rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Uzupełnię ten wpis, kiedy i przeczytam tę książkę i kiedy LC ogarnie swe nowe wcielenie.

Teraz chcę tylko przestrzec potencjalnych nabywców, iż ta książka została złożona z zerowym marginesem wewnętrznym -- to oznacza, że albo ją pełni czytamy jednocześnie ją niszcząc albo chcemy ją zachować w dobrym stanie i otwieramy ją tylko ukradkiem oglądając urywki zdjęć. Ogromne brawa dla fachowców z wydawnictwa Muza za położenie takiego tytułu. Książkę mam od jakiejś godziny i zdążyłem już zniszczyć grzbiet po prostu kartkując strony.

Uzupełnię ten wpis, kiedy i przeczytam tę książkę i kiedy LC ogarnie swe nowe wcielenie.

Teraz chcę tylko przestrzec potencjalnych nabywców, iż ta książka została złożona z zerowym marginesem wewnętrznym -- to oznacza, że albo ją pełni czytamy jednocześnie ją niszcząc albo chcemy ją zachować w dobrym stanie i otwieramy ją tylko ukradkiem oglądając urywki zdjęć. Ogromne...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kiedy warto obrabować bank Stephen J. Dubner, Steven D. Levitt
Ocena 5,3
Kiedy warto ob... Stephen J. Dubner, ...

Na półkach: ,

Słabizna niemożliwa.

"Freakonomia" zmusza do myślenia, twórczo irytuje -- ta pozycja ma tylko taki związek, iż podpisali się pod tą książką ci sami autorzy. Nie mam nawet pretensji o wstęp, w którym traktują czytelników jak idiotów (bo zapłacili za towar, który jest dostępny w sieci za darmo)., mam pretensję o książkę bez treści. No chyba, że ktoś do takich zaliczy informacje o tym, że np. na świecie jest więcej kapeluszy brązowych niż beżowych (to mój przykład od czapy, ale poziom informacyjny ten sam).

Zdecydowana większość wpisów (książka jest przedrukiem blogu) jest bez żadnej konkluzji, motywu, ot takie tam marudzenie, że pasty do zębów to właściwie czysty marketing.

Tylko jedna historia się wyróżnia -- wspomnienia lekarza o śmierci swojej córki w 3 tygodnie, od diagnozy raka do końca. Reszta nadaje się na śmietnik.

Nawet tłumacz pokpił sprawę tłumacząc tylko te tytuły książek i artykułów, które doczekały się polskiego przekładu -- cała reszta w oryginale. Polski czytelnik musi znać angielski i basta.

Szkoda papieru, czasu, pieniędzy.

Słabizna niemożliwa.

"Freakonomia" zmusza do myślenia, twórczo irytuje -- ta pozycja ma tylko taki związek, iż podpisali się pod tą książką ci sami autorzy. Nie mam nawet pretensji o wstęp, w którym traktują czytelników jak idiotów (bo zapłacili za towar, który jest dostępny w sieci za darmo)., mam pretensję o książkę bez treści. No chyba, że ktoś do takich zaliczy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam duży zgryz jak ocenić tę pozycję, chyba najodpowiedniejszą oceną będzie "dość dobra".

Z jednej strony bowiem dany temat jest omawiany zwięźle i rzeczowo, z drugiej strony ta zwięzłość skutkuje poczuciem zagubienia i chaosu, bo przejścia między problemami nie są płynne a do czarnej rozpaczy doprowadzały mnie założenia, że mam znać Web Forms (nie zawsze było aż tak źle, autor w większości zakłada znajomość ASP.Netu). Według mnie to ogromny błąd, lepiej dodać extra wyjaśnienia dla potrzeb migracji, ale założyć, ze startujemy od zera, a nie od odkurzenia muzealnych reliktów.

Choć oczywiście nie namawiam do pójścia w ślady Adama Freemana, który potrafi dorzucać grube rozdziały omawiające sam język C#, CSS3, Javascript i schemat ENIACA bez mała.

Gdyby ta pozycja miała ze 200 stron więcej i sumienniej opisaną technologię, bez cięć "to znamy z ASP.Net/Web Forms" byłaby wspaniałym podręcznikiem, rzadko już dziś widywanym. Można powiedzieć, że na szczęście nie ma tu zapchajdziur, ale też patrząc na wygórowaną cenę lepiej dwa razy się zastanowić, czy jej nam potrzeba. Ja z zakupu jestem umiarkowanie zadowolony.

Mam duży zgryz jak ocenić tę pozycję, chyba najodpowiedniejszą oceną będzie "dość dobra".

Z jednej strony bowiem dany temat jest omawiany zwięźle i rzeczowo, z drugiej strony ta zwięzłość skutkuje poczuciem zagubienia i chaosu, bo przejścia między problemami nie są płynne a do czarnej rozpaczy doprowadzały mnie założenia, że mam znać Web Forms (nie zawsze było aż tak źle,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chociaż książka jest napisana o ogólnie pojętej polityce kadrowej, to szufladka "kadry" jest dla niej krzywdzącą, bo to świetnie podana psychologia stosowana. A ponieważ autor pracuje w kadrach, więc prezentowana na przykładzie kadr.

Lektura będzie pożyteczna dla każdej osoby, która chce wiedzieć więcej o empatii, budowaniu międzyludzkich więzi, niewidocznym wpływaniu na ludzi, a także dla każdego pracownika, któremu zależy, aby jego firma stawała się lepszą. Tylko dla osób pracujących w toksycznych firmach może być materiałem depresyjnym, bo rozziew między bieda-rzeczywistością, a tym jak traktowani są pracownicy w Google'u jest olbrzymi.

Autor nie opisuje tylko zagadnień teoretycznie, ale i praktycznie, prezentuje też chybione pomysły, kiedy kadry w Google'u próbowały narzucić siłowo pewne rozwiązania (np. menu w stołówkach).

