-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać4
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2020-10-21
2021-01-08
"WSPINACZKA" - LITERACKA ODPOWIEDŹ NA "WSZYSKO ZA EVEREST"
"Wspinaczkę" trudno oceniać jak jasny gwint. Trudność rodzi porównanie do "Wszystko za Everest". A porównać trzeba, ponieważ obie pozycje są o tej samej wyprawie na Everest, nawiązują do siebie i jedna drugą oskarża.
Z jednej strony "Wspinaczka" to dla mnie świetna książka i wielka przyjemność mojego czytania (konkretna, rzeczowa, nie przegadana, łatwa w odbiorze i super ciekawa).
Z drugiej jak się porówna z nominowaną do Nagrody Pulitzera "Wszystko za Everest" Jona Krakauera, to literacko gad Krakauer pisze lepiej niż Anatolij Bukriejew. Lepiej, ponieważ niezwykle ciekawie, umie wciągać jak ruchome bagna, budować napięcie, a przede wszystkim tworzy rewelacyjne sylwetki wspinaczy.
Z trzeciej strony, jak się na spokojnie zestawi "Wspinaczkę" i "Wszystko za Everest", to nie potępiam Rosjanina, przeciwnie uważam, że Krakauer się na niego niesłusznie uparł, być może chciał za wszelką celę znaleźć kozła ofiarnego, a Anatolij Bukriejew dobrze się do tego nadawał jako introwertyk, w dodatku średnio przyjemny w obejściu. Mimo tego "Wszystko za Everest" się tak rewelacyjnie czytało...
Oceniając egoistycznie i skrajnie subiektywnie daję gadowi Krakauerowi jedną gwiazdkę więcej niż Bukriejewowi, mimo że mnie wkurza jak jasny gwint za stosunek do autora książki "Wspinaczka".
Nie wchodząc głęboko w ocenę wyprawy, której dotyczą obie ww. książki: nawet gdyby Rosjanin zawinił, czego moim zdaniem nie zrobił, to i tak nie powinno się go oceniać. Kto się pcha na wyprawę komercyjną na Everest, ten musi liczyć się ze śmiercią, nawet jakby wykupił sobie obstawę 3 przewodników i 10 Szerpów. Nawet jakby go nieśli na noszach, to i tak może dostać obrzęku mózgu i umrzeć z powodu samej wysokości, zwłaszcza jak w strefie śmierci rozpęta się burza. Jak ktoś igra z ogniem, a potem ma pretensje, że go poparzyło, to może zasadnie oskarżać tylko samego siebie. Za szukanie winnych na siłę drażni mnie Krakauer, ale nie zmienia to faktu, że jest świetnym autorem. Dlatego "Wszystko za Everest" ma 8 *, a "Wspinaczka" jedną mniej (7).
"WSPINACZKA" - LITERACKA ODPOWIEDŹ NA "WSZYSKO ZA EVEREST"
"Wspinaczkę" trudno oceniać jak jasny gwint. Trudność rodzi porównanie do "Wszystko za Everest". A porównać trzeba, ponieważ obie pozycje są o tej samej wyprawie na Everest, nawiązują do siebie i jedna drugą oskarża.
Z jednej strony "Wspinaczka" to dla mnie świetna książka i wielka przyjemność mojego czytania...
2019-02-18
Nienawidzę nienawiści
George Mallory, który w 1924 r. zginął podczas próby wejścia na Mount Everest jest dla Anglików bohaterem narodowym. I tej chwale niczego nie ujmuje fakt, że po pierwszej nieudanej wyprawie na najwyższą górę świata jeździł po USA z tournee reklamowanym plakatami według których jego wyprawa była ... uwieńczona sukcesem. Sprawę wytłumaczono tym, że jakiś przedsiębiorca trochę okłamał. I w pełni zgadzam się z Anglikami, bo czasem życie pisze scenariusze poza nami, a ci najwięksi podróżnicy dają z siebie bardzo dużo i to czy wyprawa była dokładnie taka jak się mówi czy nieco inna bywa w świetle innych osiągnięć drugorzędne (czasem więcej przeciwieństw musiał pokonać ten, który przegrał niż ten, który wygrał).
Podobnie nasz Kapuściński. Jeździł? Jeździł! A że nie dokładnie tak jak pisał, to co to mnie w sumie obchodzi, skoro jego książki są świetne? Nikt nie zaprzeczy, ze Kapuściński znał Afrykę, jeździł po niej, wgryzał się w nią i nią żył. I to z jego książek przebija. Reszta jest nie ważna. (W zakresie Kapuścińskiego jedna uwaga - uważam jego dzieła za świetne ale poza "Cesarzem", który jest sprzeczny z WSZYSTKIMI opracowaniami historycznymi a zgodny jedynie z doktryną radziecką, mimo czego przedarł się do opinii i zafałszował historię).
