-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2020-08-04
2020-08-30
Rzecz dzieje się na Białorusi. Ałła jest początkującą pięćdziesięcioletnią pisarką, która szuka spokojnego miejsca, by dać upust swojej pisarskiej pasji. Idealnym do tego miejscem wydaje się być tak zwana Budka, dawny dom kolejarski, położony gdzieś na białoruskiej prowincji. Początkową ciszę i spokój tego miejsca mącą znalezione tuż przy torach zwłoki idealnie przeciętego na pół kota. Nie, pociąg nie mógł go przejechać... Po jakimś czasie w podobnych okolicznościach ginie przyjaciółka Ałły. I tak oto rozpoczyna się pewna zagmatwana historia...
Pozorna sielskość i wprowadzenie w fabułę sugerują czytelnikowi, że będzie to typowa powieść obyczajowa, taka lekka powieściucha do poduchy. Nic bardziej mylnego. Kolejne rozdziały przeinaczają tę książkę w thriller z elementami sci-fi, z ludowymi wierzeniami, symbolizmem i surrealistyczną scenografią w tle. Pojawiają się obcy, zwani Antygomami, pojawia się gadający kot, słońce wędruje po niebie innymi ścieżkami, możliwe są czasoprzestrzenne skoki i nawet Śmierć przywdziewa tu namacalną postać spacerując wokół Budki.
Powiecie teraz być może, że ten gatunkowy miks, z tak dziwną otoczką fabularną, nie może być przecież "dobrą" lekturą. I znów Wam mówię - nic bardziej mylnego. Całe piękno tej książki polega na jej zagadkowości i ukrytych znaczeniach. Fabuła tak naprawdę jest tu tylko oświetlonym słońcem słupem, a dopiero w jego cieniu szukać trzeba prawdziwej esencji tej książki. Nic tu nie można brać dosłownie, bo "Bodaj Budka" jest niekończącą się alegorią, pozostawiającą czytelnikowi spore pole do popisu w trakcie interpretacji praktycznie każdego rozdziału. I tylko jedno jest tu pewne i jednoznaczne (przynajmniej dla mnie) - że utrata naszej własnej tożsamości, zapominanie o języku, zaniedbanie tradycji i przydeptywanie narodowych korzeni budzi czające się gdzieś wokół zło. Autorka jednocześnie zwraca uwagę na siłę narodowej tożsamości i wagę oraz moc rodzimej kultury; czuć kontekst polityczny i słychać echo swoistego regionalnego nacjonalizmu. Czy dotyczy to tylko Białorusi? Oj, zdaje się, że nie tylko...
Zakończenie książki jest bodaj najsłabszym jej punktem i budzi we mnie mieszane uczucia. Całość jednak - od stylu narracji poprzez dobry warsztat pisarski, na nietuzinkowej fabule kończąc - zdecydowanie zasługuje na wysoką ocenę. Trudno mi będzie o tej książce kiedykolwiek zapomnieć.
Rzecz dzieje się na Białorusi. Ałła jest początkującą pięćdziesięcioletnią pisarką, która szuka spokojnego miejsca, by dać upust swojej pisarskiej pasji. Idealnym do tego miejscem wydaje się być tak zwana Budka, dawny dom kolejarski, położony gdzieś na białoruskiej prowincji. Początkową ciszę i spokój tego miejsca mącą znalezione tuż przy torach zwłoki idealnie przeciętego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-08-17
"Dziewiąty koszmar" to piąta część z serii Wojownicy Nocy; wszystkie części są ze sobą luźno powiązane i można je czytać w dowolnej kolejności. Książka zaczyna się dość interesująco - pokoje w hotelu Griffin House nagle zmieniają wygląd, stają się miejscem przerażających zbrodni, a zameldowanych w nich gości hotelowych nawiedza makabryczny klaun. Z czasem staje się jasne, że wszystkie te wydarzenia łączy postać niejakiego brata Albrechta, mnicha jakieś 800 lat temu ukaranego obcięciem kończyn za cudzołóstwo. A teraz nadchodzi czas zemsty Albrechta, który ze świata snów do świata jawy próbuje przenieść swój Wędrowny Cyrk i Gabinet Osobliwości. Zapobiec temu może jedynie grupa wybrańców zwana Wojownikami Nocy...
Te pierwsze kilkadziesiąt stron zapowiadało nawet fajną lekturę. Dziwne wydarzenia w hotelu, sny pomieszane z rzeczywistością, niezły pomysł z wśniewaniem zbrodni w ściany hotelowych pokoi - wszystko to dość intrygujące, ciekawe i zapowiadające okraszoną dreszczykiem lekturę. No ale dobre szybko się skończyło, gdy główni bohaterowie dowiedzieli się o swoich tajemnych mocach i o swoim przeznaczeniu. Kiedy doszły tu jeszcze ich dziwaczne imiona i jeszcze dziwaczniejsze stroje, trochę ta trwająca jakieś sto kolejnych stron rekrutacja Wojowników zaczęła mnie nużyć. Dalej temat był już do przewidzenia - że grupa naszych wybrańców wreszcie zbierze siły i stanie do walki w ostatecznej bitwie o losy świata. No i się oczywiście nie myliłem (ale zawiodłem strasznie!), gdy faktycznie ta grupka amatorów zaczęła wtykać kij w senne mrowisko brata Albrechta.
Dalej to niestety są już tu tylko bujdy na resorach, z wiadomym, oczywiście szczęśliwym zakończeniem, kiepską narracją, bez polotu i refleksyjnej głębi. Nudny, absolutnie niczym nie przerażający niby-horror, straszny chyba tylko dla ponadprzeciętnie strachliwych nastolatków z ponadprzeciętnie bujną wyobraźnią. Wojownicy Nocy - czyli Drużyna A na sterydach marki sci-fi. Albo Avengersi, którzy, zasypiając, z życiowych przeciętniaków zmieniają się w nieustraszonych łowców klaunów. Oj słabo mi się w tej książce cokolwiek kleiło. Mdli bohaterowie, naciągana fabuła, słabe dialogi, i to zakończenie wołające o pomstę do nieba. Oto książka, która na pewno nie będzie mi się śnić po nocach.
"Dziewiąty koszmar" to piąta część z serii Wojownicy Nocy; wszystkie części są ze sobą luźno powiązane i można je czytać w dowolnej kolejności. Książka zaczyna się dość interesująco - pokoje w hotelu Griffin House nagle zmieniają wygląd, stają się miejscem przerażających zbrodni, a zameldowanych w nich gości hotelowych nawiedza makabryczny klaun. Z czasem staje się jasne,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-09-24
Na świecie wybucha dziwna epidemia - tajemnicza gorączka zabija bardzo wielu mężczyzn i prawie wszystkie kobiety i dzieci. Próby odrodzenia ludzkiej cywilizacji w niemal stu procentach kończą się tak samo - cud narodzin przeistacza się w pustkę śmierci, i to podwójnie, bo prawie zawsze wraz z noworodkiem umiera też jego matka. Przez wyludniony kraj wędrujemy tuż za plecami pewnej akuszerki, która w realiach nowego świata, zdominowanego przez resztki męskiej populacji, ma zamiar przetrwać i spróbować ocalić ludzki gatunek...
