Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Dziękuję za "pastorską" troskę ale nie potrzebuję

Dziękuję za "pastorską" troskę ale nie potrzebuję

Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka Alki Joshi zwróciła moja uwagę swoją minimalistyczną, czerwoną okładką. Czerwień to w kulturze Indii symbol obfitości, ale kolor ten kojarzy się również z kobiecością, krwią, porodem…

Akcja książki rozgrywa się w połowie lat 50-tych tuż po odzyskaniu przez Indie niepodległości. Jej osią jest historia dwóch sióstr. Młodsza- Radha po śmierci ojca i matki opuszcza rodzinną wioskę. Cały jej dobytek stanowi kilka pamiątek po rodzicach, które niesie w glinianym dzbanie. Wyrusza, by odnaleźć swoją starszą siostrę Lakszmi. Tymczasem Lakszmi nie jest nawet świadoma istnienia młodszej siostry. Mieszka w dużym mieście, zarabia na życie ozdabiając henną ciała bogatych kobiet, próbuje dokończyć budowę własnego domu i wciąż wierzy, że będzie mogła zaprosić do niego swoich rodziców oraz że wybaczą jej oni pewną rzecz, której dopuściła się przed laty.

Co przyniesie obu kobietom nieoczekiwane spotkanie? Jak Lakszmi poradzi sobie z opieką nad siostrą? Czy uda jej się zbudować z nią relacje? I jak Radha odnajdzie się w dużym mieście, gdzie będzie musiała nauczyć się tylu nowych rzeczy i gdzie rzeczywistość tak bardzo się różni od tej do której była przyzwyczajona w swej rodzinnej wiosce? Czy da się pogodzić dwie różne wizje niezależności oraz dwa odmienne pomysły na szczęście i spełnienie?

„Malowane henną” to książka o szukaniu swojego miejsca w społeczeństwie rozdartym między tradycją a nowoczesnością, o walce o marzenia w kulturze, której konwenanse utrudniały kobietom realizowanie się na wielu polach; to powieść o trudnych, czasem rozdzierających serce decyzjach, ale również powieść z kart której przebija mimo wszystko nadzieja i optymizm.

Oprócz Lakszmi i Radhy w książce występuje cała galeria innych postaci ukazujących przekrój ówczesnego kastowego społeczeństwa Indii: opływające w luksusy maharanie żyjące w pałacach wśród dam dworów i służących, bogate memsahib, ich wykształceni mężowie, handlarze, rzemieślnicy, prostytutki żyjące w dzielnicach nędzy, biedacy z wioski u stóp Himalajów. W tle inne rzeczy pozwalające czytelnikom_niczkom zanurzyć się w kontekst kulturowy: ptaki, zioła, potrawy, stroje, kolory i wzory a także wplatane tu i ówdzie przysłowia.

Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję wydawnictwu Rebis

Książka Alki Joshi zwróciła moja uwagę swoją minimalistyczną, czerwoną okładką. Czerwień to w kulturze Indii symbol obfitości, ale kolor ten kojarzy się również z kobiecością, krwią, porodem…

Akcja książki rozgrywa się w połowie lat 50-tych tuż po odzyskaniu przez Indie niepodległości. Jej osią jest historia dwóch sióstr. Młodsza- Radha po śmierci ojca i matki opuszcza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak dotąd spotykałam się z dwoma rodzajami publikacji na temat wspólnot charyzmatycznych: były to albo pozycje wydawane przez same wspólnoty, albo publikacje krytykujące ruch charyzmatyczny z perspektywy katolickiego tradycjonalizmu, gdzie spektrum zainteresowań ograniczało się głównie do sfery teologiczno-liturgicznej. Brakowało mi wyważonej, obiektywnej próby spojrzenia na to zjawisko zarówno z perspektywy duchowej jak i świeckiej. Cieszę się więc, że reportaż Marka Kęskrawca wypełnia tę lukę.

W swojej książce „Bashobora, człowiek, który wskrzesza zmarłych” autor przygląda się ruchowi charyzmatycznemu z dystansem, z perspektywy raczej widza niż uczestnika, choć również z życzliwością. Stara się szczerze opisywać swoje uczucia i wrażenia bez pogoni za tanią sensacją. Ukazuje dynamikę rozwoju ruchu charyzmatycznego w Polsce oraz jego różnorodność (i różny do niego stosunek kościelnych hierarchów). Omawia typowe elementy duchowości charyzmatycznej (np. modlitwa o uzdrowienie, dar języków itp.), konfrontuje je ze świeckimi autorytetami naukowymi. Uczestniczy w rekolekcjach prowadzonych przez Bashoborę, słucha uważnie i analizuje słowa ugandyjskiego księdza. Rozmawia z innymi uczestnikami. Jakie z tego wszystkiego płyną wnioski nie zdradzam, żeby zachęcić czytelników do samodzielnej lektury.

Sama przez ponad 15 lat należałam do wspólnoty charyzmatycznej w małym mieście. Tym co mnie do niej przyciągnęło były, podobnie jak dla wielu bohaterów reportażu, żywa wiara jej członków i chęć doświadczenia osobistej relacji z Bogiem. Na spotkaniach mojej wspólnoty obecne były wzmiankowane w książce formy modlitwy, choć nie wszystkie. Wspólnota nie praktykowała np. „spoczynków w Duchu”, był za to nie wymieniony akurat w reportażu „dar proroctwa”. Nie wydaje mi się, żeby ksiądz Bashobora był aż tak popularny w tej wspólnocie, ale pamiętam że swego czasu dużo słuchaliśmy nagrań polskiego (teraz już byłego) zakonnika o. Fabiana Błaszkiewicza, który przypomina mi nieco kapłana z Ugandy, przynajmniej jeśli chodzi o styl przekazu.

Po latach spędzonych we wspólnocie zaczęły mi jednak przeszkadzać, używając sformułowań z książki pewne „antynaukowe” i „zbyt konserwatywne rzeczy” zarówno ogólnie w ruchu charyzmatycznym jak i w mojej wspólnocie. Przykład z własnego podwórka: próba zablokowania kobietom możliwości zostania liderkami wspólnoty oraz forsowanie poglądu, że tylko tzw. „męskie przywództwo” jest właściwe. Nawiasem mówiąc, szkoda, że ten wątek (tzn. wątek „antynaukowości”) nie został omówiony szerzej, a zaledwie skwitowany komentarzem, że owszem w nauczaniu ks. Bashobory są pewne sprzeczności, ale jego słuchaczom to nie przeszkadza.

