jest nie tak, to próbują wracać do rzeczywistości, czasem im się to udaje, ale na krótko. Ludzie określani jako szajba nie są świadomi, że nie żyją i nie ma powrotu.
Jest jeszcze trzecia grupa, najmniej liczna, czyli ludzie wędrujący po świecie Pomiędzy, mimo, że żyją i wracają, do normalnego świata. Bo przecież główny bohater domyśla się całkiem słusznie, że nie tylko on ma taka moc przenikania i wracania do świata Pomiędzy. Robili to spinofratrzy, zwani też bractwem cierni, mnisi, bardzo starego, legendarnego zakonu, którym nasz bohater wszedł w drogę.
Świat Pomiędzy jest właściwie zorganizowany tak samo jak nasz, tyle, że są to dusze, ludzkie, ale co ciekawe, również przedmiotów, których dusze tzw Ka, błąkają się po świecie pomiędzy, a także chwile maja swoje Ka. Mamy motyw, że główny bohater jechał pociągiem po linii kolejowej, której dawno w naszych czasach już nie ma, nawet tory zostały rozebrane. Czyli było to Ka pociągu i starej linii kolejowej.
Było nie było jest to świat Pomiędzy którego nie znamy, więc widma mogą być obok siebie, mamy motyw, że widma przedmiotów materialnych pojawiają się, bo dana dusza ludzka je zna. Więc dokładnie tak samo może być z całymi miastami, ktoś kto zmarł sto lat temu widzi to samo miejsce, nawet całe miasto niż ten kto umarł kilka lat temu, bo widzi Ka tego samego miasta w innym czasie.
Mało tego, nie dość, że rzeczy materialne mają swoje widma, to mają je również ludzkie uczucia. Jeśli ktoś komuś źle życzy, nienawidzi kogoś, powoduje, że w świecie Pomiędzy rodzą się mało sympatyczne stworzonka. W ten sposób w skrajnym przypadku można wywołać Lilith, matkę demonów, jak to zrobiła Dorota, była dziewczyna Pawła, siostrzeńca, głównego bohatera.
Nie jest to miejsce bezpieczne albowiem kręcą się po świecie Pomiędzy weterani wszystkich wojen, dla nich wojna się nie skończyła, bo nawet o tym nie wiedzą, więc walczą dziesiątki czy setki lat niczym natchnieni rycerze.
Zazwyczaj główny bohater do świata Pomiędzy trafiał na chwilę, tzn wchodził, uwalnia jakąś duszę, lub kilka dusz, dostaje za to obola, coś co ma realną wartość w naszym świecie.
Ale mamy dwa wątki które splotły się ze sobą, i spowodowały rozkręcenie się akcji książki, śmierć dwóch mnichów, innego zakonu, Michała, przyjaciela głównego bohatera, oraz drugiego. Michał ukradł spinofratrom księgę, zawierającą bezcenne informacje o świecie Pomiędzy, a drugi mnich coś o tym wiedział. Po prostu spinofratrzy, którzy sami przenosili się do świata Pomiędzy i wracali do naszego świata, więc obydwu trzeba było wykończyć, było to w interesie spinofratrów.
A co to ma wspólnego z głównym bohaterem? Otóż po śmierci przeora zakonu, spinofratrzy dowiedzieli się, że po świecie Pomiędzy szlaja się jakiś heretyk, i próbuje robić to, co w ich przekonaniu należy tylko do samego Boga. A drugi wątek to poznana przypadkiem Patrycja, jak się okazuje wiedźma. Poznanie poszło miło i przyjemnie razem spędzili noc ze sobą. Co w tym takiego niezwykłego, oprócz tego, że Patrycja jest wiedźmą? Bardzo atrakcyjną kobietą, ale jednak wiedźmą? Bardzo szybko to się wyjaśniło, że Patrycja, a raczej jakiś demon, który tkwił w jej ciele, była potrzebna spinofratrom, którym główny bohater podpadł i zależało im na tym, żeby go ściągnąć do świata Pomiędzy, do Ka swojej siedziby w Mogilnie. Po prostu robiła za przynętę. Ten numer się powiódł. Główny bohater wraca do świata Pomiędzy, ratuje życie Patrycji, zabijając demona, jednak dowiaduje się, że nie ma możliwości powrotu, ponieważ w tym czasie, ukradziono mu właściwe ziemskie ciało. Wcześniej to było niemożliwe, ale tym razem zabezpieczenia jego domu zostały uszkodzone, co umożliwiło złodziejom kradzież ciała głównego bohatera. I tu zaczyna się niezła zabawa, akcja książki nabiera ostrego przyśpieszenia. A więc było zagrożenie, że tym razem, główny bohater stamtąd nie wróci, bo po prostu realnie umrze... Musi sprawę za wszelką cenę wyjaśnić. No ale ma po drodze dużo utrudnień. Otóż co ciekawe w świecie Pomiędzy funkcjonuje tajna policja, nie wiadomo jakim sposobem, ale realizowała ona interesy spinofratrów. Co dla głównego bohatera dobrą wiadomością być nie mogło. Jeszcze gorszą było, że był ścigany w obydwu światach, w tym realnym również. A to mało ciekawa perspektywa.
Polecam, niesamowita książka, czyta się ją jednym tchem, nie sposób się od niej oderwać. Już nie mówiąc o tym, że ta koncepcja przedsionka zaświatów jest niezwykle ciekawa. Dowodzi tego o czym wspomniałem na początku, że można niezwykle interesująco pisać o problemie życia, przemijania i śmierci.
Zabierając się za tą książkę nie spodziewałem się niczego niezwykłego, a jednak jestem po tej lekturze pozytywnie zaskoczony. Bo jednak nowatorskie i oryginalne jest zawarcie tej problematyki, która jest uniwersalna. Bowiem refleksja nad tym co dzieje się z człowiekiem po śmierci. pojawia się w religiach, nurtach filozoficznych, a także wszelkich mitologiach i wierzeniach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-08-15
Odpalamy utwór muzyczny „Święto wiosny” Strawińskiego i jazda czytamy książkę zatytułowaną „ Święto wiosny” Carpentiera.. Nie ma w tym przypadku, że tą książkę zaczyna fragment nut do „Święta wiosny”, a więc jest to zaproszenie Carpentiera do wysłuchania tego utworu muzycznego. Ja je przyjąłem słucham tego utworu muzycznego pisząc recenzję książki niezwykłej i wyjątkowej.