Są jednak ludzie, podróżnicy polscy, którzy mają zamiłowanie do prawdy. I to tak szalone, obłędne, że kiedy jeden z nich jest wpisany do księgi rekordów Guinnessa, to mimo braku funduszy zbierają się, za ostatnie pieniądze jadą do dżungli amazońskiej, odnajdują Indianina, który był przewodnikiem polskiego rekordzisty, robią śledztwo, wyciągają z Indianina zeznania obciążające, że Polak oszukał, bo 10 km był ciągnięty, a sam nie wiosłował i zaczynają proces usunięcia rekordu z księgi.
Czasem myślę, że gdyby niektórzy Polacy ten nadludzki wysiłek, jaki wkładają w szkodzenie innym przekuli w wysiłek twórczy, to bylibyśmy drugą Japonią. Ja uważam to co zrobili polscy podróżnicy z M. Gienieczko za obrzydliwe i wyryłam sobie w pamięci listę tych, którzy najbardziej darli się, pisali, szkalowali jako osoby, które będę czytelniczo unikać. Obrzydliwość!
Tak więc po rozprawieniu się z wrogami autora przechodzę do treści - książka rewelacyjna w czytaniu! Gienieczko umie zainteresować, a przede wszystkim czyni tematem, to co najbardziej kocham w książkach tego typu: mróz, ekstremalne pokonywanie siebie, wyzwania. Jest tak zimno, że człowiek czytając zgrzyta zębami. Nie ma przegadania i brak tu czegoś, czego nienawidzę w książkach o Rosji - wchodzenia w całą tą rosyjską depresję. Jak ja nie znoszę tego pławienia się opowieściach alkoholików, samotnych matek i całego tego bezsensu! A 99 % polskich książek o Syberii idzie w tą nutę. Dlatego Gienieczko to jedyny chyba autor piszący o północy w sposób, który trawię. Z powyższych względów z pewnością sięgnę jeszcze nie raz po autora w odróżnieniu od jego wrogów, którzy zamiast jechać na Syberię i napisać coś takiego zdychają z zazdrości i spłukują się na udowadnianie nieścisłości. A zazdrościć jest czego, ponieważ poza przygodami życia autor istotnie umie pozyskać wielkie środki na wyprawy i dobrze się sprzedać. Tyle, że ja ciesze się jeżeli ktoś ma takie umiejętności, więc to postrzegam tylko na plus. Książkę zdecydowanie polecam.
Nienawidzę nienawiści
George Mallory, który w 1924 r. zginął podczas próby wejścia na Mount Everest jest dla Anglików bohaterem narodowym. I tej chwale niczego nie ujmuje fakt, że po pierwszej nieudanej wyprawie na najwyższą górę świata jeździł po USA z tournee reklamowanym plakatami według których jego wyprawa była ... uwieńczona sukcesem. Sprawę wytłumaczono tym, że jakiś...
2019-04-04
PASJONUJĄCY TEMAT + DOBRY WARSZTAT AUTORÓW + RZETELNOŚĆ DZIENNIKARSKA = MOJA WIELKA PRZYJEMNOŚĆ CZYTANIA
Biografia Kukuczki stanowi moim zdaniem opis życia klinicznego przykładu uzależnienia od adrenaliny. Ludzie ginęli przy nim jak muchy, a on szedł i szedł. W końcu dostał to, do czego praktycznie rzecz biorąc ślepo dążył i co przy takim nagromadzeniu sytuacji niebezpiecznych było oczywiste i umarł gdzieś tam wśród chmur w Himalajach w bardzo zresztą dziwnych okolicznościach.
Życie Kukuczki odmalowane zostało na kartach książki bardzo ciekawie i rzetelnie. Nie jest to ani laurka ani krytyka, postać zarysowana została wieloaspektowo, kolorowo, prawdziwie. Weźmy na przykład relacje z żoną. Pokazano człowieka, którego nigdy nie było w domu, z którym nie można było nawet jeden raz wyjechać na wakacje. Ale z drugiej strony wyłania się kobieta, której to od początku pasowało i twierdzi, że była szczęśliwa. Wiedziała, że nie może stawiać sprawy na ostrzu noża, więc nie powiedziała nigdy ja albo góry, albowiem od poznania się wiedziała, że on wybrałby góry. Skoro im to pasowało to trudno, żebym ja mogła mieć do tego uwagi, no bo na jakiej niby podstawie? Z drugiej strony mamy osobę religijną, wierną, która bez jakiejkolwiek zwłoki, po wyprawach, wracała do żony, nawet kosztem gniewu współtowarzyszy podróży. Mamy też osobę, która przegrała w wyścigu zdobywania ośmiotysięczników, ponieważ chciała być przy żonie w czasie porodu. Widzimy też człowieka bezkompromisowego, wybierającego zawsze cięższe osiągnięcia, dla którego nie liczyło się to aby wejść, zaliczyć i odcinać kupony, ale żeby wejść w trudnym stylu, niezdobytą ścianą, w zimowej porze itp.
