-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2003
2003
2012-09-23
2012-10-06
2012-10-24
2012-11-11
2013-02-02
2015-02-13
2018-02-25
Wbrew moim przewidywaniom jednak ani Bunsch, ani Gołubiew (język nie jest tak anachroniczny). I trochę tylko "Przeminęło z wiatrem" (panny z Południa również chowano według surowych zasad, też mogły się wyżywać głównie w modlitwie, haftowaniu, tańcu i rodzeniu dzieci. choć głównym podobieństwem jest oczywiście konsekwentne kreślenie rysu historycznego), choć byłby to dobry tytuł dla książki o Jagiellonach. :) Stanowczo natomiast Jasienica.
"Córki Wawelu" to fabularyzowane dzieje dzieci Zygmunta Starego, a zwłaszcza jego 3 najmłodszych córek - Zofii, Anny i Katarzyny - opowiedziane przez pryzmat żywotu faktycznie istniejącej, choć fikcyjnie nakreślonej przez Annę Brzezińską, bystrej i upartej karlicy Dosi. Przy czym jest to opowieść nie tylko o ostatnich Jagiellonach, ich krewnych i powinowatych, ale też o pozycji i miejscu kobiet w średniowiecznej i renesansowej Europie, organizacji królewskich dworów, nauce, szeroko pojętej medycynie, sztuce, rzemiośle, tańcu, rycerskich szrankach, oraz świecie i społeczeństwie XVI-wiecznej Polski i Europy. Wszystko to w formie przeplatanych dialogami niekończących się dygresji. Interesujących, choć chyba niepotrzebnie aż tak piętrowych. Bo ułatwia to wczucie się i wyobrażenie sobie epoki, ale utrudnia wciągnięcie się w fabułę. Pomimo to książka (polecam ją w formie ebooka, bo strasznie się umęczyłam pod tą wielką papierową cegłą) naprawdę ciekawi i angażuje. Wydaje mi się (no może śnię w tej chwili na jawie), że gdyby podręczniki do historii były napisane w taki sposób (przekrojowo, popularyzatorsko, częściowo fabularnie) i takim językiem, łatwiej by było przekonać młodzież, żeby się uczyła.
Wbrew moim przewidywaniom jednak ani Bunsch, ani Gołubiew (język nie jest tak anachroniczny). I trochę tylko "Przeminęło z wiatrem" (panny z Południa również chowano według surowych zasad, też mogły się wyżywać głównie w modlitwie, haftowaniu, tańcu i rodzeniu dzieci. choć głównym podobieństwem jest oczywiście konsekwentne kreślenie rysu historycznego), choć byłby to dobry...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-27
Gdyby John Steinbeck pisywał historyczne romanse, byłabym ich największą fanką. I tak też mi się czytało "Przeminęło z wiatrem". Jak powieści Steinbecka (a nie ma pisarza, którego pióro ceniłabym bardziej). Literatura z takim flowem (językowym i fabularnym) może sobie pozwolić na wszystko. Na wyczerpujące kreślenie tła historycznego (od którego to rytuału - ku mojemu nieskończonemu zachwytowi - zaczyna się tu niemal każdy rozdział), na malownicze opisy przyrody (które tak trudno znieść chociażby w "Nad Niemnem"), na rozkładanie na części pierwsze tematu kobiecej garderoby, a nawet na tańce, hulanki i namiętne pocałunki bez ryzyka utraty czci (choćby nie wiem co, nikt poważny nie nazwie tej książki "romansidłem". to po prostu JEST klasyka).
Dzieło Margaret Mitchell to właściwie książka o rycerzach. O rycerzach i awanturnikach (co się akurat zlewa w jedno w przypadku najciekawszego męskiego bohatera wszech czasów - Rhetta Butlera). I o uwięzionych (w swych pałacach i rygorach konwenansu) księżniczkach amerykańskiego Południa (z tą najbardziej przebojową ever na czele). Z początku toczących bitwy o męskie serca (swoją drogą, to niesamowite, jak wiele spostrzeżeń Scarlett O'Hary na temat mężczyzn to wciąż prawda), a później o wszystko inne. Zawieruszonych w wojnie, zmobilizowanych i zaktywizowanych "zawodowo", małymi kroczkami (lub tak jak Scarlett dużymi susami) wybijających się na feminizm. Jeśli "Przeminęło z wiatrem" jest opowieścią o upadku niewolnictwa w USA (dla mnie jest to przede wszystkim rzecz o konsekwencjach zabawy w wojnę i bawienia się ludźmi), to bardziej o schyłku niewolnictwa kobiet, niż czarnoskórych mieszkańców Ameryki. A choć tych ostatnich autorka portretuje niekoniecznie pochlebnie, warto pamiętać, że po pierwsze jest to książka o rasistach i ich punkcie widzenia na secesję, a po drugie że wyobrażenie Mitchell o Rekonstrukcji licowało z ówczesnym stanem wiedzy na ten temat.
Ps. Jeśli przypadkiem - tak jak ja - jesteście fanami "Niebieskiego roweru" Régine Deforges, a omijaliście dotąd "Przeminęło z wiatrem", to polecam się przełamać. Zasadniczy szkielet francuskiej trylogii i rysy charakterologiczne co ważniejszych bohaterów faktycznie zostały zerżnięte od Mitchell (o co nie mogłabym mieć żalu, bo "mnie się podobają melodie, które już raz słyszałam"). Warto się przywitać z pierwowzorem. Tak jak znając pierwowzór, wciąż warto sięgnąć po Deforges.
Gdyby John Steinbeck pisywał historyczne romanse, byłabym ich największą fanką. I tak też mi się czytało "Przeminęło z wiatrem". Jak powieści Steinbecka (a nie ma pisarza, którego pióro ceniłabym bardziej). Literatura z takim flowem (językowym i fabularnym) może sobie pozwolić na wszystko. Na wyczerpujące kreślenie tła historycznego (od którego to rytuału - ku mojemu...
więcej mniej Pokaż mimo to2003
2003
2003
1996
1995
2012-01
2006-07-01
2003-01-01
2003-01-01
2003-01-01
Największą wadą tej książki jest jej największa zaleta, czyli tło historyczne, albowiem karty zostały rozdane wieki temu i losy bohaterów nie mogą się potoczyć inaczej niż się potoczyły. Książka, choć pełna magii, siłą rzeczy nie daje nadziei na cuda. Całość jest jednak tak genialnie podana (choć niesygnalizowane przeskoki czasowe z początku strasznie mnie rozpraszały), a Cherezińska potrafi człowieka tak przywiązać do wszystkich bohaterów (zarówno "dobrych" jak i "złych"), że nie sposób się od tej opowieści oderwać. Lojalnie ostrzegam, że w trakcie lektury spłakałam się nie raz i do bólu. Mimo to (a może również dlatego) polecam "Koronę śniegu i krwi" z całego serca. To kolejna pozycja po cyklu wiedźmińskim, tetralogii "Kłamcy" i serii "Anielskie zastępy", która podtrzymuje moją wiarę w polską literaturę.
Największą wadą tej książki jest jej największa zaleta, czyli tło historyczne, albowiem karty zostały rozdane wieki temu i losy bohaterów nie mogą się potoczyć inaczej niż się potoczyły. Książka, choć pełna magii, siłą rzeczy nie daje nadziei na cuda. Całość jest jednak tak genialnie podana (choć niesygnalizowane przeskoki czasowe z początku strasznie mnie rozpraszały), a...
więcej Pokaż mimo to