rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ależ to było wyśmienite! Duża niespodzianka i miłe zaskoczenie. Podobno miała to być fińska wersja książki Stary człowiek i morze, a wyszło coś takiego, połączenie urban fantasy (chociaż trochę mało tam tego urban), weird fiction, realizmu magicznego, legend, baśni i folkloru. Laponia, północna część Finlandii,, a dokładnie jej wschodnia część, gdzie ubezpieczenie traci ważność, a komórki zasięg, gdzie jesteś na własną odpowiedzialność i musisz mieć się na baczności. Można tam bowiem spotkać niebezpieczne stwory warwasy, skogole, chyłki, wödniki, topielce., paskudę, są też czarownicy i wiedźmy. A wszystko to razem daje bardzo klimatyczną historię zaprawioną sporą dawką humoru. Do tego bardzo dobre tłumaczenie Sebastiana Musielaka. Chciałoby się więcej takich książek.

Ależ to było wyśmienite! Duża niespodzianka i miłe zaskoczenie. Podobno miała to być fińska wersja książki Stary człowiek i morze, a wyszło coś takiego, połączenie urban fantasy (chociaż trochę mało tam tego urban), weird fiction, realizmu magicznego, legend, baśni i folkloru. Laponia, północna część Finlandii,, a dokładnie jej wschodnia część, gdzie ubezpieczenie traci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najlepszy , najbardziej wciągający z przeczytanych przeze mnie jak dotąd tomów Wojen Wikingów. Znakomicie nakreśleni bohaterowie, których lubi się pomimo, że nie są dobrymi ludźmi i mają wiele wad. Postacie władców oraz duchownych chyba najlepsze. Podobała mi się relacja Uthreda i Aethelflaed, mimo, że nie lubię kiedy w czytanych przeze mnie książkach pojawiają się wątki romantyczne. Jednak jest to bardzo dobrze pomyślane i wykonane. Ogólnie w całej serii dialogi są bardzo dobre. W tej części jest, pojawiło się coś, do końca nie wiem co, być może sama fabuła, że zacząłem bardzo kibicować bohaterom i książka mnie zupełnie pochłonęła .

Najlepszy , najbardziej wciągający z przeczytanych przeze mnie jak dotąd tomów Wojen Wikingów. Znakomicie nakreśleni bohaterowie, których lubi się pomimo, że nie są dobrymi ludźmi i mają wiele wad. Postacie władców oraz duchownych chyba najlepsze. Podobała mi się relacja Uthreda i Aethelflaed, mimo, że nie lubię kiedy w czytanych przeze mnie książkach pojawiają się wątki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo dobra książka, która była dla mnie powrotem do lektur z czasów młodości i prawdziwa wakacyjną przygodą. Szkoda, że się skończyła! Czytałem w ebooku i muszę powiedzieć, że dawno nie spotkałem tyłu literówek, przekręconych lub niepełnych wyrazów. Shame!

Bardzo dobra książka, która była dla mnie powrotem do lektur z czasów młodości i prawdziwa wakacyjną przygodą. Szkoda, że się skończyła! Czytałem w ebooku i muszę powiedzieć, że dawno nie spotkałem tyłu literówek, przekręconych lub niepełnych wyrazów. Shame!

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nigdy nie lubiłem opowiadań. Człowiek zaczyna lubić bohaterów, zżywać się z nimi, wchodzić w przedstawiony świat i nagle wszystko się kończy pozostawiając spory niedosyt. Mając wszystko to na uwadze, przystąpiłem do lektury opowiadań Luciusa Sheparda pt. „Smok Griaule” z pewną nieśmiałością, pełen wątpliwości i niedowierzania. I muszę powiedzieć, że bardzo pozytywnie się rozczarowałem.

„Smok Griaule” to zebrane w jednym tomie i wydane przez wydawnictwo Mag w serii Uczta Wyobraźni opowiadania o smoku Griaule jakie ukazały się w różnych czasopismach, plus jedno nowe, nigdy wcześniej nie wydane pt. „Czaszka”. Wszystkie opowiadania łączy to samo miejsce, jakiś kraj gdzieś w Ameryce Środkowej oraz postać smoka Griaula, pokonanego kiedyś w pojedynku na magię przez pewnego czarownika. Czrownik jednak sfuszerował trochę swoją robotę lub też może w ostatniej chwili przestraszył się smoka, w każdym razie smok nie został zupełnie zabity i od tamtego czasu leży sparaliżowany zaklęciem, nadal żywy i poprzez emanację swojego mózgu wpływa na życie, myśli i postępowanie ludzi, którzy znajdują się w jego pobliżu. Nikt nie wie czy to co robi jest wynikiem jego woli czy może woli smoka, który wpłynął na jego umysł. Wielu z bohaterów przypisuje swoje złe uczynki wpływowi Griaula.
Fantasy Sheparda to tzw. literary fantasy, w której nie znajdziemy szybkiej akcji, przygód, wielkich bitew, pojedynków na miecze czy też pogoni za trollami. Wszyscy, którzy szukają tego w czytanych przez siebie książkach niestety srogo się rozczarują. To nie jest prosta literatura. Shepard pisze bardzo dobrze, ładnym językiem, wciągając łatwo czytelnika w opowiadane historie i niczym smok Griaule oddziałując na jego umysł. Każde z opowiadań jest inne, pisane nieco odmiennym stylem i porusza odmienny aspekt ludzkiego życia. Mamy tu elementy horroru, pamiętnik, rodzaj legendy, baśń, współczesną powieść obyczajową, a nawet thriller prawniczy. Proza Sheparda jest wielopoziomowa. W swoich opowiadaniach często porusza on filozoficzne i etyczne tematy, takie jak wolna wola, przeznaczenie, dobro i zło, wpływ boga na życie jego wyznawców, mroczne zakamarki ludzkiej duszy. Czytając te opowiadania, człowiek zaczyna zastanawiać się nad własnym życiem, swoimi wyborami, a także nad czarnymi kartami w historii ludzkości, nad nasza wolną wolą. Czy nasze życiowe decyzje, które kiedyś podjęliśmy, wszystko co robimy, nie tłumaczymy, podobnie jak postacie z opowiadań Sheparda, wpływem jakiejś wyższej istoty? I czy wszystkie złe czyny, które ludzkość popełniła, nie usprawiedliwiamy wpływem jakiegoś złego boga?

Opowiadania Sheparda to rodzaj fantasy, który osobiście bardzo mi odpowiada, i inny sposób patrzenia na ten gatunek, gdzie liczy się wyobraźnia i piękno języka. Jego utwory nawiązują często do realizmu magicznego, a Lucius Shepard obok Johna Crowley‘a jest uznawany za amerykańskiego Gabriela Garcię Marqueza. Cieszę się, że gatunek fantasy jest tak obszerny i każdy może znaleźć w nim coś dla siebie. Zachęcony i zachwycony opowiadaniami, poszedłem za ciosem i obecnie czytam powieść Luciusa Sheparda „Piękna krew”, wydaną w magowskiej Uczcie Wyobraźni, której akcja rozgrywa się również w cieniu Griaula. Polecam przede wszystkim, tym którzy lubią dobrą literaturę.

W zaciszu biblioteki

Nigdy nie lubiłem opowiadań. Człowiek zaczyna lubić bohaterów, zżywać się z nimi, wchodzić w przedstawiony świat i nagle wszystko się kończy pozostawiając spory niedosyt. Mając wszystko to na uwadze, przystąpiłem do lektury opowiadań Luciusa Sheparda pt. „Smok Griaule” z pewną nieśmiałością, pełen wątpliwości i niedowierzania. I muszę powiedzieć, że bardzo pozytywnie się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Rzeka bogów" to moje pierwsze spotkanie z pisarstwem Iana McDonalda. Ten brytyjski autor słynie z tego, że w przeciwieństwie do większości anglosaskich pisarzy SF akcję swoich książek umieszcza w 'egzotycznych' krajach nie należących do świata zachodniego, co czyni je tym bardziej interesującymi i godnymi uwagi. I tak "Chaga" przenosi nas do Afryki i gorącej Kenii, "Brasyl" oczywiście zabiera nas do Brazylii, a "Dom derwiszy. Dni cyberabadu" do azjatyckiej części świata, a dokładnie do Turcji. W przypadku "Rzeki bogów" trafiamy na Półwysep Indyjski. Mamy rok 2047 i Indie niezbyt odległej przyszłości podzielone na kilka mniejszych państw, toczących ze sobą wojny i konkurujących o zasoby naturalne, a w szczególności jeden z podstawowych jakim jest woda.

