-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2018-09-06
2018-05-24
2014-03-04
2014-02-08
2014-02-09
2014-01-08
2012-05-29
2013-07-21
CHICHRAŁEŚ SIĘ DZISIAJ?*
Dzieciństwo to temat grząski, niebezpieczny i niepewny. Choć wydawać by się mogło, że jest inaczej - nic prostszego opisać dzieciaki z ich infantylnymi problemami i nieustającą chęcią zabawy. Czy łatwo jednak, jako osoba dorosła powrócić do tego beztroskiego (czy aby na pewno?) stanu na tyle, aby posługiwać się ich językiem, aby mieć ich odwagę, ich wiarę i ich nadzieję? Ich - czyli dzieci, bo to właśnie one są głównymi bohaterami jednej z najbardziej znanych, najbardziej przerażających, jak również najobszerniejszych powieści Stephena Kinga o jakże lapidarnym, ale trafiającym w sedno tytule, „To”.
Derry to niewielkie miasteczko w stanie Maine. Miasteczko warte zapamiętania zwłaszcza dla tych, którzy jeszcze niejednokrotnie sięgną po inne książki Kinga. Tutaj rozgrywa się właściwa akcja „To”, ale także tutaj wracać będzie pisarz w innych swoich dziełach. Zapamiętajmy więc i zanotujmy w głowie, że to, co się wydarzy na kolejnych stronach może mieć znaczenie również później, na długo po zakończeniu jednej historii. Na pozór miasto wydaje się być całkiem normalne. Dzieci chodzą do szkoły, rodzice pracują, by zapewnić im wszystko, czego oni nie mieli lub mieli za mało. Jest tu poza szkołą również biblioteka, szpital, apteka i sklepik ze smakołykami. Ot, zwyczajne miejsce zwyczajnych ludzi. Jednak to, co z zewnątrz wygląda na spokojną, miłą społeczność może okazać się miejscem targanym nieszczęściami i tragediami, opanowane przez zło w niesprecyzowanej, nienazwanej postaci, dzięki czemu dużo łatwiej przemieszcza się pod ulicami miasta. Pod, ponieważ To zalęgło się w kanałach. Krąży pod ludźmi, którzy Tego nie widzą. Można je wyczuć, ale niekoniecznie da się je dostrzec. To widzą przede wszystkim dzieci ze swoją niezachwianą wiarą, nie spaczoną przez świat intuicją i odwagą do tego, by nie bać się okazywać strachu.
Jest ich siódemka. Tak, macie rację - magiczna liczba. Ale czy posiada ona swą niezwykłą moc już z samego założenia? Z faktu, że tak po prostu jest i kropka? Nie, moi drodzy. O magię trzeba się przede wszystkim postarać. Trzeba uwierzyć w symbole, rytuały, niezwykłości i wszystko to, co dorosłemu człowiekowi zazwyczaj nie mieści się w głowie. Bill, Stan, Richard, Ben, Eddie, Beverly i Mike (ich również warto zapamiętać - kilkoro z nich powraca w innych powieściach) wierzą nie tylko dlatego, że są dziećmi. Jest w nich coś silniejszego, co sprawia, że jako dorośli również przypomną sobie niezłomną wiarę w przeznaczenie, nadnaturalne siły i moc przyjaźni. Stephen King postarał się o to, aby Ci mali bohaterowie, a także już po 27 latach dorośli, nie byli nijacy czy jałowi, mimo że ich ulubionym kątkiem zabaw jest Barrens (Ziemia Jałowa). Ich charaktery są niezwykle wyraziste, aż trudno uwierzyć, że to tylko postaci z powieści. Aż szkoda, że to tylko postaci z powieści. Każde z nich jest na swój sposób wyjątkowe i każde ma jakiś żal do otaczającej go rzeczywistości. Jednak mimo tego, że uwziął się na nich szkolny rzezimieszek i chuligan Henry Bowers, mimo że choć mają po niecałe 12 lat a rodziny większości nie dają im psychicznego wsparcia, mimo że każde z nich w pewien sposób stąpa po marginesie Derry, to właśnie oni znajdują w sobie siłę i odwagę, aby walczyć z Tym.