Zabrakło mi również rozwinięcia innych kwestii, jak chociażby rola charyzmatycznego lidera i wzajemne relacje członków we wspólnocie. Rozmówcom Marka Kęskrawca ja zadałabym na pewno pytanie jak się ma „osobiste” i „bezpośrednie” doświadczanie Boga do często niemal bezkrytycznej fascynacji charyzmatycznym przywódcą. Ponadto wydaje mi się, że reportaż opisuje ruch charyzmatyczny prawie wyłącznie z perspektywy większych czy mniejszych masowych spotkań bądź rekolekcji. Nie napisano nic o formacji w małych grupach, różnorodnych formach zaangażowania na poziomie parafii itp.

Książka dobrze ukazuje ruch charyzmatyczny jako rzeczywistość dynamiczną i kształtowaną przez różne czynniki, w tym także nauczanie charyzmatyków z zagranicy. Czy jednak tylko z tym faktem należy łączyć z obecną w nim od jakiegoś czasu nadmierną fascynacją demonami, opętaniami itp.? Czy jej powodem jest tylko afrykańskie pochodzenie ks. Bashobory? Dla mnie to kwestia dość dyskusyjna. Przecież takie fascynacje występują także w innych niecharyzmatycznych środowiskach katolickich, a często mają swoje źródło w jakimś tzw. „objawieniu prywatnym”. Tu także przydałaby się bardziej pogłębiona refleksja.

Chociaż reportaż Marka Kęskrawca nie wyczerpuje wszystkich zagadnień związanych z ruchem charyzmatycznym z pewnością wskazuje na wiele ważnych związanych z nim kwestii.
Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję wydawnictwu Znak.

Jak dotąd spotykałam się z dwoma rodzajami publikacji na temat wspólnot charyzmatycznych: były to albo pozycje wydawane przez same wspólnoty, albo publikacje krytykujące ruch charyzmatyczny z perspektywy katolickiego tradycjonalizmu, gdzie spektrum zainteresowań ograniczało się głównie do sfery teologiczno-liturgicznej. Brakowało mi wyważonej, obiektywnej próby spojrzenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jako eks-członkini wspólnoty charyzmatycznej sięgnęłam po książkę Piotra Nowaka z oczekiwaniem, że będzie to osobiste świadectwo człowieka zaangażowanego w katolicki ruch Odnowy. Byłam ciekawa w jakim stopniu jego przeżycia okażą się podobne do moich. Tymczasem autor do swoich własnych doświadczeń odwołuje się dość lapidarnie i w sposób fragmentaryczny. Nie pisze co skłoniło go do wstąpienia do wspólnoty, w jakim stopniu się z nią identyfikował, jak dokładnie wyglądał proces przemiany jego duchowości. Przemiany radykalnej- bowiem Piotr Nowak obecnie skłania się ku katolickiemu tradycjonalizmowi.
Zamiast tego autor wylicza charyzmatyczne praktyki i formy modlitwy, które są według niego niezgodne z wiarą katolicką. Jego głównymi zarzutami wobec katolickiej odnowy są jej protestanckie korzenie, a tym samym nadmierny wpływ protestantyzmu na jej duchowość, zbytni emocjonalizm i poszukiwanie wyłącznie duchowych przyjemności oraz troska niemal wyłącznie o sprawy doczesne (jak np. zdrowie fizyczne i psychiczne).
Piotr Nowak odwołuje się do licznych źródeł: cytaty z Biblii, mistyków, dokumentów kościelnych oraz wypowiedzi liderów ruchu charyzmatycznego ciągną się przez całe strony stanowiąc co najmniej jedną trzecią objętości książki, przy czym część z nich stanowi zbędne powtórzenie tego co właściwie w innym cytacie zostało już powiedziane. Wiele z nich ma się nijak do tez stawianych przez autora, a niektóre są wręcz na wyrost. Przykładowo, jako biblijny dowód na „niekatolickość” spoczynku w Duchu podany jest cytat z 1 Sm dotyczący kapłana Helego, który słysząc złe wieści upadł i złamał sobie kark. Piotr Nowak kilka stron wcześniej krytykował protestantów za zbyt literalne odczytywanie Biblii i naginanie jej fragmentów pod gotowe tezy. Najwyraźniej nie przeszkadza mu jednak robienie tego samego. Autor neguje też pewne rzeczy, ponieważ nie ma ich w Piśmie Świętym: „nie czytamy tam wcale o żadnym nakładaniu rąk czy upadkach”. Ale nie czytamy w nim także np. o różańcu, o wniebowzięciu NMP, o czyśćcu itp.- powiedzieliby protestanci. Czyżby jednak zasada sola scriptura okazywała się czasem przydatna? Również ryzykowne w kontekście krytyki ruchu charyzmatycznego jest cytowanie dzieł mistyków karmelitańskich. Za czasów św. Jana od Krzyża i św. Teresy z Avila nie było jeszcze wspólnot charyzmatycznych a ich pisma nie krytykują konkretnych praktyk religijnych, ale raczej mówią o właściwym nastawieniu serca. „Łakomstwo duchowe” może dotyczyć zarówno doznającego uniesień w żywiołowej modlitwie charyzmatyka, katolika zafascynowanego objawieniami prywatnymi, czy tradycjonalistę uważającego że msza trydencka jest lepsza niż inna.
Innymi błędami logicznymi w tej publikacji są rażące uogólnienia: np. na str 94 czytamy, że uczestnicy spotkań z modlitwą o uzdrowienie „bez jakiegokolwiek zastanowienia przyjmują każde świadectwo jako prawdziwe” Ciekawe skąd P. Nowak ma umiejętność czytania w ludzkich umysłach. Na str. 64 pisze znów że z „obserwacji wielu osób” doznających spoczynku w duchu da się zauważyć, że po pewnym czasie „stają się bardziej agresywne, niecierpliwe”. Cytat ten nie zawiera żadnego odniesienia do źródła więc nie wiemy, kto badał te rzekomo „wiele osób” i na jakiej podstawie wysnuł powyższe wnioski.
Z książki P. Nowaka wyłania się obraz charyzmatyka jako osoby szukającej na modlitwie przede wszystkim uczuć i przyjemnych doznań oraz unikającego cierpienia za wszelką cenę. Niestety jest on nie tylko dużym uproszczeniem ale również krzywdzącym stereotypem wobec osób, które w tej właśnie formie pobożności odnalazły swoją drogę do Boga. Z moich początków we wspólnocie charyzmatycznej pamiętam znajdujący się w jakimś materiale formacyjnym rysunek pociągu gdzie lokomotywą był fakt, pierwszym wagonem wiara a ostatnim uczucia. Charyzmatyk to człowiek, który może doświadczyć wspaniałych uczuć na spotkaniu modlitewnym, ale również zmagań aby pogodzić zaangażowanie we wspólnotę z różnymi życiowymi obowiązkami; może doświadczać Bożego uzdrowienia czy to fizycznego czy emocjonalnego, ale także niezrozumienia ze strony najbliższego