Ogrom i rodzaj poruszanych tematów, różne miejsca akcji, a także to, iż mamy do czynienia nie z jednym lecz wieloma bohaterami, powoduje, że opisanie czy omówienie tej powieści nie należy do łatwych zadań. Historie gruzdanaterów początkowo toczą się pozornie bez związku ze sobą, przeplatając się w kolejnych rozdziałach aby w końcówce książki cała układanka puzzli trafiła na swoje miejsce. Ian McDonald niczego nie zostawił przypadkowi lecz bardzo precyzyjnie i do ostatniego szczegółu zaplanował całość. Książka pomimo tego, że jest trudna i wymaga sporego skupienia podczas czytania, daje mnóstwo przyjemności, takiej czystej czytelniczej radości i do tego bardzo wciąga. To co mnie osobiście w niej urzekło, to wyjątkowy klimat i nastrój, na które to rzeczy zwracam zawsze szczególną uwagę podczas lektury jakiejkolwiek książki. Kiedy czyta się "Rzekę bogów" można dosłownie poczuć zapachy Indii, nie koniecznie zresztą przyjemne, ich gorąco, zobaczyć wszystkie kolory i dźwięki. Indie tętnią bowiem życiem, są barwne i chaotyczne, a mimo to wszystko się jakoś kręci i posuwa naprzód. Indie to kraj licznych kontrastów, podziałów klasowych, kast, gdzie widać obojętność dla losu innych, dla losu jednostki. To kraj ludzi skrajnie biednych i obrzydliwie bogatych, połączenie tradycji, wiary i nowoczesności, to największe na Ziemi skupiska ludzkie i niemal opuszczone wioski, pozostawione samym sobie. To wojny i zamieszki religijne, podpalanie świątyń, wzajemne ataki terrorystyczne hindusów i muzułmanów. Wizja przyszłości jaką serwuje nam autor jest bardzo prawdopodobna, wiele z opisanych przez niego problemów i procesów społecznych dzieje się już obecnie. McDonald pisze, mimo, że to fantastyka, wyjątkowo realistyczną prozę, jego styl jest specyficzny i bardzo rozpoznawalny. Pisze ładnie, cyzeluje zdania, a jego pisanie jest gęste niczym smoła. Trudno odłożyć tę książkę, a to co czytasz wpływa na sposób twojego myślenia jeszcze wiele dni po skończeniu lektury.

Opisywanie szczegółowo treści tej książki mija się z celem i jest chyba niemożliwe, dlatego może skupię się tylko na kilku sprawach. Wspomniałem wcześniej o braku jednego bohatera. Otóż takim bohaterem z pewnością jest lub mogła by być sztuczna inteligencja. Zawładnęła ona życiem ludzi w niemal wszelkich dziedzinach i jego aspektach, kontrolując je w dużym stopniu, dążąc do realizacji swoich celów i doprowadzając do powstania najwyższej swojej formy, sztucznej inteligencji A.I. trzeciej generacji 3.0. Inne tematy to inżynieria genetyczna, modyfikowanie genów nienarodzonych jeszcze dzieci przez specjalnych projektantów, co doprowadza do powstania nowego typu człowieka, post-człowieka o opóźnionym starzeniu się, tzw. Brahminów czy też na przykład powstania trzeciej płci, a właściwie pozbawionych cech płciowych osobników, tzw. Neutek. Jakby tego było jeszcze mało czytelnik znajdzie w "Rzece bogów", bo to w końcu fantastyka naukowa, sporo naukowego żargonu, terminów i teorii naukowych, głównie z fizyki, dotyczących budowy wszechświata oraz możliwości istnienia innych wszechświatów. Jest jeszcze jedna rzecz, o której chyba warto wspomnieć. Sporo jest w tej powieści erotyki, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Dawno nie czytałem tak znakomitych opisów scen erotycznych i w ogóle seksu, podziwiam wyobraźnię autora, to naprawdę rzadkość.

"Rzeka bogów" to wyjątkowa książka, z rodzaju tych, na które trafia się bardzo rzadko, zdecydowanie książka do wielokrotnego czytania, prawdziwa uczta wyobraźni. Ja z pewnością wrócę do niej jeszcze nie raz. Polecam ją wszystkim, którzy lubią dobrą literaturę.

W zaciszu biblioteki

Rzeka bogów" to moje pierwsze spotkanie z pisarstwem Iana McDonalda. Ten brytyjski autor słynie z tego, że w przeciwieństwie do większości anglosaskich pisarzy SF akcję swoich książek umieszcza w 'egzotycznych' krajach nie należących do świata zachodniego, co czyni je tym bardziej interesującymi i godnymi uwagi. I tak "Chaga" przenosi nas do Afryki i gorącej Kenii,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wybór kolejnej lektury to zawsze u mnie skomplikowana sprawa i trudno mi podjąć szybką decyzję co ma być następne . Każda książka ma swój czas. Musi być odpowiedni nastrój, właściwa pora roku. Ważne są też pierwsze zdania, początkowe strony. Pojawia się to coś co powoduje, że następuje „zassanie” i już wiem, iż to był dobry wybór, tego właśnie potrzebowałem, to jest to. Nie inaczej było w przypadku „Związku żydowskich policjantów” Michaela Chabona.
Wiele dobrego czytałem o tej powieści w różnych miejscach w sieci. Pojawiała się często na listach najlepszych książek i w wielu tego typu zestawieniach. Zdobyła też wiele nagród. W roku 2008 wyróżniona została nagrodami Hugo, Locus, Nebula oraz Sidewise. Oprócz tego otrzymała także nominacje do nagrody im. Edgara Allana Poe oraz nagrody BSFA. Dodałem oczywiście do kolejki książek, które chcę, muszę koniecznie przeczytać. Potem kilka razy próbowałem napocząć, ale za każdym razem z różnych powodów ją odkładałem. To nie był ten czas. W końcu jednak książka trafiła we właściwy moment i teraz po lekturze wiem, że poniósłbym dużą stratę i pozbawił się wielkiej przyjemności gdybym jej nie przeczytał.
„Związek żydowskich policjantów” to książka wyjątkowa. Połączenie chandlerowskiego czarnego kryminału noir, historii alternatywnej i political fiction. Zaliczana do fantastyki, laureatka wielu nagród, które zwykle przyznaje się książkom z tego gatunku. Właściwie nie wiadomo dlaczego tak się dzieje, ponieważ fantastyki mamy tam jak na lekarstwo jeśli tylko pominie się fakt, że czytamy alternatywną historię świata. Dla mnie jest to przede wszystkim czarny kryminał, bardzo dobry kryminał, przy czym nie oceniam książek z tego gatunku na podstawie liczby trupów lub szybkiej i pełnej nagłych zwrotów akcji. Osobiście podobają mi się, o czym pisałem już kiedyś, dziwne kryminały, nieoczywiste, które są połączeniem kilku gatunków literackich. Wtedy jest właśnie dla mnie najbardziej interesująco.
Jak już wspomniałem wcześniej „Związek żydowskich policjantów” to książka wyjątkowa, także dlatego, że jest owocem pięciu lat pracy autora. Bardzo dobrze napisana. Od pierwszych zdań dają się zauważyć wspaniały styl i niezwykle dopracowane dialogi, zawierające porównania, których nie powstydziłby się sam Chandler oraz sporą dawkę żydowskiego humoru. Aby jednak nie wprowadzać kogoś w błąd muszę wyraźnie powiedzieć, że nie jest to wesoła książka. Posiada bardzo urokliwy, prawie magiczny, melancholijny nastrój i klimat miejsca gdzie wszystko się kończy, znany nam świat się kończy i za kilka dni nic nie będzie już takie jak dawniej. Tutaj chcę przekazać wyrazy uznania dla tłumaczki, Barbary Kopeć-Umiastowskiej, której znakomicie udało się oddać ten klimat w polskim tłumaczeniu.
Akcja książki dzieje się w czasach nam współczesnych jednak w innej, alternatywnej ich wersji. Naród żydowski przegrał wojnę z Arabami i stracił swoją ziemię obiecaną, państwo Izrael. Zagrożony eksterminacją otrzymał jednak od rządu amerykańskiego prawo do czasowego użytkowania kawałka stanu Alaska w okolicach miasta Sitka. Właśnie upływa 60-letni okres dzierżawy. Z różnych powodów nie udało się spełnić marzeń o Ziemi Obiecanej. Chabon, sam pochodzenia żydowskiego, z humorem opisuje żydowskich mieszkańców kolonii Sitka, ich problemy, wady, religijność, śmiesznostki, wszystko co doprowadziło do kolejnej porażki. Bardzo chcieli, miało być tak pięknie i nie wyszło, znowu zrobili sobie na złość. Sami będąc wygnańcami i uchodźcami z Europy i Palestyny, nie mogli się dogadać i pokojowo współistnieć z rdzennymi mieszkańcami Alaski, plemieniem północno-amerykańskich Indian, Tlingitami. Stracili pionierski zapał i porzucili marzenia o Ziemi Obiecanej, starając się uciec i wyemigrować jak najdalej od niej. W takim to czasie i w takich okolicznościach musi wykonywać swoją pracę główny bohater powieści inspektor śledczy Mejer Landsman, rozwiedziony alkoholik, przegrany człowiek, były szachista, który nienawidzi szachów, w każdym razie łączą go z nimi dziwne relacje. Ostatnią sprawą jaką się zajmuje w ciągu ostatnich dni dogorywającej kolonii jest sprawa szachisty narkomana zastrzelonego w pokoju hotelu, w którym mieszka Landsman. W śledztwie pomaga mu jego partner, pół-Żyd pół-Tlingit, Miśko Szemec, zaś przeszkadza była żona, Bina Gelbfisz. Nie zważając na zakazy Landsman prowadzi swoje prywatne śledztwo rozwiązując zagadkę, także szachową, i odkrywając prawdę.
Jeśli ktoś chce może odczytywać powieść Chabona na więcej niż jednym poziomie, także jako uniwersalną opowieść o odchodzeniu, o końcu starego świata, o powiązaniach politycznych i ekonomicznych rządzących światem, o religii, egzystencji ludzkiej. Jedynym być może minusem polskiego wydania jest brak słowniczka wyjaśniającego liczne terminy i słowa żydowskie, co sprawia, że czytelnik musi domyślić się ich znaczenia z kontekstu lub przerywać co jakiś czas lekturę i zacząć serfować w sieci. Wszystko to jest jednak drobnostką w porównaniu z przyjemnością płynącą z lektury. Zapewniam i mogę się założyć, że nie będziecie zawiedzeni i że czas spędzony z tą książką nie będzie czasem straconym.
Opinia ukazała się na blogu www.w-zaciszu-biblioteki.blogspot.com

Wybór kolejnej lektury to zawsze u mnie skomplikowana sprawa i trudno mi podjąć szybką decyzję co ma być następne . Każda książka ma swój czas. Musi być odpowiedni nastrój, właściwa pora roku. Ważne są też pierwsze zdania, początkowe strony. Pojawia się to coś co powoduje, że następuje „zassanie” i już wiem, iż to był dobry wybór, tego właśnie potrzebowałem, to jest to....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Ta książka to dla mnie duże pozytywne zaskoczenie. Początkowo wydaje się nam, że czytamy fantasy, po jakimś czasie jednak zdajemy sobie sprawę, że tak naprawdę mamy do czynienia z bardzo dobrą powieścią psychologiczną. „Olga i osty” to książka o poranionych, pokaleczonych przez życie ludziach, toksycznych rodzicach, złych relacjach i depresji. Uprzedzam, nie jest to wesoła historia, chociaż pięknie napisana. Cała książka przepełniona jest smutkiem i pewnego rodzaju melancholią, tęsknotą za dzieciństwem i za tym co było w nim cudowne. Ucieczką od szarej i ponurej rzeczywistości. Nie zawsze jednak dzieciństwo bywa wspaniałe. Czasami wydarzają się rzeczy, które mają potem wpływ na całe nasze dorosłe życie.