Ważne dla mnie jest to, że książka napisana jest bardzo dobrze. Trzyma w napięciu, jest ciekawa, ale ponadto stanowi też owoc rzetelnej pracy - choćby na poziomie zbierania materiałów. Autorzy dotarli do starych tekstów, pamiętników, do wielu źródeł osobowych (rodziny, przyjaciół, wrogów, rywali). Spisali się - moim zdaniem - na piątkę.
Dodatkowej wartości i smaku książce dodają fascynujące wątki PRL-owskie. Cudownie mi było czytać o powojennych wyprawach w polskie góry, realiach w ówczesnych zakładach pracy, przemycie na granicach, imprezach, dorabianiu himalaistów na pracach wysokościowych, o wyposażeniu uczestników wypraw, stosunkach w PRL-owskim świecie himalaistów itp.
Pozycja z pewnością warta przeczytania.
PASJONUJĄCY TEMAT + DOBRY WARSZTAT AUTORÓW + RZETELNOŚĆ DZIENNIKARSKA = MOJA WIELKA PRZYJEMNOŚĆ CZYTANIA
Biografia Kukuczki stanowi moim zdaniem opis życia klinicznego przykładu uzależnienia od adrenaliny. Ludzie ginęli przy nim jak muchy, a on szedł i szedł. W końcu dostał to, do czego praktycznie rzecz biorąc ślepo dążył i co przy takim nagromadzeniu sytuacji...
2019-03-08
Myślę, że Anna Czerwińska mogłaby udzielać korepetycji z pisania książek podróżniczych wielu współczesnym autorom. Od 50 strony "Nanga Parbat góra o złej sławie" po prostu nie mogłam odłożyć; wciągnęła mnie jak kryminał, podniosła ciśnienie, rozbudziła i pochłonęła. Nie ma tu przegadania, pustych stron. Każde zdanie ma sens. Świetne opisy przyrody, relacji międzyludzkich w połączeniu w prostym, jasnym językiem powodują, że nawet ktoś, kto nie ma pojęcia o górach jasno i wyraźnie widzi każdy szczegół wyprawy. Dawno nie czytałam osoby, która umie sprawnie opisywać świat.
Tę książkę można wykładać na kursach pisania, zestawiając ją np. z Dziennikami Kamińskiego (skądinąd fantastycznego podróżnika). W Dziennikach Kamińskiego (które ostatnio przerwałam w połowie) mamy kilkaset stron według tej samej matrycy: dziś wstałem o godzinie, zjadłem x, po drodze szczeliny, wiatr, odmroziłem policzek, zimno, w czasie przerwy rozmawialiśmy o literaturze. Sto, sto pięćdziesiąt jednobrzmiących takich stron można przeczytać, ale 200, 300 to dla mnie strata czasu. Anna Czerwińska z kolei ma jakiś zamysł na całość, poza opisem wyprawy, jest umiejętność budowania napięcia, a nawet ciekawe przerwania chronologii i zabawa z retrospekcjami. Na deser ładnie opisane stosunki międzyludzkie, poprawny, arcy-plastyczny język i masa innych atrakcji. Te dwa przykłady pokazują, że nie wystarczy wyjechać, dokonać osiągnięcia, a potem to opisać, trzeba mieć jakiś pomysł na książkę i warsztat, a Anna Czerwińska udowodniła, że ona tymi środkami biegle włada.
Dziś od rana czytam o autorce i wydaje mi się niesamowicie ciekawym człowiekiem. Anna Czerwińska z zawodu jest doktorem nauk farmaceutycznych, lecz od wielu lat nie pracuje w swoim zawodzie – porzuciła go dla gór, które są jej największą pasją. Wejściem na Everest w 2000 roku skompletowała Koronę Ziemi jako drugi Polak po Leszku Cichym. W momencie wejścia na Everest była najstarszą kobietą, która stanęła na tym szczycie.
Przeczytałam dziś kilka wywiadów z nią i we wszystkich urzeka. Mówi tak jak pisze: ciekawie, krótko i na temat ale bardzo mądrze. Jej wnioski są logiczne. Nade wszystko zaś widać z jej słów do dziś wielką pokorę i miłość do gór.
Książka kończy się posłowiem na temat dalszych losów członków wyprawy. Większość umarła w górach, nasza Anna Czerwińska żyje do dziś i trzyma się znakomicie. Czy to doświadczenie i rozsądek czy szczęście? Pewnie wszystko po trochu.
Książkę bardzo serdecznie polecam każdemu, nawet osobom całkowicie niezainteresowanym wspinaczką wysokogórską.
