-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński6
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać9
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2018-02-27
1996
2018-02-28
Powieść napisana w formie luźnych wspomnień (bardzo wnikliwych zawodowych i skrzętnie tłumionych prywatnych) angielskiego kamerdynera starej szkoły, z typowymi dla takiej osoby dobrymi manierami, rezerwą i humorem, a więc przeważnie brakiem humoru (choć antyhumor ten potrafi być zabawny sam w sobie:). W tle zakulisowa polityka brytyjsko-niemiecka okresu międzywojnia (zwłaszcza moje ulubione "nastroje"). A wszystko to nieskazitelnie wysłowione, pełne dystynkcji i - tak ważnej dla głównego bohatera - "godności", pod którą Stevens starannie zamiata wszelkie emocje. Na szczęście nie całkiem skutecznie. Choć dość, by wzbudzić mój podziw.
Powieść napisana w formie luźnych wspomnień (bardzo wnikliwych zawodowych i skrzętnie tłumionych prywatnych) angielskiego kamerdynera starej szkoły, z typowymi dla takiej osoby dobrymi manierami, rezerwą i humorem, a więc przeważnie brakiem humoru (choć antyhumor ten potrafi być zabawny sam w sobie:). W tle zakulisowa polityka brytyjsko-niemiecka okresu międzywojnia...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-25
"W Sajgonie siedziało się jak w stulonych płatkach zatrutego kwiatu, gdzie toksyczna historia upierdoliła wszystko u samych korzeni".
"Mijał rok, potem następny, pora deszczowa, pora sucha, a nam się pomysły zużywały szybciej niż amunicja w M16, ciągle było o tym, że to słuszna i sprawiedliwa wojna, że da się ją wygrać, że właściwie to już prawie ją wygraliśmy - a ona sobie trwała i trwała. Kiedy wszystkie prognozy motywacji i strategii obracają się przeciwko tobie i zostajesz z krwią towarzyszy na rękach, zwykłe "pardon" to po prostu za mało. Nie ma nic bardziej żenującego niż wojna, która nie idzie zgodnie z planem".
Trudno przecenić wartość informacyjną tej książki, a jednak najbardziej fascynuje język, jakim została napisana (Herr miał bardzo konkretny, oszczędny styl. mimo to potrafił perfekcyjnie odmalować obraz sytuacji. czasem jednym słowem. jak snajper) i rewelacyjnie przetłumaczona przez Krzysztofa Majera. "Depesze" to prawdziwa poezja faktu. Tym właśnie broni się (dziś, ponad 40 lat od zakończenia działań wojennych, kiedy o Wietnamie wiemy już teoretycznie wszystko, również z filmów, przy których Herr pracował: "Czasu apokalipsy" Coppoli, do którego napisał voice-overy i "Full Metal Jacket"* Kubricka, gdzie był współautorem scenariusza) i będzie się bronić mimo upływu czasu.
Dzieło Herra to z jednej strony zbiór luźnych achronologicznych historyjek i refleksji z wietnamskiej wojny, które zapadają w pamięć detalami i świetnie oddają klimat wydarzeń i miejsca, z drugiej - fantastyczne studium różnych rodzajów przekazu. Autor konsekwentnie przeciwstawia tu sobie różne typy relacji: opowieści uczestników wojny (żołnierzy, korespondentów), relacje dziennikarzy (od brutalnie szczerych po napisane pod dyktando dowództwa), komunikaty wojskowe i oświadczenia rzeczników rządowego centrum informacyjnego. Dla mnie najciekawszy okazał się przedostatni rozdział pt. "Koledzy" poświęcony pracy korespondentów wojennych. Wiele lat temu zdarzyło mi się obejrzeć "Dom Frankiego" i od tego czasu jestem zafascynowana Timem Pagem i Seanem Flynnem, a Herr poświęca im tu parę ustępów. Swój fragment dostał też Dana Stone - postać nie mniej legendarna.
Polecam (żałując, że mnie tego nie polecono) czytanie tej książki przy dźwiękach muzyki Hendrixa, Rolling Stonesów, a zwłaszcza Franka Zappy i The Mothers of Invention, z nieoficjalnym hymnem korespondentów - "Trouble Every Day". Myślę, że w takiej oprawie "Depesze" smakowałyby mi jeszcze bardziej.
*"Ten jeden film" o Wietnamie, który musicie obejrzeć. Tak jak "Depesze" to właśnie "ta jedna książka".
"W Sajgonie siedziało się jak w stulonych płatkach zatrutego kwiatu, gdzie toksyczna historia upierdoliła wszystko u samych korzeni".
"Mijał rok, potem następny, pora deszczowa, pora sucha, a nam się pomysły zużywały szybciej niż amunicja w M16, ciągle było o tym, że to słuszna i sprawiedliwa wojna, że da się ją wygrać, że właściwie to już prawie ją wygraliśmy - a ona...