Główną bohaterką książki jest Olga, bardzo przeciętna młoda kobieta, z problemami, która pewnego razu trafia do fantastycznej krainy o nazwie Zaświat. Zamieszkują ją różne dziwne stwory, bardzo podobne do tych, które znamy ze starych baśni, bajek, opowieści fantasy czy mitologii. Pojawia się nawet Zły. Życie Olgi zmienia się, do samego końca nie wiemy jednak czy na dobre czy raczej złe. Nie wiemy też co tak naprawdę jest rzeczywistością, a co snem, czy cała opowieść nie jest tylko złym snem, po którym to bohaterka książki lub jej autorka obudzi się zlana potem. Sny i sen wewnątrz drugiego snu, to też nawiązanie do jednej z bardziej znanych książek dla dzieci, a właściwie dorosłych i filozofów, do „Alicji w Krainie Czarów” oraz „Po drugiej stronie lustra” Lewisa Carrolla. Zakończenie, a nawet kilka zakończeń, daje sporo możliwości interpretacji. Mnie jednak przekonuje ta optymistyczna i taki też, pozytywny, jest mój odbiór tej wyjątkowej książki.

Tych, którzy nie lubią fantasy chcę pocieszyć, że większość akcji dzieje się w normalnej niefantastycznej rzeczywistości, która jest bardziej przerażająca niż wszystkie stwory z Zaświatu. A wszystkich pragnę przeprosić, że nie potrafiłem napisać czegoś bardziej mądrego i sensownego o tej książce aby zachęcić do jej przeczytania jak najwięcej osób, bo jest tego warta.

Ta książka to dla mnie duże pozytywne zaskoczenie. Początkowo wydaje się nam, że czytamy fantasy, po jakimś czasie jednak zdajemy sobie sprawę, że tak naprawdę mamy do czynienia z bardzo dobrą powieścią psychologiczną. „Olga i osty” to książka o poranionych, pokaleczonych przez życie ludziach, toksycznych rodzicach, złych relacjach i depresji. Uprzedzam, nie jest to wesoła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Podobno powieść jako gatunek literacki dawno już się przeżyła i skończyła. Czy ktoś coś tutaj mówił także o śmierci autora? Otóż nie. Nieprawda. Mamy nowy, niezmiernie interesujący rodzaj powieści. Wymyślił go sobie pewien autor, David Mitchell.

Jeżeli ktoś czytał ‘Atlas chmur”, to wie o czym mówię, bowiem Mitchell powtórzył w ‘Czasomierzach’ zabieg znany już z tamtej powieści, a także z jego wcześniejszego ‘Widmopisu’. Nie mamy tutaj jednego czasu akcji i jednego narratora. Książka dzieli się na sześć części. Akcja dzieje się odpowiednio w latach 1984, 1991, 2004, 2015, 2025, i 2043, czyli obejmuje jak gdyby okres życia jednej jednostki ludzkiej, W każdej części śledzimy przebieg wypadków oczami innej osoby. Tylko pierwsza i ostatnia część mają tego samego narratora. Główną bohaterką ‘Czasomierzy’, nawiasem mówiąc bardzo pozytywną i jedną z niewielu tak pozytywnych postaci kobiecych w książkach Mitchella, jest Holly Sykes. Poznajemy ją w pierwszej części powieści jako nastolatkę. Potem spotykamy ją co jakiś czas, jak pokazuje się lub przemyka wśród pozostałych postaci, by wreszcie pojawić się w ostatniej części, już jako wiekowa i chora na raka staruszka.

‘Czasomierze’ czytałem, nawet jak na mnie, bardzo długo. Po części z powodów osobistych, a częściowo dlatego, że jest to tego typu literatura, której nie da się przeczytać w dwa wieczory, pół godziny przed snem. Każda z części ‘Czasomierzy’ napisana jest innym stylem. Znajdziemy tutaj dziennik nastolatki, powieść akademicką, reportaż wojenny, biografię pisarza, mieszankę thrillera, powieści grozy i urban fantasy, by na koniec poznać naszą ziemską przyszłość poprzez opowieść postapokaliptyczną i dystopię.

Mitchell pisze naprawdę dobrze. Jego proza jest gęsta, zdania zawierają dużo znaczeń i niosą spory ładunek emocjonalny. Nie da się tego przeczytać za jednym razem więcej jak kilkadziesiąt stron. Do czytającego dopiero po jakimś czasie dociera prawdziwa waga tego co przeczytał. Po skończeniu książka jest cały czas w głowie i trudno tak od razu o niej zapomnieć, przejść ot tak nad nią do porządku i zacząć czytać coś innego. Tak miałem zresztą z wszystkimi książkami Mitchella jakie dotąd czytałem.

‘Czasomierze’ to książka o walce dobra i zła, o dylematach moralnych jakie napotykają na swojej drodze życia ludzie, o kondycji współczesnego człowieka, o przemijaniu i śmiertelności, o wielkim znaczeniu więzi rodzinnych i w ogóle rodziny. Mitchell jak mało kto potrafi przedstawić zło tkwiące w człowieku. Czym lub kim są tytułowi czasomierze dowiadujemy się w trakcie lektury i nie jest to być może nawet najważniejsze.

Nie jest to wesoła książka. Ostatnia część w której widzimy ludzkość na granicy zagłady zrobiła na mnie największe wrażenie i emocjonalnie przypomniała mi ‘Drogę’ Cormaca McCarthy’ego. Przesłanie autora jest jedno i wyraźne. Ostrzega on współczesnego człowieka, czyli także nas, przed dewastacją i niszczeniem środowiska naturalnego, które nadal jest lekceważone przez polityków i decydentów w wielu krajach. Kiedyś będzie to naprawdę wielki problem dla naszych dzieci i wnuków. Jaką Ziemię im zostawimy i czy będą cierpieć i nas przeklinać, wspominając jednocześnie czasy kiedy był prąd, były paliwa, było jedzenie, działał Internet i było w miarę bezpiecznie. Jeśli chodzi o sytuację geopolityczną na świecie w nie tak znowu odległej przyszłości, to Mitchell według mnie trafia w dziesiątkę ze swoimi przewidywaniami, odrobił swoje zadanie na piątkę i zrobił niezły research. Wszystko razem wygląda niezmiernie prawdopodobnie i przekonywająco. Niestety.

Najmniej podobała mi się część fantastyczna, walka jednych nieśmiertelnych, dobrych horologów, z innymi, złymi anachoretami, wędrówka dusz, ich nieśmiertelność. Skąd to się wzięło i po co, wyjaśnienia Mitchella nie do końca mnie przekonują. Wszystko fajnie wygląda i autor nieźle opowiada, ale trochę za szybko i łatwo jak dla mnie, chociaż rozumiem potrzebę tego wątku dla końcowego rozwiązania i dla powieści jako całości.

Sporo jest w ‘Czasomierzach’ mądrych zdań, które kolekcjonerzy będą mogli sobie wynotować. Moje ulubione, bardzo według mnie mądre i prawdziwe, to:

„Mężczyźni żenią się z kobietami i mają nadzieję, że one już zawsze będą takie same. Kobiety wychodzą za mężczyzn i mają nadzieję, że oni się zmienią”.

oraz

„Czasem magia jest po prostu normalnością do której ludzie jeszcze nie przywykli”.

Mitchell pisze obrazami, bazuje na emocjach. Scena z zaginięciem córeczki Holly i to co czuje Ed, jej tato, gdy panicznie stara się ją znaleźć, jest, wierzcie mi, znakomita, prawdziwsza niż w życiu. Wiem co mówię, bo przeżyłem już kiedyś coś podobnego. Ci, którzy już znają wcześniejsze książki Mitchella, znajdą w ‘Czasomierzach’ liczne do nich nawiązania, nazwy postaci i dodatkowe spojrzenie na niektóre wątki, najbardziej chyba jeśli chodzi o powieść „Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta”, której zakończenie kojarzyło mi się znacząco z tym w ‘Czasomierzach’.

‘Czasomierze’ to bardzo dobra, wielowątkowa i wielopoziomowa, mądra powieść, i oby zawsze tylko takie trafiały w moje ręce. Polecam gorąco!

Opinia o książce ukazała się także na blogu www.w-zaciszu-biblioteki.blogspot.com

Podobno powieść jako gatunek literacki dawno już się przeżyła i skończyła. Czy ktoś coś tutaj mówił także o śmierci autora? Otóż nie. Nieprawda. Mamy nowy, niezmiernie interesujący rodzaj powieści. Wymyślił go sobie pewien autor, David Mitchell.

