Frode Granhus - norweski autor powieści kryminalnych. Mieszkał i pracował na Lofotach. Jego książki zostały wydane m.in. w Polsce, Danii, Niemczech, Islandii, Holandii, Rosji i samej Norwegii.
Byłam ciekawa, co skrywa ten autor. Niestety, sięgnęłam po 4 część, ale tak naprawdę chyba nie potrzebowałam znać poprzednich. Rino jest dość... Stereotypowym policjantem? Tworzy teorie, w które koledzy nie wierzą, ma ex żonę, teraźniejszą kochankę, z którą ma problemy, z samochodem nie rozstał się (tu wyolbrzymienie) od 1300 lat, musi iść do emerytowanego policjanta po pomoc, a na sam koniec ratuje wszystkich i zbiera pochwały. Jest to dla mnie sztampowe podejście, ale to nie znaczy, że jest złe. Porwania dzieci, zamykanie ich w trumnach i robienie im dość okropnych rzeczy pasuje do tematów kryminalnych i spisuje się tak dobrze jak morderstwa, gdy mamy dobrego pisarza. Pierwszy raz spotykam się z nim, ale na pewno umie budować napięcie i owianie tajemnicą. Plusem też są krótkie rozdziały, można łatwo czytać w komunikacji miejskiej lub gdy nie ma się dużo czasu. Za to minusem jest to, że na raz mamy wprowadzane multum postaci i łatwo się pogubić, kto kim jest. Powinno być to robione bardziej stopniowo. Wątek romantyczny również oklepany, nawet trochę moim zdaniem niepotrzebny akurat w tej historii, zakończony, oczywiście, happy endem. Z tych powodów lekko obniżam ocenę, jednak nie jest to zła książka.
Zaczyna się niepozornie. Ale to tylko wstęp do partytury. Tu grają na razie cicho pojedyncze instrumenty. Od mniej więcej połowy dyrygent skacze już wymachując batutą, a orkiestra poci się próbując nadążyć z tempem, a przecież jest jeszcze końcówka. Jest tu parę zwrotów akcji i ogólne szaleństwo. Świetny, skandynawski thriller.