Myślę, że Anna Czerwińska mogłaby udzielać korepetycji z pisania książek podróżniczych wielu współczesnym autorom. Od 50 strony "Nanga Parbat góra o złej sławie" po prostu nie mogłam odłożyć; wciągnęła mnie jak kryminał, podniosła ciśnienie, rozbudziła i pochłonęła. Nie ma tu przegadania, pustych stron. Każde zdanie ma sens. Świetne opisy przyrody, relacji międzyludzkich w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-03-25
Pierwsza książka, którą wybrałam sugerując się okładką. Ciekawa byłam, co jest w środku czegoś, co reklamują prezydenci, aktorzy, biskupi i świat cały. Co to za człowiek, który od ręki załatwiał sobie audiencję u papieża, bywał w domu polskich prezydentów, włoskich i południowoamerykańskich polityków, przyjaźnił się z gwiazdami show biznesu, był znajomym Jelcyna, poznał Putina i sama nie wiem kogo jeszcze. Nazwiska firmujące publikację wskazywałyby na arcydzieło, ale czy ono nim w istocie jest? Otóż wydaje mi się, że jakkolwiek autor jest osobą arcyciekawą i towarzyską, a przy tym umiejącą odnaleźć się w świecie, to jednak sama książka nie doprowadziła mnie do obłędnego zachwytu. Owszem różnorodność i ilość opisanych przygód jest imponująca, podobnie jak wartość osiągnięć. Nie byle komu udaje się odkryć źródło Amazonki! Wiele wyczynów autora zasługuje na podziw. I bez znaczenia jest dla mnie cała ta polska zawiść i zazdrość, która próbuje pewne osiągnięcia Pałkiewicza umniejszyć. Jednak porównując "Pasję życia" do "Okrążmy świat raz jeszcze", czy do pisarstwa Anny Czerwińskiej okazuje się, że J. Pałkiewicz ma do opisania bajecznie różnorodne przygody, jednak brakuje mu trochę zdolności literackich. W ww. książkach autorzy nie tylko opisali zdarzenie (byłem, przeszedłem, wytrzymałem, osiągnąłem), ale stworzyli pasjonującą fabułę podróży, która wzruszała i trzymała w napięciu, a ponadto przyciągała ciekawymi przygodami. Tu mamy ubogie opisy wypraw, oddane w ogromnym skrócie. "Pasja życia" składa się z kilkudziesięciu, niezwykle krótkich, złożonych z suchych faktów, osiągnięć, które w żaden sposób się nie zazębiają.
Reasumując wydaje mi się, że J. Pałkiewicz jest podróżnikiem, którego warto poznać i polecić do czytania. Uważam jednak, że zachwyty na okładce wynikają nie tyle z tego, że mamy do czynienia z największym podróżnikiem i literatem, ale z tego, że gość był bardzo towarzyski i znał mnóstwo znanych osób, które chętnie go zareklamowały. Tak czy owak polecam ale mniej niż np. "Okrążmy świat raz jeszcze".
Pierwsza książka, którą wybrałam sugerując się okładką. Ciekawa byłam, co jest w środku czegoś, co reklamują prezydenci, aktorzy, biskupi i świat cały. Co to za człowiek, który od ręki załatwiał sobie audiencję u papieża, bywał w domu polskich prezydentów, włoskich i południowoamerykańskich polityków, przyjaźnił się z gwiazdami show biznesu, był znajomym Jelcyna, poznał...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-03-06
2019-01-31
ŚWIETNY AUTOR, ALE PISARSTWO ZA BARDZO DEPRESYJNE
Uwielbiam CZYTAĆ O PODRÓŻACH po rejonach zimnych ale tu było tyle krwi, brudu i depresji, że moja natura okropnie ciężko to zniosła. Książka stanowi opis samotnej podróży do strefy niedostępnej dla osób z zewnątrz (Nieńcy nie tylko żyją jak ludy pierwotne w ciężkich klimatycznie warunkach, ale też mają zaszczyt mieszkać na wielkim zbiorniku gazu ziemnego, więc dostępność do regionu jest mocno ograniczona przez rząd rosyjski i wjazd tam wymaga ogromnego samozaparcia w pokonywaniu problemów).
Z jednej strony cieszę się, że książkę poznałam, z drugiej czuję ulgę, że skończyłam.
Trzeba mi jednak wyraźnie oddzielić książkę od autora. Pisarstwo trochę nie w moim stylu jednak podróżnik rewelacyjny. W zakresie autora mogę powiedzieć samo dobre. Znów kolejny, młody, ciekawy i wartościowy podróżnik, którego poznanie z czystym sercem rekomenduję. Zawodowo fizyk, robiący karierę naukową, z zamiłowania podróżniczka, która na prawdę kocha podróże i to nie te wygodne ale ekstremalne. Za odwiedzenie i poznanie Nieńców na syberyjskim półwyspie Jamał otrzymała nagrodę Kolosa 2010 w kategorii Podróże. Dodam, że uważam, iż na tę nagrodę moim zdaniem w pełni zasłużyła. Mimo skromnych środków, dzięki nocowaniu u przypadkowo poznanych ludzi, jedzeniu rzeczy niejadalnych itd., udało jej się przekroczyć strefę niedostępną dla osób z zewnątrz i ziemię tę poniekąd odkryć.
