Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Obecnie cała fizyka jest dziedziną rozwijającą się w takim tempie, że praca sprzed 14 lat to już coś naprawdę przestarzałego. W książce o pomysłach, które dziś są zrealizowane i nagrodzone, pisze się a kategorii odległych marzeń. To tylko pokazuje niezwykłe tempo naszego rozwoju. Jakkolwiek Melia w dość przystępny sposób tłumaczy aspekty techniczne i sprawy, które raczej nie powinny się zmienić. To na pewno dobra pozycja na początek (no, może nie na samiuśki początek) przygody z kosmosem.

Obecnie cała fizyka jest dziedziną rozwijającą się w takim tempie, że praca sprzed 14 lat to już coś naprawdę przestarzałego. W książce o pomysłach, które dziś są zrealizowane i nagrodzone, pisze się a kategorii odległych marzeń. To tylko pokazuje niezwykłe tempo naszego rozwoju. Jakkolwiek Melia w dość przystępny sposób tłumaczy aspekty techniczne i sprawy, które raczej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

To raczej powieść faktu niż reportaż. Bardzo podoba mi się styl Jagielskiego, który zupełnie nie przypomina stylu reszty ekipy Wyborczej i szkoły Hanny Krall. Jagielski pisze właśnie w stylu klasycznych powieści, a "Wypalanie traw" to wspaniale skonstruowana opowieść. Mamy kilku równorzędnych bohaterów i to wcale nie jest książka o Eugenie Terre'Blanche'u. Mimo że historycznie był najważniejszą z opisywanych osób, to jest to historia o tym, jak takie zjawisko jak Terre'Blanche potrafi zatruć wszystko. Nie tylko relacje między rasami, klasami, kastami, partiami, grupami, lecz także między kochającymi się członkami rodziny, znającymi się od urodzenia sąsiadami i przyjaciółmi.

Blanche jest tutaj tylko symbolem rasizmu, nienawiści, nietolerancji. Jednak nie licząc jego, Jagielski o nikim innym nie mówi wprost, że to dobry lub zły człowiek. Opowiada historię rodem z "Folwarku zwierzęcego", gdy to już nikt nie mógł poznać, kto jest kim. Czarni przejęli zwyczaje białych i nie zamierzali niczego innego zmieniać. Biedni nadal mieli być posłuszni i niczym się nie interesować. Jest to więc przypowieść o rozczarowaniu, które jest nieodłącznym elementem każdej rewolucji i wielkiej zmiany, o tym, że często ofiary do działania mocniej od chęci poprawy swego losu popycha pragnienie zemsty.

Lecz przede wszystkim to historia apartheidu w pigułce, tak samo jak Ventersdord jest RPA w pigułce. Obrońcy tego niewolniczego ustroju nigdzie nie trwali na swych barykadach tak długo, jak właśnie w tym niepozornym miasteczku.

To raczej powieść faktu niż reportaż. Bardzo podoba mi się styl Jagielskiego, który zupełnie nie przypomina stylu reszty ekipy Wyborczej i szkoły Hanny Krall. Jagielski pisze właśnie w stylu klasycznych powieści, a "Wypalanie traw" to wspaniale skonstruowana opowieść. Mamy kilku równorzędnych bohaterów i to wcale nie jest książka o Eugenie Terre'Blanche'u. Mimo że...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wstrząsający reportaż. Paraliżujący. Nie pozwala się oderwać. Jednocześnie zmusza do chwili przerwy, zaczerpnięcia powietrza, wody. Najlepszy reportaż, jaki czytałem.

To pornografia zbrodni. To zbrodnia podana na talerzu. To walenie zbrodnią w głupi łeb ludzkości, by wreszcie się obudziła. Spójrzcie! - zdaje się mówić Tochman - Spójrzcie, co zrobiliśmy, co ZNÓW zrobiliśmy!

To emocjonalna pornografia zbrodni. Milion zabitych w 100 dni. Tochman zabiera liczby i daje nam ludzi, cierpienie, strach, nienawiść, głupotę.

To obnażenie naszej głupoty. Naszej strasznej głupoty, gdy dajemy porwać się ślepej nienawiści i gdy staramy się zapomnieć, nie widzieć, zrzucić odpowiedzialność, przemilczeć.

To 23 lata temu. Tylko 23 lata. Niczego się nie nauczyliśmy. Ścięcie głowy na Bliskim Wschodzie krąży po Internecie jako "Nie możesz przegapić!". Afrykanie wciąż zabijają się między sobą. Zachód wciąż się zbroi i sponsoruje wojny reszty świata. My uchodźcom odmawiamy człowieczeństwa, nazywając ich "ciapakami", "brudasami", "szarańczą".

To trudna książka, wzruszająca, przerażająca. Sprawia, że nie chce się w to wszystko wierzyć.

Wstrząsający reportaż. Paraliżujący. Nie pozwala się oderwać. Jednocześnie zmusza do chwili przerwy, zaczerpnięcia powietrza, wody. Najlepszy reportaż, jaki czytałem.

To pornografia zbrodni. To zbrodnia podana na talerzu. To walenie zbrodnią w głupi łeb ludzkości, by wreszcie się obudziła. Spójrzcie! - zdaje się mówić Tochman - Spójrzcie, co zrobiliśmy, co ZNÓW...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"(...) przyjęło bowiem się mówić, że kolonialiści europejscy dokonali podziału Afryki. - Podziału? - zdumiewa się Oliver. - To było brutalne, ogniem i mieczem przeprowadzone zjednoczenie! Liczba dziesięciu tysięcy została zredukowana do pięćdziesięciu".

To cytat z reportażu zamykającego "Heban". Chodzi oczywiście o dziesięć tysięcy królestw, klanów, plemion i tak dalej, które kolonialiści postanowili zamknąć w pięćdziesięciu państwach. Kapuściński, tak jak we wszystkich swoich książkach o Afryce, stara się ponownie ten ogromny kontynent podzielić. Czy mu się to udaje? I tak, i nie. Sukcesem "Hebanu" jest to, że najmocniej ze wszystkich książek Kapuścińskiego dotyka kwestii różnorodności Afryki, różnorodności nie dającej się skatalogować, dziwnej i pokracznej. Bo oto tysiące różniących się między sobą plemion zostaje skolonizowanych przez kilkanaście niewielkich państw. Kolonizują Europejczycy, Arabowie, Afrykanie, Amerykanie, pojawiają się nawet Rosjanie. A dziś można dodać do tego jeszcze Chińczyków. Kolonizują nawet niewolnicy wracający z Ameryki, kolonizują niewolnicy, którzy wolność odzyskali w Afryce. Każdy narzuca swoje zwyczaje i poglądy. Kultura afrykańska jest przez wieki deptana i gnieciona. Nie mogła pozostać taka jak dawniej. Powstała z tego nieokreślona hybryda.

