Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

www.postroniekultury.pl

Jak często zdarza się wam sięgnąć po książkę, bo ma wręcz niewyobrażalnie wysokie oceny, a dla was okazuje się drogą przez mękę? Ja ostatnio często trafiam na takie powieści. Teraz padło na „Pana perfekcyjnego”.

Na serwisie Goodreads książka Jewel E. Ann ma ocenę 4.2/5, cieszy się też ona pozytywnymi opiniami w innych miejscach. I chociaż wiedziałam, że to erotyk, a więc gatunek przeze mnie niezbyt tolerowany, to stwierdziłam, że dam mu szansę. I to nie tylko „Panu perfekcyjnemu”, ale właśnie erotykom w ogóle. Może wreszcie ten okaże się wartościowy?

Niestety, ta książka niczym mnie nie zaskoczyła, a jedynie utwierdziła w przekonaniu, że to schematyczne powieści, źle skonstruowane, z bohaterami, których trudno polubić, ze zbędnym dramatyzmem i niezbyt dobrze napisane. To opinia oparta na kilku powieściach erotycznych i nie ma na tę ocenę wpływu obecność seksu, bo ona mnie w żaden sposób nie razi.

„Pan perfekcyjny” to opowieść o Ellen i Flincie. Ta pierwsza właśnie wprowadza się do kamienicy Flinta i okazuje się uciążliwą dla niego sąsiadką. Mężczyzna to adwokat samotnie wychowujący autystycznego syna. Flint żyje też z poczuciem ogromnej winy – prowadząc pod wpływem alkoholu doprowadził do śmierci żony.
Nie trzeba dodawać, że pomiędzy bohaterami obudzi się pożądanie, które w jakiejś mierze opiera się na wzajemnej rywalizacji. Jednak cała ta historia jest niesamowicie trudna do przejścia…

Po pierwsze Ellen i Flint to bohaterowie, których nie da się polubić. Są tak wykreowani, że trochę tracą ludzkie cechy. Nie pomaga w tym styl powieści – pełno tu powtórzeń. Do znudzenia będziemy czytać o „kasztanowych włosach i niebieskich oczach Ellen”, garniturach i krawatach Flinta, o poprawianiu krawata i o tym, że Ellen ma się wyprowadzić. Po co to przypominać na co drugiej stronie? Nie mam pojęcia.

W książce nie zabranie przerysowanych dramatów, księcia ratującego damę w opałach, podchodów, problemów, które na jednej stronie są wyolbrzymiane i pokazane jako nie do przejścia, a za kilka stron w ogóle one nie istnieją. A sens ta powieść straciła dla mnie w momencie choroby ojca Ellen i tym jak z tą sprawą (i jeszcze jedną, wynikłą w trakcie) radzą sobie bohaterowie. Po prostu szkoda słów…

„Pan perfekcyjny” miał być pewnie w swoim założeniu czystą rozrywką i niewyszukaną literaturą. I ok – ale nie mogę znieść tak miernej książki, która rozjeżdża się w każdym wątku. Nie rozumiem, po co takie książki powstają, a już w ogóle skąd biorą się tak wysokie oceny. Jeśli ktoś szuka książki przy której miło spędzi czas i będzie ona romansem, to na rynku jest wystarczająco dobrych powieści.

www.postroniekultury.pl

Jak często zdarza się wam sięgnąć po książkę, bo ma wręcz niewyobrażalnie wysokie oceny, a dla was okazuje się drogą przez mękę? Ja ostatnio często trafiam na takie powieści. Teraz padło na „Pana perfekcyjnego”.

Na serwisie Goodreads książka Jewel E. Ann ma ocenę 4.2/5, cieszy się też ona pozytywnymi opiniami w innych miejscach. I chociaż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ma nic piękniejszego od wciągającej książki, która idealnie trafia w nasz gust czy obecny nastrój. Książki, która pochłonie nas na długie godziny, a jej ostatnia strona pozostawi nas w stanie odrętwienia. Szybko będziemy też chcieli jej kontynuację, bądź choćby namiastkę czegoś podobnego. Szklany tron to jedna z nielicznych książek, która wywołała u mnie takie uczucia. I co najlepsze - nie jest to arcydzieło literatury. Ma braki, pewne niedociągnięcia czy niekonsekwentną kreację bohaterów. Tym bardziej więc zasługuje na uwagę i uznanie bo czytało mi się ją znakomicie.

Calaena Sardothien ma dopiero osiemnaście lat, a już stała się legendą. Jej czyny, owiane tajemnicą, ale opowiadane przez niemal każdego, przysporzyły jej nie tylko ogromnej sławy, ale i szacunek. Calaena jest bowiem płatną zabójczynią, wykonującą swoją pracę perfekcyjnie. Nikt nie potrafi jej pokonać, a jej odwaga zaskakiwała, podobnie jak nieprawdopodobne umiejętności. Sława jednak niesie ze sobą ryzyko posiadania wrogów. Jeden z nich postanowił zemścić się na Sardothien - pozując na przyjaciela, zdradził królewskim strażom jej plan działania. Calaena trafia do najgorszego miejsca na ziemi - kopalni soli w Endovier. Dręczona przez jej zarządców dokonała czegoś niemożliwego - przeżyła. Dlatego, kiedy pojawia się możliwość opuszczenia Endovier, Calaena nie waha się ani chwili. Nawet jeśli ceną za wolność jest praca dla odwiecznego wroga - króla.

Sprowadzenie Calaeny do szklanego zamku było pomysłem młodego i przystojnego księcia Doriana. Znudzony salonowym życiem i pozostający w konflikcie z ojcem mężczyzna, widzi w Sardothien ucieleśnienie bohaterów powieści przygodowych. Stanowisko Królewskiej Obrończyni ma być więc swego rodzaju rozrywką. Krwawą rozrywką. O osobie, która dostąpi "zaszczytu" służby królowi, zdecyduje turniej. Przeciwnikami Calaeny będą przestępcy z całego królestwa - od drobnych złodziejaszków bo seryjnych morderców. By wygrać, będzie musiała skrywać swoją prawdziwą tożsamość oraz pozować na słabego, niegodnego uwagi konkurenta. Oszustwo kłóci się jednak z pełną szczerości osobowością Calaeny. Ale już wkrótce będzie mogła pokazać na co ją stać. Na zamku dochodzi bowiem do serii morderstw, a ofiarami tajemniczego zabójcy stają się uczestnicy turnieju. Calaena będzie musiała więc zadbać o bezpieczeństwo swoje jak i jej nielicznych sprzymierzeńców. Jak się okaże - morderstwa te dokonywane są nie tylko przy pomocy broni, ale i czegoś więcej - magii...

Szklany tron to powieść łącząca fantastykę, powieść przygodową i odrobinę kryminału. To, co wysuwa się na pierwszy plan książki, to kreacja głównej bohaterki. Calaena to osoba zdecydowana, silna i pewna swoich umiejętności. Szkolona już w dzieciństwie, teraz jest niepokonana. I choć jej przeszłość zabójczyni to nie powód do dumy, tak zło w wykonaniu Sardotien wydaje się czymś zrozumiałym. Obserwując jej życie na królewskim dworze, trudno uwierzyć, że zabijała bez mrugnięcia okiem. Teraz pokazuje swoją człowieczą stronę, walczy o przetrwanie w czym mocno jej kibicujemy. Podobnie rzecz się ma z Dorianem. Pomimo przynależności do królewskiej rodziny, jest postacią pozytywną, choć brakuje mu zdecydowania. Jak można się też domyślać, pomiędzy Dorianem a Calaeną rozwinie się uczucie, z którym oboje będą walczyć. W związku z tym wątkiem pojawi się też pewna niekonsekwencją w kreacji głównej bohaterki. To, jak zakończył się związek z Dorianem, pozostawia lekki niesmak. Nie chodzi o brak happy endu, a o zachowanie Calaeny, która zwykła nie ranić bliskich jej osób.

Akcja w Szklanym tronie biegnie szybko, czasem aż za bardzo. Niektóre dni turnieju są pomijane, a w zamian otrzymujemy jedynie krótką wzmiankę o przebiegu konkurencji. Autorka ciągle wprowadza komplikacje w życie swoich bohaterów, zaskakuje i daje nam sporo zagadek, które musimy rozwiązać. Dodaje też nieco magii, która nadaje całości niepowtarzalnego klimatu. Mamy też obietnicę poznania bogatej przeszłości Calaeny i Doriana. Wspomnieć należy też o wprowadzeniu trzeciego, niezwykle interesującego bohatera - Chaola. Relacje pomiędzy tą trójką przyniosą nam sporo emocji!

Szklany tron to lekka, ale niezwykle wciągając powieść. Pomimo drobnych niedociągnięć, Sarah J. Maas wykazała się ogromnym talentem i pasją. Jej styl nie męczy, nie ma tu niepotrzebnych opisów czy wątków, które nic nie wnoszą do samej akcji. Każdy bohater ma też swoją funkcję, nosi jakąś tajemnicę i wprowadza bądź komplikacje bądź pewne udogodnienia. Szklany tron dostarczył mi doskonałej rozrywki i już niecierpliwie wyczekuję kontynuacji losów Calaeny i Doriana. Teraz bowiem zacznie się prawdziwa historia!

Nie ma nic piękniejszego od wciągającej książki, która idealnie trafia w nasz gust czy obecny nastrój. Książki, która pochłonie nas na długie godziny, a jej ostatnia strona pozostawi nas w stanie odrętwienia. Szybko będziemy też chcieli jej kontynuację, bądź choćby namiastkę czegoś podobnego. Szklany tron to jedna z nielicznych książek, która wywołała u mnie takie uczucia....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szmaragdowa tablica szybko wdarła się na listę bestsellerów, budząc zainteresowanie czytelników. Ta wielowątkowa, rozległa powieść zbiera pozytywne recenzje i wysokie oceny. Carla Montero połączyła w jedną całość historię, romans, sztukę i kryminał. Stworzyła książkę, której się nie czyta - ją się pochłania. Żadna z niemal siedmiuset stron nas nie nuży - każda zaskakuje. Czy Szmaragdową tablicę można już nazwać książką roku?

Schyłek XVI wieku. Wenecki malarz Giogrione wyrusza w podróż do florenckiej Akademii. Ma tam zawieźć tajemniczy kamień, artefakt z czasów Aleksandra Wielkiego. Jak się okazuje, skrywa on wielką i niebezpieczną moc, którą należy ukryć. Młody malarz, pod protekcją Wawrzyńca Medyceusza, ukrywa jego znaczenie w niewielkim obrazie, stworzonym z wielką skrupulatnością. Odtąd opiekę nad nim mają przejmować kolejne pokolenia. Mają chronić obraz nawet kosztem własnego życia.

Rok 1942, Paryż. Trwa niemiecka okupacja, a francuskim Żydom żyje się coraz ciężej. Sarah musi zmierzyć się z niesprzyjającą rzeczywistością, stawić czoło strachowi i tęsknocie za rodzicami. Z bogactwa rodziny Bauerów nie pozostało praktycznie nic. Dziewczyna musi skrywać swe pochodzenie by uniknąć obozu śmierci. W tym samym czasie major SS Georg von Bergheim, niegdyś przyjaciel rodziny Bauerów, pracuje dla samego Hitlera. Ma odnaleźć obraz Giorgionego Astrolog. O ile ten w ogóle istnieje. Wszelkie ślady prowadzą go do Sarah. Jak jednak zlokalizować obraz i nie narazić dziewczyny na niebezpieczeństwo ze strony niemieckich okupantów? Losy tych dwojga niedługo mocno się połączą, a znajomość przerodzi się w walkę o życie. I miłość.

Czasy współczesne, Madryt. Ana, pracownica Muzeum Prado, wielka miłośniczka sztuki, wiedzie w miarę spokojne życie. Dzięki swojemu partnerowi Konradowi, z kopciuszka przemienia się w księżniczkę. Otoczona luksusem, mająca wymarzoną pracę i przystojnego mężczyznę, wkrótce ma uwikłać się w sprawę, która na zawsze zmieni jej życie. Sprawi, że będzie musiała wykazać się odwagą i pewnością siebie. A wszystko za sprawą Konrad. Zleca jej on odnalezienie Astrologa, a jedynym śladem istnienia obrazu jest list majora von Bergheima. Sceptyzm Any powoli zmienia się w zaciekawienie. Przy pomocy młodego doktora sztuki Alaina, odkrywa, że Astrolog skrywa wiele tajemnic, które należy rozwiązać.

Te trzy oddzielne historie wkrótce się połączą. Przeszłość w widoczny sposób wpływa na teraźniejszość. Owiany tajemnicą obraz Giorgionego, wpłynął na losy wielu pokoleń, a ślady jego przekleństwa widoczne są po dziś dzień. Każdy bowiem kto miał z nim kontakt, doświadcza cierpienia. Ana i Alain odkrywają tragiczne losy Sarah i Georga. Jak się z czasem okazuje, losy tych dwojga mocno związane są z samym Alainem oraz Konradem.

W Szmaragdowej tablicy nie ma miejsca na nudę i nic nieznaczące wątki. Tu akcja ciągle mknie do przodu, przynosząc zarówno nowe rozwiązania jak i tajemnice. Odkrywa tragiczne losy wielu ludzi, uwikłanych w wojenną zawieruchę. Przejmująca historia Sarah i Georga, zakazana miłość, rodzinna tragedia... Wszystko to przyjdzie nam poznawać wraz ze śledztwem Any i Alaina. Gwarantuję, że do ostatniej strony Szmaragdowa tablica będzie Was trzymała w napięciu.