Lato, rok 1958. To może być wszystkim. Klownem, ogromnym ptakiem, głosem, włóczęgą...Pod każdą postacią jest jednak przede wszystkim mordercą, a jego celem są dzieci. Dorośli choć martwią się o swoje pociechy, choć ustanowiona została godzina policyjna ze względu na wzrastająca liczbę zabójstw i zaginionych nieletnich - nie są w stanie zobaczyć. Żyją w przekonaniu, że w okolicy grasuje wyjątkowo niebezpieczny mężczyzna, człowiek z krwi i kości. I nie wyobrażają sobie innego rozwiązania. Dla 12-letnich przyjaciół szybko staje się jednak jasne, że To, czymkolwiek jest, nie jest człowiekiem. Dzieci odkrywają również, że To czai się gdzieś pod spodem i czyha. Dzielą się przemyśleniami, obserwacjami i strachem. Pocieszają się nawzajem i postanawiają zwalczyć zło. Składają pewna obietnicę, a tymczasem wakacje dobiegają końca. Wielu z nich wyjedzie z miasta z różnych powodów.
Wiosna, rok 1985. To może być wszystkim i znów daje o sobie znać strumieniami krwi i osamotnionymi rodzicami opłakującymi swoje dzieci. I choć większość z naszej siódemki nie pamięta nic z wydarzeń 1958 roku, to wiedzą jedno - obietnica, którą złożyli jako dzieci, jakakolwiek by nie była, jest bardzo ważna i pora ją wypełnić. Niesłusznie dzieci na całym świecie są traktowane z pobłażaniem i przymrużeniem oka, bo trzeba Wam wiedzieć jedno - nie składają one błahych obietnic. I wypełniają je dużo częściej niż dorośli.
King traktuje czytelnika po królewsku. Gości go w swoim świecie tak, aby nic, żaden drobiazg mu nie umknął. Konstrukcja „To” jest niezwykle precyzyjna i bezbłędna. Powieść dzieli się na 5 części zbudowanych z 23 rozdziałów. Każdą część kończy kolejne interludium, w którym szczegółowo możemy poznać historię Derry, o której nie moglibyśmy się dowiedzieć z podstawowej fabuły, ponieważ sięga ona do lat dużo wcześniejszych, których Bill i jego przyjaciele nie pamiętają lub nie znają. Przeszłość przeplata się precyzyjnie z teraźniejszością, a czytelnik czuje się niekiedy tak, jakby siedział w zwariowanym wehikule czasu przenoszącym nas w tę i z powrotem. Taka konstrukcja jest chyba jedyną słuszną, pozwalającą wniknąć głęboko w snutą historię i być w miarę możliwości na bieżąco nie tylko z wydarzeniami, ale także wspomnieniami kłębiącymi się w głowach bohaterów. W miarę postępowania lektury, wciąż schodzimy coraz głębiej nie tylko ku wspomnieniom, ale także ku cieniom, mrokom i wszelkim lękom. Atmosfera powieści jest taka, jak kanały, w których przebywa To - mokra, cuchnąca, ciasna i przytłaczająca.
„To” długo nie da o sobie zapomnieć. Znajdziemy tu mnóstwo zdań i powiedzeń, które przez pewien czas będą nam krążyć po głowie. I nie mam tutaj na myśli złotych myśli i górnolotnych sentencji, które potem wykorzystamy jako dedykację wpisywaną do książki będącej prezentem. Nie. Mam na myśli na pozór zwykłe zdania, dziecięce powiedzonka, które w tej powieści osnute są niewiarygodną magią, na którą wpływa nie tylko ich powtarzalność, ale także osadzenie ich w tak mocnej i czystej przyjaźni, o jakiej często możemy tylko pomarzyć. Utkwią nam więc gdzieś pod sklepieniem czaszki nie tylko okrutne morderstwa i przerażająca postać klowna w srebrnym kostiumie i z naręczem kolorowych balonów, ale także dziecięca codzienność siódemki bohaterów. Ich zabawy i kłopoty. Ucieczki przed złem czającym się nie tylko pod ziemią, ale także w drugim człowieku. Bo tytułowe To, to także kwintesencja zła, jakie potrafi wyrządzić drugi człowiek. Derry wydaje się być natomiast skurczonym światem, w którym skumulowały się wszystkie nieszczęścia. Powieść Kinga poza tym, że jest wspaniała, jest także przerażająca. Ukazuje zło i obojętność na nie, bardzo negatywne zachowania ludzi i to, jak często mylimy je z normalnymi i godzimy się na nie. Zło nie z tego świata wydaje się równoważyć ze złem, które zgotowaliśmy sobie sami. Autor „Bezsenności” perfekcyjnie ukazuje również miłość, która zamiast chronić i sprawiać radość, niszczy i wpływa destrukcyjnie na nasz mały świat, który sobie budujemy. W ogóle, King wydaje się być doskonałym obserwatorem zachowań ludzkich. Postaci tętnią życiem i wzbudzają w nas takie emocje, jakby byli prawdziwymi ludźmi.