Ten tytuł nie jest co prawda manifestem politycznym, autor opisał funkcjonowanie Google'a takim jakim jest, ale nie sposób nie wychwycić współczesnej politgramoty, gdy napomyka o dopłatach dla osób homoseksualnych. Gdyby Google stosował faktycznie pełną transparentność zatrudniałby po prostu (bezprzymiotnikowych) ludzi, a takie przypadkowe uwagi jednak wskazują na zakłamanie i firmy i autora. Zresztą jeśli ktoś śledzi sytuację firmy, to zdaje sobie sprawę, iż rys na tej laurce jest znacznie więcej.

Mimo powyższej uwagi to nadal świetna, rozwijająca lektura, daje dużo do myślenia i jest kopalnią wiedzy. Co nietypowe dla popularnej książki z USA to konkret bez wodolejstwa. Lektura obowiązkowa dla wszystkich osób 19+.

Chociaż książka jest napisana o ogólnie pojętej polityce kadrowej, to szufladka "kadry" jest dla niej krzywdzącą, bo to świetnie podana psychologia stosowana. A ponieważ autor pracuje w kadrach, więc prezentowana na przykładzie kadr.

Lektura będzie pożyteczna dla każdej osoby, która chce wiedzieć więcej o empatii, budowaniu międzyludzkich więzi, niewidocznym wpływaniu na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Film oglądałem kilka razy (także z komentarzem) i długo się zastanawiałem, czy jest sens kupować książkę, skoro co najwyżej dopowie tu i ówdzie jakiś detal, ale przecież większość już znam, więc się raczej będę nudził. Kupiłem jednak i...

... nie mogłem się oderwać od lektury. Narracja wprowadza czytelnika prosto w środek wydarzeń, a że działo się bez mała piekło, więc tempo jest wartkie jak rzadko kiedy. Nie jest to jednak jakaś książka akcji o upadłych supermanach, to rzeczywisty przekaz. Autorowi udało się dotrzeć do Somalijczyków, więc sporo zdarzeń jest opisanych "z drugiej strony" -- żałować można tylko, że zabrakło dłuższego, "somalijskiego" wstępu do ksiązki, który nakreśliłby solidniej ramy konfliktu.

Z tej pozycji nie dostaniemy relacji zupełnie innej niż z filmu, ale dużo bogatszą i prawdziwszą -- film jak się okazuje chcący czy nie, sporo elementów przekłamuje (chociażby śmierć Aidida opisana w kontekście wydarzeń po walce ma zupełnie inny sens niż zdawkowa nota na koniec filmu).

Jest to bez wątpienia świetnie napisana relacja militarna, ale są też obecne inne wymiary -- sama bitwa, po latach "widowiskowa", była ostatnim elementem układanki. To konflikt cywilizacyjny, widoczny wyraźnie na kartach książki, a o dziwo szybko zbyty przez autora w podsumowaniu. To wymiar także przygotowawczo-organizacyjny -- opisanych elementów jest mnóstwo (od zabezpieczenia kwater po łączność między oddziałami). Lektura i analiza będzie pomocna wszędzie tam, gdzie istnieją ludzie -- nieco banalizując, od zespołów IT po wycieczkę do lasu.

Co dla Polaka dodatkowo ciekawe -- amerykańscy żołnierze walczyli z jednym aksjomatem wbitym w głowę "posiłki, wcześniej czy później, przybędą, bo stoi za nami wielka Ameryka". Pomimo tak komfortowego nastawienia i ono zostało wystawionę na próbę, choć autor, jako Amerykanin opisuje to raczej bezwiednie, bo także przyjmuje to za rzecz oczywistą.

Polskie wydanie nawaliło tylko składem -- im bliżej końca tym częściej zdarzająsię sklejonewyrazy (sic).

Gorąco polecam, to lektura mocna, krwista, ale to nie Rambo -- ma do zaoferowania dużo więcej niż statystyki kto-kogo. Można potraktować tę pozycję jako podbudowę przygotowawczą, jako reportaż stricte historyczny, jako bodziec do refleksji o zderzeniu kultur. W każdej z tych ról czyta się ją z wypiekami na twarzy...

Film oglądałem kilka razy (także z komentarzem) i długo się zastanawiałem, czy jest sens kupować książkę, skoro co najwyżej dopowie tu i ówdzie jakiś detal, ale przecież większość już znam, więc się raczej będę nudził. Kupiłem jednak i...

... nie mogłem się oderwać od lektury. Narracja wprowadza czytelnika prosto w środek wydarzeń, a że działo się bez mała piekło, więc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książki nie przeczytałem, gdyż bardzo szybko odrzuciła mnie zapalczywość autora i religijny zapał, aby wyrżnąć wszystkich przed-mikrousługowych heretyków (bez mała), a nastaną szczęśliwe czasy mikrousług. Jest o tyle słaba zagrywka, iż autor znęca się ile może np. nad OOP i komponentami wymieniając nie tyle wady samej metodyki, co kiepskich programistów. Dopiero na samym końcu przyznaje, że w stronę mikrousług popchnęło go pisanie większego systemu w Javascripcie.

Sam opis mikrousług, wzorców nie rzucił mnie na kolana, gdyż to nic więcej jak po prostu przetwarzanie rozproszone i nie powstało wczoraj. Mikrousługi to obecnie nośna nazwa na relatywnie stary model obliczeniowy.

I gdyby tu materiał książki się wyczerpywał można byłoby o tym tytule zapomnieć, ale jest jeszcze coś -- doświadczenie autora. Jest całkiem sporo odwołań do ciekawej literatury, przytomnych uwag o ziemskich realiach tworzenia oprogramowania (trzeba na tym zarabiać), słowem kiedy autor -- członek krucjaty -- ochłonie z religijnego szału to pisze wartościowe rzeczy.

Sumarycznie więc dostajemy dość dziwny kogel-mogel, książka jest i dobra i zła jednocześnie (im mniejszy staż czytelnika w IT, tym dobrego z pewnością jest więcej). Biorąc pod uwagę cały materiał, powiedziałbym, że w promocji 50% należy z całą pewnościa ją kupić, zawsze można przecież przekartkować ją do mocnych fragmentów i z nich czerpać wiedzę.