Czy można to wszystko opisać na 340 stronach? Niemożliwe. Kapuściński zdążył zobaczyć niewielki ułamek Czarnego Lądu. To przestrzenie zbyt duże dla jednego człowieka. "Heban" to książka o wspaniałej podróży, ale sprawia wrażenie, jakby autor chciał zobaczyć i napisać jak najwięcej (i nic w tym złego!), przez co nie pozwoli poznać Afryki. Pozwoli nieco posmakować, liznąć, powąchać, lecz na pewno nie da się nam Afryką najeść. Co zresztą byłoby dość przewrotne. Bo "Heban" to podróż przez głód, pragnienie i ubóstwo, przez upał - nam nieznany - bezczynność i niemożność, przez wielki upór i uległość jednocześnie, przez magię i bezwzględność.

"Heban" to spektrum reportaży o Afryce, lecz jest jak spektrum światła odległej gwiazdy. Coś można z niego wyczytać, czegoś się dowiedzieć, lecz nigdy nie powie nam o niej wszystkiego.

"(...) przyjęło bowiem się mówić, że kolonialiści europejscy dokonali podziału Afryki. - Podziału? - zdumiewa się Oliver. - To było brutalne, ogniem i mieczem przeprowadzone zjednoczenie! Liczba dziesięciu tysięcy została zredukowana do pięćdziesięciu".

To cytat z reportażu zamykającego "Heban". Chodzi oczywiście o dziesięć tysięcy królestw, klanów, plemion i tak dalej,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka to farsa! Wycyzelowana, wymęczona, wypocona, wyknuta, wyważona, wybitna farsa...
Czytałem "Cesarza" już kilka lat temu, lecz wówczas, czymże był dla mnie? Ot, reportaż o Selasje, ciekawy wprawdzie, dobry, ale nic tak znów specjalnego. A dziś? Zapomnijmy o "Kapuściński non-fiction", bo "Cesarza" nie można brać za reportaż. Cóż tam, że konfabulował, co z tego, że tu ujął, tam dodał, gdzie indziej przekręcił. Stworzył uczciwy pejzaż władzy. Nie do końca realistyczny w szczególe, ale gdy idzie o ogół, Kapuściński dotyka, ściera się z prawdą.
Mister Richard od początku kpi, kpi i kpi bez końca, przyjmując surową minę reportera jedynie, gdy mówi w pierwszej osobie przy okazji nielicznych komentarzy. Lecz czy jego rozmówcy nie są nim? Lub on rozmówcami? Spotyka się z ludźmi niewykształconymi, nierzadko analfabetami, którzy mózgi mieli wyprane przez króla królów, którzy przez czterdzieści lat żyli w strachu przed utratą głową. I jakże oni u Kapuścińskiego mówią? Przykłady z losowych stron: "A gdyby, inaczej biorąc, dał ucha szeptaniom, szemraniom, że lepiej by głodnych nakrmić, niż tamy stawiać, ci, choć w końcu nasyceni, i tak by pomarli, żadnego śladu ani po sobie, ani po panu naszym nie zostawiając"; "Obaj dostojnicy mieli ten sam wiek, a także byli podobnego wzrostu i zbliżonego wyglądu. Mówienie o jakimkolwiek podobieństwie do czcigodnego pana, wybrańca Boga, brzmi jak karalne zuchwalstwo, ale w wypadku Aby Hanny mogę sobie pozwolić na taką śmiałość..."; "... i w całym pałacu zapanowało niepatrzenie, niewidzenie, w parkiecie utkwienie, po sufitach błądzenie, w czubki butów spoglądanie, przez okno ulatanie". Wszak to groteska najczystszej rasy. Jest w tym celowa sprzeczność, kontrast. Cesarzobojni rozmówcy przedstawiają Kapuścińskiemu pałac jako groteskowy? Oddani i lojalni, zaślepieni w blasku i oślepieni blaskiem cesarza podwładni przekazują dziennikarzowi(!) masę szczegółów upokarzających wodza? Wszyscy mówią w ten sam sposób? Są aż tak głupi? Nie, to wszystko wkład Kapuścińskiego. To Kapuściński zamierzył sobie przedstawić władzę jako twór najzupełniej groteskowy, fałszywy, absurdalny i w pełni mu się to udało. A że środkiem do osiągnięcia celu było zbyt wielkie jak na reportaż zliteraturyzowanie faktów? Cóż... farsa!
To wielka książka, a dziś chyba jeszcze większa, bo po pracy Domosławskiego już nikt nie będzie się czuł oszukany po jej przeczytaniu.

Ta książka to farsa! Wycyzelowana, wymęczona, wypocona, wyknuta, wyważona, wybitna farsa...
Czytałem "Cesarza" już kilka lat temu, lecz wówczas, czymże był dla mnie? Ot, reportaż o Selasje, ciekawy wprawdzie, dobry, ale nic tak znów specjalnego. A dziś? Zapomnijmy o "Kapuściński non-fiction", bo "Cesarza" nie można brać za reportaż. Cóż tam, że konfabulował, co z tego, że...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kapuściński opisuje szaloną wojnę w Angoli. Wojnę, w której nic nie wiadomo, nie wiadomo, kto jest kim (wszyscy są ubrani tak samo, czyli w to, co akurat mają na sobie), nie wiadomo, kto o co walczy, nie wiadomo nawet, kto walczy. Posterunki na drogach stawiają wszyscy: żołnierze, partyzanci, chłopi, a nawet buszmeni. Nie wiadomo, gdzie jest front, gdyż frontem jest każdy żołnierz. Nawet sztaby dowodzące nie mają pewności, czy wysyłając amunicję do miejscowości, która wczoraj była "ich", nie sprawią prezentu wrogowi. Zresztą "wróg" to zbyt duże słowo. Gdy dochodzi do bitwy, wszyscy strzelają na oślep. Nie chodzi o to, by zabić. Chodzi o to, by zagłuszyć swój własny strach i spotęgować strach przeciwnika. A wszystko to zawiera się w magicznym słowie "confusao", którego człowiek z Zachodu nie potrafi zrozumieć.