Dla tych, którzy lubią czytać o Rosji i tarzać się w tej całej rosyjskiej depresji lektura warta polecenia. Dla czytelników książek podróżniczych autor zdecydowanie warty poznania. Jednak jeżeli ktoś nie znosi czytania o brudzie i porzuconych dziewczynach, samotnie wychowujących dzieci i taplających się w depresji - nie polecam. Moja natura nienawidząca całym sercem narzekania, marudzenia, grzebania w bezsensie ciężko tę męczarnię zniosła. Duży plus dla autorki za podejście do ludzi - w tej dziewczynie nie ma krzty uczucia wyższości! Minus za to, że bardzo dobry początek rozbudził we mnie nadzieję, iż autorka napisze coś ciekawego o regionie pod kątem historycznym, gospodarczym i politycznym. Tymczasem ograniczono się do cytatu Z innej książki i na tym koniec. Szkoda, bo to też ciekawe tematy i można by było wzbogacić treść. Oprócz tego wydaje mi się, że na miejscu autorki zdecydowałabym się na wydanie książki dopiero po kolejnej podróży zimowej. Tymczasem utwór ogranicza się do krótkiej relacji z odwiedzin latem, a o zimie jest zaledwie kilka słów i to w kontekście tego, co zmieniło się u starych znajomych. Sądzę, że trochę za szybko napisano tę książkę.
ŚWIETNY AUTOR, ALE PISARSTWO ZA BARDZO DEPRESYJNE
Uwielbiam CZYTAĆ O PODRÓŻACH po rejonach zimnych ale tu było tyle krwi, brudu i depresji, że moja natura okropnie ciężko to zniosła. Książka stanowi opis samotnej podróży do strefy niedostępnej dla osób z zewnątrz (Nieńcy nie tylko żyją jak ludy pierwotne w ciężkich klimatycznie warunkach, ale też mają zaszczyt mieszkać na...
2017-12-10
Jeżeli ogłoszą konkurs na autora, który udręczył nas czytelników swoją książką, to ja zgłaszam Ciebie Mikołaju Golachowski po karę. Pół roku czytania - to mój osobisty rekord! Kilka razy znudzona przegadaniem tematu rzucałam książkę w kąt, ale za każdym razem wyciągałam, ponieważ temat mój ulubiony.
Kurczę - jaka to by mogła być rewelacyjna lektura, gdyby nie była tak rozwleczona! Niestety rację trzeba przyznać mojemu poloniście, który czasem łajał mnie za przewlekłość. Ta wada może bardzo zaszkodzić.
Podkreślić muszę, że autor fajny, ciekawy, z pasją. Szanuję go bardzo jako człowieka, podoba mi się jego podejście do zawodu i zwierząt. Niewątpliwie ma do powiedzenia coś bardzo ciekawego, ale moim zdaniem powinien skrócić tę książkę z 7 razy. Po co pisać o każdym spotkanym niedźwiedziu polarnym, każdej wyprawie i wszystkich zwierzakach, jakie miał od dzieciństwa? Za dużo gawędzenia, wstawek biologicznych, opisów załogi statków, historii nie na temat, a za mało akcji podróżniczej, ciekawostek, poczucia humoru no i zimna i mrozu. Przyznaję jednak, że moje opinie są bardzo subiektywne. Przypuszczam, że wielu osobom książka może się spodobać, więc radzę nie sugerować się moim negatywnym odczuciem, tylko samemu przeczytać i wyrobić sobie zdanie.
Jeżeli kogoś kusi niedoczytanie po połowie, to na zachętę dodam, że druga część znacznie ciekawsza. Duży plus za sporo ciekawych opowieści o dawnych czasach oraz ciekawostek o zwierzętach polarnych, których wcześniej nie znałam.
Jeżeli ogłoszą konkurs na autora, który udręczył nas czytelników swoją książką, to ja zgłaszam Ciebie Mikołaju Golachowski po karę. Pół roku czytania - to mój osobisty rekord! Kilka razy znudzona przegadaniem tematu rzucałam książkę w kąt, ale za każdym razem wyciągałam, ponieważ temat mój ulubiony.
Kurczę - jaka to by mogła być rewelacyjna lektura, gdyby nie była tak...
2017-04-01
Nie ma to jak dobra książka o biegunie południowym, zimnie, pokonywaniu siebie i ekstremalnych osiągnięciach! Z natury uwielbiam takie tematy.
A czytając tę lekturę zmierzymy się z trudnościami:
"Ciepło ostatnich dni pogorszyło bardzo stan naszych ran z odmrożenia. Ostatnia burza ze wschodu dała się dobrze we znaki. Lewe strony naszych twarzy były jedną raną, ropiejącą i nabiegłą krwią. Wyglądaliśmy niczym najgorsi bandyci i zawalidrogi".