Jeżeli ktoś czytał ‘Atlas chmur”, to wie o czym mówię, bowiem Mitchell powtórzył w ‘Czasomierzach’ zabieg znany już z tamtej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Kupcy wenusjańscy" Frederika Pohla, to książka (właściwie mini-powieść), którą przeczytałem po raz pierwszy wiele lat temu, jeszcze pacholęciem będąc. Czytałem ją wtedy z wypiekami na twarzy, nie mogąc oderwać się od niej. Z racji niewielkiej objętości, chciałem ją jak najszybciej skończyć, doczytać do końca. To przez tę książkę nie poszedłem w kolejkę aby stać po cukier, jak mi kazała mama. Przez tę książkę musieliśmy przez miesiąc pić niesłodzoną herbatę. A dzisiaj, po ponownej lekturze? Co mogę sensownego powiedzieć? To już nie jest to samo. Jestem dużo starszy, za mną setki przeczytanych książek. Nie tak łatwo mnie zadowolić, widzę różne braki, chwyty, uproszczenia.

„Kupcy wenusjańscy i inne opowieści”, tak brzmi dokładnie tytuł ostatniego piątego tomu Sagi o Heechach, zawiera oprócz tytułowej krótkiej powieści jeszcze dziewięć opowiadań. Z tego zbiorku posiadam niestety tylko mini-powieść, dlatego do niej się ograniczę. "Kupców wenusjańskich" można czytać według mnie zarówno jako wstęp (prequel) jak i kontynuację cyklu Gateway Frederika Pohla, będącego jednym z najważniejszych cykli w dziejach science-fiction. Ja potraktowałem to opowiadanie jako wprowadzenie i rozgrzewkę przed głównymi częściami cyklu. Jak już wspomniałem powyżej ponowna lektura po latach nie przyniosła mi już takiej przyjemności, być może miałem za duże oczekiwania, a może dawne rzeczy pamięta się lepiej niż na to zasługują. Jestem też po lekturze "Marsjanina" Andy'ego Weir'a, książki opartej, no może poza jednym czy dwoma wyjątkami, na prawdziwych i sprawdzalnych faktach naukowych, a nie sytuacjach wydumanych i wyciągniętych z kapelusza.

Cała opowieść byłaby banalna i mało ciekawa, gdyby nie Heechowie, obcy którzy wiele tysięcy lat temu odwiedzili nasz układ słoneczny i to co po sobie pozostawili. Najważniejszą rzeczą przez nich zostawioną jest odkryta przez ludzi asteroida wypełniona statkami kosmicznymi zaprogramowanymi do lotu w różne rejony Galaktyki. Ale to już temat kolejnych tomów cyklu. Inne artefakty Heechów także są bardzo interesujące, ponieważ posiadali oni zaawansowaną technologię i wyprzedzali nas w rozwoju technicznym. Sporo ze znalezionych artefaktów, maszyn i przedmiotów, być może tak naprawdę śmieci Heechów, działa nadal i przedstawia wielką wartość, także finansową. Dlatego też ludzie chcąc wzbogacić się przybywają z Ziemi na Wenus i próbują w tunelach jakie Heechowie po sobie pozostawili znaleźć cenne artefakty.

Bohaterem "Kupców wenusjańskich" jest Audee Walthers, lokalny przedsiębiorca, przewodnik i kierowca kapsuły powietrznej, który bardzo potrzebuje dużej sumy pieniędzy. Jest też czarny charakter, Ziemniak (tak nazywa się przybyłych z Ziemi), Boyce Cochenour i oczywiście piękna dziewczyna, jakże by inaczej, Dorota Keefer. Wyruszają wspólnie na poszukiwania, a jak to się skończyło musicie przeczytać sami, ponieważ nie chcę nikomu psuć przyjemności. Dlatego też powiem tylko, że narracja jest w pierwszej osobie, co bardzo lubię. Audee Walthers opowiada swoją historię z humorem i subtelną ironią. Akcja powieści toczy się szybko, jej zwroty następują w odpowiednich momentach, a czytelnik nie ma czasu by się nudzić. Gdzieś w tle ciągle przewijają się duże sumy pieniędzy, życie na Wenus jest bardzo drogie, dużo kosztuje także całkowita opieka medyczna, ubezpieczenie, wymiana organów, dobry stan zdrowia. No i jest jeszcze oczywiście zakończenie, zaskakujące, jak to zwykle w wielu utworach sf bywa. Jednym słowem warto przeczytać jako przystawkę przed głównym daniem (dużo bardziej złożonym i smakowitym) lub też jako deser, to już jak kto woli. A ja właśnie zabieram się za główne danie. Smacznego!

"Kupcy wenusjańscy" Frederika Pohla, to książka (właściwie mini-powieść), którą przeczytałem po raz pierwszy wiele lat temu, jeszcze pacholęciem będąc. Czytałem ją wtedy z wypiekami na twarzy, nie mogąc oderwać się od niej. Z racji niewielkiej objętości, chciałem ją jak najszybciej skończyć, doczytać do końca. To przez tę książkę nie poszedłem w kolejkę aby stać po cukier,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak dla mnie jego najlepsza książka.

Jak dla mnie jego najlepsza książka.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Moje pierwsze spotkanie ze "Światem Dysku" Terry'ego Pratchetta miało miejsce już bardzo bardzo dawno temu, kiedy to w jednym z numerów "Nowej Fantastyki" pojawiła się pierwsza część tego cyklu, a mianowicie "Kolor magii". Książka nie zachwyciła mnie jednak. Owszem, przeczytałem ją do końca, wtedy miałem jeszcze zwyczaj kończenia zaczętych książek choćby nie wiem co się działo. Wszystko wydało mi się dosyć wydumane, naciągane, a humor jakiś taki wymęczony. Dlatego nie sięgałem już po kolejne tomy. Teraz już wiem, że wszystko przez to, iż zacząłem od niewłaściwej strony, w nieodpowiednim miejscu.
Cykl "Świata Dysku" dzieli się na kilka podcykli i najlepiej podobno zacząć od cyklu o Straży Miejskiej lub o Czarownicach z Lancre. Pierwszą częścią cyklu o Straży Miejskiej jest powieść zatytułowana "Straż! Straż!". Terry Pratchett wyśmiewa się w niej z instytucji straży miejskiej oraz policji, robiąc odniesienia do naszej "wspaniałej" rzeczywistości. W ogóle cały "Świat Dysku" jest dosyć postmodernistyczny, można znaleźć tutaj odwołania, aluzje, nawiązania i parodie różnych postaci z literatury światowej, np. z dramatów Szekspira, czy też problemów i instytucji z naszego świata, takich jak poczta, giełda, policja, świat polityki i nauki. Mnie przypomina to trochę teksty ze Shreka, ale w wersji dla dorosłych, w dobrym tego słowa znaczeniu. "Świat Dysku" to fantasy, ale nie klasyczna, raczej jej parodia. Występują tu postaci znane z książek tego gatunku, jak trolle, krasnoludy, smoki. czarownice, wilkołaki, golemy czy nawet wampiry. Humor Terry'ego Pratchetta jest wspaniały, dlatego niejednokrotnie zaśmiewałem się podczas lektury. Przy tym autor wykorzystując cały ten "arsenał" i pisząc lekko, porusza jednocześnie poważne sprawy i problemy, zwracając nam uwagę na wiele ciemnych stron ludzkiej natury z jakimi mamy stale do czynienia. Człowiek jaki jest każdy widzi. Pasuje tutaj cytat z klasyka "Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie".
Książki Terry'ego Pratchetta to literatura rozrywkowa, dająca dużą radość z jej czytania, a przy tym niegłupia. Dialogi skrzą się tu dowcipem najwyższej klasy, a cytaty z jego książek są już klasyczne i kultowe. Zdaję sobie sprawę, że piszę tutaj o książkach, które są znane na całym świecie i trudno by było znaleźć kogoś kto o nich przynajmniej nie słyszał lub nie widział charakterystycznych ilustracji z ich okładek. Jeżeli jednak jest jeszcze ktoś taki, ostatni maruder, to musi szybko pędzić do biblioteki lub księgarni, aby nadrobić swe niebywałe braki. I Bob jest twoim wujem! :)

www.w-zaciszu-biblioteki.blogspot.com

Moje pierwsze spotkanie ze "Światem Dysku" Terry'ego Pratchetta miało miejsce już bardzo bardzo dawno temu, kiedy to w jednym z numerów "Nowej Fantastyki" pojawiła się pierwsza część tego cyklu, a mianowicie "Kolor magii". Książka nie zachwyciła mnie jednak. Owszem, przeczytałem ją do końca, wtedy miałem jeszcze zwyczaj kończenia zaczętych książek choćby nie wiem co się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

