Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

„(…) Ja i ty jesteśmy doprawdy dziwną parą. Wszystko w tobie zależy ode mnie i wszystko we mnie zależy od ciebie: jeśli się rozchorujesz, rozchoruję się i ja, jeśli umrę, umrzesz i ty. Ale nie mogę z tobą rozmawiać, a ty nie możesz rozmawiać ze mną. Mimo całej swojej nieskończonej być może mądrości nie wiesz nawet, jaką mam twarz, w jakim jestem wieku, w jakim języku mówię. (…) Nigdy dwoje nieznajomych połączonych w tym samym ciele nie było jedno dla drugiego równie niepojętymi, dalekimi tak jak my”.

Książka Fallaci to niezwykły zapis rozmów, zbiór listów pełnych sprzecznych emocji, od gniewu czy frustracji po radość i euforię. Nie są to przewidywalne monologi, skupione jedynie na pytaniu „urodzić czy nie urodzić”, a swego rodzaju filozoficzne przemyślenia, dotyczące m.in. takich tematów jak sens istnienia, problem cierpienia, wartość rodziny czy też zależność dwóch istot w kontekście wolności.
Bohaterka opowieści ma jakieś konkretne życie, pracę, plany i marzenia, choć szczegóły nie są tutaj tak istotne, to bardziej tło dla całej analizy. Nie poznajemy nawet jej imienia, ale ta anonimowość wbrew pozorom staje się pożądanym zabiegiem, bo dzięki temu łatwiej nam podejść do prezentowanych treści z pewnym dystansem, zastanowić się trochę na chłodno, ile w tych wywodach może się kryć racji.

Nie jest to kolejny tytuł o pochwale macierzyństwa, ale też w żadnym wypadku pozycja zachęcająca do aborcji, jak mogłoby się to niektórym wydawać. To wnikliwe spojrzenie na kwestię prokreacji i odniesienie się do odpowiedzialności, jaką ona za sobą niesie, zaprezentowane w intrygującej formie. Niestety, i w tej opowieści, męska część populacji wypada mocno niekorzystnie – jako umywająca ręce, unikająca tematu czy też stawiająca się w roli oskarżyciela – takie są fakty, co nie znaczy oczywiście, że odnoszą się do każdego przedstawiciela danej płci. Coś jednak jest w powiedzeniu, że wyjątki potwierdzają regułę…

„List do nienarodzonego dziecka” skłania do głębszego zastanowienia się przed podjęciem tak ważkiej decyzji, jaką jest posiadanie potomstwa, zarówno po stronie kobiety, jak i mężczyzny. Warto, by po tę książkę sięgnęli wszyscy, którzy świadomie podchodzą nie tylko do własnego życia, ale również do tego, które mogą potencjalnie stworzyć. A tym, którym tej świadomości trochę brakuje, powinno się zalecać lekturę obowiązkowo...

http://fileiholicy.blogspot.com

„(…) Ja i ty jesteśmy doprawdy dziwną parą. Wszystko w tobie zależy ode mnie i wszystko we mnie zależy od ciebie: jeśli się rozchorujesz, rozchoruję się i ja, jeśli umrę, umrzesz i ty. Ale nie mogę z tobą rozmawiać, a ty nie możesz rozmawiać ze mną. Mimo całej swojej nieskończonej być może mądrości nie wiesz nawet, jaką mam twarz, w jakim jestem wieku, w jakim języku mówię....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„(…) Poczucie bycia częścią nowoczesnego, racjonalnego, wysoko rozwiniętego kraju jest jednym z kluczowych elementów szwedzkiej tożsamości”.

Dziś obchody Midsommar, zatem nie mogłam się lepiej zgrać z recenzją książki o Szwecji. Ze względu na skandynawskie zainteresowania, staram się obserwować wszystkie pozycje pojawiające się na rynku w tym temacie, a jak sami zapewne zauważyliście, jest ich coraz więcej, bowiem od kilku lat Skandynawia stała się niezwykle modna. Części kojarzy się to pewnie głównie z zalewem mrocznych kryminałów i powieści sensacyjnych, ale nie mniej wydaje się reportaży o podróżach po Norwegii, Szwecji, Danii, jak również po innych krajach blisko związanych ze skandynawską kulturą, a zaliczanych do kręgu nordyckiego – Islandii, Finlandii czy Wyspach Owczych. Pojawiają się też różnego typu przewodniki czy poradniki, jak choćby słynne od kilku miesięcy „Hygge”. Oferta jak widać bardzo różnorodna, ale nie wszystkie tytuły są tak samo warte przeczytania. Tym bardziej cieszę się, że sięgnęłam po zbiór opowieści z północy pióra Natalii Kołaczek, bowiem jest to naprawdę ciekawa i rzetelna analiza osobowości, stylu życia i kultury naszych zamorskich sąsiadów, napisana przy tym barwnym językiem i okraszona humorem. Ponadto, co bardzo cenne, autorka niejednokrotnie przywołuje oryginalne szwedzkie sformułowania, poszczególne słowa i hasła, pozwalające na głębsze poznanie tematu.
Książka składa się z dwunastu rozdziałów, w których po kolei omawiane zostają bardziej lub mniej powszechne stereotypy na temat Szwecji – i jak to zwykle bywa, część mitów zostaje odczarowana, ale sporo z nich, w ten czy w inny sposób, znajduje potwierdzenie. A może raczej właściwą interpretację, gdyż pewne zachowania, przez obserwatorów z zewnątrz odpowiednio zauważone, nie są poprawnie odczytywane. Szwedzki chłód nie musi być wcale spowodowany dystansem wobec rozmówcy, a przekonaniem, że nie należy nikomu się narzucać, ani wchodzić z butami w jego życie (co nie znaczy wcale, że Szwed nie okaże nam serdeczności albo nie poda pomocnej dłoni). Natomiast szwedzki porządek, dążenie do harmonii to nie ślepa wiara w przepisy, a zakorzenione historycznie w narodzie podejście lagom czyli, najprościej rzecz ujmując, dążenie do złotego środka – bez wyróżniania się czy wywyższania.
Oczywiście, jak pokazuje nam autorka, wcale nie rzadko można znaleźć w Szwecji różne przykłady na to, że tzw. wyjątki potwierdzają regułę. Tym bardziej jednak, dzięki takim opisom, obraz Szwedów nabiera wyrazistości i staje się prawdziwy. Nie jest to jedynie hymn pochwalny na temat wspaniałego narodu, możemy przeczytać zarówno o absurdalnym prawie zakazującym tańczenia w miejscach publicznych (nie posiadających na to specjalnego pozwolenia), które udało się znieść dopiero w 2016 r., jak też o zwariowanych badaniach, z których wynika, że „kurczaki wolą pięknych ludzi".

„W Szwecji coraz częściej narzeka się na istniejący ‘korytarz poglądów’ (asiktskorridor). Ta metafora obrazowo oddaje klimat publicznych debat, nie tylko w Szwecji zresztą”.
Choć nasi północni sąsiedzi zmagają się również z poważniejszymi problemami (m.in. kryzysem migracyjnym czy w pewnych kwestiach zagubieniem w dążeniu do politycznej poprawności), to wciąż jest to niezwykle pociągający kraj, z pięknymi krajobrazami, mądrymi reformami i innowacyjnymi rozwiązaniami, służącymi bardziej obywatelom, niż firmom czy rządowi. I to chyba jest to, co najbardziej u nich podziwiamy, a jednocześnie czego im zazdrościmy…

Na zakończenie przywołam jeszcze jeden cytat – być może niektórym wyda się on nieco obrazoburczy, ale, zgadzając się z autorką, uważam, że trafia właściwie w punkt, oddając pewną specyfikę charakteru mieszkańców Szwecji ;)
„Ktoś porównał Szwedów do butelki keczupu. Potrząsa się nią i potrząsa, a nic nie wylatuje. Wstrząsa się więc raz jeszcze, znów bez rezultatu. Potem znowu, na wszelki wypadek, i nagle z butelki wylatuje cała zawartość”.

http://fileiholicy.blogspot.com/2017/06/i-coz-ze-o-szwecji.html

„(…) Poczucie bycia częścią nowoczesnego, racjonalnego, wysoko rozwiniętego kraju jest jednym z kluczowych elementów szwedzkiej tożsamości”.

Dziś obchody Midsommar, zatem nie mogłam się lepiej zgrać z recenzją książki o Szwecji. Ze względu na skandynawskie zainteresowania, staram się obserwować wszystkie pozycje pojawiające się na rynku w tym temacie, a jak sami zapewne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Po jednej stronie drogi był plac, na którym miał odbyć się turniej rycerski. Stawiano kolorowe namioty, a stolarze budowali drewniane trybuny, by widzowie mieli gdzie siedzieć. Krzysia nie mogła uwierzyć, że za kilka dni będzie częścią pocztu rycerzy i giermków w ich drodze z zamku na miejsce turnieju”.