Książki nie przeczytałem, gdyż bardzo szybko odrzuciła mnie zapalczywość autora i religijny zapał, aby wyrżnąć wszystkich przed-mikrousługowych heretyków (bez mała), a nastaną szczęśliwe czasy mikrousług. Jest o tyle słaba zagrywka, iż autor znęca się ile może np. nad OOP i komponentami wymieniając nie tyle wady samej metodyki, co kiepskich programistów. Dopiero na samym...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Życie w średniowiecznym mieście Frances Gies, Joseph Gies
Ocena 6,9
Życie w średni... Frances Gies, Josep...

Na półkach: ,

To moja druga książka z serii, po Zamku, i jest dużo spójniejsza. Jest całkiem udanie podzielona na rozdziały typu "Śluby i pogrzeby", "Lekarz", "Kościół", a za modelowe miasto posłużyło Troyers.

Ogromnym pozytywem jest książka jako taka, sama się czyta i jeśli mogę się do czegoś przyczepić to zaledwie do detali. Przede wszystkim to tylko 399 stron lektury, mało! Z innych drobiazgów -- opisy architektoniczne są zawieszone niejako w próżni, nie znam się na stylach i technice, więc samo słowo pisane dla mnie jest dalece niewystarczające, szkoda że poskąpiono szkiców i ilustracji. Bardzo dużo ciekawych informacji upchnięto w przyspisach końcowych, nie są one jednak na tyle długie, aby nie umieścić ich zaraz pod głównym tekstem. Jak zgaduję (nie widziałem oryginału) w polskim wydaniu tłumacz tak bardzo chciał wykazać polski pazur, że wstawił zdjęcie aktu lokacyjnego Krakowa, wg mnie to już zbyt duża ingerencja w treść.

Zdecydowanie polecam, to bardzo frapująca wycieczka w przeszłość z wieloma intrygującymi akcentami jak niemożność spożytkowania odkrycia Ameryki przez Wikingów, czy też zjawisko zagubionej wiedzy.

To moja druga książka z serii, po Zamku, i jest dużo spójniejsza. Jest całkiem udanie podzielona na rozdziały typu "Śluby i pogrzeby", "Lekarz", "Kościół", a za modelowe miasto posłużyło Troyers.

Ogromnym pozytywem jest książka jako taka, sama się czyta i jeśli mogę się do czegoś przyczepić to zaledwie do detali. Przede wszystkim to tylko 399 stron lektury, mało! Z innych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Odejmuję brutalnie jedną gwiazdkę za początek (długi na kilka rozdziałów), który jest takim gniotem i amerykańską sztancą tłuczenia tekstu o niczym, że miałem ochotę już rzucić to barachło w kąt i więcej do takiego gniota nie wracać. Jeszcze jedna pozycja o tym, że autor dobiera wkładki ortopedyczne do butów, no nieee...

Całe szczęście, że dałem książce jeszcze jeden wieczór, autor w końcu oprzytomniał i zaczął pisać nie tylko do rzeczy, ale i na wiele interesujących tematów. I co zdumiewające w książce o (zwykłym) bieganiu -- o rzeczach ważnych, wykraczających poza samo bieganie. Za to paradoksalnie jest tu skąpo informacji o tytułowych Indianach.

Te dalsze rozdziały (choć nadal z nieprzyjemnym amerykańskim posmakiem) czynią z niej giganta. Bieganie, czy nawet ogólniej sport i odkrywanie go dla siebie, jedzenie (podczas lektury co i rusz głodniałem, mam nadzieję, że upichcę sobie coś na modłę opisywanych smakołyków), ewolucja człowieka (jestem w szoku, że taki historyczno-antropologiczny temat się znalazł tutaj i to tak obfity, autor pisze z takim przekonaniem, że de facto zmusza mnie do pogłębionej lektury jak właściwie nasz gatunek zdominował Ziemię), podejście do życia i do drugiego człowieka, plus sylwetki kilku słynnych biegaczy. Jak na 320 stron to dla mnie bogactwo informacji.

Stylu biegania nie zmienię, butów także, bo biegam tylko zimą i choć wyłącznie po asfalcie, to nie doświadczam żadnych kontuzji, ale ten tytuł odcisnął na mnie na pewno swe piętno. Nie chodzi mi wyłącznie o dane naukowe, ale o wejście do serca -- wspólnym mianownikiem opisywanych biegaczy, naukowców, jest pasja. Ta czy inna, ale pasja. Po drugie mniej czy bardziej wyeksponowany jest akcent prostolinijności -- bez metek, bez etykiet, bez "wypada" czy "nie wypada". Pełne wejście w swoje własne życie. Nie to, że tego nie wiedziałem, ale krzepiące jest o tym przypomnienie.

Każdego wieczora coraz chętniej wracałem do tej książki i tylko tej książki -- nie miałem ochoty na czytanie czegokolwiek innego. Niestety, wszystko ma swój kres...

Wiem/nie wiem czemu ta pozycja mocno kojarzy mi się z parosekundową sceną z "Wielkiego błękitu" -- Jacques po raz pierwszy pojawia się na zawodach, recepcja hotelowa, powitanie Enzo, pauza i "cieszę, że jesteś tutaj".

Już sądziłem, że to kolejna wydmuszka w rodzaju "Co nas nie zabije" Scotta Carney'a -- szczęśliwie, to nie ten poziom i przede wszystkim nie ta motywacja. Tę książkę czytałem wprost po "Życie, piękna katastrofa" Jona Kabata-Zina i nie chcę powiedzieć, że ta pierwsza jest do niczego, ale paradoksalnie to właśnie "Urodzeni biegacze" powiedziała mi więcej o psychice i zdrowiu i z całą pewnością zrobiła to dobitniej.

Gorąco polecam, niezwykle bogata i ciekawa książka, która daje więcej niż sam tekst przeliczony na zdania i strony.