Właściwie o czym jest ta książka? Przede wszystkim o pełnym wstrząsów niepokojów wieku XX, w który zostało uwikłanych dwoje głównych bohaterów. Koniecznie zauważyć trzeba, że Ci bohaterowie to jednocześnie narratorzy tej długiej i zawiłej opowieści. A więc ta książka ma dwie narracje mężczyzny i kobiety. Ten bardzo ciekawy zabieg literacki uwiarygodnia całą tą historię sprawia, że mimo, że opowiada o wielkim świecie, polityce i sztuce. To są 2 toposy tego utworu literackiego, sprawia, że ta cała historia ma wymiar bardzo osobisty. Dowiadujemy nie tylko przygody bohaterów, ale też poznajemy ich wnętrze, a więc to jak oni przeżywają poszczególne wydarzenia w ich życiu. Ten zabieg sprawił, że Carprentier stworzył prawdziwe postaci. Ci bohaterowie są ludźmi z krwi i kości. Możemy jako czytelnicy się z nimi zgadzać/nie zgadzać z nimi, akceptować/ nie akceptować ich zachowania, popierać/ nie popierać ich czy wkurzać się na nich co oni odwalają, ale to co się dzieje dociera do czytelnika i rozpracowuje on to na swój sposób. Ona to Rosjanka Wiera, o prawicowych przekonaniach, całe życie ucieka przed rewolucjami i wojnami, pierwsza, to ta w jej ojczyźnie w 1917 roku. A on Kubańczyk Enrique, o przekonaniach lewicowych, który trafił do Brygad Miedzynarodowych bronić demokratycznego rządu w Hiszpanii przed zapędami generała Franco i walczy o swoje przekonania, będzie to robił również 30 lat później w wojnie z USA w obronie Kubańskiej rewolucji. Ale to wszystkiego nie wyjaśnia, bowiem mamy tutaj dość szeroką panoramę tego co się dzieję na świecie w pierwszych dziesięcioleci XX stulecia i na tym tle mamy pokazane losy dwójki głównych bohaterów.
Obydwoje Wiera i Enrique poznają się w Hiszpanii w czasie wojny domowej ( 1936 – 39 r. ). Wiera odwiedza swojego kochanka Jean Claude’a. Enrique stracił kochankę, Adę, niemiecką Żydówkę, która gdzieś zaginęła w nazistowskich Niemczech, po tym jak pojechała wyjaśniać co się stało z jej rodziną. Natomiast niebawem już po rozpoczęciu akcji powieści umiera Jean Cloude. Potem obydwoje spotykają się w Paryżu. Zakochują się w sobie, Enrique zabiera Wierę do Hawany, stolicy Kuby. Trzeba wspomnieć, że Wiera jest tancerką baletową. W Hawanie, jak już tam trafi rzecz jasna, prowadzi szkołę baletową, a Enricque jest architektem. Na świecie wiele się dzieje, z jednej strony zapis akcji mamy od wojny domowej w Hiszpanii do rewolucji Fidela Castro na Kubie, w życiu prywatnym Wiery i Enrique również.
W zasadzie cała ta książka to zapis związku Wiery i Enrique, mamy tutaj szczegółowo rozpracowane wszystkie fazy ich związku. Najpierw poznawanie się, poprzez tworzenie bliskości, tym sposobem poznajemy wszystkie retrospekcje w tej książce. Po prostu para opowiada sobie nawzajem swoje życie, a że przypadkiem jest niezwykle barwne uwikłane w przeróżne wydarzenia polityczne, to inna bajka. Potem mamy rozpracowany ich związek na już na Kubie, różne fazy od fascynacji, do zniechęcenia, potem znowu powrót do siebie. A więc jest to wielka niesamowita miłość. Wszystko w tle bieżącej polityki.
Tak jak wspomniałem na początku autor rozwodzi na temat życie intelektualnego i artystycznego elit wielu krajów. Dużo się mówi czy to obrazach współczesnych mistrzów, ale nie tylko, ale również o filmie, muzyce. Także o zwyczajach ludzi, głównie zajmował się elitami. Wiera i Enrique pochodzą z bardzo bogatych rodzin. Pewnie inaczej Wiera z rodziną nie trafiłaby na Zachód po zamieszaniu w Rosji. Natomiast ciotka Enrique, zwana hrabiną, dobrze żyje z dyktatorami, że wszystkimi jest na ty. Jednak do książki trafili zwykli ludzie. Wiera tworzy drugą szkołę baletową i szkoli murzynów i mulatów, co przez władze kraju jest uważane za działalność wywrotową. No i same rewolucje. Niezależnie jak ocenimy efekty tych rewolucji, to jednak trzeba przyznać, że robią je zwykli ludzie, którzy wierzą w nowy lepszy świat, gdzie nie będzie głodu, ani wszelkich nierówności społecznych. Na pewno zdobyczą XX wieku jest dojście do głosu zwykłego człowieka w historii. Acz nie zmieniło to sprawy zasadniczej, a mianowicie tego, że za pewnik można uznać motyw, że jakiego systemu nie stworzą rewolucjoniści zawsze do interesu wejdą politycy, którzy robią swoje przekręty. Zawsze jest jakaś władza, która tworzy jakieś elity, oczywiście, że swoje, również finansowe, które rządzą krajem, tego żadna rewolucja nie zmieniła. Ciekawi mnie jaki z tego zostanie wyciągnięty wniosek w przyszłości? Czy wszelkie rewolucje nadal mają sens?
Tak czy siak metod interpretowania tej książki jest wiele i niezależnie od tego jaką metodę, jedną lub kilka się przyjmie, ta książka jest niezwykle fascynująca i ciekawa.
Polecam.
Odpalamy utwór muzyczny „Święto wiosny” Strawińskiego i jazda czytamy książkę zatytułowaną „ Święto wiosny” Carpentiera.. Nie ma w tym przypadku, że tą książkę zaczyna fragment nut do „Święta wiosny”, a więc jest to zaproszenie Carpentiera do wysłuchania tego utworu muzycznego. Ja je przyjąłem słucham tego utworu muzycznego pisząc recenzję książki niezwykłej i wyjątkowej....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-20
Tym razem dan Brown pomógł swoim rodakom,
mieszkańcom USA pozbyć się wyraźnych kompleksów względem starej dobrej Europy, postanowił umieścić akcję książki zatytułowanej "Zaginiony symbol" w stolicy kraju Waszyngtonie. Brown przekonuje czytelników, że stolica Ameryki jest ciekawa, fascynująca i tajemnicza.
W tej książce Brown zainteresował się masonami. Szczególnie ciekawi autora czy masoni rzeczywiście są tacy straszni i nic nie robią tylko spiskują i tworzą jakieś porąbane układy, które czynią ich władcami świata? Pytanie zawarte w książce jest intrygujące: czy na to w jaki sposób masoni są powszechnie postrzegani nie wpływa przypadkiem typowo ludzka obawa przed tym co obce, nieznane i tajemnicze bardziej niż rzeczywiste zagrożenie? Z książki wynika po prostu, że nie takie straszne diabelstwo jak je malują. Tylko tyle i aż tyle...