W miarę, jak Stephen King zbliżał się do zakończenia, mój strach narastał. Nawet nie tyle strach przed Tym, ale przed fabularną konstrukcją zakończenia i wyjaśnieniem. Nie powiem, że koniec powieści jest kiepski, bo komu innemu mógłby zaprzeć dech w piersi. Nie powiem też jednak, że utrzymał poziom całej powieści. Pewne rozczarowanie mogło wynikać po części z faktu, że od zakończeń wymagam najwięcej, ponieważ bardzo często to w nich widać sedno pisarza. Przy „To” muszę nieco przewartościować swoje pojmowanie oceny powieści. Bo choć przy zakończeniu moja euforia nieco oklapła, to reszta powieści jest na tyle genialna, że zostaje mi to zrekompensowane.
Gdyby był tu jeden z bohaterów, na pewno przywitałby Cię, czytelniku słowami: „Chichrałeś się dzisiaj?”. I jeżeli się chichrałeś, sięgnij proszę po „To” - przestaniesz. Jeśli nie, również sięgnij po tę liczącą ponad 1100 stron powieść - rozweselą Cię dzieciaki, których cięte riposty mogłyby wprowadzić w zakłopotanie niejednego dorosłego. Do tej pory myślę o Benie, Stanie czy Bev. Zastanawiam się jak potoczyłoby się ich życie, gdyby byli prawdziwi. I po skończeniu lektury, co zdarza mi się rzadko - tęsknię za nimi. Za ich wiarą, która (teraz już wiem) musi, musi działać w dwie strony. Za biblioteką, w której zasłuchane dzieci drżały przed końcem historyjki, a To zdawało się przejąć jej część i czając się gdzieś w kanałach, bezgłośnie i ironicznie pytało bezbronne dzieci: „Kto tam tupta tupiąc po moim mostku?”*. Nie da się wypowiedzieć wszystkich myśli płynących po lekturze „To”. Nie da się jej streścić, ani opowiedzieć. Nie da się też zapomnieć. Jeśli nie wierzysz mi, Czytelniku - załóż się o swój tyłek*.
* cytaty bądź parafrazy pochodzące z powieści.
CHICHRAŁEŚ SIĘ DZISIAJ?*
Dzieciństwo to temat grząski, niebezpieczny i niepewny. Choć wydawać by się mogło, że jest inaczej - nic prostszego opisać dzieciaki z ich infantylnymi problemami i nieustającą chęcią zabawy. Czy łatwo jednak, jako osoba dorosła powrócić do tego beztroskiego (czy aby na pewno?) stanu na tyle, aby posługiwać się ich językiem, aby mieć ich odwagę,...
2012-11-26
Jacek Podsiadło to, zaraz po Marcinie Świetlickim najbardziej rozpoznawalny poeta pokolenia Brulionu. Najczęściej jeśli chodzi o tę formację poetycką następuje podział na fanów: Świetlickiego albo właśnie Podsiadły. Osobiście uważam, że bezapelacyjnie wygrywa ten drugi.
W "Wierszach zebranych" znajdziemy utwory opolskiego poety poczynając od tych najwcześniejszych, jeszcze z 1984/5 roku, aż po wiersze prawie najnowsze. Prawie, ponieważ jedyne utwory, które nie weszły w skład "Wierszy zebranych" to te, pochodzące z tomiku "Kra", który ukazał się w 2005 roku.