„Zbrojni” (Men at Arms) to druga w kolejności pozycja w cyklu o Straży Miejskiej Terry’ego Pratchetta będącego częścią całej serii książek o Świecie Dysku . Z kontynuacjami serii książkowych bywa różnie, jedne trzymają poziom pierwszej części, inne natomiast nie. W przypadku „Zbrojnych” widać wyraźnie, że autor przygotował się, innymi słowy dobrze odrobił „zadanie domowe”, przemyślał wszystko i zaplanował cały cykl o Straży niezwykle starannie. Nie przeczytałem jeszcze wszystkich pozycji, ale moim zdaniem „Zbrojni” są chyba najlepszą częścią tego cyklu. Nie wiem czy może plusy przysłoniły mi minusy, ale ja żadnych nie znalazłem.
Akcja nadal toczy się w Ankh-Morpork, największym mieście na Dysku. Mamy tutaj ponownie tendencje rojalistyczne i chęć niektórych jednostek do przywrócenia monarchii. Pochodzący ze zubożałego rodu szlacheckiego Edward d'Eath, postanawia odnaleźć potomka dawnych królów Ankh-Morpork i doprowadzić do jego koronacji. Jakiś czas potem z muzeum Gildii Skrytobójców ginie wyjątkowo niebezpieczne urządzenie, wynalazek geniusza Leonarda da Quirma, i dochodzi do szeregu, jak się zdaje, przypadkowych morderstw. Kapitan Samuel Vimes, dowódca Straży Nocnej Ankh-Morpork, podejmuje śledztwo, pomimo że rządzący miastem Patrycjusz mu tego zabronił. W samej Straży Nocnej następują duże zmiany, zostają bowiem do niej przyjęci nowi rekruci: troll Detrytus, krasnolud Cuddy i Angua, która jest wilkołakiem. Ma to związek z napięciami rasowymi pomiędzy rożnymi „nacjami”, rasami zamieszkującymi Ankh-Morpork, gdzie niemal każdy kogoś nienawidzi: krasnoludy nienawidzą trolli, trolle krasnoludów. ludzie nienawidzą obu ras i wzajemnie. Rozwiązaniem wydaje się być pomysł, aby każda rasa miała swoich reprezentantów w oddziale Straży. Kolejnym zatem tematem tej książki, poza zagadką kryminalną, jest rasizm.
W „Zbrojnych” Terry Pratchett zakpił sobie odrobinę ze swoich czytelników i bardzo umiejętnie, „nic nikomu nie mówiąc”, poprowadził tam gdzie chciał. Kiedy bowiem czytasz tę książkę, w pewnym momencie zaczynasz zdawać sobie sprawę, dociera do ciebie fakt, że masz w rękach klasyczny kryminał, ze wszystkimi jego niezbędnymi elementami. Oczywiście osadzony w świecie fantasy, potraktowany humorystycznie i będący jednocześnie celem satyry, ale jednak kryminał Ci, którzy lubią kryminały będą mile zaskoczeni i w pełni usatysfakcjonowani. Ja zobaczyłem w "Zbrojnych" parodię "Brudnego Harry'ego" i "Akademii Policyjnej" i w ogóle wszystkich tego typu kryminałów policyjnych, gdzie policjanci pracują parami, mają przydzielonych partnerów, którzy często, dla kontrastu i uzupełniania się, są "odmienni", ale można na nich polegać i w razie czego uratują ci tyłek albo i życie.
Co mogę jeszcze dodać? Chyba tylko tyle, że przyjąłem kolejną dużą dawkę humoru, a czytanie „Zbrojnych” dało mi wyjątkową przyjemność. Książki Terry'ego Pratchetta należą do nielicznych książek, które dają czytelnikowi prawdziwy „reset” i pozwalają zapomnieć o naszym smutnym świecie. Polecam szczerze wszystkim, którzy tego potrzebują.

www.w-zaciszu-biblioteki.blogspot.com

„Zbrojni” (Men at Arms) to druga w kolejności pozycja w cyklu o Straży Miejskiej Terry’ego Pratchetta będącego częścią całej serii książek o Świecie Dysku . Z kontynuacjami serii książkowych bywa różnie, jedne trzymają poziom pierwszej części, inne natomiast nie. W przypadku „Zbrojnych” widać wyraźnie, że autor przygotował się, innymi słowy dobrze odrobił „zadanie domowe”,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Wielki Gatsby", wydana w 1925r najsłynniejsza powieść Francisa Scotta Fitzgeralda, jest jedną z moich ulubionych powieści. Kiedyś uważałem tę książkę za nudny romans, banalną historię jakich wiele. Trzeba się dopiero wczytać, zwrócić uwagę na szczegóły, znaleźć ukryte symbole i znaczenia aby naprawdę docenić tę niepozorną książkę. Autor zawarł w niej wiele istotnych spraw, z których wiele jest ponadczasowych. To książka o Ameryce szalonych lat 20-tych, dążeniu do bogactwa za wszelką cenę, spełnianiu się amerykańskiego snu nie zawsze w uczciwy sposób, materialistycznym podejściu do życia.
Tytułowy bohater, Jay Gatsby, próbuje dzięki nielegalnie zdobytemu bogactwu odzyskać miłość pochodzącej z dobrego domu, pięknej i rozpieszczonej Daisy, która wiele lat wcześniej porzuciła go dla bogatszego Toma Buchanana. W tym jest trochę podobny do Wokulskiego z "Lalki" Prusa. Gatsby podobnie jak Wokulski stara się za wszelką cenę zbliżyć do swojej ukochanej, wejść do "lepszej" sfery. Obaj ponoszą klęskę, ich marzenia pozostają niespełnione, kończą tragicznie. Historię Gatsby'ego opowiada Nick Carraway, który jest chyba jedyną pozytywną postacią w tej książce, tzw. "porządnym człowiekiem".
W "Wielkim Gatsbym" można znaleźć wiele ukrytych symboli. Przeciwstawione są sobie East Egg i West Egg (dzielnice Nowego Jorku) oraz wschodnie i zachodnie stany Ameryki. Te pierwsze (wschodnie stany i East Egg) są złe, symbolizują nieuczciwe interesy, kult pieniądza, zepsucie, wyścig szczurów, podczas gdy zachód jest tradycyjny, porządny. Inne symbole to dolina popiołów, oczy doktora T.J.Eckleburga, pan Sowie Oczy, samochody, czy też zielone światełko na końcu pomostu w posiadłości Daisy, które można chyba odczytać jako marzenie czy może szczęście.
"Gatsby wierzył w zielone światło, w orgiastyczną przyszłość, która rok po roku ucieka przed nami. Wymknęła się nam wówczas, lecz to nie ma znaczenia - jutro popędzimy szybciej, otworzymy ramiona szerzej...I pewnego pięknego poranka....." *
Kolor zielony jest bardzo ważny w tej powieści podobnie jak i pogoda w czasie ważnych wydarzeń. Deszcz, wilgoć, soczysta zieleń podczas ponownego po latach spotkania Gatsby'ego i Daisy czy okropnie nagrzany od upału i duszny pokój hotelowy, w którym dochodzi do konfrontacji Toma Buchanana, męża Daisy, i Gatsby'ego.
Książka zawiera wiele wspaniałych i pięknych zdań, które zapadają głęboko w pamięć oraz chyba najlepsze drugie zdanie jakie kiedykolwiek czytałem:
"Ile razy masz ochotę kogoś krytykować (...) przypomnij sobie, że nie wszyscy ludzie na tym świecie mieli takie możliwości jak ty."
I jeszcze jeden, chyba najsłynniejszy cytat z tej powieści :
"Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który znosi nas w przeszłość."
Na podstawie "Wielkiego Gatsby'ego" nakręcono dwa filmy. Pierwszy, nakręcony w latach 70-tych i bardziej znany, z niezapomnianymi rolami Roberta Redforda i Mii Farrow oraz drugi z Mirą Sorvino, Tobym Stephensem i Paulem Ruddem. Ma ponoć powstać kolejna adaptacja z udziałem Leonarda DiCaprio w roli Gatsby'ego.
To z pewnością bardzo dobra książka, warta przeczytania, napisana ładnym językiem, z zajmującą historią, interesującym bohaterem i atmosferą szalonych lat 20-tych. Książka. którą czyta się łatwo i przyjemnie, ale, która wcale nie jest lekturą lekką. W Ameryce dzieci w szkołach czytają tę powieść jako obowiązkową lekturę szkolną i mimo to Jay Gatsby pozostaje jednym z najbardziej lubianych bohaterów książkowych.
* wszystkie cytaty pochodzą z wydania "Wielkiego Gatsby'ego" w tłumaczeniu Ariadny Demkowskiej-Bohdziewicz