Oczywiście, że jest tutaj typowy dla Browna schematyzm opowieści. Pojawia się profesor Robert Langdon i próbuje wyjaśniać pewne tajemnice. Do Waszyngtonu ściąga naszego głównego bohatera osobnik podający się za asystenta Petera Solomona, naukowca kolegi Langdona. Solomon należy do masonerii i ten fakt jest powszechnie znany. Jakiś czas temu Solomon przekazuje Langdonowi tajemniczy masoński artefakt. Jest to kamienny fragment piramidy, konkretnie jej stożkowa część. która z jednej strony ma być mapą, a z drugiej kluczem ,który ma służyć do otwarcia tajemniczego portalu. i tutaj jak we wszystkich opowieściach Browna, w których głównym bohaterem jest Robert Langdon pojawia się pewien zły człowiek, który sam siebie nazwał Mal'akh. Tego zakręconego świra interesują nie tylko ponoć bajeczne skarby masońskie, ale osiągnięcie tajemniczej mocy magicznej. Czytelnik czytając książkę dowie się dlaczego Mal'akh zasadził się na rodzinę Solomonów. Pojawia się tutaj również siostra Petera Katherine. Oczywiście Langdon przeżywa silna presję, żeby rozwiązać zagadki, Mal'akh ma na to swoje sposoby, żeby zmuszać ludzi do tego, żeby robili co on chce. Po za tym Langdon odczuwa brak czasu, który pędzi coraz szybciej.
Mnie bardziej od motywu teoriospiskowego zaintrygowały rozważania dotyczące potęgi ludzkiego umysłu. Każdy z nas ma w swojej bańce iskrę Bożą, a wiec rzeczywiście zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Pana. Umysł ludzki ma dwie właściwości, niezwykle rzadko połączone razem. Z jednej strony jest to zdolność do odczuwania głębokiego mistycyzmu, a z drugiej jest to zdolność do racjonalnego poznawania rzeczywistości. Wszelkie spory ideologiczne w dziejach brały i nadal biorą się z tego, że jedni bardziej wykształcili w sobie zdolność do mistycyzmu, a drudzy do racjonalizmu. I jedni z drugimi maja problem, żeby się dogadać. Tutaj pada pytanie czy tą wodę z ogniem da się połączyć? Brown jest optymistą, sądzi, że to się szybko dokona. Ja jako sceptyk z natury podchodzę do tego bardziej sceptycznie. Po prostu jakoś kiepsko to widzę,myślę, że pojawi się jeszcze wiele pokoleń zanim ludzie dojdą do wspólnego przekonania, że obydwa sposoby postrzegania rzeczywistości da się połączyć, i że są one równie wartościowe. W konsekwencji na tej zmianie przekonań skorzysta cała ludzkość. Jasne, że jaskółki się pojawiły i ja je dostrzegam. Ciekawa jest sentencja Alberta Einsteina " To czego nie możemy przeniknąć umysłem istnieje naprawdę. za sekretem przyrody kryje się coś ulotnego, nieuchwytnego, niewytłumaczalnego. Podziw dla tej siły, która istnieje ponad wszystkim, co możemy pojąć, jest moją religią." Ten mistyczny cytat wielkiego naukowca i geniusza daje do myślenia. Tą jaskółką, jest również encyklika "Fides et ratio"** papieża Jana Pawła II. Te rozważania dotyczą tego, że poznanie naukowe jak najbardziej może iść w parze z mistycznym dążeniem do poznania Boga. Czy te jaskółki uczynią wiosnę? Dalej ,czy jest jakieś wyjście? Ja dostrzegam jedno, warto rozmawiać, dialogować, żeby poznać siebie, inne punkty widzenia, postrzegania rzeczywistości. Książkę kończy słowo: nadzieja. A wcześniej pada słynne " Laus Deo"***.Dokładnie te słowa górują nad Waszyngtonem. Ponoć można je dostrzec o świcie jak patrzy się na panoramę stolicy supermocarstwa.
Co tu się więcej wczuwać? Przeczytać książkę warto, a nawet trzeba.
Polecam
Ad
* cytat z książki Dana Browna, Zaginiony symbol
** Wiara i rozum
*** Bogu chwała
Tym razem dan Brown pomógł swoim rodakom,
mieszkańcom USA pozbyć się wyraźnych kompleksów względem starej dobrej Europy, postanowił umieścić akcję książki zatytułowanej "Zaginiony symbol" w stolicy kraju Waszyngtonie. Brown przekonuje czytelników, że stolica Ameryki jest ciekawa, fascynująca i tajemnicza.
W tej książce Brown zainteresował się masonami. Szczególnie ciekawi...
2014-03-18
"Kod Leonarda da Vinci" Dana Browna, to fascynująca opowieść, która ma wiele warstw i ciekawą metaforykę, która niczym święty Graal jest dobrze ukryta. Czytając tą powieść Browna powierzchownie widzimy taką sobie teorie spiskową i dodany do tego motyw sensacyjny. Profesor Langdon i jego towarzyszka Sophie Neveu zostali wplątani w aferę związaną ze świętym Graalem. Trafić na coś takiego to wpaść prosto w burzę na niespokojnym oceanie. bo we wszystko został uwikłany kościół katolicki, kościelna organizacja Opus Dei, a także państwo Watykan. oprócz policji i tajemniczego nauczyciela, który nieźle zamieszał. To niezły wyczyn zrobić sobie pionki z wysoko postawionych purpuratów i robić z nimi co się chce. Jeszcze lepszym wyczynem, prawdziwym mistrzostwem świata, jest rozwalenie od środka, dokładnie tak samo jak rozpracowuje się mafie, pewne tajne stowarzyszenie. A więc wynika z tego, że główny bohater próbując wyjaśniać tajemnice świętego Graala stąpa po niepewnym gruncie. Łatwo tutaj o to, żeby zaplątała się przypadkiem jakaś zbłąkana kula i zrobiła porządek z profesorkiem. To jest najlżejsza z możliwych opcji. bo chociażby centrala Zakonu Syjonu; wielki mistrz i czterej seneszelowie giną w sposób makabryczny. Sylas to wybitny fachowiec w tak zwanej brudnej robocie, zabija z premedytacja i modlitwą w sercu i przekonaniem ,że tak trzeba, żeby chronić świętą wiarę. Sylas działa niczym anioł śmierci.
Czym jest święty Graal?
Po prawdzie nie ma tu odpowiedzi, są tylko hipotezy i spekulacje. W takim układzie czym jest ta książka?