Poza wydarzeniami, których Kapuściński jest świadkiem i uczestnikiem, mamy też szeroko nakreślony kontekst historyczny i społeczny. Z pozoru nieważkie sytuacje dużo mówią o mentalności czarnych i białych w Afryce. Dla mnie klasa reportera objawia się właśnie w szczególe, a Kapuściński to reporter pierwszorzędny, więc i takich szczegółów jest mnóstwo.

Ponadto ciekawe i inne spojrzenie na wydarzenia lat 70-tych dają depesze Kapuścińskiego słane do Polski. Są cytowane często w całości. Wyłania się z nich zupełnie inny obraz niż ten prezentowany w reportażach pisanych na spokojnie. W depeszach widać strach, ogromną tęsknotę i samotność Polaka. Kapuściński o tym wie i pewnie dlatego postanowił zamieścić je w książce.

Kapuściński był jednym z nielicznych dziennikarzy w Angoli. Patrzył z bliska na to, co Zachód miał z ósmej ręki.

Kapuściński opisuje szaloną wojnę w Angoli. Wojnę, w której nic nie wiadomo, nie wiadomo, kto jest kim (wszyscy są ubrani tak samo, czyli w to, co akurat mają na sobie), nie wiadomo, kto o co walczy, nie wiadomo nawet, kto walczy. Posterunki na drogach stawiają wszyscy: żołnierze, partyzanci, chłopi, a nawet buszmeni. Nie wiadomo, gdzie jest front, gdyż frontem jest każdy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Czarne gwiazdy" - Kapuściński

Książka opowiada historię Ghany i Konga próbujących wyrwać się z rąk kolonialistów. Kapuściński jest na miejscu, gdy dzieją się sprawy kluczowe, lecz nie mówi tylko o nich. Sprytnie tłumaczy kontekst historyczny i społeczny wydarzeń, których jest świadkiem. Często historia bohatera jest także historią kraju lub kontynentu, o który walczy. Na dobrą sprawę nie wiadomo, o co wówczas w Afryce chodziło, co się działo, kto był kim, kto udawał, kto był szczery (a czy dziś wiadomo)?. Wiadomo jedynie tyle, że źli są biali z Ameryki i Europy Zachodniej, dobrzy są czarni (nie wszyscy), wzorem są biali z państw marksistowskich, socjalistycznych - zwał jak zwał, wiadomo, o które chodzi.

Dwie rzeczy rzucają się w oczy. Pierwsza: zafascynowanie Kapuścińskiego marskizmem. W wielu miejscach mówi o złym kapitalizmie i dobrym braterstwie, zniszczeniu podziału klasowego itp. Również dla niego, mam wrażenie, biali w Afryce byli wówczas ucieleśnieniem zła wszelkiego (fakt faktem, że nie można raczej mówić o dobroci białych w Afryce). Czarni z kolei może nieco naiwni, może zagubieni, może nawet chcieli się mścić, ale właśnie przez to zagubienie, naiwność, niechęć do walki wydają się niewinni, czyści. O białych pisze np.: "Cioty aż przysiadają!", "drobnomieszczańska gęś" itp.

Sprawa druga: przerażający wręcz brak kobiet! Kobiety w całej książce pojawiają się kilka razy i za każdym razem są jedynie ozdobą. Mają idealne piersi lub kocie oczy. Nie twierdzę, że mają odgrywać wielkie role w polityce (mowa o Afryce lat 50-tych i 60-tych), bo tak nie było, ale trudno dziś uwierzyć, że kobiet w Afryce równie dobrze mogłoby nie być... Cóż, tak to pewnie Kapuściński widział i to ostatecznie nie może być zarzutem. Nawet socjologia nie zwracała wówczas na kobiety większej uwagi.

Dużo miejsca poświęca Kapuściński rasizmowi. Zarówno temu białemu, jak i czarnemu. Choć temu drugiemu nieco mniej. Przemyca też sporo kontrastów. Czarownicy na wiecach politycznych, marzenia o wyzwoleniu całej Afryki i interesy plemienne... Często czuć groteskę, zupełnie jak gdyby cały kontynent był naiwny i śmieszny.

Ostatecznie to mała książka o nieskończonym lądzie. Kongo jest siedem razy większe od Polski, moje wydanie książki ma 162 strony. Czy można opowiedzieć Polskę na 1000 stron? Czy można opowiedzieć Ghanę i Kongo na 162? Odpowiedź brzmi: nie! Jakkolwiek Kapuściński jak zwykle wykonał zrobił dobrą robotę.

"Czarne gwiazdy" - Kapuściński

Książka opowiada historię Ghany i Konga próbujących wyrwać się z rąk kolonialistów. Kapuściński jest na miejscu, gdy dzieją się sprawy kluczowe, lecz nie mówi tylko o nich. Sprytnie tłumaczy kontekst historyczny i społeczny wydarzeń, których jest świadkiem. Często historia bohatera jest także historią kraju lub kontynentu, o który walczy. Na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Porywająca opowieść o jednowymiarowych bohaterach. Hetman - święty, Wołodyjowski - dobro wcielone, Basia - anioł nie człowiek, Zagłoba - wesołość i śmiech, Azja - diabeł.
Wołodyjowski wiesza, dziurawi, ścina wrogów, lecz wszystko to bez najmniejszego zawahania, a Sienkiewicz opisuje to tak, jakby chodziło o żniwa. My wieszać - dobrze, po bożemu; nas wieszać - grzech.
Książka byłaby sto razy lepsza, gdyby nie była pisana "ku pokrzepieniu serc".