Z pewnością znacie wiele książek o rycerzach, turniejach i średniowiecznych bitwach. Występują tam bohaterowie obu płci, ale chłopcy to najczęściej odważni herosi, sprytni królowie albo ewentualnie z początku nieco fajtłapowaci, a z czasem odważni giermkowie, zaś dziewczynki to księżniczki, królewny i damy dworu, zdające się mieć bardzo monotonne i nieciekawe życie. Tymczasem kobiece postacie mogą być tak samo pomysłowe, sprawne fizycznie i niebojące się przeróżnych przygód. Na szczęście na naszym rynku wydawniczym zaczyna się pojawiać coraz więcej tego typu opowieści, w których podział ról nie jest taki jednoznaczny. I bardzo dobrze! Dzięki temu młodzi czytelnicy mogą poczytać zarówno o pięknych księżniczkach, jak i bohaterskich wojowniczkach, o silnych rycerzach albo nieśmiałych marzycielach, którzy bardziej interesują się starymi księgami, niż ruszaniem w bój.
Tytułowa Krzysia to właśnie taka dziewczynka, która nie interesuje się sukniami czy klejnotami, ale chciałaby być rycerzem. Dzięki pracowitości i zaangażowaniu zostaje mianowana Strażniczką Mieczy i ma za zadanie opiekować się całym zamkowym orężem. Czyści zatem, ostrzy i poleruje wszelakie miecze, szpady i sztylety. Przy okazji rozmawia z różnymi zwierzęcymi przyjaciółmi i poznaje pałacowe sekrety. W każdym tomie przeżywa nowe perypetie i może się wykazać nie tylko swoją odwagą, ale i mądrością. Aż trudno się powstrzymać i nie przywołać (ze względu na starszych książkofilów), skojarzenia z inną literacką Krzysią, tą sienkiewiczowską, – na szczęście te dwie bohaterki są całkowitymi przeciwieństwami ;)
Książki France Watts to bardzo sympatyczne historie ze świetnymi ilustracjami Gregory’ego Rogersa. Myślę, że spodobają się zarówno chłopcom jak i dziewczynkom, a duże litery ułatwią im samodzielne czytanie.

„Krzysia pospieszyła do wyjścia, mając pelerynę na ramionach i pas zapięty wokół talii. Wychodząc usłyszała, jak lady Beata mówi do Elizy:
- Wiesz, co najbardziej lubię w tej małej, Elizo? Nigdy mnie nie nudzi”.

Skoro nawet lady Beata Znudzona, której wszystko wydaje się nieciekawe, tak pozytywnie wypowiada się o rezolutnej Krzysi, nie powinniście mieć już żadnych wątpliwości – trzeba poznać Strażniczkę Mieczy.

„Po jednej stronie drogi był plac, na którym miał odbyć się turniej rycerski. Stawiano kolorowe namioty, a stolarze budowali drewniane trybuny, by widzowie mieli gdzie siedzieć. Krzysia nie mogła uwierzyć, że za kilka dni będzie częścią pocztu rycerzy i giermków w ich drodze z zamku na miejsce turnieju”.

Z pewnością znacie wiele książek o rycerzach, turniejach i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Godzina wychowawcza” to siedem rozmów o polskiej szkole. Rozmów z pedagogami, nauczycielami i wychowawcami z wieloletnim stażem. W wywiadach przeprowadzonych przez Aleksandrę Szyłło ich bohaterowie opowiadają o różnorodnych doświadczeniach związanych z placówkami szkolnymi bądź ośrodkami dla tzw. trudnej młodzieży, odmiennych spojrzeniach na polską edukację, administracyjno-organizacyjnych potyczkach, ale co najważniejsze o dzieciach, jakie przewinęły się przez ich życie. O uczniach zdolnych, o tych, którzy zawsze mieli pod górkę i o średniakach, których w polskich szkołach większość nauczycieli lubi najbardziej – tacy sprawiają najmniej kłopotów. Tak – bo wciąż dzieci w szkole to dla wielu kłopot. Znaleźliby się może nawet i tacy, którzy najchętniej zajmowaliby się pustymi ławkami. Jedna z rozmówczyń wspomina, jak duże oburzenie wywołało w ministerstwie zdanie zawarte w opracowywanym, między innymi przez nią, dokumencie – „Brzmiało ono: ‘Szkoła ma służyć dziecku’. Co za nonsens? Przecież szkoła nigdy nie służyła dziecku! Służyła kiedyś Kościołowi, królom, teraz służy partii, ale dziecku?!”. Choć ta sytuacja miała miejsce w latach 80-tych, od tego czasu niestety niezbyt wiele się zmieniło w naszych szkołach.
Jest to pozycja obowiązkowa dla każdego pedagoga, który chce, aby szkoła stawała się jak najlepsza, a w jej centrum, mimo różnych przeciwności, zawsze stało dziecko. Trochę zabrakło tutaj głosów młodszego pokolenia i opisów najbardziej aktualnych problemów polskiej edukacji. Ponadto książka mogłaby być dwa, a nawet trzy razy grubsza – ale może to pomysł na kolejne „godziny wychowawcze”, których wciąż w naszym kraju za mało… Zdecydowanie polecam – nauczycielom, wychowawcom, ale także rodzicom!

„…Rolą nauczyciela jest tworzenie sytuacji, w której uczeń uczy się uczyć. Wszyscy ciągle musimy to robić, w każdym wieku. Sens ma pokazanie uczniom, że sami, a najlepiej we współpracy z kolegami, są w stanie kreatywnie rozwiązywać problemy, przed którymi stają”.

http://fileiholicy.blogspot.com

„Godzina wychowawcza” to siedem rozmów o polskiej szkole. Rozmów z pedagogami, nauczycielami i wychowawcami z wieloletnim stażem. W wywiadach przeprowadzonych przez Aleksandrę Szyłło ich bohaterowie opowiadają o różnorodnych doświadczeniach związanych z placówkami szkolnymi bądź ośrodkami dla tzw. trudnej młodzieży, odmiennych spojrzeniach na polską edukację,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Jednym z pierwszych wspomnień Racheli były łagodne dźwięki skrzypiec wczesnym rankiem. Leżała schowana pod dużą, białą kołdrą, otumaniona i ociężała od snu. Dźwięki zakradały się do sypialni. Wyobrażała sobie, że przedostają się przez pęknięcia w ścianie, pod i nad drzwiami, przypominając rozkołysane, falujące łuki, które widziała w swoich snach…”.

Beztroskie dzieciństwo Racheli skończyło się w momencie, kiedy schowała rodzinne zdjęcie do kieszeni płaszczyka i wsiadła z bratem do pociągu, żegnana przez ojca. Od tej pory nic już nie było takie, jak dawniej. Koleje losu, życiowe wybory, odwiedzane miejsca, poznawani ludzie – wszystkie te wydarzenia toczyły się w cieniu tamtej chwili na peronie. Po latach, mając ponad 75 lat, Rachela wraca do Bergen, by zmierzyć się z trudną przeszłością. Jej droga krzyżuje się ze ścieżką młodej dziewczyny, która przyjeżdża na pogrzeb rodziców. To tragiczne zdarzenie staje się pretekstem do niezwykłej opowieści…

Książka Sissel Vaeroyvik porusza ważny temat dotyczący przyjmowania żydowskich dzieci przez rodziny w Skandynawii i konsekwencji takich działań. Mimo, że inicjatywa była bardzo szlachetna, nie zawsze albo nie wszędzie umiano nią odpowiednio pokierować, a losy dzieci często mocno się od siebie różniły. Ta opowieść, choć fikcyjna, stara się opisać jeden z możliwych scenariuszy. Autorka w ciekawy sposób konstruuje główną intrygę, a częste retrospekcje pomagają nam zrozumieć zachowanie głównej bohaterki i jej decyzje. Mimo, że historia jest interesująca, a styl pisania lekki, mamy wrażenie, że to już było. Im więcej stron mamy za sobą, tym większy niedosyt – jakbyśmy na początku skuszeni zostali obietnicą porywającej fabuły, a z czasem zauważyli, że z tego balonika powoli uchodzi powietrze. Nie jest to kiepska powieść, z pewnością sprawi przyjemność niejednemu czytelnikowi, może wzruszyć, ale i wywołać uśmiech na twarzy, jednak dla mnie czegoś tutaj brakuje. Jakbyśmy w pewnym momencie za bardzo prześlizgnęli się po historii Racheli, za mało poznali psychologię poszczególnych postaci (dość zdawkowo potraktowana Ella może w nas wzbudzić wręcz niechęć) i zbyt szybko dotarli do nieco przewidywalnego zakończenia.

„Jednym z pierwszych wspomnień Racheli były łagodne dźwięki skrzypiec wczesnym rankiem. Leżała schowana pod dużą, białą kołdrą, otumaniona i ociężała od snu. Dźwięki zakradały się do sypialni. Wyobrażała sobie, że przedostają się przez pęknięcia w ścianie, pod i nad drzwiami, przypominając rozkołysane, falujące łuki, które widziała w swoich snach…”.

Beztroskie dzieciństwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Migracje to żadna szansa ani zagrożenie. To rzeczywistość XXI wieku, fakt społeczny nieodłącznie związany z istnieniem świata, który cechują głębokie nierówności. Migracje są przejawem tych nierówności, niezależnie od tego, czy dotyczą one przestrzegania praw człowieka, bezpieczeństwa, możliwości rozwoju ekonomicznego czy zagrożenia klęskami żywiołowymi. Tak długo, jak długo będą istnieć nierówności, na próżno będziemy opierali się migracjom”.

Przemieszczanie się ludzi po świecie, a szczególnie w Europie, jest głównym tematem dyskusji politycznych i społecznych od kilku lat. Stał się to dla wielu szczególnie palący problem po różnego typu atakach terrorystycznych, u początków których stoją wydarzenia z 11 września 2001 roku. Od tamtych pierwszych zamachów minęło już ponad 15 lat, jednak przez ten czas, mimo wszystko nie zanotowano tak wielu słów nienawiści, okrutnych komentarzy czy aktów agresji, jak w ciągu ostatnich miesięcy. Większość tego typu reakcji wynika oczywiście ze strachu o siebie i swoich bliskich, ale lęk ten oparty jest najczęściej na niewiedzy, nieznajomości faktów, prawdziwych zachowań przedstawicieli innych kultur, ich obyczajów i tradycji. Z tego też powodu wszelkiego rodzaju rzetelne artykuły i publikacje stają się niezwykle potrzebne. Dzięki nim przynajmniej część ludzi może spojrzeć na cały problem szerzej i zobaczyć przede wszystkim, że nie ma tutaj jednoznacznych, czarno-białych rozwiązań.