I poczujemy smak sukcesu, towarzyszący dotarciu do bieguna:
Na biegunie "szyja Hansena zrobiła się dwa razy dłuższa, tak ją wyciągał i wykręcał, aby wybiec wzrokiem choć parę milimetrów dalej. Psy natomiast zachowywały się spokojnie, widać było, że okolica osi ziemskiej zupełnie ich nie interesuje".
I rozbawi nas szczypta humoru:
"Japończycy rozpoczęli konwersację entuzjastycznymi okrzykami w rodzaju: Nice day! Planty of ice! Nasz przedstawiciel zgodził się całkowicie z tymi bezspornymi faktami".
No i obdarzeni zostaniemy wielką dawką historii, archaicznego podejścia do świata i życia oraz starodawnego "walenia prosto z mostu" bez tych wszystkich konwenansów / poprawności, jakimi dziś skrępowany jest współczesny człowiek. Książka opowiada zdarzenia sprzed 100 lat i widać, że to co przez ten czas uległo największym zmianom to wcale nie odkrycia techniki czy udogodnienia ale zniewolenie poprawnością w mowie. Dziś autor takiej książki naraziłby się na co najmniej dwa procesy karne, a kiedyś była po prostu ... wolność wyrażania się.
Dla czytelników, którzy tak jak ja cenią literaturę biegunową, owe wspomnienia pierwszego zdobywcy bieguna południowego są lekturą obowiązkową.
Nie ma to jak dobra książka o biegunie południowym, zimnie, pokonywaniu siebie i ekstremalnych osiągnięciach! Z natury uwielbiam takie tematy.
A czytając tę lekturę zmierzymy się z trudnościami:
"Ciepło ostatnich dni pogorszyło bardzo stan naszych ran z odmrożenia. Ostatnia burza ze wschodu dała się dobrze we znaki. Lewe strony naszych twarzy były jedną raną, ropiejącą i...
2016-04-18
Cudowna książka. Uwielbiam książki podróżnicze o miejscach, gdzie jest skrajnie zimno i skrajnie niebezpiecznie, gdzie każdego dnia człowiek żeby przeżyć podejmuje walkę na śmieć i życie z bezlitosnym otoczeniem. Tutaj znalazłam to wszystko, czego szukałam w książce o Antarktydzie: było przeraźliwie zimno, tak że aż się czytelnik z zimna telepał, było przeraźliwie niewygodnie i przeraźliwie niebezpiecznie. Opisy były tak realistyczne, że czytając samemu się zamarzało, czuło się na sobie dolegliwości innych (swędziały wrzody, których się nie miało, bolały odmrożenia, łzawiły oczy, które przecież były zdrowe).
Do tego atutem książki był genialnie łatwy w odbiorze język. Uwielbiam takie książki, w których nie muszę się boleśnie przeprawiać przez niedostatki językowe autora, jak podróżny przez dżunglę. Tu nie analizowałam języka autora i jego warsztatu, ponieważ wszystko było tak cudownie płynne, że całkowicie zapomniałam o tym, że historia opowiadana jest słowem. Język nie był tu dla autora wyzwaniem, ale narzędziem, które autor sobie całkowicie i fenomenalnie ujarzmił i za pomocą którego sprawnie malował obrazy, zdarzenia odczucia, które chciał. Język był całkowicie poddany autorowi. Ta sprawność pisania mnie niesamowicie odprężała podczas czytania.
A że patos, a że różne drobiazgi podkoloryzowane? Dla mnie osobiście nie ma to zupełnie znaczenia. Ja czytam książki o Antarktydzie, żeby zmarznąć i poczuć siłę natury, jak to poczuję, to niczego mi więcej nie trzeba. A tu nie dość, że to poczułam, to w dodatku śledziłam ciekawe, porywające i wzruszające historie. Dostałam dużo więcej niż chciałam. Sprawne budowanie wzruszenia odczuwam jako dodatkowy atut książki, który pozwalał książkę przyswoić szybciej, niż gdyby było tylko arktycznie i bez polotu.
Nic bym w książce nie zmieniła, a w przyszłości będę z pewnością wracać do autorów.