Porywająca opowieść o jednowymiarowych bohaterach. Hetman - święty, Wołodyjowski - dobro wcielone, Basia - anioł nie człowiek, Zagłoba - wesołość i śmiech, Azja - diabeł.
Wołodyjowski wiesza, dziurawi, ścina wrogów, lecz wszystko to bez najmniejszego zawahania, a Sienkiewicz opisuje to tak, jakby chodziło o żniwa. My wieszać - dobrze, po bożemu; nas wieszać -...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Rewelacyjna choćby ze względu na to, że pokazuje, iż świat mógł i może wyglądać zupełnie inaczej. Patel mówi o tym, co i mnie zawsze wydawało się dość oczywiste: że praktycznie cały nasz urynkowiony świat to jedno wielkie kłamstwo. A rządy i korporacje stoją na szczycie tej góry kłamstw.

Rewelacyjna choćby ze względu na to, że pokazuje, iż świat mógł i może wyglądać zupełnie inaczej. Patel mówi o tym, co i mnie zawsze wydawało się dość oczywiste: że praktycznie cały nasz urynkowiony świat to jedno wielkie kłamstwo. A rządy i korporacje stoją na szczycie tej góry kłamstw.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

W "Dzienniku" Gombrowicz pisze, że jeśli zatrzyma wzrok na przypadkowej rzeczy, np. popielniczce - nic się jeszcze nie dzieje. Ale jeśli zatrzyma na tej samej rzeczy swój wzrok po raz drugi, wówczas zaczyna się zastanawiać, a rzecz ta nie daje mu spokoju. To też jedna z twarzy "Kosmosu".

Czy można o "Kosmosie" napisać coś mądrego? To absolutne arcydzieło. "Kosmos" to właśnie osobny kosmos, jeśli wyciągnąć z niego jeden akapit, rozpadnie się cały. Ważne w nim jest każde zdanie. Niesamowita kondensacja treści. Wszystko jest ze sobą powiązane w tak absurdalny sposób, że aż zaczyna się w to wierzyć. Wierzę, że jedynym powodem, dla którego Gombro nie dostał Nobla za "Kosmos" jest język książki. Język, którego nie da się przełożyć na żaden inny.

W "Dzienniku" Gombrowicz pisze, że jeśli zatrzyma wzrok na przypadkowej rzeczy, np. popielniczce - nic się jeszcze nie dzieje. Ale jeśli zatrzyma na tej samej rzeczy swój wzrok po raz drugi, wówczas zaczyna się zastanawiać, a rzecz ta nie daje mu spokoju. To też jedna z twarzy "Kosmosu".

Czy można o "Kosmosie" napisać coś mądrego? To absolutne arcydzieło. "Kosmos" to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Andrzejewskiego zaszufladkowałem już dawno temu i to bez czytania jego pisaniny. Stało się to za sprawą Czesława Miłosza, który najpierw nakreślił portret swego przyjaciela w "Zniewolonym umyśle", a później w liście do Gombrowicza bodaj o "Popiele i diamencie" napisał krótko: propaganda.
Przez takie właśnie okulary czytałem książkę Andrzejewskiego i myślę, że nie przyniosło to szkody. Andrzejewski to za dobry pisarz, by walić przekazem po łbach. Stworzył wyrafinowaną, bardzo dobrze napisaną książkę agitacyjną. Pomiędzy refleksje nad życiem, kondycją człowieka, miłością, dobrem i złem, przyjaźnią itd. wplótł akapity, które równie dobrze mogłyby widnieć na propagandowych ulotkach. Każdy komunista w książce jest dobry, każdy komunizmu przeciwnik ma coś na sumieniu.
Jak to pisał Irzykowski - przeważnie autor tworzy jednego bohatera, któremu przypisuje własne przekonania, choć czasem przekonaniami tymi obdziela wielu bohaterów. Mam wrażenie, że wszystkie swoje wątpliwości Andrzejewski wcisnął w Chełmickiego, natomiast cały swój pozytywny stosunek do komunizmu zawarł w Szczuce.
Nie ma co Andrzejewskiego oceniać, nie uciekł z Polski, chciał pisać i być czytanym, innej drogi, by to osiągnąć, prawdopodobnie nie było.

Andrzejewskiego zaszufladkowałem już dawno temu i to bez czytania jego pisaniny. Stało się to za sprawą Czesława Miłosza, który najpierw nakreślił portret swego przyjaciela w "Zniewolonym umyśle", a później w liście do Gombrowicza bodaj o "Popiele i diamencie" napisał krótko: propaganda.
Przez takie właśnie okulary czytałem książkę Andrzejewskiego i myślę, że nie przyniosło...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznę od jedynej złej strony książki, czyli tłumaczenia. To - rzecz jasna - nie wina Dostojewskiego, ale przekład tego konkretnego wydania jest po prostu fatalny i nieco psuł lekturę tego dzieła.

A sama książka? Czyste mistrzostwo. Dostojewski jest marzycielem i niespełnionym Człowiekiem. Mam wrażenie, że cały "Idiota" to marzenie pisarza, stworzył człowieka, jakim chciałby być. Idealny Człowiek Dostojewskiego jest tak nierealny, że Rosjanin musiał zrobić z niego idiotę, czyli dziwaka, nienormalnego.

Dostojewski jest jednocześnie bezlitosny. Stworzywszy współczesnego Chrystusa, który dobry jest dobrocią ludzką i naturalną, a nie boską i nadludzką, nie oszczędza go ani przez chwilę. Daje mu chwile rozkoszy, gdy spędza czas z Agłają lub Nastazją, ale ogólnie rzuca Myszkinem jak wredny dzieciak pacynką. Jakby przyjemność sprawiało mu niszczenie swego dzieła. Dostojewski eksperymentuje z ludzką psychiką na papierze. Wierzy w dobro Człowieka i jednocześnie udowadnia, że nie ma takiej jednostki, której nie można by zniszczyć. W tym przejawia się cały mrok Dostojewskiego, jeśli był taki, jaki objawia się czytelnikom, to był człowiekiem, którego należałoby się bać.

"Idiota" to książka, o której należałoby napisać kilka kolejnych książek. Tych kilka zdań powyżej nic o niej nie mówi.

Zacznę od jedynej złej strony książki, czyli tłumaczenia. To - rzecz jasna - nie wina Dostojewskiego, ale przekład tego konkretnego wydania jest po prostu fatalny i nieco psuł lekturę tego dzieła.