Książka pod redakcją Hélène Thiollet to zbiór krótkich esejów skonstruowanych w formie pytań i odpowiedzi wybranych ekspertów (socjologów, antropologów czy ekonomistów). Ze względu na dobór autorów pisana w dużej mierze z perspektywy francuskiej. Grupa specjalistów odnosi się do najbardziej podstawowych kwestii, takich jak m.in. podział na różne typy imigrantów, miejsce ich pochodzenia, kwestia uchodźców, modele akulturacji, konsekwencje przyjmowania imigrantów, ich wpływ na życie społeczne, gospodarkę, itp. Przy okazji obalają oni także niektóre stereotypy, które stanowią nierzadko oręż dla wielu polityków czy publicystów w mediach, takie, jak m.in. przeróżne statystyki - „Na liście dziesięciu krajów, które przyjęły największą liczbę uchodźców w 2015 roku, nie ma żadnego europejskiego państwa oprócz Turcji. Są na niej za to Pakistan, Iran i Etiopia. (…) W Libanie na tysiąc mieszkańców przypada dziś 232 uchodźców, czyli prawie jedna czwarta ludności (…) natomiast na przykład w Szwecji, która ma jedną z najbardziej przyjaznych polityk arylowych w UE, na tysiąc mieszkańców przypada 15 uchodźców”.
Prezentowane w zbiorze artykuły są krótkie i zwięzłe, nie stanowią pogłębionej analizy, a momentami nieco powierzchownie odnoszą się do poruszanych problemów, ale można je uznać za świetny wstęp dla tych, którzy dopiero chcą się zapoznać z poruszaną kwestią. Raczej nie jest to publikacja dla specjalistów z danej dziedziny, jednak właśnie to stanowi jej atut – potrzeba bowiem również takich książek, które zwykłym ludziom w klarowny i przystępny sposób naświetlą aktualną problematykę.

Migracje to temat niełatwy i skomplikowany, ale trzeba o nich rozmawiać, by wypracować jak najlepsze rozwiązania. Nie chodzi tutaj o akademickie debaty czy polityczne spory, a o losy setek tysięcy ludzi, których życie w ten czy w inny sposób jest zagrożone. Prócz szukania sposobów na pomoc, należy wyjaśniać wszelkiego typu niedomówienia, weryfikować zafałszowane dane oraz walczyć z uprzedzeniami. Europejczycy nie mogą utożsamiać każdego przedstawiciela świata arabskiego z terrorystą, a każdego mężczyzny w turbanie na głowie z fanatykiem religijnym. Muszą też sobie przypomnieć o czasach, kiedy sami byli nie tylko imigrantami, ale również uchodźcami, jak potrzebowali bezpiecznego schronienia i spokojnego miejsce do życia, z dala od wojny i głodu.

„Paradoksalnie, wprowadzenie polityki zamykania granic przed imigracją pochodzącą z krajów trzecich (to znaczy spoza Europy) sprzyja osiedlaniu się cudzoziemców w Unii Europejskiej. Uczynienie priorytetu z walki z nielegalną imigracją i towarzyszące temu działania dotyczące bezpieczeństwa tak naprawdę zmusiły imigrantów do zamieszkania w Europie. Im bardziej otwarte są granice, tym łatwiej cudzoziemcom przemieszczać się między krajem przyjmującym a ojczystym. I na odwrót, im są one bardziej zamknięte, tym trudniej im wrócić do Europy”.

https://www.karakter.pl/ksiazki/migranci-migracje

„Migracje to żadna szansa ani zagrożenie. To rzeczywistość XXI wieku, fakt społeczny nieodłącznie związany z istnieniem świata, który cechują głębokie nierówności. Migracje są przejawem tych nierówności, niezależnie od tego, czy dotyczą one przestrzegania praw człowieka, bezpieczeństwa, możliwości rozwoju ekonomicznego czy zagrożenia klęskami żywiołowymi. Tak długo, jak...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Oblany test Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt
Ocena 7,6
Oblany test Michael Hjorth, Han...

Na półkach: ,

Tym razem zespół śledczych, pod dowództwem Torkela Hoglunda, bada sprawę morderstw, które łączy tajemniczy test, jakiemu poddawane są ofiary. Sześćdziesiąt pytań z wiedzy ogólnej – kto nie zna wystarczającej liczby odpowiedzi, ginie. Policja zdaje sobie sprawę, że tym razem ma do czynienia z niezwykle inteligentnym i przewidującym przeciwnikiem. Nawet doświadczenie Sebastiana Bergmana i jego szeroka wiedza na temat seryjnych zabójców okazują się w pewnym momencie niewystarczające. Czas nieubłaganie ucieka, a kolejny test zostaje oblany…

Piąty tom serii, autorstwa szwedzkiego duetu Hjorth & Rosenfeldt, prezentuje nam kolejną intrygującą zagadkę kryminalną. Stali bohaterowie rozwijają się, ich życie prywatne ewoluuje, a relacje zawodowe rozluźniają się. Wierni czytelnicy mogą być jednak nieco rozczarowani. Wprawdzie „Oblany test” czyta się lepiej, niż poprzednią część, która była z lekka przewidywalna i schematyczna, nadal nie czuć już tego żaru, z jakim mieliśmy do czynienia w przypadku pierwszych tytułów cyklu. Tamte postacie, wątki, morderstwa i cała struktura opowieści wciągały bez reszty. Z wypiekami na twarzy śledziło się niemal każdą stronę książki, aż do ostatniego rozdziału. Sebastian Bergman, jako policyjny psycholog i główny bohater, był swego rodzaju powiewem świeżości pośród znanych detektywów-samotników. Mógł irytować, ale jednocześnie przyciągał jak magnes. Zakończenie trzeciego tomu wbiło w fotel i sprawiło, że czekanie na kontynuację stało się nieznośne. Niestety, wraz z „Niemową” coś się zmieniło. Być może wpłynął na to podział ról pomiędzy autorami (Hans Rosenfeldt na spotkaniu z polskimi czytelnikami wspominał, że teraz zamienili się zadaniami), a może to zwykłe zmęczenie materiału, tak czy siak, brakuje poprzedniej lekkości pióra i porywającej fabuły. Uczciwie trzeba przyznać, że tutaj sam pomysł na mordercę i jego modus operandi jest świetny (odniesienie do współczesnych trendów i oczekiwań społecznych), ale w pewnym momencie pisarze jakby zrezygnowali z wykorzystania tego potencjału – napięcie opada, wiemy kto oraz dlaczego, i właściwie, bez specjalnych wyrzutów sumienia, w tym miejscu moglibyśmy zakończyć lekturę. Losy bohaterów już tak mocno nas nie interesują, nawet Sebastian zaczyna się robić nieco mdły i mało wiarygodny, a Vanja nie przestaje denerwować swoim dziecinnym zacietrzewieniem. Mimo wszystko, mając wciąż w pamięci genialnego „Ucznia”, dajmy jeszcze szansę Krajowej Policji Kryminalnej zza Bałtyku.

http://fileiholicy.blogspot.com

Tym razem zespół śledczych, pod dowództwem Torkela Hoglunda, bada sprawę morderstw, które łączy tajemniczy test, jakiemu poddawane są ofiary. Sześćdziesiąt pytań z wiedzy ogólnej – kto nie zna wystarczającej liczby odpowiedzi, ginie. Policja zdaje sobie sprawę, że tym razem ma do czynienia z niezwykle inteligentnym i przewidującym przeciwnikiem. Nawet doświadczenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Smutny fakt polega na tym, że w przeciwieństwie do zapewnień lekarzy, nie ma zgonów z przyczyn naturalnych. Każda śmierć jest przez kogoś odczuwana jak morderstwo, jako niesprawiedliwe odebranie ukochanej osoby. Nawet największych szczęśliwców czeka w życiu przynajmniej jedno morderstwo: nas samych”.

Najpierw poznajemy Tomása. Pogrążony w bólu i smutku wędruje po uliczkach Lizbony ustawiając się plecami do przodu. Kiedy nie rozpamiętuje przeszłości, pochłania go dziennik XVII-wiecznego księdza i zagadka skryta w Wysokich Górach Portugalii. Jego wuj, chcąc pobudzić bratanka do życia, kupuje automobil i sadza przerażonego Tomása za kierownicą.
Kolejnym bohaterem jest Eusebio. Patolog, który zasiedział się w swoim gabinecie w sylwestrową noc, odbywa dwie niezwykłe rozmowy. Jego żona, gorliwa katoliczka, opisuje mu ewangeliczne przypowieści w nawiązaniu do kryminałów Agaty Christie, zaś nieznajoma staruszka przedstawia historię ukrytą w ciężkiej walizce.
Na końcu pojawia się Peter. W jego rodzinie zachodzą duże zmiany, a on nie do końca potrafi się w tym wszystkim odnaleźć. Kilkudniowy wyjazd służbowy sprawia, że 62-letni senator z Kanady sam dokonuje zaskakującego wyboru. Kupuje oswojonego szympansa i wyjeżdża do rodzinnej wioski w Wysokich Górach Portugalii. Tym samym cała opowieść zatacza wielkie koło, zarówno w czasie, jak i w przestrzeni.
Wszystkich bohaterów łączy śmierć ich najbliższych, a równocześnie zagadka samego życia. Każdy z nich przeżywa swego rodzaju surrealistyczne doświadczenia, odbywając osobistą podróż – zarówno dosłownie, jak i metafizycznie. I każdy z nich wyciąga z tej wyprawy zupełnie inne wnioski, spostrzeżenia czy też przesłanie.