Powieść Carli Montero do książka niemal doskonała. Połączenie wątku kryminalnego z dwoma pięknymi historiami miłosnymi to rzecz, która zachwyci każdą czytelniczkę. Autorka doskonale buduje akcję, wprowadza zagadkę, piętrzy problemy, gra na naszych emocjach. Sama Szmaragdowa tablica to połączenie dwóch historii - śledztwa Any i Alaina oraz losów Sarah i Georga. To mieszanie przeszłości z teraźniejszością jest chyba największą zaletą powieści hiszpańskiej pisarki. Sami bohaterowie - no cóż, Anę średnio polubiłam, podobnie jak Alaina. Bardziej odpowiadały mi kreacje wojennych postaci. Paryż w okresie niemieckiej okupacji budził większe zaciekawienia i po porostu wyszedł Carli Montero znacznie lepiej.

Minusy? Jedyne, co mocno mnie drażniło to... wymienianie w powieści firmowych gadżetów Any. Korzystająca z iMaca, iPoda i Blackberry bohaterka wydawała mi się tak mocno sztuczna i przerysowana, że nie do końca wzbudziła moją sympatię. Na szczęście wrażenie to ma się nijak do moich odczuć odnośnie całości powieści. Szmaragdowa tablica to świetna książka, z którą ciężko się rozstać. Te siedemset stron to zdecydowanie za mało!

Szmaragdowa tablica szybko wdarła się na listę bestsellerów, budząc zainteresowanie czytelników. Ta wielowątkowa, rozległa powieść zbiera pozytywne recenzje i wysokie oceny. Carla Montero połączyła w jedną całość historię, romans, sztukę i kryminał. Stworzyła książkę, której się nie czyta - ją się pochłania. Żadna z niemal siedmiuset stron nas nie nuży - każda zaskakuje....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Peter V. Brett zjednał już sobie rzeszę czytelników. Cykl Demoniczny zapoczątkowany Malowanym człowiekiem ukazał nam świat, w którym króluje strach. Po zmroku nikt nie może czuć się bezpiecznie. Ale jeden chłopak pragnie wreszcie podnieść się z kolan i stanąć do walki z Otchłańcami. Arlen, widząc śmierć swej matki i bezczynność ojca, postanawia zrobić wszystko, by już nigdy nie utracić ukochanej osoby. Przechodzi długą drogę by stać się... No właśnie - kim? Wybawicielem? On sam nie znosi tego miana, ale jego czyny świadczą o tym, że nadszedł czas walki. Zielony Zakątek już pokazał, jak wielka siła drzemie w człowieku. Czy jednak Wolne Miasta odeprą atak nie tylko demonów, ale i Jardira - krasjańskiego przywódcy, samozwańczego Wybawiciela oraz niegdyś przyjaciela Arlena?

Wojna w blasku dnia zbliża się nieubłaganie. Wraz z nią rozpoczynają się polityczne rozgrywki, pałacowe intrygi i walka o wpływy. Każdy chce zaznaczyć swą pozycję. Zetrzeć mają się także dwie całkowicie odmienne kultury. Czy w zgiełku przygotowań jest jeszcze miejsce na prawdę i szczerość? Czy walka między ludźmi przyćmi tę najważniejszą - z Otchłańcami? Wszystko wskazuje na to, że Naznaczony i Jardir zmierzą się w śmiertelnym pojedynku. Ci, którzy mogą przynieść spokój i bezpieczeństwo, nie widzą szans na pojednanie. Jednak zanim los skrzyżuje ich ścieżki, przyjdzie im dokonać wielu ważnych wyborów. Wyborów, które ukształtują ich charaktery.

Tym, którzy nie sięgnęli jeszcze po Pustynną włócznię, spieszę donieść, że Cykl Demoniczny nie jest serią, w której głównym bohaterem jest Arlen. Na bok z czasem schodzą też Leesha i Rojer. Wraz z rozwinięciem akcji, na planie powieści pojawia się coraz więcej postaci. Każda z nich ma istotny wpływ na przebieg wydarzeń, każda ma swoje własne plany i ambicje. Ci, którzy w Malowanym człowieku byli jedynie kilku zdaniowym wspomnieniem, teraz otrzymują od Bretta sporą przestrzeń. Przyjdzie nam poznać dzieje Jardira, Inevery czy Renny. Dzięki temu lepiej rozumiemy ich działania, wiemy co pchnęło ich do określonych zachowań i jakie są ich ambicje. Bowiem na kartach Wojny w blasku dnia każdy tę ambicję posiada.

To, co jest charakterystyczne dla serii Bretta, to ewolucja bohaterów. Każda z postaci przechodzi wielką metamorfozę. Tę prawidłowość widać już na przykładzie Arlena. Z wiejskiego chłopaka, bojącego się zmierzchu, zmienia się w Naznaczonego - człowieka silnego, odważnego i pewnego siebie. W Pustynnej włóczni w końcu przyjedzie odnaleźć mu utracone na rzecz runów człowieczeństwo. To, co zapoczątkowała Leesha, teraz kontynuuje Renna. Ale Brett na tym nie poprzestaje. Arlen schodzi na dalszy plan, a przed szereg wybija się tym razem Inevera. Wojna w blasku dnia przybliży nam jej osobę, ukaże jej drogę do władzy i wszystkie, nawet te najbardziej skryte pragnienia. Dostrzeżemy jej różne oblicza. Ale to już nie powinno zaskoczyć wiernych czytelników Cyklu Demonicznego.

Z resztą nie tylko bohaterowie ewoluują. Sam Peter V. Brett dojrzewa wraz z każdą kolejną powieścią. Te subtelne zmiany w jego stylu, sprawiają, że Pustynna włócznia jest lepsza niż Malowany człowiek, a nad tymi dwoma góruje Wojna w blasku dnia. Autor zgrabnie wplata kolejne wątki, umiejętnie kreuje swe postacie i dokładnie je charakteryzuje. Pozwala nam też dostrzec te same wydarzenia oczami różnych bohaterów, dając pełny obraz wydarzeń.

Jedyna wada tej części cyklu wiąże się jednak z kreacją jednej z bohaterek - Leeshy. Jakoś nie do końca pasuje mi do niej obraz bezwzględnej kobiety, pragnącej swoim ciałem kupić korzystne decyzje i wpływy. Z pewnej siebie, a jednocześnie skromnej Zielarki, rodzi się kobieta świadoma swoich wdzięków, które wykorzystuje dla własnych korzyści.

Brett zaskakuje na każdym kroku. Kiedy mamy w głowie ułożony scenariusz dalszych losów bohaterów, autor wprowadza nieoczekiwane zmiany, burzy nasze schematy i, co zaskakujące, pokazuje, że takie rozwiązanie jest znacznie lepsze. Wojnę w blasku dnia czyta się więc z wypiekami na twarzy, każda kolejna strona przynosi nowe emocje i rozbudza wyobraźnię. Świat powieści to doskonała kreacja, dopracowana w najmniejszym szczególe oraz złożona z wielu warstw. Brett umiejętnie przedstawia starcie dwóch odmiennych społeczności i kultur, znajdując w pozornych antagonistach wspólny pierwiastek. Wielowątkowość nie pozwala się nudzić, wnosi do powieści świeżość i zaskoczenie.

Wojna w blasku dnia do doskonała kontynuacja poprzednich tomów cyklu. Czyta się ją niezwykle przyjemnie, w każdym zdaniu wyczuwa się zaangażowanie autora i ogrom pracy. Hipnotyzująca okładka przyciąga nasz wzrok i zapowiada wspaniałą zawartość. Tym, którzy jeszcze nie zaznajomili się z twórczością Petera V. Bretta polecam jak najszybsze udanie się do księgarni czy biblioteki po własny egzemplarz. A tych, którzy zdążyli już poznać Cykl Demoniczny na pewno nie trzeba zachęcać po sięgniecie po Wojnę w blasku dnia. To świetna powieść, fantastyczna kontynuacja i porządna dawka emocji!

Peter V. Brett zjednał już sobie rzeszę czytelników. Cykl Demoniczny zapoczątkowany Malowanym człowiekiem ukazał nam świat, w którym króluje strach. Po zmroku nikt nie może czuć się bezpiecznie. Ale jeden chłopak pragnie wreszcie podnieść się z kolan i stanąć do walki z Otchłańcami. Arlen, widząc śmierć swej matki i bezczynność ojca, postanawia zrobić wszystko, by już nigdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O Poradniku pozytywnego myślenia zrobiło się bardzo głośno. Ekranizacja z udziałem męskiego ideału (dla większości) Bradleya Coopera i wschodzącej gwiazdy młodego pokolenia Jennifer Lawrence, okazała się nie tylko kasowym hitem, ale i oskarowym faworytem. Książka Matthew Quicka szybko wskoczyła na wysokie miejsca w rankingach sprzedaży, choć od jej publikacji minęło kilka lat. I niech mi ktoś powie, że nie ma czegoś takiego, jak magia kina!

Poradnik pozytywnego myślenia to opowieść o dwójce młodych ludzi. On - kiedyś nauczyciel historii, trener szkolnej drużyny, wielki fan futbolu. Teraz - mężczyzna ze sporymi zaburzeniami psychicznymi. Jego choroba to wynik rozstania z żoną Nikki, a sam Pat stara się ją ze wszystkich sił pokonać, by znów zdobyć serce ukochanej. W jego pamięci są jednak pewne luki, a ich uzupełnienie przywróci dawne cierpienie i agresję. Na razie Pat stara się czytać książki, które niegdyś zachwalała Nikki, stosować pozytywne myślenie, a każdego napotkanego człowieka obdarzać sympatią.

Także i Tiffany ma za sobą trudną przeszłość. Po utracie męża przeszła załamanie nerwowe, a teraz dodatkowo cierpi na nimfomanię. Gdy spotyka Pata na kolacji u siostry, podświadomie czuje, że jest on jej bliski, że rozumie jej ból. Ale Tiffany ma problemy z nawiązywaniem kontaktu z drugim człowiekiem. Bez słowa towarzyszy Patowi podczas joggingu, nie chce słyszeć o sporcie i Nikki. Chce jednak mu pomóc, choć metody, które przyjmie wydają się nieco brutalne.

W Poradniku pozytywnego myślenia niełatwo o szczęście. Książka, która jest pamiętnikiem pisanym przez Pata, to obraz cierpienia, zawodu, rozczarowań i trudnych relacji międzyludzkich. Bo oprócz problemów w związku, głównemu bohaterowi doskwierają problemy natury rodzinnej. Nadopiekuńczość matki i obsesyjna wręcz chęć chronienia syna przed złem, sprawiają, że żyje on w szczelnym kokonie. Relacje z ojcem przedstawiają się niemal tragicznie - syn z chorobą psychiczną nie jest powodem do dumy. Jest problemem i Pat odczuwa to każdego dnia.

Trudno mi jednoznacznie ocenić tę książkę. Drażnił mnie styl w jakim została napisana. Przez początkowe strony byłam pewna, że jest to wina autora. Później przekonałam się, że to celowy zabieg. Niechlujność i chaos miały oddać stan samego Pata, uwiarygodnić fakt, że książka to pamiętnik człowieka o chwiejnej psychice. Forma pamiętnika niesie ze sobą także skąpą ilość informacji i wątków. Dane jest nam zobaczyć świat widziany oczyma głównego bohatera. Brakuje w nim dystansu. I chyba książka nieco na tym traci.
Poradnik pozytywnego myślenia niczym nas też nie zaskoczy. Łatwo przewidzieć jak potoczą się losy Tiffany i Pata. Jedyne, co może nas zastanawiać to wydarzenia z przeszłości. Chcemy poznać prawdę o tym, jak doszło do rozstania Pata i Nikki, ale mimo wszystko możemy domyśleć się, co spowodowało napad agresji u głównego bohatera - zazdrość i zdrada.

Jednak Poradnik pozytywnego myślenia krzyczy, że każdy ma prawo do szczęścia. Że o przeszłości czasem należy zapomnieć - wyciągnąć jedynie wnioski i iść naprzód. Matthew Quick dowodzi, że nawet wieloletni związek może ulec przeobrażeniom - tak jak w przypadku rodziców Pata. Ale czy Poradnik pozytywnego myślenia to jedyna książka poruszająca tematy relacji międzyludzkich?

Na fali popularności i filmu i książki, warto po nią sięgnąć. Warto wyrobić sobie własne zdanie, bo jak widać po opiniach krążących po internecie, Poradnik pozytywnego myślenia generuje skrajne oceny. Nie jest to książka obszerna, szybko się ją czyta, więc nawet jeśli na końcu znajdziecie nic innego tylko rozczarowanie, nie będziecie żałowali zmarnowanego czasu. Ja wystawiam ocenę neutralną - nie jest to zła powieść, ale i też mnie nie zachwyciła. Na pewno też do niej nie wrócę, na pewno też nie będę o niej długo pamiętała. Ot, kolejna pozycja na liście.

O Poradniku pozytywnego myślenia zrobiło się bardzo głośno. Ekranizacja z udziałem męskiego ideału (dla większości) Bradleya Coopera i wschodzącej gwiazdy młodego pokolenia Jennifer Lawrence, okazała się nie tylko kasowym hitem, ale i oskarowym faworytem. Książka Matthew Quicka szybko wskoczyła na wysokie miejsca w rankingach sprzedaży, choć od jej publikacji minęło kilka...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sir Alex Ferguson. 25 lat na szczycie David Meek, Tom Tyrrell
Ocena 6,4
Sir Alex Fergu... David Meek, Tom Tyr...

Na półkach:

Liga angielska to najlepsze, co mogło przydarzyć się światowej piłce nożnej. Takich emocji i nagłych zwrotów akcji nie ma w żadnym innym miejscu. Wyczekuję niemal każdego weekendu i z zapartym tchem śledzę, co dzieje się na angielskich boiskach. I choć kciuki najmocniej ściskam za Arsenal Londyn, to mimo wszystko wiele drużyn Premier League zdobyło moją sympatię. Wśród nich znajduje się tez Manchester United. Dlatego też, gdy tylko usłyszałam o książce podsumowującej dwadzieścia pięć lat pracy sir Alexa Fergusona, stwierdziłam, że muszę ją mieć. Dlaczego?