www.w-zaciszu-biblioteki.blogspot.com

"Wielki Gatsby", wydana w 1925r najsłynniejsza powieść Francisa Scotta Fitzgeralda, jest jedną z moich ulubionych powieści. Kiedyś uważałem tę książkę za nudny romans, banalną historię jakich wiele. Trzeba się dopiero wczytać, zwrócić uwagę na szczegóły, znaleźć ukryte symbole i znaczenia aby naprawdę docenić tę niepozorną książkę. Autor zawarł w niej wiele istotnych spraw,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Carlos Ruiz Zafon, urodzony w 1964r barceloński dziennikarz, już jako młody chłopak uczęszczający do kolegium jezuickiego zaczytywał się w ponurych i tajemniczych opowieściach. Napisał cztery powieści dla młodzieży, ale dopiero "Cień wiatru" uczynił go sławnym na całym świecie.
"Cień wiatru" to książka w książce oraz o książkach. Posiada kilka cech które osobiście bardzo lubię w powieściach: sekret, nastrój tajemniczości, humor. Głównym bohaterem książki Zafona jest Daniel Sempre, chłopiec, który bardzo wcześnie w życiu stracił matkę. Kiedy Daniel kończy 10 lat, jego ojciec - księgarz i antykwariusz - uważając syna za wystarczająco dorosłego i odpowiedzialnego, zabiera go na Cmentarz Zapomnianych Książek, miejsce ukryte w samym sercu średniowiecznej Barcelony, gdzie znajdują schronienie książki zapomniane i przeklęte. Daniel doświadcza szczególnej inicjacji. Rodzinna tradycja powtarzana przez pokolenia wymaga aby wybrał jedną i tylko jedną książkę i ocalił ją od zapomnienia, stając się opiekunem jej dalszych losów. Jest to zadanie na całe życie. Cmentarz Zapomnianych Książek okazuje się być owalnym pomieszczeniem w jednym z barcelońskich domów, z promieniami światła wpadającymi do środka przez świetliki w dachu, wijącymi się korytarzami pomiędzy wysokimi regałami pełnymi książek, półkolistymi przejściami połączonymi ze sobą mostkami. Przyciągnięty przez magię Daniel, spośród setek tysięcy tomów, wybiera "Cień wiatru" nieznanego nikomu autora, Juliana Caraxa.
Tak właśnie zaczyna się ta powieść. Arkady, tajemne przejścia, wąskie uliczki Barcelony spowite mgłą tajemnicy. Akcja książki na dobre zaczyna się gdy osiemnastoletni już Daniel postanawia odnaleźć każdy ślad prowadzący do autora książki. Zafon wprowadza kolejne postacie: Fermina Romero de Torres, włóczęgę i miłośnika książek zabranego przez Daniela z ulicy, z którym on się zaprzyjaźnia, tajemniczego i złowieszczego inspektora Fumera, depczącego im po piętach, zamaskowanego mężczyznę próbującego zniechęcić go do poszukiwań a także kobietę, w której zakochuje się Daniel.
Relacje między bohaterami są skomplikowane i pełne sekretów. A sama opowieść jest tajemnicą ukrytą w następnej tajemnicy, jak w powieści szkatułkowej. Otwarcie pierwszej zewnętrznej warstwy ujawnia inne. Mnóstwo wątków pobocznych przenika się wzajemnie. Mimo to powieść wciąga od pierwszego zdania i czyta się ją bardzo dobrze. Według tłumacza książki, Carlosa Marodana Casasa, wzorem dla Zafona podczas pracy była dziewiętnastowieczna powieść pisana w odcinkach dla gazet. Konstrukcja książki oraz dbałość o szczegóły są na to dowodem. Zafon jest miłośnikiem powieści dziewiętnastowiecznej, a za swych mistrzów uznaje Dickensa, Tołstoja i Dostojewskiego.

Tym co urzeka czytelników najbardziej i nadaje książce szczególny nastrój są wspaniałe i pełne uroku opisy starej średniowiecznej architektury Barcelony, wąskich uliczek, antykwariatów i licznych kafejek. Ich atmosfera została uchwycona i przedstawiona za pomocą fotografii Francesco Catala-Roca, jednego z najznamienitszych fotografów świata. "Cień wiatru" jest szczególnym rodzajem książki. Muszę Was ostrzec. Zapomnicie o całym świecie i nie odłożycie jej dopóki nie skończycie czytać. Potem długo jeszcze będziecie o niej myśleć i pozostaniecie pod jej urokiem przez całe życie. Jeżeli się nie boicie, przeczytajcie ją!
www.w-zaciszu-biblioteki.blogspot.com

Carlos Ruiz Zafon, urodzony w 1964r barceloński dziennikarz, już jako młody chłopak uczęszczający do kolegium jezuickiego zaczytywał się w ponurych i tajemniczych opowieściach. Napisał cztery powieści dla młodzieży, ale dopiero "Cień wiatru" uczynił go sławnym na całym świecie.
"Cień wiatru" to książka w książce oraz o książkach. Posiada kilka cech które osobiście bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Śniadanie u Tiffany'ego" Trumana Capote'a to niewielka objętościowo powieść, właściwie nowela, opublikowana w 1958 roku. Trzy lata później książkę przeniósł na ekran Blake Edwards, co w dużej mierze przyczyniło się do jej ogromnej popularności i trafienia na listy bestsellerów. Główną rolę w filmie zagrała przyjaciółka pisarza Audrey Hepburn (początkowo Capote chciał żeby była to Marilyn Monroe). Z filmu pochodzi słynna i nagrodzona Oskarem piosenka "Moon River" Henry'ego Manciniego. Pomimo niewielkiej liczby stron, tylko 86, autorowi znakomicie udało się przedstawić barwne życie Nowego Yorku, Amerykę lat 40-tych z jej problemami i kolorytem oraz stworzyć całą galerię wspaniałych postaci, z których Holly Golightly na długo zostaje w pamięci każdego czytelnika. Już samo brzmienie jej nazwiska sprawia, że poprawia nam się humor i widzimy w wyobraźni młodą, szczupłą i wesołą dziewczynę o jasnym spojrzeniu wielobarwnych (niebiesko-zielono-brązowych) oczu, z jaką chętnie chcielibyśmy się zaprzyjaźnić.
Jaka tak naprawdę była Holly Golightly? Dowiadujemy się tego stopniowo. Przedstawia nam ją pisarz-narrator, jej sąsiad i przyjaciel. Zrazu może się wydawać, iż jest to jeszcze jedna historia o młodej Amerykance wiodącej hulaszcze życie w Nowym Yorku, łamiącej serca wielu mężczyznom, wodzącej ich za nos playgirl, polującej na męża milionera. Postać ta ma w sobie z pozoru wiele sprzeczności: jest cyniczna a zarazem romantyczna aż do bólu, raz wydaje się rozkapryszonym dzieckiem by za chwilę zachowywać się bardzo dorośle. Mimo to jest bardzo sympatyczna i lubimy ją od pierwszych stron książki. Wszystkie sprzeczności w jej zachowaniu wynikają z dwóch rzeczy. Z lęku przed prozą dorosłego życia, ułożoną i spokojną egzystencją i stabilizacją. Manifestuje to poprzez dopisek "w podróży" na swojej wizytówce. Ale jednocześnie szuka poczucia bezpieczeństwa, które symbolizuje jej marzenie o zjedzeniu śniadania w sklepie u Tiffany'ego, największego jubilera na świecie. Przez całą opowieść dziewczyna szuka miejsca dla siebie. Powieść kończy się niedopowiedzeniem. Holly ucieka przed wymiarem sprawiedliwości. Nie wiemy czy żyje, gdzie jest i co się z nią dzieje. Możemy jedynie się domyślać i mieć nadzieję, że znalazła wreszcie swoje miejsce w świecie.
www.w-zaciszu-biblioteki.blogspot.com

"Śniadanie u Tiffany'ego" Trumana Capote'a to niewielka objętościowo powieść, właściwie nowela, opublikowana w 1958 roku. Trzy lata później książkę przeniósł na ekran Blake Edwards, co w dużej mierze przyczyniło się do jej ogromnej popularności i trafienia na listy bestsellerów. Główną rolę w filmie zagrała przyjaciółka pisarza Audrey Hepburn (początkowo Capote chciał żeby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzy miasta: Wilno, Warszawa i Nicea, dwa kraje: Polska i Francja i jeden człowiek: Romain Gary (właśc. Roman Kacew). Miał bardzo ciekawe i barwne życie. Tym co przeżył można by obdzielić kilku ludzi. Ale to nie jest opowieść o nim, a przynajmniej nie tylko. "Obietnica poranka" to jedna z najbardziej wzruszających i pięknych książek poświęconych matce jakie kiedykolwiek zostały napisane. Była kobietą wielkiego serca i niezwykłych przymiotów charakteru, chociaż nie pozbawioną wad i śmiesznostek, zdecydowaną zrobić wszystko aby osiągnąć cel jaki sobie postawiła w życiu. Jej syn będzie kiedyś wielkim bohaterem, generałem, wspaniałym francuskim pisarzem i ambasadorem Francji. Dla niego ona była wszystkim co miał, jego największym skarbem ale też i przekleństwem. Przez całe swoje życie będzie się starał sprostać jej marzeniom, zrealizować plany jakie przed nim nakreśliła, zdążyć przed jej śmiercią, aby zobaczyła, że życie, które mu poświęciła nie poszło na marne.
I tak też się dzieje. Romain Gary zostaje bohaterem Wolnej Francji podczas II Wojny Światowej, odznaczonym największym francuskim odznaczeniem krzyżem wyzwolenia, pisarzem dwukrotnie zdobywającym Nagrodę Goncourtów za swe powieści i wreszcie francuskim konsulem generalnym w Kalifornii. Przede wszystkim jednak dzięki staraniom i poświęceniu matki staje się prawdziwym mężczyzną i dobrym człowiekiem, kochającym zwierzęta, walczącym ze wszystkimi bożkami współczesnego świata, głupotą, małością, przesądami, pogardą, nienawiścią, zakłamaniem, uprzedzeniami, o których to często opowiadała mu w dzieciństwie, zawsze dotrzymującym raz danego słowa i spełniającym swoje obietnice.
A wszystko to dzieje się za sprawą optymizmu i wiary jaką mu przekazała: że wszystko będzie dobrze, że Bóg jest artystą, a życie sztuką i że nie pozwoli na jakiś bezsensowne zakończenie, bo sztuka nie może się źle skończyć lecz tylko zgodnie ze swoimi regułami. "Obietnica poranka" to także hołd złożony Francji i Francuzom, z wszystkimi ich wadami i słabościami jak też i wieloma wspaniałymi cechami.
Romain Gary potrafił pięknie pisać o uczuciach, z delikatnością, ciepłem i subtelną ironią, które są tak charakterystyczna dla jego stylu pisarskiego. Czytając jego książkę czujemy do niego wyraźną sympatię i nawiązuje się między nim a czytelnikiem nić porozumienia, chcielibyśmy się z nim zaprzyjaźnić. "Obietnica poranka" kończy się słowami "Przeżyłem życie...". Można by to zdanie z łatwością dokończyć słowami "dobrze i uczciwie".