Warto zaznaczyć, że jest to swego rodzaju fenomen. Jacek Podsiadło to chyba jedyny poeta, który w tak młodym (jak na ten fach) wieku wydał wiersze zebrane. Mało który poeta, ma na swoim koncie aż tyle dzieł aby można je było zebrać w jednym wielkim tomiszczu.
Z góry muszę przeprosić za bezkrytyczność tej opinii. Jestem zbyt wielką fanką Jacka Podsiadły, aby nie wyrażać się o nim w samych superlatywach.
Książka ta, o dość skromnej okładce jest niezwykle bogata w treść. I nie chodzi mi jedynie o to, że utworów w niej zawartych jest całe mnóstwo, ale także o ich przekaz. Owszem, Podsiadło bywa niekiedy wulgarny, jego język momentami zakrawa o prostactwo lub kicz, jednak jest tak tylko w wypadku utworów, które swoją tematyka tłumaczą taki, a nie inny dobór języka. Szczególną uwagę należy zwrócić na niebanalne metafory, które są wręcz magiczne. Na gry i zabawy językowe, które w pewien sposób Podsiadło odziedziczył po mistrzu tego rodzaju poezji - Stanisławie Barańczaku.
Wiersze w tym dziele oscylują wokół tak wielu tematów, że nie sposób wymienić tutaj ich wszystkich. Przede wszystkim będą to utwory przeciwko państwu i wszelkiego rodzaju organizacjom, utwory werbalnie dotykające przyrody i przede wszystkim te, poświęcone Annie Marii.
Anna Maria jest według Marii Janion "fantazmatem miłości" dla Podsiadły. Utwory pisane z myślą o niej, dedykowane jej lub po prostu ją opisujące są odrealnione i poniekąd magiczne. Jacek Podsiadło sakralizuje tę kobietę, stawiając ją na piedestale swojego świata i gloryfikując do granic możliwości. Dzięki temu jednak powstają utwory tak piękne, że ciężko o nich zapomnieć.
Przewracając kolejne strony "Wierszy zebranych" przekonujemy się jak różnorodnie może pisać jeden poeta. Nie tylko pod względem treści, ale również formy. Znajdziemy tu bowiem wiersze, będące niemal poematami rozpisanymi na jedenaście stron, ale także króciutkie utwory jak "without" składające się z jednego wersu.Mimo całej różnorodności jaką tu znajdziemy, wszystkie wiersze łączy specyfika poezji Podsiadły, której nie da się jednoznacznie opisać. Jego życiopisanie jest wyjątkowe i pokazuje nam jak można stworzyć coś pięknego ze zwykłych, codziennych zdarzeń.
Warto sięgnąć po tę pozycję, jeśli ktoś uważa, że poezja jest jedynie nudna i górnolotna. Podsiadło porusza bowiem sprawy dotyczące nas wszystkich, a robi to w sposób tak plastyczny i giętki, że mogę tylko powstrzymywać się od zazdrości.
Jacek Podsiadło to, zaraz po Marcinie Świetlickim najbardziej rozpoznawalny poeta pokolenia Brulionu. Najczęściej jeśli chodzi o tę formację poetycką następuje podział na fanów: Świetlickiego albo właśnie Podsiadły. Osobiście uważam, że bezapelacyjnie wygrywa ten drugi.
W "Wierszach zebranych" znajdziemy utwory opolskiego poety poczynając od tych najwcześniejszych,...
NIE PŁACZ, RADOSNA
Przepadam za dziwnymi książkami. Toleruję inność i poznaję ją dla przyjemności i nauki. Dla przyjemności, ponieważ miło jest sięgnąć czasem po coś odmiennego. Dla nauki, ponieważ bez poznania i zrozumienia innego, nie bylibyśmy w stanie go zaakceptować. To z kolei stwarzałoby problemy natury moralnej.
„Płacz, Radosna” jest poniekąd baśnią, a poniekąd zwykłą powieścią. Po trosze książką, a po trosze życiem. Świat został przystrojony w elementy baśniowe, bo przecież czym innym jeśli nie fikcją jest ronienie złotych łez, jednak problemy tego świata, są już jak najbardziej realne. Pazerność i chciwość – oto dwa złote cielce, wokół których tańczą współcześni. I to one wymierzają cios za ciosem naszej Radosnej. Nieważne, że nie kopie się leżącego. No, bo przecież kogo to obchodzi, kiedy w grę wchodzą prawdziwe pieniądze!
