rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Są rzeczy, o których chcemy zapomnieć, rzeczy, o których nie możemy zapomnieć, i rzeczy, o których zapominamy, że je zapomnieliśmy - aż do chwili, kiedy same nam o sobie przypominają."
Cecelia Ahern, "Miłość i kłamstwa"


Z nieukrywaną radością sięgnęłam po najnowszą powieść Cecelii Ahern. Tak to już bywa z ulubionym autorem. Gdy na rynku wydawniczym pojawia się jego nowa książka, zacierasz ręce z niecierpliwością, przebierasz nogami i chwytasz się łapczywie myśli, że już niebawem poznasz nowych bohaterów, którzy przez najbliższe godziny staną się twoimi przyjaciółmi. To jak prezent w postaci wymarzonej zabawki, którą bawisz się, odrzucając na bok stare i dobrze znane przedmioty.

Jednak, gdy zaczęła się moja przygoda z "Miłość i kłamstwa" C. Ahern coś mi się nie zgadzało. Czy gra w kulki jest naprawdę czymś tak zajmującym, że należało o tym popełnić powieść? Otóż tak! Pasja, choćby najbardziej żenująca i nie przystająca dojrzałemu człowiekowi, może być dowodem głębokiej wrażliwości. Co więcej, może być przyczyną, dla której przez lata upycha się swoje prawdziwe ja w najskrytszych zakamarkach własnego umysłu, tworząc oblicze pożądane przez otoczenie.

Pewnego dnia Sabrina Boggs trafia na bogatą kolekcję marmurków, którą przez lata gromadził jej ojciec. Pozornie nie ma w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że Sabrina nie miała pojęcia o pasji ojca. Zaintrygowana swym odkryciem, rozpoczyna poszukiwania brakujących kulek. Nie spodziewa się, że niewinne dochodzenie doprowadzi ją do odkrycia nowej twarzy mężczyzny, z którym spędziła całe swoje dzieciństwo. Czy świadomość, że to, w co wierzyła było starannie tkaną siecią kłamstw pozwoli jej odnaleźć upragniony spokój? Czy prawda faktycznie ma wyzwalającą moc? I wreszcie - czy jeden dzień wystarczy, aby naprawić błędy przeszłości i wrócić na właściwe tory?

Cecelia Ahern ponownie udowodniła, że jej pióro jest wciąż lekkie i płynne, a jednocześnie skłaniające do refleksji. I choć klimat powieści, sposób kreowania rzeczywistości i bohaterów w każdej książce ma podobny, bardzo charakterystyczny rys, to jednak autorka potrafi zadziwić, zainteresować i zachęcić, aby ponownie sięgnąć po jej twórczość.

"Miłość i kłamstwa" to poruszająca historia o niewinnym kłamstwie, które podzieliło, oddaliło i zniszczyło tak bliskie sobie osoby. To również opowieść o tym, że nigdy nie jest za późno, aby się oczyścić z kurzu przeszłości.

"Są rzeczy, o których chcemy zapomnieć, rzeczy, o których nie możemy zapomnieć, i rzeczy, o których zapominamy, że je zapomnieliśmy - aż do chwili, kiedy same nam o sobie przypominają."
Cecelia Ahern, "Miłość i kłamstwa"


Z nieukrywaną radością sięgnęłam po najnowszą powieść Cecelii Ahern. Tak to już bywa z ulubionym autorem. Gdy na rynku wydawniczym pojawia się jego nowa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niedawno w moje ręce trafił dość ciekawy thriller/dramat (?) psychologiczny, "Dziewczyny, które zabiły Chloe" Alex Marwood. No właśnie, to książka, którą ciężko "zaszufladkować" i podpiąć pod właściwą, literacką etykietę. Jest zbrodnia, jest kara, ale czy w ostatecznej ocenie to jest motywem przewodnim rozważań Marwood? A może źródło zła w człowieku, wydawanie osądów, a także determinizm ludzkiego losu jest tym, nad czym pochyla się autorka w swojej debiutanckiej powieści?

Ile jesteś w stanie poświęcić, aby chronić tych, których kochasz? Pewnie wiele, a może nawet wszystko... Kirsty i Amber całe życie budowały na kłamstwie, aby zaznać choć odrobinę normalnej codzienności. Fałszywe nazwiska, fałszywa przeszłość i złudne poczucie bezpieczeństwa. Ich domki z kart, starannie budowane przez lata, może zburzyć jeden podmuch przeszłości. Czego się obawiają, przed czym uciekają?