Odejmuję brutalnie jedną gwiazdkę za początek (długi na kilka rozdziałów), który jest takim gniotem i amerykańską sztancą tłuczenia tekstu o niczym, że miałem ochotę już rzucić to barachło w kąt i więcej do takiego gniota nie wracać. Jeszcze jedna pozycja o tym, że autor dobiera wkładki ortopedyczne do butów, no nieee...

Całe szczęście, że dałem książce jeszcze jeden...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co do esencji nie mam zastrzeżeń, ale już do otoczki tak -- mnóstwo słów, całe ich mrowie. To książka bez mała spacerowa, albo właśnie wprost medytacyjna, w tym sensie, że nie tylko jest o medytowaniu, ale będziemy tak długo czytać, że czytanie stanie się medytowaniem. Być może to celowy zabieg, bo pozwala już podczas lektury zatopić się w tym leniwym potoku słów i wyciszyć.

Moją uwagę zwrócił rozdział o stresie oraz o diecie -- ten ostatni na tyle silnie, że pod wpływem tej właśnie książki ograniczyłem jeszcze bardziej jedzenie mięsa. Reszta jest o tym, aby nauczyć się żyć uważnie/świadomie -- zauważać kolory, smaki. Nie jest to pierwsza książka jaką o tym przeczytałem i porady uważnościowe pozostają te same i dość oczywiste.

Jeśli ktoś lubi spokojne tempo brazylijskiej telenoweli -- to proszę dodać jedną gwiazdkę do mojej oceny -- na pewno lektura zyskuje na emeryturze. Ja jestem lekko rozczarowany stosunkiem treści do objętości.

Co do esencji nie mam zastrzeżeń, ale już do otoczki tak -- mnóstwo słów, całe ich mrowie. To książka bez mała spacerowa, albo właśnie wprost medytacyjna, w tym sensie, że nie tylko jest o medytowaniu, ale będziemy tak długo czytać, że czytanie stanie się medytowaniem. Być może to celowy zabieg, bo pozwala już podczas lektury zatopić się w tym leniwym potoku słów i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To jest bodajże pierwsza książka historyczna, która mnie przerosła -- nic albo niewiele zrozumiałem z tego co autor napisał.

Ciekawe czasy, bo to okres rozpadania się Rzymu (jako strefy wpływów) i świt bytów "narodowych" (wiem, to ahistoryczne określenie).To już z definicji rodzi problem, bo mamy mnogość imion wodzów, królów, których z dziecka nazywano wg jednego wzorca -- Genzeryk, Atanaryk, Teuderyk, Euryk, Gunderyk, Chilperyk, ooooo rany... a to zaledwie kilka postaci. Nie opanowałem tego, szum w głowie i tyle.

Drugie dołożył autor prezentując aż trzy biedne mapki na końcu książki. Przy takiej wielości plemion, wodzów, wojen i lokalnych ruchawek mapa powinna znajdować się przy każdym rozdziale, a najlepiej przy każdej sekcji rozdziału.

W ogólnym zarysie wyłapałem strategiczne decyzje Chlodwiga, ale niuansów co skłaniało go do tych decyzji i co powodowało jego wrogami już nie. Nie ocenię głębiej tej książki, bo mimo, iż ją przeczytałem, mam wrażenie jakbym jej w ogóle nie czytał -- autor równie dobrze mógłby pociąć tekst na wyrazy i zsypać je do worka, do tego stopnia miałem odczucie chaosu podczas lektury.

Osoby, któe znają świetnie ten okres, bądź te które mają fotograficzną pamięć być może skorzystają, ale innym raczej nie polecam -- zbyt ciężki orzech do zgryzienia.

To jest bodajże pierwsza książka historyczna, która mnie przerosła -- nic albo niewiele zrozumiałem z tego co autor napisał.

Ciekawe czasy, bo to okres rozpadania się Rzymu (jako strefy wpływów) i świt bytów "narodowych" (wiem, to ahistoryczne określenie).To już z definicji rodzi problem, bo mamy mnogość imion wodzów, królów, których z dziecka nazywano wg jednego wzorca...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Jak się uczymy? 26 naukowo potwierdzonych mechanizmów Kristen P. Blair, Daniel L. Schwartz, Jessica M. Tsang
Ocena 6,5
Jak się uczymy... Kristen P. Blair, D...

Na półkach: ,

Kupiłem i przeczytałem tę książkę z czystej ciekawości, a nie dla konkretnego zastosowania, więc z jednej strony nie jestem docelowym czytelnikiem, ale z drugiej strony pozwolę sobie być sceptyczny wobec prezentowanych treści.

Autorzy omawiają różne uwarunkowania procesu uczenia i wskazują jak można poprawić dany aspekt uczenia. Przykładowo, jeśli studenci już z góry są uprzedzeni ("nie nadaję się do tego") zadziała mechanism samospełaniającej się przepowiedni, warto więc aby nauczyciel wyłapywał takie przypadki. Całość jest napisana lekko, wręcz popularnonaukowo (plusik za sporadyczne zgryźliwe komentarze "tak, cytujemy TEGO Karola Marksa"), więc problemu z przyswojeniem nie ma.

Jednakże miałbym problem ze stosowaniem tego w praktyce, gdyż to nie są gotowe recepty, ale raczej wskazówki, niektóre zresztą są samowykluczające się (obosieczny miecz), więc czytelnik może dojść do wniosku, iż lepiej zostawić rzeczy po staremu. Hmm, tylko po co poradnik od zostawiania rzeczy po staremu?

Niektóre wskazówki są też tak mętne iż nie byłem do końca pewny, czy szkodziłbym uczniom, czy pomagał. Dokładają się do tego losowej jakości diagramy -- niektóre są ostre jak brzytwa, inne są zreprodukowane tak jakby to było setne ksero jakieś rozmokłej notatki. Zresztą sam skład książki wygląda jak praca zaliczeniowa stażysty (główna czcionka bez szeryfów...).

Za to bibliografia jest obfita, więc jeśli ktoś potrzebuje wielu cytatów, to będzie miał używanie.