A sama książka? Czyste mistrzostwo. Dostojewski jest marzycielem i niespełnionym Człowiekiem. Mam wrażenie, że cały "Idiota" to marzenie pisarza, stworzył człowieka, jakim...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Stendhal wydaje się nad wyraz szczery w osądzie rodziny, przyjaciół, znajomych, swego życia i swych decyzji. Wprost pisze o obłudzie praktycznie całej swojej mieszczańskiej rodziny, oszczędza jedynie matkę. Gardzi swymi korzeniami i nie waha się pogardą nazwać uczucia, jakie dominowało jego relacje z ciotką, ojcem i nauczycielami. Zdaje się, że wyczuwa najmniejszą podłość charakteru i natychmiast ją demaskuje, jest wrażliwszy niż wariograf i wzrusza się częściej niż nastolatka. Nigdy nie kręci i nie spiskuje, nikomu nie zrobiłby najmniejszej krzywdy, no chyba że wrogom osobistym i wrogom Napoleona...
Na pierwszy plan wysuwa się jednak wspomniana już szczerość, szczerość na poziomie rzadko spotykanym, szczerość trzecioosobowego i bezinteresownego narratora, szczerość trudna. Trudna, bo osądzenie własnej rodziny w tak brutalny sposób to nie lada wyczyn. Spróbujcie sami! Ja próbowałem, po chwili myśli wybiegają z sali rozpraw i rozpływają się w codzienności, przyzwyczajeniu i miłości do najbliższych.
A mimo to Stendhal kręci. Bo jeśli szczerość ponad wszystko, to dlaczego Stendhal właśnie, a nie Beyle? Dlaczego Brulard, a nie Beyle. Dlaczego *** zamiast nazwisk? Dlaczego decyzja o wydaniu książki dopiero po śmierci? Zapewne niechęć do ranienia bliskich. Lecz i strach, strach musiał tam być. Ale i działanie na własną korzyść. Pięćdziesiąt lat po śmierci nie będzie komu zaprzeczyć rewelacjom zawartym w książce, świadkowie od dawna będą martwi... Stendhal również uprawiał politykę, tworzył siebie, dziś powiedzielibyśmy, że tworzył swoją markę. Na każde niezbyt poprawne swoje zachowanie znajduje usprawiedliwienie. Brak przyznania się do błędów.
Doceniam i zazdroszczę tak wielkiej szczerości z samym sobą, a jednocześnie znajduję w tej książce potwierdzenie, że całkowita szczerość jest z gruntu niemożliwa.

Stendhal wydaje się nad wyraz szczery w osądzie rodziny, przyjaciół, znajomych, swego życia i swych decyzji. Wprost pisze o obłudzie praktycznie całej swojej mieszczańskiej rodziny, oszczędza jedynie matkę. Gardzi swymi korzeniami i nie waha się pogardą nazwać uczucia, jakie dominowało jego relacje z ciotką, ojcem i nauczycielami. Zdaje się, że wyczuwa najmniejszą podłość...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytane, lecz bez oceny. Jeśli chodzi o względy czysto literackie, to musiałbym wystawić najniższą ocenę, mimo że pamiętam, iż jest to książka dla dzieci. Właśnie, czy nie odnosicie wrażenia, że została ona dzieciom odebrana? W gronie dorosłych bardzo dobrze powiedzieć, że Mały Książę to wspaniała książka. A co jeśli rozumiemy z niej tyle, ile dorośli z rysunku węża boa, który połknął słonia?

Jeśli chodzi o tę wielką mądrość tej książki, to ocena również nie najwyższa. Większość z tych prawd jest dość banalna.

Mimo wszystko - ten prosty język, te proste prawdy wypowiadana z taką naiwnością i przekonaniem jednocześnie sprawiają, że z każdej strony unosi się coś magicznego, czego nie można wykazać cytatami, obrazkami, słowami. I to jest największe osiągnięcie Saint-Exupery'ego

Przeczytane, lecz bez oceny. Jeśli chodzi o względy czysto literackie, to musiałbym wystawić najniższą ocenę, mimo że pamiętam, iż jest to książka dla dzieci. Właśnie, czy nie odnosicie wrażenia, że została ona dzieciom odebrana? W gronie dorosłych bardzo dobrze powiedzieć, że Mały Książę to wspaniała książka. A co jeśli rozumiemy z niej tyle, ile dorośli z rysunku węża...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