2017-03-30
Muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś innego (wyobrażałam sobie, że to książka stricte o młodych polskich nacjonalistach), a dostałam po pierwsze obuchem (zwłaszcza początek obfituje w sceny, których nie sposób sobie odwyobrazić i których zresztą odwyobrażać sobie nie chcę. ktoś musi o tym wszystkim pamiętać), po drugie - dużo więcej, niż mogłabym sobie wymarzyć. Historię Białegostoku, którego już nie ma (żydowskiego, o którym miasto bardzo skutecznie próbuje zapomnieć), nieszczęsną historię całego Podlasia (Jedwabne i wyczyny Burego to tylko czubek góry lodowej), poczet polskich "narodowców", dzieje podlaskiego disco polo, historię cudów niemaryjnych i medycznych itd. A jak to jest napisane! Samo się czyta. Chwyta za serce, przeraża, zachwyca. Jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w życiu.
Muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś innego (wyobrażałam sobie, że to książka stricte o młodych polskich nacjonalistach), a dostałam po pierwsze obuchem (zwłaszcza początek obfituje w sceny, których nie sposób sobie odwyobrazić i których zresztą odwyobrażać sobie nie chcę. ktoś musi o tym wszystkim pamiętać), po drugie - dużo więcej, niż mogłabym sobie wymarzyć....
więcej mniej Pokaż mimo to2012-01
2015-05-15
2005
1998-06-01
2001-01-01
2001-01-01
1997-07-01
2001-01-01
Gdyby John Steinbeck pisywał historyczne romanse, byłabym ich największą fanką. I tak też mi się czytało "Przeminęło z wiatrem". Jak powieści Steinbecka (a nie ma pisarza, którego pióro ceniłabym bardziej). Literatura z takim flowem (językowym i fabularnym) może sobie pozwolić na wszystko. Na wyczerpujące kreślenie tła historycznego (od którego to rytuału - ku mojemu nieskończonemu zachwytowi - zaczyna się tu niemal każdy rozdział), na malownicze opisy przyrody (które tak trudno znieść chociażby w "Nad Niemnem"), na rozkładanie na części pierwsze tematu kobiecej garderoby, a nawet na tańce, hulanki i namiętne pocałunki bez ryzyka utraty czci (choćby nie wiem co, nikt poważny nie nazwie tej książki "romansidłem". to po prostu JEST klasyka).
Dzieło Margaret Mitchell to właściwie książka o rycerzach. O rycerzach i awanturnikach (co się akurat zlewa w jedno w przypadku najciekawszego męskiego bohatera wszech czasów - Rhetta Butlera). I o uwięzionych (w swych pałacach i rygorach konwenansu) księżniczkach amerykańskiego Południa (z tą najbardziej przebojową ever na czele). Z początku toczących bitwy o męskie serca (swoją drogą, to niesamowite, jak wiele spostrzeżeń Scarlett O'Hary na temat mężczyzn to wciąż prawda), a później o wszystko inne. Zawieruszonych w wojnie, zmobilizowanych i zaktywizowanych "zawodowo", małymi kroczkami (lub tak jak Scarlett dużymi susami) wybijających się na feminizm. Jeśli "Przeminęło z wiatrem" jest opowieścią o upadku niewolnictwa w USA (dla mnie jest to przede wszystkim rzecz o konsekwencjach zabawy w wojnę i bawienia się ludźmi), to bardziej o schyłku niewolnictwa kobiet, niż czarnoskórych mieszkańców Ameryki. A choć tych ostatnich autorka portretuje niekoniecznie pochlebnie, warto pamiętać, że po pierwsze jest to książka o rasistach i ich punkcie widzenia na secesję, a po drugie że wyobrażenie Mitchell o Rekonstrukcji licowało z ówczesnym stanem wiedzy na ten temat.
Ps. Jeśli przypadkiem - tak jak ja - jesteście fanami "Niebieskiego roweru" Régine Deforges, a omijaliście dotąd "Przeminęło z wiatrem", to polecam się przełamać. Zasadniczy szkielet francuskiej trylogii i rysy charakterologiczne co ważniejszych bohaterów faktycznie zostały zerżnięte od Mitchell (o co nie mogłabym mieć żalu, bo "mnie się podobają melodie, które już raz słyszałam"). Warto się przywitać z pierwowzorem. Tak jak znając pierwowzór, wciąż warto sięgnąć po Deforges.
Gdyby John Steinbeck pisywał historyczne romanse, byłabym ich największą fanką. I tak też mi się czytało "Przeminęło z wiatrem". Jak powieści Steinbecka (a nie ma pisarza, którego pióro ceniłabym bardziej). Literatura z takim flowem (językowym i fabularnym) może sobie pozwolić na wszystko. Na wyczerpujące kreślenie tła historycznego (od którego to rytuału - ku mojemu...
więcej Pokaż mimo to