-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
-
Artykuły„Dwie splecione korony”: mroczna baśń Rachel GilligSonia Miniewicz1
-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2017-05-28
2018-01-19
"Matka pisała długopisem. Ojciec wiecznym piórem. Absurdalne nazwy - myślę, porządkując papiery. Nic nie trwa wiecznie. Ani nawet długo".
Chwilami magazyn Książki. Choć przede wszystkim pamiętnik. Epitafium matki autora, starannie ułożone z przedmiotów, które były dla niej ważne i zwyczajów, które kultywowała. Każdy chciałby mieć taką pamiątkę po najbliższych. Wielu nie pogardziłoby takim (nienapuszonym) pomnikiem. Teraz już wiem, jak to się stało, że Marcin Wicha tak fenomenalnie pisze. To oczywiście talent, ale też pokłosie dorastania pod wpływem takich, a nie innych rodziców. W swoim gatunku "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" to dzieło skończone. Pełne czułości ukrytej między słowami.
"Matka pisała długopisem. Ojciec wiecznym piórem. Absurdalne nazwy - myślę, porządkując papiery. Nic nie trwa wiecznie. Ani nawet długo".
Chwilami magazyn Książki. Choć przede wszystkim pamiętnik. Epitafium matki autora, starannie ułożone z przedmiotów, które były dla niej ważne i zwyczajów, które kultywowała. Każdy chciałby mieć taką pamiątkę po najbliższych. Wielu nie...
2017-12-31
Shit, sex & stand-up! Serio, głównie o tym jest ta książka. Plus jeszcze o alkoholu (jego wielu wariantach i dużych ilościach), feminizmie i maskowaniu brawurą słabości i niepewności. Ale wracając do trzech "S". Stand-upu oczekiwałam, seksu w takiej czy innej formie spodziewałam się też, opowieści o ekskrementach i nie tylko, jednak mnie zaskoczyły. Może dlatego, że nigdy nie oglądałam "Inside Amy Schumer". Jestem jedynie fanką filmu "Wykolejona", do którego Amy napisała scenariusz i którego była gwiazdą. Film okazał się być bardziej autobiograficzny, niż sądziłam (dla wielbicieli produkcji Apatowa "The Girl with the Lower Back Tattoo" jest lekturą obowiązkową). Niestety w książce nie ma co liczyć na taką samą - szczerą, zwariowaną i zabawną - narrację. Jest szczerze (chwilami aż za bardzo. a mówię to ja - osoba, która sama nie zna w tej kwestii umiaru), ale zabawa z tego niewielka. Choć bardzo się starałam, nie za bardzo miałam się tu z czego pośmiać. Co trochę mnie zasmuciło, bo mimo sympatii dla Amy, nie sięgnęłam po tę publikację dlatego, że chciałam się zagłębić w świat jej pluszaków i poznać wszystkich ludzi w jej życiu, którzy mieli problem z kontrolowaniem zwieraczy (szczerze współczuję). Moja sympatia dla autorki też zresztą zmalała. W mniejszym stopniu było to podyktowane jej "brakiem sympatii" dla ludzi, którzy piszą i czytają w miejscach publicznych, osób, które zdrowo się odżywiają, ludzi zbiegających z gór i serialu "The Big Bang Theory".;) W większym - ubarwianiem, przechwałkami i nagromadzeniem kompleksów. Chciałam wierzyć, że Schumer jest silniejszą osobowością (nie mylić z idealną). Dobrze chociaż, że czytało mi się to szybko, lekko i głosem Amy.
Shit, sex & stand-up! Serio, głównie o tym jest ta książka. Plus jeszcze o alkoholu (jego wielu wariantach i dużych ilościach), feminizmie i maskowaniu brawurą słabości i niepewności. Ale wracając do trzech "S". Stand-upu oczekiwałam, seksu w takiej czy innej formie spodziewałam się też, opowieści o ekskrementach i nie tylko, jednak mnie zaskoczyły. Może dlatego, że nigdy...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-25
"W Sajgonie siedziało się jak w stulonych płatkach zatrutego kwiatu, gdzie toksyczna historia upierdoliła wszystko u samych korzeni".
"Mijał rok, potem następny, pora deszczowa, pora sucha, a nam się pomysły zużywały szybciej niż amunicja w M16, ciągle było o tym, że to słuszna i sprawiedliwa wojna, że da się ją wygrać, że właściwie to już prawie ją wygraliśmy - a ona sobie trwała i trwała. Kiedy wszystkie prognozy motywacji i strategii obracają się przeciwko tobie i zostajesz z krwią towarzyszy na rękach, zwykłe "pardon" to po prostu za mało. Nie ma nic bardziej żenującego niż wojna, która nie idzie zgodnie z planem".