Niezbyt przypadła mi do gustu, taka książka jak "How to teach mathematics" Stevena Kranza jest do przeczytania i do zastosowania z marszu (to pozycja nie tylko o matematyce), ta to raczej poletko nadal badawcze "zrób to, ale właściwie to nie rób, bo są efekty uboczne", a nie nauczanie stosowane, do tego złożone na kolanie. Rozdział po rozdziale albo dany problem już znałem wprost, albo wiedziałem o nim w sposób nieuświadomiony, więc wartość dodana także jest i tutaj niewielka.

Kupiłem i przeczytałem tę książkę z czystej ciekawości, a nie dla konkretnego zastosowania, więc z jednej strony nie jestem docelowym czytelnikiem, ale z drugiej strony pozwolę sobie być sceptyczny wobec prezentowanych treści.

Autorzy omawiają różne uwarunkowania procesu uczenia i wskazują jak można poprawić dany aspekt uczenia. Przykładowo, jeśli studenci już z góry są...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Deep Learning. Praktyczne wprowadzenie Adam Gibson, Josh Patterson
Ocena 4,4
Deep Learning.... Adam Gibson, Josh P...

Na półkach: ,

Dawno nie czytałem takiej chały i prawdę mówiąc tej pozycji także nie czytałem, bo szybko i dobitnie autorzy wykazali się takim zaangażowaniem, że poprzestałem na kartkowaniu.

Wprowadzenie nerwowe, zdawkowe, niby autorzy chcą opisać różne sieci i jak one działają, ale za bardzo nie mają do tego serca, więc ograniczają się do krótkich hasełek. Widać, że pisane jest to na odczepnego, żeby coś było, nieważne, czy realnie przydatne, zjadliwe, czy nie. Gdybym nie czytał innych pozycji nie miałbym szans, aby z tego czegokolwiek się dowiedzieć.

Kiedy przychodzi do programowania -- całe kilkustronicowe litanie kodu, jedną i tą samą czcionką, żadnych pogrubień chociażby słów kluczowych. Wszystko to na zasadzie "wklep to, bo tak". To w ogóle nie wytrzymuje porównania nawet do najsłabszych książek z Pythonem.

A dalej chyba autorzy się już zmęczyli, bo następuje groch z kapustą i to równie kiepski jak dotychczasowy materiał.

Poziom tej publikacji jest szokująco niski, mnie rusza to tym bardziej, że zaraz po wydaniu oryginału liczyłem, że ta pozycja pojawi się w Polsce, a tu takie rozczarowanie. Najlepszy z tego wszystkiego jest rozdział o strojeniu sieci, co nie znaczy, że jest dobry.

Niechlujność i pośpiech w przekazie widoczny jest także w prezentacji architektury sieci -- kto u licha przedstawia kolejne warstwy w postaci opisowej (punktów) zamiast diagramu ze strzałkami ilustrującymi przepływ danych. No, ale ponownie -- "sztuka jest sztuka".

Dno! Zakup kompletnie bez sensu, lepiej się trzymać książek z R/Pythonem, zdecydowanie wygrywają z tym tytułem.

Dawno nie czytałem takiej chały i prawdę mówiąc tej pozycji także nie czytałem, bo szybko i dobitnie autorzy wykazali się takim zaangażowaniem, że poprzestałem na kartkowaniu.

Wprowadzenie nerwowe, zdawkowe, niby autorzy chcą opisać różne sieci i jak one działają, ale za bardzo nie mają do tego serca, więc ograniczają się do krótkich hasełek. Widać, że pisane jest to na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Debugging Teams. Przez współpracę do lepszej produktywności Collins-Sussman Ben, W. Fitzpatrick Brian
Ocena 5,9
Debugging Team... Collins-Sussman Ben...

Na półkach: ,

Książka o relacjach międzyludzkich w zespołach technicznych, która nie wiadomo po co została napisana. Materiałów na ten temat jest dość, więc trzeba się naprawdę postarać, aby zignorować istniejącą literaturę i wypchnąć na rynek odklepane to samo co już było, tylko z nową okładką.

No, nie do końca -- autorzy stwierdzili, że doświadczenie im mówi, iż w końcu znaleźli świetny kompromis między indywidualnymi gabinetami, a openspacem -- mają nim być 12-osobowe pokoje, do których każdy pracownik otrzymałby słuchawki wygłuszające. Chyba wyłącznie razem z zapasem LSD na cały rok.

Treści dużo nie ma, więc dostajemy w formie wypełniacza gigantyczne, śmieszne (?) obrazki oraz pod koniec książki ni z tego ni z owego poradnik na co zwracać uwagę pisząc programy jeśli chodzi o UX. Tu także odklepywanie dobrze już znanych prawideł (jak można udać, iż książka „Nie każ mi myśleć” nie została napisana?!).

Pozycja wtórna na wskroś, w bibliografii znajdują się odniesienia do starych klasyków, a pominięto nowszych autorów np. Joela Spolsky'ego. Może gdyby autorzy zapoznali się choćby z jego blogiem sprzed 2 dekad (jak ten czas leci), to doszliby do wniosku, iż nie mają o czym pisać.

Rok temu zacząłeś/aś pracę na stanowisku technicznym -- możesz kupić przeczytać/kupić. Pracujesz od 20 lat (i trzymasz rękę na pulsie) -- możesz zignorować, zaoszczędzisz czas/pieniądze.

Książka o relacjach międzyludzkich w zespołach technicznych, która nie wiadomo po co została napisana. Materiałów na ten temat jest dość, więc trzeba się naprawdę postarać, aby zignorować istniejącą literaturę i wypchnąć na rynek odklepane to samo co już było, tylko z nową okładką.

No, nie do końca -- autorzy stwierdzili, że doświadczenie im mówi, iż w końcu znaleźli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie mogłem się oderwać od tej książki, a po przeczytaniu każdego fragmentu emocje tak buzowały, iż z trudem zasypiałem. Autor bardzo obrazowo opisuje odpowiedzialność i napięcie jakie miały miejsce i podczas prób i faktycznego wystrzelenia każdej rakiety. Tam nie było miejsca na „jakoś to będzie”, czy „później pomyślimy”. Każdy wariant, każda awaria musiała być przepracowana i zrozumiana. Co tym bardziej godne podziwu cały program opierał się na zupełnie muzealnej (oceniając współcześnie) technologii -- komputery, których pamięć liczona była w kilobajtach... To już 50 lat temu.