Jest historią, własna historią, bowiem każdy z nas rodząc się, żyjąc i umierając funkcjonuje przez całe życie w otaczającej nas symbolice. Rodząc się jesteśmy częścią historii naszej rodziny, a potem dopiero historia naszego życia stopniowo nabiera charakteru indywidualnego. Mamy coś takiego w "Trzynastej opowieści" Diane Setterfield, przy czym należy zwrócić uwagę, że nasza historia w pełni indywidualna nigdy nie będzie., bo po prostu nie żyjemy na metaforycznej pustyni i zawsze jesteśmy częścią jakiejś społeczności. Wynika z tego, że zawsze jesteśmy i będziemy uwikłani w symbolikę jaka ta społeczność tworzy. Ta symbolika ma na nas silny wpływ niezależnie od tego jaki my mamy stosunek do tego typu zagadnień. Ta symbolika wpływa na nas tak silnie, że zawsze patrzymy i rozumujemy subiektywnie symbolami, które zostały nam wpojone i w zasadzie nie ma od tego ucieczki. Wolność tutaj to uświadomienie sobie faktu i próba tworzenia nowych symboli, które wpłyną na kolejne pokolenia. Ta działalność symbolotwórcza ludzkości trwa nieustannie. I to właśnie uświadamia nam Brown w swoim "Kodzie Leonarda da Vinci".
Druga książka która mi się kojarzy z tym co my tutaj mamy, to cały cykl książek "uniwersum Diuna" Franka i Briana Herbertów, i Kevina J. Andrersona. Chodzi mi tutaj o motyw legendarnego Kralizeku, bitwy na końcu czasów. Chodzi o to, że Armagedon wcale nie musi oznaczać fizycznego rozpieprzenia się świata, choć ten niewątpliwie kiedyś się skończy, bo wszystko we wszechświecie ma swój początek i koniec. ale po prostu może to być pewna transformacja mentalnościowa na gruncie ewolucji w tworzeniu się nowej symboliki.
W uniwersum Diuna bitwa na końcu czasów to była bitwa ludzi z maszynami, ale wbrew temu co można by przypuszczać nie skończyła się fizycznym unicestwieniem ani ludzi, ani myślących maszyn. Po prostu obydwa byty poszły po rozum do głowy i nauczyły się współistnieć, ku obopólnej korzyści. Bitwa na końcu czasów, wcale nie musi oznaczać żadnego końca, nawet końca chrześcijaństwa jako takiego. Koniec świata może być po prostu pewną metaforą. Zmieni się pewna symbolika i idące za nim przewartościowanie. Inaczej po cholerę ludzie szukali by tego świętego Grala? Zmiany nie zawsze są fajne i wygodne. Cała przyroda naszego globu transformuje, dostosowuje się do nowej rzeczywistości, chociażby na przykład do zmian klimatycznych. Te zmiany dokonują się cały czas, nawet jeśli my ich nie zauważamy, to nie znaczy, że ich nie ma. Przyznaję mnie to zadziwiło i kompletnie zaskoczyło że znalazłem w tej ksiażce coś takiego,naprawdę niesamowitą głębię, zagadnienia przez Browna poruszane są ciekawe i przemyślane.
Wniosek jest taki, że czytając książki warto się w nie porządnie zagłębiać. Ta książka jest niewątpliwie fascynującą opowieścią, która ma wiele warstw i wiele interpretacji i niewątpliwie bardzo ciekawą metaforykę, która niczym święty Graal jest dobrze ukryta. Nie zależnie od tego co każdy z nas odkryje i jak zinterpretuje "Kod Leonarda da Viinci" po prostu warto tą książkę przeczytać. Polecam
"Kod Leonarda da Vinci" Dana Browna, to fascynująca opowieść, która ma wiele warstw i ciekawą metaforykę, która niczym święty Graal jest dobrze ukryta. Czytając tą powieść Browna powierzchownie widzimy taką sobie teorie spiskową i dodany do tego motyw sensacyjny. Profesor Langdon i jego towarzyszka Sophie Neveu zostali wplątani w aferę związaną ze świętym Graalem. Trafić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-20
Ayn Rand przekonuje nas w swoich książkach, że filozofia, to nie jest jałowe ględzenie akademików, albo co gorsza żuli, którzy nic lepszego do roboty nie mają, tylko piją napoje wysokoprocentowe i się im w głowach przewraca i filozofują. Filozofia, to taki specyficzny wynalazek, trudny do zrozumienia, przez co mało kto jest w stanie przez swoją łepetynę ją przetrawić, co sprawia, że koncepcje filozoficzne są trudne do rozpracowania. Jednak ta trudność odbioru filozofii w niczym nie zmienia tu postaci rzeczy, że filozofia dotyczy każdego z nas, bo filozofia zajmuje się życiem, sensem życia, a to dotyczy każdego z nas. Ayn Rand nie przypadkowo swoich bohaterów uczyniła zwykłych ludzi. W „Atlasie zbuntowanym” byli to kolejarze, a w tej książce zatytułowanej „Źródło” są to architekci. Przyznacie jednych i drugich trudno posądzać o to, że namiętnie czytają Kanta, Hegla, czy Platona?
A jednak nawet tacy ludzie, praktyczni na co dzień, nie dali rady wymigać się od stawiania sobie pytań filozoficznych, chodźmy właśnie tego pytania, co ma w życiu sens? Odpowiedź Ayn Rand ma jedną. Sens ma bycie sobą. Eee tam, pomyślicie, co za banał, każdy jest sobą, nie ma w tym nic nowego. A właśnie, że jest, bo Ayn Rand rozpracowała w nowym, wręcz heretycznym ujęciu, ciekawym i niezwykle oryginalnym.
Jeśli ktoś z was czytał książkę Goffmana „Człowiek w teatrze życia codziennego” załapie migiem o co mi chodzi. Oto co Goffman tam pisze, że na co dzień nosimy maseczki, wiele maseczek i operujemy tymi maseczkami w zależności od potrzeb, bo życie nas do tego przymusza i czasami nawet sami się gubimy w tym kim my naprawdę jesteśmy. Na każdym z nas pojawia się presja, że mamy być tacy, a nie inni, bo ktoś tego chce wymusza na nas takie, a nie inne postawy. Oczywiście nie ma takiej opcji byśmy byli w 100 % sobą, bo po prostu zbyt często pewne okoliczności, konwenanse, socjalizacja wymuszają życiową postawę taką, a nie inną. Jednak nic nie zmienia to postaci rzeczy, że warto być sobą, chociaż przez chwilę, w niewielkim stopniu, mieć tego świadomość kim się jest, zatrzymać się, o tym pomyśleć, kim my jesteśmy, i na ile to możliwe odnaleźć własne ja.