Najnowsza powieść Yanna Martela to specyficzna książka. Wprawdzie utrzymana w charakterystycznym dla niego klimacie, jednak sprawia wrażenie czegoś odmiennego. Z pozoru tematyka jest jasna, ale podczas lektury możemy się złapać na tym, że właściwie nie wiemy, dokąd nas to wszystko prowadzi. Trochę podobnie jak w przypadku podróży Tomása, która nagle się urywa… I chociaż pojawiają się naprawdę intrygujące wątki (odniesienie do słynnej angielskiej pisarki uważam za jeden z najciekawszych), opowieść zostaje spięta charakterystyczną klamrą (rozpoczynamy wyprawę od gapiów zafascynowanych technologiczną nowinką, by zakończyć ją w tym samym miejscu, gdzie tym razem widzowie zachwycają się dziełem matki natury), czuję pewien niedosyt. Może to kwestia oszczędności w środkach wyrazu, przez co bohaterowie nie stają się nam tak bliscy jakbyśmy chcieli. Może pojawiający się kilkukrotnie lekki przerost formy nad treścią, nieco męczący i nie na miejscu. A może po prostu swego rodzaju nierówność każdej z historii, która sprawia, że fabuła nie porywa nas na każdym z etapów w takim samym stopniu. Bez względu jednak na to, co jest przyczyną, z pewnością książka Martela zapada nam w pamięć. Nie każdemu może spodobać się ten styl, nie wszyscy odnajdą się w mocno naturalistycznych opisach, ale mimo wszystko warto po nią sięgnąć, by przekonać się, czy jest to opowieść dla nas, a przede wszystkim, co w nas zostawi.

„Tasiemcowe zdanie, zakotwiczone w solidnych rzeczownikach, z niezliczonymi zdaniami podrzędnymi, przymiotnikami i przysłówkami, z odważnymi spójnikami prowadzącymi zdanie w nowym kierunku – obok nieoczekiwanych wtrąceń – wreszcie dotarło do zadziwiająco cichej kropki”.

Książka otrzymana od Wydawnictwa Albatros
http://fileiholicy.blogspot.com/2017/03/zycie-i-smierc.html

„Smutny fakt polega na tym, że w przeciwieństwie do zapewnień lekarzy, nie ma zgonów z przyczyn naturalnych. Każda śmierć jest przez kogoś odczuwana jak morderstwo, jako niesprawiedliwe odebranie ukochanej osoby. Nawet największych szczęśliwców czeka w życiu przynajmniej jedno morderstwo: nas samych”.

Najpierw poznajemy Tomása. Pogrążony w bólu i smutku wędruje po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Musimy traktować kobiety zajmujące się nauką po prostu jak naukowców, a nie dziwactwa, anomalie bądź żony dorabiające sobie w wolnym czasie pracą laboratoryjną".

Ten swego rodzaju apel ze wstępu do książki „Upór i przekora”, autorstwa Rachel Swaby, niestety wciąż jest aktualny. Nadal spora część mężczyzn uważa, że kobiety nie nadają się na kierownicze stanowiska, do odpowiedzialnych zadań czy pracy naukowej. Uznają, że intelektualnie jesteśmy słabsze, a jeśli nawet jakimś cudem możemy się wykazać podobnymi umiejętnościami, to w żadnym wypadku nie możemy stać się od nich lepsze. Stąd nagminne sytuacje, w których kobiety, którym mimo wszystko udaje się zrealizować swoje naukowe cele i marzenia, ciągle na nowo muszą udowadniać swoją wartość i wkładać dwa razy więcej wysiłku w prezentację siebie, niż ich koledzy, nawet ci mniej uzdolnieni. Dlatego tego typu publikacje, jakich przykładem jest m.in. praca Swaby, są bardzo potrzebne, bo pokazują, że mimo specyficznej konstrukcji świata, tytułowy upór utalentowanych kobiet przynosi niezwykle cenne wyniki. „Musimy postarać się o zapewnienie dziewczętom w młodym wieku wskazówek dotyczących tego, w czym są dobre i jakie zajęcie mogłoby się im spodobać w przyszłości. Tylko w ten sposób możemy bowiem przyspieszyć rozwój przyszłych pokoleń chemiczek, archeolożek, kardiolożek, a jednocześnie oddamy sprawiedliwość dotychczas ignorowanej części historii świata”. Wiara we własne możliwości, wytrwałość i nieustająca praca pomimo licznych przeciwności to opis, który nie tylko pasuje do każdej z 52 zaprezentowanych w książce bohaterek, ale jest to również wskazówka dla kolejnych pokoleń kobiet, które mogą się zmagać z mnóstwem wątpliwości. Mimo, że żyjemy w XXI wieku, czytając kolejne rozdziały, mamy momentami wrażenie, jakby w pewnych kwestiach czas niewiele posunął się naprzód.

„Ludzki organizm nie radzi sobie z prawidłowym wykonywaniem dwóch czynności równocześnie. Mięśnie [czytaj: kobiece narządy płciowe] oraz mózg nie są w stanie funkcjonować optymalnie w tym samym czasie”, „Lekceważyłem to wszystko jak jakąś dziewczyńską paplaninę”, czy też „Kobiety nie potrafią wznieść się na wyżyny w żadnej dziedzinie” – te i podobne uwagi słyszało wiele lekarek, matematyczek, genetyczek bądź przedstawicielek różnych gałęzi nauki na przestrzeni ponad 350 lat. Niektóre z nich przez długi czas nie miały szans na studia uniwersyteckie, inne, kiedy już zdobyły upragnione wykształcenie, mogły liczyć jedynie na pracę asystentki albo, co gorsza, nie podpisywano z nimi żadnej umowy i w zamian za dostęp do laboratoriów pracowały bez wynagrodzenia. Jednak różnorakie przeszkody nie załamały ich, a sprawiły, że często jeszcze z większą zaciętością starały się pokazać swoje umiejętności i dotrzeć do prawdy. Alice Ball opracowała preparat, który leczył trąd, Helen Taussig to twórczyni kardiologii dziecięcej, Dorothy Crowfoot Hodgkin otrzymała Nagrodę Nobla w dziedzinie chemii za wyznaczenie struktury penicyliny (co pozwoliło upowszechnić stosowanie antybiotyków), dzięki Virginii Apgar i skali nazwanej na jej cześć wielu noworodkom uratowano życie, zaś Gertrude Belle Elion zawdzięczamy dwa leki antynowotworowe i kilka innych lekarstw (została współ-laureatką Nagrody Nobla z medycyny). Darwin pisząc swoje najsłynniejsze dzieło inspirował się prehistorycznymi odkryciami Mary Anning, amatorki paleontologii, Émilie du Châtelet była nie tylko wybitną XVIII-wieczną fizyczką, ale do tego jako jedyna dokonała kompletnego francuskiego tłumaczenia arcydzieła Isaaca Newtona, Annie Jump Cannon sklasyfikowała około ćwierć miliona gwiazd, a Stephanie Kwolek odkryła kevlar (jego włókna stosowane są m.in. w kamizelkach kuloodpornych, kaskach czy częściach pancerza lotniskowców). Można by tak wymieniać jeszcze długo, nie tylko nieznane nam w większości nazwiska, ale i epokowe odkrycia oraz cenne analizy. O ilu z powyższych bohaterek słyszeliście? Zapewne maksymalnie o kilku, mimo, że ich prace i badania są słynne i wykorzystuje się je od dawna na cały świecie. Dzięki książce Rachel Swaby możemy wreszcie poznać te zapomniane kobiety, zrozumieć, z jakimi trudnościami się borykały, a jednocześnie, jak dużo miały w sobie odwagi i hartu ducha. Nawet, gdy ich nazwiska pomijano, niedoceniano przenikliwości umysłu, a czasem wręcz przemilczano udział w odkryciach, nie ustawały w pracy, bo to ona i jej skutki były dla nich najważniejsze.

„Perspektywa, zgodnie z którą rozpatruje się kwestię ‘kobiety w nauce’, jest zupełnie błędna i pozbawiona sensu merytorycznego. Kobieta po prostu albo jest dobrym naukowcem, albo nie; w każdym przypadku powinna jednak mieć równe szanse, a jej prace należy studiować z punktu widzenia naukowego, a nie z perspektywy płci”.

"Musimy traktować kobiety zajmujące się nauką po prostu jak naukowców, a nie dziwactwa, anomalie bądź żony dorabiające sobie w wolnym czasie pracą laboratoryjną".

Ten swego rodzaju apel ze wstępu do książki „Upór i przekora”, autorstwa Rachel Swaby, niestety wciąż jest aktualny. Nadal spora część mężczyzn uważa, że kobiety nie nadają się na kierownicze stanowiska, do...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kobiety i mężczyźni Luci Gutiérrez, Equipo Plantel
Ocena 7,5
Kobiety i mężc... Luci Gutiérrez, Equ...

Na półkach: ,

Seria czterech książeczek hiszpańskiego pisarza Equipo Plantela, mimo, że została wydana w latach siedemdziesiątych, porusza kwestie, które wciąż są niestety aktualne. Niestety, ponieważ, jak mówi mądre przysłowie, historia kołem się toczy. Wciąż rodzą się nowi ludzie - jedni mądrzy, inni głupi; jedni otwarci, drudzy zaściankowi; jedni dobrzy, drudzy źli, itd. Oprócz "Kobiet i mężczyzn" w ofercie wydawnictwa Tako znajdziecie jeszcze "Klasy społeczne", "Oto jest dyktatura" oraz "Co to właściwie jest demokracja". Wszystkie pozycje mają jednego autora, ale różnych ilustratorów, co jest ciekawym zabiegiem i nadaje swego rodzaju dynamiki prezentowanym opowieściom.
Prezentowane książki przeznaczone są dla najmłodszych czytelników (5-9 lat). Dzięki licznym rysunkom i niezbyt rozbudowanej treści, pisanej dużą czcionką, sprawią przyjemność maluchom, a jednocześnie pomogą im zrozumieć różne zjawiska społeczne. Mogą stać się też świetnym punktem wyjścia do rodzinnych rozmów o różnicach płciowych czy odmiennym sposobie życia. Na przestrzeni 40 lat świat z pewnością się zmienił, ale nie wszystkie zmiany okazały się tymi lepszymi. Nadal jeszcze są miejsca, gdzie kobiety i mężczyźni nie mają równych praw, a różnice klasowe pogłębiają dystans między obywatelami. Wiele krajów wprowadziło u siebie ustrój demokratyczny, ale istnieją państwa, gdzie do głosu dochodzą dyktatorzy. A i sama demokracja ma swoje plusy i minusy. Te wszystkie tematy opisane zostały w niezwykle przystępny sposób - zrozumiały dla dzieci, a jednocześnie interesujący dla dorosłych.

