rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Fascynująca rywalizacja na rynku konsol wreszcie doczekała się porządnej książki. Rychło w czas.

Mogą być SPOJLERY, dla osób, które nie znają historii gier komputerowych. Ale to nie jest książka dla nich. Bardziej dla tych, których jara rywalizacja nintendo, segi i sony. Taka rywalizacja korporacyjna. Firmowa, a nie growa.

Książka skupia się na działaniach Toma Kalinskiego- szefa amerykańskiej segi. To może sugerować stronniczość. Chwilami tak jest. Częściowo to nie jest książka o walkach między growymi korporacjami ale o staraniach segi, by pokonać nintendo.

Gry są tu na drugim planie, ale powiadam wam: jest to plan dość ważny. Masę czasu spędziłem sprawdzając omawiane w książce gry. Harris trochę jedzie na nostalgii. Ale robi to sprawnie, nie ma w tym fałszu.

Relatywnie mało w tym samego grania. Rywalizacja korporacji, akcje marketingowe, spory międzyoddziałowe... Gry są. Ale jakby na drugim planie. A wolałbym, żeby było odwrotnie.

Spodobało mi się spojrzenie na naiwność twórców. Na czas, w którym pierwszy Mortal Kombst był szokiem. W ogóle to brakło mi takich przyszłościowych refleksji. Jakby zareagowali Kalinskie albo Lincoln na widok Mortal Kombat X? W ogóle mieli w głowie taki świat?

To też jest jedna z zalet książki Harrisa. Spojrzenie na świat miniony. Sega przegrała, bo tych zmian nie zrozumiała.

Wyraźnie widoczna jest w książce antypatia względem Japonii. Kalinskie i reszta SOA daliby radę, ale załatwili ich goście z SOJ. Ten motyw powraca w całej ksiąrynkiżce. Pomysłowi Amerykanie vs. źli Japończycy. Albo Harris to ksenofob albo wyłuszcza schemat upadku.

Tego mi w książce brakło. Zrozumienia i upadku Segi. Wg. Harrisa zniszczła ich brak współpracy z Japonią. Ale to japońskie firmy zawładnęły rynkiem. Więc nie mają prawa być tak marne. Wg książki Sega przegrała, bo zniszczyło ją SOJ. Mnie ta opinia autora nie przekonała.

Firmowe bajery, walka o nowego pracownika, rywalizacja działów marketingu i reklamy, pomysły na kampanie. Fani starych gier nie mają tu- poza kilkoma ciekawostkami- czego szukac.

Wersję audio czyta Tomasz Sobczak. Pamiętacie jego świetną robotę przy 'Kacprze Ryxie Mariusza Wollny'ego?'. Tu jest równie dobry!

7/10.

Fascynująca rywalizacja na rynku konsol wreszcie doczekała się porządnej książki. Rychło w czas.

Mogą być SPOJLERY, dla osób, które nie znają historii gier komputerowych. Ale to nie jest książka dla nich. Bardziej dla tych, których jara rywalizacja nintendo, segi i sony. Taka rywalizacja korporacyjna. Firmowa, a nie growa.

Książka skupia się na działaniach Toma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

MOŻLIWE LEKKIE SPOJLERY.

Wystawa w empiku i nominacja do książki roku w kategorii sensacja / kryminał / thriller na LC. Czyli potencjalny hit, pewnie niedługo ktoś go zekranizuje. Całkiem niezła książka, czego ta recenzja chyba nie pokaże. Bo więcej mam do powiedzenia na temat wad niż zalet.

Pisarz Tom i jego 6- letni syn Jake po śmierci żony i matki zaczynają nowe życie w dziwnym domu w miasteczku Federbank. Jak to w krajach anglosaskich: małe miasteczka skrywają swoje demony. Tu jest nim sprawa morderstw popełnionych 20 lat wcześniej na małych chłopcach. I bardzo aktualna sprawa porwania kolejnego chłopca. Tom i Jake raczej nie trafili zbyt dobrze.

Nie sprawdzałem tego wcześniej i przez całą lekturę byłem pewien, że North jest Amerykaninem. Właśnie z zaskoczeniem stwierdziłem, że jest Anglikiem. 'Szeptacz' ma wszystkie problemy związane z thrillerami / kryminałami zza oceanu. Od dawna uważam, że w poszukiwaniu dobrej literatury w tym gatunku należy odwiedzać Europę Północną, ewentualnie Środkowowschodnią. Norwegia, Szwecja, ale także Polska i Rosja, nawet Niemcy. Nigdzie bardziej na Zachód! North to potwierdza.

Pierwszy problem mam w relacji Toma z Jakiem. Znam i popieram opinie, że dziecko należy traktować poważnie, ale cholera bez przesady! Przez pierwsze sto stron wręcz nie potrafiłem zaakceptować, że jest to relacja dorosłego ojca z małym dzieckiem. Ich kumpelstwo i partnerstwo dotyka granic absurdu. Relacje rodzicielskie to w ogóle motyw przewodni i najważniejszy w 'Szeptaczu', ale to powinno zachowywać jakieś granice, bo zaraz się rolę w relacjach syn- ojciec poprzestawiają. Zaznaczam, że nie mam dzieci. Więc może nie wiem, co mówię.

Kupuje pomysł Northa i szanuje jego solidny literacki warsztat. Co nie zmienia faktu, że w swojej prorodzinnej narracji chwilami wpada w telenowele. 'Grzechy ojców przechodzą na synów'. Ta sentencja chyba rzadko kiedy spotkała się z równie ewidentnym książkowym przedstawicielem. Szwedzi i Norwegowie potrafili osiągać ten sam efekt w lepszym i bardziej delikatnym stylu. North zamiast pójść tropami Nesbo, Larssona albo Lackberg chwilami osiąga poziom 'Gwiezdnych wojen'.

Podobnie rzecz się ma z motywem alkoholizmu. Wiem, że nie da się tu dorównać Nesbo i jego serii o Harrym, ale można chociaż próbować omijać mielizny banału i oczywistości. North osiąga poziom serwowania dobrych rad. Wódka to nie jest rozwiązanie, życie jest ważniejsze dbaj o rodzinę, dziecko musi być kochane i takie tam. Nie twierdzę, że North nie ma racji. Ale kto pamięta demony Harry'ego Hole albo np. gorycz prokuratora Szackiego z trylogii Miłoszewskiego, ten wie jak o tych sprawach należy pisać.

Równie przeciętnie wypadła sama intryga, która- przynajmniej mnie- nie zaskoczyła. Rozwiązanie pojawia się relatywnie szybko i zaczyna przeważać pytanie o to, nie CO, ale JAK. To nie jest duży problem. North w przeciwieństwie np. do 'Pacjentki' Michaelidesa nie wyciąga królika z kapelusza na sam koniec. Zderzam ze sobą te tytuły, bo rywalizowały o tytuł książki roku. Jeśli tak ma wyglądać elita gatunku, to albo jest źle albo ja się nie znam...

Bardzo mi się za to spodobała korespondencja, którą North prowadzi z autorami thrillerów nadprzyrodzonych, np. takich w stylu 'Lśnienia'. Nie chcę za bardzo spojlerować, ale doceniam tu fachowość autora i fabularne pomysły. Jake jest dziwnym i nadwrażliwym chłopcem. Może się skojarzyć z Dannym Torrencem z książki Kinga. Czy te skojarzenie jest słuszne? Cały ten wątek i jego rozwiązanie/a są znakomite. Motywy z Ważną Teczką Jake'a i postać małej dziewczynki wypadły rewelacyjnie.

Postacie samego Jake'a i jego ojca też wyszły znakomicie. Chwilami miałem wrażenie, że North specjalnie nawiązuje do 'Lśnienia'. A chwilami ściskałem kciuki za tą dwójkę. Tu czas na kolejny minus książki. Tom jest z zawodu pisarzem. No i? No i nic. North kompletnie zmarnował ten wątek, Tom równie dobrze mógłby być mechanikiem albo urzędnikiem. Jeśli to miało być tylko mrugnięcie okiem w stronę Kinga to jest to mrugnięcie chybione, bo King z pisarskiej profesji bohatera potrafił wyciągnąć wiele. A u Northa ten wątek leży.

Jeszcze jeden mam problem z tą książką. A raczej nie z książką, a z Tomem. Wg mnie w relacjach z innymi osobami rodzic zawsze powinien być lojalny względem dziecka. Kary, uwagi i dyscyplinowanie powinien zostawić na prywatne rozmowy z dzieckiem. Wiem, nie mam dzieci, nie znam się. Ale scena, w której w zderzeniu Tom- Jake- nauczycielka Tom stanął po stronie panie Shelley bardzo mi się nie spodobała. Co z tego, że to nauczycielka= władza?! Rodzice stójcie po stronie dzieci! Jeśli choć parę osób zrozumie to po lekturze 'Szeptacza', to ta książka naprawdę ma sens.

Logika naciągana, dramaturgia nie zaskakuje. Za to warstwa emocjonalna zostaje w pamięci. 6/10.

Wersję audio czyta Adam Bauman, którego doskonały głos mam świeżo w pamięci po 'Serotoninie' Houellebecqa. Znów doskonały głos nie sprawił, że książka stała się lepsza. Co oczywiście klasy lektora nie umniejsza.

MOŻLIWE LEKKIE SPOJLERY.

Wystawa w empiku i nominacja do książki roku w kategorii sensacja / kryminał / thriller na LC. Czyli potencjalny hit, pewnie niedługo ktoś go zekranizuje. Całkiem niezła książka, czego ta recenzja chyba nie pokaże. Bo więcej mam do powiedzenia na temat wad niż zalet.

Pisarz Tom i jego 6- letni syn Jake po śmierci żony i matki zaczynają nowe życie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wg osób z LC książka roku w kategorii thriller / sensacja / kryminał. Dobra rzecz, ciekawa. Ale naprawdę mam nadzieję, że w tej klasie dało się znaleźć coś lepszego.

Malarka Alicia zabiła męża. I zamilkła. Trafiła do zakładu zamkniętego, w którym zatrudnia się zafascynowany Alicią i jej historią psychoterapeuta The Faber. Akcja toczy się dwutorowo. Theo próbuje dotrzeć do Alicii, a w międzyczasie czytamy pamiętnik z jej przeszłości.

Napisane jest to znakomicie. Buduje napięcie, wciąga, wkręca, zastanawia. U Michaelidesa każde drgnienie powieki ma siłę eksplozji, a każda drobna informacja zmienia punkt widzenia na sprawę i na postaci. Świetnie wyszły skojarzenia z tragedią antyczną. I byłoby cudnie, gdyby autor nie opuścił ram gatunku.

'Pacjentka' to jest przede wszystkim thriller PSYCHOlogiczny. CapsLock nieprzypadkowy, bo podstawą przez większość czasu jest psychologia bohaterów. Niestety Michaelides jakby nie uwierzył własnemu stylowi i w dziwny sposób skręca w stronę kryminału. Fałszywe tropy, mnożenie podejrzanych ponad potrzebę, dużo niepotrzebnych pomysłów. Kilka tropów fałszywych. Albo po prostu nierozwiązanych. I typowa dla kryminałów / thrillerów z Zachodu i Stanów zachowawczość i asekuracja. Nikt nie jest zły, okrutny ani małostkowy. Wszyscy są skrzywdzonymi sierotami. Liczba zbrodniarzy, którzy takimi tłumaczeniami uniknęli kary jest wprost proporcjonalna do liczby pisarzy, którzy ten schemat wykorzystują.

Innym problemem jest opieranie książki na finale. Przypomniały mi się pomarańczowe bluzy ze 'Żmijowiska' Chmielarza. Ale także przypomniał mi się 'Nóż' Nesbo, który do zaskakującego rozwiązania dążył pięknym, prostym i logicznym torem. Michaelides jest tu po ciemnej stronie mocy. Jakby niepotrzebnie chciał finalnym twistem uwznioślić całość. Nie tak to powinno działać! Rozwiązanie nie daje satysfakcji, bo jest dziurawe i- a to jest ważniejsze!- nie pozwala na działanie umysłowi czytelnika. Nie mamy logicznie szans na odkrycie tajemnicy 'Pacjentki'. Można tylko stwierdzić: 'ach, cóż za genialny pomysł miał autor'. Albo stwierdzić: 'eeech, znowu to samo'.

Michaelides trochę zmarnował własny pomysł i własny potencjał. Mogła być psychologiczna rozgrywka na poziomie 'Milczenia owiec'. Tylko w wersji, w której działania Lectera mają swój sens i są usprawiedliwione. Taki Harris i/lub Demme bez makabry i sensacji. Michaelides nie zrobił tego. Pierwsze brzydkie słowo, które przychodzi mi do głowy jest na A. A jak Asekuracja.

7/10. Zasłużone, ale z żalem, bo mogło być wyżej.

Wersję audio czytają Marcin Popczyński i Ewa Abart. Głównie Popczyński, Abart tylko przy pamiętnikach Alicii. Wspaniały duet i świetny pomysł z tym podziałem.