Warto być sobą i sobie nie dać narzucić, innych racji, czy poglądów. Chociażby czytanych treści w książkach czy gazetach nie przyjmować całkowicie bezkrytycznie, choć pokusa jest bardzo duża. Drogi czytelniku, pamiętaj o jednym drobiazgu, ktoś ma interes w tym, żebyś ty tak właśnie myślał, jak tego chce autor pisaniny. Bo to jest proste, on z tego żyje, żeby ludzi tak myślących, kupujących dany produkt intelektualny było więcej, dlatego umiarkowany sceptycyzm w czytaniu jest konieczny. Podobnie ma się sprawa w interakcji ze znajomymi, mamy do czynienia z czymś takim jak wpływ innych na swoją osobowość, który siłą rzeczy jest całkowicie naturalny. Do tego trzeba podchodzić bardzo rozważnie, a czasem trzeba umieć powiedzieć „nie” , „nie chcę”, „ chcę być sobą” . Jeżeli masz do czynienia z osobą mądrą, uszanuje to, uszanuje ciebie jako człowieka, a nie jako potencjalny obiekt, który musi zostać przekonany do innych, nie swoich racji, a więc bywa przymuszany do przyjęcia innych poglądów. Po prostu zdarza się, że mamy do czynienia z próbą narzucenia innego światopoglądu, bo indoktrynująca osoba jest święcie przekonana do swoich racji, bo jest kierowana przez jakąś jedynie słuszną myśl przewodnią. W praktyce jesteśmy przekonywani nawet nie przez tego człowieka, a przez idee, które głosi i uznaje, że są słuszne, a inne, w jego objawionym przekonaniu, są nic nie warte. Argumentacja „bo ja tak chcę” i „tak musi być”, to żaden argument. Czasami trzeba odpowiedzieć słowami Marcina Lutra „Tu stoję i nie ustąpię”.
Jedna uwaga, myślę, że istotna, żeby było jasne. Zajmuje sie w moich recenzjach przede wszystkim książkami, które czytam, a potem recenzuję. Podobieństwo do sytuacji rzeczywistych jest jedynie przypadkowe. Czytam księżkę, interpretuję, i często, gęsto się pojawiają moje myśli skojarzenia, dotyczące nie tyle samej treści lecz jej przełożenia, chociażby na mój indywidualny sposób rozumowania. To są moje interpretacje, nie każdy musi się z tym zgadzać. Mam nadzieję, że to jest jasne i zrozumiałe przez was moi drodzy czytelnicy.
Natomiast co do tego motywu, żeby odbierać czytane treści w sposób świadomy, myślący, to już się pojawiało w moich recenzjach nie raz. Teraz postanowiłem przedstawić, czysto hipotetycznie, do czego może prowadzić brak myślenia w czytaniu, do niekontrolowanego przewartościowania samego siebie. Przewartościowanie kwestii typowo aksjologicznych w czytaniu jest czymś naturalnym, ale trzeba uważać, bo ta granica między świadomym, a nieświadomym przewartościowaniem, jest bardzo cienka, niezauważalna i może prowadzić na manowce.
I właśnie dlatego przed tym przestrzegam.
Jak napisałem w recenzji "Dom z papieru" Domingueza książki mogą nawet zabijać, a więc trzeba się z nimi obchodzić ostrożnie z niczym materiałem wybuchowym. Pomyślcie dlaczego książki trafiały na indeksy ksiąg zakazanych i bywały palone na stosie, podobnie jak ich czytelnicy, a także namiętnie zabawiali się nimi cenzorzy? Pewnie to się nadal zdarza w niektórych krajach i będzie zdarzać. Osobiście nie chcę, żeby to się przydarzyło kiedykolwiek tutaj, w naszym pięknym kraju nad Wisłą.
Rozpracowując książkę zatytułowaną "Źródło", pod tym kątem świadomego bycia sobą, jest to książka dla każdego z nas. Choć nie wątpię, każdy z was będzie miał w tej materii swoje własne przemyślenia, niekoniecznie zgodne z moimi co do tej książki. Po prostu taka jest natura dobrej książki, że im książka bardziej genialna, tym możliwych interpretacji jest więcej. Mam tego świadomość, że moje recenzje są zobiektywizowane subiektywnie. Ta książka ma nam za zadanie dać nam do przemyślenia: jakie jest nasze życie?, kim jesteśmy?
Ta książka, jest to po prostu książka o życiu, o tym, że nie zawsze, lepsze stanowiska w społeczeństwie mają ludzie, mają właściwe do tego predyspozycje. Po prostu lepiej mają Ci, którzy kombinują, idą na skróty. Nie myślą, bo i po co, że jeśli ich rola społeczna przekracza ich kompetencje, to się mogą na tym przejechać, bo to się w końcu wyda. I wtedy skończą marnie. A jeśli ktoś ma wiedzę, kompetencję i na siłę się nie pcha, żeby odgrywać takie czy inne role społeczne, być może, że nigdy nie zostanie zauważony, to prawda, ale też jeżeli ktoś jest zdolny naprawdę lepszy, to jest szansa trafi na swój czas, kiedy będzie miał okazję się wykazać. Trzeba mieć jedno, przekonanie co do własnej wartości, nawet jeżeli w życiu się tak dokładnie pieprzy, że tego nie widać, że miałoby być kiedykolwiek lepiej. Sęk w tym, że życie jest pełne niespodzianek, i nigdy nic nie wiadomo.
W książce mamy dwóch kumpli ze studiów, którzy reprezentują dwie postawy życiowe; Petera Keatinga, i Howarda Roarka. Pierwszy podąża łatwiejszą drogą wyczuwa obowiązujące trendy, przyjmuje za swój pogląd obowiązującą przestarzałą estetykę w architekturze, i ma lepiej w życiu dobrą pracę, układy, pozycje, pieniądze. Natomiast ten drugi mający naturę wiecznego buntownika, ale też zna swoją wartość, i wie, że jego rewolucyjne architektoniczne koncepcje są dużo lepsze i że kiedyś muszą wygrać. Roark jest pewny swego, swoich racji, swojej wartości. Jest twardy, świadomie obrał, trudną drogę życiową, podąża okrężną drogą. Jest to droga na tyle trudna, że kilkukrotnie musiał zawiesić działalność pracy w zawodzie, i pracuje fizycznie. Mało tego Roark otarł się o wiezienie. Ale nie przejął się zbytnio groźbą odsiadki. Cóż ryzyko zawodowe. A Keating choć pozornie dobrze mu się wiedzie ma bęcki, bo się w końcu wydało, że jest beznadziejny po prostu.
A więc wygrał Roark, bo jest lepszy, bo przekonał klientów, do swoich koncepcji. Podziwiam gościa to naprawdę twardy gość. Autorka jest przekonana, że tacy ludzie robią postęp, którzy chociaż sami mają przerąbane w życiu, to jednak pchają cały interes zwany postępem do przodu. A więc przesłanie „ Źródła” w przeciwieństwie do „ Atlasu zbuntowanego jest pozytywne.