otoczenia, które reaguje uprzedzeniem wobec „nowych” form pobożności i drwi z jego zaangażowania. Uproszczeniami posługuje się autor nie tylko w odniesieniu do odnowy charyzmatycznej ale również do protestantów, np. opisując ich rozumienie zbawienia, czy roli Pisma Świętego.
Na koniec wspomnę jeszcze o licznych występujących w książce błędach leksykalnych: „cytując za Scottem Hahnem”- (autor po prostu cytował Scotta Hahna), gramatycznych- brak deklinacji nazwisk, ortograficznych- „przypadki ksenoglosii” (dopełniacz od ksenoglosja), „Nihil Obstad”, składniowych: „drugą wypowiedzią jest fragmentem nauczania Zielińskiego”. Cały tekst wygląda tak, jakby opublikowano go bez żadnej edycji czy korekty. Jak na ironię, książkę wydało wydawnictwo 3DOM, które na swojej stronie określa się jako „księgarnia patriotyczna”. Jeśli tak, to radziłabym jego pracownikom przed wydaniem kolejnej książki zapoznanie się z zasadami poprawnej polszczyzny.
Podsumowując: W książce P. Nowaka nie znajdziemy rzetelnej i obiektywnej wiedzy o wspólnotach charyzmatycznych. Nawet jeśli można mieć zastrzeżenia do niektórych aspektów tego ruchu, nie znaczy, że należy go w całości odrzucać jako obcego, a nawet szkodliwego wobec tradycji i pobożności katolickiej. Sądzę że powinniśmy cieszyć się raczej z różnorodności charyzmatów i form przeżywania wiary w Kościele katolickim. I niech każdy wybierze drogę, która mu najbardziej odpowiada pozostając w otwartości i szacunku wobec innych.

Jako eks-członkini wspólnoty charyzmatycznej sięgnęłam po książkę Piotra Nowaka z oczekiwaniem, że będzie to osobiste świadectwo człowieka zaangażowanego w katolicki ruch Odnowy. Byłam ciekawa w jakim stopniu jego przeżycia okażą się podobne do moich. Tymczasem autor do swoich własnych doświadczeń odwołuje się dość lapidarnie i w sposób fragmentaryczny. Nie pisze co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeśli chodzi o szatę graficzną, ksiazka jest pięknie wydana: kredowy papier, dużo zdjęć, oraz ilustracji, przejrzysty podział na różne okresy których powstawała muzyka chrześcijańska. Niestety, treść nie porywa. To pozycja raczej dla specjalistów lub osób interesujących się muzyką w ogólności. Mnie zmęczyły wszystkie te fachowe, nic nie mówiace mi terminy oraz dość monotonny sposób pisania. Porzuciłam nie dotarłszy nawet do połowy...

Jeśli chodzi o szatę graficzną, ksiazka jest pięknie wydana: kredowy papier, dużo zdjęć, oraz ilustracji, przejrzysty podział na różne okresy których powstawała muzyka chrześcijańska. Niestety, treść nie porywa. To pozycja raczej dla specjalistów lub osób interesujących się muzyką w ogólności. Mnie zmęczyły wszystkie te fachowe, nic nie mówiace mi terminy oraz dość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książki nie polecam wierzącym, gdyż głosi herezję subordynacjonizmu. W sumie nikomu nie polecam tego bełkotu napisanego tak nudnym językiem,że potencjalnych czytelników nie-chrzescijan chyba raczej do wiary zniechęci.

Książki nie polecam wierzącym, gdyż głosi herezję subordynacjonizmu. W sumie nikomu nie polecam tego bełkotu napisanego tak nudnym językiem,że potencjalnych czytelników nie-chrzescijan chyba raczej do wiary zniechęci.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zastanawiałam się jak Francine Rivers- pisarka związana z ewangelicznym (protestanckim) nurtem chrześcijaństwa przedstawi postać Marii- Matki Jezusa. Czy, mając zapewne świadomość, że wielu z jej czytelników to również katolicy, będzie próbowała ominąć kwestie teologiczne dotyczące Marii dzielące oba wyznania? Czy pisząc z perspektywy protestantki wykaże się ekumenicznym otwarciem na tyle, że przedstawiony przez nią obraz Matki Jezusa wzbogaci wiarę wszystkich chrześcijan bez względu na przynależność denominacyjną? Niestety, muszę przyznać że było gorzej niż się spodziewałam. Według mnie, książka Francine Rivers jest w dużej mierze dość nachalną polemiką z katolickim kultem maryjnym. Autorka za wszelką cenę chce pokazać jaką niedoskonałą kobietą była Maria- niecierpliwą, porywczą i zbyt emocjonalną (czyli miała te wszystkie wady, które stereotypowo przypisuje się kobietom). Jej rola sprowadzała się do bycia naczyniem; Bóg wybrał ją, ale zdaje się tylko po to by jej ciało służyło jako inkubator dla nienarodzonego Syna. Urodziwszy Go jej zadanie się zakończyło. Maria Francine Rivers nie rozumie Jezusa, lepszy kontakt ma On ze św. Józefem, który już wcześnie domyśla się przeznaczenia swojego przybranego Syna i to on stara się pouczyć swoją małżonkę o Bożych drogach, bo przecież Bóg przemówił do Józefa aż cztery razy podczas gdy do Marii tylko raz. Autorka podkreśla że pozytywne cechy charakteru Jezusa "nie miały absolutnie żadnego związku z umiejętnościami Marii jako matki" ale równocześnie czytamy w jej książce, że "Józef był cierpliwym nauczycielem, a Jezus pojętnym i pilnym uczniem". Niestety w sposobie w jaki Francine Rivers przedstawiła swoją bohaterkę przebija podejście: "Kobieto, ródź dzieci i się nie wtrącaj". Czasami polemika autorki z kultem maryjnym ociera się o absurd. Np. Maria prosi św Jana, żeby po jej śmierci nie stawiano żadnej kaplicy aby ją uczcić. Rzeczywiście, w czasach, kiedy chrześcijanie spotykali się po domach lub prześladowani ukrywali w katakumbach, matka Jezusa miałaby wyobrażać sobie możliwość wybudowania kościoła ku jej czci. Ciekawe również dlaczego Francine Rivers, która tak bardzo pragnie opierać się tylko na Biblii pomija scenę odwiedzin Marii u św. Elżbiety i słowa wypowiedziane przez tę ostatnią: "Skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?" Nie twierdzę, że nie ma w książce pozytywnych rzeczy. Osobiście bardzo podobała mi się Maria wyznająca wiarę w Jezusa, zachęcająca innych do uwierzenia w Niego. Podobały mi się sceny, w których ukazana była pełna szacunku czułość Marii wobec swojego Syna, np. kiedy obejmowała Jego zdjęte z krzyża ciało lub prosiła o cud w Kanie Galilejskiej. Pod koniec powieści autorka wkłada w usta Marii następujące słowa:" Jezus jest Zbawicielem (...) On was kocha (...) Jemu ufajcie". Zapewne Francine Rivers chciała żeby były one głównym przesłaniem całej książki, niestety jej treść podważa to przesłanie: Jezus Francine Rivers chce być blisko każdego, oprócz własnej Matki od której bezustannie się dystansuje. Poza tym apologetyczno-polemiczne nastawienie autorki nie wpływa również najlepiej na literackie walory powieści.