UWAGA ! W wersji, którą mam w dwóch rozdziałach nagranie się urywa, wyskakuje błąd pliku i nijak nie da się tego odtworzyć. Nie trwa to długo, łącznie z kilka minut. Ale chyba muszę te brakujące zdania doczytać w empiku.

Wg osób z LC książka roku w kategorii thriller / sensacja / kryminał. Dobra rzecz, ciekawa. Ale naprawdę mam nadzieję, że w tej klasie dało się znaleźć coś lepszego.

Malarka Alicia zabiła męża. I zamilkła. Trafiła do zakładu zamkniętego, w którym zatrudnia się zafascynowany Alicią i jej historią psychoterapeuta The Faber. Akcja toczy się dwutorowo. Theo próbuje dotrzeć do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie sądź książki po okładce ani po opisie na niej. Ja już któryś raz się dałem nabrać. Miały być szczyty humoru, wyszła amatorka. Do Roberta J.Szmidta wracać nie zamierzam.

Małe wspomnienie osobiste. Za durnej młodości studenckiej pragnąłem zostać pisarzem. Nie żadnym artystą ale zwykłym gatunkowym wyrobnikiem. Niestety wpadła mi wtedy do rąk 'Saga wiedźmińska' Sapkowskiego, a wraz z nią poczucie własnej pisarskiej niższości. Wielka szkoda, że wtedy nie trafiłem na 'Zaklinacza'. Może bym zrozumiał, że można pisać na poziomie licealnego opowiadania do szuflady, a i tak zostać wydanym.

'Zaklinacz' posiada wszystkie cechy młodzieńczej zgrywy. 'Zróbmy coś w stylu Wiedźmina i dodajmy do tego kilka popkulturowych żartów'. Pewnie gros studentów po kilku piwach wpadło na taki pomysł. Szmidt zrobił to samo i na podobnym poziomie. I o dziwo ktoś to opublikował. Sam pomysł nie jest zły i nie mam nic przeciwko powtarzaniu schematu po Sapkowskiem. Wszak większość literatury fantasy opiera się na twórczym wykorzystywaniu schematów. Ale trzeba mieć do tego jakość pisarską i pomysł własny. Szmidta pomysł niewiele się wznosi ponad kumpelską gadkę przy piwie.

Niby jest okej. Jest bohater, jest misja, jest wróg i jest drużyna. Mocno się to kojarzy z klasyczną grą RPG. I jeśli ktoś nie widzi różnicy między 'Diablo', a 'Wiedźminem' od CD Projekt RED, to może mu się książka bardziej spodoba. Faktycznie Szmidt drużynę wymyślił ciekawą. Zaklinacz, barbarzyńca, wojowniczka, nekromanta i złodziej zmiennokształtny. Ale na pomyśle się skończyło. Zabrakło i jakości stylistycznej i głębi dramaturgicznej. Czyli znowu studenci po paru godzinach grania, którzy nad baterią flaszek marzą o pisarskiej sławie.

Okrzyczana w opisie warstwa humorystyczna też do zjawiskowych nie należy. Z jednym fajnym pomysłem w roli wyjątku. Aluzje do filmów są w większości prymitywne i łatwe do odczytania. Nie niosą w sobie znaczeniowego sensu, nie mają nic wspólnego ani z filmami Tarantino ani z książkami Pratchetta. Kto pamięta Cohena Barbarzyńcę np. z 'Blasku fantastycznego', ten wie, ile można z takich aluzji wydobyć. Innym poszukiwaczom zaginionej humorystycznej fantastyki polecam też Gaimana, Kisiel, Hearne'a, ale na pewno nie Szmidta.

Tym fajnym pomysłem z początku poprzedniego akapitu jest tłumaczenie nazwisk znanych postaci. Obi Raz i Łuk Niebochodzik to czytelna aluzja i w ogóle fajny wątek. Podobnie jak mistrz Pentiumus z miasta Expe mieszkający w domu pełnym okien. Mnie zachwycił jednak poeta i dramaturg Wyl Trzęsidzida. Czy pod tak spolszczonym nazwiskiem wielki twórca mógłby być szanowany? :) W ogóle ma u mnie Szmidt plusa za szczery szacunek do Shakespeare'a. Nawiązania do niego i do jego dzieł są fajne i pomysłowe.

Drugą cechą, która ocala 'Zaklinacza' jest postać Tranoga Barbarusa. O ile powiązanie z Conanem jest prymitywne, o tyle sam bohater wypadł znakomicie. Szczery, brutalny, bezpretensjonalny. Prymityw, ale jednak nie głupiec. Fajne odzywki, fajny humor. Jakby drużyna Geralta miała kogoś takiego w swych szeregach, to by jej lepiej poszedł ten cały szturm na zamek Stygga :)

Te drobne zalety nie pomogą. 'Zaklinacz' jest banalny, prostacki i źle napisany. Ze stylizacją na archaiczny język wielu polskich pisarzy poradziło sobie lepiej (Komuda, Piekara, Wollny, T.Lewandowski...). Językowe wyrażenia brzmią jak manieryzmy, a całość to wypociny płynące z wyobraźni pijanego studenta, jako się wcześniej rzekło. Jeśli jakiś młodzieniec znajdzie wydawcę, to niech się nie martwi o własne umiejętności. Szmidtowi nawet audiobooka wydali, a umiejętności nie posiada.

Naciągane 4/10.

Wersję audio czyta Jacek Kiss. Fani audiobooków pewnie dobrze go znają i są przyzwyczajeni. Laików ostrzegam. Charakterystyczny przerywany i spowolniony sposób czytania Kissa potrafi zniechęcić. To jest lektor, którego docenia się z czasem. Dajcie mu chwilę, a sami się wciągniecie.

Nie sądź książki po okładce ani po opisie na niej. Ja już któryś raz się dałem nabrać. Miały być szczyty humoru, wyszła amatorka. Do Roberta J.Szmidta wracać nie zamierzam.

Małe wspomnienie osobiste. Za durnej młodości studenckiej pragnąłem zostać pisarzem. Nie żadnym artystą ale zwykłym gatunkowym wyrobnikiem. Niestety wpadła mi wtedy do rąk 'Saga wiedźmińska'...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy Michel Houellebecq piszę przez całe życie jedną książkę? I czy to w ogóle jest książka, a nie zbiór esejów o życiu, śmierci i... robieniu jajecznicy? Po dwóch znanych mi utworach- pierwszym było 'Poszerzenie pola walki'- mam takie wrażenie.

Konkretnej fabuły tu faktycznie niewiele. 46- letni Francuz robi bilans swojego nieciekawego i przegranego życia. Na każde kilka zdań 'dziania się' przypada sto zdań refleksji, dygresji, spostrzeżeń na każdy temat. Dziwnym wyjątkiem jest wątek pewnego niemieckiego ornitologa. Dość absurdalny fragmencik, który mi wygląda na absurdalną parodię literatury sensacyjnej. Albo nie wiem na co. Fakt, że trwa to krótko.

Podstawowym problemem, jaki mam z Houellebecq'em jest określenie go jako piewcy problemów pierwszego świata. Przez to nie mogę go ani do końca docenić ani zrozumieć. Główny bohater jest ważnym urzędnikiem w ministerstwie rolnictwa. Jeździ mercedesem z napędem na 4 koła, może codziennie stołować się w restauracjach z gwiazdkami michelina, może miesiącami mieszkać w hotelach, może od tak, po prostu za gotówkę kupić sobie mieszkanie. Może wpadam tu w populistyczny schemat pt. 'jaka depresja, skoro gość jest bogaty?'. Ale Houellebecq też wpada w schemat pt. 'depresja w malowniczych okolicznościach przyrody'. W Polsce podobne przeżycia mogłyby spotkać może 5% społeczeństwa.

Bohater to- jakżeby inaczej- cynik, erudyta, inteligent, którego największą zaletą jest świadomość własnych błędów i- ponownie jakżeby inaczej- złośliwość i autoironia. Jego myśli- jakżeby...- wędrują pomiędzy wielką sztuką i pornografią. Nawiązuje do Prousta, T. Manna, Kanta, Galileusza oraz oczywiście do Dostojewskiego. A zaraz potem zagłębia się w refleksjach o młodych i wilgotnych cipkach. Wulgaryzmy i obscena są w 'Serotoninie' na porządku dziennym. Słucha się tego wszystkiego bardzo przyjemnie, Houellebecq co i rusz zaskakuje trafnością, a cytaty z książki można oprawiać w ramki albo szpanować nimi na imprezach. Polecam szczególnie studentom przedmiotów humanistycznych :)

Oprócz myśli o kobietach, miłości, śmierci i seksie ważną rolę odgrywa wątek gospodarczy. Bohater pracuje w ministerstwie rolnictwa i naprawdę mądrze opowiada o tym sektorze. Houellebecq chyba nawiązuje tu do tzw. ruchu żółtych kamizelek. Sam nie śledziłem tematu, ale to by pasowało. Moim zdaniem najciekawszy wątek książki! Także dlatego, że zrozumiały i aktualny wszędzie i dla każdego. Kto pamięta protesty Leppera, kto choć trochę kojarzy zagadnienia rolnictwa ekologicznego, ferm przemysłowych, gmo albo chociażby zastanawia się dlaczego jabłka z importu są tańsze i bardziej popularne od krajowych ten znajdzie w 'Serotoninie' wiele trafnych i szczerych refleksji.

Zwłaszcza, że literacko Houellebecq jest bezbłędny. Bez tej pisarskiej swady, humoru i lekkości byłby następcą Prousta. Mądrym klasykiem, którego nikt nie czyta. Można się czepiać o wiele rzeczy, ale o język się nie da. Często mam wrażenie, że w swoich myślach bohater pomija różne wątki. Ma prawo, nie jest wszechwiedzący. A raczej sam mówi, że mało wie. Ale każda jego refleksja to literacka perełka.

Słowo 'refleksja' napisałem tu chyba ze 20 razy. Bo i taka to jest książka. Minimum akcji, maksimum przemyśleń. Fanem Houellebecqa nie zostanę, ale słuchało się bardzo ciekawie. 7/10.

P.S. Bohater bardzo nie lubi swojego imienia. Więc z szacunku i uprzejmości nie wymieniłem go ani razu :)

Wersję audio czyta Diego... Znaczy się Adam Bauman. Aktor głównie głosowy. Ciekawe, czy wie że większość osób kojarzy go głównie z głosu Diega w serii gier 'Gothic'. I ciekawy jestem, jak się z takim rodzajem sławy czuje :) Rewelacyjna robota! Jeden z tych przypadków, gdy audiobook dzięki głosowi lektora staje się lepszy.

Czy Michel Houellebecq piszę przez całe życie jedną książkę? I czy to w ogóle jest książka, a nie zbiór esejów o życiu, śmierci i... robieniu jajecznicy? Po dwóch znanych mi utworach- pierwszym było 'Poszerzenie pola walki'- mam takie wrażenie.

Konkretnej fabuły tu faktycznie niewiele. 46- letni Francuz robi bilans swojego nieciekawego i przegranego życia. Na każde kilka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Morderczy wirus opanował Wrocław. Książka bardzo na czasie. Nie ukrywam, że szalejący koronawirus zainspirował mnie, by przesłuchać Szmidta. Byłaby jednak bardziej na czasie, gdy nie motyw zombie, który inni twórcy opanowali lepiej.

Pomysł ciekawy, pomysły ciekawe, ale jako całość robi to wrażenie ubogie. Nie pomagają realia. Bo w książce Szmidta zaraza przeradzająca się w apokalipsę zombie ogarnia Wrocław głębokiego PRL-u. Przełom lat 60- tych i 70- tych, czasy Gomułki. Niestety autor marnie wykorzystał te realia. Zomowców i milicjantów można zbyt łatwo zrównać z komandosami i szeryfami z amerykańskich wersji tej historii.

Bo historia ogólnie jest standardowa i pełna błędów warsztatowych. Szmidt powinien rozumieć, że w Trzecim Akcie nie powinno być już czasu na zaskoczenie epidemią. A tymczasem lubuje się w demolce zombiaków. Na początku książki ma to sens, pod koniec staje się nudne. Dużo hałasu, mało sensu.

Ważną przeciwwagą dla 'Chaosu' jest późniejsze 'World war Z' Maxa Brooksa. Tak się robi książkę o zombie panie Robercie! Epizodyczność książki Brooksa usprawiedliwiała brak głównego bohatera. U Szmidta tego usprawiedliwienia brak. Ważni bohaterowie znikają i zmieniają się zbyt łatwo.

Zapamiętani zostają oficer ZOMO Mawet i ostatni uczciwy aparatczyk Biedrzycki. Ta druga postać daje do myślenia. On i reszta urzędasów to bohaterowie z przypadku. Chcieli uciec i schronić się za plecami zwierzchników. Chcieli- jak genialnie ujął to Szmidt- 'otworzyć dupochrony'. Ale zwierzchnicy ich ubiegli i zwiali wcześniej. Biedrzycki nie chciał być bohaterem. To sytuacja go do tego zmusiła i postanowił stawić sytuacji czoła. Jedna- albo nawet jedyna- ciekawa i ciekawie pomyślana postać w całej książce.