Pewnego, upalnego dnia w 1986 roku Kirsty i Amber spotkają się po raz pierwszy. Jeszcze tego samego wieczoru obie zostają posądzone o morderstwo i umieszczone w ośrodkach dla nieletnich przestępców. Każda z nich otrzymuje nową tożsamość, aby móc rozpocząć dorosłe życie. Jest tylko jeden warunek - nie mogą utrzymywać ze sobą kontaktu. Po wielu latach nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawia, że drogi Kirsty i Amber ponownie się krzyżują. Każda z nich zrobi wszystko, aby nie odkryto ich tajemnicy i zapewnić bezpieczeństwo swoim rodzinom.

Powieść "Dziewczyny, które zabiły Chloe" ma to, co powinna mieć dobra, letnia lektura - mroczna atmosfera nadmorskiej mieściny, seria niewyjaśnionych morderstw i dwie kobiety, które za wszelką cenę pragną ukryć tajemnicę sprzed lat. Ponadto na uwagę zasługuje ciekawie rozbudowane tło społeczno - obyczajowe, które tworzy ponury i smętny klimat książki. Jednak mam nieodparte wrażenie, że to nie o samą zbrodnię tu chodzi, lecz o coś więcej. O jeden błąd, o zbyt łatwe ferowanie wyroków i niesprzyjający splot wydarzeń, który może doprowadzić do tragedii. I gdzieś na marginesie możemy dostrzec niedopracowany plan resocjalizacyjny i chęć osądzania. Bo nie ma znaczenia, czy winny jest winny. Trzeba po prostu znaleźć kogoś, na kogo można zrzucić ciężar zła.

Alex Marwood jako debiutantka weszła w zgrabnym stylu na literacką scenę, o czym świadczy chociażby Nagroda im. Edgara Allana Poe za najlepszą powieść w 2014 roku. Liczę, że niebawem znów będę mogła sięgnąć po książkę, która wyjdzie spod pióra tej pani.

Niedawno w moje ręce trafił dość ciekawy thriller/dramat (?) psychologiczny, "Dziewczyny, które zabiły Chloe" Alex Marwood. No właśnie, to książka, którą ciężko "zaszufladkować" i podpiąć pod właściwą, literacką etykietę. Jest zbrodnia, jest kara, ale czy w ostatecznej ocenie to jest motywem przewodnim rozważań Marwood? A może źródło zła w człowieku, wydawanie osądów, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo lubię książki Lisy Scottoline, ale mam z nimi pewien problem. Otóż zawsze obiecuję sobie po nich więcej, niż otrzymuję. Być może podyktowane jest to moimi zbyt wygórowanymi czytelniczymi oczekiwaniami. Jednak uważam, że wszystkie powieści Scottoline, które przeczytałam miały niezwykły potencjał, który był wyczuwalny już w pierwszych słowach. I chciałabym napisać, że z każdym kolejnym rozdziałem wciągałam się coraz bardziej, ale nie. Niestety, mój zapał malał jak balonik, z którego uciekało powietrze. Nie jest też tak, że te książki są złe. Bo nie są. Są po prostu według mnie dobre, ale nie bardzo...

I właśnie wtedy, gdy traciłam nadzieję, że kiedyś z niecierpliwością będę wyczekiwała kolejnej powieści Lisy Scottoline, stało się TO - przeczytałam "Mów do mnie". I w końcu doczekałam się, że mogę napisać z pełnym przekonaniem o dobrej lekturze autorstwa tej pani.

Eric Parrish z dnia na dzień gubi ustalony bieg codzienności i traci to, na co pracował przez wiele lat z oddaniem i pasją. Wszystko za sprawą przypadkowo spotkanego siedemnastoletniego chłopca, któremu musi pomóc jako doświadczony psychoterapeuta. I właśnie wtedy, gdy sądzi, że robi to, co najlepiej potrafi, czyli leczy, okazuje się, że zaraża wszystko wokół złem, które tkwi głęboko w otaczających go ludziach - niepozornych, z reguły dobrych, uśmiechniętych i tak bardzo bliskich. Powoli traci wysoką pozycję w społeczeństwie jako szanowany ordynator oddziału psychiatrii w miejskim szpitalu, żona utrudnia mu wizyty z ukochaną córeczką, a on sam staje się podejrzanym o morderstwo...

Mężczyzna na przekór oskarżeniom, stara się odzyskać dobre imię. Wyrusza na poszukiwania winnego, ale czy uda mu się odkryć prawdę? Czy to, co go spotkało to nieszczęśliwy splot wydarzeń, czy może Eric jest marionetką w rękach psychopaty, który pragnie go zniszczyć?