Książka zaczyna się jednak od zwykłej rodzinnej przemocy. Tak: z w y k ł e j. Przywykliśmy przecież do patologii i krzywd wyrządzanych przez najbliższych, prawda? Zatem książka zaczyna się jak z w y k ł y poranek w niejednej z w y k ł e j rodzinie. Smutne – powiecie. Tragiczne – odpowiem.
Cuca Canals obnaża tragizm i absurd tego, co dzieje się w jej własnej opowieści za pomocą groteski, niekiedy brutalności, a niekiedy humoru. Wyolbrzymia i koloryzuje. Wplata do świata przedstawionego ułamki baśniowości, bo nie mieści jej się w głowie, że w realnym świecie może zdarzać się coś takiego. A jednocześnie „Płacz, Radosna” jest dowodem na to, że ma tego świadomość.
Historia Radosnej – głównej bohaterki powieści jest tak lapidarna, że w swojej szczątkowości aż przygnębiająca. Pewnego dnia przychodzi na świat dziewczynka, która nie potrafi płakać. Toteż matka przybija jej niewidzialny stempel z imieniem: Radosna. Ojca ma Radosna podłego, brutalnego i pazernego, matkę zaś uległą i całkowicie poddaną mężowi. Radosna, jak już wiecie nie płacze...do czasu. Śmierć matki wyzwala w końcu w bohaterce to, czego tak bardzo jej brakowało, i co tak bardzo różniło ją od rówieśników. Zapłakała. Złotymi łzami.(Niech żyje fikcja literacka!) I tu zaczyna nabierać znaczenia tytuł książki. Bo od tej pory każdy jest skłonny bić i upokarzać Radosną byleby tylko zapłakała. Radosna to dla bohaterów książki Canals taki całodobowy bankomat. Tylko zamiast wkładać kartę wystarczy kopnąć. Jak zepsutą maszynę ze słodyczami.
Każde dobro zostaje jej odebrane. Niemal każda łza wydarta, zanim jeszcze zdążyła na dobre spłynąć po policzku. O tym jest ta książka. O nienawiści ludzi do innych, a zazdrości wobec cudzego, lepszego życia. I chciwości, która potrafi zdusić najdrobniejszy zalążek człowieczeństwa.
Cuca Canals napisała swoją baśń nie-baśń w sposób jak najbardziej oczywisty. Książka jest dosłowna – to fakt. Symbolika jest wyświechtana i do bólu unaoczniona – nie da się ukryć. Język jest prosty, zdania nieskomplikowane a motto całego dzieła banalne. Zarzuty są słuszne. Nie można im zaprzeczyć. Na ich potwierdzenie jest zbyt dużo dowodów schowanych między słowami na pożółkłych kartach powieści. Ale, ale! Czy rozumiemy co się kryje pod pazernością? Czy wiemy jakie niebezpieczeństwo etyczne i nie tylko, niesie za sobą bezwarunkowe umiłowanie dóbr materialnych? Być może wiemy, ale jeśli tak, to nic sobie z tego nie robimy. I dopóki ludzie będą zachowywali się jak pozbawione empatii jednostki, to będę polecać każdą książkę, która o tym traktuje. I nigdy nie uznam, że jest ich za dużo.
„Płacz, Radosna” porusza najbardziej oczywiste problemy, które jednak do tej pory pozostają nierozwiązane. Przypomina bajkę i mit, dzięki czemu czyta się ją jako pewną prawdę do przekazania, jako źródło poznania. Choć, momentami sprawia wrażenie pisanej jak bajka dla dzieci, to jej fabuła, przekaz i wymowa są nad wyraz tragiczne. I nie ma chyba na to innych słów. Książka jest po prostu, w najbardziej oczywistym znaczeniu tego słowa smutna. Iskierki nadziei jedna po drugiej wdeptywane są w ziemię, gdzie gasną z żałosnym jękiem niespełnionych marzeń. Trzeba było abstrakcji i fikcji żeby pokazać prawdę.