Zastanawiałam się jak Francine Rivers- pisarka związana z ewangelicznym (protestanckim) nurtem chrześcijaństwa przedstawi postać Marii- Matki Jezusa. Czy, mając zapewne świadomość, że wielu z jej czytelników to również katolicy, będzie próbowała ominąć kwestie teologiczne dotyczące Marii dzielące oba wyznania? Czy pisząc z perspektywy protestantki wykaże się ekumenicznym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyjemna i sympatyczna książka o założeniu i rozwoju miasteczka Elmwood Spings oraz o troskach i radościach jego mieszkańców. Ciekawym pomysłem było podzielenie powieści na części według kolejnych dekad XX wieku i opatrzenie każdej z nich krótkim podsumowującym ją zdaniem np. Wspaniałe lata pięćdziesiąte- wszystko to i jeszcze Elwis. Dużym plusem książki jest osadzenie losów bohaterów na tle ważnych wydarzeń minionego stulecia oraz przypomnienie co w minionych dekadach się oglądało, czego się słuchało, co się nosiło. Nie podoba mi się wizja życia po śmierci wyobrażona przez autorkę, choć owszem, był to ciekawy zabieg literacki dzięki któremu umiejętnie pokazała ciągłość między pokoleniami obecnymi oraz minionymi. Zastanawia mnie także jedna rzecz... nie chcę wchodzić w szczegóły żeby nie zaspoilować, ale o smartfonie reagującym na dotyk wroniego dzioba jeszcze nie słyszałam :-)

Przyjemna i sympatyczna książka o założeniu i rozwoju miasteczka Elmwood Spings oraz o troskach i radościach jego mieszkańców. Ciekawym pomysłem było podzielenie powieści na części według kolejnych dekad XX wieku i opatrzenie każdej z nich krótkim podsumowującym ją zdaniem np. Wspaniałe lata pięćdziesiąte- wszystko to i jeszcze Elwis. Dużym plusem książki jest osadzenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zaintrygowana tytułem, opisem oraz wieloma pozytywnymi recenzjami zamówiłam w bibliotece książkę „Metro”. Czekałam bardzo długo aż wreszcie stała się dostępna. Myślałam, że skoro jest tak popularna i rozchwytywana musi być też interesująca. Niestety, srodze się rozczarowałam.

Powieść D. Glukhovsky’ego osnuta jest wokół mało oryginalnego motywu: idealistyczny młodzieniec stojący u progu dorosłości otrzymuje ważne zadanie, które staje się dla niego pewnego rodzaju inicjacją, wejściem w dorosłość. Aby je wykonać przemierza drogę pełną niebezpieczeństw z których oczywiście wychodzi cało. Przyznaję, że jeszcze gdzieś tak w drugim, trzecim rozdziale moje zainteresowanie akcją było stosunkowo wysokie, jednak już w kolejnych zaczęło lecieć na łeb na szyję. Jak można, u licha, być tak aż do bólu powtarzalnym? W każdym rozdziale pojawia się mniej więcej ten sam schemat: Najpierw następuje (raczej nudnawy) opis danej stacji, następnie pojawia się jakieś niebezpieczeństwo, głównie różnego rodzaju potwory po czym następuje walka z nimi. Autor okazał się mieć wielkie upodobanie w strzelankach i opisie różnych rodzajów broni (co niestety zupełnie nie trafiło w moje zainteresowania) oraz w uśmiercaniu kolejnych bohaterów, oprócz oczywiście głównego, który zawsze, z każdej nawet największej opresji zostaje cudownie ocalony.

Autor zdecydował się podlać swoją opowieść filozoficznym sosem: główny bohater na swojej drodze poznaje wyznawców różnych ideologii i snuje (stosunkowo naiwne) rozważania o sensie życia i śmierci i na końcu dochodzi do wniosku, że żadna ideologia nie ma monopolu naprawdę i należy pogodzić się z bezsensem życia. Ta mało oryginalna myśl przewija się zresztą współcześnie w wielu dziełach popkultury, problem tylko w tym, że autor, który chce być przeciwnikiem postrzegania świata w czarno-białych barwach sam tak świat postrzega. Z jednej strony mamy „oświeconego” głównego bohatera, który zrozumiał że nic nie może dać ostatecznej odpowiedzi z drugiej ludzi wyznających skrajne ideologie- także można by rzec swego rodzaju mentalne potwory. Autor, zdaje się, ma problemy z przyjęciem faktu że można mieć wartości na których buduje się swoje życie i które pozwalają przetrwać samotność a przy tym być otwartym na innych.

Nihilistyczno-relatywistycznej rzeczywistości metra dopełniają liczne turpistyczne opisy- szczury, rozkładające się zwłoki, zniszczone stacje. „Metro” to również książka przypominająca grę komputerową- bohater przechodzi kolejny poziomy, po drodze zabija wrogów a sam wykorzystuje swoje kolejne „życia”. Niestety to zupełnie nie moje klimaty, dlatego za kolejne części powieści już bardzo dziękuję.

Zaintrygowana tytułem, opisem oraz wieloma pozytywnymi recenzjami zamówiłam w bibliotece książkę „Metro”. Czekałam bardzo długo aż wreszcie stała się dostępna. Myślałam, że skoro jest tak popularna i rozchwytywana musi być też interesująca. Niestety, srodze się rozczarowałam.

Powieść D. Glukhovsky’ego osnuta jest wokół mało oryginalnego motywu: idealistyczny młodzieniec...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O.Pio nie jest moim ulubionym świętym, ani też postacią szczególnie przeze mnie podziwianą. Mimo to byłam ciekawa książki, która "wywołała wiele emocji". Nie zgorszyły mnie fragmenty w których o.Pio i Celonice wyrażali sobie wzajemną miłość i oddanie, wręcz przeciwnie bardzo mnie poruszyły. Zgorszyły mnie natomiast, i to głęboko inne rzeczy, a w szczególności ciągłe porównywanie zakonnika z San Giovani Rotondo z Jezusem, niemal utożsamienie go z Nim- np. nazywanie o.Pio współodkupicielem i twierdzenie, jakoby o. Pio cierpiał za zbawienie ludzkości. W pewnym fragmencie Cleonice porównuje siedzącego na wózku o. Pio do papieża zasiadającego na tronie, na co otrzymuje od niego łagodną reprymendę,kiedy jednak w tej samej sytuacji porównuje go do Chrystusa zakonnik nie wydaje się mieć problemu. Podobnych fragmentów jest niestety sporo i nie sposób analizować każdego z nich. Przypomniała mi się w tym miejscu św. Monika, matka św. Augustyna, której biskup sprzeciwił się, gdy chciała za bardzo uczcić męczenników. Szkoda, że nie znalazł się nikt, kto by skutecznie ukrócił egzaltacje Cleonice... Gwoli uczciwości intelektualnej należy dodać, że w książce pojawiają się (choć mniej licznie) fragmenty w których o. Pio wyraża swoją pokorę, uważa się za największego grzesznika etc.-typowa zresztą retoryka w tego typu twórczości hagiograficznej.