Obserwując chociażby nasze rodzime podwórko (nie tylko piłki nożnej) można odnieść wrażenie, że utrzymanie stanowiska trenerskiego przez więcej niż 12 miesięcy, jest wielkim sukcesem. A w Anglii? Nie muszę daleko szukać kolejnego przykładu - Arsene Wenger i jego 17 lat w Arsenalu. Nie będę jednak udawać, że znam się na sporcie i do książki Sir Alex Ferguson. 25 lat na szczycie podejdę jako pasjonat-amator. W dodatku słabo znający historię Manchesteru.

Już po pierwszych stronach można przekonać się o jednym - to nie biografia Fergusona. Nie poznajemy go już od niemowlęcej kołyski, nie podążamy przez lata nauki i nie towarzyszymy mu w pierwszych piłkarskich sukcesach. A przyznam, że właśnie tego oczekiwałam. O czym więc jest książka Meeka i Tyrrella? O Manchesterze pod wodzą Fergusona. To z tą drużyną sir Alex sięgnął po największe trofea. To tutaj zdobył największą popularność, szacunek i uznanie.

Jako, że książka ta ma celebrować dwudziestopięciolecie, trudno odnaleźć w niej jakieś negatywne opinie. Oczywiście wspomniany jest tutaj trudny charakter Fergusona, jego skłonności do kłótni z sędziami, ale nie wspomina się tu o ciemnych stronach panowania sir Alexa. Piłkarze chwalą go za profesjonalizm, szczerość i umiejętności, a przytoczone statystyki świadczą o skuteczności trenera Manchesteru. I na taką, nieco pochwalną formę, trzeba być przygotowanym. Dla kogoś, kto nie zna Czerwonych Diabłów i ich drogi do trofeów, wszystko wyda się istną sielanką. Sama doczytywałam pewne informacje.

Co do samego wydania. Jest piękne - i już nie mogę się doczekać kolejnej książki spod znaku Anakondy. Tym razem poświęconej Thierry'emu Henry. Twarda okładka, grube strony, zdjęcia, tabele - wszystko tworzy przyjemną w odbiorze lekturę. Można oczywiście przyczepić się do samego tekstu, ale wydaje się to trochę niepoważne. Książki o tematyce sportowej nie mają zdobywać Nobli, ale mają cieszyć kibiców. Sir Alex Ferguson nie będzie więc arcydziełem obfitującym w epitety i wyszukane metafory. Wszystko tu jest skierowane do pospolitego człowieka, który chce poznać historię swojego ulubionego klubu, piłkarza czy trenera. Dzięki temu całość czyta się niezwykle szybko i łatwo.

Sir Alex Ferguson. 25 lat na szczycie jest pozycją niemal obowiązkową na liście każdego kibica Manchesteru United. Sięgnąć po nią powinni również ci, którzy znają sukcesu tego klubu, którzy podziwiają jego grę, a dodatkowo szanują sir Alexa Fergusona. Bo przecież nie można mu odmówić tego, że jest doskonałym trenerem, który wie jak zarządzać swoją drużyną. To bowiem pod jego opieką wyrosły wielkie gwiazdy światowego futbolu. Polecam więc tę książkę wszystkim, którzy chętnie oglądają mecze piłki nożnej, którzy chcą odkryć choć niewielki wycinek jej historii. A sir Alex na pewno już do niej przeszedł.

Liga angielska to najlepsze, co mogło przydarzyć się światowej piłce nożnej. Takich emocji i nagłych zwrotów akcji nie ma w żadnym innym miejscu. Wyczekuję niemal każdego weekendu i z zapartym tchem śledzę, co dzieje się na angielskich boiskach. I choć kciuki najmocniej ściskam za Arsenal Londyn, to mimo wszystko wiele drużyn Premier League zdobyło moją sympatię. Wśród nich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cykl Siedem Królestw wywołał u mnie skrajne uczucia. Król demon, pierwszy tom serii, uzyskał ode mnie dosyć negatywną opinię. Mocno zniechęcona, sięgnęłam jednak po Wygnaną królową i tutaj... bum! Książka pochłonęła mnie całkowicie. Szybko więc pobiegłam do biblioteki i zabrałam się do czytania Tronu szarych wilków.

Han długo się nie zastanawia. Szybko opuszcza szkołę i wyrusza nie tyle do stolicy Fells, co w poszukiwaniu Raisy. Dziewczynę szybko odnajduje Edon Byrne i stara się bezpiecznie odprowadzić ją do kolonii Sosen. Niestety, na życie następczyni tronu czyha wielu wrogów. W obronie Raisy giną wszyscy żołnierze Byrne'a, a otoczoną wrogami księżniczkę ratuje... Han. Zatruta strzała wymusza na chłopaku użycie magii uzdrawiającej. I przyjdzie mu ponieść za to bardzo wysoką cenę.

Na szczęście otrzymana w kolonii Sosen pomoc, pozwala Hanowi stanąć na nogi. W końcu poznaje też wszystkie tajemnice Raisy. Świadomość, że zakochał się w następczyni tronu, w córce Marianny, a więc tej, która ponosi winę za śmierć rodziny Alistera, zdaje się czymś nie do zniesienia. Han jednak musi spłacić zaciągnięty w kolonii dług i wywiązać się z powierzonego mu zadania - ochrony Raisy. Kiedy umiera Marianna, zarówno Han jak i Raisa, muszą przyjąć na siebie nowe obowiązki, walczyć z wrogami i łączącym ich uczuciem.

W Tronie szarych wilków dużo się dzieje. Autorka nie daje nam ani sekundy wytchnienia, potęgując napięcie, odkrywając nowe tajemnice i wprowadzając nowe wątki czy nagłe zwroty akcji. Wielkim plusem jest ewolucja bohaterów. I choć Raisa ciągle może nas nieco irytować, tak zmiana jaka zaszła w Hanie jest ogromna! I to w pozytywnym znaczeniu. Z niepokornego złodzieja, Alister urasta do potężnego, świadomego swoich umiejętności maga. Chłopak doskonale korzysta ze swojej pozycji, szybko odnajduje się we wrogim środowisku dworu królestwa Fells. Dba jednak nie tylko o swoje interesy, ale i o bezpieczeństwo Raisy. Bo nawet gdyby bardzo pragnął, nie potrafi o niej zapomnieć. Świadomy beznadziejności tego związku, walczy by zmienić odwieczne prawa i obyczaje Fells.

Tron szarych wilków wciąga już od pierwszej strony i nie pozwala na oderwanie się od lektury choćby na minutę. Co gorsza powoduje tak zwanego książkowego kaca. Gdy tylko skończyłam trzeci tom Siedmiu Królestw miałam ogromną ochotę na więcej. A to stanie się dopiero 20 marca...

Po raz kolejny muszę wspomnieć o tej wielkiej zmianie jaka zaszła w książkach Chimy. Po beznadziejnym Królu demonie, każdy następny tom jest coraz lepszy. Oczywiście, każda z tych książek ma drobne wady. W przypadku Tronu szarych wilków takim niedopracowanym elementem jest relacja Han-Raisa. Właściwie to jeden wątek. Alister dosyć szybko przebacza Raisie kłamstwo, żal znika błyskawicznie, a co gorsza - niedostrzegalnie. Oczekiwałam jakiejś rozmowy bądź zdarzenia, które pozwoli tym dwojgu zapomnieć o przeszłości i zacząć wszystko na nowo. Ale tego Chima nam oszczędza. Na szczęście reszta wątku romansowego przebiega bez większych potknięć (no może poza sceną wyznania miłości).

Siedem Królestw to seria, którą czyta się z wielką przyjemnością. Nie są to książki, które wiele od nas wymagają, ale w zamian dostajemy doskonałą rozrywkę na długie godziny. Całość nie sprawia wrażenia, że Chima pisała na siłę i chciała rozciągnąć swoją historię na jak najwięcej tomów. Czuć tu lekkość, widać pomysł i chęć zaskoczenia czytelnika. Z niecierpliwością czekam więc na Karmazynową koronę - tom kończący serię Siedmiu Królestw. I jestem przekonana, że dostarczy mi ona sporą dawkę emocji!

Cykl Siedem Królestw wywołał u mnie skrajne uczucia. Król demon, pierwszy tom serii, uzyskał ode mnie dosyć negatywną opinię. Mocno zniechęcona, sięgnęłam jednak po Wygnaną królową i tutaj... bum! Książka pochłonęła mnie całkowicie. Szybko więc pobiegłam do biblioteki i zabrałam się do czytania Tronu szarych wilków.

Han długo się nie zastanawia. Szybko opuszcza szkołę i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wielkie oczekiwania kończą się wielką porażką. Widząc tak piękną okładkę Dziewiątego maga jest się niemal pewnym, że książka będzie jeszcze lepszą. Pomija się nawet fakt, że to lektura z działu młodzieżowego. Pewnym ruchem zagarniasz od razu dwa tomy i pełen dumy zasiadasz do czytania. Ale najpierw szybko zerkasz na opinie... I twoja twarz traci kolory. Bo jak to tak? Słabe romansidło? Naiwna i głupiutka bohaterka? Brak jakiejkolwiek logiki?

Cóż... o Dziewiątym magu napisałam w tym krótkim wstępie niemal wszystko. Nie pomogła nawet świadomość, że większość czytelników zmieszała tę książkę z błotem, a więc skutecznie ostudziła moje zapały. I choć od jej przeczytania minęło już niemal dwa tygodnie, ciągle nie mogę znaleźć odpowiedzi na pytanie - jak można było tę książkę w ogóle wydać?!

Ariel w realnym świecie jest weterynarzem, całkowicie oddanym swej pracy. Ma też kilkuletnią córkę i nieudane małżeństwo na koncie. Ale ta trzydziestoletnia kobieta nie zraża się porażkami, nie zastanawia nad nieudanym dzieciństwem bez rodziców i porażką w miłości. Ma jednak swoje marzenia. Chce odnaleźć miłość. Jej sny o idealnym mężczyźnie mogę się jednak wkrótce ziścić.

W równoległym świecie nie dzieje się najlepiej. W krainie zamieszkanej przez nadprzyrodzone istoty - zaczynając od elfów, a na smokach kończąc, trwają poszukiwania osoby, która uratowałaby... wszystkich. Smoki, stworzenia broniące dostępu do królestwa, zaczynają ginąć. Ochronna bariera traci na swej sile, s Dziewiąty mag ciągle się nie zjawia. Dziwnym trafem poszukiwania obejmują też świat realny. Przystojny Fabien próbuje zjednać Ariel, ale jak na razie brany jest za wariata. W końcu jednak kobietę udaje się przekonać. A właściwie przekonuje ją jeszcze bardziej przystojny Marcus. Wszystko zmierza ku dobremu - jest wybranka, jest ktoś kto zajmie się smokami i wszystko potoczy się zgodnie z planem. Hurra!

Co ciekawe, w świecie gdzie kobiety nie obejmują wyższych stanowisk, Ariel robi furorę. Jak na osobę z niemagicznego świata, przejawia ona wiele talentów. Słuchają ją zaczarowane urządzenia, wchodzi tam, gdzie trzeba mieć specjalne pozwolenia, a na dodatek smoki są w niej wręcz zakochane. Ariel potrafi też rozmawiać w myślach, słyszeć myśli innych - nawet te ukryte, posługiwać się różdż... buzdyganem, itp., itd... Oczywiście Ariel musi się też zakochać w kimś, w kim nie powinna.

Dziewiąty mag to książka całkowicie pozbawiona logiki. Nic tu nie jest też wyjaśnione - jak przebiega współpraca ze smokami, kim ma być dziewiąty mag, dlaczego czas płynie tu inaczej, czemu niektóre istoty są oddzielone od miasta, jak działają bariery ochronne, dlaczego świat ma taki, a nie inny kształt... Pani Reystone brnie naprzód (choć powoli) i nie zamierza niczego wyjaśniać. Poza tym Ariel korzysta z bibliotek pełnych wiedzy o smokach - dlaczego nie zrobił tego ktoś z krainy?! Ariel też całkiem obojętnie reaguje na swoje magiczne umiejętności - ani na sekundę nie siądzie i nie pomyśli: hmm, dlaczego potrafię więcej niż mieszkańcy magicznego świata?

Do głównej bohaterki można mieć sporo zarzutów, jednak ten najważniejszy jest jeden - dlaczego, mając trzydzieści lat i będąc matką - zachowujesz się jak nastoletnia dziewczynka?! To jest chyba największa zagadka Dziewiątego maga. Ariel zadziwia swoim zachowaniem. Jej celem jest miłość - taka idealna, z księciem na białym koniu, ratującym ją z każdej opresji. No i kwestia córki - Ariel w ogóle o niej nie myśli, ba! nawet za nią nie tęskni...

W ogóle konstrukcja bohaterów pozostawia tutaj wiele do życzenia. Nie ma tu żadnej głębi, dokładnej charakterystyki i, jak już wspomniałam, logiki. Reystone nie panuje też nad kształtem technicznym. Dziewiąty mag pełen jest form znanych z... dziecięcych wypracowań. Przykład: ważna sytuacja czy rozmowa. Dowódcy zastanawiają się jak pozyskać Ariel. Jak zbudować napięcie? Prostym sposobem - przytaczamy całą rozmowę, a gdy przychodzi czas na finalne rozwiązania, piszemy: a może zrobimy tak... I akapit się urywa! A czytelnikowi przyjdzie czekać na moment, w którym Ariel spadnie z pegaza (!) albo zostanie otumaniona eliksirem niepamięci.
Autorka na siłę chciała też trafić do młodego odbiorcy, wprowadzając mocno potoczny język. Dla kogoś obytego z elfami Tolkiena, słowo siema z ust jednego z przedstawicieli tego gatunku, będzie zbrodnią. Karaną śmiercią.

