-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-04-27
2024-04-27
2024-04-05
Normalnie tak się nie czuję. Podoba mi się to, co mi się podoba i nie mam problemów z wyrażaniem swoich opinii. A teraz, przez tego Kunderę - zakłopotanie. Widzę te wszystkie achy i ochy. Wiem, nie widzi się dźwięków, ale tu są wyraźnie dostrzegalne w Waszych opiniach. Wielu z Was chwali, jak mądrze Kundera napisał o życiu. A ja... No, nie acham. Może nie zrozumiałam. Może nie trafiłam w czas z tą lekturą. Nieznośnie ciąży mi ta jego nieznośna lekkość. Tak mi się to czytało, jakby było o rzyci raczej niż o życiu. Najlżejsze wydały mi się wzajemne związki, odpowiedzialność przed druga osobą, wierność nawet i zwyczajna przyzwoitość w traktowaniu drugiej połówki. Dla mnie, tak prywatnie, te sprawy lekkie nie są. Mają ciężar gatunkowy i znaczeniowy, ale w tym ciężarze tkwi wielka radość, ważność i znośność właśnie.
Promiň, Milane, nelíbilo se mi to.
Normalnie tak się nie czuję. Podoba mi się to, co mi się podoba i nie mam problemów z wyrażaniem swoich opinii. A teraz, przez tego Kunderę - zakłopotanie. Widzę te wszystkie achy i ochy. Wiem, nie widzi się dźwięków, ale tu są wyraźnie dostrzegalne w Waszych opiniach. Wielu z Was chwali, jak mądrze Kundera napisał o życiu. A ja... No, nie acham. Może nie zrozumiałam. Może...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-05
2024-03-26
2024-03-26
2024-03-26
2024-03-26
2024-03-26
2024-03-26
2024-03-26
2024-03-26
2024-03-26
2024-03-26
Cieszę się, że swoją przygodę z prozą Jakuba Małeckiego rozpoczęłam od rewelacyjnego "Dygotu", a nie od tej książki, bo gdyby tak było, chyba nie miałabym wielkiej ochoty na poznanie innych tytułów jego autorstwa. Nie, żeby "Święto ognia" było pozycją słabą. Jest... no, niezła, ale do "Dygotu" w ogóle się nie umywa. Owszem, jest ciekawie i mądrze o uczuciach, o nadziejach, pragnieniach i ich spełnianiu, o walce o swoje marzenia i umiejętności godzenia się z tym, co niemożliwe, o akceptowaniu swoich ograniczeń i czerpaniu radości z życia pomimo ich istnienia, o przebaczaniu. Ale w "Dygocie" był taki... taki jakiś ogromny, przebogaty pejzaż ludzkiego żywota, taka historia z długiego czasu i różnych istnień, że czyniło to powieść bardzo głęboką i w jakiś sposób obfitą. Przy nim "Święto ognia" jawi mi się jako historia bardzo kameralna i pomimo wspomnianych wartości i tematów dosyć nieskomplikowana. Nadmienię, że obejrzałam też film nakręcony według tej książki - wydał mi się jeszcze prostszy, jakiś taki spłycony wobec literackiego pierwowzoru, a jego największą zaletą była rozbudowana w porównaniu z książką postać pani Józefiny.
Będę kontynuować "znajomość" z Małeckim i mam nadzieję, że czekają na mnie powieści, które poruszą mnie tak jak "Dygot", nie nastąpią zaś żadne więcej święta ognia.
Cieszę się, że swoją przygodę z prozą Jakuba Małeckiego rozpoczęłam od rewelacyjnego "Dygotu", a nie od tej książki, bo gdyby tak było, chyba nie miałabym wielkiej ochoty na poznanie innych tytułów jego autorstwa. Nie, żeby "Święto ognia" było pozycją słabą. Jest... no, niezła, ale do "Dygotu" w ogóle się nie umywa. Owszem, jest ciekawie i mądrze o uczuciach, o nadziejach,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-26
2024-03-26
2024-03-26
2024-02-14
Oooo, co za niespodzianka. Sięgnęłam po tę książkę bez większego przekonania, szukając po prostu czegoś nowego w literaturze grozy, i nie żałuję. Bardzo dobra historia, bez przeładowania treści nadmiarem niesamowitości. Autor unika prób zastraszenia czytelnika nagłymi okropnościami, świadom zapewne, że literatura nie ma i mieć nie może swego odpowiednika kinowych jump scare'ów. Zamiast tego Karika pozwala opowieści rozwijać się powoli i nabierać coraz bardziej niepokojącego charakteru. Sposobem snucia historii książka skojarzyła mi się z bardzo przeze mnie lubianymi powieściami Stefana Dardy: dzieje się coś niezwykłego, niepokojącego, coraz bardziej niesamowitego, a bohaterowie starają się racjonalnie prześledzić wydarzenia, zadziałać, coś wyjaśnić, a nie jedynie kulą się w kącie i pozwalają, by nadal ich straszyło. Jedyne, co trochę mnie rozczarowało, to nazbyt metafizyczne, takie "odjechane" zakończenie. Z bardzo ciekawej akcji powieść nagle skręciła w stronę rozważań wtedy właśnie, gdy czytelnik oczekiwał niecierpliwie jakiegoś bum! na koniec. Troszkę jak w "Robocie" Wiśniewskiego-Snerga, który zawsze w pewnej chwili staje się dla mnie lekturą męczącą, choć wcześniej podnosi mi tętno.