W cierpieniu jednak chyba o. Pio niewątpliwie Chrystusa przewyższył. Cierpiał przecież bezustannie, dzień i noc przez tyle lat. Twierdził, że nigdy nie zdejmuje swojej korony cierniowej. Podczas gdy Jezus modli się o oddalenie kielicha boleści, o. Pio pożąda cierpienia, nazywa je rozkoszą, klejnotami itp. A jednak pomimo tak wielu cierpień, wygląda na to, że ludzie dalej trwają w swoich grzechach, jak ubolewa po śmierci kapucyna Cleonice. Hmm... Bóg, który zsyła na człowieka taki ogrom cierpień i jeszcze nieomal na próżno- myślę, że gdybym znała chrześcijaństwo tylko w wersji o. Pio, to chyba nigdy nie poczułabym się zachęcona do tej religii.

Na koniec jeszcze jedna refleksja: Cleonice często nazywa o.Pio także "matką" Więc o. Pio-mężczyzna mógł przyjąć na siebie rolę matki i to jest ok., nikt nie rozdziera szat nad ideologią gender. A co jeśli jakaś kobieta zechciałaby przyjąć na siebie rolę ojca? Jeśli chciałaby zostać przewodniczką duchową także dla mężczyzn? Czemu żadnej świętej kobiety nikt nie nazwał: "widzialnym Panem Jezusem"?

O.Pio nie jest moim ulubionym świętym, ani też postacią szczególnie przeze mnie podziwianą. Mimo to byłam ciekawa książki, która "wywołała wiele emocji". Nie zgorszyły mnie fragmenty w których o.Pio i Celonice wyrażali sobie wzajemną miłość i oddanie, wręcz przeciwnie bardzo mnie poruszyły. Zgorszyły mnie natomiast, i to głęboko inne rzeczy, a w szczególności ciągłe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeśli spojrzeć tę powieść jak na alegorię miłości Boga do człowieka- jak najbardziej POLECAM. Jeśli spojrzeć na nią jak na historię miłości mężczyzny i kobiety jak najbardziej ODRADZAM

Jeśli spojrzeć tę powieść jak na alegorię miłości Boga do człowieka- jak najbardziej POLECAM. Jeśli spojrzeć na nią jak na historię miłości mężczyzny i kobiety jak najbardziej ODRADZAM

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieść Kostasa Akrivosa "Pandemonium" opiera się na występującym w popkulturze częstym, wręcz oklepanym schemacie: facet (który, żeby było bardziej "kontrowersyjnie" jest np. mnichem) spotyka kobietę. Błyskawicznie zakochują się w sobie. Jeszcze szybciej idą do łóżka. Jest im razem mega fantastycznie. Następnie kobieta zachodzi w ciążę. Facet, który był tak fantastyczny w łóżku okazuje się egoistycznym dupkiem. Zostawia kobietę, względnie budzą się w nim odruchy sumienia i postanawia jej w jakiś sposób pomóc, jednak nigdy nie idzie na całość we wzięciu na siebie odpowiedzialności za swoje czyny.

Głównym tłem dla owej "kontrowersyjnej" love story zdecydował się uczynić autor jeden z monasterów na górze Atos- miejscu dosyć osobliwym z uwagi na to, że zgodnie z wielowiekową tradycją nie mają tam wstępu kobiety a nawet, jak dopowiada tłumacz, niejaki Michał Bzinkowski, zwierzęta płci żeńskiej. Protagonistą powieści jest mnich Nifonas- mięczakowaty typ roztkliwiający się nad swoją łódeczką, rozmyślający o aniołkach, którym opadają pióra ze skrzydeł (w postaci śniegu) i zasłaniający swój brak odpowiedzialności Boskimi doświadczeniami. Sploty okoliczności sprawiają, że musi ukrywać w swej celi będącą z nim w ciąży kobietę. Niestety, na skutek nieodpowiednich warunków i braku pomocy medycznej życie tej ostatniej staje się zagrożone. Pomoc wymagałaby wydania sekretu, złamania tabu przez wieki uświęconej tradycji, co naraziłoby na szwank osobistą reputację mnichów i ustanowiłoby niebezpieczny precedens, który mógłby doprowadzić do złamania zakazu przebywania kobiet na "świętej" górze. Z drugiej strony, objawiająca się jednemu z mnichów darzona w tym miejscu niepomiernym szacunkiem Matka Boska prosi, by kobietę uratować. Co okaże się ważniejsze? Co zwycięży? Ludzka tradycja czy chrześcijańska zasada miłości bliźniego (wyrażona np. w przypowieści o Miłosiernym Samarytaninie)? A może to napięcie da się w jakiś sposób pogodzić- na przykład interpretując przesłanie z niebios stosownie do własnych inklinacji?

Konfrontacja tych dwóch wartości, której szczyt zostaje osiągnięty, gdy kobieta wydaje na świat dzieci jest punktem kulminacyjnym powieści. Jednak w jej treść wplatają się także inne "konfrontacje": racjonalizm vs wiara w cuda oraz partykularyzm vs ekumenizm. To ważne i niosące ogromny potencjał tematy. Niestety, obawiam się, że ten potencjał został w dużym stopniu zaprzepaszczony. Myślę, że stało się tak głównie z powodu schematyczności o której pisałam na początku. Nie podobały mi się również pseudo-teologiczne wynurzenia autora w ostatnim rozdziale. (W ogólności, nie lubię kiedy autorzy piszą o sobie i włączają do swoich dzieł rozważania o własnym procesie twórczym. Uważam że jest to postawa wysoce narcystyczna). Wiele rzeczy w książce było mocno naciąganych (jak np. to możliwe, żeby Nifonasowi przez tyle czasu udało się ukrywać w celi kobietę i nikt tego nie zauważył? Nienaturalna wydaje mi się również bierność tej ostatniej i brak woli życia. Zamiast krzyczeć żeby ją ratowano słucha w milczeniu starożytnych "proroctw" i się wykrwawia.) Język powieści także szczególnie nie zachwyca. Biorąc to wszystko pod uwagę, książkę K. Akrivosa oceniłabym jako przeciętną.

recenzja opublikowana również na moim blogu:http://aaddictedtoreading.blogspot.com/

Powieść Kostasa Akrivosa "Pandemonium" opiera się na występującym w popkulturze częstym, wręcz oklepanym schemacie: facet (który, żeby było bardziej "kontrowersyjnie" jest np. mnichem) spotyka kobietę. Błyskawicznie zakochują się w sobie. Jeszcze szybciej idą do łóżka. Jest im razem mega fantastycznie. Następnie kobieta zachodzi w ciążę. Facet, który był tak fantastyczny w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Korea Północna to państwo szczelnie odcięte od reszty świata. Co dzieje się za jego granicami możemy dowiedzieć się jedynie dzięki relacji jej obywateli, którym udało się stamtąd uciec. Jedną z takich relacji jest książka Paula Estabrooksa.