O czymś więcej niż o wojnie
Kiedy kończyłem czytać Listy przeciwko wojnie Tiziano Terzaniego, w mediach pojawiła się informacja, że Syryjskie władze zgodziły się na wjazd lądowych konwojów humanitarnych ONZ z pomocą dla cywilów do dziewiętnastu oblężonych stref w Syrii. W negocjacjach udział brała także tzw. Międzynarodowa Grupa Wsparcia Syrii, w której skład wchodzą oczywiście Rosja i USA. Czyli te same państwa, które od wielu miesięcy rozkazują swoim żołnierzom bombardować Syrię i które przyczyniły się do śmierci dużej części z 280 tys. ofiar tej wojny.
Po lekturze Listów… nietrudno odnieść wrażenie, że od piętnastu lat nic − może poza miejscem działań − się nie zmieniło. Zresztą Terzani przewidział zmianę adresu bombardowań i dokonał tego z wielką precyzją, wskazując, że prawdopodobnie następnymi bombardowanymi państwami będą Irak, Liban, Libia i Syria. Przewidywał także kolejne zamachy terrorystyczne w państwach Zachodu. Jednak profetyzm nie jest jedyną zaletą tej niewielkiej książki. Oprócz, rzecz jasna, manifestu pokojowego, stanowi ona także analizę semiologiczną oficjalnej linii „Koalicji Pokojowej”, traktat rzucający światło na minusy globalizacji (amerykanizacji), obnażenie hipokryzji i ślepego konsumpcjonizmu pysznych ludzi Zachodu, dopuszczenie do głosu drugiej, „złej” strony konfliktu, czy wreszcie refleksję nad miejscem człowieka w świecie.
Terzani, jak niemal wszyscy ludzie Zachodu po 11 września, musiał wybrać jedną ze stron: opowiedzieć się za lub przeciw wojnie w Afganistanie. Od początku zdecydowanie popiera drugą opcję. Powiedzieć jednak, że Terzani jest zwolennikiem pokoju czy pacyfistą to za mało, Terzani jest wojownikiem prowadzącym natarcie na stanowiska wojny. I wcale nie chodzi, jak to przeważnie ma miejsce, gdy podobne słowa pojawiają się na okładkach kolejnych książek pisarzy-celebrytów, o ostry i bezkompromisowy język, o zażartą krytykę bombardowań czy o dawanie czytelnikowi jasnych, jednoznacznych rozwiązań. Idzie o to właśnie, że jego język jest gładki, spokojny i pojednawczy, przyjmuje kształt wyciągniętej dłoni, która wciąż czeka na dłoń wyciągniętą przez drugą stronę. Siła reportera nie polega na osaczeniu i zniszczeniu wroga, Terzani jest raczej absolwentem tej samej szkoły wojskowej co generał Kutuzow. Nie ma jednak możliwości rozkazać, może tylko nawoływać do odwrotu i niewykorzystania wyśmienitej (ale jedynie na pierwszy rzut oka) okazji do rozprawienia się z „barbarzyńcami”.
Odwrót Terzaniego polega na powrocie do korzeni; korzeni człowieczeństwa, korzeni moralności i chyba przede wszystkim korzeni dziennikarstwa. Przede wszystkim, bo to właśnie rzetelne dziennikarstwo ułatwia powrót do korzeni w innych kwestiach. Włoch uświadomił sobie to samo, co w Lapidariach zapisał Ryszard Kapuścińki, czyli, że coraz bardziej budujemy naszą wiedzę o świecie nie na znajomości wydarzeń i kierujących nimi procesów, ale na telewizyjnych wyobrażeniach o tych wydarzeniach, słowem na ich zinterpretowanej wersji podanej nam do widzenia i wierzenia . Terzani postanawia więc osobiście, już nie jako dziennikarz, a emeryt, sprawdzić, jak naprawdę wygląda wojna w Afganistanie. Otwarcie wątpi w swój obiektywizm, ale robi podstawową dla reportera rzecz, czyli oddaje głos obu stronom. Wydaje się jednak, że jest jednym z nielicznych, którym do głowy przyszedł taki pomysł.
Wnioski mają wielkie znaczenie. Terzani nadal widzi w talibach „barbarzyńców”, lecz widzi ich także w wojskach „Koalicji Pokojowej”, a jeśli barbarzyństwo mierzyć chęcią zemsty i liczbą ofiar, to „koalicjanci” są „barbarzyńcami” bez porównania większymi.
Dziś barbarzyńców znamy z filmów poświęconych średniowieczu, gdy to zwycięska armia plądruje i pali wioski, gwałci kobiety i podrzyna gardła chłopcom, by ci nie mścili się, gdy dorosną. Czym jednak to barbarzyństwo różni się od zrzucenia bomby na wioskę pełną niepiśmiennych, często niewiedzących nawet o istnieniu World Trade Center cywilów? Być może tym, że w średniowieczu cywile, dowiedziawszy się o porażce swej armii, mieli szanse uciec. Spadającą bombę słychać kilkanaście, może kilkadziesiąt sekund przed wybuchem. Nawet jeśli pierwsza bomba spada 50 kilometrów dalej, to przy dzisiejszej technice kolejna może spaść na wioskę już po minucie.
I hipokryzją, barbarzyństwa różnią się poziomem hipokryzji. Rzecz jasna, Talibowie wysadzili WTC, tylko dlatego, że są „barbarzyńcami”, nie mogli mieć przecież innych powodów, „Koalicja” z kolei zabiła przynajmniej kilka tysięcy cywilów niechcący, bo ktoś wprowadził złe dane do komputera.
Te właśnie barbarzyństwa, czy to afgańskie, czy zachodnie, pozwoliły Terzaniemu w ich ofiarach dostrzec przede wszystkim ludzi, a to niesie ze sobą wielką moralną odpowiedzialność. Jednakże moralność, którą chce kierować się Terzani jest antonimem polityki, jedno do drugiego nie może się nawet zbliżyć. Szczególnie w czasach, gdy większość decyzji politycznych podejmowana jest w imię św. Wzrostu Gospodarczego. A jeszcze większego komizmu pomysłowi podążania w zgodzie z moralnością nadaje fakt, że to pomysł starego włoskiego pustelnika, który od lat żyje w zacofaniu w Himalajach.
Zwrot w stronę człowieczeństwa i moralności miałby, zdaniem Terzaniego, nastąpić m.in. dzięki zmianie języka. Trzeba skończyć z nazywaniem talibów, a dziś ISIS, „terrorystami”, a ich czynów „barbarzyństwem” i „zamachami terrorystycznymi”, przy jednoczesnym nazywaniu wieloletnich bombardowań operacją „Trwała Wolność”, „misją pokojową” czy „walką o demokrację”. Trzeba skończyć z tanią propagandą rodem z czasów II Wojny Światowej, która demonizuje przeciwników, rozsiewając fałszywe od początku do końca informacje i zagłuszając jednocześnie rodzimych dziennikarzy, którzy nie maszerują zgodnie z jedyną poprawną linią wytyczoną przez zachodnie rządy.
Należy zastanowić się nad motywami zachowań drugiej strony i pozbawić ją tych motywów. Należy wreszcie zrozumieć, że „zamachy terrorystyczne” to dla islamistów, którzy nie mogą walczyć z samolotami, często jedyne rozwiązanie.
Oczywiście Terzani nie wybiela talibów, nie stara się tłumaczyć ich bestialstwa, opisuje je takim, jakie jest i nie ma wątpliwości co do ich niezdrowego fanatyzmu. Zwraca się jednak głównie do Zachodu z nadzieją, że „mądrzejszy ustępuje”. Tutaj jednak Włoch popełnia błąd, gdyż „mądrzejszy ustępuje” nie jest wskazówką, a raczej prawem natury. Pełne hasło powinno brzmieć: „Mądrzejszy ustępuje, bo głupszy jest silniejszy”. Dziś natomiast wiedza (często mylona z mądrością) daje również siłę. Jest to głównym powodem tego, co Terzani opisał w ten sposób:
„Mijają dni, a ja nie mogę otrząsnąć się z niepokoju, dręczy mnie, że potrafię przewidzieć, co się stanie, ale nie mogę tego powstrzymać, że jestem członkiem najbardziej nowoczesnej, bogatej i wyrafinowanej cywilizacji na świecie, zajętej właśnie bombardowaniem najbardziej zacofanego i najbiedniejszego kraju na świecie. Dręczy mnie, że należę do najgrubszej i najbardziej sytej rasy, która w tej chwili zajmuje się dokładaniem bólu i cierpienia do ogromnego już brzemienia rozpaczy najchudszych i najbardziej głodnych na planecie. Jest w tym wszystkim coś niemoralnego, bluźnierczego, ale też głupiego” .
Także to syte zachodnie społeczeństwo jest adresatem książki Terzaniego. Włoch ma dość nieznośnego, protekcjonalnego tonu Amerykanów i Europejczyków, którzy w pędzie za pieniędzmi i „plastikowym króliczkiem materialnego szczęścia” zapominają o drugim człowieku. Zapominają, że drugi, zupełnie inny człowiek również może chcieć szczęścia. Zapominają o relatywizmie kulturowym i całym dorobku swych socjologów i antropologów. Nie rozumieją, że afgańskie kobiety mogą woleć burki zamiast mini, że rodzice pragną, by ich dzieci znały na pamięć cały Koran, że wolą stworzyć sobie, inny i przede wszystkim swój świat.
Zachód z całą swoją arogancją jest przekonany, że wie lepiej, co jest lepsze dla Afgańczyków, Irańczyków czy Syryjczyków, a najlepsze są McDonald’sy i Coca-Cola. „Im mądrzej, tym głupiej” − pisał Witold Gombrowicz w Dzienniku i wydaje się, że cywilizacja Zachodu, która przecież jako jedyna ze stron może przerwać to błędne koło przemocy, z całą swoją wiedzą zmierza w stronę głupoty, której jeszcze jako ludzkość nigdy nie doświadczyliśmy.
Tiziano Terzani nie sili się na dydaktyzm, ferowanie wyroków moralnych, nie odrzuca całkowicie ani przesiąkniętej materializmem religii Zachodu, ani do szpiku fanatycznej wiary talibów, spogląda poza krąg wartości, wśród których się wychował. Listy przeciwko wojnie, mimo swych niewielkich rozmiarów, to potężna książka napisana przez człowieka, dla którego 11 września i jego następstwa były jedynie punktem wyjścia do zastanowienia się nad kondycją współczesnego człowieka.
Niewiele w tej książce jest sztuki, ale jeszcze mniej sztuczności. Jest zupełnie szczera i jest to największa szczerość, na jaką tylko może zdobyć się pustelnik u schyłku życia, który nie musi dbać o własne interesy, którego nie wchłonął cynizm często przychodzący z doświadczeniem i który swymi ostatnimi wysiłkami chce przynajmniej pokazać ludzkości możliwość innej drogi. „Jeszcze jest czas” − przekonywał Terzani, ale czas − jak wszystkie inne równie cenne dla całej ludzkości rzeczy na Ziemi, czyli woda pitna, lodowce, lasy, czyste powietrze i tak dalej − jest na wyczerpaniu.