Oto mroczna i brutalna narracyjnie powieść postapo, będąca przede wszystkim obrazem świata, w którym kobieta zostaje sprowadzona do roli przedmiotu, często towaru (i to jakże deficytowego!). Główną osią fabuły jest pamiętnik głównej bohaterki oraz jej dzieje opisane w trzeciej osobie. Ponadto autorka zamieściła tu kilka pobocznych historii, by można było spojrzeć na opanowany epidemią świat z szerszej perspektywy. I jak on wygląda? Rządzą mężczyźni, jako ci silniejsi i twardsi, a kobiety są tylko narzędziem, traktowanym przedmiotowo i brutalnie, zwłaszcza w kwestiach szeroko pojętej seksualności.
No właśnie, wszechobecny seks. Pełno o nim w tej książce. Jako facetowi niezbyt “miło” czytało mi się o mężczyznach-samcach, mających za życiowy cel zaspokojenie swoich seksualnych żądzy. Po co te ciągłe paplanie o prymitywnie postrzeganym seksie? Czemu zaraz wyuzdane orgie? Skąd i po co tak zwane roje? Czyżby mężczyzna w obliczu globalnej katastrofy był w stanie myśleć jedynie w kategoriach siły, swojej fizycznej wyższości i z testosteronem w tle? Dobra, zostawmy ten temat.
Ogólnie “Księga bezimiennej akuszerki” jest ok. Pisana w nostalgicznym tonie, nastawiona na wewnętrzne przeżycia bohaterów, pokazuje ich słabości i lęki, uświadamiając jednocześnie czytelnikowi, że w obliczu globalnego kryzysu instynkt przetrwania może zmienić ludzi w zwierzęta, przydzielając im zamiennie role myśliwego i zwierzyny łownej. Sporo tu mocnych scen, sporo krwi, sporo drastycznych opisów i sytuacji, które u wrażliwych czytelników mogą wywołać przestrach i niedowierzanie. Książka dobra, ale nie przełomowa. Swoją subiektywną ocenę muszę jej obniżyć ze względu na fabularną ubogość i praktycznie nigdy niczym nie zaskakującą akcję. Przeczytałem i chyba szybko zapomnę.
Na świecie wybucha dziwna epidemia - tajemnicza gorączka zabija bardzo wielu mężczyzn i prawie wszystkie kobiety i dzieci. Próby odrodzenia ludzkiej cywilizacji w niemal stu procentach kończą się tak samo - cud narodzin przeistacza się w pustkę śmierci, i to podwójnie, bo prawie zawsze wraz z noworodkiem umiera też jego matka. Przez wyludniony kraj wędrujemy tuż za plecami...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-11-08
W okolicach Drawska Pomorskiego dochodzi do makabrycznej zbrodni - głowa przybita do drzewa, w oko wbita symboliczna włócznia, ciało wyrzucone do rzeki. Zdaje się, że narzędziem zbrodni była replika średniowiecznego topora. Gdy w kotle zagadek pojawiają się dodatkowo pogańskie symbole, słowiańskie wierzenia, tajemniczy obraz sprzed prawie trzystu lat, równie tajemniczy skarb oraz grupka nowych osiedleńców nazywająca siebie rodzimowiercami, trop niewątpliwie wskazuje na morderstwo rytualne. Dlaczego jednak jego ofiarą pada lokalny dentysta? Do rozwikłania zagadki przymierza się prokurator Wanda Just i podkomisarz Piotr Dereń, znajomi sprzed lat, których ścieżki kariery zawodowej i prywatnego życia po raz kolejny będą miały okazję się skrzyżować.
Kryminały, wiadomo, rządzą się swoimi stałymi prawami - mamy zbrodnię, mamy parę śledczych, wstępne ustalenia, podejrzanych, przesłuchania, fałszywe tropy, motywy i ogólnie śledztwo, jak po nitce do kłębka prowadzące wreszcie do ustalenia sprawcy. W "Rytuale" jest oczywiście podobnie, ale cały sekret dobrego kryminału polega na tym, by wszystkie elementy układanki podać czytelnikowi w sposób, który go zainteresuje i wciągnie w fabułę. Tutaj autorka zrobiła to świetnie, łącząc małomiasteczkowy klimat, lokalne układy i słowiańskie wierzenia w jedną spójną historię pewnego morderstwa. Całość została przepleciona wątkami z początków osiemnastego wieku, rozsnuwając tym samym aurę tajemniczości nad powieścią i nadając jej fabularnych rumieńców. Autorka bardzo zgrabnie wplotła tu również regionalną historię okolic Drawska Pomorskiego. Miałem kiedyś okazję przebywać w tych rejonach, więc tym bardziej czytało mi się te ciekawostki z nieco mocniej bijącym sercem.
"Rytuał" jest powieścią dobrą. Akcja nie pędzi w jakimś szalonym tempie, jest raczej spokojna i prowadzona metodycznie, bez jakichś nagłych zwrotów, wywracających wszystko do góry nogami, ale i też bez cienia nudy. Czyta się lekko i przyjemnie, a jedyne zastrzeżenie mam do samego zakończenia, kiedy to nagle, przez jeden błahy szczegół poznajemy sprawcę morderstwa. Rach-ciach i po sprawie, zagadka rozwiązana, zabójca złapany, wszystko jasne, kurtyna opada, do widzenia. No nie tego się spodziewałem. Mimo wszystko książka mi się podoba i na pewno sięgnę po drugi tom.
W okolicach Drawska Pomorskiego dochodzi do makabrycznej zbrodni - głowa przybita do drzewa, w oko wbita symboliczna włócznia, ciało wyrzucone do rzeki. Zdaje się, że narzędziem zbrodni była replika średniowiecznego topora. Gdy w kotle zagadek pojawiają się dodatkowo pogańskie symbole, słowiańskie wierzenia, tajemniczy obraz sprzed prawie trzystu lat, równie tajemniczy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-25
W Bytomiu policja znajduje powieszone ciało mężczyzny - nagiego od pasa w dół. Zdaje się, że jego śmierć mogła być niezamierzonym samobójstwem w efekcie perwersyjnego aktu autoerotycznego. Ale żona mężczyzny również nie żyje. Czy doszło tu jednak do podwójnego morderstwa? A może morderstwa i samobójstwa? Wkrótce policja znajduje kolejne ofiary... Sprawą wyjaśnienia zagadki zajmuje się podkomisarz Helga Sawicka, a pomaga jej doktor Witek Weiner, ekspert od dewiacji seksualnych.
"Parafil" to kryminał moim zdaniem dość średni pod każdym względem. Fabularnie jest w miarę ok, czytelnik do końca nie wie "kto zabił", ale śledztwo prowadzone jest trochę chaotycznie i płynące zbyt spokojnym nurtem, bez jakichś szczególnie zaskakujących zwrotów akcji, pozbawiając tym samym czytelnika głębszych emocji i efektu wow. Być może jestem mało empatyczny, ale żadna z mocniejszych scen w tej książce ani na chwilę nie zmroziła mi krwi w żyłach. A główni bohaterowie? Rozumiem, że każdy z nich ma prywatne życie, prywatne problemy i konkretne charaktery, ale uważam, że w tym kontekście autor nieco przekolorował. Że podkomisarz Sawicka mieszka w zapuszczonym mieszkaniu, pije i mało co wie o swoim synu, to jeszcze można przeboleć, ale policyjny konsultant, doktor i ekspert od dewiacji seksualnych w jednym, Witek Weiner, biorący narkotyki, odwiedzający kluby dla swingersów i obarczony oskarżeniami o molestowanie seksualne swojej studentki, to już lekka przesada. Takim prywatno-życiowym ubarwieniem, próbując nadać mu tła i realności, autor z głównego bohatera zrobił w moim odczuciu byle łapciucha (w dodatku nieuczesanego i z potarganą brodą), którego w ogólnym rozrachunku ledwie co nazwać mogę profesjonalistą w swoim fachu.