Oryginalnie wypadł pomysł Szmidta na zombiaki. Po pierwsze strzał w mózg ich nie załatwia. Po drugie- i ważniejsze- ich apetyt ma granicę. Gdy się najedzą i odbudują swoją energię, to się uspokajają. Fajny pomysł, którego Szmidt nie pociągnął. W ogóle kiepsko wypadło medyczne zaplecze książki. Jest wprawdzie postać specjalisty od epidemii, ale nie ma wątku badawczego. Szmidt wybrał drastyczną demolkę kosztem badań naukowych. I po raz kolejny przegrał z Brooksem.

Ciężko na poważnie opisać wątek antykomunistycznej opozycji. Wrogowie komuny pod dowództwem księdza i profesora, którzy biorą niszczenie zombiaków za męczenie opozycji. I którzy podczas mszy krwawo przekonują się o własnych pomyłkach. To za łatwe było, armageddon zmienił się w pastisz.

Warto wspomnieć o społecznym koncepcie Szmidta. Otóż wszystkie nazwiska z kart książki są prawdziwe. Są to osoby wylosowane na fanpagu autora. Można to info potraktować jak ciekawostkę. Ale przypomina mi się uniwersum 'Metro', w którym Szmidt też wziął udział. Szmidt rozumie, jaką siłą jest publika. Warto wspomnieć, że wśród ofiar i/lub bohaterów są znani pisarze: Marcin Przybyłek i Paweł Majka. Ktoś jeszcze rozpoznał znajomego? :)

Temat fajny, realia bardzo ciekawe. Ale wykonanie słabe. Za dużo akcji, za mało fabuły.

5/10.

Wersja audio to rozpisana na głosy superprodukcja, do której mam ważne zastrzeżenie. Otóż naczytałem się o technologii dźwięku użytej podczas tego nagrania. Technologii za dużo, książki za mało! Efekty dźwiękowe zabijają i zagłuszają głosy aktorów. Nawet słuchawki, na których przesłuchałem całą książkę nie ratują sytuacji.

Nawet mistrzowski głos Bonaszewskiego nie może się przez ten hałas przebić. Z głosów warto zwrócić uwagę na Piotra Adamczyka w roli... bezwzględnego oficera ZOMO. No i na genialnego Jacka Braciaka w roli ostatniego uczciwego aparatczyka Bartka Biedrzyckiego.

Morderczy wirus opanował Wrocław. Książka bardzo na czasie. Nie ukrywam, że szalejący koronawirus zainspirował mnie, by przesłuchać Szmidta. Byłaby jednak bardziej na czasie, gdy nie motyw zombie, który inni twórcy opanowali lepiej.

Pomysł ciekawy, pomysły ciekawe, ale jako całość robi to wrażenie ubogie. Nie pomagają realia. Bo w książce Szmidta zaraza przeradzająca się w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Po genialnym 'Złym' zawsze chętnie wracam do Leopolda Tyrmanda. Wspaniały to był pisarz. Szkoda, że trafił na tak parszywe czasy.

Już samym dowodem pecha autora jest cykl wydawniczy tej książki. Zaczęta w 1952r z przeznaczeniem szuflady, bo sam Tyrmand wiedział, że nikt tego nie wyda. Dokończona w 1957r, ale nie zdążyła załapać się na odwilż. Za to zdążono wysłać maszynopis na Zachód, więc książkę wydano najpierw w Londynie. W Polsce wyszła dopiero w 1992r... PRL- owskim cenzorom się nie dziwię. Jakbym był na ich miejscu sam bym wstrzymał książkę. Choć z innych powodów niż oficjalne.

W pociągu do Darłowa spotykają się On i Ona. Dla niego to miała być podróż ostateczna, ważna i zmieniająca życie. Ona jest historykiem sztuki na dorobku. Ich spotkanie zmienia wszystko. Albo nie zmienia nic, zależy od punktu widzenia. Od razu iskrzy, buzują emocje. Głębokie uczucia, inteligentne rozmowy, fizyczne przyciąganie. Dużo wielkich słów i wielkich myśli w nadmorskim porcie.

Dwa filmowe skojarzenia. 'Ostatni dzień lata' Konwickiego, trylogia 'Before' Linklatera tyle, że osadzona w niesamowicie ciekawym i bardzo słabo opisanym okresie między końcem wojny, a początkiem PRL- u. Tyrmand przedstawił to znakomicie i bardzo smutno. Koniec niewinności i początek koszmaru. Ostatnia szansa na ucieczkę z piekła, które nadejdzie. I kilka powodów, by chcieć w piekle pozostać.

Cenzura oskarżyła książkę o pornografię i promowanie inicjatywy prywatnej. Ten drugi zarzut rozumiem, jest wyraźnie niezgodny z linią Partii. Ten pierwszy wyraźnie się przedawnił. Owszem, książka zawiera elementy erotyczne, ale dziś każdy romans dla nastolatków zawiera więcej otwartej seksualności niż cała książka Tyrmanda! Tak naprawdę jedną z większych zalet 'Siedmiu dalekich rejsów' jest liryzm i uczuciowa delikatność. Wnikliwe, wrażliwe, pełne pasji... Słowa i półsłówka, drgnienia serc, podszepty ciał. W mojej wersji to może zalatywać pretensjonalnością, ale Tyrmand sprawia, że jest w tym Prawda.

Chyba, że oficjalne powodu były dla cenzury pretekstem. Bo naprawdę uderzające we władzę komunistyczną są poglądy kapitana Stołypa i jego relacje z innymi postaciami. Ubek- intelektualista, który rozumie poglądy drugiej strony, częściowo się z nimi zgadza, ale uznaje, że cel uświęca środki. A do tego działający po stronie własnej sprawy. Na Mysiej pewnie mdleli z oburzenia, jak to czytali.

Rewelacyjnie wypadło Darłowo. Dziś raczej mieścina, w 1949r duży port, który wkrótce zniszczy państwo. Malownicze plenery, smutek w podmuchach nadmorskiego wiatru. Intrygujący kościół Świętej Gertrudy i historyczne tajemnice, których nie powstydziłby się Dan Brown. Nawet wyobrażam sobie 'Siedem dalekich rejsów' w tej wersji. Historyczne śledztwo, skomplikowane uczucia i Darłowo w tle. To byłoby coś!

Chwilami za dużo gadania. Wybaczcie wulgarność, ale bohaterowie za dużo pieprzą, a za mało pieprzą SIĘ. Może też książka za krótka, może za mało w niej konkretów, może przesadnie Tyrmand wybrał poezję kosztem akcji.

I dlatego 'tylko' 7/10.

Wersję audio czyta Krystyna Czubówna. Mało nie napisałem: 'czytała', bo tak zwykle kończyły się programy przyrodnicze :) Od czasów niezapomnianej 'Czarnobylskiej modlitwy' Aljeksijewicz wiem, że także doskonała lektorka książek różnego rodzaju. Tu kolejna popisówa i kolejny dowód na jej geniusz. Wyjątkowo ujęła mnie pięknym czytaniem przekleństw :)

Po genialnym 'Złym' zawsze chętnie wracam do Leopolda Tyrmanda. Wspaniały to był pisarz. Szkoda, że trafił na tak parszywe czasy.

Już samym dowodem pecha autora jest cykl wydawniczy tej książki. Zaczęta w 1952r z przeznaczeniem szuflady, bo sam Tyrmand wiedział, że nikt tego nie wyda. Dokończona w 1957r, ale nie zdążyła załapać się na odwilż. Za to zdążono wysłać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po genialnej 'Trylogii Szamanki' Martyny Raduchowskiej mam mocny niedosyt polskiego urban fantasty pisanego z kobiecej perspektywy. Niestety nie każda może być Raduchowską. Nawet jeśli bardzo się stara.

'Złodziej dusz' to dość udany debiut Anety Jadowskiej, czego dowodem pięć sequeli. Narratorką i główną bohaterką jest (Teo)Dora Wilk. Zżyta z Toruniem- podobnie jak sama pisarka- niekonwencjonalna policjantka. Koledzy z pracy myślą, że jest medium. Tak naprawdę jest wiedźmą. Jedną z przedstawicielek nadprzyrodzonego świata alternatywnego. Tak blisko i jednocześnie tak daleko od zwyczajnych ludzi.

Zacznę od najważniejszego problemu. Jadowska jest kiepską pisarką. Patrząc na wysokie oceny albo nie wszystkim to przeszkadza albo nie każdy to zauważa. Po stylistycznie genialnej, wyrafinowanej Raduchowskiej ubogi język Jadowskiej potrafi wręcz zaboleć. To trochę tak jakby porównać Sapkowskiego z Pilipiukiem. I albo zrozumiecie to porównanie od razu albo się nigdy nie dogadamy. Drętwe i nieprawdziwe dialogi, nudne opisy, indywidualny język bohaterów ograniczony. Barwność pozbawiona barw.

To skąd siódemka w ocenie, zapytacie. Dlatego, że Jadowska bardzo się stara. I dlatego, że tak naprawdę poza warstwą językową to świetnie wymyślone 'urbańskie' uniwersum. Ujęła mnie koncepcja alternatywnej nadnaturalnej rzeczywistości. Jest zwykły Toruń i jest jego lustrzane magiczne odbicie: Thorn. Są elastyczne granice między światami, są portale między nimi i są alternatywne wersje relacji społecznych. Fani Neila Gaimana, do których się z przyjemnością zaliczam, poczują się jak w domu! A spojrzenie Jadowskie na relacje różnych systemów wierzeń budzi równie miłe skojarzenia z Kevinem Hearnem.

Bardzo podobało mi się mieszanie różnych światów, co budzi jakże miłe skojarzenia z Hearnem. Wiedźmy, magowie, wilkołaki, wampiry, anioły, diabły i bardzo swojskie szyszymory na dokładkę. I wiele innych. Pięknie to Jadowska spoiła, nie ma się do czego przyczepić! Subiektywnie można się przyczepić do wyraźnej awersji autorki względem wilkołaków, której Jadowska, w przeciwieństwie do np. Hearne'a wyraźnie nie lubi. Zwierzaki z banalnymi ksywami, ot co :)

Bardzo niejednoznaczne uczucia towarzyszą mi, gdy myślę o głównej bohaterce. Dzielna, odważna, piękna, inteligentna. Do tego bije po pyskach niefajnych facetów, nie jest w związku, lubi przygodny seks i nie lubi gotować. A nawet nie lubi staników. Czy pani przypadkiem nie przesadziła z feministycznym wydźwiękiem pani Aneto...? Żeby było śmieszniej to na kartach książki w dość kpiarski sposób skrytykowane zostało Radio Maryja, a wadą jednego z męskich bohaterów jest to, że głosował na PiS. Serio. Lewicowe vel. lewackie poglądy wylewają się z polskiej literatury fantasy, ale nie wspomagają poziomu literatury. Chwilami Dorze brakuje tylko transparentu w kolorach tęczy.

Równie niejednoznacznie oceniam romantyczną stronę książki skręcającej mocno w stronę młodzieżowej fantastyki zza oceanu. Przystojny przyjaciel, w którym bohaterka bardzo chciałaby się zakochać, ale nie może, bo to wbrew jej zasadom. I przyjaciel przyjaciela na dokładkę. Wiecie, takie klimaty- schematy. Z jednej strony relacje Dory z Mironem i Joshuą są bardzo ciekawe, z drugiej zalatują jakąś niedookreśloną komuną hipisowską. Odbiór tego wątku będzie pewnie zależał od poglądów czytelnika. Ja bym chyba wolał, zwłaszcza po scenie na plaży, skrętu w stronę historii miłosnej.

Ważnym i ciekawym aspektem książki jest seks. Tylko nic sobie nie wyobrażajcie :) Dora ma w sobie nierozwinięty aspekt magii płodności, którego u siebie nienawidzi. No i jest wiedźmą, więc żywi się energią seksualną. Podrywa facetów nie tylko dla przyjemności, ale głównie po to, by uzupełnić zapasy mocy. Suma summarum jest w książce mnóstwo rozmów o seksie i jego roli w świecie. Dziwnie krępują bohaterów te rozmowy, są ciekawe i wnoszą wiele do ich portretów. Ale czasami mam wrażenie, że Jadowska nie mogła się zdecydować. To miała być Austen czy Lipińska?! Ostatecznie jestem na tak, bo poważnego poruszenia tematu magi związanej z seksem mi do tej pory w porządnej fantastyce brakowało.

Może Jadowska z czasem rozwinie swoje umiejętności literacki. Może kiedyś wrócę do Dory Wilk. Na razie 7/10. Z minusem.

Wersję audio czyta Zofia Niwicka. Chyba początkująca aktorka teatralna, bo nie znalazłem o niej wiele informacji. Nie przekonała mnie. Barwa jakby dziecinna, intonacja kiepska. Głos profesjonalny, ale znam dużą liczbę kobiet, które radzą sobie z lektorską robotą lepiej.