O czymś więcej niż o wojnie
Kiedy kończyłem czytać Listy przeciwko wojnie Tiziano Terzaniego, w mediach pojawiła się informacja, że Syryjskie władze zgodziły się na wjazd lądowych konwojów humanitarnych ONZ z pomocą dla cywilów do dziewiętnastu oblężonych stref w Syrii. W negocjacjach udział brała także tzw. Międzynarodowa Grupa Wsparcia Syrii, w której skład wchodzą...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

I weź tutaj wyrób sobie zdanie o Gombrowiczu. Całe życie uciekał przed sztywną formą i określeniem, nie chciał być "polskim pisarzem", nie chciał być "Gombrowiczem".

I cóż, jeśli ktoś miał już Gombrowicza skatalogowanego, to 45 lat po jego śmierci musi katalogować go na nowo. W Kronosie bowiem pojawia się zupełnie inny człowiek, niż ten z którym mieliśmy do czynienia na stronach powieści, dramatów i dziennika.

Mamy więc (przynajmniej w świecie literatury) Gombrowicza pisarza, dramaturga i publicystę, a teraz pojawia się Gombrowicz... właśnie, jaki? Często odpychający, zmagający się z syfilisem, wrzodami i egzemą. Pojawiają się jego niezaspokojone żądze, chłodne kalkulacje i szczere, pozbawione wartościowania zdawkowe relacje. Np. "Rozmowy z Miłoszem, dominuję".

Gombrowicz z Kronosu to człowiek chory, smutny, przybity (myślał o samobójstwie), szczery wobec siebie samego, obiektywny i zupełnie inny niż reszta Gombrowiczów. Miałem wrażenie, że Kronos jest pisany jakby z boku, jakby to narrator w żołnierskich słowach opowiadał historię pisarza. Trudno utożsamić te intymne zapiski z autorem Dziennika czy Ferdydurke.

Nikomu nie polecam, ale też nikogo od tej lektury nie odciągam. Sam Witold Gombrowicz pisał, że styl pisarza w jego życiu prywatnym jest dużo ważniejszy, niż to się wszystkim wydaje. Osobiście jako wielki fan Witolda Gombrowicza długo odsuwałem tę lekturę na bok, nie chciałem się zniechęcić, czy przerazić. Trochę się zniechęciłem, trochę przeraziłem, ale co najbardziej z niej zapamiętam, to bardziej ludzki wizerunek tego pisarza.

I weź tutaj wyrób sobie zdanie o Gombrowiczu. Całe życie uciekał przed sztywną formą i określeniem, nie chciał być "polskim pisarzem", nie chciał być "Gombrowiczem".

I cóż, jeśli ktoś miał już Gombrowicza skatalogowanego, to 45 lat po jego śmierci musi katalogować go na nowo. W Kronosie bowiem pojawia się zupełnie inny człowiek, niż ten z którym mieliśmy do czynienia na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dziennik to tysiąc stron walki, pracy, prób literackich, intelektualnych rozważań, żartów, grozy, porachunków, egotyzmu i altruizmu, interpretacji największych dzieł mistrzów i tych nieco mniejszych wypocin pisarzy drugo i trzeciorzędnych. Dziennik to eseje, reportaże, pamiętniki, wspomnienia, recenzje, polemiki i dywagacje. Niemożliwe jest zawarcie wszystkich jego słabych i mocnych stron, sensów i nonsensów w najlepszej nawet recenzji.

To pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chce znaleźć się bliżej literatury polskiej, argentyńskiej i europejskiej. Gombrowicz rozprawia się z Mickiewiczem, Sienkiewiczem, Andrzejewskim, rozlicza Miłosza i Lechonia, punktuje Sartre'a, Camusa i analizuje wielkość Tomasza Manna w kontekście własnej wielkości, którą tworzy na stronach Dziennika. Atakuje i niszczy największe wartości i nie zwraca uwagi, czy to wartości prawicowe, lewicowe, chrześcijańskie, nowoczesne, wartości sztuki czy literatury. Po prostu pisze to, na co ma akurat ochotę. Myślę, że nie ma osoby, która czytając Dziennik, nie miała momentu, w którym by się nie zagotowała i nie chciała przegnać Gombrowicz w diabły.

Gombrowicz broni poglądów, których nie wyznaje i atakuje te, które są i jego poglądami. Tak dla sportu i na wszelki wypadek - jak sam kiedyś powiedział w Ziemiańskiej. Jest nieomylny i patrzy z góry.

Dziennik bywa więc irytujący i wielu ludzi może odrzucać. A mimo to, przyciąga jak magnes, kto raz go przeczyta, będzie do niego wracał. Jest to książką, w której zwykły, nudny dzień nie jest ani zwykły, ani nudny. Każdy bowiem taki dzień stoi pomiędzy zarzutami wobec egzystencjalizmu a poprawianiem Boskiej komedii Dantego. Lub też włożony jest między frontalny atak na Polskę mający obronić Polaków a krytykę Paryża ze wszystkimi jego kawiarniami i artystami. Nie ma dla Gombrowicza świętych krów, a autorytety potrzebne są mu tylko po to, by się nimi bawić. Bawi się więc Mickiewiczem, Sienkiewiczem itd., bawi się nawet sobą samym. Kto nie czytał, niech czyta, a kto przeczytał, wie, o czym mówię.

Dziennik to tysiąc stron walki, pracy, prób literackich, intelektualnych rozważań, żartów, grozy, porachunków, egotyzmu i altruizmu, interpretacji największych dzieł mistrzów i tych nieco mniejszych wypocin pisarzy drugo i trzeciorzędnych. Dziennik to eseje, reportaże, pamiętniki, wspomnienia, recenzje, polemiki i dywagacje. Niemożliwe jest zawarcie wszystkich jego słabych...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mamy tutaj do czynienia z bardzo naiwnym Hłasko. Bardzo płytkie spojrzenie na komunizm jako ideologię i problemy tamtego świata, chociaż bardzo dobrze przedstawione powody dołączania kolejnych biednych ludzi do komunistycznych partii. Sam zresztą nie wiem, czy gdybym był nastolatkiem żyjącym na Marymoncie, nie zostałbym komunistą. Po tylu latach, gdy wiadomo, jak się wszystko skończyło, łatwo stawać po właściwej stronie.

Mimo wszystko jest to, jak już napisałem, bardzo płytkie i ograniczone spojrzenie, a fakt, że Hłasko pisząc tę powieść, miał zaledwie 18 lat, nie ma dla znaczenia, bo literatury nie powinno mierzyć się wiekiem, płcią czy rasą, a po prostu jej poziomem.

Mamy tutaj do czynienia z bardzo naiwnym Hłasko. Bardzo płytkie spojrzenie na komunizm jako ideologię i problemy tamtego świata, chociaż bardzo dobrze przedstawione powody dołączania kolejnych biednych ludzi do komunistycznych partii. Sam zresztą nie wiem, czy gdybym był nastolatkiem żyjącym na Marymoncie, nie zostałbym komunistą. Po tylu latach, gdy wiadomo, jak się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wielki człowiek, nijaka biografia.

Wielki człowiek, nijaka biografia.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świetna powieść. Być może nawet lepsza niż Jezioro Bodeńskie, chociaż na pierwszy rzut oka nie porusza tak ważnych kwestii.

Wyśmienity styl, wybitne metafory i porównania, niepowtarzalni bohaterowie. Dygat w ogóle miał wielki talent do kreowania bardzo oryginalnych postaci, które, choć smutne, śmieszą. W Podróży groteskowość większości z nich stoi na poziomie tych z Blaszanego bębenka. Najdziwniejsza i najzabawniejsza postać to Janek, brat Henryka, następnie sam Henryk, później jego rodzice, dalej Wiktoria, Adam i Jurek Malinowski.

Gorzkie zakończenia u Dygata przypominają te orwellowskie. I dobrze. Musi być ktoś, kto przypomni, że nawet wymyślonej historii nie zawsze można stworzyć szczęśliwe zakończenie. I właśnie - zakończenie... Majstersztyk. Precyzyjne i wyważone opisy sprawiają, że można się poczuć jakby samemu było się na Capri lub w Neapolu. Razem z Henrykiem chodziłem krętymi uliczkami Capri, siedziałem z nim nad morzem, piłem grappę w barze. Jakby tego było mało, to Dygat wciska między to wszystko ciekawe spostrzeżenia i komentarze na na najprzeróżniejsze tematy.

Dawno żadna książka mnie tak nie wciągnęła i mimo sesji na karku, przeczytałem ją w kilka chwil. Od kilku dni zastanawiam się, jak taki pisarz może być aż tak niedoceniany (niech świadczy o tym fakt, iż wszystkie jego książki, które posiadam, kupiłem na kiermaszach, a za najdroższą zapłaciłem 3 złote...), i to w czasach prozy nie najwyższych lotów. Większość współczesnych nam prozaików mógłby schować w kieszonce swej koszuli. Czas zapoznać się z całą jego twórczością.

Świetna powieść. Być może nawet lepsza niż Jezioro Bodeńskie, chociaż na pierwszy rzut oka nie porusza tak ważnych kwestii.

Wyśmienity styl, wybitne metafory i porównania, niepowtarzalni bohaterowie. Dygat w ogóle miał wielki talent do kreowania bardzo oryginalnych postaci, które, choć smutne, śmieszą. W Podróży groteskowość większości z nich stoi na poziomie tych z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to