Po lekturze "Mów do mnie" jestem ukontentowana. Otrzymałam to, czego do tej pory nie mogłam odnaleźć w książkach Lisy Scottoline - świetnie uknutą intrygę, wartką akcję i zakończenie, które zupełnie mnie zaskoczyło. Warto również wspomnieć, że Scottoline jest pisarką, która perfekcyjnie gra na emocjach czytelnika. Porusza tematy, które wzruszają, oburzają, złoszczą, dotykają i palą ogniem oceny i dyskusji. Dlatego puszczam mimochodem te niewielkie niedociągnięcia i sięgam po każdą jej nową książkę. Po powieści "Mów do mnie" będę robiła to jeszcze chętniej.

Bardzo lubię książki Lisy Scottoline, ale mam z nimi pewien problem. Otóż zawsze obiecuję sobie po nich więcej, niż otrzymuję. Być może podyktowane jest to moimi zbyt wygórowanymi czytelniczymi oczekiwaniami. Jednak uważam, że wszystkie powieści Scottoline, które przeczytałam miały niezwykły potencjał, który był wyczuwalny już w pierwszych słowach. I chciałabym napisać, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Niektóre rzeczy giną bezpowrotnie w odmętach przeszłości - pewnie właśnie dlatego przeszłość jest taka tajemnicza i tak bardzo nas fascynuje."
K. Webb, Dziedzictwo

Czasami pragniemy zatrzasnąć przeszłości drzwi tuż przed nosem wspomnień. Bo niewygodna, zbyt bolesna, wstydliwa, a może po prostu podświadomie obawiamy się tego, co moglibyśmy ujrzeć. Dlatego wypieramy to, co uwiera. Jednak są takie chwile, które decydują za nas i wyciągają na powierzchnię to, co w naszej pamięci dawno pogrzebane. To od nas zależy czy prawda nas wyzwoli, czy może duchy przeszłości przygniotą nas swym ciężarem.

Pewnego mroźnego dnia Erica Calcott i jej siostra Beth stają tuż przed progiem Storton Manor, niezwykłej posiadłości w południowej Anglii. To tu spędzały każde lato, gdy były małymi dziewczynkami. To tu mieszkała ich babka, niezbyt lubiana starsza dama. To tu w tajemniczych okolicznościach zaginął ich kuzyn, Henry. To tu wszystko się zaczęło i teraz dwie młode kobiety muszą zdecydować czy chcą otworzyć drzwi do przeszłości.

Erica, wbrew woli siostry, wyrusza naprzeciw rodzinnym demonom. Jej poszukiwania doprowadzają ją do amerykańskiej prerii z początków XX wieku, młodej dziedziczki i pewnej, okropnej tajemnicy. Początkowo odkryte dzieje wydają się fascynujące, ale tylko do chwili, gdy zaczynają niepokojąco wplatać się w historię rodziny Calcottów.

"Dziedzictwo" Katherine Webb to niesamowita i poruszająca opowieść, która wciąga od pierwszych stron. Dzięki dwutorowej akcji poznajemy dwie niezwykłe historie młodych kobiet. Skrywane tajemnice, okropne zbrodnie i wewnętrzna tułaczka - to wszystko Webb ukryła na kartach swojej powieści. Ponadto autorka sprawnie ukazała, że choć czasy się zmieniają to obawa przed innością jest nadal tak samo przerażająca. Boimy się tego, co nieznane, pochłaniamy jak gąbka społeczne uprzedzenia, którymi karmi nas otoczenie. Ale czy słusznie? Czasami to, co naprawdę niebezpieczne jest w nas samych...

"Niektóre rzeczy giną bezpowrotnie w odmętach przeszłości - pewnie właśnie dlatego przeszłość jest taka tajemnicza i tak bardzo nas fascynuje."
K. Webb, Dziedzictwo

Czasami pragniemy zatrzasnąć przeszłości drzwi tuż przed nosem wspomnień. Bo niewygodna, zbyt bolesna, wstydliwa, a może po prostu podświadomie obawiamy się tego, co moglibyśmy ujrzeć. Dlatego wypieramy to, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię bajki. Takie, które są dla mnie pokrzepieniem w szarości dnia codziennego. Z księżniczką, którą rośnie w siłę i staje się królową. Gdzie dobro zwycięża nad złem. Jednak podczas ostatniej wyprawy w papierowy świat okazało się, że jeszcze bardziej lubię historie, które wcale bajki nie przypominają. Gdzie białe nie zawsze jest białe i tak oczywiste. Gdzie królowej daleko do krystalicznej czystości. Wręcz przeciwnie - ocieka sarkazmem, przebiegłością, sprytem, a czasem zwykłą złośliwością.