Po genialnej 'Trylogii Szamanki' Martyny Raduchowskiej mam mocny niedosyt polskiego urban fantasty pisanego z kobiecej perspektywy. Niestety nie każda może być Raduchowską. Nawet jeśli bardzo się stara.

'Złodziej dusz' to dość udany debiut Anety Jadowskiej, czego dowodem pięć sequeli. Narratorką i główną bohaterką jest (Teo)Dora Wilk. Zżyta z Toruniem- podobnie jak sama...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dębski i Wroński opuszczają Oleśnicę, by wybrać się w szeroki świat. Dotyczy to nie tylko miejsca, ale i stylu. Czas na Wielką Literaturę Szpiegowską.

Bardzo mi się podobał 'Labirynt von Brauna'. Miks perypetii prowincjonalnego policjanta, powieści szpiegowskiej i tajemnic historycznych wypadła znakomicie. Niestety stara sequelowa zasada, że 'więcej znaczy lepiej' się nie sprawdziła. Jest więcej, ale nie jest lepiej. A Dębski wpisuje się w ciąg polskich pisarzy, którzy nieźle radzą sobie w wielu gatunkach, ale w żadnym z nich nie są świetni. Komuda, Piekara, Ćwiek, Lewandowski...

Byłbym delikatniejszy, gdyby nie arogancja samego Dębskiego, który co i rusz podkreśla prawdziwość i wiarygodność własnego dzieła. Panie Rafale prawdziwi to są LeCarre, Severski albo Forsyth. Pan jest tylko epigonem, a ten szpiegowski slang brzmi jak podróba. Zwłaszcza, że schemat siedzi tu na schemacie.

Piękna i bezwzględna kobieta wykorzystująca seks jako broń. Oczywiście Niemka. Cyniczny i inteligentny superagent. Oczywiście Polak. Ruscy małostkowi jak zwykle. No i wyprawa do Pragi, której koniec jest bardziej niż oczywisty. Od czasów kryminałów skandynawskich wiadomo, że liczba trupów nie przekłada się na wzrost napięcia. Dębski tej lekcji nie załapał.

Nie uniknął też powtarzania innego błędu polskiej literatury komercyjnej, a mianowicie chęci do wplatania w opowieść swoich poglądów. W kilku nieznośnie długich momentach Wrońskiemu vel. Dębskiemu zbiera się na historyczne i polityczne refleksje. Wyszło banalnie i niekompletnie. O ile myśli o rozwoju kraju poparte cytatami z 'Psów' jeszcze jakoś się bronią, o tyle sekwencja, gdy bohaterowie porównują Polskę z Czechami to już historyczna pustota! A jeszcze potem Wroński ma refleksję o braku patriotyzmu w narodzie.

Panie Dębski, panie Ziemkiewicz, panie Piekara i paru innych panów i pań. Proszę, bawcie się w polityczną publicystykę gdzie indziej! Bo psujecie własne książki.

Jestem wrocławianinem od lat. Z wyboru, nie z urodzenia. I kocham góry. To powoduje, że tej książki nie mogę traktować zupełnie negatywnie. Dębski opuszcza Oleśnicę i skupia się na zagadkach Dolnego Śląska i wychodzi mu to genialnie! Zagadka Bursztynowej Komnaty, tajemnice zamku w Bolkowie, zagadkowe szlaki i dziwne miejsca w Karkonoszach. Polityka mocarstw w schronisku w Karpaczu... Byłem tam, znam te rejony, a po książce Dębskiego chcę je poznać jeszcze lepiej! Reasumując. Dla fanów Karkonoszy i tajemnic okolic lektura obowiązkowa.

Bardzo dobrze wyszła też postać Łazarza. Tak dobrze i ciekawie skonstruowanego badguya nie powstydziłoby się uniwersum Jamesa Bonda. Od razu przypomniały mi się plotki o Tomaszu Kocie w bondowskim świecie. Kot w roli Łazarza i akcja skupiająca się w Europie Śr- Wch. To by miało sens!

Wersja audio, którą czytałem ma pewien dziwny błąd. Jest jakiś problem z polskimi znakami, zwłaszcza z 'ch' i 'ó'. Ledwo pojawia się zdanie z takim znakiem, to lektor je pomija. Nie sądzę, że powodem jest zawiecha lektora, bo lektor jest znakomity. A zatem coś się pochrzaniło albo w redakcji albo w korekcie. Dziwnie współgra to z samą książką. Taki kraj, tacy pisarze. Zamysł chwalebny, wykonanie niechlujne.

5/10. Podwyższam za ciekawe motywy tajemnic Dolnego Śląska. Kto pochodzi z regionu i jest zaciekawiony temu polecam.

Wersję audio czyta Marcin Popczyński. Jak każdy fachowy lektor nie zwraca uwagi na błędy i czyta to, co do czytania dostał. Ogólnie uwielbiam go. Wspaniały, czysty głos. Tylko mnie czasem ta bezkrytyczna mechaniczność lektorów niepokoi.

Dębski i Wroński opuszczają Oleśnicę, by wybrać się w szeroki świat. Dotyczy to nie tylko miejsca, ale i stylu. Czas na Wielką Literaturę Szpiegowską.

Bardzo mi się podobał 'Labirynt von Brauna'. Miks perypetii prowincjonalnego policjanta, powieści szpiegowskiej i tajemnic historycznych wypadła znakomicie. Niestety stara sequelowa zasada, że 'więcej znaczy lepiej' się nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po pięcioletniej przerwie Raduchowska kończy trylogię 'Szamanki od umarlaków'. Mnie przerwa zajęła kilka dni i ciekawie się konfrontuje te przerwy. Zmieniła się Raduchowska, rozwinęła. Ale czy był to krok we właściwą stronę?

Fabularnie jest to bezpośrednia i pozbawiona przerwy kontynuacja 'Demona luster'. Ida pracuje dla WON-u, Kusiciel i Siewca są aresztowani, a na mrocznej posesji Karewicza odkryto anonimowe szczątki. I się zaczyna na poważnie. Na bardzo poważnie.

Raduchowska niesamowicie rozwinęła się pod względem językowym. O ile przeskok między jedynką, a dwójką dotyczył zmiany klimatu na poważniejszy, o tyle między dwójką, a trójką różnica dotyczy przede wszystkim warstwy literackiej. Wielokrotnie poskładane zdania pełne szeleszczących, skrzypiących i wibrujących wyrazów dźwiękotwórczych. Niejedna nauczycielka miałaby tu materiał na solidne dyktando, a niejeden fan poezji może poddać się cudownemu rytmowi słów. Nie ironizuje, to naprawdę brzmi wspaniale. Pytanie, czy tym razem lepsze nie okazało się wrogiem dobrego i czy autorka czasem nie poświęciła na ołtarzu języka zbyt wielu ofiar.

Jedną z nich są bohaterowie drugoplanowi, którzy Raduchowskiej do tej pory wychodzili znakomicie, a tu... jakoś ich mało. Tekla i Pech uciekają na daleki plan. Gryzak też, choć ten przynajmniej ma kilka niezapomnianych momentów. Na ich miejsca nie wskakuje nikt ciekawszy. Jest wprawdzie Piaskunka, ale jej brakuje miejsca na rozwój. W rezultacie ta część lekko kisi się w sosie znanych bohaterów i skupia się na emocjonalnych rozgrywkach między nimi. Ale brakuje tu zaskoczeń. Ruda, Kwiatek, Karewicz, Szkudlarek... Jakby Raduchowska nie zauważyła, że poświęciła tyle czasu postaciom już wykorzystanym.

Najciekawiej wypadł chyba Smoczyński czyli policjant mimowolnie uwikłany w nadprzyrodzone sprawy, u którego zawodowa ciekawość walczy z pragnieniem pozostania w dobrze znanym realnym świecie. I znowu postać jakby zmarnowana, bo zabrakło jej miejsca i czasu na rozwój.

Dramaturgicznym wątkiem przewodnim jest relacja między Idą,a Kruchym, a także of kors sama Ida. Relacja pięknie się pogłębia, a 'Fałszywy pieśniarz' skupia się na konfrontacjach ze sobą i między sobą. Szczerość i partnerstwo ścierają się zaciekle z demonami przeszłości i utrzymywaniem złudzeń. Idę czeka kilka naprawdę ciężkich przepraw z sobą samą i z przeszłością przyjaciela, a wątek romantyczny... Nie powiem wam, czy się wreszcie zacznie, czy dalej będzie tylko wisieć. Sami sprawdźcie :)

Najlepiej napisana część trylogii okazuje się częścią nieco słabszą od poprzednich. Paradoks? Może nie. Mam nadzieję, że Raduchowska do Szamanki powróci, bo jest potencjał na kolejne części. I mam nadzieję, że nie będę musiał czekać 5 lat. Życzę sobie czwartej części. A życzenia się czasem spełniają... Prawda?

8/10.

Wersję audio czyta Ewa Abart. Dalej nic nie mam do Małgorzaty Lewińskiej, była świetna w 'Demonie luster'. Ale bardzo się z powrotu Abart ucieszyłem. Jest w jej głosie jakaś magia.

Po pięcioletniej przerwie Raduchowska kończy trylogię 'Szamanki od umarlaków'. Mnie przerwa zajęła kilka dni i ciekawie się konfrontuje te przerwy. Zmieniła się Raduchowska, rozwinęła. Ale czy był to krok we właściwą stronę?

Fabularnie jest to bezpośrednia i pozbawiona przerwy kontynuacja 'Demona luster'. Ida pracuje dla WON-u, Kusiciel i Siewca są aresztowani, a na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powtarzam swoją opinię nie wiedząc, którą wersję audiobooka dopiero co przesłuchałem. Zabiły mi ćwieka te różne okładki, a jako, że papierowej wersji książki nie miałem w rękach, więc nie wiem, czy są jakieś różnice. Więc dla pewności wolę swoją opinię powtórzyć. I niech demony wydawnicze same rozwikłują sprawę.

Pierwszy tom to było wielkie odkrycie i dlatego dostał ode mnie 9 gwiazdek, a nie 8. Drugi łapie dziewiątkę po prostu za to, że jest jeszcze lepszy! Pani Martyno niniejszym oficjalnie witam w gronie elity literatury fantasy.

BĘDĄ LEKKIE SPOJLERY. I CIĘŻKIE SPOJLERY DLA TYCH, KTÓRZY NIE CZYTALI PIERWSZEJ CZĘŚCI. Tych drugich być nie powinno. 'Demon luster' to bezpośrednia kontynuacja 'Szamanki od umarlaków' i tą serię należy czytać chronologicznie.

Na idzie wisi Niebyt. Nieśmiertelna Przysięga wiąże jej ciało i duszę i zmusza do wykonania misji, a misja ta łączy się z wyjaśnieniem serii makabrycznych zbrodni i wyprawą do piekieł Demona Luster. Ten poważny ton nie jest przypadkowy, bo Raduchowska wyraźnie zmieniła w drugim tomie klimat. Schemat zagubionego pośród duchów dziewczęcia zanika. Oczywiście pierwszy tom też miał ciągoty do mroku, ale dwójka to już jest mrok pełną gębą! Ogólnie klimat jest ciężki, depresyjny, niepokojący. Chwilami to jest jak miks urban fantasy z rasowym skandynawskim kryminałem.

Tak więc porównania autorki z ałtorką czyli Martą Kisiel idą w las. I teraz Raduchowską mogę porównać z... Cholera, nie wiem z kim. A to chyba duży komplement dla pisarki. Genialny pomysł na świat poparty został znakomitym i na maksa wciągającym wykonaniem. Humor pozostał, ale tylko w rewelacyjnych dialogach. Zwłaszcza złośliwe przekomarzanki na linii Ida- Tekla- Kruchy vel. Chrupki to mistrzostwo świata. A raczej: światów.

To chyba nie jest SPOJLER, bo uważny czytelnik 'Szamanki od umarlaków' pewnie wyczuł, że Pech to nie jest metafora, ale prawdziwa postać. Zresztą o ile wiem w wersji papierowej od początku jest pisany z dużej litery. W dwójce się więc pojawia w wersji realnej i jest to jeden z najfajniejszych momentów książki. Pod względem fajności Pech zastąpił nieco niestety zmarginalizowanego Gryzaka. Kolejny kapitalny i rewelacyjnie wymyślony bohater Raduchowskiej.

Wieeelkie wrażenie zrobił na mnie fragment dotyczący przeszłości Kusiciela. Przypomniało się wyjaśnienie intrygi z 'Pierwszego śniegu' Jo Nesbo, a to naprawdę porządna rekomendacja. Bardzo ciężka, bardzo poważna i bardzo zaskakująca opowieść. Smutna tak, że aż więźnie gardło. I w głowie okładkowy obraz drzewnej kobiety i krzaka dzikiej róży. Jesienna deprecha gwarantowana.

Recenzując pierwszy tom pomyliłem się pisząc, że kroi się wątek romantyczny. Pewnie by się wykroił, gdyby Raduchowska miała na niego ochotę. Ale nie ma i dalej relacja nie opuszcza ram przyjaźni i partnerstwa. Szanuje ten wybór. Przypomnieli mi się Mulder i Scully z 'X- files' i to, jak długo twórcy serialu bronili się przed presją fanów, którzy chcieli zobaczyć bohaterów w łóżku. Różnica taka, że tu mamy Muldera i Mulderkę :) Bardzo ciekaw jestem dalszego ciągu tej relacji.