Na plus zaliczam "Parafilowi" możliwość poznania od strony merytorycznej kilku zagadnień z zakresu dewiacji seksualnych. Przyznaję - temat dotychczas mało mi znany, ale jakże ciekawy i na pewno warty bliższego poznania (choć niekoniecznie poprzez prywatne praktyki :))
Jak na debiut literacki "Parafil" mimo wszystko nie wygląda tragicznie. Bez rewelacji, z widocznym naśladownictwem innych autorów w kwestii kreacji bohaterów i z kilkoma grudami piachu w trybach narracyjnej machiny, ale liczę, że w kolejnej części, "Zwrotniku", machina ta zadziała nieco lepiej.
P.S. Dziękuję Wydawnictwu Znak za egzemplarz z autografem autora :)
W Bytomiu policja znajduje powieszone ciało mężczyzny - nagiego od pasa w dół. Zdaje się, że jego śmierć mogła być niezamierzonym samobójstwem w efekcie perwersyjnego aktu autoerotycznego. Ale żona mężczyzny również nie żyje. Czy doszło tu jednak do podwójnego morderstwa? A może morderstwa i samobójstwa? Wkrótce policja znajduje kolejne ofiary... Sprawą wyjaśnienia zagadki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-11-21
Jedno z największych muzeów świata - znajdujące się w Madrycie Muzeum Narodowe Prado - z okazji dwusetlecia swojego powstania organizuje Międzynarodowy Konkurs Kopistyczny. Weźmie w nim udział sześć osób, które prócz zaproszenia do konkursu otrzymuje również zaproszenie na tajemniczy spektakl operowy, który odbędzie się w jednej z wynajętych sal Muzeum Prado. Już w pierwszych dniach konkursu zaczynają się dziać dziwne rzeczy - w makabrycznych okolicznościach ginie dyrektor Muzeum, płótno jednego z kopistów zostaje zniszczone, a w szybie windy odnalezione zostaje ciało jednego ze strażników. W szpony śmierci trafiają również sami kopiści - każda z kolejnych zbrodni zdaje się odzwierciedlać kopiowany obraz. W centrum wydarzeń staje Judith, jedna z kopistek, oraz niejaki Guillermo, obdarzony niezwykłą umiejętnością odczytywania symboli. To właśnie na barkach tej dwójki spocznie próba wyjaśnienia krwawej tajemnicy otaczającej Prado...
Prolog książki sugeruje, że będziemy mieć do czynienia ze wskrzeszeniem i kontynuacją pewnych makabrycznych wydarzeń sprzed lat. Inkwizytor, tajne stowarzyszenie, rytuał Spekulacji, ale przede wszystkim wielcy artyści i ich dzieła, a konkretnie ukryty symbolizm tych dzieł - oto mieszanka, która po raz kolejny zatrzęsie fundamentami Prado. My, jako czytelnicy, staniemy u boku Judith i Guillerma, z każdą stroną coraz bardziej zagłębiając się w tajemniczy świat sztuki, która tylko na pierwszy rzut oka jest tym, czym się wydaje. Autor zabiera nas w niezwykłą podróż po świecie artystycznej symboliki, która jest bodaj najciekawszym aspektem powieści. Odczytywanie faktycznych znaczeń obrazów wielkich mistrzów jest tu nie lada gratką dla czytelnika, zwłaszcza gdy obrazy te stają się krwawym zwierciadłem poczynań seryjnego mordercy.
Chcąc nie chcąc zostajemy wciągnięci w fabularny wir, z którego ciężko się uwolnić. Z każdą stroną atmosfera książki gęstnieje, odkrywając kolejne elementy układanki. W tej fazie "Muzeum luster" śmiało można nazwać powieścią, którą nie tak łatwo da się odstawić na półkę; po prostu chce się ją czytać, czytać, czytać... W tym miejscu warto zaznaczyć, że narracyjnie wszystko wygląda tu bardzo przyzwoicie - bez zbędnych opisów, bez rozciągania zbędnych wątków, z nieprzesadzonymi dialogami; no wiecie, dobry styl, lekkie pióro itd.
Niestety i ta beczka miodu ma w sobie łyżkę dziegciu, którą odkrywamy zaraz po tym, gdy tajemnica symbolicznych morderstw zostaje rozwikłana. Dzieje się to (oczywiście) pod sam koniec powieści i to właśnie ta część książki jawi mi się jako po prostu słaba i niestety mało interesująca, tracąc nagle swoją fabularną atrakcyjność - jak piana tocząca się po szyjce butelki po świeżo eksplodującym szampanie. Magiczny czar pryska. Odbiór powieści psuje też kilka odstających od realizmu niekonsekwencji, jak choćby to, z jaką łatwością osoba postronna może się dostać do wnętrza jednego z największych muzeów świata; wiem na pewno, że jest to po prostu niemożliwe. Jako były pracownik jednego z polskich muzeów narodowych w książce Luisa Montero Manglano znalazłem takich abstrakcyjnych dziwolągów nieco więcej (a choćby jeszcze ten, gdy dwójka głównych bohaterów pozostaje sam na sam z drogocenną rzeźbą w podziemiach Prado).
Ogólnie "Muzeum luster" oceniam na czwórkę z małym plusem. Warto tę książkę przeczytać, warto ją mieć w swojej kolekcji, ale żeby było o czym opowiadać wnukom, to raczej nie.
Jedno z największych muzeów świata - znajdujące się w Madrycie Muzeum Narodowe Prado - z okazji dwusetlecia swojego powstania organizuje Międzynarodowy Konkurs Kopistyczny. Weźmie w nim udział sześć osób, które prócz zaproszenia do konkursu otrzymuje również zaproszenie na tajemniczy spektakl operowy, który odbędzie się w jednej z wynajętych sal Muzeum Prado. Już w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-13
Pewnego dnia syn wróżbiarki, Zachary Ezra Rawlins, znajduje w bibliotece tajemniczą książkę. Jej historia w bibliotecznym indeksie jest mglista i niepełna, ale Zachary wie, że powinien ją przeczytać. Na którejś ze stron Zachary natrafia na opis chłopca, który stojąc przed namalowanymi na ścianie drzwiami zastanawia się, czy powinien je otworzyć. Z niedowierzaniem i przerażeniem Zachary uświadamia sobie, że ten fragment jota w jotę przypomina zdarzenie z jego przeszłości, gdy to właśnie on stał przed takimi samymi drzwiami. Jak to możliwe, skoro książka powstała wiele lat przed jego narodzinami? Gdy któregoś dnia na drodze Zachary`ego pojawiają się kolejne tajemnicze drzwi, wie, że tym razem nadszedł właściwy czas, by je otworzyć...
I tak oto rodzi się opowieść, która zabiera nas, czytelników, do podziemnego świata, pełnego tuneli i mrocznych pomieszczeń, w których królują książki, a snute w nich opowieści krążą po bezlicznych korytarzach. Tu czas nie ma znaczenia; przeszłość, przyszłość i teraźniejszość mieszają się ze sobą, tworząc iluzoryczną przystań nad tytułowym Bezgwiezdnym Morzem.