Uwielbiam takie książki, które zmuszają mózgownicę do robienia z niej prawidłowego użytku, do myślenia, bo bańka, po prostu musi być porządnie trenowana intelektualnymi potrawami, żeby działała prawidłowo. Książka jest fascynująca, do mnie trafiła, dała do myślenia. Nie ma opcji warto takie książki jak „Źródło” czytać.
Zdecydowanie polecam
Ayn Rand przekonuje nas w swoich książkach, że filozofia, to nie jest jałowe ględzenie akademików, albo co gorsza żuli, którzy nic lepszego do roboty nie mają, tylko piją napoje wysokoprocentowe i się im w głowach przewraca i filozofują. Filozofia, to taki specyficzny wynalazek, trudny do zrozumienia, przez co mało kto jest w stanie przez swoją łepetynę ją przetrawić, co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-07-02
Lubię uprawiać wyczynowo ekstremalne czytanie plenerowe, dzisiaj docierając nad jeziorko wytargałem z plecaka "Córkę łupieżcy" Jacka Dukaja. Czytałem i już po kilku zdaniach było widać, że to po prostu piękna książka. Piękna i w dodatku tak niesamowita, że oderwać się od niej nie mogłem. Mamy tutaj zadziwiające połączenie Lema z Sapkowskim i Dickiem na dokładkę. Wszystko to napisane ładnie w Dukajowskim stylu. Choć mam wrażenie, że w tej książce Dukaj najbardziej zbliżył się do Lema. Jak na Dukaja książka jest prosta, ale proszę nie dajcie się zwieść, bo prosta ta książka nie jest. Żeby ją przeczytać gładko do poduni, trzeba się dobrze wyszkolić w Dukajowskiej i Lemowskiej pisaninie, nie zaszkodzi czytać regularnie coś z filozofii.
W "Córki łupieżcy" mamy dwa światy alternatywne, obydwa równie odjechane. Niby ten świat główny, jest rzeczywisty, główna bohaterka Zuzanna, zwana też Zuzą, mieszka w Krakowie? Ale jaki to jest Kraków? Mamy tu w najlepsze elfickie, możliwe również, że krasnoludzkie dzielnice, i inne zamieszkane, przez tzw nieludzi. Polska należy do Unii Europejskiej, ale po prawdzie, bliżej z opisu do Aedirn czy Redanii z sagi o wiedźminie niż z normalnej rzeczywistości. a więc tzw główna rzeczywistość, również jest światem alternatywnym. Nie zapominajmy, że świat Sapkowskiego ma swoją współczesność i prawdopodobnie Sapkowski jakby chciał ze swojej pisaniny zrobić science fiction spokojnie dałby radę. Skoro Achaja u Ziemiańskiego mogła sobie spokojnie tysiąc lat przeżyć, z tego co orientuje, więc żaden problem, żeby co niektórzy bohaterowie mogli się przenieść w czasie albo coś. Nie zapominajmy Ciri odwalała takie numery, trudno powiedzieć gdzie jej nie było, w tej swojej wędrówce między światowej jaką uskuteczniła. No cóż w fantastyce nie takie numery odchodzą i właśnie dlatego jest tak fascynująca. Jeżeli do czegoś fantastyka jest podobna to tylko do filozofii. Filozofowie wymyślają różne porąbane koncepcje, które normalnym ludziom się nie przyśniły nigdy. Być może dlatego w książkach fantastycznych nawiązań do filozofii jest tak niesamowicie dużo.
W tym świecie Dukaja występuje coś takiego jak jak świat wirtualny. Ludzie śnią, jak to Dukaj piszę, lśnią. Normalnie ludzie w czasie, snu grają w gry, konktują się czy to za pomocą portali społecznościowych czy tylko maili, rozmawiają ze sobą, czytają wiadomości i wiele, wiele innych rzeczy jakie ooferuje dzisiaj internet. Ludzie wprowadzają się w stan tego snu/lsnu różnymi metodami. Na przykład wpieprzają ubik, cokolwiek to ma być? Ta wirtualność różni się tylko tym, że ludzie żyjący mogą sobie w najlepsze rozmawiać z ludźmi, którzy na tamten świat się wybrali. Podobną sytuację mamy w książce " Ubik" Dicka. Mało tego można nawiązać kontakt z ludźmi, którzy się nie urodzili. Zuza rozmawia sobie z kuzynką Maleną, która niebawem ma się urodzić. A więc mamy tu jawne nawiązanie do filozofii duszy Platona. A więc mamy empiryczny dowód na to tutaj, że filozofowie są hardcorowymi fantastami.
No właśnie wspomniałem wcześniej o dwóch światach alternatywnych w recenzowanej książce. Więc trzeba kontynuować pisać o co chodzi? Teoretycznie wygląda na to, że ten drugi świat, a mianowicie tajemnicze miasto, to są po prostu zaświaty, bo to miasto jest nieskończonością, jest wszystkimi miastami we wszechświecie jednocześnie. Wszystko byłoby ładnie pięknie, gdyby nie to, że Zuza, główna bohaterka do tego miasta wchodzi sobie kiedy chce, a przecież żyje. A więc czyżby tajemnicze miasto było światem Pomiędzy tak jak chce tego Grzędowicz w książce " Popiół i kurz. Opowieści ze świata Pomiędzy"? Zuza kiedyś chodziła po tym tajemniczym mieście ze swoim ojcem Janem, który zaginął. Po prostu tytuł sugeruje, że był typem spod ciemnej gwiazdy i komuś się naraził. Zuza wędrując po tajemniczym mieście, przypomina sobie, że kiedyś już tu była dawno temu. Dukaj to nazywa archeologią pamięci. Czyżby sugerował, że pamięci mamy zachowane, różne dziwne rzeczy, czasem o tym śnimy, a po prostu o tym nie pamiętamy. Jeżeli już, jeżeli to jest to co mam na myśli. raczej powinno się to określać jako archeologia podświadomości.
Co tu dużo mówić, jestem pełen zachwytu.
Nie ma co zwlekać, warto książkę dorwać i koniecznie przeczytać.