Na początku książki krótko opisana jest historia Korei oraz wyjaśnienie w jaki sposób doszło do podziału tego państwa na Koreę Północną i Południową. Autor podaje również garść informacji na temat sytuacji chrześcijan w tym kraju. Po tym wstępie następuje historia Pila Soo i jego rodziny opisująca ich dramatyczne, pełne heroizmu i trudnych wyborów próby ucieczki ze szponów totalitarnego reżimu do życia w wolności oraz drogę do wiary w Chrystusa. Na końcu książki znajdziemy praktyczne wskazówki oraz informacje o organizacji Open Doors zajmującej się pomocą prześladowanym chrześcijanom na całym świecie.

W zapisie zmagań Pila i jego rodziny może czasami irytować zbyt prosty język oraz fakt, że wydarzenia toczą się za szybko. Nie poświęcono zbyt dużo miejsca wgłębieniu się w uczucia i psychikę bohatera, nie mówiąc już o jego bliskich. Na przykład dramatyzm chwili, kiedy Pil i jego żona podjęli decyzję ucieczki do Chin i czasowego pozostawienia swoich dzieci w Korei został oddany jedynie w niewielki stopniu. Opowieść, podobnie jak wiele tego typu chrześcijańskich świadectw charakteryzuje pewna schematyczność: bohater słyszy Ewangelię, nawraca się, poznaje coraz bardziej nową wiarę, staje się silny i zdeterminowany; jego gwałtownego wzrostu nie hamują prawie żadne wątpliwości, za to wzmacnia nieprzerwany łańcuch cudownych odpowiedzi na modlitwy. Pomimo stosunkowo krótkiego "stażu" w wierze przyznaje mu się ważne funkcje w kościele. Niewątpliwie to świadectwo zachęci wielu wierzących, zwłaszcza młodych. Tylko czy na pewno pokrzepi kogoś, kto latami zmaga się, może nie z aż tak wielkimi przeciwnościami, ale z codziennymi słabościami i troskami i nie otrzymuje odpowiedzi na swoje modlitwy, pomimo że mijają tygodnie i miesiące? Kogoś kto wytrwale głosi Ewangelię swoim bliskim i znajomym, a oni nie wykazują najmniejszego zainteresowania? Kogoś, kto pomimo dużego doświadczenia wciąż nie otrzymuje żadnej znaczącej służby?

Niemniej jednak, co bardzo cenne, książka mocno podkreśla konieczność niesienia praktycznej pomocy cierpiącemu człowiekowi jako najlepszy sposób dzielenia się Dobrą Nowiną i pokazuje jak robić to w sposób roztropny i rozważny. Zachęcam więc do przeczytania "Ucieczki z Korei Północnej" również dlatego, żeby dowiedzieć się choć trochę jak wygląda sytuacja w tym kraju i z jakimi dramatycznymi problemami zmagają się ludzie tacy jak my.

recenzja opublikowana również na moim blogu http://aaddictedtoreading.blogspot.com/

Korea Północna to państwo szczelnie odcięte od reszty świata. Co dzieje się za jego granicami możemy dowiedzieć się jedynie dzięki relacji jej obywateli, którym udało się stamtąd uciec. Jedną z takich relacji jest książka Paula Estabrooksa.

Na początku książki krótko opisana jest historia Korei oraz wyjaśnienie w jaki sposób doszło do podziału tego państwa na Koreę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę „Zakonnice odchodzą po cichu przeczytałam z ogromną przyjemnością. Przyczynił się do tego już sam fakt, że została wydana z wielką dbałością: intrygująca i bardzo wymowna okładka, przejrzysty układ graficzny. Spodobał mi się również warsztat pisarski autorki. Jednak przede wszystkim dlatego, że książka porusza tematy, które są mi osobiście bardzo bliskie i dla mnie ważne, to znaczy: wiara i religia, kwestia równego traktowanie kobiet i mężczyzn oraz kwestia ludzkiej wolności i autonomii.

Na początku autorka pisze o swoich trudnościach w poszukiwaniu materiałów do swojej pracy. Są one bardzo mocno podkreślone w książce. Temat byłych zakonnic wydaje się być, przynajmniej w Polsce, tematem tabu. W kolejnych rozdziałach M. Abramowicz oddaje głos kilku byłym siostrom, które opisują najpierw swoje życie w zakonie, a następnie poza nim. Książka nie ogranicza się jednak wyłącznie do tego (przyznajmy: czytanie kolejnych rozdziałów z tym samym powtarzającym się schematem- nieudaną próbą przystosowania się do życia za murami klasztoru i bolesnym odejściu stałoby się nieco nużące) Autorka próbuje rozmawiać także z przełożonymi zakonów żeńskich, odwiedza zgromadzenia męskie, sięga do statystyk i opracowań naukowych. Stara się znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego zakony żeńskie w Polsce tak bardzo opierają się jakimkolwiek zmianom.

Książka daje wiele do myślenia. Zrodziła w moim umyśle wiele refleksji. Jednak nie ma tu miejsca na ich drobiazgowe przedstawienie. Ograniczę się zatem tylko do jednej rzeczy. Zastanawia mnie, dlaczego ze wszystkich byłych zakonnic najbardziej wyeksponowane są Joanna i Magdalena. Są nie tylko bohaterkami pierwszego rozdziału, ale również im autorka poświęca najwięcej miejsca. Pozwala im się najwięcej wypowiedzieć. Dowiadujemy się jakie imię (i dla czego właśnie takie) nosi każde z ich licznych zwierząt domowych, natomiast nie dowiadujemy się jakie imiona mają chłopcy, których adoptowała Agnieszka. Również Magdalena i Joanna mają najwięcej do powiedzenia jeśli chodzi o kwestię wiary i religii. A propos tego ostatniego, w książce dominuje postawa rozczarowania, zwątpienia, a nawet otwartego podważania wiary, i to nie jakichś detali związanych z dyscypliną kościelną, ale samych fundamentów chrześcijaństwa („Bóg nie potrzebuje […] tych dyskusji […] czy są trzy osoby czy cztery”). Jest to poniekąd zrozumiałe zważywszy na trudne doświadczenia związane z Kościołem, które przeżyły bohaterki książki, ale czy naprawdę nie udało się znaleźć więcej eks-zakonnic, która pomimo wszystko nie porzuciły wiary w Boga takiego jakim ukazuje Go chrześcijaństwo? Czy wolność i używanie rozumu zawsze musi prowadzić do wniosku, że nie jest ważne czy są „trzy osoby, czy cztery”?