O samym uniwersum i języku więcej pisałem przy okazji pierwszego tomu, więc nie będę się powtarzać. Po prostu nie ma się do czego przyczepić! Wszystko ma sens, wszystko ma swoje miejsce. Głębokie wyrazy uznania pani Martyno!

Z nowych bohaterów oprócz Pecha miejsce w moim sercu zyskała Kornelia Kwiatuszek vel. Skittles, która z imagu roztrzepanej, głupiutkiej i kiczowatej urzędniczki uczyniła potężną broń. Wizualnie landrynka, właściwie szlachetny bojownik dobrej sprawy z niesamowitą inteligencją i spostrzegawczością. Raduchowska daje tu solidną i świetnie napisaną lekcję niesądzenia po pozorach.

Mało komplementów i mało zachwytów? Jeśli tak, to mam jeszcze jeden. Zaraz zabieram się za trzeci tom. I zaraz, jak Ida, wyjdę z siebie, jeśli się nie dowiem co będzie dalej...

Zasłużone 9/10.

Wersję audio czyta tym razem Małgorzata Lewińska i udowadnia, że dobry lektor nawet jeśli początkowo nie zachwyca, to zawsze się obroni. Przez pierwsze 15 minut żałowałem, że to nie Ewa Abart czyta. Potem przestałem żałować, potem się wciągnąłem i zacząłem zachwycać. Jedynie do głosu Tekli w wykonaniu Lewińskiej nie mogę przywyknąć, Abart miała na to lepszy pomysł. Warto dodać, że trzecią część czyta ponownie Abart. Ciekaw jestem skąd się ta mieszanina lektorek wzięła.

Powtarzam swoją opinię nie wiedząc, którą wersję audiobooka dopiero co przesłuchałem. Zabiły mi ćwieka te różne okładki, a jako, że papierowej wersji książki nie miałem w rękach, więc nie wiem, czy są jakieś różnice. Więc dla pewności wolę swoją opinię powtórzyć. I niech demony wydawnicze same rozwikłują sprawę.

Pierwszy tom to było wielkie odkrycie i dlatego dostał ode...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy tom to było wielkie odkrycie i dlatego dostał ode mnie 9 gwiazdek, a nie 8. Drugi łapie dziewiątkę po prostu za to, że jest jeszcze lepszy! Pani Martyno niniejszym oficjalnie witam w gronie elity literatury fantasy.

BĘDĄ LEKKIE SPOJLERY. I CIĘŻKIE SPOJLERY DLA TYCH, KTÓRZY NIE CZYTALI PIERWSZEJ CZĘŚCI. Tych drugich być nie powinno. 'Demon luster' to bezpośrednia kontynuacja 'Szamanki od umarlaków' i tą serię należy czytać chronologicznie.

Na idzie wisi Niebyt. Nieśmiertelna Przysięga wiąże jej ciało i duszę i zmusza do wykonania misji, a misja ta łączy się z wyjaśnieniem serii makabrycznych zbrodni i wyprawą do piekieł Demona Luster. Ten poważny ton nie jest przypadkowy, bo Raduchowska wyraźnie zmieniła w drugim tomie klimat. Schemat zagubionego pośród duchów dziewczęcia zanika. Oczywiście pierwszy tom też miał ciągoty do mroku, ale dwójka to już jest mrok pełną gębą! Ogólnie klimat jest ciężki, depresyjny, niepokojący. Chwilami to jest jak miks urban fantasy z rasowym skandynawskim kryminałem.

Tak więc porównania autorki z ałtorką czyli Martą Kisiel idą w las. I teraz Raduchowską mogę porównać z... Cholera, nie wiem z kim. A to chyba duży komplement dla pisarki. Genialny pomysł na świat poparty został znakomitym i na maksa wciągającym wykonaniem. Humor pozostał, ale tylko w rewelacyjnych dialogach. Zwłaszcza złośliwe przekomarzanki na linii Ida- Tekla- Kruchy vel. Chrupki to mistrzostwo świata. A raczej: światów.

To chyba nie jest SPOJLER, bo uważny czytelnik 'Szamanki od umarlaków' pewnie wyczuł, że Pech to nie jest metafora, ale prawdziwa postać. Zresztą o ile wiem w wersji papierowej od początku jest pisany z dużej litery. W dwójce się więc pojawia w wersji realnej i jest to jeden z najfajniejszych momentów książki. Pod względem fajności Pech zastąpił nieco niestety zmarginalizowanego Gryzaka. Kolejny kapitalny i rewelacyjnie wymyślony bohater Raduchowskiej.

Wieeelkie wrażenie zrobił na mnie fragment dotyczący przeszłości Kusiciela. Przypomniało się wyjaśnienie intrygi z 'Pierwszego śniegu' Jo Nesbo, a to naprawdę porządna rekomendacja. Bardzo ciężka, bardzo poważna i bardzo zaskakująca opowieść. Smutna tak, że aż więźnie gardło. I w głowie okładkowy obraz drzewnej kobiety i krzaka dzikiej róży. Jesienna deprecha gwarantowana.

Recenzując pierwszy tom pomyliłem się pisząc, że kroi się wątek romantyczny. Pewnie by się wykroił, gdyby Raduchowska miała na niego ochotę. Ale nie ma i dalej relacja nie opuszcza ram przyjaźni i partnerstwa. Szanuje ten wybór. Przypomnieli mi się Mulder i Scully z 'X- files' i to, jak długo twórcy serialu bronili się przed presją fanów, którzy chcieli zobaczyć bohaterów w łóżku. Różnica taka, że tu mamy Muldera i Mulderkę :) Bardzo ciekaw jestem dalszego ciągu tej relacji.

O samym uniwersum i języku więcej pisałem przy okazji pierwszego tomu, więc nie będę się powtarzać. Po prostu nie ma się do czego przyczepić! Wszystko ma sens, wszystko ma swoje miejsce. Głębokie wyrazy uznania pani Martyno!

Z nowych bohaterów oprócz Pecha miejsce w moim sercu zyskała Kornelia Kwiatuszek vel. Skittles, która z imagu roztrzepanej, głupiutkiej i kiczowatej urzędniczki uczyniła potężną broń. Wizualnie landrynka, właściwie szlachetny bojownik dobrej sprawy z niesamowitą inteligencją i spostrzegawczością. Raduchowska daje tu solidną i świetnie napisaną lekcję niesądzenia po pozorach.

Mało komplementów i mało zachwytów? Jeśli tak, to mam jeszcze jeden. Zaraz zabieram się za trzeci tom. I zaraz, jak Ida, wyjdę z siebie, jeśli się nie dowiem co będzie dalej...

Zasłużone 9/10.

Wersję audio czyta tym razem Małgorzata Lewińska i udowadnia, że dobry lektor nawet jeśli początkowo nie zachwyca, to zawsze się obroni. Przez pierwsze 15 minut żałowałem, że to nie Ewa Abart czyta. Potem przestałem żałować, potem się wciągnąłem i zacząłem zachwycać. Jedynie do głosu Tekli w wykonaniu Lewińskiej nie mogę przywyknąć, Abart miała na to lepszy pomysł. Warto dodać, że trzecią część czyta ponownie Abart. Ciekaw jestem skąd się ta mieszanina lektorek wzięła.

Pierwszy tom to było wielkie odkrycie i dlatego dostał ode mnie 9 gwiazdek, a nie 8. Drugi łapie dziewiątkę po prostu za to, że jest jeszcze lepszy! Pani Martyno niniejszym oficjalnie witam w gronie elity literatury fantasy.

BĘDĄ LEKKIE SPOJLERY. I CIĘŻKIE SPOJLERY DLA TYCH, KTÓRZY NIE CZYTALI PIERWSZEJ CZĘŚCI. Tych drugich być nie powinno. 'Demon luster' to bezpośrednia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

A ja głupi kiedyś sądziłem, że dobre urban fantasy to tylko Neil Gaiman i Jonathan Carroll. Tymczasem ostatnio notuje odkrycie za odkryciem. Kevin Hearne, Marta Kisiel, a teraz Martyna Raduchowska. To sugeruje jeszcze myśl, że warto ufać w tym temacie kobietom. Zwłaszcza jeśli są z Wrocławia :)

BĘDĄ LEKKIE SPOJLERY.

Ida urodziła się w rodzinie czarodziejów, ale nie ma w sobie nic magicznego i marzy o zwykłym życiu. Niestety dla niej ma inny rodzaj talentu. 'I see dead people'. Tak, widzi martwych ludzi. A z takim talentem nawet impreza w akademiku jest kłopotliwa. Zachwyca mnie jak Raduchowska na jednym klasycznym filmowym cytacie zbudowała całe uniwersum! I do tego tak oryginalnie, tak pomysłowo i sensownie zbudowane!

Złośliwa i niematerialna ciotka, która uczy Idę rozmawiać ze zmarłymi. Była studentka w postaci namolnej harpii z ogniami piekielnymi w tle. Specjalna agencja do zjawisk paranormalnych. Mały Indian na szczycie Ślęży. Łapacz Snów w postaci lisiopodobnego futrzastego stworka. Demony, czarnoksiężnicy, zagubione dusze, prorocze sny... Cholera, czego tu nie ma! Wielki podziw mam dla Raduchowskiej, że tak fajnie i sensownie to wszystko poskładała.

Bez porównania z Martą Kisiel się nie obędzie. Nie tylko z uwagi na pochodzenie. Od razu warto zaznaczyć, że Raduchowska Wrocławiowi nie poświęca wiele uwagi. Po lekturze 'Toń' aż się chciało latać po mieście śladami wymienianych przez Kisiel miejsc. 'Szamanka...' w ogóle na Wrocławiu się nie skupia. Za to obie panie łączy kapitalne, sarkastyczne i inteligentne poczucie humoru. Jest miejsce i na delikatny uśmiech i na złośliwości i na porządny rechot. Mnie najbardziej rozbawił motyw, gdy Gryzak w zgodzie z poleceniem Idy przebija sufit :))

W ogóle Gryzak to jest mistrzostwo świata! Z zawodu Łapacz Snów. Taki detektyw od koszmarów. Z wyglądu... Cholera wie co :) Wizualnie mi się skojarzył z fenkiem vel. lisem pustynnym (sprawdźcie w necie:)). Trochę kot, trochę lis. Znowu będzie skojarzenie z Martą Kisiel, bo od czasu Krakersa z 'Dożywocia' albo Szczerbatka z 'Jak wytresować smoka' chyba takiego cudownego stworka nie spotkałem! Jakby 'Szamanka...' była hamerykańskim szlagierem to pluszaki imitujące wygląd Gryzaka byłyby dostępne w każdym sklepie. Każda scena z Gryzakiem to mistrzostwo pod każdym względem!

Skoro przy temacie zwierzaków jestem to mam dla wszystkich jedną radę. Duchy boją się kotów. Mają na koty jakiś rodzaj alergii. Dlatego polecam wszystkim gorąco przygarnięcie kotka. Będziecie bezpieczniejsi i spokojniejsi. W moim przypadku ta obserwacja się sprawdza.

Na szczęście Raduchowska na świetnych pomysłach nie poprzestała, co jest grzechem słabych pisarzy fantasy. I nie skupiała się na szkoleniu bohaterki, co jest grzechem opowieści popadających w schemat origin story. I dzieło obudowane jest bardzo konkretną i ciekawie wymyśloną intrygą, która zresztą się na ostatniej stronie nie kończy. Tym razem pierwszy tom naprawdę jest pierwszym tomem. Na końcu książki jest napisane 'cdn', a nie 'the end'.

Chwilami irytuje główna bohaterka książki. Ida jest psychologicznie bardzo wiarygodna, co nie zmienia faktu, że często wkurza i irytuje. Mnie wkurzyła najmocniej lekceważąc rady i obawy Ducha. Byłaby go posłuchała od razu to miałaby mniej kłopotów. W ogóle nieco za często roztkliwia się nad sobą, jest zmęczona, głodna, śpiąca i zniechęcona. Nie żeby, każdy ma takie dni. Ale Raduchowska na mój gust przesadziła. Wnerwiła mnie scena, gdy Gryzak usiłuje ją dobudzić. Każdy przyjaciel psa lub kota chyba wiem, że należy zwracać uwagę na nietypowe zachowanie tegoż. Tym bardziej, gdy zwierzakiem jest magiczny Łapacz Snów. A Ida znowu narzeka jak jej źle...

Warto zwrócić uwagę na kompletny brak w książce wątku miłosnego. W książce fantasy. Napisanej przez kobietę. W której główną bohaterką jest kobieta. Pewnie wychodzę na seksistę, ale ile znacie podobnych przypadków? Wprawdzie pod koniec książki jest sugestia, że wątek romantyczny może się wyłonić, ale przez cały pierwszy tom takowego nie ma. Jakby Raduchowska zapisała sobie to obostrzenie w pamięci zanim zaczęła pisać.