Dziewiąty mag niczego sobą nie reprezentuje. Powtórzę za innymi - historia sprawia wrażenie napisanej przez marzyciela, kogoś żyjącego wyłącznie wyobrażeniami, tęskniącego za szczęściem, miłością, pragnącego by magia była czymś realnym. Ok, każdy ma jakieś tam przemyślenia, chciałby być kimś innym, mieć inne życie - ale na litość, nie wszystko musi być od razu drukowane i przedstawiane szerokiemu gronu odbiorców!

Jestem mocno zniesmaczona, rozczarowana i rozgoryczona. Zostawiłam sobie drugi tom, ale nie wiem czy po niego sięgnę...

Wielkie oczekiwania kończą się wielką porażką. Widząc tak piękną okładkę Dziewiątego maga jest się niemal pewnym, że książka będzie jeszcze lepszą. Pomija się nawet fakt, że to lektura z działu młodzieżowego. Pewnym ruchem zagarniasz od razu dwa tomy i pełen dumy zasiadasz do czytania. Ale najpierw szybko zerkasz na opinie... I twoja twarz traci kolory. Bo jak to tak? Słabe...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Oczekując na ostatni tom Siedmiu Królestw autorstwa Cindy Williams Chimy, trudno oprzeć się książce rozpoczynającej kolejny cykl autorki. Po wzroście jakości, następującym w każdym kolejnym dziele pisarki, można było po Dziedzicu wojowników oczekiwać całkiem sporo. Na oczekiwaniach musi się jednak skończyć.

O ile Siedem królestw, pomimo nastoletnich bohaterów, celnie trafia do starszego czytelnika, tak Dziedzica lepiej sobie odpuścić. Gdy naście lat ma się dawno za sobą, oczywiście. Wiem, że zdradziłam już swoją ocenę pierwszego tomu Kronik dziedziców, ale co tam - brniemy dalej.

Głównym bohaterem powieści jest Jack Swift. Ten z pozoru normalny nastolatek, który będąc niemowlęciem, cudem uniknął śmierci. Sprawa jego choroby owiana jest tajemnicą, a po wydarzeniach sprzed lat pozostał jedynie mały ślad - codzienne zażywanie leków. I Jack wykonuje polecenia lekarki skrupulatnie. Aż do tego dnia. W nadmiarze porannych czynności, chłopak zapomina o magicznej pigułce. Na skutki nie trzeba długo czekać. Podczas naboru do szkolnej drużyny Jack, o dziwo, wykazuje nadzwyczajną siłę i szybkość. Jak można było się spodziewać, przyjmowane co dzień lekarstwo miało ukryć zdolności Jack'a. Zdolności, o których wie właściwie cała okolica.

Jack jest tak ważną osobistością, że niemal wszyscy jego sąsiedzi są czarodziejami, wróżbitami, zaklinaczami... Ich zadanie było proste - strzec chłopca i ukrywać jego prawdziwe pochodzenie. Niestety, zadanie to nie kończy się zbytnim sukcesem. O istnieniu Swifta dowiadują się... źli ludzie. Jack to potomek wojowników - gatunku zbliżającego się do wymarcia. Ich istnienie odgrywa istotną rolę w starciach dwóch frakcji czarodziejów - Białej i Czerwonej Róży. Zasady czarodziejów zabraniają bowiem walki pomiędzy sobą, ale jednocześnie pozwalają na wystawienie swojego rycerza w turnieju o władzę całkowitą. Jack będzie więc musiał podjąć decyzję czy stanąć do rywalizacji i wyraźnie opowiedzieć się za jedną ze stron.

Istotnym słowem określającym książkę Chimy jest szybko. W Dziedzicu wojowników wszystko dzieje się we wręcz błyskawicznym tempie. Oczywiście nie zawsze jest to negatywna cecha, ale w tym przypadku prędkość akcji to zdecydowanie największy minus powieści. A najważniejsze jest jedno - Jack za szybko wciela się w rolę wojownika. Fantastyka pozwala na dużo, ale fajnie, gdy to dużo jest wyjaśnione w szczegółach. Trudno bowiem przejść od skromnego bohatera do herosa walczącego w imię dobra!

Dziedzic wojowników obfituje w różnorodne wątki. Mamy tu kwestie rodzinnych relacji, watek dotyczący przyjaźni, elementy romansu, historii, kilka tajemnic i niedopowiedzianych kwestii. I może byłaby z tego dobra powieść, gdyby pojawiło się w niej choć odrobinę serca. Czytając Dziedzica ma się wrażenie, że autorka chciała wszystkie swoje myśli przelać na papier, nie poświęcając przy tym ani sekundy uwagi. Wystarczyło dodać kilka szczegółów, informacji, nieco zwolnić. Dodać do tego bohatera, które naprawdę można polubić i kibicować mu ze wszystkich sił. Jak w przypadku Hana Alistera. W zamian otrzymujemy Raisę w męskim wydaniu i to z czasów Króla demona, dodatkowo pozbawioną głębi i zdecydowanego rysu.

Jest jeszcze jedna kwestia, ale wynika ona tylko i wyłącznie z moich indywidualnych upodobań - nie uznaję (może poza kilkoma wyjątkami - Harry Potter na przykład) książek fantasy mających miejsce w świecie współczesnym. Nie potrafię znieść równoległej obecności telefonu komórkowego i magicznych artefaktów.

Podsumowując: na tle Siedmiu królestw, Dziedzic wojowników wypada po prostu źle. Ba! jest gorszy od mocno przeciętnego Króla demona. I choć mam nadzieję, że kolejne tomy, tak jak w przypadku SK, będą o niebo lepsze, tak jednocześnie mam przeczucie, że tak się nie stanie. A szkoda. Cinda Williams Chima szybko wskoczyła na moją listę autorów pożądanych i chętnie czytanych. Może po prostu muszę wypić eliksir niepamięci i zostawić jedynie emocje, jakich dostarczyli mi Han Alister i Raisa.

Oczekując na ostatni tom Siedmiu Królestw autorstwa Cindy Williams Chimy, trudno oprzeć się książce rozpoczynającej kolejny cykl autorki. Po wzroście jakości, następującym w każdym kolejnym dziele pisarki, można było po Dziedzicu wojowników oczekiwać całkiem sporo. Na oczekiwaniach musi się jednak skończyć.

O ile Siedem królestw, pomimo nastoletnich bohaterów, celnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Życie jest zagadką. Nie mamy pewności, że Bóg istnieje - mamy jedynie wiarę. Nie do końca ufamy naukowcom - choć dostajemy tysiące publikacji i wyników badań. Nie wiemy czy wygrana w totolotka jest szczęściem czy przypadkiem. Wahamy się, czy istnieje przeznaczenie, a niepomyślne wydarzenia lubimy nazywać nieszczęśliwym wypadkiem.

Literatura nie raz stara się odpowiedzieć na nurtujące człowieka pytania. Także najnowsza powieść Gennifer Albin podejmuje ten temat. I choć w Przędzy do czynienia mamy raczej z czystą fikcją tak zastanawiać nas może jedno - wyraźne odwołanie do mitologii greckiej.

Adelice żyje w świecie, gdzie nie ma mowy o chaosie. Każda sfera ludzkiej egzystencji jest kontrolowana przez Gildię - narodziny, małżeństwa, praca, czyny, myśli. I śmierć... Podstawą rządzącej organizacji są Kądzielniczki. Na tkaninie zwanej Arrasem, zawarte jest dosłownie wszystko - ludzie, pogoda, krajobraz. Jedna nić równa się jednej ludzkiej istocie, a zadaniem każdej z Kądzielniczek jest usuwanie starych i cienkich włókien. Dlatego też dla Adelice bycie jedną z nich oznacza torturę pomimo tego, że dla większości dziewcząt opieka Gildii jawi się jako szczyt luksusu. Bunt głównej bohaterki Przędzy podsycany jest również przez jej rodziców. Niestety, Adelice ma wyjątkowy talent. Taki, którego nie da się ukryć przed wszechwiedzącą Gildią. I choć za próbę ucieczki powinna zostać skazana na śmierć, to jednak dostaje szansę na odkupienie swoich win.

Niezwykłe umiejętności Adelice pozwalają jej na szybki awans. Ale życie pod obserwacją i działanie wbrew swej woli, a także suma doświadczonych krzywd sprawiają, że bohaterce Przędzy obudzi się chęć działania, uderzenia w samo serce zbudowanego przez Gildię świata. Ale zanim to nastąpi, Adelice czeka wiele nauki, nieoczekiwanych zdarzeń, starć z wrogami i trud poszukiwań sprzymierzeńców.

Szybko można dostrzec po jaki element greckiej mitologii sięga Gennifer Albin - mojry. Te boginie życia i śmierci decydowały o losach każdego człowieka - podobnie jak Kądzielniczki. Należy też zwrócić uwagę, że najważniejszą z Kądzielniczek była Prządka - odpowiedniczka Kloto. Przyznam, że na fragmentach greckiej mitologii, Gannifer Albin zbudowała doskonały wątek. I to dwuwymiarowy. Bo oprócz dzieła zniszczenia, Prządka ma również udział w tworzeniu. I tę drugą stronę działalności Gildii ma szansę dostrzec Adelice. Jednak ona podjęła już decyzję - świat Gildii musi przestać istnieć.

I czytelnik będzie mocno ją w tym popierał. Gennifer Albin sięga jeszcze po inne, znane nam motywy. A może świadomie (bądź nie) upodabnia się do dwóch popularnych książek - Roku 1984 Orwella i Igrzysk śmierci Collins. Sami przyznacie, że świat będący pod obserwacją, pełen podziałów, niesprawiedliwości i terroru, szybko przywodzi nam na myśl te dwa dzieła. Na szczęście autorka Przędzy dodaje sporo od siebie, sprawnie wplata znane motywy, miesza fikcję z rzeczywistością.

Czym więc jest Przędza? Jaką książką jest pierwszy tom trylogii Gennifer Albin?
Przędza to doskonałe połączenie znanych nam wątków z tymi całkiem nowymi. Mamy tu świat nieco futurystyczny, mieszaninę technologii, nauki i fantastyki. Przędza to także książka, która dostarcza nam wiele tajemnic, świat nie jest tu czarny bądź biały - jest szary, co tylko potęguje niepewność. Wszystko ma tu dobre i złe strony. Gildia dała kiedyś bezpieczeństwo, a teraz jest narzędziem kontroli społeczeństwa. I tę dwubiegunowość dostrzega Adelice.

Przędza dostarcza nam też wątek romansowy, nieco kryminału i powieści przygodowej. Gennifer Albin stworzyła książkę, którą czyta się z przyjemnością. Nie tylko sama historia, ale i sposób jej przedstawienia, nie pozwala na krytykę. Widać tu pasję i chęć przekazania czytelnikowi historii, która nie tylko go zainteresuje, ale i skłoni do refleksji. Osobiście z niecierpliwością czekam na kolejne tomy, zwłaszcza że ten pierwszy kończy się w bardzo interesującym momencie.

Życie jest zagadką. Nie mamy pewności, że Bóg istnieje - mamy jedynie wiarę. Nie do końca ufamy naukowcom - choć dostajemy tysiące publikacji i wyników badań. Nie wiemy czy wygrana w totolotka jest szczęściem czy przypadkiem. Wahamy się, czy istnieje przeznaczenie, a niepomyślne wydarzenia lubimy nazywać nieszczęśliwym wypadkiem.

Literatura nie raz stara się odpowiedzieć...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Arsènal. Jak powstawał nowoczesny superklub Alex Fynn, Kevin Whitcher
Ocena 6,8
Arsènal. Jak p... Alex Fynn, Kevin Wh...

Na półkach:

Większość książek z tematyki sportowej opiera się na prostym schemacie - przeważnie są to publikacje o pozytywnym wydźwięku, skupiające się na sukcesach, mniej na porażkach. Opisywane są wydarzenia znane szerokiemu gronu, a całość wzbogacona jest o kilkanaście zdjęć. Kiedy więc na rynku ukazać się miał Arsènal, oczekiwałam właśnie takiej książki. Na szczęście, publikacja Alexa Fynna i Kevina Whitchera przedstawia się całkiem inaczej.

W czasie, gdy wokół Arsenalu toczy się mała burza, wszystko, co tylko przybliża kibicom specyfikę klubu, sprzedaje się jak świeże bułeczki. Zawiedzeni fani angielskiego klubu chcą zmian. A zwłaszcza jednej - odejścia Arsena Wengera. Wszędzie da się słyszeć głosy, że francuski trener się wypalił, że stawia na młodych, niedoświadczonych piłkarzy, którzy nie wytrzymują presji. Arsenal od lat nie zdobył żadnego trofeum i w tym sezonie również się to nie zmieni. Jak więc oceniać trenera, który początkowo był wybawicielem, a który obecnie zdaje się być przekleństwem klubu?

Arsènal to książka opisująca dzieje klubu pod wodzą własnie Arsena Wengera (co z resztą wydać w tytule, poprzez umieszczenie litery è). Wengerowi będziemy towarzyszyć już na początku jego kariery w angielskiej drużynie. Francuz (już kwestia narodowości była kwestią dyskusyjną) od początku swojej pracy wywoływał wiele kontrowersji, jednak w przeciwieństwie do obecnej sytuacji, te kilkanaście lat temu jego ekstrawagancja usprawiedliwiana była ogromnymi sukcesami. Czym ujął kibiców? Całkowicie zreformował i przeorganizował Arsenal. Zmienił również nawyki treningowe, formację i specyfikę piłkarzy. Stawiał na młode, nierozwinięte talenty, które szlifował na każdym treningu. Sceptyczne podejście kibiców do takiej formy zarządzania klubem szybko uciszyły spektakularne wygrane, serie zwycięstw i zdobyte kilkakrotnie trofea. To właśnie Arsen Wenger zapoczątkował sprowadzanie do angielskich drużyn obcokrajowców. Pod jego skrzydłami wyrosły takie sławy jak Thierry Henry, Denis Bergkamp, Robert Pires czy Cesc Fabregas.