Ale może mi się po prostu za dużo kojarzy...
Oooo, co za niespodzianka. Sięgnęłam po tę książkę bez większego przekonania, szukając po prostu czegoś nowego w literaturze grozy, i nie żałuję. Bardzo dobra historia, bez przeładowania treści nadmiarem niesamowitości. Autor unika prób zastraszenia czytelnika nagłymi okropnościami, świadom zapewne, że literatura nie ma i mieć nie może swego odpowiednika kinowych jump...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-14
Lubiłam, no lubiłam czytać (słuchać) książki z cyklu Lipowo, choć za każdym razem oznaczało to konieczność znoszenia przez mnie zamiłowania autorki do rzadkich, często dziwacznych i nieraz paskudnych imion, oraz obecności serdecznie znienawidzonej przeze mnie Marii Podgórskiej, którą uważam za obrzydliwie fałszywą, wścibską i obłudnie wszystkim słodzącą (dosłownie i w przenośni) babę. Lubiłam nawet pomimo tego, że Puzyńska nie jest wielką mistrzynią stylu ani języka, zbyt wiele razy powtarza to, co oczywiste, jakby podejrzewała swych czytelników o sklerozę lub umysłowe ograniczenie, oraz nieco zbyt wyraźnie wzoruje się na Camilli Lackberg, doświadczając swych głównych bohaterów, scalających cały cykl, wszelakimi dopustami bożymi, z tomu na tom coraz bardziej wymyślnymi i niewiarygodnymi. A jednak lubiłam, bo na tyle umiejętnie nakreśliła właśnie tych bohaterów, że naprawdę ich polubiłam. Kamil Podgórski, Emilia Strzałkowska i Klementyna Kopp - ta trójka przyciągała mnie stale na nowo do Lipowa. Ale teraz myślę, że lepiej będzie dla całego cyklu, jeśli raz na zawsze autorka pozostawi Lipowo i okolice w spokoju. W ostatnim tomie po prostu przesadziła. Już wcześniej trudno mi było pogodzić się ze śmiercią Emilii, a teraz jeszcze Podgórski. I to w jaki sposób, Pani Katarzyno, no bez przesady. Czekam jeszcze tylko, żeby ktoś kogoś zabił siłą woli albo samym spojrzeniem. Na placu boju pozostała już tylko Klementyna, prawdopodobnie z nią wiązałby się ewentualny spin-off, który autorka zdaje się zapowiadać w podziękowaniach. Ale Klementyna jest bez odznaki, już nie w policji, przeszła na emeryturę i zajmuje się wnukiem, przy którym uczy się odnajdywać w sobie całkiem nowe uczucia - i cudownie, i zostawmy ją tam, niechże Pani przynajmniej tego nie psuje! Zabiła Pani dwoje fajnych bohaterów, proszę na tym poprzestać. Proszę sobie iść mordować gdzie indziej.
Lubiłam, no lubiłam czytać (słuchać) książki z cyklu Lipowo, choć za każdym razem oznaczało to konieczność znoszenia przez mnie zamiłowania autorki do rzadkich, często dziwacznych i nieraz paskudnych imion, oraz obecności serdecznie znienawidzonej przeze mnie Marii Podgórskiej, którą uważam za obrzydliwie fałszywą, wścibską i obłudnie wszystkim słodzącą (dosłownie i w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-14
Reportaż przerażający i doskonały. Trudno się oderwać, a zarazem już nie chce się więcej słyszeć o tych okropnościach. Chyba jeszcze nigdy żadna książka nie doprowadziła mnie w trakcie lektury tyle razu do płaczu.
Reportaż przerażający i doskonały. Trudno się oderwać, a zarazem już nie chce się więcej słyszeć o tych okropnościach. Chyba jeszcze nigdy żadna książka nie doprowadziła mnie w trakcie lektury tyle razu do płaczu.
Pokaż mimo to
Jakoś do mnie nie dotarła, może to nie był dobry czas na podobną lekturę. Cały czas męczyło mnie przekonanie, że ta książka po prostu doskonale udaje to, czym wcale nie jest: głęboką i mądrą opowieść o życiu. Autor spryciarz domieszał do tego sporo starych słowiańskich legend i zabobonów, żeby miłośnicy horrorów uwierzyli, że i oni znajdą tu coś dla siebie, całość okrasił niezbyt odkrywczą filozofią i paroma obrzydliwie okrutnymi momentami (np. scena zabicia koguta). I tak się to wszystko kołacze w tej opowieści - te dusze, ten niesympatyczny Piotr, cała ta mądrość... Nie chwyciło. Może jakaś głupia jestem.
Jakoś do mnie nie dotarła, może to nie był dobry czas na podobną lekturę. Cały czas męczyło mnie przekonanie, że ta książka po prostu doskonale udaje to, czym wcale nie jest: głęboką i mądrą opowieść o życiu. Autor spryciarz domieszał do tego sporo starych słowiańskich legend i zabobonów, żeby miłośnicy horrorów uwierzyli, że i oni znajdą tu coś dla siebie, całość okrasił...
więcej Pokaż mimo to