"Oryginalna seria nosiła nazwę 'Książki Jutra' (...) i taka też została zachowana obecnie. Jeśli dziś czytamy ją bez specjalnego zdziwienia, to dowód na to, że to 'jutro' nie stało się jeszcze 'dniem dzisiejszym'. Mamy jednak nadzieję, że nastąpi to już wkrótce". Tak książki podsumował hiszpański wydawca i jest to niezwykle trafna diagnoza. Polecając wam te tytuły dołączę się do wspomnianej nadziei, życząc nam wszystkim jak najmniej podziałów, na każdym polu. Budujmy mosty zamiast murów :)

Seria czterech książeczek hiszpańskiego pisarza Equipo Plantela, mimo, że została wydana w latach siedemdziesiątych, porusza kwestie, które wciąż są niestety aktualne. Niestety, ponieważ, jak mówi mądre przysłowie, historia kołem się toczy. Wciąż rodzą się nowi ludzie - jedni mądrzy, inni głupi; jedni otwarci, drudzy zaściankowi; jedni dobrzy, drudzy źli, itd. Oprócz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Literatura nauczyła nas pragnąć czegoś ‘innego’, wychodzić poza krąg codziennych przyzwyczajeń, poza rytuał wyznaczany bądź przez konwencję życia wspólnoty, bądź po prostu przez potrzeby ciała, które każe nam jeść, spać i tak dalej”.

Autor w swoim zbiorze esejów odnosi się do faktu, który, choć dla każdego książkoholika bezdyskusyjny, dla wielu ludzi wciąż pozostaje sporny – literatura to niezwykle istotny składnik naszego życia. Wprawdzie należy ona do tzw. potrzeb wyższych – bez niej nie umrzemy z głodu czy zimna – jednak ma silny wpływ na nasz odbiór świata, sposób myślenia, zachowania i reakcje, które znacząco by się zmieniły i to często na niekorzyść, gdyby jej zabrakło. Poza oczywistymi zaletami, takimi jak dostarczanie wiedzy, rozwijanie wyobraźni czy ćwiczenie języka, literatura posiada różnorodne funkcje, o jakich zapewne nie myśli nawet część czytelników, a cóż dopiero ci, którym z książkami zupełnie nie po drodze. Bowiem, gdyby je znali, czyż nie chętniej by sięgnęli po tę czy inną lekturę? Piszę to pół żartem pół serio, ale prawda jest taka, że ta gałąź kultury jest obecnie chyba jedną z najmniej docenianych, a najbardziej zaniedbanych, może nie na całym świecie, ale w naszym kraju na pewno. Tym bardziej potrzebne są takie pozycje, jak ta opracowana przez profesora Ryszarda Koziołka.
Znany literaturoznawca, poza ogromnym doświadczeniem, posiada również coraz rzadszy dar, jakim jest sztuka opowiadania – słucha się go i czyta z niekłamaną przyjemnością, nawet, jeśli zagłębia się w mniej popularne meandry swojej dziedziny. Każdy esej to prawdziwa uczta literacka. Błyskotliwy humor i wnikliwe spostrzeżenia sprawiają, że chcemy więcej i więcej. Nie będę wam zdradzała szczegółów dotyczących poszczególnych rozdziałów, byście jak najszybciej sami sięgnęli po wspomnianą książkę – na zaostrzenie apetytu dodam tylko, że dzięki lekturze możecie m.in. poznać drugie dno słynnej „Lalki” Prusa, odkryć bogactwo osobowości Józefa Ignacego Kraszewskiego (ilu z was wiedziało, że ten nieco zapomniany pisarz napisał ponad 200 powieści?), czy też zrozumieć zjawisko rosnącej popularności powieści historycznych.

„(…) Nic nie zastąpiło literatury i nic nie jest w stanie jej zastąpić. Ludzie mogą nie czytać, tylko że są wtedy pozbawieni pewnej dyspozycji intelektualnej, której nie sposób nabyć inaczej. Nieczytającym zanika pewien organ”.

Pamiętajcie o tym! ;)

http://fileiholicy.blogspot.com/2016/11/normal-0-21-microsoftinternetexplorer4.html

„Literatura nauczyła nas pragnąć czegoś ‘innego’, wychodzić poza krąg codziennych przyzwyczajeń, poza rytuał wyznaczany bądź przez konwencję życia wspólnoty, bądź po prostu przez potrzeby ciała, które każe nam jeść, spać i tak dalej”.

Autor w swoim zbiorze esejów odnosi się do faktu, który, choć dla każdego książkoholika bezdyskusyjny, dla wielu ludzi wciąż pozostaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Deszcz dudnił o ziemię nieustająco, wciąż z nową siłą, a przesiąknięta gleba nie była w stanie przyjąć więcej wody. Tworzyły się rzeki, wartkie strumienie, które zmywały wszystko na swojej drodze, przekształcając krajobraz (…) Nieco dalej, gdzie woda uformowała niewielką gardziel, jakby coś wystawało spod ziemi – czaszka, której puste oczodoły wpatrzone były w pierwsze światło dnia”.

Dwie równoległe historie, które dzieli od siebie kilkadziesiąt mil – w jednej ofiary zostają dotkliwe okaleczane, w drugiej znajdują się w dziwnych pozycjach ułożone na odległej plaży, co, jak się okazuje, ma związek z tajemniczymi lalkami przybijającymi do brzegu. Dwóch policjantów prowadzących dochodzenie i badających zaskakujące wątki, które pojawiają się w trakcie śledztwa. Dwie opowieści o winie i karze, szaleństwie i miłości.

Frode Granhus to kolejny pisarz, którego zaliczyć można do grupy skandynawskich twórców kryminałów, choć gatunek ten w przypadku naszych północnych sąsiadów jest niezwykle pojemny – mieści bowiem w sobie książki będące mieszanką sensacji, thrillera i powieści detektywistycznej. Autor „Wiru” całkiem nieźle radzi sobie w tej tematyce – potrafi stworzyć odpowiednią atmosferę, a także zainteresować i przyciągnąć czytelnika intrygującymi szczegółami. Wprawdzie sporo mu brakuje do stylu Jussi Adlera-Olsena, przywołanego przez jednego z recenzentów na skrzydełku okładki, jednak może stać się ciekawą alternatywą choćby wobec serii Camili Läckberg. „Wir” to jego pierwsza powieść wydana w Polsce – z ciekawością czekam na kolejną, która prawdopodobnie ukaże się jeszcze w tym roku.

„Deszcz dudnił o ziemię nieustająco, wciąż z nową siłą, a przesiąknięta gleba nie była w stanie przyjąć więcej wody. Tworzyły się rzeki, wartkie strumienie, które zmywały wszystko na swojej drodze, przekształcając krajobraz (…) Nieco dalej, gdzie woda uformowała niewielką gardziel, jakby coś wystawało spod ziemi – czaszka, której puste oczodoły wpatrzone były w pierwsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka Agaty Błachnio to luźne impresje opisujące fragmenty z życia Izraelczyków i Jordańczyków, piękno krajobrazów, majestat świątyń i specyfikę mieszanki kulturowej tamtego regionu.

Dla kogoś, kto był choć raz w Izraelu i/lub Jordanii opowieść będzie z pewnością bardziej zrozumiała, jednak dla podróżników, którzy chcą dopiero odwiedzić te kraje, historia skonstruowana w ten sposób może się wydać nieco chaotyczna i niespójna. Opisy zbyt mocno się rwą, jak obraz, który nie ma początku i końca, a raczej składa się z trochę nieskładnie rozrzuconych puzzli. Być może inny podział książki – nie na rozdziały odnoszące się do poszczególnych miast, ale np. na okresy, w których pani Agata bywała w Izraelu - i stopniowe prezentowanie wrażeń, sprawiłby, że lektura stałaby się lżejsza i bardziej przystępna. Są fragmenty, gdzie barwny opis faktycznie przemawia do czytelnika, ale niestety częściej czujemy się trochę jak taki widz, który wyrywany jest z jednego miejsca i wrzucany do drugiego – zbyt pospiesznie, by mógł w pełni zanurzyć się w ich klimat. Mimo wszystko, jeśli ktoś interesuje się tymi rejonami świata, powinien sięgnąć i po tę pozycję – być może taki migawkowy styl prezentacji odpowie jego gustom. Największą siłą tej książki są tak naprawdę spotkania z ludźmi, o których doświadczeniach, przeszłości i sposobach życia można byłoby słuchać jeszcze długo.

Sama miałam okazję wybrać się w tym roku zarówno do Izraela, jak i Jordanii (tym państwem szczególnie się zafascynowałam) i polecam tę wyprawę każdemu, kogo pociąga nie tylko egzotyka, ale również swego rodzaju mistyka oraz niesamowita siła zaklęta w dawnych budowlach czy skalnych wąwozach – tam naprawdę słychać echo minionych wieków.

Książka Agaty Błachnio to luźne impresje opisujące fragmenty z życia Izraelczyków i Jordańczyków, piękno krajobrazów, majestat świątyń i specyfikę mieszanki kulturowej tamtego regionu.

Dla kogoś, kto był choć raz w Izraelu i/lub Jordanii opowieść będzie z pewnością bardziej zrozumiała, jednak dla podróżników, którzy chcą dopiero odwiedzić te kraje, historia skonstruowana w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Nie ma stałych zwycięstw i stałych porażek, kiedy wszystko porusza się, tak jak powinno, po kręgu. Bo czy życie nie jest czymś jednym? I chociaż umrę, czy nie będę żył dalej we wszystkim, co istnieje? Bizon zjada trawę, ja zjadam jego, kiedy umrę, ziemia zjada mnie i wypuszcza nową trawę. W ten sposób nic nigdy nie ginie i każda rzecz jest wszystkim na zawsze, chociaż wszystkie rzeczy są w ruchu. (…) Ale biali ludzie wierzą, że wszystko jest martwe: kamienie, ziemia, zwierzęta i ludzie, nawet oni sami. Jeżeli mimo to rzeczy usiłują żyć, biali ludzie je zabijają. Taka – zakończył – jest różnica między bladymi twarzami, a Ludźmi”.