Czym ta książka właściwie jest? Baśnią o Morzu? Biografią Zachary`ego? Romansem o Czasie i Fortunie? Opowieścią o opowieści? Ogromnie zagmatwana, tworząca swoisty literacki labirynt, w którym nie można się nie zgubić. Oto wieczna zabawa z czasem i przestrzenią, żonglowanie wydarzeniami, z oswajaniem życia i śmierci w tle. A nad tym wszystkim bzyczące pszczoły, rozrzucone tu i ówdzie papierowe gwiazdy i drzewa z kluczami zamiast liści (skąd wiesz, czy któryś z nich nie pasuje właśnie do Twoich drzwi?). I nigdy nie wiadomo, co nas czeka na kolejnej stronie, za kolejnymi drzwiami, gdzie żywi umierają lub giną, a martwi ożywają, odnajdują się, krocząc wciąż dalej i dalej po ścieżkach nigdy niekończącej się opowieści, która żyje, dopóki ktoś ją opowiada.
Piękna książka, prowadzona w spokojnej i nostalgicznej narracji; książka, którą chce się czytać a choćby tylko dla samego czytania. Bo tu nie o to chodzi, by uważnie śledzić fabułę i podążać za biegiem wydarzeń aż do nieuchronnego finału, ale o to, by obcować z pięknem opowieści, pięknem literatury, zatracić się gdzieś pomiędzy rzeczywistością a fikcją literacką, stać się samemu sobie sterem, żeglarzem, okrętem na gęstych miodowych wodach Bezgwiezdnego Morza.
Pomyślnych wiatrów!
Pewnego dnia syn wróżbiarki, Zachary Ezra Rawlins, znajduje w bibliotece tajemniczą książkę. Jej historia w bibliotecznym indeksie jest mglista i niepełna, ale Zachary wie, że powinien ją przeczytać. Na którejś ze stron Zachary natrafia na opis chłopca, który stojąc przed namalowanymi na ścianie drzwiami zastanawia się, czy powinien je otworzyć. Z niedowierzaniem i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-10-31
Meksyk jest krajem, w którym w bieżącym roku ofiarami zabójstw stało się dziennie średnio 97 osób. Zdecydowana większość tych morderstw to efekt działania karteli narkotykowych.
"Amerykański brud" jest historią fikcyjną. Głównej bohaterce powieści przyszło żyć właśnie na terenie Meksyku i osobiście odczuć śmiertelną, bezwzględną i bezkarną siłę jednego z takich karteli. Lydia Quixano Perez jest szczęśliwą żoną i matką, prowadzi księgarnię w Acapulco, ma ośmioletniego syna Lucę i męża Sebastiana, dziennikarza piszącego artykuły o działalności gangów narkotykowych. Mimo wyczuwalnego wokół zagrożenia życie Lydii kręci się w granicach względnej normalności. Któregoś dnia w jej księgarni pojawia się Javier, z którym Lydia bardzo szybko znajduje wspólny język i wiąże nić porozumienia, zmieniającą ich początkowo przelotną znajomość w prawdziwą przyjaźń. Świat Lydii zawala się nagle jak mury Jerycha, gdy odkrywa, że główny "bohater" najnowszego artykułu jej męża, bezwzględny szef narkotykowego kartelu zwany La Lechuza, to nie kto inny jak jej przyjaciel Javier. Początkowy spokój po publikacji artykułu to złudna cisza przed burzą. Któregoś dnia przyjęcie rodzinne przed domem Lydii kończy się krwawą masakrą - na zlecenie La Lechuzy od gangsterskich kul ginie szesnaścioro członków jej rodziny, w tym mąż i matka. Lydii i jej synowi udaje się przeżyć, ale jedyną szansą na ich ocalenie jest natychmiastowa ucieczka z Meksyku do Stanów Zjednoczonych...
Jeanine Cummins jest mieszkanką USA, "Amerykański brud" pisała przez cztery lata; odbywała w tym czasie podróże do Meksyku, studiowała publikacje na temat nielegalnych migrantów, studiowała statystyki narkotykowej przestępczości w Meksyku i rozmawiała z wieloma ludźmi mającymi cokolwiek wspólnego z nigdy do końca przez nikogo niepoznanym (pół)światkiem migracyjnym. Zebrane informacje oraz osobiste doświadczenia autorki zaowocowały powstaniem książki chyba jedynej w swoim rodzaju. Fabularny realizm powala, zagrożenie i strach czuć na każdej stronie; stonowana, nostalgiczna, w żadnym miejscu nieprzesadzona, płynąca prosto z serca narracja pozwala wczuć się w rolę śmiertelnie przerażonej matki, której jedynym celem jest uratować życie swoje i przede wszystkim życie swojego syna.
Ta książka to opis trwającej ponad 50 dni wyniszczającej fizycznie i psychicznie ucieczki, ponad 2600 mil usłanych strachem, śmiercią i cierpieniem. Ta książka otwiera oczy i otwiera serca, by spojrzeć na problem migrantów właśnie sercem i ujrzeć w nich doświadczonych ogromną krzywdą ludzi, a nie przyczajonych na granicy bezrobotnych brudasów.
Otwórzcie oczy.
Meksyk jest krajem, w którym w bieżącym roku ofiarami zabójstw stało się dziennie średnio 97 osób. Zdecydowana większość tych morderstw to efekt działania karteli narkotykowych.
"Amerykański brud" jest historią fikcyjną. Głównej bohaterce powieści przyszło żyć właśnie na terenie Meksyku i osobiście odczuć śmiertelną, bezwzględną i bezkarną siłę jednego z takich karteli....
2020-10-09
Wikipedia definiuje psychiatrię jako “jedną z podstawowych specjalizacji medycznych, zajmującą się badaniem, zapobieganiem i leczeniem zaburzeń i chorób psychicznych”. W powszechnej opinii psychiatria nie jest dziedziną medycyny, która jest w stanie skutecznie pomóc człowiekowi; bardziej postrzega się ją jako metodę na chwilowe uspokojenie i wyciszenie pacjenta. Psychiatria to temat trudny, tajemniczy, niestety również wstydliwy i nie wywołujący żadnych pozytywnych skojarzeń.
Czym jednak psychiatria jest tak naprawdę, czym się zajmuje i jakie są efekty współczesnego leczenia psychiatrycznego? Próbę znalezienia odpowiedzi na te pytania podejmuje w swojej książce pani Ewa Pągowska. “Psychiatrzy. Sekrety polskich gabinetów” to książka-wywiad, złożona z piętnastu rozdziałów, z których każdy to rozmowa ze specjalistą w konkretnej dziedzinie psychiatrii. Depresja, lęk, schizofrenia, uzależnienia, zaburzenia osobowości, leczenie psychiatryczne u osób w różnym wieku - to tylko niektóre tematy podejmowane przez autorkę. Lektura tej książki pozwala czytelnikowi spojrzeć na psychiatrię z różnych perspektyw; nie jest ona oczywiście podręcznikiem do psychiatrii, bo opisy schorzeń są tu dość pobieżne, ale pozwala poznać, zrozumieć i wyodrębnić różne stany chorobowe i nie wrzucać wszystkich pacjentów do jednego worka z napisem “wariat”.