www.w-zaciszu-biblioteki.blogspot.com

Trzy miasta: Wilno, Warszawa i Nicea, dwa kraje: Polska i Francja i jeden człowiek: Romain Gary (właśc. Roman Kacew). Miał bardzo ciekawe i barwne życie. Tym co przeżył można by obdzielić kilku ludzi. Ale to nie jest opowieść o nim, a przynajmniej nie tylko. "Obietnica poranka" to jedna z najbardziej wzruszających i pięknych książek poświęconych matce jakie kiedykolwiek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Na oślep"("Headlong") Michaela Frayna to esej z historii malarstwa, powieść detektywistyczna i komedia omyłek w jednym. Od tej książki zaczęło się moje zainteresowanie Pieterem Brueglem oraz w ogóle historią sztuki. Nie jest to też taka sobie przeciętna powieść, została bowiem zauważona i otrzymała nominację do Booker Prize oraz Whitebread Prize w 1999 roku. Osobiście nie przywiązuję dużej wagi do nagród literackich. Wiadomo, że różnie to z tymi nagrodami bywa. Poza tym czasami nikomu nieznana i słabo rozreklamowana książka potrafi bardziej przemówić i całkowicie zauroczyć. Jeżeli chodzi o tę powieść to wydaje mi się, że nie cieszyła się jakąś wielką popularnością czytelniczą czy też medialną, co mnie trochę dziwi.
W "Na oślep" mamy opowiedzianą historię pewnego odkrycia. Martin Clay, młody naukowiec, wyjeżdża z rodziną na wieś, aby dokończyć swoją książkę o nominalizmie. Tam poproszony przez miejscowego właściciela ziemskiego, Tony'ego Churta, o wycenę kilku obrazów, natyka się na - jego zdaniem - zaginione dzieło Bruegla. W ten sposób zaczyna się jego obsesja, z powodu której Martin wystawia na próbę swoje małżeństwo, prestiż zawodowy i oszczędności całego życia.
Jak już wcześniej wspomniałem "Na oślep" można także czytać jako esej poświęcony życiu i twórczości Petera Bruegla napisany prostym językiem i w przystępny sposób. Martin próbując potwierdzić autentyczność bawi się w detektywa, analizuje wszystkie szczegóły odkrytego obrazu i próbuje powiązać go z innymi dziełami oraz właściwym okresem w twórczości artysty. Osobiście polubiłem Bruegla za to, że poprzez swoje obrazy zawsze opowiada jakąś historię, przed czymś nas przestrzega, chce nas czegoś nauczyć, coś chce nam powiedzieć. Zupełnie jak gdyby pisał opowiadanie lub powieść. Warto też podczas lektury mieć pod ręką jakiś album z reprodukcjami ważniejszych dzieł Bruegla. Im większe reprodukcje tym lepiej. Martin/Frayn w powieści nazywa Bruegla Mistrzem Misternego Listowia. Na jego płótnach zawsze coś się dzieje, przedstawiają wiele postaci i szczegółów, które coś znaczą lub symbolizują.
"Na oślep" wciąga już od pierwszych stron niczym rasowa powieść detektywistyczna. Chcemy dowiedzieć się co będzie dalej i jak to wszystko się skończy. Czy obraz jest autentyczny? Czy został namalowany przez Pietera Bruegla czy może jednego z jego synów lub naśladowców? Czy Martinowi uda się utrzymać w nieświadomości właściciela obrazu i zdobyć go? Przekonajcie się sami.
www.zjadacz-liter.blogspot.com

"Na oślep"("Headlong") Michaela Frayna to esej z historii malarstwa, powieść detektywistyczna i komedia omyłek w jednym. Od tej książki zaczęło się moje zainteresowanie Pieterem Brueglem oraz w ogóle historią sztuki. Nie jest to też taka sobie przeciętna powieść, została bowiem zauważona i otrzymała nominację do Booker Prize oraz Whitebread Prize w 1999 roku. Osobiście nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Ktoś tam w niebie musi naprawdę dbać o dobór moich lektur, albo mam po prostu niewiarygodne szczęście, ponieważ co rusz trafiają w moje ręce znakomite i wyjątkowe książki. Kolejną z nich jest powieść Johna Scalziego "Czerwone koszule", będąca (tylko pozornie) czymś w rodzaju parodii lub pastiszu telewizyjnych seriali science-fiction.

Właściwie chodzi tutaj głownie o jeden serial, klasyczny już dla tej konwencji, mający swoich fanów i dla wielu kultowy, a mianowicie Star Trek. Jego popularność, znaczenie dla popkultury oraz towarzyszący mu przemysł można chyba jedynie porównać z innym cyklem filmowym SF, "Gwiezdnymi wojnami". Z serialu Star Trek weszło na stałe do języka angielskiego wiele wyrażeń, idiomów i terminów. Tak stało się właśnie z tytułowymi "czerwonymi koszulami", terminem, który stał się synonimem postaci dalekiego planu, wprowadzanych do scenariusza tylko po to, by swoją nagłą lub tragiczną śmiercią wywołać efekt dramatyczny i przyciągnąć uwagę widzów. Mam nadzieję, że tym co dotychczas napisałem nie zniechęciłem i nie odstraszyłem potencjalnych czytelników tej powieści, szczególnie takich, którzy nie czytują lub wręcz nie znoszą SF. Była by to wielka szkoda, bowiem "Czerwone koszule" są książką nietuzinkową, głęboką, nie stroniącą od zagadnień natury filozoficznej i egzystencjalnej oraz wielowymiarową, dającą się odczytywać na kilku poziomach.

Głównymi bohaterami powieści, tytułowymi "Czerwonymi koszulami", są rekruci rozpoczynający służbę na "Nieustraszonym", okręcie flagowym Unii Galaktycznej. Wśród nich zaś wyróżnia się podporucznik Andrew Dahl, który postanawia rozwiązać zagadkę dziwnego zachowania się doświadczonych, starszych rangą członków załogi, którzy notorycznie chowają się w różnych zakamarkach okrętu, byle tylko uniknąć uczestniczenia w misjach zwiadowczych. Chcą po prostu i zwyczajnie przeżyć, bowiem każda taka misja kończy się jatką wśród szeregowych żołnierzy. Odkrycie prawdy zaskakuje nie tylko Andrew Dahla, ale także każdego czytelnika. Książka nie wygląda na taką jaką jest w rzeczywistości. Do tego błędnego wrażenia dokłada się jeszcze ilustracja na okładce, która sama w sobie może nie jest wcale zła, ale nie oddaje niestety treści książki.

Książka Scalziego jest bardzo złożona, dlatego mam obawy czy uda mi się opisać wszystkie jej tematy, motywy i aluzje. Pierwsza i najbardziej narzucająca się rzecz, to oczywiście wspomniane już przeze mnie nawiązanie do Star Treka i innych seriali telewizyjnych science-fiction. Autor wyśmiewa się trochę ze sposobu ich pisania przez scenarzystów oraz zawartych w nich głębi intelektualnych. Najzabawniejsze jest zaś to, że sam Scalzi pracował przy produkcji takiego telewizyjnego serialu fantastyczno-naukowego pt. "Gwiezdne wrota. Wszechświat". W "Czerwonych koszulach" mamy sporo typowych dla wczesnej klasycznej SF elementów, są tutaj zatem walki statków kosmicznych, jest unia galaktyczna, akademia oficerska, eksploracja kosmosu, rozmaite rasy i ich religie, bunt robotów, stwory kosmiczne takie jak np. borgowiańskie czerwie pustynne (to oczywiście ukłon autora w stronę "Diuny" Franka Herberta), rekiny lodowe czy wirus merowiańskiej dżumy. Z innych motywów należy wymienić podróże w czasie i wzajemne przenikanie się światów równoległych, z którymi związanych jest jak zwykle kilka naukowych paradoksów.

Jak już wcześniej wspomniałem, powieść "Czerwone koszule" wprowadza początkowo czytelnika w błąd, jest bowiem wielowymiarowa i może być odczytywana na kilka sposobów. Zaczyna się jak typowa fantastyka przygodowa z zagadką w tle. Potem zauważamy, że opowiadana historia jest jedynie pastiszem lub parodią takiej fantastyki, że mamy tutaj znakomitą zabawę konwencją, by na koniec stwierdzić, że autorowi chodziło o coś innego, o wiele bardziej istotnego, i że jego książka ma tak naprawdę poważniejszą wymowę. "Czerwone koszule" należą też w pewnym sensie do literatury postmodernistycznej, mamy tam bowiem postacie fikcyjne, rozważające swoją autentyczność w stosunku do innych postaci, także fikcyjnych, pytające o to gdzie jest i czym jest rzeczywistość, poszukujące autora scenariusza, jakim jest ich życie. W powieści padają nawet terminy autotematyczności i metaliterackości. Na najgłębszym zaś poziomie analizy można "Czerwone koszule" interpretować jako powieść o sensie bytu, podejmowaniu wyborów, poszukiwaniu własnego "ja" oraz o wyjątkowości każdej istoty ludzkiej. Warto na koniec dodać, że cała właściwie książka przesiąknięta jest humorem (co jest zresztą dosyć rzadkie w dziełach literatury SF, szczególnie polskiej produkcji), który podczas jej lektury może nie powodował u mnie gwałtownych wybuchów śmiechu, ale czytając ją cały czas uśmiechałem się.