Książka Thomasa Bergera to gorzka, choć jednocześnie w wielu momentach niepozbawiona dowcipu, przypowieść ilustrująca ludzkie koleje losu na tle ważnych wydarzeń historycznych. Z jej kart wyłania się przygnębiający obraz działań napędzanych wyższością rasową i niezwykłą arogancją, które doprowadziły do zdewastowania dzikiej natury i wyniszczenia tak niesamowitych tradycji. Wbrew pozorom nie jest to wcale historia prezentująca Indian jako nieskazitelne ikony, bez wad i ułomności, ale dla czytelnika jasnym jest, która ze stron ponosi, w przeważającym stopniu, odpowiedzialność za to, jak zostali oni potraktowani.
To niezwykle ważna lektura, bo choć skupiająca się na przeszłości, może nam pomóc lepiej zrozumieć czasy obecne i być może wpłynąć również na nasze przyszłe postawy...

Tekst: http://fileiholicy.blogspot.com/2016/06/may-wielki-czowiek.html

„Nie ma stałych zwycięstw i stałych porażek, kiedy wszystko porusza się, tak jak powinno, po kręgu. Bo czy życie nie jest czymś jednym? I chociaż umrę, czy nie będę żył dalej we wszystkim, co istnieje? Bizon zjada trawę, ja zjadam jego, kiedy umrę, ziemia zjada mnie i wypuszcza nową trawę. W ten sposób nic nigdy nie ginie i każda rzecz jest wszystkim na zawsze, chociaż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Starodawne miasto Cloisterham to nieodpowiednie miejsce zamieszkania dla kogoś, kto marzy o szerokim, hałaśliwym świecie. Monotonne, ciche miasto, przesączone zapachem przenikającym z katedralnej krypty i tak bardzo obfitujące w klasztorne groby, że dzieci z Cloisterham hodują sałatę na szczątkach opatów, ksień i braciszków zakonnych oraz robią babki z prochów sióstr; gdzie każdy oracz z okolicznych pól potężnym niegdyś kanclerzom, arcybiskupom, biskupom i im podobnym poświęca tyle uwagi, co potwór z bajki poświęcał jej nieproszonemu gościowi, a następnie miele ich kości na mąkę, z której wypieka chleb”.

Przykro, że ten niesamowity pisarz odszedł tak niespodziewanie, nie dokończywszy nawet swego pierwszego kryminału, nie mówiąc już o przynajmniej kilku innych dziełach, które mogłyby jeszcze powstać – w końcu miał zaledwie 58 lat. Każdy, kto zna prozę Charlesa Dickensa i pała miłością do jego wyrazistych opisów, ironicznych dialogów i całej tej nieco mrocznej atmosfery wiktoriańskiego Londynu (czy pomniejszych miasteczek), z pewnością nie będzie zawiedziony biorąc do ręki „Tajemnicę Edwina Drooda”.

Akcja powieści rozgrywa się we wspomnianym wyżej Cloisterham, mieście sennym i spokojnym, w którym mieszkańcy zajmują się swoimi sprawami, nie zapominając jednak o tym, co dziać się może przypadkiem u ich sąsiadów. Na wstępie poznajemy kantora Johna Jaspera, którym targa niestety niezdrowy pociąg do opium. Jest on wujem Edwina Drooda, młodego inżyniera (choć jak się okazuje jest między nimi zaledwie pięć lat różnicy) zaręczonego z Różą Bud – wedle życzenia ojców obojga. Para narzeczonych ma dość specyficzny stosunek do siebie nawzajem, mocniej chyba działając sobie na nerwy, gdy się spotykają, niźli tęskniąc za sobą podczas rozłąki. Tymczasem Jasper, silnie przywiązany do siostrzeńca, pragnie za wszelką cenę jego szczęścia, a każda chwila z nim spędzona sprowadza ulgę na jego umęczoną wizjami duszę.
Wraz z rozwojem wypadków lepiej zaznajamiamy się z kolejnymi postaciami żyjącymi w cieniu katedry – kanonikiem Septimusem Crisparkle, kamieniarzem Durdlesem, burmistrzem Tomaszem Sapsea czy z panną Twinkleton, przełożoną pensji dla panien, gdzie zamieszkuje wspomniana już Róża. Każdy z bohaterów w jakiś sposób wyróżnia się na tle pozostałych, grając swoją rolę najlepiej jak potrafi. Tymczasem wszystko się zmienia, gdy na scenie pojawia się tajemnicze rodzeństwo, a jego losy nierozerwalnie splatają się z nicią życia tytułowego Edwina…

Dickens po raz kolejny udowodnił swój kunszt pisarski i szerokie możliwości, które nie ograniczały go w żadnym z gatunków. Intrygująca psychologia postaci, umiejętne żonglowanie satyrą na przemian z grozą, wciągająca fabuła – nie trzeba niczego więcej, by mieć do czynienia z doskonałą powieścią. Niestety urywającą się w kulminacyjnym punkcie…

Śmierć autora sprawiła, że książka pozostała bez zakończenia, co nie znaczy jednak, że na przestrzeni ostatnich 146 lat nie pojawiło się mnóstwo teorii, spekulacji i prób dopisania dalszego ciągu „Tajemnicy…”. Mierzyli się z tym wielcy twórcy i ci mniej znani. W aktualnym wydaniu poznać możemy trzy potencjalne wersje wydarzeń, choć ja przyznam szczerze, że niespecjalnie mi one odpowiadają. Najbardziej pasuje mi, co być może zaskakujące, rozwiązanie zaproponowane w mini serialu BBC z 2012 roku. Wprawdzie jest tam zastosowanych kilka kiepskich zabiegów i niedopracowanych szczegółów, jednak sama idea, gdyby faktycznie poszła w tym kierunku, okazałaby się chyba najbardziej zaskakująca.

Bez względu jednak na to, jak pisarz zamierzał spuentować swoją historię, jego ostatnia powieść jest nie mniej wartościowa od wszystkich wcześniejszych, posiadających „the end”.

http://fileiholicy.blogspot.com/2016/05/ostatnia-ksiazka-charlesa-dickensa.html

„Starodawne miasto Cloisterham to nieodpowiednie miejsce zamieszkania dla kogoś, kto marzy o szerokim, hałaśliwym świecie. Monotonne, ciche miasto, przesączone zapachem przenikającym z katedralnej krypty i tak bardzo obfitujące w klasztorne groby, że dzieci z Cloisterham hodują sałatę na szczątkach opatów, ksień i braciszków zakonnych oraz robią babki z prochów sióstr;...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Może, gdy człowiek wydaje ostatnie tchnienie, wypuszcza z siebie wszystko, wspomnienia, myśli, słowa, które chciał powiedzieć, i te, których żałuje, i obrazy w głowie przedstawiające parę nad kubkiem gorącej kawy, i ostatnie spojrzenie na twarz taty i to doznanie, gdy ma się błoto między palcami, i smagnięcia wiatru, gdy zbiegało się ze wzgórza, i wszystkie kolory, wypuszcza to wszystko na zawsze”.

Millie Bird to dziewczynka, jak tysiące innych dziewczynek – rezolutna siedmiolatka, ciekawska i gadatliwa. Ale to również niezwykła osóbka, która stara się dociec, czym tak naprawdę jest śmierć i poprzedzające ją życie. Zakłada Księgę Nieżyłków, katalog stworzeń, które umarły, by w ten sposób uratować je od niepamięci. Pewnego ranka, w wyniku niespodziewanych kolei losu, wyrusza w podróż z dwojgiem nowych przyjaciół, Agathą i Karlem, a także pewnym sklepowym manekinem bez nogi. Dziwna wyprawa z jeszcze dziwniejszymi wędrowcami stawia sobie za cel dotarcie do Melbourne, do ciotki Judy, która być może zna odpowiedź na pewne nie zadane pytania.

„Zgubiono, znaleziono” to niesamowita opowieść. Jednocześnie zabawna i wzruszająca. Czytając ją tęsknimy za dzieciństwem, ale także nieco lepiej rozumiemy dorosłość. A może wcale jej nie rozumiemy?
Niemal każde zdanie niesie w sobie ładunek wyrazistych emocji. Autorce udało się w niezwykle sugestywny sposób oddać sposób myślenia ludzi będących na dwóch krańcach linii życia, mimo, że sama znajduje się w samym jej środku. Wewnętrzne monologi, jak i interakcje z różnymi bohaterami tworzą razem niezwykle barwną historię, która wydaje nam się stanowczo za krótka. Szkoda, że już nigdy nie będziemy tak mądrzy, jak wtedy, gdy mieliśmy po 7 lat…

„Data początkowa i końcowa to zawsze bardzo ważne elementy kamieni nagrobnych, wyryte są dużymi cyframi. A łącznik między nimi jest zawsze taki mały, że ledwo go widać. A przecież powinien być duży, wyraźny, zaskakujący albo nie, w zależności od tego, jak człowiek żył. Przecież łącznik powinien pokazywać, jak żył taki nieżyłek”.

http://fileiholicy.blogspot.com

„Może, gdy człowiek wydaje ostatnie tchnienie, wypuszcza z siebie wszystko, wspomnienia, myśli, słowa, które chciał powiedzieć, i te, których żałuje, i obrazy w głowie przedstawiające parę nad kubkiem gorącej kawy, i ostatnie spojrzenie na twarz taty i to doznanie, gdy ma się błoto między palcami, i smagnięcia wiatru, gdy zbiegało się ze wzgórza, i wszystkie kolory,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Z wszystkich list, przepisów, porad i faktów, którymi naszpikowana jest książka, przebija wyraźnie nadzieja. Rozdaje czytelnikom wiele pudełek zapałek, ale nie trzyma ich za rękę. Każdy sam zdecyduje, które świeczki zapali w swoim życiu. Jest przekonany, że każdy może osiągnąć spełnienie, jeśli zastosuje się do wszystkich porad z książki. Napisał przecież, jakkolwiek by było, Najlepszą książkę na świecie”.