Każdy z rozmówców autorki obrazuje konkretne schorzenia psychiczne konkretnymi przykładami ze swojej zawodowej praktyki. Mimo że podtytuł książki sugeruje poznanie sekretów polskich gabinetów psychiatrycznych, nie znajdziecie tu pikantnej sensacji i nie wiadomo jak dramatycznych scen zza kulis polskiej psychiatrii; w żadnym momencie (na szczęście!) książka ta nie zaserwuje czytelnikowi plotkarskiego efektu wow. Po lekturze będziecie na pewno bogatsi w wiedzę i na pewno będziecie mieć więcej zrozumienia dla osób chorych psychicznie - jako tych, z których nie ma co się podśmiechiwać, jako tych, którzy cierpią, potrzebują pomocy i przede wszystkim zrozumienia.
Dla mnie książka ta była nietuzinkowym przeżyciem, wciągającym i ciekawym, ale jednocześnie smutnym. Bo mimo że wniosek po jej przeczytaniu nasuwa się jeden - że psychiatria powinna być (jest?) traktowana jako pomoc w radzeniu sobie z coraz bardziej stresującym dzisiejszym życiem, a nie jako przymus dla obłąkanych - to jednak łatkę kontrowersyjności, wstydliwości i braku skuteczności trudno będzie od tej specjalizacji medycznej odkleić.
Wikipedia definiuje psychiatrię jako “jedną z podstawowych specjalizacji medycznych, zajmującą się badaniem, zapobieganiem i leczeniem zaburzeń i chorób psychicznych”. W powszechnej opinii psychiatria nie jest dziedziną medycyny, która jest w stanie skutecznie pomóc człowiekowi; bardziej postrzega się ją jako metodę na chwilowe uspokojenie i wyciszenie pacjenta. Psychiatria...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-07
"Nowy wspaniały świat" jest książką, która powstała w roku 1931. Do dziś jest to powieść uważana przez wielu czytelników i krytyków za dzieło wybitne, ponadczasowe i zaliczane do klasyki gatunku fantasy. Właśnie dzięki tym powszechnym obiegowym opiniom książka ta trafiła w moje ręce i powiem od razu, prosto z mostu, że nie wiem, czym tu się zachwycać.
Aldous Huxley przedstawia wizję nowego świata ludzi, zniszczonego przez wojnę i odbudowanego według sztywnych reguł kastowych. Małżeństwa są zabronione, słowa "mama" i "tata" wywołują oburzenie, szeroko rozumiana kultura jest tylko historycznym niesmakiem tępionym na każdym kroku, a ludzie rodzą się w probówkach, programowani już na etapie zarodka, by w dorosłym życiu pełnić z góry określoną rolę. Nie ma mowy o wolności, nie ma mowy o własnych wyborach ani o tak przecież charakterystycznych dla ludzi cechach jak indywidualizm i różnorodność. Nowy świat jest maszyną, której trybikami są ludzie - traktujący się nawzajem przedmiotowo i absolutnie bez uczuć. A gdy komuś do głowy zaczynają przychodzić moralno-etyczno-filozoficzne głupoty, jest soma - narkotyk, lek i ogłupiacz w jednym.
Fabuła w tej książce jest praktycznie żadna; wszystkie wydarzenia stanowią jedynie tło pozwalające autorowi obiektywnie przedstawić wizję owego nowego wspaniałego świata. Czy wizja ta miała mieć charakter proroczy? Czy miała nas ostrzec przed rozwojem genetyki czy też może przygotować na to, co nieuchronne? Autor jest tu obiektywnym obserwatorem, ale wielu czytelników opisuje swoje poczytelnicze wrażenia często używając słowa "przerażająca". Czy mnie ta książka-wizja przeraziła? Absolutnie nie. Równie dobrze mógłbym się czuć "przerażony" czytając o powrocie dinozaurów, które będą nas prowadzać na sznurku. To po prostu czysta abstrakcja, tak moim zdaniem daleka od realizmu, że nie ma się ani czym przerażać, ani fascynować, ani tym bardziej zachwycać. Krótko mówiąc - nie wiem o co tyle szumu.
"Nowy wspaniały świat" jest książką, która powstała w roku 1931. Do dziś jest to powieść uważana przez wielu czytelników i krytyków za dzieło wybitne, ponadczasowe i zaliczane do klasyki gatunku fantasy. Właśnie dzięki tym powszechnym obiegowym opiniom książka ta trafiła w moje ręce i powiem od razu, prosto z mostu, że nie wiem, czym tu się zachwycać.
Aldous Huxley...
2020-06-28
Pierwszą książką Ahsana Ridhy Hassana, którą miałem przyjemność przeczytać, był "Zabobon". Zafascynowany stylem pisarskim i w ogóle całą tą książką, na kolejną powieść tego autora rzuciłem się jak Reksio na szynkę. Wybór z pewnych względów padł na wydanego trzy lata wcześniej "Trupojada i dziewczynę" i powiem Wam, że była to jedna z najdłużej przeze mnie czytanych historii. Oj długo mi szło to czytanie, długo... Że niby tyle stron? Że taka trudna? Nie, nic z tych rzeczy. "Trupojad i dziewczyna" to po prostu nudna opowieść, do której podchodziłem jak pies do jeża.
Główną bohaterką jest młodziutka Ariadna, która próbując ominąć szwendającego się po torze kartingowym czarnego kota, ulega poważnemu wypadkowi i zapada w śpiączkę. Budzi ją... czarny kot i oto nagle okazuje się, że Ariadna nie jest już pacjentką w krakowskim szpitalu, lecz tajemniczą Panią Klątwą, która w magiczno-baśniowym świecie musi (tylko nie wiadomo po co) rozwiązać parę mrocznych zagadek.
Początkowy realizm świata Ariadny alias Pani Klątwy zastąpiony został mrocznym fantasy, gdzie pojawiają się między innymi gadające koty, uzbrojone w szpady myszy, tytułowy Trupojad i gnieżdżące się w ludzkich mózgach robale. Autor nawiązuje do wielu znanych baśni, ale niech Wam ani przez chwilę nie przyjdzie do głowy czytać to dzieciom (!). Ze strony na stronę fabuła książki staje się coraz gęstsza. Nie myślcie jednak, że to zagęszczanie atmosfery oznacza coraz bardziej napiętą i absorbującą atmosferę. Wręcz przeciwnie! Jako czytelnik miałem wrażenie, że brnę w fabularnej smole, ociężały i coraz bardziej znużony. Niby próbujące się tu rozwinąć wątki prowadzą do jednego finału, coś tam autor próbuje zazębić, coś tam próbuje przekazać, czymś zaciekawić, może nawet zaskoczyć, ale niestety mimo że narracyjnie wszystko wygląda ok, fabuła leży. Ja nie czuję tu magicznej atmosfery, nie czuję klimatu fantasy, a nijacy bohaterowie (z bezpłciową, zagubioną Panią Klątwą na czele) jeszcze bardziej dołują temat.
Krótko: nie polecam.
Pierwszą książką Ahsana Ridhy Hassana, którą miałem przyjemność przeczytać, był "Zabobon". Zafascynowany stylem pisarskim i w ogóle całą tą książką, na kolejną powieść tego autora rzuciłem się jak Reksio na szynkę. Wybór z pewnych względów padł na wydanego trzy lata wcześniej "Trupojada i dziewczynę" i powiem Wam, że była to jedna z najdłużej przeze mnie czytanych historii....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-09-11
Warszawa, rok 1850. Doktor Bogumił Korzyński rozpoczyna właśnie pracę w Szpitalu im. Dzieciątka Jezus na oddziale chorób wewnętrznych. Ten głodny medycznej wiedzy lekarz nie jest typowym rzemieślnikiem w swoim fachu, z ojca na syna odbębniającym rutynowe zabiegi według rodzinnej lekarskiej tradycji; otwarty na nowinki medyczne, związane przede wszystkim z innowacyjną metodą znieczulania eterem, doktor Bogumił prze ku specjalizacji w dziedzinie ginekologii, zdając sobie jednak sprawę, że w ówczesnych czasach droga ta jest niezwykle kręta i wyboista...