Zamiłowanie Arsena do szkolenia młodych piłkarzy miało jednak dwa oblicza. Często potencjał nowych zawodników znikał, pozostawiając wielki zawód i straty. Na szczęście dla klubu, Wenger miał doskonałą intuicję i wielokrotnie zauważeni przez niego piłkarze, okazywali się doskonałymi nabytkami. Dzięki temu francuski menadżer zapewnił Arsenalowi materialną stabilizację - kupowani za małe pieniądze zawodnicy, później przynosili klubowej klasie grube miliony. Miało to ogromne znaczenie. Budowa Emirates pochłonęła bowiem większość zysków Arsenalu.

Książka pt. Arsènal to publikacja ukazująca nieco inne oblicze angielskiego klubu. Rzadko bowiem autorzy przedstawiają klub od podszewki. Fynn i Whitcher ukazują Arsenal z każdej możliwej strony - od kwestii szkolenia zawodników, przez zdobyte trofea aż po sprawy finansowe. Wspominają też o zmianach w zarządzie, kłótniach, sporach i zagranicznych inwestorach. Po kolei udowadniają, że Arsen Wenger stworzył zupełnie nowy obraz drużyny piłkarskiej i menadżera w ogóle. Bo, choć teraz widzi się tylko negatywne działania francuskiego trenera, nie można odmówić mu wielkich zasług. I być może czeka go jeszcze wiele sukcesów. Choć na razie jego przyszłość w Arsenalu stoi pod wielkim znakiem zapytania.

Arsènal to książka idealna dla fanów zespołu. Pokazuje wszystkie szczegóły klubu - jego pozytywy i negatywy. Przypomina, że to Arsen Wenger stał za wielkimi sukcesami Arsenalu Londyn, że to on odkrył wielkie sławy współczesnej piłki nożnej. Arsènal to spora dawka informacji, które powinien znać każdy kibic klubu. Wielkim pozytywem książki jest to, że nie jest to dzieło na kształt kolorowego albumu, gdzie nad tekstem górują zdjęcia. Tu ich bowiem nie znajdziecie. Fynn i Whitcher zasypią was faktami i subiektywnymi opiniami, które już sam czytelnik będzie musiał przeanalizować i ocenić. Jestem naprawdę mile zaskoczona, że podtytuł Jak powstawał nowoczesny superklub, nie jest tylko pustym tekstem, niemającym odzwierciedlenia w książce. Kibice Arsenalu - biegnijcie do księgarni po własny egzemplarz!

Większość książek z tematyki sportowej opiera się na prostym schemacie - przeważnie są to publikacje o pozytywnym wydźwięku, skupiające się na sukcesach, mniej na porażkach. Opisywane są wydarzenia znane szerokiemu gronu, a całość wzbogacona jest o kilkanaście zdjęć. Kiedy więc na rynku ukazać się miał Arsènal, oczekiwałam właśnie takiej książki. Na szczęście, publikacja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cykl Miecz prawdy Terry'ego Goodkinda znany jest niemal każdemu miłośnikowi fantasy. Często też pojawia się na wszelakich listach zawierających klasykę literatury fantastycznej. Jednak te dwanaście książek nieco podzieliło czytelników - jedni twórczość Goodkinda uwielbiają, inni wytykają błędy. Niemniej jednak zawsze chciałam sięgnąć po któryś z tomów Miecza prawdy. Teraz nadarzyła się ku temu okazja, ukazanie się prequelu cyklu - Pierwszej spowiedniczki.

Przyznam, że nieco obawiałam się tego, że nie znając książek Goodkinda, nie będę się orientowała w wydarzeniach opisanych w Pierwszej spowiedniczce. Co prawda powieść ta ma być wstępem, uzupełnieniem całego cyklu, ale i tak podchodziłam do niej z rezerwą. Starałam się też nie czytać opinii o twórczości Goodkinda - chciałam mieć własne, subiektywne wnioski. I teraz je przedstawię - właśnie jako czytelnik dopiero zaczynający przygodę z Mieczem prawdy i niemający pojęcia o treści cyklu.

Magda Searus właśnie straciła męża. Pierwszy Czarodziej Baraccus popełnił samobójstwo, choć dla jego żony nie jest to sprawą oczywistą. Magda, pozbawiona magii, musi teraz nie tylko uporać się ze śmiercią ukochanego, ale i z utratą wysokiej pozycji społecznej. Bez męża jest bowiem nikim. Jednak kobieta nie zamierza usuwać się w cień. Wiedząc, że jest jedyną, która przejmuje się sprawami biednych mieszkańców Nowego Świata i wierząc, że Baraccus nie umarł na darmo, postanawia zmierzyć się z radą czarodziejów. Dodatkowo coraz więcej ludzi ginie w zagadkowych okolicznościach. Jak się okazuje, do Nowego Świata wdarli się nieumarli, dążący do całkowitej zagłady społeczności. Magda wraz z kilkoma sprzymierzeńcami będzie musiała podjąć walkę nie tylko z magią, ale i uprzedzeniami, fałszywymi oskarżeniami oraz, co najważniejsze, z samą sobą.

Na kartach Pierwszej spowiedniczki rysuje się przyszłość. Magda ulega tu całkowitej przemianie. Z kobiety żyjącej pod skrzydłami męża, przeistacza się w Pierwszą Spowiedniczkę dzierżącą Miecz Prawdy. Nikt się przed nią nie schroni, nie będzie też w stanie kłamać i działać na niekorzyść Nowego Świata. Magda Searus wyzwoli prawdę i naprawi otaczający ją świat.

Niewątpliwym plusem powieści Terry'ego Goodkinda jest właśnie kreacja głównej bohaterki. A właściwie jej ewolucja. Z dosyć nijakiej postaci wyrasta na bohaterkę, zadziwia swoją odwagą i poświęceniem. Magda Searus to kobieta, która budzi szacunek i uznanie, a jej działania są całkowicie bezinteresowne. Tej bohaterki nie da się nie lubić. Towarzyszy jej równie pozytywna postać - Merritt. Obserwując ich współpracę, można mieć nadzieję na to, że kiedyś połączy ich coś więcej niż wspólna walka z wrogiem i kreowanie nowej magii.

Pierwsza spowiedniczka to książka o nieskomplikowanej fabule. I można to oceniać w dwojaki sposób - pozytywnie i negatywnie. Trochę żałuję, że Goodkind właściwie nie zaplątał akcji, nie dał czytelnikowi nagłych zwrotów akcji, zaskakujących wydarzeń. Właściwie można przewidzieć zakończenie, odgadnąć kto jest tym złym. Pierwsza spowiedniczka na pewno więc nas niczym nie zaskoczy.
Prequel Miecza prawdy czyta się więc niezwykle szybko. Dzieje się to też za sprawą króciutkich rozdziałów, które zachęcają do obietnic: jeszcze tylko jeden.

Powieść Terry'ego Goodkinda ma też kilka minusów. Pierwszym, który sprawiał mi sporo trudności jest styl - a właściwie bardzo liczne powtórzenia. Po przeczytaniu opinii o Mieczu prawdy wiem, że to cecha charakterystyczna twórczości Goodkinda. Nie wiem jednak, czy to dobrze, czy źle. Cóż, można podziwiać konsekwencję. Z drugiej jednak strony, po dwunastu książkach może irytować niechęć do poprawy, bądź co bądź, rażących błędów.

Podsumowując - Pierwsza spowiedniczka rozbudziła moją ciekawość. I choć Miecz prawdy miałam w planach, tak teraz jestem przekonana, że sięgnę po ten cykl znacznie wcześniej.

Cykl Miecz prawdy Terry'ego Goodkinda znany jest niemal każdemu miłośnikowi fantasy. Często też pojawia się na wszelakich listach zawierających klasykę literatury fantastycznej. Jednak te dwanaście książek nieco podzieliło czytelników - jedni twórczość Goodkinda uwielbiają, inni wytykają błędy. Niemniej jednak zawsze chciałam sięgnąć po któryś z tomów Miecza prawdy. Teraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Premiera książki Bogowie muszą być szaleni była wielce oczekiwanym wydarzeniem. Ten szum wokół książki Anety Jadowskiej sprawił, że zapragnęłam sprawdzić, co takiego interesującego jest w serii o Dorze Wilk. Co prawda troszeczkę zniechęcił mnie tytuł najnowszego dzieła polskiej autorki. Nie jestem fanką pożyczania czegoś od innych twórców, drobnym żerowaniu na popularności oryginału. No, ale dobra - zakupiłam Złodzieja dusz (co nie było łatwym zadaniem!), przeczytałam kilka entuzjastycznych opinii i z kubkiem gorącej kawy zasiadłam do czytania. I... rozczarowałam się. I nie jest tak, że Złodziej dusz to zła książka. Po prostu jakoś tak... Z resztą - wyjaśnię to później.

Dora Wilk to osoba o podwójnej tożsamości. W Toruniu jest policjantką, a w Thornie - Wiedźmą. Nasza bohaterka wykorzystuje swoje umiejętności w codziennej pracy, stając się jedną z najefektywniejszych śledczych. Ma ona jednak ostry charakter, a jej opinie często są, delikatnie mówiąc, dosadne. Ponadto Dora zmaga się z niechęcią prokuratora, która szybko zaowocuje zawieszeniem. Od tej pory będzie spędzała więcej czasu na piciu Zielonego Smoka, przekomarzaniu z diabłem Mironem i znoszeniu niechęci anioła Joshui. Ale błogi spokój nie trwa długo. W magicznym świecie znika coraz więcej nadprzyrodzonych istot, w tym przyjaciółka Dory. Znając możliwości Wilk i jej zdolności śledcze, Starszyzna Thornu powierza swojej wiedźmie misję mającą na celu zdemaskowanie porywacza. Dora oczywiście skorzysta z pomocy Mirona i Joshui. Na pewno więc będzie baaardzo ciekawie.

Zacznę od plusów.
Zdecydowanie na uwagę zasługują wykreowane przez Jadowską postaci. Sama Dora Wilk to mieszanka wybuchowa, a do jej charakterystyki została dodana nutka pradawnych wierzeń, z obrzędami płodności na czele. Poza tym główna bohaterka ma cięty język, jej wypowiedzi są ironiczne, okraszone humorem (o humorze jeszcze wspomnę). Jeśli chodzi o Mirona, to najważniejszy jest fakt, że jego dziadkiem jest Lucyfer, a on sam nieco stroni od diabelskiego towarzystwa. I, jeśli chodzi o Mirona, ciekawostki się kończą (o tym też wspomnę). A Joshua? Cóż, jego kreacja jest podobna do kreacji Mirona. Też jest potomkiem sławnego anioła - Gabriela. I również nie posiada zbyt przyjaznych stosunków z braćmi-aniołami. Zaspojleruje - tyłek uratuje mu Dora. I to nie raz.

Kolejny plus to kreacja świata powieści. Dwa równoległe światy Toruń i Thorn, zmagające się z podobnymi problemami. Gdy Dora zajmuje się zbrodniami w magicznym świecie, jej koledzy z komisariatu próbują rozwiązać sprawę tajemniczej śmierci Pauliny Kozanek. Za sprawą Dory (i nie tylko) oba miejsca wzajemnie się przenikają, ciemne sprawki z Thornu nie raz wychodzą do świata śmiertelników, świata, który mimo wszystko pozwala Dorze zachować swoje człowieczeństwo..

Na koniec zostawiam sprawy techniczne. Aneta Jadowska pisze lekko, Złodzieja dusz czyta się niezwykle szybko, praktycznie bez zastanowienia. Książka jest więc doskonałym czasoumilaczem, pozwala na oderwanie od rzeczywistości. Samo wydanie nie jest jakieś wybuchowe, może, jak na Fabrykę Słów, trochę rozczarowujące. Poza tym już na pierwszy rzut oka widać, że pierwszy i drugi tom Heksalogii o Wiedźmie, do siebie nie pasują. Co ciekawe, to nie jedyna wpadka FS - to samo stało się między innymi z serią Ola i Otto (Odnaleźć swą drogę i Wybór). Ale jest to wyłącznie moja subiektywna opinia.

Przyszła pora na narzekanie. Zacznę od tego, jakie miałam oczekiwania co do książki Anety Jadowskiej. Liczyłam na dobre, treściwe fantasy, napisane w porządny, choć nie doskonały sposób (to ostatnie się zgadza). Liczyłam na wątek romansowy, niecodzienne przygody i bohaterów (dwa ostatnie również da się tu dostrzec). Chciałam też książkę ociekającą humorem, ale takim naturalnym, niewymuszonym. Wiedząc, że w Złodzieju dusz pojawiają się anioł i diabeł, oczekiwałam, że ich kreacje będą... ostro zarysowane, może nieco zaskakujące.

Teraz rozliczam Jadowską z moimi oczekiwaniami. Humor. Jest, ale jakoś żarty autorki do mnie nie trafiają. O ile zgadzam się, że jedynie słuszne radio to zło, tak powtarzanie tego kilka razy nie jest uzasadnione. Dora miała być zabawna, a w pewnych momentach jest nieco żałosna. I to nie tylko w kwestii swojego poczucia humoru. Czasami zachowuje się jak silna kobieta, pewna swych umiejętności, a już za chwilę przypomina rozkapryszoną nastolatkę. Kuleją też Miron i Joshua. Diabeł jest mało diabelski, troszkę rozmemłany, skryty w cieniu Dory. Oczekiwałam zupełnie innego bohatera! Takiego, który w niczym nie ustępuje wiedźmie, jest potężny i pewny siebie. Taki, który śmiało sięga po to, czego w danym momencie pragnie. Joshua z kolei podpadł mi uczuciem do Dory i początkowym, znowu użyję tego słowa, rozmemłaniem. Dopiero, gdy Dora potrzebuje jego pomocy, widać w nim jakąś siłę.