Trudno przecenić wartość informacyjną tej książki, a jednak najbardziej fascynuje język, jakim została napisana (Herr miał bardzo konkretny, oszczędny styl. mimo to potrafił perfekcyjnie odmalować obraz sytuacji. czasem jednym słowem. jak snajper) i rewelacyjnie przetłumaczona przez Krzysztofa Majera. "Depesze" to prawdziwa poezja faktu. Tym właśnie broni się (dziś, ponad 40 lat od zakończenia działań wojennych, kiedy o Wietnamie wiemy już teoretycznie wszystko, również z filmów, przy których Herr pracował: "Czasu apokalipsy" Coppoli, do którego napisał voice-overy i "Full Metal Jacket"* Kubricka, gdzie był współautorem scenariusza) i będzie się bronić mimo upływu czasu.
Dzieło Herra to z jednej strony zbiór luźnych achronologicznych historyjek i refleksji z wietnamskiej wojny, które zapadają w pamięć detalami i świetnie oddają klimat wydarzeń i miejsca, z drugiej - fantastyczne studium różnych rodzajów przekazu. Autor konsekwentnie przeciwstawia tu sobie różne typy relacji: opowieści uczestników wojny (żołnierzy, korespondentów), relacje dziennikarzy (od brutalnie szczerych po napisane pod dyktando dowództwa), komunikaty wojskowe i oświadczenia rzeczników rządowego centrum informacyjnego. Dla mnie najciekawszy okazał się przedostatni rozdział pt. "Koledzy" poświęcony pracy korespondentów wojennych. Wiele lat temu zdarzyło mi się obejrzeć "Dom Frankiego" i od tego czasu jestem zafascynowana Timem Pagem i Seanem Flynnem, a Herr poświęca im tu parę ustępów. Swój fragment dostał też Dana Stone - postać nie mniej legendarna.
Polecam (żałując, że mnie tego nie polecono) czytanie tej książki przy dźwiękach muzyki Hendrixa, Rolling Stonesów, a zwłaszcza Franka Zappy i The Mothers of Invention, z nieoficjalnym hymnem korespondentów - "Trouble Every Day". Myślę, że w takiej oprawie "Depesze" smakowałyby mi jeszcze bardziej.
*"Ten jeden film" o Wietnamie, który musicie obejrzeć. Tak jak "Depesze" to właśnie "ta jedna książka".
"W Sajgonie siedziało się jak w stulonych płatkach zatrutego kwiatu, gdzie toksyczna historia upierdoliła wszystko u samych korzeni".
"Mijał rok, potem następny, pora deszczowa, pora sucha, a nam się pomysły zużywały szybciej niż amunicja w M16, ciągle było o tym, że to słuszna i sprawiedliwa wojna, że da się ją wygrać, że właściwie to już prawie ją wygraliśmy - a ona...
2017-12-17
Jako urodzona katastrofistka uwielbiam czytać o wypadkach (każdy jest lekcją, nawet jeśli nie każdy da się przewidzieć). O górach (o wszystkich, ale o żadnych tak jak o Tatrach) - to już w ogóle. Trzeba czymś żyć przez tę większą część roku, gdy człowieka tam nie ma. A tą publikacją - bardzo przestrzenną, obrazową, pełną dynamicznych relacji i trafnych refleksji - da się wręcz żyć bardziej. Czytając, cały czas miałam wrażenie, że jestem na miejscu zdarzeń. Na grani, w skale, w kosówce, w śniegu, w syfonach jaskiń. Jednocześnie jako poszkodowany, ratownik i obserwator. To rzadkie.
"Wołanie w górach" to fenomenalne połączenie genialnej "prasówki" (wspaniała kompilacja różnorodnych źródeł z ich wzorowym podaniem, co ułatwia życie wszystkim tym, którzy chcieliby dowiedzieć się jeszcze więcej i poszperać głębiej) z potokiem bezcennych wspomnień (nie tylko autora, ale też mnóstwa ludzi wzmiankowanych w tej publikacji). Wyjątkowy kurs tatrzańskiej topografii (mamy tu naprawdę ogrom materiału, konsekwentnie pogrupowanego rejonami, co sprawia, że wszystkie wymienione nazwy dość szybko zaczynają się układać w obrazki, które stopniowo łączą się z kolejnymi obrazkami, tworząc tę jedną spójną całość. duża w tym oczywiście zasługa Michała Jagiełły, który mimo dużego przywiązania do faktów, starał się nakreślić żywy, barwny obraz, daleki od suchego stylu przewodników) i must-read dla fanów Kroniki TOPR-u (przyznam, że czytam nałogowo).
Nad książką pastwiłam się długo. Nie dlatego, że ma 800 stron i jest ciężka czy nudna (jeśli góry cokolwiek Was obchodzą, to nie jest), lecz dlatego, że nie umiałam się z nią rozstać. Po połknięciu połowy podświadomie zaczęłam ją oszczędzać. Parę dni temu postanowiłam jednak dokończyć lekturę i nawet się nie obejrzałam, gdy się skończyła. Jak żyć?! A tak serio, to jedna z tych książek, które będę wertować jeszcze nie raz. Stokrotne dzięki, panie Michale, za ten piękny obrazek i moc przygód.