Wypadałoby, żeby każdy choć raz powiedział: „Nie płacz, Radosna”. Ratując tym samym cząstkę jej i cząstkę siebie.
NIE PŁACZ, RADOSNA
Przepadam za dziwnymi książkami. Toleruję inność i poznaję ją dla przyjemności i nauki. Dla przyjemności, ponieważ miło jest sięgnąć czasem po coś odmiennego. Dla nauki, ponieważ bez poznania i zrozumienia innego, nie bylibyśmy w stanie go zaakceptować. To z kolei stwarzałoby problemy natury moralnej.
„Płacz, Radosna” jest poniekąd baśnią, a poniekąd...
CZYTELNIK ZBUNTOWANY
„Atlas zbuntowany”. Dlaczego inwersja? Może dlatego, że gdyby przymiotnik był jako pierwszy, tak jak to zazwyczaj występuje, kojarzyłoby się to za bardzo z tytułami takimi jak: „Ołowiany żołnierzyk” czy „Śpiąca królewna”. Do tego Atlas. Mitologiczna postać, może nie tak znana i nie tak często wspominana jak Zeus, Demeter czy Ikar, ale stanowczo jedna z najważniejszych. Przecież dźwiga na barkach cały świat! Czy ktoś to w ogóle docenia? Czy przychodzą do niego ludzie z podziękowaniami? A co by było gdyby Atlas ogłosił strajk? Zrobił sobie przerwę. Zbuntował się...
I właśnie o tym opowiada ta powieść. Nie, głównym bohaterem nie jest mitologiczna postać, a rzecz nie dzieje się w czasach, kiedy ludzie wierzyli w bogów raczących się nektarem na Olimpie. I nie, nie będę się zagłębiać w opowiadanie o czym jest książka Ayn Rand, w streszczanie fabuły, cytowanie dialogów bohaterów. Prędzej czy później okazałoby się bowiem, że nie ma to najmniejszego sensu. Poza tym, komu chciałoby się to czytać? Ci, którzy zechcą sięgnąć po „Atlas...” nie będą zadowoleni z opisu kolejnych zdarzeń, a tych którzy się nie zdecydują, nie będzie to zbytnio obchodziło. Powiem więc krótko, w kilku zdaniach o co tyle szumu.
Ayn Rand jako zwolenniczka osobistej filozofii obiektywizmu. Ayn Rand jako buntowniczka i pisarka. Powstało z tego ponad 1100 stron czegoś, co nie służy do czytania „do poduszki” ani do odstresowania się po ciężkim dniu. Pisarka przedstawia nam cały zastęp wybitnych jednostek, które wykorzystując swoje genialne umysły sprawiają, że świat staje się dla nas – zwykłych ludzi lepszym i bardziej rozwiniętym miejscem. Wybitni zapewniają nam bowiem transport nie tylko dla naszych ciał, ale także dla niezbędnej żywności, zapewniają nam elektryczność i wszystkie te rzeczy, bez których nie potrafilibyśmy się obejść. Poznajemy przemysły zajmujące się wydobywaniem miedzi, podpatrujemy koncern, którego właściciel i założyciel odkrywa po wielu latach pracy metal bardziej wytrzymały niż cokolwiek do tej pory, a do tego niewyobrażalnie lekki. Poznajemy od kuchni życie pracowników wielkiej sieci kolei transkontynentalnej. To jedynie ułamek tego, z czym zapoznaje nas powieść. Jednak z tłumu inteligentnych, pracowitych i, co również podkreślone – bogatych, wyłania się kilkoro bohaterów, na których skupia się powieść.
Misterna fabuła tkana przez Rand nie pozwala mi powiedzieć nic więcej. Czy będziecie chcieli po tych zaledwie paru zdaniach przeczytać powieść? Co innego mogłabym zrobić aby Was do niej zachęcić? Echo szyderczo odpowiada:
- Kim jest John Galt?
Od tego pytania rozpoczyna się powieść, to pytanie przewija się przez nią całą i to pytanie kryje w sobie jednocześnie odpowiedź na wiele innych pytań zawartych w książce. Te cztery słowa zwieńczone znakiem zapytania wyrażają bezradność i symbolizują wzruszenie ramion. Są pytaniem retorycznym, które kryje w sobie odpowiedź, że nie ma sensownej odpowiedzi.