Wątek romansowy? Brak. Podchody Mirona i Dory w pewnym momencie stają się nie do zniesienia. Oczywiście, brak uczuć nie jest żadną ujmą dla książki. Czasem wręcz przeciwnie. Ale jak miałam porównać Złodzieja dusz i moje oczekiwania, to muszę o tym wspomnieć. Dochodzi do tego jeszcze wątek Dory i Joshui. Ale chyba nie chcę o tym nic pisać.

Jak więc mogę podsumować Złodzieja dusz? Nieprzeciętny pomysł, lekka historia, szybka akcja. Pewne braki. Nietrafiający do mnie humor, zaniedbane kreacje bohaterów, kilka momentów, które wywołały u mnie uśmieszek politowania. Ciekawy wątek Witkacego. Razem - książka nieco niedopracowana, nieco rozczarowująca (mnie), ale z drugiej strony doskonała na nudny wieczór. Czy ją polecam? Raczej tak, ale nie należy jej traktować jako arcydziełka polskiej literatury fantasy. Na pewno też sięgnę po Bogowie muszą być szaleni. Nauczyłam się dawać drugą szansę.

Premiera książki Bogowie muszą być szaleni była wielce oczekiwanym wydarzeniem. Ten szum wokół książki Anety Jadowskiej sprawił, że zapragnęłam sprawdzić, co takiego interesującego jest w serii o Dorze Wilk. Co prawda troszeczkę zniechęcił mnie tytuł najnowszego dzieła polskiej autorki. Nie jestem fanką pożyczania czegoś od innych twórców, drobnym żerowaniu na popularności...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zasada jest prosta - pierwszy tom czy część zawsze jest najlepsza. Każdy z nas zna chociaż jedną filmową serię, która nie powinna mieć swojej kontynuacji. Wszyscy też znamy serial, w którym każdy kolejny odcinek jest coraz gorszy. A z ekranu bardzo blisko do papieru. Wiele książek zachwyca nas pierwszym tomem, co skutkuje tym, że wręcz w błyskawicznie musimy sięgnąć po następny. A wtedy spotyka nas gorzkie rozczarowanie. Na szczęście większość pisarzy stara się trzymać poziom do końca. Co jednak zrobić, gdy już pierwszy tom nie przypada nam zbytnio do gustu? Odpowiedź szybko nam się nasuwa - nie ma sensu męczyć się z kolejnymi tomami. Jednak teraz, kiedy przeczytałam Wygnaną królową, zastanawiam się jak wiele takim myśleniem straciłam.

Dlaczego? No cóż - moje pierwsze spotkanie z twórczością Cindy Williams Chimy było dosyć nużące. Co prawda sama historia wydawała się interesująca, jednak w Królu Demonie brakowało pewnej iskierki, która przyciąga nas do książki jak magnes. Gdy w mękach dotarłam do ostatniej strony, stwierdziłam: nie ma mowy, że sięgnę po kolejny tom już teraz. Jeśli w ogóle sięgnę. Ale! w moim życiu nic nie dzieje się tak, jak sobie zaplanuję. Dlatego, gdy Wygnana królowa leżała sobie pięknie wyeksponowana na bibliotecznym stoliku, zaryzykowałam. I na moje cholerne nieszczęście, nie wzięłam od razu następnego tomu!

Wygnana królowa rozpoczyna się niemal w tym samym miejscy, w którym skończył się Król Demon. Han Alister wraz ze swoim przyjacielem Tancerzem, zmierzają w stronę Oden's Ford, gdzie mają podjąć naukę na tamtejszej akademii. Ciągle po piętach depczą im Bayarowie, pragnący odzyskać potężny amulet i oczywiście zemścić się na Alisterze. Do Oden's Ford wędruje też księżniczka Raisa. Dziewczyna ucieka nie tylko przed małżeństwem, ale i przed zagrożeniem, jakie ten związek by przyniósł - wojną. W ucieczce z Fells pomaga jej oddany przyjaciel Amon. Raisa, pod przybranym nazwiskiem Rebeki Morley, podejmuje naukę w szkole wojskowej, co jak na przyszłą królową, jest wyborem mocno zaskakującym.

Studenckie życie niesie za sobą wiele wyzwań. Intensywna nauka czy społeczne uprzedzenia nie raz przysporzą naszym bohaterom masę problemów. Poza tym ani Raisa ani Alister nie odnajdą w Oden's Ford spokoju. Wszystko, przed czym uciekają, przybywa wraz z nimi. Han przez cały czas musi walczyć z Micahem Bayarem i radzić sobie z wyczerpującą nauką z tajemniczym Krukiem. Raisa z kolei, oprócz problemów sercowych, mocno odczuwa odpowiedzialność jaka na niej ciąży. Ma też wyrzuty sumienia, że opuściła Fells, swoją rodzinę i poddanych.

Jak można się spodziewać, ścieżki Raisy i Alistera w końcu się spotkają. Ciągle jednak nie będą wiedzieli o sobie wszystkiego. Księżniczka dalej ukrywa swoje pochodzenie, zwłaszcza, że poznaje historię Hana. Ale to wszystko zmierza do finalnego rozwiązania. Wygnana królowa kończy się w najbardziej burzliwym momencie. Efekt - żal, że nie mamy pod ręką trzeciego tomu!

Po raz kolejny muszę to podkreślić - Wygnana królowa to znacznie lepsza książka niż Król Demon. Więcej się dzieje, lepiej poznajemy bohaterów, ich losy komplikują się na tyle, że pragniemy poznać ich dalszą historię. Chcemy też wiedzieć jak ułożą się relacje pomiędzy Hanem i Raisa, co stanie się, gdy chłopak odkryje, że zakochał się w przyszłej królowej Fells. Poza tym świat Wygnanej królowej staje w obliczu wojny. Chaos już się rozprzestrzenia, a nasi bohaterowie będą musieli jakoś nad nim zapanować.

Wygnaną królową czyta się już z wypiekami na twarzy. Co prawda nie są one byt wielkie, ale w porównaniu z wrażeniami z Króla Demona, to totalna odmiana. Chima włożyła w ten tom znacznie więcej serca, cała historia nabiera tempa, a bohaterowie stają się bardziej dojrzali. Wydarzenia z Wygnanej królowej zapowiadają, że Tron Szarych Wilków będzie jeszcze ciekawszy. A widząc różnicę pomiędzy pierwszym a drugim tomem, można przypuszczać, że ten trzeci pochłonie nas bez reszty. Całe szczęście, że już w marcu pojawi się Karmazynowa korona!

Dzięki autorce cyklu Siedem królestw wiem, że nie można sugerować się jedynie pierwszym tomem. Trzeba dać szansę całości. Ale na te szansę zasługują jedynie książki, którym do ideału niewiele brakuje. Nie oszukujmy się - dziełko, w którym autor nie panuje nad słowami, akcją i bohaterami, nie zmieni się w arcydzieło, wraz z kolejnymi tomami.

Zasada jest prosta - pierwszy tom czy część zawsze jest najlepsza. Każdy z nas zna chociaż jedną filmową serię, która nie powinna mieć swojej kontynuacji. Wszyscy też znamy serial, w którym każdy kolejny odcinek jest coraz gorszy. A z ekranu bardzo blisko do papieru. Wiele książek zachwyca nas pierwszym tomem, co skutkuje tym, że wręcz w błyskawicznie musimy sięgnąć po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja biblioteka jest dosyć specyficzna jeśli chodzi o kategoryzację książek. Przez kilka lat żyłam w nieświadomości, że to, co znajduje się na półce oznaczonej horror, nie zawsze spowoduje, że w nocy będę się bała pójść łazienki, a każdy, nawet najmniejszy odgłos przyprawi mnie o zawał. Dlatego też coraz częściej zaglądam do tego schowanego w kącie miejsca. I czasem jakaś książka skutecznie przyciągnie moją uwagę - tak, jak zrobiła to Winter. Naprawdę ciężko przejść koło takiego wydania obojętnie!

To, że wampiry to bardzo modne stworzenia, wie każdy. I bardzo przystojne stworzenia. Cudowne oczy, czarujący uśmiech i ujmujący sposób bycia to cechy charakterystyczne tego drapieżcy. Książkowe wampiry przybierają w naszej wyobraźni rozmaite kształty - przez dojrzałych Brada Pitta i Toma Cruise'a po współczesnych Roberta Pattinsona, Iana Somerholdera czy Paula Wesley'a. Znajomość tych panów może się też przydać podczas czytania Winter. Tak, to kolejna książka z wampirami w tle. I to tło podkreślam dosyć mocno. Dlaczego? Bo obecność tych istot to ważny wątek książki Greenhorn, ale niezbyt nachalny. Jednakże może to być zarówno pozytywną, jak i negatywną cechą Winter. Ale po kolei.

Schemat powieści z wampirami jest nam wszystkim znany. Młoda dziewczyna z burzliwą przeszłością, trzymająca się na uboczu poznaje zabójczo przystojnego chłopaka z mroczną tajemnicą. Przyciągają się i odpychają, kochają i nienawidzą. W końcu pokonują wszelkie przeciwności by móc być razem - pomimo sprzeciwu społeczeństwa. Asia Greenhorn do tego tematu podchodzi mniej więcej tak samo. Główna bohaterka Winter przybywa do małego, walijskiego miasteczka, po tym, jak jej babcia ulega nico tajemniczemu wypadkowi, który skutkuje śpiączką. Opiekę nad dziewczyną przejmuje rodzina Chiplinów. Ich troje dzieci szybko zaprzyjaźnia się z Winter, a ich syn - Gareth, nie ukrywa, że nowy mieszkaniec bardzo mu się podoba. Główna bohaterka dosyć szybko przechodzi fazę buntu i sprawnie włącza się w społeczność Cae Mefus.

Jednak już od początku jej pobytu w walijskim miasteczku, Winter dostrzega, że nie jest to miejsce bez skazy. Tajemnicze napady, którego sama staje się ofiarą, pozwalają wysnuć przypuszczenia, że mieszkańcy mają swoje mroczne tajemnicze. Dodatkowo spotkanie z przystojnym Rhysem i ostrzeżenia Garetha, popychają Winter do prywatnego śledztwa. Dziewczyna wkrótce wpadnie na trop, który całkowicie zmieni jej życie. Wydarzenia z przeszłości, tajemnicza śmierć rodziców i w końcu odziedziczony po ojcu naszyjnik to tylko początek problemów, z którymi przyjdzie się jej zmierzyć.

Nie można oczekiwać, że Winter będzie książką doskonałą, pozbawioną wad, wciągającą, napisaną doskonałym językiem i zachwycającą świetnymi kreacjami bohaterów. Asia Greenhorn skierowała swoje dzieło głównie do nastolatek, które sięgając po Zmierzch rozpoczęły przygodę nie tylko z paranormal romance, ale i literaturą w ogóle. Winter opiera się na podobnym schemacie co książka Meyer, na szczęście jednak autorka zminimalizowała ilość żenujących scen i wątków. Pisałam wcześniej, że wampiry to tło, że ich obecność nie jest nachalna. Oczywiście bez nich ta książka nie istnieje. Ale w Winter najważniejsza jest sama bohaterka. Na szczęście nie przejawia też ona obsesyjnej chęci pozostania krwiopijcą. Z resztą dosyć długo żyje w nieświadomości, co tak naprawdę gnębi Cae Mefus. Oczywiście można się przyczepić do tego, że nic nie wiemy o pochodzeniu wampirów, ich racji bytu w walijskim miasteczku czy o tak prozaicznych kwestiach, jak czosnek, światło dzienne i spanie w trumnach. W Winter nie ma to większego znaczenia, a rozszerzenie powieści o historię wampirów, skutecznie odwróciłoby uwagę od nastoletniej bohaterki.

Sama Winter to postać dosyć obszernie scharakteryzowana. Nie irytuje i nie wzbudza pełnego politowania uśmieszku. Asia Greenhorn w ogóle dosyć sprawnie poradziła sobie z kreacją swoich bohaterów. Z resztą - cała powieść jest dobrze napisana. Jak wspomniałam nie jest to arcydzieło światowej literatury, ale porządne czytadło (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Losy Winter wciągają, chcemy poznać wszelkie jej tajemnice i sekrety samego miasteczka. Kibicujemy bądź Rhysowi bądź Garethowi, szukamy ukrytych informacji i próbujemy przejrzeć niecne zamiary czarnych charakterów. Osobiście, przez ponad połowę książki, nie mogłam się od niej oderwać. Później mój zapał nieco osłabł, ale nie jestem pewna źródła tego spadku zainteresowania. Niemniej jednak Winter to świetna powieść by oderwać się od naszego szarego świata. Na pewno też sięgnę po dalszą część przygód Winter - Silver, która ukaże się już w lutym!

Moja biblioteka jest dosyć specyficzna jeśli chodzi o kategoryzację książek. Przez kilka lat żyłam w nieświadomości, że to, co znajduje się na półce oznaczonej horror, nie zawsze spowoduje, że w nocy będę się bała pójść łazienki, a każdy, nawet najmniejszy odgłos przyprawi mnie o zawał. Dlatego też coraz częściej zaglądam do tego schowanego w kącie miejsca. I czasem jakaś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Malowanego człowieka wzięłam z biblioteki totalnie bez przekonania. Zachęciła mnie jednak okładka - tajemnicza i zapowiadająca, że główny bohater to super-bohater. Po powrocie do domu od razu sprawdziłam opinie o książce Bretta. Cóż, zdania są podzielone. Część czytelników wystawiła pochlebny komentarz, część oceniła Malowanego człowieka jako dzieło dosyć przeciętne. Przyznam, że nieco się tym zniechęciłam. Na szczęście, gdy zaczęłam czytać, wszelkie te negatywne uczucia mnie opuściły.