Jako urodzona katastrofistka uwielbiam czytać o wypadkach (każdy jest lekcją, nawet jeśli nie każdy da się przewidzieć). O górach (o wszystkich, ale o żadnych tak jak o Tatrach) - to już w ogóle. Trzeba czymś żyć przez tę większą część roku, gdy człowieka tam nie ma. A tą publikacją - bardzo przestrzenną, obrazową, pełną dynamicznych relacji i trafnych refleksji - da się...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04-22
Tak naprawdę są to trzy książki (trzy zbiory opowieści), ale nieprzypadkowo zebrane w jedną całość i bardzo słusznie zebrane, gdyż razem tworzą wyjątkowe, przekrojowe dzieło - jedną z najlepszych książek o tematyce górskiej, w tym chyba najlepszą tatrzańską. Literaturę, która nic się nie zestarzała. Ani jej treść, ani, o dziwo, język. I która wciąż może ludzi dużo nauczyć. Największe wrażenie robią oczywiście pasjonujące i przejmujące "Tragedie tatrzańskie" - idealnie wpasowane pomiędzy doskonale wprowadzające w temat i zaostrzające apetyt "Sygnały ze skalnych ścian" a tchnące młodzieńczym zapałem i miłością do wspinaczki "Skalne lato" (dzieła Żuławskiego są ułożone chronologicznie - w kolejności ich napisania - i opatrzone bezcennymi przypisami redakcyjnymi). Ano. Miejmy się na baczności, bądźmy przygotowani, nie wstydźmy się bać, ale nie bójmy się też cieszyć magią gór i górami napawać, kochajmy, po prostu z głową, a jednocześnie ze świadomością, że wypadki się zdarzają i czasem nie da się ich uniknąć. Jak to w życiu. Myślę, że Żuławski byłby zadowolony z takiego - nasuwającego się w trakcie lektury - przesłania.
Uwaga na marginesie: Od niedawna książka jest dostępna także w wersji elektronicznej, ale mimo iż nie powala jakością zdjęć (co innego ich treścią. na przykład Giewont widziany z niezabudowanej jeszcze Krupowej Równi robi ogromne wrażenie), a ja decyduję się na papier już tylko w drodze wyjątku, w tym wypadku wciąż wybrałabym papier. Chociaż wcale nie wykluczam dodatkowego zaasekurowania się ebookiem. Do pewnych fragmentów na bank będę wracać.
Tak naprawdę są to trzy książki (trzy zbiory opowieści), ale nieprzypadkowo zebrane w jedną całość i bardzo słusznie zebrane, gdyż razem tworzą wyjątkowe, przekrojowe dzieło - jedną z najlepszych książek o tematyce górskiej, w tym chyba najlepszą tatrzańską. Literaturę, która nic się nie zestarzała. Ani jej treść, ani, o dziwo, język. I która wciąż może ludzi dużo nauczyć....
więcej mniej Pokaż mimo to2003-07
2003-07
2016-12-31
2015-12-13
2015-10-31
2015-05-15
2015-04-22
2005
2001-01-01
"Resort sportu pieczętował się znakiem przedstawiającym kolorowego ludzika. Pojedyncza postać mogła budzić zdziwienie, biorąc pod uwagę ostatnie sukcesy w grach zespołowych, toteż kolejny minister dokonał zmiany, ludzika zastąpiły dwa splecione bumerangi". A to Polska właśnie! :D
Nie ma słów, żeby wyrazić, jak cudowna jest to książka, a zwłaszcza styl autora (zgryźliwie dowcipna i utrafiająca w sedno prostota). Nie ma słów, bo wszystkie zakosił Marcin Wicha. Zwłaszcza rzeczowniki i czasowniki, a przymiotnikami posługiwać się wstyd i propaganda.:)
Jeśli macie ochotę podumać nad użytecznością rzeczy, które nas otaczały i otaczają, chcecie się dowiedzieć, czemu "design", a nie "wzornictwo" i czemu w Polsce nadal jest tak brzydko albo po prostu macie potrzebę powspominać swoje dzieciństwo w PRL-u (i tuż po), to gorąco polecam. Nie mogłam się nie wczuć, nie potrafiłam się oderwać.
"Resort sportu pieczętował się znakiem przedstawiającym kolorowego ludzika. Pojedyncza postać mogła budzić zdziwienie, biorąc pod uwagę ostatnie sukcesy w grach zespołowych, toteż kolejny minister dokonał zmiany, ludzika zastąpiły dwa splecione bumerangi". A to Polska właśnie! :D
więcej Pokaż mimo toNie ma słów, żeby wyrazić, jak cudowna jest to książka, a zwłaszcza styl autora (zgryźliwie...