Cudowna książka. Uwielbiam książki podróżnicze o miejscach, gdzie jest skrajnie zimno i skrajnie niebezpiecznie, gdzie każdego dnia człowiek żeby przeżyć podejmuje walkę na śmieć i życie z bezlitosnym otoczeniem. Tutaj znalazłam to wszystko, czego szukałam w książce o Antarktydzie: było przeraźliwie zimno, tak że aż się czytelnik z zimna telepał, było przeraźliwie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013
Jest to książka dzięki której pokochałam okolice bieguna. Po jej zakończeniu przez tydzień nie robiłam nic innego jak tylko szukałam książek, artykułów, filmów dokumentalnych na ten temat. Książka może zainteresować osoby, które lubią czytać o okolicach podbiegunowych i osoby które lubią oglądać / czytać o sztuce przetrwania. Nie pamiętam książki z której więcej bym się dowiedziała na temat życia w okolicach podbiegunowych (życia w sensie zdobywania pokarmu, podróży, stawiania iglo, polowań na poszczególne zwierzęta, ślepoty śnieżnej itd.). Jest tym bardziej cenna, że z uwagi na bycie napisaną dawno temu, książka daje wgląd w życie, którego już nie ma, a które dawno temu wiedli mieszkańcy kanadyjskiej Arktyki w czasach, kiedy docierali tam pierwsi biali ludzie z cywilizowanego Zachodu Europy czy Kanady.
Bije od autora coś bardzo dla mnie fajnego - siła, odwaga ale też wrażliwość i umiejętność spostrzegania tego, co ważne.
Książka stanowi zapis pracy misyjnej w tym piekielnie trudnym rejonie, jakim jest Arktyka. Misjonarze jechali wówczas do kraju dzikich ludzi (dla których morderstwo było niejako środkiem wyrażenia swoich uczuć i realizacji celów, a liczba urodzeń dziewczynek była powszechnie ograniczana poprzez mordowanie noworodków płci żeńskiej natychmiast po porodzie przez walnięcie w łeb albo wyrzucenie zwierzętom) i musieli w kilka miesięcy nauczyć się sami trudnej sztuki przetrwania tam, którą tubylcy mieli wpajaną od pokoleń. Ten kto nie podołał umierał. Umierał z powodu zgubienia się, załamania lodu, będąc zamordowanym itd.
Autor bardzo ciekawie opisuje obyczaje ludzi, piękno lodowej krainy oraz trudności związane z życiem w niej (potworny ból oczu od śniegu, radzenie sobie z zimnem, tubylcami itd.). Opisuje brutalność przyrody i ludzi celnie i prawdziwie ale ze zrozumieniem i szacunkiem.
W wielu fragmentach autor śmieje się przez łzy. Jeden z ciekawych opisów dotyczy tego jak mordercy jednego kapłana paradują po mroźnej, odciętej od świata i ludzi krainie w sztach liturgicznych, a na pytanie, czy widzieli kiedyś księdza mówią, że nigdy (myśleli, że to normalne ubrania, które można ukraść od każdego białego, a nie tylko od pojawiającego się raz na życie księdza).
Wysiłki podejmowane przez misjonarzy na tym morderczym lądzie były niesamowite, taka walka o każdy dzień z naturą, która każdego dnia ujawniała swoją potworną siłę w walce z człowiekiem.
W pewnym momencie autor wspomina taki ciekawy dialog dwóch misjonarzy którzy podjęli tę nierówną, morderczą walkę z Arktyką i jeden z nich mówi coś w rodzaju "Ty, ale jak Boga nie ma, to nieźle się daliśmy nabrać, prawda?".
Jednocześnie bardzo mi się podobają spostrzeżenia co do ludzi, analizy ich zachowań, spojrzenie na kwestie społeczne.
Autor musiał być bardzo wnikliwym obserwatorem - zresztą w tej nieludzkiej krainie, gdyby nie był inteligentny niechybnie by umarł, a on przeżył...
Książka nie została napisana przez profesjonalnego pisarza, literata i ma swoje wady w warstwie technicznej, ale mądrość z niej płynąca, jak i heroizm autora, który ryzykował co dzień swoje życie w imię własnych ideałów, a przy tym jakiś szacunek do tej krainy mroźnej i złej i jej mieszkańców powoduje, że warstwa techniczna jest mniej ważna.
Jest to książka dzięki której pokochałam okolice bieguna. Po jej zakończeniu przez tydzień nie robiłam nic innego jak tylko szukałam książek, artykułów, filmów dokumentalnych na ten temat. Książka może zainteresować osoby, które lubią czytać o okolicach podbiegunowych i osoby które lubią oglądać / czytać o sztuce przetrwania. Nie pamiętam książki z której więcej bym się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Moim zdaniem jest to rewelacyjna, trzymająca w napięciu, jedna z najlepiej napisanych książek o zdobywaniu gór. Uwielbiam tę tematykę, więc czytanie stanowiło dla mnie prawdziwą ucztę.
To co wyróżnia tę pozycję spośród innych z zakresu literatury górskiej, to rewelacyjny warsztat, połączony z niebywałą umiejętnością budowania napięcia i przedstawiania sylwetek wspinaczy oraz ciekawe przedstawiona kwestia wypraw komercyjnych plus ładnie zarysowany wątek Szerpów. Do tej pory czytałam wspomnienia albo biografie profesjonalnych himalaistów, którzy mają odpowiednie umiejętności. Tu mamy wspinaczkę z punktu widzenia osób, które zapłaciły za bycie wprowadzonym przez przewodnika na Everest. Szczerze mówiąc po raz pierwszy zetknęłam się tematem wypraw komercyjnych i uważam go za niezwykle pasjonujący. Opisy związane z Sandy Pittman, milionerką, która „kupiła sobie” wejście na szczyt jak nowy dom i ciągnęła ekskluzywne jedzenie, TV itp. – bezcenne.