Świat Malowanego człowieka to miejsce pełne strachu, cierpienia i śmierci. Co noc na ziemię przybywają Demony, które niszczą i zabijają wszystko, co stanie im na drodze. Jedyną obroną przed istotami z Otchłani są magiczne Runy. Wymagają jednak one precyzji i ciągłego udoskonalania. Nawet najmniejszy błąd popełniony podczas ich malowania, może doprowadzić do prawdziwej tragedii. Niepokojącym jest też fakt, że pamięć o Runach zdaje się zanikać. Obecnie znany jest ich niewielki procent - dlatego też walka z Demonami z góry skazana jest na porażkę.

Malowany człowiek to historia trojga niezależnych bohaterów. Pierwszym z nich, i najbardziej wyeksponowanym, jest Arlen. Ten dwunastoletni chłopiec, mieszkaniec niewielkiej wsi, wyróżnia się talentem w rysowaniu Run. Jego malunki są gwarancją bezpieczeństwa. Arlen dostrzega też jedno - Demonów nie można pokonać tylko dlatego, że ludzie się ich po prostu boją. Chłopiec boleśnie sobie tę prawdę uświadamia, gdy Otchłań atakuje jego matkę. Bezczynność ojca sprawia, że heroicznie walczący chłopiec ponosi porażkę. I choć udaje mu się wyrwać ze szponów Demona, to nie udaje mu się uratować matki. Traumatyczne przeżycie i odraza dla osób, które nie potrafią walczyć ze złem sprawia, że Arlen powoli dorasta do bardzo poważnej decyzji.

Kolejną bohaterką Malowanego człowieka jest trzynastoletnia Leesha. Piękna dziewczyna musi zmagać się ze znienawidzoną matką i uległym ojcem. Jej życie zmienia się wraz z plotką, którą zapoczątkował jej ukochany. Leesha, potępiona przez miejscową społeczność, znajduje schronienie u starej, przerażającej Zielarki. Dziewczyna szybko uczy się nowego fachu, przejawiając nadzwyczajne umiejętności. Znajduje w końcu swoje miejsce na ziemi, a to dopiero początek jej nowego życia.

Ostatnią postacią jest trzyletni Rojer. Chłopcu cudem udaje się przeżyć atak Demonów. Jest jednak świadkiem śmierci obojga rodziców, a dramatyczny obraz umierającej matki towarzyszy mu przez kolejne lata. Opiekę nad Rojerem przejmuje wędrowny minstrel, planujący uczynić z chłopca swojego pomocnika. A okazuje się, że posiada on pewne ukryte talenty.

Malowany człowiek to przygotowanie dla kolejnych tomów, czas w którym poznajemy okres dorastania trojga bohaterów. Jest to także wyraźne nakreślenie problemu i zarysowanie przyszłości Leeshy, Rojera i Arlena. Ich losy zdają się powoli zawiązywać, wszyscy zmierzają w tym samym kierunku i można mieć pewność, że kiedyś ich ścieżki się przetną. Na razie jednak musimy przejść przez powieść z umiarkowaną szybkością akcji i stopniem wciągnięcia. Niemniej jednak Malowany człowiek przyciąga.

Świat pełen Demonów pełen jest sekretów. Najważniejsza jest oczywiście kwestia Run. To one bowiem są najważniejszą bronią przeciwko Otchłani i ich znajomość może w końcu przynieść światu pokój. Na razie jednak ludzkość pozostaje w stanie oczekiwania na Wybrańca, który podejmie walkę z Demonami.

Malowany człowiek nie jest powieścią wybitną. Czyta się go lekko i przyjemnie. Odrywa nas on od rzeczywistości i przenosi w dobrze skonstruowany świat. Jedynym mankamentem wydaje się niewyważona obecność bohaterów. Autor najwięcej miejsca poświęca Arlenowi, a najmniej Rojerowi. Można jednak usprawiedliwić to przypuszczeniem, że ilość ta jest proporcjonalna do roli, jaką w świecie pełnym Demonów odegrają poszczególne postaci. Wątpliwości te wyjaśni na pewno kolejny tom, po który sięgnie większość z czytelników, nawet jeśli Malowany człowiek w pełni ich nie zachwycił.

Malowanego człowieka wzięłam z biblioteki totalnie bez przekonania. Zachęciła mnie jednak okładka - tajemnicza i zapowiadająca, że główny bohater to super-bohater. Po powrocie do domu od razu sprawdziłam opinie o książce Bretta. Cóż, zdania są podzielone. Część czytelników wystawiła pochlebny komentarz, część oceniła Malowanego człowieka jako dzieło dosyć przeciętne....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fanom motoryzacji Jeremy'ego Clarksona nie trzeba przedstawiać. Miłośnikom telewizyjnych programów, pełnych dobrego humoru, również. Top Gear to obecnie najpopularniejszy magazyn motoryzacyjny, oglądany na całym świecie. Wraz z Richardem Hammondem i Jamesem Mayem, Clarkson poddaje samochody niemal irracjonalnym testom. I choć prezentują oni głównie maszyny pozostające poza zasięgiem zwykłego człowieka, to od wielu lat brytyjskie trio przyciąga miliony widzów.

Wytrącony z równowagi to kolejna książka Clarksona, będąca zbiorem felietonów. Te kilkadziesiąt tekstów to jednak nie tylko ocena konkretnego samochodu, ale i analiza współczesnego świata. Jeremy Clarkson nie pozostawia suchej nitki na brytyjskim rządzie i jego absurdalnych pomysłach dotyczących przepisów drogowych. Dziennikarz poddaje też w wątpliwość modę na ekologiczne samochody, poziom umiejętności angielskich kierowców, a w jego tekstach nie raz do głosu dochodzą stereotypy. A co z samymi samochodami? Cóż, w każdym z felietonów poświęca im zaskakująco (jak na tekst z rubryki motoryzacyjnej) mało czasu. Jednak zawsze jego oceny odchodzą od ogólnie przyjętych schematów. Jeremy Clarkson dłużej będzie się rozwodził nad niedziałającą nawigacją czy słabą synchronizacją z iPodem, niż nad osiągami albo wielkością bagażnika. Charakterystyczne jest jednak to, że w każdym samochodzie stara się znaleźć jakiś pozytyw. Sprawne wycieraczki na przykład.

Ten, kto nigdy nie oglądał Top Gear i nie poznał Jeremy'ego Clarksona, rzuci tę książkę w kąt. Nie wzbogaci ona za wiele naszą wiedzę o samochodach, już na pewno nie pomoże w ich zakupie. Jedak dla tych, którzy uwielbiają działalność i humor Clarksona, Wytrącony z równowagi będzie świetną książką do zapełnienia wolnego czasu. Trudno bowiem przeczytać ją za jednym zamachem. Trzeba ją dozować, traktować jako przerwę w czytaniu innego dzieła.

Teksty Clarksona są perfekcyjne pod każdym względem. Kąśliwe uwagi, zaskakujące porównania, łączenie różnorakiej tematyki. Dodając do tego inteligencję i bogatą wiedzę autora, otrzymujemy doskonałą rozrywkę. Ponadto wszystko okraszone jest doskonałym humorem. No i ta jego życiowa filozofia...

Jednak Wytrącony z równowagi ma jedną wadę. Zawarte w książce felietony pochodzą aż z 2008 roku. Trochę dużo, biorąc pod uwagę to, jak szybko obecnie rozwija się technika. Ale dla miłośników Jeremy'ego Clarksona nie powinno stanowić to wielkiego problemu - oglądając Top Gear jest się bowiem na bieżąco, a Wytrącony z równowagi to po części uzupełnienie programu.

Wytrącony z równowagi to niewątpliwie książka skierowana do fanów Jeremy'ego Clarksona, a tych na pewno nie brakuje. Osobiście uwielbiam całą ekipę To Gear i każde spotkanie z nimi, nie ważne czy na ekranie czy podczas czytania, to gwarancja doskonałej rozrywki.

Fanom motoryzacji Jeremy'ego Clarksona nie trzeba przedstawiać. Miłośnikom telewizyjnych programów, pełnych dobrego humoru, również. Top Gear to obecnie najpopularniejszy magazyn motoryzacyjny, oglądany na całym świecie. Wraz z Richardem Hammondem i Jamesem Mayem, Clarkson poddaje samochody niemal irracjonalnym testom. I choć prezentują oni głównie maszyny pozostające poza...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Jak zostałem premierem. Rozmowy pełne Moralnego Niepokoju Mariusz Cieślik, Robert Górski
Ocena 6,8
Jak zostałem p... Mariusz Cieślik, Ro...

Na półkach:

Czasem przychodzi czas, w którym nie mamy ochoty na poważną literaturę. Pragniemy oderwać się nieco od rzeczywistości i przeczytać coś lekkiego, okraszonego choć małą dawką humoru. I tę dawkę na pewno znajdziemy w książce Jak zostałem premierem. Dlaczego? Bo jej twórcy należą do znanego wszystkim Kabaretu Moralnego Niepokoju.

Jak zostałem premierem przybiera formę wywiadu, luźnej rozmowy z Robertem Górskim. Obecnie jako kabareciarz nie ma on sobie równych. Każdy jego występ to potężna dawka humoru i gwarancja bólu mięśni brzucha. Oprócz licznych festiwali czy prowadzonego z Marcinem Wójcikiem Kabaretowego Klubu Dwójki, Górskiego możemy zobaczyć w Spadkobiercach. I to chyba właśnie ten serial pozwala mu na zaprezentowanie pełni swoich możliwości. Improwizacja to jego mocna strona, a nagrania ciętych ripost Roberta Górskiego krążą po internecie, notując tysiące wyświetleń.

I to właśnie o Spadkobiercach, festiwalach, autorskich programach i życiu jako kabareciarz opowiada Robert Górski w Jak zostałem premierem. W książce tej poznamy początki Kabaretu Moralnego Niepokoju, wspomnienia z czasów dzieciństwa i młodości, usłyszymy wiele ciekawych anegdot oraz odkryjemy kulisy powstawania skeczów. Robert Górski opowie także o zagranicznych podróżach, zachowaniu publiczności czy trudnych, pierwszych występach. Wszystkie wypowiedzi zawierają w sobie nie tylko humor, ale i sporą dawkę dystansu do siebie i otaczającego świata. W wypowiedziach Górskiego widać pewność siebie i śmiałość w mówieniu o trudnych tematach. Ale czy można oczekiwać innego zachowania od kabareciarza?

Oprócz zapisu samej rozmowy prowadzonej przez Mariusza Cieślika, Jak zostałem premierem wzbogacone zostało o zapis niektórych skeczów, zdjęcia i wypowiedzi innych, znanych z polskiej sceny kabaretowej postaci - Artura Andrusa, Macieja Stuhra czy Jacka Federowicza. O swoim koledze kilka słów powiedzą też pozostali członkowie Kabaretu Moralnego Niepokoju.

To, co zwraca uwagę, to samo wydanie Jak zostałem premierem. Twarda okładka, gruby papier, rysunki Przemysława Borkowskiego, zdjęcia. Wszystko to buduje nam książkę przyciągającą wzrok, może nieco rozpraszającą, ale idealnie pasującą do tematyki. Luźny charakter rozmowy jest więc przez to lepiej zaznaczony. Jak zostałem premierem wypada troszkę gorzej przy bliższym poznaniu - trafiają się literówki, brak odstępów, zjedzone litery. Na szczęście jednak są to nieliczne uchybienia, które w żaden sposób nie zakłócają czytania.

A co z samą treścią? Na pewno jest lekko i przyjemnie. Całość wywiadu spisana jest w porządnym stylu. Oczywiście nie znajdziemy tu bogatego słownictwa, metafor, porównań - ale jest to przecież rozmowa i takiej potocznej formy od niej wymagamy. Mariusz Cieślik zadaje zarówno pytania typowe, ale stara się też wychodzić poza schemat wywiadu z kabareciarzem. Poruszone zostaną kwestie tematyki skeczów - tolerancja, emigracja, polityka. Robert Górski nie boi się mówić tego, co myśli, a przez to jego osoba staje się niezwykle ciekawa i przede wszystkim prawdziwa. W jego wypowiedziach trudno doszukać się kłamstwa czy lizusostwa.

I choć Jak zostałem premierem czyta się szybko i wrażenia pozostają po niej jak najbardziej pozytywne, to forma papierowa jakoś nie pasuje mi do Roberta Górskiego. Scena to jego naturalne środowisko i mam nadzieję, że pozostanie na niej jak najdłużej. Jak zostałem premierem może więc nieco rozczarować, ale dla fanów Roberta Górskiego oraz KMN i tak będzie to doskonała książka na ponure, zimowe wieczory czy nudną podróż.

Czasem przychodzi czas, w którym nie mamy ochoty na poważną literaturę. Pragniemy oderwać się nieco od rzeczywistości i przeczytać coś lekkiego, okraszonego choć małą dawką humoru. I tę dawkę na pewno znajdziemy w książce Jak zostałem premierem. Dlaczego? Bo jej twórcy należą do znanego wszystkim Kabaretu Moralnego Niepokoju.