Ayn Rand na pewno popisała się odwagą pisząc „Atlas zbuntowany”. Wygłosiła w nim mnóstwo długich monologów, po których znudzenie czytelnika – staje się akurat najmniejszym problemem. Wyraziła opinię, która wielu może szokować, a jeszcze więcej osób może się z nią nie zgodzić. No bo jak to? Dobro społeczne to zło? Nie warto poświęcać się dla innych, bo zdrowy egoizm to najlepsze czym może kierować się człowiek? Litość dla innych sprowadza same szkody? Ci, którzy głoszą, że pieniądze są złe, na pewno nie zdobyli ich pracą i uczciwością? Rand jest bezlitosna. Wygłasza wiele prawd i pozwala na wiele spraw spojrzeć zupełnie inaczej. Pokazuje, że wielu, których błędnie oceniamy jako bezlitosnych bogaczy, którzy zdobyli swoją fortunę niesłusznie, a teraz nawet nie chcą się nią dzielić, tak naprawdę zdobyło pieniądze wysiłkiem, wyrzeczeniami, a przede wszystkim docenieniem i wykorzystaniem własnego umysłu. Za jedną z ważniejszych i mądrzejszych tez, jakie stawia pisarka w swoim dziele, uważam twierdzenie, że teraz my mamy zerowe prawa do żądania od takiej jednostki, aby dzieliła się ze społeczeństwem tym, co zdobyła wyłącznie własnym wysiłkiem. Bo niby z jakiej racji? Na jakich niepisanych prawach? Nie wystarczy nam, że z osiągnięć tej osoby korzystamy na co dzień? Potrzebujemy jeszcze obelg pod jej adresem, znacjonalizowania dobytku takiej osoby i wymuszenia zrzeczenia się praw autorskich? Nonsens.
Opozycyjną grupą do jednostek wybitnych są tak zwani grabieżcy. Ludzie stojący na najwyższych szczeblach władzy, którzy zrobią wszystko, aby przejąć prawa do dobytków przemysłowców i ludzi, którzy swoją pracą zdobywają spory majątek. I tu pierwsza rzecz, która w „Atlasie...” mnie razi. Totalne skrajności. Brak jakichkolwiek odcieni innych niż odcień zła i odcień dobra. Są dobrzy, wybitnie inteligentni ludzie, którzy wygłaszają mądre monologi i grabieżcy, którzy są na wskroś źli, chcą zabrać innym wszystko, a kiedy przychodzi do rozmowy, nie potrafią powiedzieć nic, co brzmiałoby choć w połowie tak inteligentnie jak to, co wydobywa się z ust ich rywali. Nierealnym jest, aby tak to miało właśnie wyglądać. Dobrzy równa się inteligentni, źli i kłamliwi równa się głupi, zagubieni i nie potrafiący manipulować słowem mówionym. Brak w powieści Rand zwykłych ludzi. Takich, którzy nie dorobiwszy się wielkiej fortuny, nie dysponujący umysłem na miarę wybitnego naukowca lub filozofa, nie są także złymi, niesprawiedliwymi pijawkami. Co z ludźmi, którzy żyjąc skromnie, nie domagają się jednocześnie jałmużny, ani nie zazdroszczą tym, którzy dysponują milionami, ponieważ wiedzą, że zasłużyli sobie na nie i co więcej, doceniają ich wkład w rozwój przemysłu i życia na ziemi? Takich ludzi w „Atlasie zbuntowanym” nie ma. Oczywiście rozumiem, że aby pokazać daną ideologię, wyłuszczyć ją słuchaczom, a co najważniejsze – przekonać ich co do jej słuszności, skrajności sprawdzają się najlepiej. Lecz ujmują powieści realności. Pozostaje także jeszcze jeden problem. Mianowicie, czy w ten sposób Rand nie zaprzecza sama sobie? Głosząc potęgę rozumu, zachwycając się możliwościami umysłu i zachęcając w każdym rozdziale do używania go, a także srogo przestrzegając przed stłamszeniem go przez innych ... sama robi w swojej powieści to samo z umysłem czytelnika! Niby niepostrzeżenie, niby ukradkiem...ale jednak. Używając wielkich słów, posługując się wyłącznie skrajnościami przekonuje czytelnika, że jej ideologia jest bez skazy. Pytanie, czy robi to, aby faktycznie przekonać nas do swojej postawy, czy po to, abyśmy, według jej przykazań otworzyli umysł i sami, rozważając wszelkie za i przeciw wybrali własną drogę. Niestety obawiam się, że to pierwsze.