Lubię uprawiać wyczynowo ekstremalne czytanie plenerowe, dzisiaj docierając nad jeziorko wytargałem z plecaka "Córkę łupieżcy" Jacka Dukaja. Czytałem i już po kilku zdaniach było widać, że to po prostu piękna książka. Piękna i w dodatku tak niesamowita, że oderwać się od niej nie mogłem. Mamy tutaj zadziwiające połączenie Lema z Sapkowskim i Dickiem na dokładkę. Wszystko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-06-19
Zbliża się czas nieuchronnych rozstrzygnięć w sadze o wiedźminie i trzeba się przyjrzeć jak Sapkowski rozwiązał problem zakończenia opisywanej historii. Jeżeli myślicie, że znajdziecie tu jakiś koniec jak to w bajkach bywa, wygra dobro, a zło weźmie cięgi, to się mylicie drodzy czytelnicy, bo po prawdzie ta historia nie ma początku, ani końca. Jest tak bo ten świat bajkowy Sapkowskiego jest realny aż do bólu realny, chociażby dlatego, że mamy tam osobników jak najbardziej realnych, ludzi z krwi i kości, chociażby łysych, którzy mają zwyczaj zamawiać piwko używając nazistowskiego pozdrowienia. Ci panowie, którzy nawet zimą czapek nie noszą* sprowokowali rzeź nieludzi, przede wszystkim krasnoludów, w Rivii. Mimo tego, że ten świat jest bajkowy mamy mnóstwo stworów nierzeczywistych, to jednak jest on realny, bo te wszystkie inteligentne stwory są zadziwiająco ludzkie. W przeciwieństwie do tego co mamy u Tolkiena elfy, nie są dobre, są dokładnie tacy sami jak inni, maja swoje interesy, chociażby nic im nie przeszkadza, w tym, żeby zgodzić się na to, żeby Nilfgaard utworzył państwo elfickie Dolinę Kwiatów. Elfy choć są piękne i inteligentne, to również potrafią być wredne i złe. A więc rola elfów jest zbliżona do tego co mamy u Kiryła Yeskowa, w książce ”Ostatni władca pierścienia”. W tym świecie ani dobro ni zło nie jest w stanie wygrać tej odwiecznej batalii, która toczyć będzie się zawsze. Nie ma tak dobrze, jeżeli ktoś myślał, że ta saga jest o mutancie, który zarabia na życie na zabijaniem potworów to się mylicie. Oczywiście jest on głównym bohaterem, to jemu przeznaczono księżniczkę Ciri, dziecko niespodziankę, ale ta historia ma nieskończenie wiele głębi, zawiera w sobie nieskończenie wiele różnych historii. Mało tego ta historia toczy się w wielu wymiarach równoległych i czasowych, mamy bardzo wiele retrospekcji czasowych, sięgających setek jeżeli nie tysięcy lat nawet. Oczywiście motyw wielu światów równoległych pojawia się regularnie w fantastyce, jednak co tu mamy do czynienia jest zbliżone do pomysłu książek o granicy małżeństwa Diaczenków.
Ciri została panią jeziora, uwięziona przez elfy w jednym ze światów równoległych, który wcześniej opanowali, bo swój rozpieprzyli, a więc nic nie różnią się od nas. Ale Ciri nie da się uwięzić, może podróżować gdzie chce po wielu światach równoległych i nikt nie może jej powstrzymać, jej magia jest tak potężna. A więc stawka gry o dziecko niespodziankę jest niewyobrażalnie wysoka. Każdy próbuje szczęścia.
Ktoś kto się orientuje w temacie co my tu mamy, zaraz powie, co ja tu wymyślam, przecież wojna się skończyła Nilfgaard ją przegrał i zawarto pokój cintryjski, a więc teoretycznie dobro wygrało.
Ale zacznijmy od początku, jaka to przegrana czarnych, czyli Nilfgaardu? W bitwie pod Brenną, w której w istocie wrogie sobie wojska nieźle zarzynały się nawzajem, siły były wyrównane, żadna ze stron nie była w stanie osiągnąć przewagi, obydwie strony walczyły równie dzielnie, po prostu jedna ze stron była dzielna minutę dłużej nic więcej. W tej bitwie wzięły udział które wzięły udział wojska Północy, a więc armie królestw północnych i Południa, czyli Cesarstwa Nilfgaardu. Jasne, że Nilfgardczycy ją przegrali i doszło do zawarcia traktatu pokojowego, który był gównianym kompromisem, a te mają to do siebie, że z natury rzeczy są zarzewiem kolejnych konfliktów. Ale jaka to była przegrana cesarz Emhyr var Emreist, swoją drogą wydało się kim jest ten osobnik i dlaczego robił tyle zamieszania o cintryjską księżniczkę, spustoszył ogniem i mieczem porządnie spore połacie kilku królestw doprowadzając je do ruiny gospodarczej uzależniając je od Nilfgaardu i neutralnego Koviru, który wspomagając nieoficjalnie finansowo Redanię, walnie przyczynił się, do wygranej Północy pod Brenną.
Ale właśnie co ta wojna rozwiązała? Na pewno nie to, że zło zostało pokonane, bo jeszcze atrament traktatu pokoju w Cintrze nie wysechł, a mamy rzeź nieludzi w Rivii. Na wojnie zginęło trochę ludzi, a władcy ugrali jakieś tam swoje interesy polityczne ponad głowami ludzi, którzy ginęli za kraj ten czy inny. A więc ta wojna nic nie rozwiązała to co te wojny są warte skoro niczego nie wnoszą ponad to, że są powtarzalne. Stratedzy piszą strategie wojenne po to, żeby te same błędy były powtarzane. Choć same wojny każde z osobna jednak są troszkę inne i nie da się zastosować strategii z poprzednich wojen. Na papierku wszystko ładnie pięknie wygląda, a rzeczywistość pisze zaskakujące scenariusze, a więc w każdej wojnie nigdy nie jest tak jak to sobie wojskowi zaplanowali.
W sumie piszę tyle o tej wojnie, a po prawdzie ta wojna jest mało istotna, po prostu są elementem procesów dziejotwórczych, wynika to z natury ludzkiej, że ludzie mają to w naturze, że co jakiś czas profilaktycznie muszą pozarzynać się nawzajem. Na świecie zawsze gdzieś jest jakaś wojna, a więc wojna jest elementem krajobrazu, jest żywiołem, spada znienacka i powoduje tyle nieszczęść. A tak naprawdę chodzi o coś innego nie o dobro i zło, a więc jeśli nie o nie, to o co właściwie. A zasadniczym pytaniem jest możliwość przetrwania, bo jak każdy gatunek na ziemi jesteśmy zagrożeni chociażby katastrofami naturalnymi. Mamy tą przewagę, że potrafimy myśleć, czy potrafimy używać myślenia.