Dekada, w której ludzie potrafili być prawdziwie marzycielami, która rozbudziła nadzieję, iż idzie nowe, że tuż na wyciągnięcie ręki znajdują się odkrycia na miarę Kolumba, tyle że w skali kosmicznej. Tymczasem nagle ten sen o podboju gwiazd prysł -- i książka także dobrze oddaje smutek i rozczarowanie z tym związane.

Oczywście wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, autor nie zamiata pod dywan błędów przeróżnego kalibru, w tym -- mnie najbardziej zaskujący -- wpadki z niesprawdzonymi napojami (lepiej szykuję się na rower, niż astronauci na Księżyc).

Gorąco polecam, można potraktować tę książkę jako zapis historyczny i będzie kapitalną lekturą w tym ujęciu, ale można też podpatrzeć warsztat pracy bodaj najbardziej wymagającego przedsięwzięcia na Ziemi. Mi -- jestem programistą -- to zajrzenie za kulisy bardzo pomogło i tylko żałuję, iż nie znalazło się miejsce na bardziej szczegółowy opis procedur (choć zdaję sobie sprawę, iż zmieniłby się wtedy charakter książki).

W polskim wydaniu sporadycznie znajdowałem literówki, ale też tłumaczowi udało się urwać całe zdanie -- str. 312 “Flight, have the crew take the SCE to Aux.” (Lot, niech załoga przełączy SCE na Aux).

Nie mogłem się oderwać od tej książki, a po przeczytaniu każdego fragmentu emocje tak buzowały, iż z trudem zasypiałem. Autor bardzo obrazowo opisuje odpowiedzialność i napięcie jakie miały miejsce i podczas prób i faktycznego wystrzelenia każdej rakiety. Tam nie było miejsca na „jakoś to będzie”, czy „później pomyślimy”. Każdy wariant, każda awaria musiała być...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Algorytmy. Kiedy mniej myśleć i inne sposoby na racjonalne życie Brian Christian, Tom Griffiths
Ocena 6,5
Algorytmy. Kie... Brian Christian, To...

Na półkach: ,

Koncepcja niby ponętna, aby "odkryć" rasowe informatyczne algorytmy w zwykłym życiu i potraktować je już jak na algorytmy przystało. Ale mam wrażenie, że autorzy za dużo chcieli.

Ta jedna książka to połączenie pozycji jak Cormen dla kucharek (95%) oraz historii z dziejów informatyki, powiedzmy w stylu urywków z Innowatorów Isaacsona (5%). Ten drugi składnik się broni znakomicie, ale wolałbym zobaczyć osobną książkę o takim profilu, bo tutaj te urywki znaczą tyle co nic.

Popularnonaukowość algorytmom nie wyszła moim zdaniem na dobre, nie daje się tego użyć w pracy programisty, z kolei w lekkim wydaniu nie widać potrzeby wprowadzania klas złożoności czy analiz i nie wiadomo po co autorzy to robią. Książka jest także bezużyteczna jako referencja.

Może mam ograniczoną wyobraźnię, ale nijak nie widzę w jakiejkolwiek perspektywie użycia tej książki przy sortowaniu skarpetek, randkowaniu, czy jakiejkolwiek rutynowej czynności. Gdybym za coś zabierał się serio, np. tworząc portal randkowy, czy sortownię skarpet, to sięgnąłbym przecież po Cormena, Sedgewicka, czy Knutha, a nie niedowarzony ersatz.

Rozczarowujące jest też, że przez tyle czasu (książka jest dość grubawa, 367 stron) autorzy tłuką o ludziach i algorytmach, a nie słyszeli, iż w odróżnieniu od komputerów, dla ludzi najlepszy jest algorytm nie najwydajniejszy w sensie obliczeniowym, ale najbardziej uniwersalny. Innymi słowy człowiek wybierze zamiast setki wyrafinowych algorytmów na różne okazje jeden, który da się wszędzie zastosować.

Tłumacz jeszcze dołożył od siebie, oczy mnie szczypały kiedy czytałem o "keszowaniu".

Niby potencjał był, autorzy mają wiedzę, ale w wersj pop wyszło bezużyteczne nic. Może za wyjątkiem jednej wzmianki a'propos Knutha -- ponoć sprawdza on pocztę raz na trzy miesiące. To mi autentycznie imponuje!

Koncepcja niby ponętna, aby "odkryć" rasowe informatyczne algorytmy w zwykłym życiu i potraktować je już jak na algorytmy przystało. Ale mam wrażenie, że autorzy za dużo chcieli.

Ta jedna książka to połączenie pozycji jak Cormen dla kucharek (95%) oraz historii z dziejów informatyki, powiedzmy w stylu urywków z Innowatorów Isaacsona (5%). Ten drugi składnik się broni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tekst książki jest fantastyczny, autorka pisze porywająco o historii wyznaczania długości geograficznej, umiejętnie zmieniając bohaterów, aby lepiej oddać realia właściwie wyścigu przy opracowywaniu najrzetelniejszej metody obliczeń.

Mamy ledwo ponad 100 stron, a znajdziemy tu i odpowiednią perspektywę historyczną, aspekty naukowo-nawigacyjne (w formie popularnej), rozbuchane emocje, gorzką prawdę o pasożytniczej naturze urzędniczej (zarówno w opisywanym XVIII wieku jak i prawie współcześnie), można powiedzieć, że ramy stron są wręcz rozsadzane. Ale lektura absolutnie nie przytłacza, wręcz odwrotnie -- całość czyta się lekko i przyjemnie.

Tłumacz nie popisał się tylko w przypadku jednego terminu ("syderalny", str. 25, nawet w naukowej pozycji to wygląda cudacznie, winno być "gwiazdowy").