Muszę się przyznać, że pokochałam królową, która choć jest bohaterem powieści, to bliżej jej do antybohatera. Poznajcie Malkę, a może Lillian Dunkle, królową lodów z Orchard Street.

Jest rok 1913. Mała Malka Treynovsky wraz z rodzicami i trzema siostrami ucieka z Rosji do Nowego Jorku. Do świata, gdzie praca czeka tuż za rogiem, drzewa uginają się od jabłek, każdy zajada się czekoladkami, ubrany w najdroższe stroje... Tak miało być, ale rzeczywistość okazuje się okrutna - brudny kąt w kamienicy, głód, katorżnicza praca, a czasem po prostu żebranie.


"Stojąc w tym cuchnącym moczem, ciasnym korytarzu, czułam się kompletnie zagubiona. Nie opracowałam żadnego planu poza tym, żeby pukać do drzwi; nie sądziłam, że ktokolwiek w ogóle zareaguje. Ale potem przypomniałam sobie jedną z piosenek, które wymyślałam w Wiśniewie. [...]
Flora stała przez chwilę jak wryta, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Wbiłam w nią wzrok. Poniewczasie zaczęła się obracać.
Mężczyzna próbował klaskać do rytmu, ale po chwili się poddał, bo moja piosenka nie miała ustalonego rytmu. Piałam coraz cieńszym głosem, który zdawał się żyć własnym życiem. Chwilę później staruszek przerwał mi w połowie taktu, a Florze w połowie obrotu.
- Może zróbmy tak... [...]. Zapłaciłem wam centa za śpiew i centa za taniec. Teraz dam wam jeszcze dwa, żebyście przestały.
Miałyśmy cztery centy. Zarobiłyśmy z Florą na pierwszy posiłek w Ameryce."
(S. J. Gilman, Królowa lodów z Orchard Street, przekł. B. Janczarska,
wyd. Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2015, s.62.)


Podczas kolejnego, obrzydliwie biednego dnia Malka ulega wypadkowi - zostaje stratowana przez konia. Okaleczona dziewczynka traci nie tylko sprawność w nodze, ale także rodziców. Po co im kolejna gęba do wykarmienia, która na dodatek nie potrafi sama na siebie zarobić? A że to gęba bezbronnej pięciolatki? No cóż, niech sobie radzi! I tak Malka trafia do swego oprawcy, a może wybawiciela - przygarnia ją włoski lodziarz. To tam, wśród obcych, głośnych katolików mała Żydówka uczy się sztuki wyrabiania domowych lodów, sprytu, przebiegłości i zaradności. Tak rodzi się amerykańska królowa lodów.

Poznając losy najpierw małej Malki, później Lillian Dinello, w końcu Lillian Dunkle ciężko uwierzyć, że to postać wykreowana przez Susan Jane Gilman. To kobieta na wskroś prawdziwa, autentyczna, wręcz historyczna. Uderzający jest rys tej postaci, jej losy poruszają do głębi. Naprawdę rzadko zdarza się, aby fikcja literacka wydała tak realistyczną bohaterkę, która jest zabawna, intrygująca, niesamowicie inteligentna, ale również bezwzględnie szczera, konsekwentna i bezczelna. Nie ma w niej nic papierowego, sztucznego i nudnego.

Lillian bez żadnych słownych upiększaczy wyraża swoje zdanie i właśnie to spowodowało, że pokochałam tę postać od pierwszych stron. Nie owija w bawełnę, opisując swój stosunek do lodów, które przecież okazały się kluczem do jej sukcesu.


"A jednak, moi mili, prawda jest taka, że lody wcale nie dawały mi szczęścia. Naturalnie, ilekroć kładłam je na język, czułam eksplozje rozkoszy. Ale nie dało się ich przeżuwać, zachować w ustach na dłużej i oszukać głód. Jak tylko zaczynałam lizać łyżkę, nieuchronnie się topiły. Gdy tylko pan Dinello znikał u siebie na górze, zostawiając mnie w kuchni z bałaganem, słodycz na moim języku była już tylko wspomnieniem. To jak wtedy, gdy się kocha - ledwo skończyłam, ogarniało mnie dojmujące poczucie straty. "
(S. J. Gilman, Królowa lodów z Orchard Street, przekł. B. Janczarska,
wyd. Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2015, s. 123.)