Saga Sapkowskiego ma ewidentnie przesłanie filozoficzne, pytań filozoficznych jest tu bez liku, chociażby chociażby o przeznaczenie. W końcu Ciri została Geraltowi przeznaczona, a ten mimo, że wiemy, że jest z natury sceptykiem przyjmuje to przeznaczenie. Na samym końcu pytanie związane z przeznaczeniem: czy wiedźmin może przestać być wiedźminem? Rozważań typowo religijnych tu nie ma, ale mam wrażenie, że pytania o rolę Boga w tym całym interesie zwanym wszechświatem są. Bo jeżeli w świecie Sapkowskiego mamy teorie wielości światów, chociażby tak jak w „Peanatemie” Stevensona, a więc pytania skąd się to wszystko wzięły. Jeżeli większość postać i w książce wierzy w przeznaczenie, a wiara w fatalizm wiąże się ściśle z tym, że wszystko zostało z góry precyzyjnie zaplanowane przez Boga, a w konsekwencji czego byśmy nie zrobili, to i tak nie ma znaczenia, bo tak miało być. A jeżeli tak jest, jeżeli jest przeznaczenie, to jaka jest nasza odpowiedzialność za nasze czyny, a z tym rodzą się pytania o wolność, a także o samego Boga, jaka jest jego rola?
Tom zatytułowany „Pani jeziora” jest naprawdę niezły. Mamy Ciri, uciekającą elfom , błąkającą się po milionach światów równoległych, mamy obrazy, czy to Yennefer, wciąż uwięzionej, przez Vilgefortza, czy to Geralta zamarźniętego gdzieś na pustkowiu, podążającego na pomoc Ciri, niczym natchniony rycerz gdzie w najlepsze hula śnieżyca. Czy Geralt, Yennefer i Ciri się odnajdą?
Pod koniec poprzedniego tomu Ciri trafiła do wieży Jaskółki, bo chciała nawiać na Thanned, żeby wrócić do Aretuzy, szkoły czarodziejek, a więc mamy tu po raz kolejny literackie nawiązanie do Trudy Canawan. Ciri się ta sztuka nie udała, bo przechwycili ją elfy i przetransferowali do innego świata równoległego. Podobno Ciri mając takie zdolności mogłaby przenosić całe zagrożone cywilizacje z jednego świata do drugiego, jeżeli byłby w tym jakaś prawda, to byłoby bezcenne, ale czy to jest możliwe, Ciri nie ufała jakoś elfom. Ci tak samo jak wszyscy, z wyjątkiem Geralta i Yennefer, którzy Ciri jak córkę traktują, chcą ją po prostu zapłodnić, bo według legend dziecko Ciri, będzie rządzić światem.
Co tu więcej można dodać? Zdecydowanie warto przeczytać całą sagę o wiedźminie i niesamowicie się wciągnąć, i to tak, że oderwać się nie można.
Polecam.
Ad
* Piosenka zespołu Big Cyc, Ballada o smutnym skinie
Zbliża się czas nieuchronnych rozstrzygnięć w sadze o wiedźminie i trzeba się przyjrzeć jak Sapkowski rozwiązał problem zakończenia opisywanej historii. Jeżeli myślicie, że znajdziecie tu jakiś koniec jak to w bajkach bywa, wygra dobro, a zło weźmie cięgi, to się mylicie drodzy czytelnicy, bo po prawdzie ta historia nie ma początku, ani końca. Jest tak bo ten świat...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Rzeźnik drzew [ w: ] A. Pilipiuk, Rzeźnik drzew
Jak wiemy z literatury fantasy drzewa potrafią narobić nielichych kłopotów. Zwłaszcza jeśli jakimś przypadkiem są lasem, to nawet monarchowie i czarodzieje muszą się nagłowić jak się z problemem uporać. U Tolkiena było kilka lasów, ale najpotężniejszy był las Fangorn, którzy zamieszkiwały, rosły entowe drzewa. Jak wiemy zadarł z drzewkami czarodziej Saruman i wiemy jak to się skończyło, ten agent Saurona praktycznie wypadł z gry w wojnie o pierścień. Oczywiście drzewa dobrze kombinowały i wiedziały, że bez wsparcia Gandalfa będzie krucho, no ale też biały czarodziej, nowy przywódca Rady Czarodziejów, dobrze wiedział jaka jest potęga drzew i one pomogą przywrócić równowagę w przyrodzie, no i w dobrej sprawie. Sapkowski pisząc o przygodach pewnego wiedźmina również zawarł mnóstwo ekologicznych motywów. Pojawił się las Brookilon, co prawda drzewa u polskiego mistrza fantasy potrzebowały opiekunek driad, ale i tak zamieszanie było niezłe o ten kawałek terenu. Geraltowi też to się przydało, kiedy musiał się zregenerować i trafił do Brookilonu.
Tym tropem poszedł też Andrzej Pilipiuk pisząc w opowiadaniu zatytułowanym "Rzeźnik drzew" , pisał o kilku drzewach, m. in. o drzewach z cmentarza Powązkowskiego w Warszawie.
Wiadomo sam tytuł mówiący o ludziach zajmującymi się niesfornymi drzewami, czyli rzeźnikach drzew, brzmi dosyć makabrycznie. No ale wiadomo jak drzewa opanuje jakiś zły demon, bo przecież złe licho potrafi wbić się nie tylko w człowieka i go opętać, ale też w zwierzęta czy rośliny. Dużym materiałem poznawczym jest sama Biblia, w której mamy, że cały legion diabłów został przegnany do stada świń. Zwierzątka niestety nadawały się do utylizacji. Ale też mieliśmy tam o roślinach, które nie rodziły owoców i co dobry rolnik miał z tym robić. Czy to tylko sens metaforyczny był czy jakiś inny jeszcze można tego domniemywać.
O rzeźnikach drzew dowiadujemy się, że to zawód z przeszłości, niemal wymarły, miał swoją cechową specyfikę, co sugerowałoby średniowieczne pochodzenie tego cechu. Zleceniodawca był ksiądz proboszcz, bo zrozumiał, że coś jest nie tak z drzewem z przypuszczeniem, że mogą to być problemy natury nadprzyrodzonej i trzeba rady szukać. Dowiedział się o rzeźnikach drzew i wezwał fachowca, pana Marka Sypkiego i ten wziął się za robotę.
Opowiadanie teoretycznie jest banalne. Polega na tym, że był problem, złe drzewo, fachowiec wziął się za robotę i no problem. No ale sam koncept drzew, które zdrowo rozrabiają nawiązuje do klasyków fantasy i przez to opowiadanie stało się bardzo ciekawe i na pewno niebanalne. To opowiadanie i cały tom zawierający 12 opowiadań jest niezwykle ciekawy. Polecam
Rzeźnik drzew [ w: ] A. Pilipiuk, Rzeźnik drzew
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJak wiemy z literatury fantasy drzewa potrafią narobić nielichych kłopotów. Zwłaszcza jeśli jakimś przypadkiem są lasem, to nawet monarchowie i czarodzieje muszą się nagłowić jak się z problemem uporać. U Tolkiena było kilka lasów, ale najpotężniejszy był las Fangorn, którzy zamieszkiwały, rosły entowe drzewa. Jak wiemy...