Jak zostałem premierem przybiera formę wywiadu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na nową książkę J.K. Rowling czekał cały czytelniczy świat. I niestety nie było to oczekiwanie pozytywne. Zewsząd dochodziły głosy pełne wątpliwości, sugerujące, że autorka Harrego Pottera strzela sobie w kolano. Bo po co, po tak wielkim sukcesie serii o młodym czarodzieju, wydawać kolejną książkę? I to książkę o zupełnie innej tematyce? My Polacy, już to znamy. Po wspaniałych recenzjach Wiedźmina czy Trylogii husyckiej Andrzej Sapkowski musiał znieść falę krytyki dotyczącej Żmii. A nie była ona przecież taka zła! Zmiana gatunku to dla pisarza zadanie trudne - nie ze względów technicznych, a właśnie ze względu na fanów twórczości. Najgorsze jest to, że nawet pełni optymizmu, z czasem dajemy się ponieść tłumowi...

Trafny wybór chciałam mieć jak najszybciej. Zanim po niego sięgnęłam, uległam powszechnym nastrojom powątpiewania. Z każdym nowym komentarzem o książce Rowling, coraz mocniej czułam, że będzie to wielkie rozczarowanie. Na szczęście się myliłam.

Pagford to jedno z tych miasteczek, gdzie wszyscy się znają. Dlatego, kiedy umiera Barry Fairbrother, wiadomość ta przekazywana jest z ust do ust. I już tutaj wiemy, że mieszkańcy pod warstwą uprzejmości, ukrywają wzajemne urazy i zazdrość. Niechęć potęguje sprawa Fields - osiedla dla środowisk patologicznych, w których obecny jest alkohol, narkotyki, domowa przemoc. Pagford podzielone na zwolenników i przeciwników osiedla, powoli ogarnia gorączka. Barry Fairbrother, jako przewodniczący Rady Gminy, potrafił uciszyć wszelkie sprzeciwy. Dzięki swojej ujmującej osobowości wywalczył spokój mieszkańców Fields. Dał im szansę na normalność. Jednak teraz, po jego śmierci, sprawa wydaje się przegrana.

Przekazywanie informacji o śmierci Barry'ego, pozwala nam poznać najważniejszych mieszkańców Pagford. Rowling nie szczędzi nam ich charakterystyki, choć rozkłada ją niemal na całą książkę. Wolne miejsce w Radzie to łakomy kąsek dla wielu osób. Jedni chcą zająć fotel przewodniczącego ze względu na niechęć do Fields, inni dlatego, że po prostu lubili Barry'ego i chcą kontynuować jego misję. Swoich szans próbują więc Mollisonowie, od lat pragnący najważniejszych funkcji, starający się przejąć przywództwo nad Pagford i wreszcie pozbyć się Fields. Wakat po Barrym chce też objąć Collin Wall, dyrektor miejscowej szkoły, zmagający się z problemami natury psychicznej. Dwoje kolejnych kandydatów to Simon Price - despotyczny mąż i ojciec oraz Parminder Jowanda, imigrantka i lekarka. Każde z nich to odmienna osobowość i różne problemy. Ich rodziny to kopalnia sekretów i grzechów, skrywanych pod pozorem uprzejmości. Bardziej naturalne jest środowisko Fields. W jego specyfikę wprowadza na Krystal Weedon, problematyczna nastolatka, dla której największym autorytetem był właśnie Barry Fairbrother.

W świecie, gdzie dorośli powoli popadają w chaos wzajemnej walki, do głosu dochodzą domowe grzechy. Sumieniem każdej rodzin staną się... ich nastoletnie dzieci. To one dostrzegają zepsucie Pagford, jego zakłamanie i stagnację. To ich losy są świadectwem tego, jak może zniszczyć małomiasteczkowy klimat. Dostrzegają to również przejezdni - Kay Bawden, pracowniczka socjalna i jej córka Gaia.

Trafny wybór to rozbudowana powieść psychologiczna i obyczajowa. Ogromna ilość bohaterów na początku może sprawiać czytelnikom problemy, jednak z czasem wszystko zaczyna nam się układać. Rowling nie szczędzi nam opisów, a swoich bohaterów stara się jak najlepiej scharakteryzować. Poznajemy specyfikę Pagford i Fields dogłębnie, możemy więc szybko dostrzec wszechobecną obłudę i zaniedbanie. I podobnie jak w Harrym Potterze, w Trafnym wyborze do głosy dochodzi młodzież i jej problemy. J.K. Rowling stara się ukazać w jak zdeformowanym środowisku żyją, jak pozostawieni są sami sobie. Autorka chce też zwrócić uwagę na kwestię przyszłości młodych mieszkańców Pagford, na moment wejścia w dorosłość. Jednak pomimo ich trudnej sytuacji, widzi w nich nadzieję dla świata, światełko w tunelu, które kiedyś rozbłyśnie na dobre.

Trafnego wyboru nie będziemy czytać po nocach. Nie wciągnie nas też jak Harry Potter, nie przeniesie do świata marzeń i spełnionych nadziei. Nowa powieść J.K. Rowling to książka poważna, poruszająca różnorodną, współczesną problematykę. Trafny wybór to rozliczenie społeczeństwa z jego grzechów - kłamstwa, egoizmu, bezmyślności, zaniedbania. Autorka pomimo poważnej tematyki, nie przytłacza. Jej niewymuszony, lekki styl, którym uwiodła miliony czytelników, w Trafnym wyborze również dochodzi do głosu. Jednak książka ta wymaga od nas sporo wysiłku. Nie - to nie tematyka, nie forma czy gatunek- tylko my sami. To czytelnik musi zapomnieć o magii i czarodziejach. To czytelnik musi nastawić się na coś nowego. Musimy porzucić wszelkie wyobrażenia i podejść do Trafnego wyboru jak do debiutu. J.K. Rowling wchodzi bowiem na nowe tory. I udaje się jej to w stu procentach. Podpisuję się też pod wszystkimi opiniami, mówiącymi o wielkiej odwadze J.K. Rowling. Mogła spokojnie spocząć na laurach, żyć w blasku Harrego Pottera i czerpać ogromne zyski z jego sprzedaży. Angielska pisarka pokazała jednak, że pisanie to dla niej coś więcej - to pasja, którą chce się dzielić z innymi.

Na nową książkę J.K. Rowling czekał cały czytelniczy świat. I niestety nie było to oczekiwanie pozytywne. Zewsząd dochodziły głosy pełne wątpliwości, sugerujące, że autorka Harrego Pottera strzela sobie w kolano. Bo po co, po tak wielkim sukcesie serii o młodym czarodzieju, wydawać kolejną książkę? I to książkę o zupełnie innej tematyce? My Polacy, już to znamy. Po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytając zdanie: Jedna z najlepszych powieści fantasy, jakie ukazały się od czasów Tolkiena, nie sposób przejść obok Fionavarskiego Gobelinu obojętnie. Zwłaszcza, gdy już dawno nie miało się w rękach pełnokrwistej fantastyki. Tak więc ogromne tomisko (1305 stron!) przebyło około czterokilometrową drogę z biblioteki do mojego domu. Zaraz napiszę, czy warto było nosić tak wielkie ciężary.

Wydana nakładem wydawnictwa Zysk powieść to połączenie trzech książek - Letniego drzewa, Wędrującego ognia oraz Najmroczniejszej drogi. Cykl o Fionavarskim Gobelinie powstawał w latach 1984-1986 i był niejako następstwem... współpracy Guya Gavriela Kaya z Christopherem Tolkienem nad zakończeniem Silmarillionu. Inspiracje twórcą Władcy Pierścienia są więc w każdej z trzech części cyklu bardzo widoczne, ale o tym później.

Fionavarski Gobelin to historia pięciorga przyjaciół - Kim, Dave'a, Paula, Jennifer oraz Kevina. Ich przygoda rozpoczyna się wraz z poznaniem Marcusa vel Lorena Srebrnego Płaszcza, który wygłosił na ich uczelni gościnny wykład. Jak się później okazuje, tajemniczy wykładowca jest czarodziejem pochodzącym z Fionavaru - pierwszego z wszystkich światów, a pięcioro studentów nosi w sobie magiczną przeszłość. Dopiero w nowym, równoległym świecie, pełnym magów, krasnoludów czy wielkoludów, odzyskają utraconą pamięć. Jednak wiedza o tym, kim byli i kim muszą być dla Fionavaru, okaże się niezwykle trudna. Otóż magiczna kraina, do której zabrał ich, Loren stoi u progu zagłady. Po wiekach uśpienia, powoli budzi się straszny Rakoth Maugrim Spruwacz, ucieleśnienie największego zła. Moce Ciemności stopniowo zakrywają Fionavar, a dobro dopiero zbiera swoje siły. Czy zdążą zanim świat, który kochają ulegnie zagładzie?

Kim, Dave, Paul, Jennifer i Kevin muszą zmierzyć się z nowymi rolami i wyzwaniami, jakie one przyniosą. Każdy z nich powoli dostrzeże jak wielką siłę w sobie nosi. Ich droga pełna jest przeszkód i wyrzeczeń, nie pozbawiona jest też wyboru: życie bądź śmierć w imię dobra. Na swojej drodze spotkają całą masę różnorodnych postaci: chłodną kapłankę Jaelle, króla krasnoludów Matta, księcia Diarmuida, który chętnie pakuje się w kłopoty czy chociażby boga Mornira. Fionavar pełen jest też istot nadprzyrodzonych, wykreowanych przez autora na użytek powieści. Wszyscy oni wkrótce staną do walki, długiej i wyczerpującej walki...

Fionavarski Gobelin to cykl napisany z rozmachem. Wypełniają go różnorodni bohaterowie, krainy, moce. Kolejne strony niosą nowe przygody, zaskakujące zwroty akcji, radość i smutek. Guy Gavriel Kay do swojej fantastycznej powieści wprowadził oczywiście magię, na szczęście nie jest ona nachalna. Nie ma tu też zbędnych opisów, co może być zaskakujące przy takiej objętości. To, co przedstawia Fionavarski Gobelin to pozbawiona niepotrzebnych językowych upiększeń akcja, a pojawiające się od czasu do czasu szczegóły, są niezwykle istotne dla samej akcji. Jedyne, co zbędne w tym cyklu to zbyt częste powracanie do minionych zdarzeń, zbędne przypominanie informacji, które były na tyle istotne, że trudno wyrzucić je z pamięci przed zakończeniem trzeciego tomu.

Niestety, Fionavarski Gobelin trochę mnie zawiódł. Pierwszym, ważnym zarzutem jest to, że nie polubiłam żadnego z bohaterów. No, może z wyjątkiem Diarmuida, ale ten pojawia się w powieści niezwykle rzadko. Drugi uszczerbek to na pewno językowa nieporadność autora i, przede wszystkim, tłumacza. Pierwszy tom, Letnie drzewo, to istny chaos jeśli chodzi o szyk wyrazów w zdaniu. Pamiętacie swoje pierwsze tłumaczenia tekstów na lekcji języka obcego? Pewnie tak - słowo po słowie, bez zastanawiania się nad poprawną formą. I w dużej mierze taki tekst serwuje nam profesjonalny tłumacz. Pozostałe tomy na szczęście prezentują się nieco lepiej, a jest to prawdopodobnie zasługa pracy innej osoby. Trzeci negatyw (no, może nie negatyw, ale minusik) to wyraźne nawiązania do Tolkiena i wykreowanego przez niego Śródziemia: lios alfarowie przypominają tolkienowskie elfy, urgachy (urgachowie?) orków. Mamy też krasnoludy (i lekkie nawiązanie do kwestii żeńskich przedstawicielek tej rasy), smoki, czarodziejów o różnych odcieniach szat czy podobieństwo obu krain (chociażby miejsce spoczynku lios alfarów przypomina Valinor Tolkiena). Także sam Rakoth ma nieco z Saurona (brak twarzy, własną, górującą nad światem twierdzę).

Oczywiście Kay nadał tym inspiracjom inny wymiar, a jego powieść to opis zupełnie innych przygód. Na dodatek autor wplata tu jeszcze legendy arturiańskie - pojawia się sam Artur, Lancelot czy Ginewra. Dodane są też elementy mitologii skandynawskiej. Fionavarski Gibelin jest więc cyklem niezwykle bogatym. W każdą z trzech części włożono też na pewno sporo pracy i serca. Do Tolkiena jednak Kay'owi bardzo daleko.

Podsumowując. Fionavarski Gobelin do dobra powieść fantastyczna. Ma zarówno sporo zalet jak i wad. Mnie niestety do końca nie porwała. Czas z nią spędzony nieco mi się dłużył. Na całe szczęście każda strona niesie sporą dawkę przygody. Świat Fionavaru wydaje się dopracowany - w przeciwieństwie do bohaterów. Brakuje mi tutaj więc pewnej iskierki, czegoś do pochłonie całkowicie, jak w powieściach Tolkiena, Raymonda E. Feista czy chociażby Trudi Canavan.
Na marginesie dodam też, że połączenie trzech książek w jedną, nie jest do końca dobrą opcją. Taka ilość stron plus twarda okładka tworzą książkę, którą trudno czytać z fizycznego punktu widzenia - ręce nie dają rady, opieranie na nogach czy brzuchu kończy się ich bólem. A czytanie przy biurku zdecydowanie nie jest opcją dla mnie. Może mieli rację pierwsi wydawcy Władcy Pierścieni dzieląc całość na trylogię. Ale dzięki Fionavarskiemu Gobelinowi wiem, że gdy w końcu uzbieram na własnego WP, to zakupię go w formię trzech książek.

Czytając zdanie: Jedna z najlepszych powieści fantasy, jakie ukazały się od czasów Tolkiena, nie sposób przejść obok Fionavarskiego Gobelinu obojętnie. Zwłaszcza, gdy już dawno nie miało się w rękach pełnokrwistej fantastyki. Tak więc ogromne tomisko (1305 stron!) przebyło około czterokilometrową drogę z biblioteki do mojego domu. Zaraz napiszę, czy warto było nosić tak...

więcej Pokaż mimo to