Natomiast na marginesie powiem, że jako człowiek, który kocha góry i w swoim czasie spędzał tam cały czas wolny, subiektywnie, kompletnie nie pojmuję, po co pchać się na Everest takim tłumom ludzi. Oczywiście nikogo nie oceniam i nie zabraniam. Chcą, to niech się zabijają. Nie jestem zwolennikiem ograniczeń, myślę, że każdy sam o sobie powinien decydować. Natomiast tego nie rozumiem. Dla mnie góry to przede wszystkim przyjemność, zdrowa wentylacja płuc, przyjemny wysiłek i zachwyt nad pięknem świata. Dlatego nigdy nie pociągała mnie niezdrowa wspinaczka wysokogórska w rozrzedzonym powietrzu. Tu zaś , jak ładnie napisał autor „wspinaczka na Everent polega przede wszystkim na wytrzymywaniu bólu”. Z każdą minutą spędzoną na pewnej wysokości organizm ulega wyniszczeniu, komórki nerwowe rozpadają się, krew staje się niebezpiecznie gęsta i mazista. Naczynia włosowate w siatkówce samoistnie pękają. Serca również w nocy biją jak oszalałe. Do tego dochodzi duszność i nie tylko brak możliwości odczuwania przyjemności, ale niezdolność do myślenia i postrzegania rzeczy. Jak napisał autor na pewnej wysokości nie ma ani kontemplacji piękna, ani normalnego myślenia, jest tylko ból, niepełna świadomość i parcie do przodu jak rodzaj pokuty. Krótko mówiąc, znajdując się powyżej 7,9 tys. metrów n.p.m., organizm zaczyna umierać. Tu każdy krok w dół zwiększa szansę na przeżycie, a pozostawanie w skrajnie niekorzystnych warunkach zmniejsza je z każdą sekundą. Zabija nie tylko wysokość i temperatura (średnio to -30 stopni), ale i huraganowy wiatr, który poruszać się może z prędkością 160 km/godz, który powoduje jeszcze szybsze wychłodzenie organizmu. W dodatku wyprawy komercyjne powodują, że czasem w strefie śmierci przy szczycie są kolejki, które znacznie wydłużają zejście (sławne zdjęcie Nirmala "Nims" Purja, przedstawiające tłum i kolejkę w strefie śmierci). Po co płacić 200000 zł za takie "miłe doznania"? Za cały ten ból i chorą ambicję? Trochę inaczej postrzegam profesjonalnych himalaistów, którzy takie życie sobie obrali i mają odpowiednie umiejętności, a nieco inaczej bogatych, spełnionych ludzi, którzy zostawiają w Japonii albo USA rodziny, domy, świetną pracę i giną w męczarniach albo wracają z amputowanymi kończynami czy przeszczepionym nosem, tracąc czasem możliwość dotychczasowego zarobkowania.
Jedynymi, których rozumiem w tym wysokogórskim wariactwie są szerpowie, górale himalajscy, urodzeni na wysokości 4.000 m.n.p.m., którzy mają wybór: albo żyją w nędzy albo pomagają himalaistom, czy turystom urzeczywistniać ich chore ambicje. Jeżeli człowiek stoi przed dylematem: nędza albo zapewnienie dobrego bytu rodzinie i szacunek u swoich, to wspinaczka znajduje usprawiedliwienie. Szkoda tylko, że i oni drogo płacą za marzenia ludzi z nizin, ponieważ giną jak muchy na ołtarzu cudzych, pomylonych aspiracji. Zresztą jest to moim zdaniem jakiś rodzaj ekonomicznego niewolnictwa: dźwigaj moje toboły, telewizor, jedzenie i ciągnij mnie, ryzykując życie, bo taki mam kaprys, a tylko Ty masz fizycznie możliwość bycia moim koniem pociągowym.
Reasumując książka świetna i temat mój, więc daję maksymalną ocenę 8 * (w tej kategorii moje 8 * = 10 *) i życzę sobie samej więcej tak cudownych książek. Dziękuję też moim znajomym za wiedzę o tej perełce!
Moim zdaniem jest to rewelacyjna, trzymająca w napięciu, jedna z najlepiej napisanych książek o zdobywaniu gór. Uwielbiam tę tematykę, więc czytanie stanowiło dla mnie prawdziwą ucztę.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTo co wyróżnia tę pozycję spośród innych z zakresu literatury górskiej, to rewelacyjny warsztat, połączony z niebywałą umiejętnością budowania napięcia i przedstawiania sylwetek wspinaczy...