Ale zaraz, zaraz, skoro jest tak świetnie czemu taka niska nota? Bo to ocena całościowa książki -- z sadystyczną metodycznoscią autorka operuje wyłącznie słowem. Nie ma żadnej ilustracji, diagramu, rysunku, NICZEGO. Uważam to za czystą złośliwość, gdyż jest bliźniacze, dwukrotnie większe wydanie tej książki noszące dopisek "Ilustrowane". Portrety bohaterów mogą być zamieszczone w specjalnej wersji, jasne, ale już rysunki przyrządów nawigacyjnych, czy mechanizmów, które autorka arcy-irytująco opisuje "widzimy tutaj..." zajęłyby może z dodatkowych 6 stron, więc nie zrobiłyby z tej książeczki grubego atlasu.

Moim zdaniem ordynarna przesada i dlatego też jako książce wystawiam niezbyt wygórowaną ocenę.

Tekst książki jest fantastyczny, autorka pisze porywająco o historii wyznaczania długości geograficznej, umiejętnie zmieniając bohaterów, aby lepiej oddać realia właściwie wyścigu przy opracowywaniu najrzetelniejszej metody obliczeń.

Mamy ledwo ponad 100 stron, a znajdziemy tu i odpowiednią perspektywę historyczną, aspekty naukowo-nawigacyjne (w formie popularnej),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mimo, że nie programuję w Javie (poza incydentalnymi programikami dla Androida), a głównie w C# to kupiłem drugie wydanie, aby "wiedzieć więcej", porównać oba języki, być może poznać przeoczone wzorce. Nie zawiodłem się, więc kiedy pojawiło się trzecie wydanie, kupiłem je także.

Z perspektywy C# przydaje się tylko część rzecz jasna, a i tak trzeba niektóre porady "tłumaczyć", mimo to książkę uznaję za przydatną. Najcenniejszą lekcją dla mnie był rozdział o polimorfizmie, a że czynnie interesuję się projektowaniem języków programowania, rzecz dla mnie nie do przecenienia.

Jeśli programujesz długo w nie-Javie i jesteś ciekawy "świata", książka powinna Ci się podobać, ale nie jest to na pewno lektura obowiązkowa, jesli zaczynasz programować w nie-Javie, zastanów się nad zakupem dopiero przy czwartym wydaniu. A Javowcy niech rozstrzygają sami...

Mimo, że nie programuję w Javie (poza incydentalnymi programikami dla Androida), a głównie w C# to kupiłem drugie wydanie, aby "wiedzieć więcej", porównać oba języki, być może poznać przeoczone wzorce. Nie zawiodłem się, więc kiedy pojawiło się trzecie wydanie, kupiłem je także.

Z perspektywy C# przydaje się tylko część rzecz jasna, a i tak trzeba niektóre porady...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Życie w średniowiecznym zamku Frances Gies, Joseph Gies
Ocena 6,5
Życie w średni... Frances Gies, Josep...

Na półkach: ,

Tłumacz polskiej edycji już na starcie rozjuszył mnie na całego i być może to złe wrażenie nie zatarło się calkowicie w czasie lektury, choć myślę, iż ocena "tylko dobry" jest tak czy inaczej sprawiedliwą.

W polskiej edycji bowiem tłumacz w wyniku jakichś astralnych doznań uznał, iż wszelkie miary funtów, stóp i tym podobnych należy zostawić w oryginale, a co najwyżej dla dociekliwych czytelników dorzuci się przeliczniki w dodatku. Cóż za nowatorskie podejście, a czemu nie pójść tym tropem dalej -- zostawić cały tekst w oryginale i w dodatku wrzucić słowniczek angielsko-polski?

Przymiarki do tego chyba już były, bo główny tekst zawiera całą masę terminów angielskich i dopiero w przypisach tłumacz podaje polski odpowiednik. Gdyby głupota (i lenistwo) miała skrzydła...

Tłumacz fatalnie rozpoczął, autorzy fatalnie zakończyli prezentując bardzo krzywdzącą i nie na miejscu opinię o średniowieczu już i tak poprzedzoną wycieczką w dużo dalsze czasy niż średniowiecze.

Cóż... na szczęście główna treść to w miarę wynagradza -- można w sumie powiedzieć, że to zbiór mikro informacji, smaczków, o życiu na zamku i w okolicach. Jak ogrzewano pomieszczenia zamkowe, kto żył na zamku, jak jadano i sporo tym podobnym niuansów znajdziemy na kartach tej książki.

Ale też znajdziemy sporo innych -- błyskawiczną historię średniowiecznej Anglii, rolę kobiet w społeczeństwie, życie na wsi, "upadek" zamków w późniejszych czasach. To (prawie) wszystko są ciekawe tematy, ale jestem zawiedziony proporcjami -- skoro w tytule mamy "zamek", to wolałbym otrzymać bardziej szczegółowe informacje o zamku kosztem nawet pominięcia życia okolicznej wsi (autorzy co prawda tłumaczą, iż życie wsi i zamku było ze sobą zespolone, ale nie zmienia to mojej negatywnej oceny). Krótko mowiąć za dużo tu całościowego spojrzenia, a za mało drobiazgów stricte związanych z zamkiem.

Zwłaszcza w opisie budowli zabrakło mi precyzji, do tej pory nie wiem co to jest barbakan, autorzy prezentują zdjęcia ruin i trudno mi mieć pewność czy patrzę na dwa piętra zamkowych pomieszczeń, czy jedno, ale wysokie. Brak wizualizacji szkieletowych, które lepiej pozwoliłyby przyswoić sobie elementy zamkowej zabudowy (jest tylko zaledwie jeden plan, rzut z góry, zamku).

Summa summarum, treściowo tej pozycji bliższy byłby tytuł "Życie w średniowiecznej Anglii" niż obecnemu. Dużo się dowiedziałem, ale też pozostaję rozczarowany, iż tak niewiele z tego jest o zamku. Lekturę polecam oczywiście, ale bez nadmiernego entuzjazmu.