"Doktor Bogumił" jest powieścią wielowątkową. Główną oś fabularną stanowi tutaj życie prywatne i zawodowe tytułowego bohatera; w tle autorka ukazała niewiarygodnie realistyczny obraz społeczny i mentalny dziewiętnastowiecznego świata medycznego, gdzie znieczulenie i higiena nie mają racji bytu, a o przynależności do hermetycznego kręgu lekarzy decyduje płeć, majątek i pozycja społeczna. To czasy, w których o losie chorych często decydują przypadek, przesąd, wierzenia i zabobony, a lekarze próbujący wprowadzić odstępstwa od tradycyjnych metod leczenia muszą się liczyć ze społecznym i zawodowym ostracyzmem. Gdzieś w tym wszystkim próbuje się odnaleźć Bogumił Korzyński, wyznający zasadę "primum non nocere", ale jednocześnie wciąż tkwiący po pas w swej niejasnej przeszłości, co rusz rzucającej mu kłody pod nogi. Pamiętajcie, że to czasy, w których podział klasowy społeczeństwa był bardzo wyraźny i znaczący, a etykieta określająca co komu i kiedy wypada, a co nie, często decydowała o karierze i osobisto-zawodowym sukcesie.
Główna powieść przerywana jest siedmioma krótkimi historiami o rzeczywiście kiedyś żyjących lekarzach, którzy próbowali wprowadzić pewne medyczne innowacje. Historie te kończą się różnie, ale płynie z nich jeden wspólny wniosek - że ówczesna medycyna nie szła w parze z postępem w innych dziedzinach nauki, a innowacyjni prekursorzy kończyli swój żywot tragicznie.
Summa summarum "Doktor Bogumił" jest powieścią bardzo dobrą. Fabuła ciekawa, zaskakująca i wciągająca, intrygi nieprzekombinowane, postacie wyraziste, dialogi dopracowane, niesamowity klimat wyczuwalny na każdej stronie. Trudno się tu doczepić do czegokolwiek. Brawa dla autorki, która widać, że książkę tę napisała z pasją i ponadprzeciętnym zaangażowaniem.
Warszawa, rok 1850. Doktor Bogumił Korzyński rozpoczyna właśnie pracę w Szpitalu im. Dzieciątka Jezus na oddziale chorób wewnętrznych. Ten głodny medycznej wiedzy lekarz nie jest typowym rzemieślnikiem w swoim fachu, z ojca na syna odbębniającym rutynowe zabiegi według rodzinnej lekarskiej tradycji; otwarty na nowinki medyczne, związane przede wszystkim z innowacyjną metodą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-26
14 kwietnia 1980 roku ukazał się pierwszy oficjalny album studyjny zespołu Iron Maiden. Prawdziwa historia tej megagwiazdy będącej prekursorem Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu rozpoczęła się jednak kilka lat wcześniej, gdy Steve Harris, zapalony fan West Ham United, porzucił plany sportowe i zamienił piłkę na gitarę basową. Historia Ironów ciągnie się więc nieprzerwanie od ponad czterdziestu lat, a jej próbę rzetelnego udokumentowania podjął Mick Wall w książce "Run To The Hills", będącej pierwszą oficjalną, autoryzowaną biografią zespołu.
Dla mnie, jako fana Ironów od ponad dwudziestu lat, książka Walla jest jak biblia. Autor chronologicznie przedstawia tu dzieje zespołu "od pierwszych kroków w pubach londyńskiego East Endu, aż do królowania na największych światowych festiwalach". Pierwsze rozdziały zatytułowane są imieniem poszczególnych członków zespołu; dzięki temu czytelnik po kolei poznaje sylwetki konkretnych muzyków, okoliczności ich dołączenia do grupy lub rozstania z nią. Dalej wchodzimy w czasy coraz większej popularności i sławy Ironów, wchodzimy za kulisy powstania pierwszej płyty i podpisania pierwszego kontraktu muzycznego, a także pędzimy z grupą po coraz intensywniejszych trasach koncertowych.
Im więcej przeczytanych stron, tym wyraźniej rysuje się przed czytelnikiem fenomen Iron Maiden - jako grupy bezkompromisowej, niebaczącej na muzyczne trendy, zawsze wiernej swojej własnej muzycznej filozofii i nastawionej na szacunek dla fanów. "Run To The Hills" to skarbnica wielu ciekawostek - skąd wziął się Eddie? co Margaret Thatcher robi na jednym z plakatów? co skrywa okładka płyty "Somewhere In Time"? komu Bruce Dickinson nasikał do zupy? kim był ojciec Janicka Gersa? Oj, takich drobnych smaczków jest tu o wiele więcej.
Książka zawiera sporo cytatów i wypowiedzi, nie tylko członków zespołu, ale także menedżerów, producentów, krytyków muzycznych i wszystkich tych, którzy mieli jakikolwiek wpływ na losy Iron Maiden. Dzięki takiemu spojrzeniu z kilku stron, bardziej obiektywnie można ocenić niektóre fakty. Jest to biografia oficjalna, więc próżno tu szukać jakiejś wyszukanej pikanterii z prywatnego życia rodzinnego muzyków; autor skupił się przede wszystkim na szczegółach związanych z życiem muzycznym zespołu. Jest tu alkohol i beztroska hulanka, są zarwane noce i koncerty na kacu, spanie w autobusie i typowo rock`n`rollowe rozpasanie. Ale dla kontrastu jest też pot i łzy, co w ogólnym rozrachunku pozwoli Wam docenić Ironów jako "oddanych sprawie", zasługujących na spory szacunek profesjonalistów, poważnie myślących o przyszłości zespołu i zawsze na pierwszym miejscu stawiających własne ideały, nawet gdy w alternatywnej perspektywie była gruba kasa i szybka sława.
Książka wzbogacona jest o wkładki ze zdjęciami - fajny dodatek urozmaicający tekst i pozwalający zobrazować poczynania zespołu.
Moim zdaniem "Run To The Hills" nie jest książką dla przygodnego czytelnika. Przed lekturą trzeba co nieco dowiedzieć się o Ironach i posłuchać ich muzyki, by wiedzieć o czym się czyta, zrozumieć to i móc czerpać z tej muzycznej odysei pełnymi garściami. Dla fanów zespołu jest to lektura obowiązkowa; rzuca nowe światło na znane fakty, podaje nowe, ale przede wszystkim zbliża do zespołu, którego ponadczasowość i trwający ponad czterdzieści lat fenomen w świecie muzycznym nie ma sobie równych.