Książkę „Zakonnice odchodzą po cichu przeczytałam z ogromną przyjemnością. Przyczynił się do tego już sam fakt, że została wydana z wielką dbałością: intrygująca i bardzo wymowna okładka, przejrzysty układ graficzny. Spodobał mi się również warsztat pisarski autorki. Jednak przede wszystkim dlatego, że książka porusza tematy, które są mi osobiście bardzo bliskie i dla mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Humor-owszem. W książce są fragmenty całkiem zabawne. Bardzo podobało mi się wykpienie pewnych zjawisk społecznych oraz popularnych prądów myślowych. Moje uznanie wzbudził także język powieści-krótkie, zgrabne zdania, tu i ówdzie ozdobione jakimś oryginalnym słówkiem.

Niestety na tym plusy się kończą. Przede wszystkim, powieść Szwaji jest bardzo schematyczna. Pojawiają się w niej podobne wątki jak w innych tego typu książkach: wielka rewolucja w życiu (połączona ze zmianą image’u), samotna dotąd kobieta, którą nagle zaczyna interesować się kilku facetów (i nie wiadomo, którego wybrać!), problemy w pracy, które jednak cudownie się rozwiązują i zbuntowana idealistka (niczym Dziewica Orleańska) pokonuje twardogłowy establishment…

Pomimo, że książkę czyta się szybko, oprócz wspomnianych przeze mnie scen humorystycznych są także nudne opisy szczególnie wyglądu mężczyzn i jedzenia/napitków (Czy zauważyliście jak wiele miejsca w tego typu powieściach zawsze poświęca się rozmaitym potrawom, przyjęciom, pubom i restauracjom?) Ostatnie strony już zupełnie przemęczyłam jako, że końcówka jest bardzo ckliwa i niezmiernie naciągana.

No i jeszcze jedna sprawa. Przeczytałam w życiorysie autorki, że pracowała jako nauczycielka w szkole, ale to było dawno ( i nie prawda :-)). Pomimo tego, pani Szwaja niestety zna się na realiach pracy w polskiej oświacie jak kura na pieprzu.

Humor-owszem. W książce są fragmenty całkiem zabawne. Bardzo podobało mi się wykpienie pewnych zjawisk społecznych oraz popularnych prądów myślowych. Moje uznanie wzbudził także język powieści-krótkie, zgrabne zdania, tu i ówdzie ozdobione jakimś oryginalnym słówkiem.

Niestety na tym plusy się kończą. Przede wszystkim, powieść Szwaji jest bardzo schematyczna. Pojawiają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Duży plus za postać Wiktorii. Ależ się dzięki niej uśmiałam :-)

Duży plus za postać Wiktorii. Ależ się dzięki niej uśmiałam :-)

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka „Dialog w cieniu Auschwitz” stanowi zapis wywiadów jakie różne osoby (głównie przedstawiciele prasy o różnorodnej orientacji) przeprowadziły z ks. Chrostowskim na temat dialogu z judaizmem. Pozycja ta bardzo wzbogaciła mnie intelektualnie i pozwoliła mi zobaczyć w nowym świetle pewne rzeczy, które wcześniej nie wydawały mi się tak bardzo oczywiste (np. rozróżnienie między antysemityzmem, antyjudaizmem oraz antyżydowskością). Ważne były dla mnie również pewne szczegóły naszej najnowsze historii (II WŚ i okres powojenny), w które jako osoba urodzona stosunkowo długi czas po nich aż tak bardzo dotychczas się nie wgłębiałam. Godny uwagi jest także, moim zdaniem, sposób rozumienia dialogu bardzo mocno podkreślony przez księdza profesora, tzn. że należy nie tylko starać się zrozumieć drugą stronę, ale również przedstawić własną tożsamość i domagać się dla niej zrozumienia. Uważam, że jest to bardzo pomocne rozumienie nie tylko w odniesieniu do dialogu z judaizmem, ale również do każdego dialogu, także prowadzonego na płaszczyźnie osobistej.

Niestety, w książce pojawiły się również sformułowania do których mam duże zastrzeżenia. Ks. Chrostowski pięknie przedstawia chrześcijańską tożsamość, kiedy mówi kim dla chrześcijan jest Jezus. Jednak moje obiekcje budzi właśnie to częste powtarzanie „dla nas”. „Dla nas Pan, dla Żydów Brat”- jak do tego sformułowania można odnieść takie słowa z Biblii jak np.: „Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi…” (Mk. 2; 33) lub „On to jest Panem wszystkich” ( Dz.10;36) Jeśli jest Panem wszystkich, to nie tylko „dla nas” gdyż jeśli jest Panem tylko „dla nas” byłby jedynie lokalnym bożkiem chrześcijan, a czyż to chcemy powiedzieć wyrażając naszą tożsamość? Oczywiście, rozumiem, że posługujemy się skrótami myślowymi, ale czy nie istnieje obawa, że te skróty mogą być źle zrozumiane i naszej tożsamości jednak nie wyrażać?

Książka „Dialog w cieniu Auschwitz” stanowi zapis wywiadów jakie różne osoby (głównie przedstawiciele prasy o różnorodnej orientacji) przeprowadziły z ks. Chrostowskim na temat dialogu z judaizmem. Pozycja ta bardzo wzbogaciła mnie intelektualnie i pozwoliła mi zobaczyć w nowym świetle pewne rzeczy, które wcześniej nie wydawały mi się tak bardzo oczywiste (np....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka „Czy Koran jest Słowem Bożym” to pozycja w Polsce unikalna, gdyż dotyczy bardzo wyspecjalizowanego tematu, jakim jest zasadność muzułmańskich roszczeń co do cudowności Koranu. Cudowność Koranu (rozumiana wieloaspektowo- np. poprzez doskonałość stylu, zdolność przewidywania wydarzeń przyszłych lub fakt, że niepiśmienny Mahomet stworzył takie dzieło) ma być, zdaniem adeptów islamu dowodem na boskie pochodzenie ich religii oraz samej księgi.

Raszid Al-Maghribi w przejrzysty sposób omawia każdy aspekt rzeczonej cudowności, wykazując się nie tylko erudycją, ale także ogromną wiedzą. Autor zna doskonale nie tylko Koran, lecz również komentarze uczonych muzułmańskich. Z nie mniejszą łatwością sięga także do źródeł poza-muzułmańskich, np. poezji staro arabskiej, co czyni jego wywód niezwykle interesującym.