Tłumacz polskiej edycji już na starcie rozjuszył mnie na całego i być może to złe wrażenie nie zatarło się calkowicie w czasie lektury, choć myślę, iż ocena "tylko dobry" jest tak czy inaczej sprawiedliwą.

W polskiej edycji bowiem tłumacz w wyniku jakichś astralnych doznań uznał, iż wszelkie miary funtów, stóp i tym podobnych należy zostawić w oryginale, a co najwyżej dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wzorzec każdego rozdziału -- "ludzie w zespole pracowali, pracowali, pracowali i pracowali. Ale były problemy. Więc pracowali, pracowali i pracowali. Im bliżej do oddania gry, tym więcej było problemów -- wspomina dyrektor artystyczny firmy. -- Mieliśmy naprawdę nie lada kłopoty. Ale ludzie pracowali, pracowali. Przed premierą wszystkich obleciał strach, więc wszyscy więcej pracowali. Kiedy gra w końcu się ukazała, była nie lada sukcesem".

Równie sensowne jest czytanie książki telefonicznej, a to dlatego gdyż...

Detale techniczne -- zero. Autor dotknął technikaliów, kiedy wyjaśnił matolskim czytelnikom, iż pamięć komputera jest "jak wiadro, do którego wlewa się wodę". Ponoć w środowisku autora na dysk twardy "także mówi się pamięć".

Aspekty graficzne, dźwiękowe -- zero.

Zarządzanie -- sprowadza się do tego, żeby więcej pracować.

Finanse -- ogólnikowe liczby, że osoba dorobiła się milionów, albo firma miliarda. Nawet w przypadku tak krzyczących kwestii, jak obstawianie gry na wybrane platformy sprzętowe nie pojawiają się wnioski, czy to był dobry wybór czy zły (rozdział o Wiedźminie).

Mam nieodparte wrażenie, że autor tej książki to kompletny ignorant i nawet nie wiedział o co pytać rozmówców (wbrew pozorom pytania też trzeba umieć zadawać). Zresztą wiele firm i osób odmówiło mu komentarzy, więc tekst jest tak powierzchowny, że aż kłuje w oczy.

Żeby jakoś pokryć niedostatki autor stara się kumplować z czytelnikiem pisząc nonszalancko oraz ordynarnie (sporo grubych przekleństw), a tłumacz jeszcze dokłada się do tego po prostu nie tłumacząc wielu zwrotów -- jak luz to luz, czyż nie? W rozdziale o Uncharted braki były tak duże, że autor szpachlował je streszczając fabułę gry wraz z... zakończeniem.

Jestem wściekły -- nie mogę w żaden sposób spożytkować treści tego tytułu, bo nie ma tu nic co mogłoby być dla mnie wnioskiem w pracy (no, może poza receptą "nie składaj pochopnie obietnic"). Jest tutaj zwyczajnie pusto.

Książka miałaby większą wartość gdyby zawierała ponumerowane kartki w kratkę. Odradzam. Na YT można znaleźć znacząco lepsze materiały, polecam chociażby "Naughty Dog Full Length 30th Anniversary Video", blisko godzina wciągającej historii, pełen kolor, prosto ze źródła. I to się ogląda! A nie jakieś wypociny domorosłego "dziennikarzyny".

Wzorzec każdego rozdziału -- "ludzie w zespole pracowali, pracowali, pracowali i pracowali. Ale były problemy. Więc pracowali, pracowali i pracowali. Im bliżej do oddania gry, tym więcej było problemów -- wspomina dyrektor artystyczny firmy. -- Mieliśmy naprawdę nie lada kłopoty. Ale ludzie pracowali, pracowali. Przed premierą wszystkich obleciał strach, więc wszyscy więcej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Według mnie deklarowani docelowi czytelnicy rozmijają się z oferowaną treścią. Tytuł w teorii skierowany do ekspertów, a w większości tematy to zupełne podstawy, które są omawiane zresztą w typowych podręcznikach programowania C#.

Początek zwłaszcza jest fatalny, bo raz, że wieje nudą, a dwa, że niedomówienie pogania błąd, a ten przekłamanie. Najbardziej chyba razi dziura w logice implementacji `Equals`. Autor poprawnie podał warunki, ale umieścił je nie w tej funkcji co należy. Jest to tym bardziej rozczarowujące, że autor to ponoć uznany ekspert. Może tematyka była tak banalna, że mało kto zwracał uwagę co leci do druku, kto wie...

W tej serii, tego samego autora zresztą, są dwie pozycje. Samo rozbicie jest już dość dziwne, bo przecież to cienka książka, ale nawracające odwołania do bazowego tomu są irytujące i wyglądają bardziej na łowienie jeleni. Choć z ręką na sercu, biorąc pod uwagę poziom tej pozycji, to nawet jestem zadowolony, że zapłaciłem za połowę tej chały.

Wystawiłbym ocenę kompletnie negatywną, ale książka nabiera rumieńców przy omawianiu programowania współbieżnego i równoległego. No i mnie osobiście nauczyła jednej rzeczy -- że w implementacji C# jest całkowita analogia między metodami używającymi `yield` oraz `await` ponieważ obie w całości (!) przekształcają daną metodę w maszynę stanów.

Dość drogo mnie ta nauka kosztowała, a i tak kupowałem książkę ze zniżką. Cena okładkowa jest grubo przesadzona. Nie polecam, ale też i nie odradzam całkowicie -- jest drogo, nijako, ze sporą liczbą drobnych błędów i niedociągnięć, ale może coś się tak komuś trafi jak i mi. Jeśli ktoś jednak tę książkę chce czytać przed Richterem albo Blewettem i Clymerem, to nie, nie ta kolejność.

Według mnie deklarowani docelowi czytelnicy rozmijają się z oferowaną treścią. Tytuł w teorii skierowany do ekspertów, a w większości tematy to zupełne podstawy, które są omawiane zresztą w typowych podręcznikach programowania C#.

Początek zwłaszcza jest fatalny, bo raz, że wieje nudą, a dwa, że niedomówienie pogania błąd, a ten przekłamanie. Najbardziej chyba razi dziura...

więcej Pokaż mimo to