Ogółem powinna być ósemka, ale ja bardzo lubię takie odkrycia, więc daje 9/10. I zaraz zabieram się za drugi tom.

Wersję audio czyta Ewa Abart. Głównie piosenkarka. Polecam sprawdzić np. na youtubie. Taki delikatny, soulowy, a może smooth jazzowy głos. Mnie zachwyciła czytając '365' dni Lipińskiej. Tym razem znów spisała się tak, że ręce same składają się do oklasków! Genialne zmiany sposoby mówienia, po samym głosie można poznawać kto mówi. Anna Dereszowska, którą od czasu 'Igrzysk śmierci' uważam za najlepszą w tym kraju lektorkę audiobooków ma poważną konkurencję.

A ja głupi kiedyś sądziłem, że dobre urban fantasy to tylko Neil Gaiman i Jonathan Carroll. Tymczasem ostatnio notuje odkrycie za odkryciem. Kevin Hearne, Marta Kisiel, a teraz Martyna Raduchowska. To sugeruje jeszcze myśl, że warto ufać w tym temacie kobietom. Zwłaszcza jeśli są z Wrocławia :)

BĘDĄ LEKKIE SPOJLERY.

Ida urodziła się w rodzinie czarodziejów, ale nie ma w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szósta jeśli dobrze liczę wyprawa Karola Maya na Dziki Zachód. Trzeci raz, jeśli traktować 'Winnetou' jako jedną książkę wybrałem się z nim. I nie żałuje, choć poziom jest nieco niższy niż w przypadku najsławniejszego dzieła Niemca.

Chciałem zacząć od kilku słów o fabule i już tu natrafiam na problem. Ciężko napisać, że jest to książka o poszukiwaniu tytułowego skarbu, bo ten wątek wychodzi na pierwszy plan dość późno. No to o czym jest... o wszystkim chyba. W zasadzie bardziej to przypomina zbiór opowiadań łączonych bardziej poprzez postacie niż przez konkretny scenariusz. Nie każdemu taka budowa książki może odpowiadać.

Niektórych zmylić może znakomita wersja filmowa, bo ona inaczej ustawiła akcenty co do bohaterów. W tej książce najsławniejsi bohaterowie Maya czyli westman Old Shatterhand i wódz Apaczów Winnetou pojawiają się dość późno i przez większość książki ustępują pola innym dzielnym Ludziom Zachodu. Film jednak pozostał wierny dwóm najbardziej rozpoznawalnym twarzom.

Podejrzewam Maya o lekki fanserwis. Jakby dostał dużo pochwał za galerię dzielnych acz ekscentrycznych traperów i myśliwych i tym razem dał czytelnikom całą galerię podobnych. To zdecydowany plus książki, bo każdy z tych bohaterów jest JAKIŚ, każdy ma swój styl i charakter. Długi Dave, Grupy Jaime, Hoble Frank, Humply Bill no i przede wszystkim Ciotka Droll. Patrząc na dzisiejsze niejednoznaczne płciowo czasy, to tworząc postać mylonego z kobietą Drolla May wręcz wyprzedził epokę :) Jeśli ktoś zechcę ponownie ekranizować jego twórczość to ta postać zapewniłaby mu dużo pozytywnego marketingu.

Wyzłośliwiam się lekko, ale z sympatią, bo Ciotka Droll to naprawdę super postać, która kilka razy na kartach książki udowadnia sceptykom, że pozory mylą. Zwłaszcza, że Dziki Zachód Maya to istny kraj bez kobiet. Trochę już Maya przeczytałem i zaprawdę nie kojarzę żadnej konkretnej i porządnej kobiecej bohaterki. Bo Nszo Czi taką nie było. W 'Skarbie...' całkiem fajnie zaczął się wątek dziewczynki Ellen Butler, ale May niestety go nie rozwinął, bo Ellen miała potencjał na bycie postacią formatu co najmniej Sally Allan z serii o 'Przygodach Tomka' Szklarskiego.

Dwa słowa o narracji. 'Winnetou' przedstawiał pierwszoosobową perspektywę Old Shatterhanda. 'Skarb w Srebrnym Jeziorze' już tego nie ma. Ten jest tylko jednym z bohaterów, a całość narracji przejmuje wszechwiedzący autor. Dzięki temu zmieniają się bohaterowie, którym towarzyszymy, ale nieco traci na tym osobiste zaangażowanie w dramaturgię. Wtedy zżywałem się z Old Shatterhandem, teraz za bardzo nie ma się z kim zżyć.

O stylu i sposobie widzenia świata przez Maya już się rozpisałem recenzując 'Winnetou', więc teraz się skondensuje, bo nic się nie zmieniło. Główni bohaterowie są dzielni, sprytni i sprawiedliwi. U Maya prawemu charakterowi słusznie towarzyszy pochwała konkretnych umiejętności. Źli bandyci są złymi bandytami do szpiku kości, a mając przeciw sobie taki westmański dream team aż się dziwię, że nie uciekali na sam ich widok. Inna rzecz, że zakończenie wątku trampów wyszło Mayowi naprawdę interesująco i zaskakująco.

Indianie są potraktowani z szacunkiem, poważnie i bez specjalnego idealizowania. May ucieka od stereotypu naiwnych dzikusów. I to wcale nie jest tak, że jest jeden mądry Winnetou i 'zgraja czerwonych figurantów'. Old Shatterhand i spółka często wygrywają z nimi dzięki doświadczeniu, umiejętnościom nabytym na Zachodzie, a także znajomości zwyczajów Czerwonoskórych. Ale jest w tym jeden problem. Otóż May ubolewa nad losem Indian, których się tępi nie dając im czasu na osiągnięcie wyższego stopnia cywilizacji i kultury. May brzydko stopniuje rozwój kulturalny i wcale nie uważa, że ten indiański jest tak samo dobry, jak inne. A już Harari w 'Sapiens' udowodnił, że styl życia zbieracko- łowiecki nie był gorszy od agrarnego albo przemysłowego. A nawet był lepszy. A May mimo całego szacunku wobec Indian jednak zalatuje samouwielbieniem typowym dla białego człowieka.

Ogólnie dość prosta rzecz. Dzielni ludzie i ich przygody na Dzikim- jeszcze- Zachodzie. +1 do oceny za galerię ciekawych postaci. 7/10.

Wersję audio czyta tym razem Mirosław Utta, a nie Piotr Balazs. Zmiana mniej więcej taka, by odpowiadała zmianie stylu narracji. Utta jest chłodniejszy i mniej emocjonalny. Profosjonalna robota, ale nie jestem jakimś wielkim jego fanem. Niby nie ma się o co czepiać, ale dla mnie czyta nieco zbyt monotonnie.

Szósta jeśli dobrze liczę wyprawa Karola Maya na Dziki Zachód. Trzeci raz, jeśli traktować 'Winnetou' jako jedną książkę wybrałem się z nim. I nie żałuje, choć poziom jest nieco niższy niż w przypadku najsławniejszego dzieła Niemca.

Chciałem zacząć od kilku słów o fabule i już tu natrafiam na problem. Ciężko napisać, że jest to książka o poszukiwaniu tytułowego skarbu, bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszystkie zalety i wady polskiej literatury komercyjnej. Opanowane różne konwencje, wielość zainteresowań, doświadczenie jako redaktor. Dębski poszedł sprawdzonymi ścieżkami. Przeczytał właściwe książki, obejrzał właściwe filmy i sprawnie powiązał to z polskimi realiami.

Prowincjonalna Oleśnica i nietypowy komisarz Michał Wroński wpadający na trop grubszej afery. Sekrety III Rzeszy, walka wywiadów, stare tajemnice i przaśne realia. Forsyth, Chandler, 'Ranczo' i Sewerski. Wzzystkie zalety i wady konwencji. Dębski gwarantuje solidność. Jakby się w kilku miejscach podciągnął to byłoby wyżej, bo gatunkowe ABC ma opanowane.

Już znajomość dwóch prawideł podobnej literatury daje mu przewagę. Bohater i teren. Komisarz Michał Wroński to rewelacyjna postać! Niewyparzony język i twardy kark sprawiają, że mimo swojej przenikliwości i inteligencji siedzi na prowincji. Cyniczny, nieufny, rozgoryczony, inteligentny. W pewnym momencie autor nieprzypadkowo kojarzy go z Phillipem Marlowem. To jest kandydat na więcej niż trzy książki!

Realia swojego rodzinnego miasta, czyli Oleśnicy Dębski też wygrał znakomicie. Małe miasto pełne nieodkrytych tajemnic. Aż się chcę po lekturze przejrzeć wikipedię, wziąć szczegółowy plan i śladami Wrońskiego odkrywać jego sekrety. To oddalenie się od metropolii wyszło książce naprawdę na plus.

Dwa problemy sprawiają, że nie mogę tego ocenić wyżej. Pierwszy to nadmiar trupów. Skandynawowie dawno zrozumieli, że to nie na liczbie ofiar powinno opierać się napięcie. Podobnie klasycy literatury szpiegowskiej, z którą warto kojarzyć tę książkę. Dębski przesadził. Druga wada to format książki. Jak się ma tak skomplikowaną, wielopiętrową intrygę i tyle ciekawych wątków, to należy dać im więcej czasu i miejsca. A tak to widać pośpiech, niepotrzebne pragnienie skończenia książki za szybko. W wersji audio to jest niecałe 8 godzin słuchania. Strasznie krótko!

Znakomicie wyszła warstwa językowa. Sceny akcji mają odpowiedni ciężar i są logiczne, dialogi są cięte i ostre, intryga pięknie współgra między wyjaśnianiem, a piętrzeniem tajemnic. To kieszonkowy rozmiar książki, a nie jej język psuje wrażenia.

Do Dębskiego i do Wrońskiego na pewno wrócę. Pierwszy pokazał literacki pazur, drugi okazał się znakomitą postacią z potencjałem na dłuższą opowieść. Oby Dębski następnym razem tak się nie spieszył. Póki co musi być tylko 7/10.

Wersję audio czyta Marcin Popczyński. To jeden z tych lektorów, dla których warto odpalać audiobooka. Przepiękna barwa głosu, czysta intonacja. Może czytać każdy gatunek i zawsze zachowa klasę. Gorąco polecam to nazwisko.

Wszystkie zalety i wady polskiej literatury komercyjnej. Opanowane różne konwencje, wielość zainteresowań, doświadczenie jako redaktor. Dębski poszedł sprawdzonymi ścieżkami. Przeczytał właściwe książki, obejrzał właściwe filmy i sprawnie powiązał to z polskimi realiami.

Prowincjonalna Oleśnica i nietypowy komisarz Michał Wroński wpadający na trop grubszej afery. Sekrety...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Drugi hit spod ręki chyba najważniejszego współczesnego filozofa. Albo naukowca. Mam swoje pretensje do tej książki, ale to nie zmienia faktu, że Harari jest WIELKI.

'Sapiens' mnie olśniło. I po tamtej książce, i po 'Homo deus' uważam, że najlepiej opisuje tego autora cytat z okładki. 'Harari zmiata pajęczyny z naszych umysłów'. Dokładnie tak jest! Harari stawia pytania. Bardzo proste i bardzo logiczne, ale takie, przed którymi większość ludzi czuję organiczny strach i ich nie zadaje. Zastanówcie się nad jego pytaniami, a gwarantuje, że wasz obraz świata będzie, jeśli nie inny, to na pewno bogatszy.

Miejmy z głowy podstawowy problem tej książki. Harari się powtarza, zwłaszcza w pierwszych rozdziałach. 'Sapiens' miało być o historii, a 'Homo deus' o przyszłości. Jest tak, ale tylko po części. Z trzech części książki tylko ostatnia skupia się na przyszłości, dwie pierwsze to jej geneza. Niestety i motywy i przykłady i refleksje się powtarzają. Zwłaszcza na początku książki obsesyjnie wyszukiwałem podobieństwa z poprzednim dziełem. I je znajdowałem...

Of kors to nie jest powieść, a literatura popularnonaukowa, więc powtórzenia nie powinny drażnić. Jeśli ktoś chcę zacząć przygodę z Hararim od 'Homo deus', to nie będzie miał z tym problemu. Zasady fabularnego sequela Harariego nie obejmują. I bez znajomości 'Sapiens' opowieść jest spójna i czysta. Ale ja jednak polecam zacząć od 'Sapiens'. Może dlatego, że bardziej ją lubię :)

'Sapiens' stawiało na historię, a Harari to przede wszystkim historyk. Może dlatego te wątki najbardziej mi się podobały. Niesamowita wiedza, otwarty umysł i rewelacyjne przykłady! Ponownie zachwycił mnie ten logiczny ciąg przyczynowo- skutkowy, który Harari wysnuwa analizując globalne zmiany w dziejach świata. Genialna jest ta prostota, która nie tylko zmiata pajęczyny z mózgów, ale i tworzy w nich coś nowego.