14 kwietnia 1980 roku ukazał się pierwszy oficjalny album studyjny zespołu Iron Maiden. Prawdziwa historia tej megagwiazdy będącej prekursorem Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu rozpoczęła się jednak kilka lat wcześniej, gdy Steve Harris, zapalony fan West Ham United, porzucił plany sportowe i zamienił piłkę na gitarę basową. Historia Ironów ciągnie się więc nieprzerwanie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-25
Poczytny pisarz, Bartek Elbląg, pisze właśnie swoją trzecią powieść. Będzie to oparty na faktycznych wydarzeniach kryminał, opowiadający historię pewnej zbrodni popełnionej w Brzezinach Śląskich. By swoją powieść zapiąć na ostatni guzik, Bartek uznaje, że nic tak nie pomoże zrozumieć mu okoliczności tamtych wydarzeń, jak osobisty research na miejscu zbrodni. Tak oto zaczyna się pewna podróż…
Ale będzie to podróż bardzo specyficzna. Bo cała ta zbrodnia, Brzeziny, Cyganie, cała ta otoczka fabularna jest w “Zabobonie” jedynie tłem podróży całkowicie innej - do wnętrza człowieka, do jego umysłu; to podróż w zakamarki ludzkiej psychiki, ludzkiej duszy miotającej się w labiryncie wspomnień i marazmie życiowych doświadczeń. Ta powieść to nie kryminał; to powieść obyczajowa i zarazem psychologiczna, pozbawiona klasycznej chronologii wydarzeń i klasycznych dialogów, powieść-pamiętnik, pisany w narracji pierwszoosobowej, będący wejrzeniem głównego bohatera w głąb samego siebie.
Czytelnicy szukający w książkach “prostej” konstrukcji, gdzie akcja zapoczątkowana w pierwszym rozdziale nieuchronnie pędzi ku z góry określonemu finałowi, będą “Zabobonem” rozczarowani. Tu nie ma prostej konstrukcji, co więcej - nie ma tu żadnej konstrukcji. Jest za to potok słów, słowny chaos, mętne jezioro myśli, przelanych prosto z głowy autora na papier. W jednej chwili pędzimy z Bartkiem autostradą, a zaledwie jedno zdanie później, jeszcze w tym samym akapicie, leżymy u boku jego byłej dziewczyny albo sączymy trzecie piwo z dobrym kumplem w barze na rogu. Teraźniejszość plącze się z przeszłością, to, co dzieje się teraz, nagle okalają demony przeszłości i wspomnienia, lęki, strachy, marzenia, następuje zderzenie dwóch rzeczywistości, z których nigdy nie wiadomo, która gra pierwsze skrzypce. Łatwo można się zgubić w takim miksie, ale mnie akurat taka zabawa narracją bardzo się podoba. Już po pierwszych dziesięciu stronach wiedziałem, że ta książka jest dla mnie, niezależnie od tego, jak potoczy się fabuła. Bo bardziej od opowiadanej historii cenię w książkach styl, jakim historia ta została napisana. Ahsan Ridha Hassan trafił w mój czytelniczy gust idealnie. Że słowny chaos? Że myślowe kołtuny? Że “teraz” i “kiedyś” zmiksowane i podane na jednym talerzu? Tak! Podoba mi się to! Wszak podobny bałagan wszyscy mamy w swoich głowach, tym większy, im jesteśmy starsi, i im bogatszy bagaż doświadczeń życiowych niesiemy.
Dla mnie “Zabobon” to rewelacja. Fakt, fabularnie jest dość przeciętnie, bez efektu wow, ale pod względem warsztatu pisarskiego - prawie ideał. Narracyjna głębia wymaga skupienia i pewnej czytelniczej mobilizacji, ale w zamian dostaje się dzieło absolutnie ponadprzeciętne i nietuzinkowe. Zdecydowanie polecam.
Poczytny pisarz, Bartek Elbląg, pisze właśnie swoją trzecią powieść. Będzie to oparty na faktycznych wydarzeniach kryminał, opowiadający historię pewnej zbrodni popełnionej w Brzezinach Śląskich. By swoją powieść zapiąć na ostatni guzik, Bartek uznaje, że nic tak nie pomoże zrozumieć mu okoliczności tamtych wydarzeń, jak osobisty research na miejscu zbrodni. Tak oto zaczyna...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-08-01
W hiszpańskim miasteczku Vitoria rozpoczynają się właśnie huczne obchody Święta Białej Panienki. W rozradowaną, entuzjastyczną beczkę świątecznego miodu ktoś jednak nagle ładuje przerażającą łyżkę dziegciu - w historycznych punktach miasta odnajdywane są zwłoki kobiet i mężczyzn, ułożone rytualnie w pary. Zdaje się, że to kontynuacja dawnej serii morderstw sprzed dwudziestu lat. Czy aby na pewno, skoro sprawca tamtych zbrodni przebywa w więzieniu? Rozwiązaniem zagadki wraz ze swoją partnerką zajmuje się inspektor Unai Lopez de Ayala, kryminalny profiler, próbujący zgłębić tajemnicę sprzed lat, której echa boleśnie dotkną również jego samego.
Krótko, zwięźle i na temat: "Cisza białego miasta" to świetna lektura. Niby wszystko przebiega według utartego kryminalnego scenariusza - jest zbrodnia, jest śledztwo, jest osobiście zaangażowany policjant, są tropy, są podejrzani. Książka ma w sobie jednak to coś, co wyróżnia ją na tle innych podobnych historii. Jest to bardzo ciekawie i intrygująco zbudowana fabuła, która prowadzi czytelnika do rozwiązania kryminalnej zagadki. Autorka co kilka rozdziałów wraca do dalekiej przeszłości i tam snuje opowieść o losach pewnej rodziny, potem znów przenosi nas za plecy inspektora Ayali (narracja pierwszoosobowa) i tak oto przed oczami czytelnika wyłania się dramat ludzkich przeżyć, a stare dzieje coraz ciaśniej splatają się z teraźniejszością. Droga do finału jest kręta i wyboista, podejrzani stają się ofiarami, tropy prowadzą donikąd, zdaje się, że inspektor Ayala ma głowie mętlik większy niż czytelnik.
Całość udała się autorce rewelacyjnie. Pomijając fakt, że konstrukcja fabularna jest bardzo ciekawa i zaskakująca na każdym kroku, trzeba dodać, że główni bohaterowie nie są bezosobowymi sztywniakami, nie żyją jedynie sprawami zawodowymi, lecz mają swoje prywatne życie. Do tego mroczny małomiasteczkowy klimat Vitorii i okolic. A także elementy historyczne i kulturowe. To wszystko razem tchnęło w tę powieść realne życie, nadało jej prawdziwości i naturalności. Dla mnie jako czytelnika są to atuty nie do przecenienia, bo z każdą książką próbuję się jakoś utożsamić, wejść w nią, przeżyć. Z "Ciszą białego miasta" nie miałem z tym najmniejszego problemu.
Polecam tę książkę wszystkim fanom dobrych kryminałów i zagadek, psychologicznym analizatorom i przede wszystkim poszukiwaczom literackiej niejałowości.
W hiszpańskim miasteczku Vitoria rozpoczynają się właśnie huczne obchody Święta Białej Panienki. W rozradowaną, entuzjastyczną beczkę świątecznego miodu ktoś jednak nagle ładuje przerażającą łyżkę dziegciu - w historycznych punktach miasta odnajdywane są zwłoki kobiet i mężczyzn, ułożone rytualnie w pary. Zdaje się, że to kontynuacja dawnej serii morderstw sprzed dwudziestu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-20
Remigiusz Mróz znany jest czytelnikom (w tym i mnie) przede wszystkim z pisania kryminałów. Mocno się zdziwiłem, gdy natrafiłem na jego nazwisko w dziale powieści sci-fi i mówiąc krótko - nie mogłem koło "Chóru zapomnianych głosów" przejść obojętnie, a choćby ze zwykłej ciekawości jak włóczący się po kryminalnych korytarzach pan Mróz przeniesie swoją wyobraźnię w kosmiczny bezkres. No i, ogólnie, powiem Wam, jest nieźle.