"Czerwone koszule", pomimo, że traktują o poważnych sprawach, często natury filozoficznej, czyta się szybko i przyjemnie. Autorowi udało się zaskoczyć czytelnika i dokonać rzeczy z pozoru niemożliwej, połączyć 2 w 1, literaturę rozrywkową z tą o głębszej tematyce. John Scalzi napisał znakomitą książkę, która może się podobać zarówno fanom literatury SF, miłośnikom telewizyjnych seriali fantastyczno-naukowych, jak i tym, którzy szukają czegoś ambitniejszego i wolą poważniejszą literaturę. Mnie osobiście lektura tej książki, ze względu na jej złożoność, obecny w niej humor oraz lekki język, sprawiła dużo radości. Z pewnością będę jeszcze do niej nie raz wracał, bo "Czerwone koszule", to książka do wielokrotnego czytania. Cieszę się, że nadal powstają dobre książki SF, które potrafią mnie pozytywnie zaskoczyć.

Ktoś tam w niebie musi naprawdę dbać o dobór moich lektur, albo mam po prostu niewiarygodne szczęście, ponieważ co rusz trafiają w moje ręce znakomite i wyjątkowe książki. Kolejną z nich jest powieść Johna Scalziego "Czerwone koszule", będąca (tylko pozornie) czymś w rodzaju parodii lub pastiszu telewizyjnych seriali science-fiction.

Właściwie chodzi tutaj głownie o jeden...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

J. G. Ballard jest mi znany przede wszystkim ze znakomitego zbioru opowiadań pt. "Ogród czasu", ale także z autobiograficznej powieści "Imperium słońca". Większość jego książek wyróżnia się oryginalną formą i treścią. Ballard przedstawia w nich prześladujące go wizje świata przyszłości niekoniecznie odległej, natomiast wielce prawdopodobnej. Jest to pisarz z rodzaju tych, co to się wszystko co napiszą bezgranicznie wielbi, albo wręcz przeciwnie, nie cierpi. Jednym słowem jego pisarstwo budzi skrajne emocje i nie pozostawia nikogo obojętnym..

"Wyspa" zaintrygowała mnie niezłą okładką i zamieszczoną na niej notką na temat książki. Mimo to do jej przeczytania zbierałem się długo, to była rezerwowa pozycja do czytania w busie lub autobusie. Skutek był taki, że czytałem kilkanaście stron, aby następnym razem zacząć od początku. Aż pewnego dnia przeczytałem o kilka stron za dużo, wsiąkłem w świat tej opowieści i pozostałem w niej do końca.

Tytułowa wyspa to, ograniczony z trzech stron wałami, wiaduktami i ogrodzeniami z siatki, obszar pomiędzy autostradami i drogami szybkiego ruchu. Teren zapomniany przez ludzi i Boga, zamieniony na złomowisko i śmietnik cywilizacji. Główny bohater, Robert Maitland , trzydziestopięcioletni architekt, jadąc pewnego dnia autostradą traci kontrolę nad swoim samochodem, przebija barierę ochronną, zjeżdża z nasypu i zatrzymuje się pośród zardzewiałych i porośniętych trawą wraków innych samochodów. Maitland, któremu udało się wyjść z wypadku niemal bez szwanku, robi wszystko, aby wydostać się z tej "bezludnej wyspy". Nie jest to jednak, jakby się komuś mogło wydawać, takie proste. Akcja powieści toczy się w 1973 roku, odpadają zatem telefony komórkowe i inne gadżety techniczne dostępne dzisiaj. Podejmowane próby wydostania się tylko pogarszają jego sytuację, zostaje potrącony przez samochód i poważnie ranny. Znalazł się w matni. Wyspa nie pozwala mu uciec. Trochę przypomina mi to inną znakomitą książkę i sytuację w jakiej znalazł się jej bohater, a mianowicie "Kobietę z wydm" Kobo Abe.


Być może, w każdym razie daje się odnieść takie wrażenie, że Maitland celowo, podświadomie doprowadził do wypadku, chciał wypaść z nudy swojego życia, codzienności, odpocząć od pracy, żony i synka, przeżyć przygodę. Po jakimś czasie walka o przetrwanie na "wyspie" zaczyna mu się nawet podobać i właściwie, kiedy już może, nie chce jej opuścić. Nagłe przeniesienie do ekstremalnych warunków i sytuacji, powoduje uwolnienie się jego prawdziwego "ja". Jak to często bywa, w trudnych momentach ludzie pokazują jacy są naprawdę, często budzą się ich najniższe instynkty. "Wyspa" staje się też dla niego wyzwaniem, zapanowanie na wyspie i nad wyspą stanowi cel, do którego zaczyna dążyć.

"Wyspa" to książka przyciągająca, niepokojąca, obsesyjna, klaustrofobiczna, symboliczna, dająca wiele możliwości interpretacji. Jedna z wielu, to metafora życia po śmierci. Chciałem się podzielić z Wami swoimi wrażeniami z lektury i zachęcić Was do przeczytania tej książki, bo uważam, że jest tego warta. Czy mi się udało? Mam nadzieję, że tak, że ktoś dzięki mnie dowiedział się o tym interesującym autorze i jednej z jego książek. "Wyspa" zdecydowanie zaostrzyła mój apetyt na pozostałe utwory Ballarda.

J. G. Ballard jest mi znany przede wszystkim ze znakomitego zbioru opowiadań pt. "Ogród czasu", ale także z autobiograficznej powieści "Imperium słońca". Większość jego książek wyróżnia się oryginalną formą i treścią. Ballard przedstawia w nich prześladujące go wizje świata przyszłości niekoniecznie odległej, natomiast wielce prawdopodobnej. Jest to pisarz z rodzaju tych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznę tym razem może nietypowo, tzn. od końca, czyli od podsumowania. Dawno nie czytałem tak dobrej książki. Kate Atkinson naprawdę potrafi opowiadać ciekawe i wciągające historie. „Zagadki przeszłości” to znakomity, złożony, wielowątkowy kryminał, którego jedynym minusem jest to, że zbyt szybko się kończy.

Tradycyjnie już nie mam zamiaru zdradzać Wam treści książki, mówić kto zabił, kogo, w jaki sposób, kiedy i dlaczego. Jeżeli przeczytacie książkę, dowiecie się sami. Chciałbym jedynie zachęcić do jej lektury i opowiedzieć o moich wrażeniach. Jak już pisałem powyżej, byłem zaskoczony, że to taka znakomita książka. Czytałem wcześniej „Jej wszystkie życia” tej autorki, zatem wiedziałem, że można się spodziewać dobrej literatury. Jednak to dopiero „Zagadki przeszłości” spowodowały, że umieściłem Kate Atkinson na liście moich ulubionych pisarzy, cykl z Jacksonem Brodiem zaliczam do ulubionych cyklów kryminalnych, a jego samego do ulubionych bohaterów kryminałów, obok Filipa Marlowa i detektywa-lumpa z niby-kryminałów Eduardo Mendozy. Ostrzegam, że książka wciąga, nie mogłem się oderwać od niej nawet podczas koszenia trawnika!

Akcja „Zagadek przeszłości” toczy się w Cambridge w Anglii. Jackson Brodie, były inspektor policji, który obecnie zarabia ciężko na chleb jako prywatny detektyw, zmaga się z kilkoma trudnymi sprawami z przeszłości, musi znosić obraźliwe zachowanie swojej niezbyt sympatycznej sekretarki i na dodatek cały czas boli go ząb. W życiu osobistym także nie ma lekko, zostawia go żona, zabierając ze sobą dziecko, właściwie wszystko co miał. Brodiego mimo to, nie opuszcza poczucie humoru, innego może trochę typu niż np. u Filipa Marlowa, zdecydowanie angielskie, w końcu jest Anglikiem. Umiejętne i udane połączenie elementów humoru i grozy, to jedna z licznych zalet tej książki. Inne plusy, to między innymi bardzo wiarygodne, pełnokrwiste postacie. Zmieniająca się narracja prowadzona na zmianę przez kilka różnych postaci, sprawia, że możemy poznawać i oceniać te same sprawy z różnych punktów widzenia. Ogólny efekt tych zabiegów okazuje się bardzo pozytywny, nie nudzimy się i jest interesująco, a przecież o to nam chodzi, prawda? Do tego wszystkiego można jeszcze dorzucić ciekawie przedstawione przez autorkę tło społeczno-obyczajowe Anglii, ze szczególnym uwzględnieniem Cambridge, które nie jest do końca takie jak nam się, wychowanym na stereotypach, mogło by wydawać.

„Zagadki przeszłości” to książka zabawna, ale i jednocześnie bardzo mroczna. Kate Atkinson wykorzystując kostium powieści detektywistycznej, opowiedziała nam kilka smutnych i dosyć okrutnych historii z życia rodzin dysfunkcyjnych, których bohaterkami są głównie kobiety i dziewczynki. To książka o niespotykanej lekkości ludzkiego życia, o konsekwencjach podejmowanych przez ludzi wyborów, o tym do czego może prowadzić brak miłości małżeńskiej i rodzicielskiej, molestowanie i znęcanie się nad dziećmi, zbyt duże ambicje czy brak wystarczającej opieki. Skutki takiej sytuacji, to między innymi możliwość powstania u dorosłego już człowieka osobowości socjopatycznej lub psychopatycznej. Stąd już niedaleko do planowania i zabijania własnych dzieci, aby się ich pozbyć, kiedy stały się niewygodne. Skąd my to znamy? Te historie mogłyby równie dobrze zdarzyć się wszędzie, także u nas.

Zacznę tym razem może nietypowo, tzn. od końca, czyli od podsumowania. Dawno nie czytałem tak dobrej książki. Kate Atkinson naprawdę potrafi opowiadać ciekawe i wciągające historie. „Zagadki przeszłości” to znakomity, złożony, wielowątkowy kryminał, którego jedynym minusem jest to, że zbyt szybko się kończy.

Tradycyjnie już nie mam zamiaru zdradzać Wam treści książki,...

więcej Pokaż mimo to