Zakładając oczywiście, że mam wpływ na własny mózg i własny umysł. Piszę jakieś swoje głupoty i jednocześnie zastanawiam się, czy to piszę moja wola, czy mój mózg, czy odpowiadają za moje wrażenia jakieś elektrochemiczne algorytmy albo ewolucyjne prawidła. Fanów 'Matrixa' Harari powinien zachwycić. Refleksje na temat wolnej woli i własnych wyborów wyszły mu świetnie! Kto odpowiada za ten ostatni wykrzyknik? Wpisałem go ja... Ja... Czyli kto? Bałagan nie do ogarnięcia :)

Dość ostro Harari obszedł się z religiami. Wraca pamiętny z 'Sapiens' wątek wiary w fikcję. Wypada mieć nadzieję, że ma rację, że ISIS to tylko przejściowa fala. Zabrakło mi analizy wątku inwazji imigrantów, zabrakło analizy wpływów ludzkiej masy. Harari chwilami bezkrytycznie stoi po stronie nauki. Bardzo cenne u niego jest przyznawanie się do niewiedzy. Więc ja też to zrobię. Może to jego makrohistoryczne podejście jest słuszne, a ja jestem krótkowzroczny. Oby!

Zafrapował mnie wątek dataizmu. Moja kobieta często sprawdza instagrama i lajki na fb. Ale nie zna pojęcia dataizmu. Czy religia, której wierni nie wiedzą, że są jej częścią ma sens? Czy to jest kolejny przykład, kiedy algorytm przejmuje władzę nad człowiekiem. Czy my mamy jakieś szanse?

Harari jest gejem i weganinem. Ta pierwsza informacja ma znaczenie w zasadzie tylko na końcu książki. Znacie inne dzieło, w którym w podziękowaniach autor płci męskiej dziękuje swojemu mężowi? Bo dla mnie to pierwszy raz :) Gorzej z wątkiem wegańskim, bo Harari wplata swoje poglądy w książkę, która miała dotyczyć czegoś innego! Sam jestem mięsożercą, ale nie o to chodzi. Wszystkie fragmenty 'Homo deus', które dotyczą 'Krótkiej historii jutra' nie mają z ww Jutrem nic wspólnego. W trzeciej- tak jakby tytułowej- części autor nic nie wspomina o zwierzętach. Pewnie dlatego, że w refleksjach futurologicznych nie ma już dla nich miejsca...

To ostatnie to moja myśl, nie Harariego. Zakładam, że mam własne myśli. Zakładam, że człowiek myśli zamiast poddawać się elektrochemicznym algorytmom własnego mózgu. Brrr!nie poddaje się Nieprzyjemne myśli. Bardzo mądre i bardzo nieprzyjemne

9/10.

Wersję audio czyta Roch Siemianowski i robi to genialnie. Na opad szczęki już za późno. Opadła, gdy czytał 'Sapiens'. Wcześniej pasował mi raczej do B-klasy, a nie d opracowań naukowych. Chwilami śmieszy, a chwilami zaskakuje przesadzoną barwą głosu. Może niektórzy woleliby kogoś bardziej obiektywnego. Ja nie.

Drugi hit spod ręki chyba najważniejszego współczesnego filozofa. Albo naukowca. Mam swoje pretensje do tej książki, ale to nie zmienia faktu, że Harari jest WIELKI.

'Sapiens' mnie olśniło. I po tamtej książce, i po 'Homo deus' uważam, że najlepiej opisuje tego autora cytat z okładki. 'Harari zmiata pajęczyny z naszych umysłów'. Dokładnie tak jest! Harari stawia pytania....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby dziś wydano tę książkę i postawiono ją na półce w empiku to i ostatni desperat by po nią nie sięgnął. Cały problem z klasykami. Ciężko się nimi zachwycać, ale też ciężko krytykować bez brania pod uwagę czas, w którym powstała.

Książka ta znalazła się na sławnym kościelnym indeksie ksiąg zakazanych. W linku poniżej info i lista nazwisk, które się na tym indeksie znalazły. Dante, Defoe, Dumas, Kopernik, Hugo, Mickiewicz... Praktycznie wszyscy najwięksi! Samo towarzystwo działa na plus Diderota.

Pan i jego sługa Kubuś wędrują skądś dokądś. Przeżywają różne perypetię, ale przede wszystkim gadają. Ciężko się czepiać i o błahość tych perypetii i o niezborność gadaniny, bo to przecież nie jest powieść, a powiastka filozoficzna, a to jest różnica! Ta niezborność wątków zwana jest ładnie poematem dygresyjnym. To jedna z wielu ciekawych sztuczek formalnych autora. Język bije dzisiejszego czytelnika po oczach archaicznością, opowiastki- poza jedną- są drętwe, ale co do formy Diderot mi się podoba. Nie znam tak dobrze historii literatury, więc nie wiem, na ile był protoplastą danej sztuczki. Ale spodobało mi się to.

Przygody Kubusia i jego Pana przeplatane są osobistymi refleksjami Autora skierowanymi bezpośrednio do Czytelnika. To nie jest łamanie czwartej ściany, ale z jakąś ścianą Diderot na pewno pogrywa. Autor chwilami wręcz kłóci się z Czytelnikiem, krytykuje jego oczekiwania, bawi się, gra. Diderot = Deadpool! :) Podobnie rzecz się ma z samymi opowiadaniami Kubusia, Pana i innych. Przeskok za przeskokiem, dygresja za dygresją. Trochę 'Niebezpieczne związki', trochę 'Rękopis znaleziony w Saragossie' z domieszką Moliera, Rablaisa i Rousseau'a. Wszystkich tych pisarzy Diderot wspomina z nazwiska.

W kwestii znaczeniowej książka jest jednak do przodu. Wszystkie wymienione dylematy zostały dawno przemaglowane, ale tak nie było w XVIII wieku, warto o tym pamiętać. W kilku miejscach myśli Diderota wyprzedziły współczesną demokracją, krytykę politycznej poprawności, a także teorię ewolucji. Jest taki fajny motyw o sile natury, która dba tylko o własne sukcesy. Parę dekad przed Darwinem.

Wiele sprawiło, że Diderot znalazł się w Alei Chwały, którą jest Indeks ksiąg zakazanych. Spodobał mi się sposób, w jaki piszę on o sprawach damsko- męskich. Takie eleganckie soft porno, na które bardzo by się pogniewały współczesne feministki.

Ale ważniejsze w kwestii wspomnianego Indeksu wydaje się być bardzo prześmiewcze, ostre i satyryczne spojrzenie na kler. Jacek Piekara skojarzył mi się od razu. Diderot jest równie bezwzględny, a z uwagi na rok publikacji miał znacznie trudniej. Chuć, bezwzględność, małostkowość, żądza władzy. Apogeum paszkwilu autor osiąga opisując konfesjonał jako miejsce, w którym 'księżyki' czekają na 'grzeszne' zwierzenia młodych panien, i albo przekazują te informacje swoim szefom albo zmieniają konfesjonał w dobre miejsce na uwiedzenie tychże panien. Warto podkreślić, że nie mówię tu o XXI- wiecznej 'lewackiej propagandzie', a o klasycznym dziele z wieku XVIII !

Między myślnikami wspomniałem wcześniej, że jedna z dygresyjnych historyjek mi się spodobała. Mimo, że to powiastka filozoficzna, a nie powieść ostrzegam. BĘDZIE SPOJLER.

.
.
.
Chodzi o historię zawiedzionej markizy, która z zemsty pcha swego byłego kochanka w ramiona kobiety o hmm... niepewnej przeszłości. Gość wpada w szpony intrygi, ubiega się o względy tamtej pani nie wiedząc, kim jest, zakochuje się, a w końcu ją poślubia. Następnie dowiaduje się, kim ona jest. Finalnie szpony intrygi skutkują pięknym wątkiem oddania i przebaczenia, a następnie szczęśliwym małżeństwem. Najlepsza współczesna komedia romantyczna nie pogniewałaby się za ten wątek! Ja się wzruszyłem :)

Nikogo dziś ta opowiastka nie olśni anie nie zachwyci. Ale warto znać. I rozumieć. 6/10.

Wersję audio czyta Cezary Pazura. Nie przepadam za nim. Jako aktor skończył się dawno temu i nie ma na siebie nowego pomysłu. Ale tu jako lektor spisał się wyśmienicie! Zwłaszcza zmiany barwy głosu wypadła świetnie. Nie muszę się skupiać na zmianach w dialogach. Już sam głos Pazury mówi mi, kto jest kim. To cenna umiejętność u lektora.

Gdyby dziś wydano tę książkę i postawiono ją na półce w empiku to i ostatni desperat by po nią nie sięgnął. Cały problem z klasykami. Ciężko się nimi zachwycać, ale też ciężko krytykować bez brania pod uwagę czas, w którym powstała.

Książka ta znalazła się na sławnym kościelnym indeksie ksiąg zakazanych. W linku poniżej info i lista nazwisk, które się na tym indeksie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka Roku i bez oficjalnej recenzji? Dziwne. Jak wam ludzi brakuje, to zawsze możecie napisać do mnie :) Tak nagradzane pozycje po prostu powinny dostać porządny tekst! Bo wygląda to tak, jakby na filmwebie nie było recenzji filmu, który dostał Oscara.

Powtarza się przypadek 'Mrocznych materii'. Ponownie do sięgnięcia po książkę skusił mnie serial, którego nie oglądałem i ponownie okazał się to dobry trop. Swoje mógł zrobić też tytuł Książki Roku LC. Dobrze, że ta kategoria uwzględnia także thriller, a nie tylko kryminał.

Grupa znajomych spędza urlop w położonym wśród lasów tytułowym gospodarstwie agroturystycznym. W trakcie imprezy przy ognisku znika córka jednego z bohaterów. Rok później wciąż jej nie ma. Ojciec dziewczyny powraca do Żmijowiska jeszcze raz próbując dowiedzieć się czegoś o dziecku.

Wszyscy tu piszą o zaskakującym twiście na koniec. Ja się tu naprawdę ograniczę. Po pierwsze do tego, że widziałem wiele lepszych przewrotek u lepszych autorów kryminałów. Po drugie do tego, że to wg mnie jeśli nie najsłabsza, to na pewno najmniej istotna część książki. W ogóle to nie intryga kryminalna stanowi o sile 'Żmijowiska'.

Dużo osób też piszę o prostackim i wulgarnym języku. Że tak inteligentnie napiszę... WTF?! Język jest wg mnie bardzo dobry. Taki, jak przykazali klasycy kryminałów. Chmielarz podąża głównie tropami skandynawskich autorów i ani Nesbo ani Lackberg ani Mankell nie wypadają na jego tle jakoś inaczej. Mówię tylko o stronie językowej. Ona jest dobra. A wulgaryzmy... Gdzie te wulgaryzmy? Może w serialu, bo na pewno nie w książce. Oczywiście są, ale naprawdę w śladowych ilościach. A jeśli kogoś zniesmaczył opis tego, że jeden z bohaterów sika do jeziora, to ja go nie rozumiem. I tych opisów autor także nie nadużywa, występują w sposób naturalny. Z kolei toaletowa wpadka Arka to świetny, rewelacyjnie wykorzystane i wpleciony w dramaturgię motyw. Dużo bluzgów to jest u Żulczyka, Pasikowskiego albo Tarantino, a nie u Chmielarza!

Czas na ważniejsze rzeczy. Czym naprawdę jest 'Żmijowisko'? Jest bardzo ciężki i mrocznym thrillerem psychologicznym. Albo po prostu psychodramą z domieszką thrillera i elementami kryminału. Klimat jest tak ciężki i przygnębiający, że nawet Norwegom zrobiłoby się zimno. Trochę to przypomina Nesbo, trochę Miłoszewskiego, a z uwagi na prymat ludzkich dramatów nad intrygą także Lackberg albo Link. Wrażliwców ostrzegam. Ostrzegam także ludzi będących w poważnych związkach. Ostatni raz tak nie do życia w Domu byłem po 'Zaginionej dziewczynie' Flynn. Czyli kilka lat temu.

Przygnębienie, zakłamanie i udawanie aż się wylewa z rozmów pomiędzy bohaterami. Depresja, niespełnione nadzieje, rozmowy na skraju erupcji. Zaklęty krąg tego, co się robić powinno, tego co należy, tego co się chcę. A wszystko pośród drobnomieszczańskich kompleksów i polskich demonów. Żulczyk by się nie powstydził. Ingmar Bergman też nie.

Nie wiem, jak na to patrzą kobiety, ale ja myślę, że jeśli mężczyźni są tacy, jak przedstawia to 'Żmijowisko' to koniec świata jest bliski. TE relacje damsko- męskie są straszne! Sami wycofani, lękliwi i słabi faceci żebrzący o dostęp do pochwy, nawet Robert. Same dominujące kobiety sterujące facetami jak niemowlakami. Ani jednego faceta, z którym mógłbym sympatyzować! A z kobiet takiego !@$#$% jak Kamila to nie spotkałem w literaturze już od dawna. Naprawdę największy potwór tej książki. Praktycznie nikogo tu się nie da polubić. Za to sporo osób można znienawidzić.