Osobiście, miałam okazję przeczytać książkę tuż po tym jak sama przeczytałam Koran, tak więc mogłam skonfrontować swoje przemyślenia na jego temat z opiniami Autora. Wiele z moich przemyśleń okazało się podobnych do tych zawartych w dziele Al-Maghribiego, jednak autor zwrócił moją uwagę również na kilka innych kwestii.

Niestety, praca Al-Maghribiego wiele traci z powodu niedoskonałości tłumaczenia, spowodowanej być może pośpiechem i chęcią szybkiego wydania książki. Zdecydowanie wydawcy powinni usiąść nad tekstem i dokonać jego edycji, gdyż obecny przekład nie tylko utrudnia czytanie, ale nawet zrozumienie niektórych partii tekstu. Przykro to powiedzieć, ale wiele razy spotkałam się z sytuacją, że wydawnictwa chrześcijańskie serwują czytelnikom byle jak przetłumaczone i edytowane skądinąd bardzo wartościowe pozycje. Jest to bardzo, żenujące, dlatego zwracam się z gorącym apelem do tychże wydawnictw, aby zgodnie ze swoim etosem starały się pracować sumiennie i poważnie traktować czytelników.

Książka „Czy Koran jest Słowem Bożym” to pozycja w Polsce unikalna, gdyż dotyczy bardzo wyspecjalizowanego tematu, jakim jest zasadność muzułmańskich roszczeń co do cudowności Koranu. Cudowność Koranu (rozumiana wieloaspektowo- np. poprzez doskonałość stylu, zdolność przewidywania wydarzeń przyszłych lub fakt, że niepiśmienny Mahomet stworzył takie dzieło) ma być, zdaniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bohaterką powieści K. Enerlich jest Ludmiła- postać tyleż sympatyczna co naiwna i zbyt bierna, szczególnie wobec mężczyzn, co było nieco drażniące. Ponadto, historia opowiedziana w książce wydaje mi się zbyt mało wiarygodna- wydarzenia w pewnym momencie dzieją się zbyt szybko- co nie pasuje do niespiesznego życia na prowincji, a problemy Ludmiły rozwiązują się niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Po odejściu z pracy prawie z dnia na dzień udaje się jej założyć własną firmę, która natychmiast zaczyna odnosić sukcesy. Podobnie zresztą rozwiązują się problemy innych bohaterów i na końcu książki wszyscy są szczęśliwi, z wyjątkiem oczywiście „czarnych charakterów”, którzy zostają przykładnie ukarani.

Mimo wszystko nie żałowałam gwiazdek. Dlaczego? Urzekła mnie dbałość autorki o szczegóły. Herbata z miętą i miodem, rozważania o kształcie talerza, spotkania w gronie przyjaciółek, „szeptanie” kamienicy, nazwy małych mazurskich miejscowości i wiosek, te wszystkie rzeczy- bliskie i zwyczajne składają się na niepowtarzalną atmosferę powieści. Te wszystkie drobiazgi troskliwie wplecione w akcję dodają książce nieodpartego uroku i zachęcają do sięgnięcia po następne z serii.

Bohaterką powieści K. Enerlich jest Ludmiła- postać tyleż sympatyczna co naiwna i zbyt bierna, szczególnie wobec mężczyzn, co było nieco drażniące. Ponadto, historia opowiedziana w książce wydaje mi się zbyt mało wiarygodna- wydarzenia w pewnym momencie dzieją się zbyt szybko- co nie pasuje do niespiesznego życia na prowincji, a problemy Ludmiły rozwiązują się niemal jak za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z ogromnym zainteresowaniem i przyjemnością przeczytałam książkę Zuzanny Radzik „Kościół Kobiet”. Osobiście była to dla mnie pozycja o tyle cenna, że napisana przez osobę znajdującą się w Kościele a nie poza nim („bo jesteśmy u siebie. To my jesteśmy Kościołem”) osobę, która podobnie jak ja „nie zna opowieści bardziej przepełnionej nadzieją niż ta, którą przekazała jej chrześcijańska tradycja”. Drugą ważną rzeczą było dla mnie globalne spojrzenie na kwestię kobiet oraz ich rolę w Kościele- Autorka starała się omówić tą problematykę z perspektywy kobiet pochodzących z różnych kontynentów, grup społecznych, zakonnic jak również świeckich, co wspaniale ukazuje ogromne bogactwo i różnorodność tego co można określić jako „chrześcijański feminizm”. Dzięki książce „Kościół Kobiet” poznałam mnóstwo interesujących faktów i ciekawostek (np. kim były kobiety zaproszone na Sobór Watykański II) Czasami jednak czułam się znużona mnogością przytoczonych nazwisk, tytułów publikacji i nazw organizacji, zastanawiając się co właściwie zmieniło się w położeniu kobiet przez napisanie takiej czy innej książki czy założenie takiego czy innego stowarzyszenia. Z drugiej strony, wiele rzeczy w książce Z. Radzik bardzo mnie zainspirowało. Szczególnie pozostanie mi w pamięci obraz zakonnic występujących w obronie pokoju lub angażujących się w obronę praw ludzi z różnych powodów zmarginalizowanych przez społeczeństwo. W końcu, podobało mi się, że Autorka nie podchodzi entuzjastycznie i bezkrytycznie do każdego pomysłu zrodzonego w łonie chrześcijańskiego feminizmu, ale przede wszystkim zadaje pytania, wyraża wątpliwości jeśli do czegoś nie czuje się przekonana.

„Patrzę na Kościół, jego tradycję, teksty, wiarę i strukturę jako kobieta. I czuję się z tym wszystkim różnie. Wiem, że nie tylko ja. Wielu współczesnym kobietom obraz Kościoła zaciemnia się tak, że trudno im dostrzec w nim jakikolwiek sens; drażni je tak bardzo, że nie mogą wytrzymać. Mnie też drażni" Jako kobieta z „kraju nad Wisłą, Odrą i Bugiem” utożsamiam się z tymi uczuciami Autorki wyrażonymi we wstępie. Jednak muszę dodać, że niektóre rzeczy w katolickim feminizmie również mnie drażnią (a przeczytałam już trochę publikacji na ten temat) Z pośród różnych jego nurtów przedstawionych w książce trudno mi znaleźć taki z którym mogłabym się w pełni utożsamiać. Osobiście poszukuję feminizmu bardziej chrystocentrycznego.

Z ogromnym zainteresowaniem i przyjemnością przeczytałam książkę Zuzanny Radzik „Kościół Kobiet”. Osobiście była to dla mnie pozycja o tyle cenna, że napisana przez osobę znajdującą się w Kościele a nie poza nim („bo jesteśmy u siebie. To my jesteśmy Kościołem”) osobę, która podobnie jak ja „nie zna opowieści bardziej przepełnionej nadzieją niż ta, którą przekazała jej...

więcej Pokaż mimo to