Na wstępie poznajemy Tytusa Jensena, mężczyznę w średnim wieku, którego pisarska sława nieco już przebrzmiała. Wprawdzie wciąż jest rozpoznawany i zapraszany na przeróżne literackie spotkania, ale forma już nie ta, o treści nie wspominając. Jego przeciwieństwem jest młody, brylujący w towarzystwie Eddie X. Romantyczny poeta, za którym wzdychają nie tylko nastolatki, pewny siebie, wygadany i tryskający optymizmem. Obaj panowie znają się dobrze, choć raczej ciężko byłoby ich relację nazwać przyjaźnią. Może Eddie trochę podziwia dotychczasowe dokonania Tytusa, może Tytus trochę mu zazdrości witalności i obecnych sukcesów, a może obaj tak naprawdę się nie znoszą. To, co jest pewne, to ich rozmowa po jednym z festiwali, podczas której pada niewinny pomysł – przepis na stworzenie bestsellera. Książki nad książkami, tej najlepszej na świecie. Kto ją napisze? Ano właśnie…

Bardzo to śmiały pomysł, by nazwać swoje dzieło najlepszą książką na świecie, ale w tym właśnie tkwi cała przewrotność idei przyświecającej autorowi. Pytanie jednak, któremu. Czy temu, którego nazwisko tkwi na okładce, czy może raczej temu, który książkę pisze w książce? Powieść ma właśnie taką szkatułkową formę, choć może lepszym określeniem będzie w tym przypadku przyrównanie jej do rosyjskiej matrioszki – jedna historia ukryta w drugiej, a ta schowana w kolejnej.

Niektórzy z czytelników interesujących się skandynawską literaturą mogą już kojarzyć Petera Stjernströma, bowiem jest on również autorem thrillera „Chłopiec motyl”. „Najlepsza książka na świecie” to jego druga powieść wydana w Polsce i mimo drobnego wątku kryminalnego, należy do zupełnie innego gatunku. To swego rodzaju satyra, ironiczne spojrzenie na branżę literacko-wydawniczą, charakterystyczne dla naszych czasów gonienie za sukcesem, które wyraża się w tworzeniu produktów będących atrakcyjnymi dla wszystkich, czyli tak naprawdę właściwie dla nikogo. Autor w zabawny, choć momentami groteskowy sposób, opisuje świat bohaterów, którzy mogą być równocześnie antybohaterami. Stawia domyślne pytania o to, kim tak naprawdę jest pisarz i czy obowiązują go jakieś granice, a może, co bardziej istotne, czy te granice powinien wyznaczać sobie on sam, czy ktoś postronny. Przypomina jak wiele proces twórczy może mieć wspólnego z szaleństwem, a może raczej, że bez niego, czasem niewiele jesteśmy w stanie stworzyć. Książka Stjernströma jest dowcipna, choć to raczej słodko-gorzka opowieść, ale właśnie dzięki temu o wiele bardziej prawdziwa.

http://fileiholicy.blogspot.com/2016/04/najlepsza-ksiazka-na-swiecie.html

„Z wszystkich list, przepisów, porad i faktów, którymi naszpikowana jest książka, przebija wyraźnie nadzieja. Rozdaje czytelnikom wiele pudełek zapałek, ale nie trzyma ich za rękę. Każdy sam zdecyduje, które świeczki zapali w swoim życiu. Jest przekonany, że każdy może osiągnąć spełnienie, jeśli zastosuje się do wszystkich porad z książki. Napisał przecież, jakkolwiek by...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Od Ibsena do Aho. Filmowe adaptacje literatury Skandynawskiej. Lech Sokół, Tadeusz Szczepański
Ocena 8,0
Od Ibsena do A... Lech Sokół, Tadeusz...

Na półkach: ,

Książka „Od Ibsena do Aho” to niezwykłe zestawienie tekstów poświęconych skandynawskiej kinematografii opartej na literaturze. O wysokiej jakości zbioru świadczą również nazwiska wybitnych redaktorów – Tadeusza Szczepańskiego, historyka filmu, kulturoznawcy, badacza twórczości Ingmara Bergmana oraz Lecha Sokoła, profesora nauk humanistycznych, teatrologa, literaturoznawcy i specjalisty od Witkacego i Strindberga.

Pozycja podzielona jest na 6 części, odpowiadających kolejno filmowym adaptacjom powstałym w Szwecji, Dani, na Wyspach Owczych, w Norwegii, Islandii oraz Finlandii. Twórcy poszczególnych artykułów skupili się zarówno na samych początkach kina, przywołując obrazy nieme czy przedwojenne, jak i na najnowszych filmach wyprodukowanych w XXI wieku. Tak szeroki przekrój stwarza doskonałą możliwość nie tylko zapoznania się ze specyfiką pracy filmowej w poszczególnych krajach, ale również pozwala zaobserwować jak ewoluowała kinematografia północnoeuropejska, co się zmieniło na przestrzeni lat, a co, być może, stanowi wartość trwałą filmów skandynawskich. Z pewnością jedną z istotniejszych kwestii jest sama literatura, bowiem obok takich nazwisk jak Ibsen, Strindberg, Lagerlöf, Hamsun, Undset, Söderberg, Lindgren, Ullmann, Indriðason, Blixen czy Larsson, by wspomnieć tych kilku najbardziej rozpoznawalnych, nie można przejść obojętnie. Widać też wyraźnie, że znaczącą przewagę ma tutaj kino szwedzkie, bowiem i szwedzka literatura dzierży palmę pierwszeństwa, jeśli chodzi o liczbę znakomitych pisarzy i pisarek.

„W rzeczy samej uważam film za coś wartościowego. Długo mieszkałam w małych miasteczkach i na wsi i wiem, że tamtejsi ludzie potrzebują tej formy rozrywki, która powstrzymuje ich od picia i gry w karty”.
To słowa Selmy Lagerlöf, które obecnie mogą nas nieco bawić, jednak świetnie odzwierciedlają podejście do kina w tamtych czasach, kiedy to wielu szwedzkich obywateli wyznawało mocno purytańskie poglądy. Pisarka, z początku bardzo sceptyczna wobec nowego medium, z czasem dostrzegła jego zalety, co zaowocowało długoletnią współpracą z Victorem Sjöströmem i powstaniem kilku wspaniałych ekranizacji jej prozy, z genialnym „Furmanem śmierci” na czele. Z pewnością znajdziemy, nawet teraz, wielu pisarzy, którzy mimo zalet, dostrzegą w sztuce X muzy niszczycielską siłę i zagrożenie. Sami również znamy przypadki takich ekranizacji, które okazały się nieudane i być może sprawiły, że potencjalny czytelnik zniechęcił się do danego tytułu. Jednak większość wspomnianych tu filmów to na szczęście raczej pozytywne przykłady, obrazy potrafiące wydobyć z powieści to, co najcenniejsze, w żadnej mierze nie niszcząc jednak specyficznej warstwy literackiej i nie zasłaniając pierwowzoru. Kino, choć nie zawsze będące w mocy, by opisać w pełni zamysł pisarski, staje się wspaniałym popularyzatorem literatury – czy to rozsławiając danego twórcę na świecie, jak to miało miejsce swego czasu ze Strindbergiem, czy też pokazując opowiadaną historię pod zupełnie innym kątem, wzbogacając ją w pewnym stopniu choćby o specyficzną warstwę wizualną czy audialną, jak np. w przypadku „Uczty Babette” Karen Blixen.

„Nie istnieje jeden zdefiniowany sposób postępowania z utworem literackim, którym filmowcy mogliby się zawsze posługiwać. Podobnie jak nie ma jednego, powszechnie stosowanego przepisu, jak przyrządzić baraninę, szparagi czy czerwoną kapustę”.

Książkę gorąco polecam nie tylko fanom kina, ale również szeroko pojętej kultury naszych północnych sąsiadów.

Cytaty pochodzą z książki.

http://fileiholicy.blogspot.com

Książka „Od Ibsena do Aho” to niezwykłe zestawienie tekstów poświęconych skandynawskiej kinematografii opartej na literaturze. O wysokiej jakości zbioru świadczą również nazwiska wybitnych redaktorów – Tadeusza Szczepańskiego, historyka filmu, kulturoznawcy, badacza twórczości Ingmara Bergmana oraz Lecha Sokoła, profesora nauk humanistycznych, teatrologa, literaturoznawcy i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Te trzy słowa – jednostka operacyjna Europolu – opisują nie tylko głównego bohatera najnowszej serii powieści sensacyjno-kryminalnych, ale stanowią również osnowę dla całej historii zawartej w pierwszym tomie.

Drużyna A, wokół której toczyła się akcja pierwszego cyklu dziesięciu kryminałów Arne Dahla, została rozwiązana. Kilku z jej członków udało się na zasłużoną emeryturę bądź odeszło z policji, część zaś związała się z nowopowstałą jednostką OPCOP, działającą w ramach struktur europejskich. Na jej czele stanął zasłużony detektyw z dużym doświadczeniem w tropieniu przestępczości międzynarodowej – Paul Hjelm. Wraz z nim, w Brukseli, pracuje również Arto Soderstedt oraz Jorge Chavez, a lokalnym biurem w Sztokholmie zarządza Kerstin Holm, której wsparcia udziela Sara Svenhagen. Jak więc widać, sporo bohaterów z poprzedniej serii mamy okazję spotkać na kartach nowej powieści. Dla fanów Arne Dahla to dobra wiadomość, choć z pewnością będzie im brakowało dawnego klimatu Drużyny A i specyficznych relacji łączących tę bardzo różnorodną grupę policjantów.