Kapitalnie wypadł podział na rozdziały. Trzy plany czasowe: wtedy, teraz i potem. Każdy z nich ma trzy rozdziały. Rewelacyjnie wyszła ta prosta symetria. A fakt, że w finale Chmielarz nieco zmienia własne reguły też działa na plus, bo go odpowiednio dynamizuje. Pięknie się to wszystko składa i działa na każdym poziomie. Wielość perspektyw tworzy bardzo spójną całość.

Mniejsze znaczenie ma pytanie 'kto jest winien?'. Za to więcej razy można pomyśleć, czy tak wygląda życie. I mieć nadzieję, że nie. Znakomita rzecz. Ale to nie była łatwa lektura.

8/10.

Wersję audio czyta Mariusz Bonaszewski. Ten od Nesbo. I naprawdę nie mogę sobie wyobrazić lepszego wyboru. Każdy fan audiobooków wie, że to ścisła elita w tej robocie. A czy ktoś wyobraża sobie coś lżejszego i bardziej optymistycznego z jego głosem? Bo ja nie bardzo :)

Książka Roku i bez oficjalnej recenzji? Dziwne. Jak wam ludzi brakuje, to zawsze możecie napisać do mnie :) Tak nagradzane pozycje po prostu powinny dostać porządny tekst! Bo wygląda to tak, jakby na filmwebie nie było recenzji filmu, który dostał Oscara.

Powtarza się przypadek 'Mrocznych materii'. Ponownie do sięgnięcia po książkę skusił mnie serial, którego nie oglądałem...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mistrzowie bez tytułu. Legenda Złotej Jedenastki Daniel Karaś, Norbert Tkacz, David Zeisky
Ocena 7,3
Mistrzowie bez... Daniel Karaś, Norbe...

Na półkach:

Trudno mi będzie pisać o tym obiektywnie, bo są różne perspektywy. Są ludzie, którzy w nosie mają piłkę nożną. Są laicy, którzy jednak doceniają ich siłę. Są kibice znający tylko najnowsze wydarzenia. I są pasjonaci, którzy kochają piłkę i jej historię. Ja jestem w tej ostatniej kategorii i znam dobrze dzieje tamtej klęski i/lub tamtego triumfu. Współczesnym kibicom tylko wspomnę, że nagroda FIFA dla najpiękniejszego gola roku nosi imię Ferenca Puskasa. Nie Pele, nie Maradona, nie van Basten, a już na pewno nie Messi. Ale Puskas. Węgier.

Węgierska Złota Jedenastka przez sześć lat przegrała jeden mecz. Był to finał mistrzostw świata 1954r. Działo się to w czasach biedy, wstydu, upokorzenia i wszechwładzy komunistycznej dyktatury, która z piłkarzy uczyniła element własnej propagandy sukcesu. Autorzy książki sugerują, wątpliwą moim zdaniem, korelację między tamtym meczem, a krwawo stłumionym powstaniem z 1956. Za to słusznie wskazują na połączenie kopania piłki z nastrojami społecznymi. Nawet hejter piłki nożnej powinien docenić jej społeczne znaczenie!

Książka jest rozwinięciem reportażu radiowego i to widać. Jest to właściwie seria wywiadów ze słyszalnym schematem pytanie- odpowiedź. Świetnie wypadły wątki związane z ostatnimi żyjącymi członkami tamtego dreamteamu, zwłaszcza z Buzsanskym. Autorzy poszli na łatwiznę marginalizując Puskasa, Czibora i Kocsisa, a także trenera Sebesa. Rozumiem, że sami bohaterowie już nie żyli, ale należało znaleźć kogoś odpowiedniego z ich otoczenia. Zabrakło kasy czy chęci? Motyw emigracyjnych dylematów gwiazd Realu i Barcelony powinien mieć tu więcej miejsca!

Nie dość, że książka jest wg mnie za krótka, to jeszcze w kilku momentach są w niej treści zbędne. Zamiast żenującego i wyraźnie ocenzurowanego wywiadu z sędzią Kassaiem i zamiast chwilami taniej reklamy premiera Orbana można by tu dać wywiad z Listkiewiczem albo Gowarzewskim. Dla laików: ten ostatni to najwybitniejszy w Polsce specjalista od historii piłki nożnej. Jeśli ktoś nie zna jego serii 'Encyklopedii piłkarskich' to wg mnie nie może się uznać za fana piłki nożnej. Howgh!

Zabrakło mi opinii kogoś ze strony niemieckiej. Okoliczności legendarnego finału są opisane dobrze i ciekawie, ale tu z kolei zabrakło mi opisu teorii, że Niemcy przegrywając z Węgrami w grupie się podłożyli, by mieć łatwiejszą drogę do finału. Za to motywy z korkami adidasa lub te związane z organizacją polecam każdemu. Kojarzycie mistrzostwa świata z 2014, które Niemcy wygrali po drodzy pokonując 7:1 Brazylię? A pamiętacie, że Niemcy wybudowali sobie sami i za własne pieniądze ośrodek przygotowawczy w Brazyli? Na mundialu z 1954r. też o takich szczegółach myśleli.

Bycie Polakiem potrafi przygnębić, ale z perspektywy piłkarskiej Węgrzy chyba mają gorzej. U nich największy sukces i największa legenda równa się największej klęsce. Czuć w książce i tamte nadzieje i tamten nieporównywalny np. z naszym mundialem'74 poziom rozgoryczenia. Fajnie wyszedł motyw zamiatania pod dywan sukceso- porażki Złotej Jedenastki, późniejszego pomijania wielkich europejskich sukcesów Puskasa, Czibora i Kocsisa, jeszcze późniejszego powrotu ich sławy. To jak państwo- z sukcesami- steruje emocjami narodu... Orwell by się nie powstydził!

Kto dobrze zna historię piłki nożnej ten może być zawiedziony. Reszta może dodać do oceny przynajmniej jedną gwiazdkę. Albo i dwie, bo ciekawa jest skojarzenie Złotej Jedenastki i realiów komuny z naszą własnę historią. Polak, Węgier, dwa bratanki. A może dwie ofiary Historii...

5/10. Za dużo kiepskich pomysłów.

Kilka razy dziwacznie zabrzmiało kolejność imienia i nazwiska. Nie Juhasz Roland, a Roland Juhasz! Jeszcze w paru miejscach mnie to wkurzyło. Tłumacz nie mógł w necie sprawdzić kto jest kim?

Wersję audio czyta Arni... A nie, wróć. Fanów Piotra Zelta i samego Zelta z góry przepraszam. I współczuje, bo czego by nie zrobił to i tak będzie Arnim z '13 posterunku'. Takie życie. Świetna robota. Wielki plus za przepiękne czytanie węgierskich nazwisk.

Trudno mi będzie pisać o tym obiektywnie, bo są różne perspektywy. Są ludzie, którzy w nosie mają piłkę nożną. Są laicy, którzy jednak doceniają ich siłę. Są kibice znający tylko najnowsze wydarzenia. I są pasjonaci, którzy kochają piłkę i jej historię. Ja jestem w tej ostatniej kategorii i znam dobrze dzieje tamtej klęski i/lub tamtego triumfu. Współczesnym kibicom tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na początek konieczne małe wprowadzenie. Najpierw poznałem ten świat dzięki dość przeciętnemu filmowi 'Złoty kompas' sprzed ponad dekady. Niedawno miał premierę serial HBO 'Mroczne materie', którego nie oglądałem, ale którego zwiastuny i zapowiedzi bardzo mnie zachęciły. Do książki :) Przy okazji dowiedziałem się, że jest to druga wersja tłumaczenia. Polska ścieżka tekstowa do serialu została zrobiona na podstawie właśnie tego tłumaczenia. Tego, w którym są Gipcjanie, Pożeracze i Proch :) To nie jest radosna twórczość tłumacza serialowego, a alternatywna wersja tłumaczenia książkowego. Moim zdaniem bardzo udana.

Ad rem. Jako wielki fan fantastyki uwielbiam takie odkrycia! Fantastyka jako gatunek daje pisarzowi wolność i nie musi być kolejną nieudaną podróbą Tolkiena (z zaznaczeniem, że są także dobre książki nim inspirowane). Dzielny wojownik z mieczem, piękny elf, mag z fireballami i smoki to tylko jedna z możliwości. Zamiast tego mogą występować inteligentne niedźwiedzie w zbrojach, dusze w postaci zmiennokształtnych zwierząt, potężne sterowce, magia światów alternatywnych, karabiny maszynowe... I wiele, wiele innych.

Kompletnie porwał mnie pomysł Pullmana na to uniwersum i jego przebogata realizacja! Klasyczna fantastyka, elementy s-f, steampunk, zbroje, balony, dyktatura religii, mroczne eksperymenty... Cholera, czego tu nie ma! W ogóle książka ma bardzo- nomen omen- mroczny klimat i w ogóle się nie mogę zgodzić z wsadzaniem jej do szuflady z literaturą młodzieżową. W zasadzie główny punkt wspólny to dziecięca bohaterka książki, ale tyle w tym bajki dla młodzieży ile np. w 'Trylogii mgły' Zafona albo jeszcze mniej. Fakt, że głównym bohaterem jest dziecko, a intryga wiąże się ściśle z porwaniami dzieci jeszcze wzmacnia mroczny, niepokojący, nieprzyjemny klimat książki. Na przykład dozdziały dziejące się w Bolvangarze to jest rasowy horror!

Pullman naprawdę potrafi pisać. Sceny akcji mają w sobie odpowiednią dynamikę, sceny bardziej horrorowe wywołują ciary, a filtrowanie ważnych momentów przez prostą, jednoznaczną moralność dziecka jeszcze wzmacniają wymowę. To nie jest książka, której inwencja kończy się na wymyśleniu jednego dobrego pomysłu- jeden z głównych grzechów kiepskiej fantastyki.

Wyjątkowo rewelacyjnie wyszedł pomysł z dajmonami, bo Pullman wyszedł poza schemat przyjaźni ze zwierzęciem. Dajmony to części duszy bohaterów i są to więzi wykraczające poza wolę wyboru. Autor rozszerzył ten pomysł maksymalnie kreując wokół niego mnóstwo znakomitych scen i kilka niezłych nici intrygi. Wyjątkowo zachwycił mnie zmiennokształtny (jak wszystkie dziecięce) dajmon głównej bohaterki czyli Pantalajmon. Sprytny, odważny, charyzmatyczny, oddany... Świetny motyw!

Drugim znakomitym bohaterem jest pancerny niedźwiedź Iorek Byrnisson. W tym motywie Pullman niczego nowego nie wymyślił, nie pierwsza to i nie ostatnia społeczność inteligentnych zwierząt. Iorek to też tylko dobrze wykorzystany schemat, ale sympatię i szacunek zyskuje błyskawiczne.

Rozpisałem się, trzeba trochę przyspieszyć. Świetnie wypadli Gipcjanie. To niemal równie dobre wykorzystanie kultury cygańskiej, co Wozacy z sagi M.Wegnera. Niemal.
Nie zgodzę się z zarzutem, że książka jest antykościelna, bo Pullman nie odnosi się do żadnej konkretnej, obecnie występującej instytucji, a jedynie przerabia kilka motywów i łączy je w celu wzmocnienia przekazu własnego świata. Ja w tym paszkwilu na Watykan nie widzę.
Nie widzę problemu z tym, że Lyrze za dobrze idzie w świecie dorosłych. Po pierwsze to posiada potężny artefakt i potrafi z niego korzystać, to jej daje posłuch. Po drugie nie ma 5 lat, a 13 i ma dość potężnych krewnych. Po trzecie ma talent do manipulowania ludźmi. Da się zrozumieć, że dorośli jej słuchają.

W ogóle to chwilami dziwiłem się, że tą książkę napisał facet. Bo jedną z osi dramaturgicznych stanowi konflikt między Lyra, a panią Coulter i jest to konflikt bardzo kobiecy, oparty na kłamstwach, aktorstwie i talentowi do manipulacji. Robienie sobie krzywdy ma tu często wymiar bardzo subtelny.

Niewiele książki dla dzieci. Mnóstwo dramatycznej, pomysłowej i pełnej rozmachu przygody. Na pewno wrócę do tego świata! 8/10.

Wersją audio czyta Michał Klawiter. O ile aktorzy ci w tradycyjnym rozumieniu tego słowa mogą zagwarantować albo genialną interpretację albo spory zawód, o tyle aktor dubbingowy to jest gwarancja bardzo wysokiego poziomu profesjonalizmu. Pan Klawiter to ten drugi przypadek. Przyjemny głos, pełen profesjonalizm.

Na początek konieczne małe wprowadzenie. Najpierw poznałem ten świat dzięki dość przeciętnemu filmowi 'Złoty kompas' sprzed ponad dekady. Niedawno miał premierę serial HBO 'Mroczne materie', którego nie oglądałem, ale którego zwiastuny i zapowiedzi bardzo mnie zachęciły. Do książki :) Przy okazji dowiedziałem się, że jest to druga wersja tłumaczenia. Polska ścieżka tekstowa...

więcej Pokaż mimo to