„Atlas zbuntowany” to wspaniała powieść. I piszę to bez cienia ironii. Posiada mankamenty, ale które dzieło ich nie posiada? Ludzie u Rand są dość jednowymiarowi, dzielą się na złych i dobrych, a przecież w życiu wcale nie jest to takie proste, prawda? Podobnie dzieje się z wszelkimi poglądami i ideologiami. Wykłady głównych bohaterów mogą wielu wydać się przydługie, zwłaszcza jeśli zobaczymy, że autorka często powtarza to, co zostało już powiedziane, choć operuje innymi słowami. Denerwuje fakt, że grabieżcy nie potrafią się wysłowić. Szybko wpadają w szał, bo nie wiedzą co powiedzieć, jąkają się, a usta zamyka im już pierwsze zdanie, które pada z ust jednostki wybitnej. Ma to podkreślić fakt, że nie mają racji, jasne, ale ...czy musi to być tak dosłowne i przy tym tak nierealne? Z wieloma poglądami autorki możemy się nie zgodzić, a jednak jest to książka wspaniała. Czyta się ją naprawdę dobrze, choć język bywa wymagający. Nawet długie opisy szyn kolejowych potrafią przyciągnąć czytelnika na dłużej. Nie można odmówić Ayn Rand tego, że stworzyła coś, czego jeszcze nie było, odważyła się przedstawić teorię, którą wielu uzna za kontrowersyjną. Sprzeciwiła się podstawowym, choć niepisanym prawom życia w społeczeństwie i trzeba przyznać, że w wielu sprawach bywa na tyle przekonująca, że trzeba się z nią zgodzić. ”Atlas zbuntowany” otwiera oczy na wiele spraw, które do tej pory pozostawały bezdyskusyjne. Pyta, drąży i zaskakuje. Przestrzegam jednak czytelników, że Rand nie zostawia miejsca na własne odpowiedzi. Warto więc podczas lektury krytycznie spojrzeć także na filozofię głównych bohaterów, którzy przedstawieni jako nieskazitelni w powieści, w prawdziwym życiu byliby na pewno dużo bardziej prawdziwi, a więc i pełni wad, a także równie niedoskonali, co książkowi grabieżcy.
„Atlas zbuntowany” jest dużo trudniejszą książką, jeśli spojrzymy na nią nieco krytycznie. Wedy bowiem, otwiera się przed nami jeszcze więcej problemów, niż dostrzegają bohaterowie powieści. Jednak, czy nie to właśnie jest najbardziej pociągające w wybitnych książkach? Pozostawienie czytelnika z mętlikiem, który dopiero po odłożeniu lektury, sam musi sobie uporządkować zgodnie z własnymi przekonaniami. Rand co prawda pragnie jednoznacznie przeciągnąć czytelnika na swoją stronę. Udowodnić, że jej racja jest słuszna i niepodważalna. I w wielu sprawach ma rację. Jednak są także twierdzenia, które każdy musi rozpatrzyć według własnych kryteriów. Jakkolwiek zatem przekonująco wypadają słowa Ayn Rand, od czasu do czasu ... zbuntuj się, czytelniku.
CZYTELNIK ZBUNTOWANY
więcej Pokaż mimo to„Atlas zbuntowany”. Dlaczego inwersja? Może dlatego, że gdyby przymiotnik był jako pierwszy, tak jak to zazwyczaj występuje, kojarzyłoby się to za bardzo z tytułami takimi jak: „Ołowiany żołnierzyk” czy „Śpiąca królewna”. Do tego Atlas. Mitologiczna postać, może nie tak znana i nie tak często wspominana jak Zeus, Demeter czy Ikar, ale stanowczo jedna z...