Ci, którzy dotąd nie mieli okazji zetknąć się z Arne Dahlem, powinni wiedzieć, że jest to pseudonim szwedzkiego pisarza, literaturoznawcy i krytyka literackiego, którego dorobek nie ogranicza się jedynie do kryminałów. Jan Arnald jest zarówno autorem kilku powieści czy zbioru wierszy, jak i recenzentem oraz redaktorem, a na jego koncie znajduje się już kilka ważnych nagród literackich. W pewnym momencie pisarz postanowił spróbować swoich sił w nowym gatunku, ale chciał zaistnieć jako nieznany autor, niepostrzegany przez pryzmat wcześniejszych książek, dlatego też wymyślił sobie pseudonim. Jak sam opowiadał w jednej z rozmów, tak wczuł się w nową rolę, że początkowo na spotkania z czytelnikami nawet się przebierał, co spowodowało, że przez prawie dwa lata faktycznie nikt go nie rozpoznał. Jego cykl kryminalnych powieści o Drużynie A (brak związku z serialem o tym samym tytule), specjalnej jednostce policji stworzonej do zwalczania przestępczości o charakterze międzynarodowym, zyskał niesamowitą popularność, a Jan stał rozpoznawalny także poza granicami Szwecji. Jego książki przetłumaczono na ponad 20 języków. W Polsce pierwsze cztery tomy wydała Muza, a kolejne powieści ukazują się już od paru lat pod szyldem wydawnictwa Czarna Owca.

To, co wyróżnia Arne Dahla na tle innych autorów skandynawskich kryminałów to przede wszystkim świetny język. Ironiczne poczucie humoru i dialogi, które, wg mnie, w kilku momentach ocierają się wręcz o majstersztyk. Znając dorobek pisarza i widząc, że swoją pisarską karierę rozpoczął od bardzo różnorodnych tekstów, nie powinno nas to dziwić. Jednak w zalewie literatury kryminalnej, także z innych krajów, czasem ciężko znaleźć autora, który nie skupia się tylko na opowiadanej historii, ale dba również o jej warstwę językową.
W książkach Dahla znajdziemy zgrabnie skonstruowaną intrygę, niejednoznaczne postacie i skomplikowane relacje między poszczególnymi bohaterami. Każda część opowiada o innej sprawie, a zaplątane wątki sięgają swymi korzeniami zarówno w przeszłość, jak i rozciągają się na różne kraje, a nawet kontynenty. Galeria bohaterów również jest nietuzinkowa i mogę obiecać, że nieraz was oni zaskoczą.

Nowa seria zapowiada się ciekawie, jednak po jednym tomie ciężko stwierdzić, w jakim kierunku podąży i na ile będzie różna od poprzedniej. Wątek kryminalny z pewnością jest intrygujący, choć mam wrażenie, że momentami może stać się dla niektórych nieco przewidywalny. Jednak niezaprzeczalnie tematyka jest ważka i bardzo aktualna, szczególnie w obliczu obecnej sytuacji na świecie. Pierwsza część nowego cyklu zawsze jest trudna dla autora, po części dlatego, że czytelnicy w różnym stopniu przywiązali się do poprzednich bohaterów, a po części ze względu na konieczność ponownego nakreślenia tła i wprowadzenia nowych postaci. Z początku wydaje się, że członków OPCOP’u jest zbyt wielu – może nas nieco znużyć szczegółowe opisywanie historii każdego z nich, trudno również ich wszystkich od razu zapamiętać i kojarzyć w kolejnych rozdziałach. Jednak, jeśli w zamyśle ma to być opowieść o jednostce mającej niezwykle szerokie uprawnienia na terenie całej Europy, liczba postaci i tak jest już ograniczona. Cieszyć może pojawienie się w grupie Polaka, który, mimo wszystko, nie do końca jest takim stereotypowym przedstawicielem naszego narodu, choć zdarzają się tu drobne odnośniki do polskiej specyfiki. W ogóle interesującym zabiegiem jest prezentowanie przedstawicieli różnych narodowości, ich sposobu działania oraz możliwości współpracy ponad państwowymi podziałami.

„Głuchy telefon” to bardzo dobra powieść, choć w zależności od czytelnika, może zostać bardziej lub mniej doceniona. Fani Dahla z pewnością oczekują po nim więcej, a znając treść poprzedniej serii, mogą na niektóre rozwiązania kręcić nosem, nie będą jednak rozczarowani. Czekamy zatem na kolejne tomy mając nadzieję, że specyficzny humor i cięty język nie przestaną być wizytówką Jana Arnalda.

„Kryminalny sposób myślenia zaczyna obejmować cały świat. Ludzie, którzy jeszcze dwadzieścia lat temu byli uczciwi, teraz w tych samych sytuacjach okazują się przestępcami. Przestępczość stała się czymś powszednim, oszustwa i przekręty stały się normą. To nie jest siła. Pieniądze naprawdę zaczynają zastępować moralność, samodzielne myślenie. Tchórzostwo i niedojrzałość ogarniają cały Zachód. Wszystko staje się coraz bardziej powierzchowne i płaskie. Nie ma miejsca na ten ból, który czujesz, Johanes. On się nie mieści w fałszywej, krętackiej rzeczywistości rozrywkowego życia”.[1]

[1] Arne Dahl, Głuchy telefon, przeł. Robert Kędzierski, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2015, s. 484

http://fileiholicy.blogspot.com

Te trzy słowa – jednostka operacyjna Europolu – opisują nie tylko głównego bohatera najnowszej serii powieści sensacyjno-kryminalnych, ale stanowią również osnowę dla całej historii zawartej w pierwszym tomie.

Drużyna A, wokół której toczyła się akcja pierwszego cyklu dziesięciu kryminałów Arne Dahla, została rozwiązana. Kilku z jej członków udało się na zasłużoną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Było ich pięciu. Pięciu nieudanych. Pierwszy był dziurawy. Miał cztery wielkie dziury w samym środku brzucha”.

To niezwykła opowieść, którą przeczytamy w zaledwie kilka minut, ale nie umniejsza to w żadnym wypadku jej wartości. Wydawnictwo Dwie Siostry specjalizuje się w wyszukiwaniu oryginalnych i niesztampowych książek dla dzieci, które często są historiami w równej mierze także dla dorosłych.

Poznajemy pięciu bohaterów – każdy z nich ma jakiś feler. Jednemu coś nie wychodzi, drugi z czymś sobie nie radzi, a kolejny ogólnie jest jakiś taki… nieudany. Wszyscy mieszkają w jednym domu i dobrze się ze sobą czują, mimo tych niedoskonałości. Tymczasem pewnego dnia odwiedza ich ni mniej, ni więcej, tylko pewien doskonały. Pan Idealny ma mnóstwo świetnych pomysłów, genialnych rozwiązań i stara się za wszelką cenę naprawić, to, co nie działa bądź nie wygląda, jak trzeba. Mimo to pięciu towarzyszy z koślawej chatki niespecjalnie jest zainteresowanych jego poradami, a nawet nie do końca rozumieją, dlaczego panu Idealnemu coś nie pasuje. Wprawdzie każdy z nich ma jakieś wady, ale ma również i pewne zalety – umiejętności, których nie posiada nikt inny. Ich gość jest bardzo niezadowolony z takiego obrotu spraw, ale przyjaciele niespecjalnie się nim przejmują i zostawiają go z naburmuszoną miną, a sami idą na spacer, albo może gdzieś indziej…

Opowiastka Beatrice Alemagna zawiera w sobie uniwersalne przesłanie. Przede wszystkim chodzi o akceptację samego siebie, takim, jakim się jest. Docenienie swoich dobrych stron, zadbanie o poczucie własnej wartości zamiast skupiania się na wadach. Bohaterowie są zadowoleni z siebie mimo własnych niedociągnięć, a co cenniejsze, podchodzą do nich z dystansem i humorem. Jednocześnie potrafią odnaleźć w sobie określone talenty, których być może nie mogliby posiadać, gdyby nie ich ograniczenia. Drugą ważną kwestią jest akceptacja innych. Jak często wydaje się niektórym, że mają monopol na posiadanie racji i wiedzą lepiej, co kogoś uszczęśliwi. Zjawiają się z mnóstwem dobrych rad, planem na życie i idealnym wyobrażeniem siebie. Ale z pozoru idealni, wcale tacy nie są. Nie potrafią chociażby być tolerancyjni wobec innych - ich wyglądu, sposobów myślenia, działań czy zainteresowań. To niestety ci, doskonali we własnym mniemaniu, zostają zwykle sami – zbyt idealni, by się do kogoś dopasować.

Cała książeczka okraszona jest specyficznym ilustracjami, przypominającymi w wielu momentach dziecięce rysunki. Być może nie każdemu będzie odpowiadała tego typu stylistyka, ale wydaje mi się, że dzięki temu mali czytelnicy jeszcze bardziej utożsamią się z opowiadaną historią i lepiej ją zrozumieją. Bez względu jednak na to, jak odbierzemy książkę w warstwie obrazkowej, z pewnością zawiera ona mądrą treść przekazaną w przystępnej formie.

Lepiej być trochę nieudanym, niż zbyt idealnym!

„Było ich pięciu. Pięciu nieudanych. Pierwszy był dziurawy. Miał cztery wielkie dziury w samym środku brzucha”.

To niezwykła opowieść, którą przeczytamy w zaledwie kilka minut, ale nie umniejsza to w żadnym wypadku jej wartości. Wydawnictwo Dwie Siostry specjalizuje się w wyszukiwaniu oryginalnych i niesztampowych książek dla dzieci, które często są historiami w równej...

więcej Pokaż mimo to