Po wielu latach w kriostazie budzimy się gdzieś w dalekim kosmosie, na pokładzie ISS Accipitera, będącego jednym z okrętów, które wyruszyły z misją kolonizacyjną w poszukiwaniu nowego świata dla ludzkości. Ale budzimy się o wiele za wcześnie, w całkiem innym niż planowano miejscu, znajdując na pokładzie zmasakrowane zwłoki załogantów. Przeżyć udaje się tylko dwóm osobom; są to astrochemik Hakon Lindberg i nawigator Dija Udin Alhassan, i to właśnie głównie z nimi szukać będziemy rozwiązania kosmicznej zagadki. Pozbawieni kontaktu z Ziemią możemy liczyć jedynie na pomoc załogi okrętu ISS Kennedy, którego podróż również przebiega całkiem inaczej niż zaplanowano...
Więcej na temat fabuły zdradzić nie mogę, by nie popsuć Wam zabawy w poszukiwanie prawdy. A ta, wierzcie mi, z każdym kolejnym rozdziałem zdaje się wydawać całkiem inna; co jak co, ale autor zaskakiwać umie. Z początku byłem przekonany, że "Chór zapomnianych głosów" będzie typowym kryminałem a la Mróz, ograniczonym (mimo bezkresu kosmosu) do czasu i przestrzeni wąsko okalających Accipitera i Kennedy`ego. Książka ta ma jednak wymiar zdecydowanie szerszy; spędzimy tu tysiące lat, postawimy stopę na wielu różnych światach, zaginając i czas, i przestrzeń, lawirując pomiędzy teraźniejszością, przeszłością i przyszłością. Wszystko jest względne.
Z kryminału rodzi się powieść sci-fi pełną gębą, pojawiają się kwanty, tachiony, przeróżne fizyczne teorie oraz zawiłości związane z podróżami w czasie. I właśnie te ostanie mogą Wam sprawić pewne problemy podczas lektury. Im dalej w las, tym więcej drzew; powieść staje się labiryntem, czas i miejsce akcji zmieniają się co rozdział i tylko pełne skupienie może Was uchronić od pogubienia się w tym wszystkim. No i musicie lubić taki klimat, musicie choć trochę mieć w sobie zamiłowanie do rozgryzania czasoprzestrzennych rebusów; bez tego co najmniej jedna trzecia książki po prostu zanudzi Was śmiertelnie.
Mnie nie zanudziła. Jestem pod wrażeniem wyobraźni autora, który był w stanie ogarnąć temat i w dodatku tak zaskoczyć finałem powieści, że nie pozostaje nic innego, jak brać się za drugi tom. "Chór zapomnianych głosów" nie jest oczywiście powieścią idealną. Sporo (dla mnie bardzo ciekawych) prawideł fizyki potraktowano tu po łebkach, za dużo było przeskoków w czasie, latania z kwiatka na kwiatek i przedstawiania niektórych wątków zbyt skrótowo, pobieżnie. No i te drętwe, uczniackie wzajemne odzywki Lindberga i Alhassana... Za całokształt daję mimo wszystko piątkę minus. Bo jest to powieść w pewien sposób oryginalna, na pewno ciekawa, dość emocjonująca i przede wszystkim zaskakująca. Nieprzewidywalność to wciąż najskuteczniejszy oręż Remigiusza Mroza.
Remigiusz Mróz znany jest czytelnikom (w tym i mnie) przede wszystkim z pisania kryminałów. Mocno się zdziwiłem, gdy natrafiłem na jego nazwisko w dziale powieści sci-fi i mówiąc krótko - nie mogłem koło "Chóru zapomnianych głosów" przejść obojętnie, a choćby ze zwykłej ciekawości jak włóczący się po kryminalnych korytarzach pan Mróz przeniesie swoją wyobraźnię w kosmiczny...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-13
2020-04-07
2020-03-04
Zastrzelić, zadźgać i otruć - czyli po prostu historia morderstwa w pigułce. Jak oceniam tę książkę? Zacznę od formy wydania. Miękka okładka, dobry jakościowo śliski papier i bardzo dużo przeróżnych grafik - od rycin, poprzez rysunki, ilustracje i fotografie. Układem publikacja ta przypomina szkolny podręcznik - prócz tekstu głównego praktycznie na każdej stronie wydawcy umieścili albo jakąś grafikę, albo ramkę z dodatkowym tekstem-ciekawostką. Grafiki w czytaniu nie przeszkadzają w ogóle, są nawet bardzo pomocne w odbiorze książki, bo wiadomo, że lepiej trafiają do wyobraźni czytelnika niż sam tekst. Ale ramki ze wspomnianym wyżej tekstem dodatkowym nieco rozpraszają; są trochę niefortunnie rozmieszczone, przez co trzeba je czytać albo przed rozpoczęciem rozdziału albo po jego zakończeniu (takie dość częste bieganie po stronach trochę mi przeszkadzało). No i ta czcionka w tekście głównym - zdecydowanie zbyt mała. A marginesy zdecydowanie zbyt duże. Jednak ogólne wrażenie wizualne - czwórka plus.
Dobra, przejdźmy do meritum. "Zastrzelić, zadźgać i otruć" to zbiór kilkudziesięciu opisów zamachów (udanych lub nie) na różne ważne historycznie osobistości naszego globu. Archimedes, Juliusz Cezar, Gandhi, Lenin, de Gaulle, Tupac Shakur, Hitler, John Kennedy, John Lennon, Gianni Versace, Jan Paweł II - to tylko zaledwie kilku "bohaterów" tej książki. Jak widzicie, są to przedstawiciele nauki, władcy, rewolucjoniści, polityczni liderzy, ludzie kultury, muzycy, mafiosi.
Każda z przedstawionych w książce prób zamachu ma dość obszerny kontekst historyczny i społeczny; autor rozkłada na czynniki pierwsze związki przyczynowo-skutkowe każdej zbrodni, dalej zagłębia się szczegółowo w jej przebieg, a w wielu przypadkach podaje informacje o dalszych losach ujętych (lub nie) zamachowców. Całość napisana jest dość obiektywnie, ale uprzedzam - autor nie szczędzi pikantnych szczegółów i makabrycznych, wywołujących ciarki opisów.
Ogólnie książkę oceniam na plus. Nie jest to jakaś literacka rewelacja, ale ze względu na specyficzny temat uznam ją jako niezłą ciekawostkę, jako oderwanie od tradycyjnych powieści. Szkoda tylko, że ta książka kończy się tak nagle, bez żadnego zakończenia, podsumowania, bez żadnej odautorskiej refleksji.
Zastrzelić, zadźgać i otruć - czyli po prostu historia morderstwa w pigułce. Jak oceniam tę książkę? Zacznę od formy wydania. Miękka okładka, dobry jakościowo śliski papier i bardzo dużo przeróżnych grafik - od rycin, poprzez rysunki, ilustracje i fotografie. Układem publikacja ta przypomina szkolny podręcznik - prócz tekstu głównego praktycznie na każdej stronie wydawcy...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to