Ponadto warto zwrócić uwagę na tło powieści. Autorka wiernie odtworzyła rzeczywistość Stanów Zjednoczonych XX wieku - problem imigrantów, epidemie, ogromną biedę i głód, ale także ciężką pracę i możliwość odniesienia sukcesu. Gilman pokazała również dwie strony medalu amerykańskiego snu - można równie szybko wejść na szczyt, jak i z niego spaść. Choć droga na wyżyny Lillian Dunkle nie była ani błyskawiczna, ani łatwa...

Na koniec pozwolę sobie podsumować moje wywody ulubionym powiedzeniem Lillian. Ukamienujcie mnie, jeśli "Królowa lodów z Orchard Street" S. J. Gilman to nie jedna z lepszych powieści, jakie ostatnio czytałam!

Lubię bajki. Takie, które są dla mnie pokrzepieniem w szarości dnia codziennego. Z księżniczką, którą rośnie w siłę i staje się królową. Gdzie dobro zwycięża nad złem. Jednak podczas ostatniej wyprawy w papierowy świat okazało się, że jeszcze bardziej lubię historie, które wcale bajki nie przypominają. Gdzie białe nie zawsze jest białe i tak oczywiste. Gdzie królowej daleko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Każdy z nas dostał dar życia, ale nie każdy dostał dar miłości."
(Melissa Hill "W poszukiwaniu szczęścia")

Z miłością jest jak z losem na loterii. Możesz grać w nadziei, że wygrasz i wciąż trafiać na mur niepowodzenia. Możesz rozmieniać się na drobne, zadowalając się małymi nagrodami. Jednak nie oszukujmy się, większość marzy o szóstce - zgarnąć wszystko i napawać się sukcesem. Gdyby to było takie proste...

No właśnie, przegrane często podcinają skrzydła. Stajemy się nielotami - brodzimy przy powierzchni, nie wzbijamy się, nie sięgamy chmur. To wszystko przez niedopowiedzenia, niejasności i pokrętne oczekiwania. Przegrywamy, nie poznając smaku prawdziwej gry. Nie potrafimy się cieszyć się tym, co otrzymaliśmy na starcie. A przecież każdy w pakiecie otrzymuje pokłady szczęścia, dobroci i miłości. Wystarczy czasami je odszukać, zetrzeć zalegający kurz i dzielić się tym, co mamy. To wróci, wróci ze zdwojoną siłą.

Taka jest Holly, bohaterka powieści "W poszukiwaniu szczęścia" Melissy Hill. To dobra, sympatyczna, dziewczyna. Na co dzień pracuje w butiku z ekskluzywną odzieżą używaną, samotnie wychowuje syna i uśmiecha się. Ot tak, po prostu - mimo przeciwności losu, mimo skromnego życia, mimo srogiej, nowojorskiej zimy, mimo samotności. A to dlatego, że oprócz daru życia, otrzymała dar miłości.

Holly jest również szczęśliwą posiadaczką bransoletki, którą ozdabia różnymi wisiorkami. Każdy z nich to symbol jakiegoś ważnego wydarzenia w jej życiu. Dlatego gdy pewnego dnia znajduję bardzo podobną biżuterię wie, że bransoletka musi wrócić do swojej właścicielki. I tak, tuż przed Bożym Narodzeniem, Holly wyrusza zaśnieżonymi ulicami Nowego Jorku na poszukiwania nieznajomej.

"W poszukiwaniu szczęścia" to przyjemna podróż po życiowych ścieżkach dwóch, zupełnie obcych sobie kobiet. I choć wiele w książce przewidywalności, sprzyjających splotów akcji, to dla mnie była to całkiem udana lektura. Aby przypomnieć sobie to, co ważne nie potrzebuję filozoficznych traktatów. Czasami wystarczy banalna i prosta historia...

"Każdy z nas dostał dar życia, ale nie każdy dostał dar miłości."
(Melissa Hill "W poszukiwaniu szczęścia")

Z miłością jest jak z losem na loterii. Możesz grać w nadziei, że wygrasz i wciąż trafiać na mur niepowodzenia. Możesz rozmieniać się na drobne, zadowalając się małymi nagrodami. Jednak nie oszukujmy się, większość marzy o szóstce - zgarnąć wszystko i napawać się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy istnieją granice miłości? Czy to uczucie ze wszech miar absolutne, czy jednak ograniczone w pewnym stopniu znakiem stop? Na ile możemy sobie pozwolić, chroniąc tych, których kochamy? A może istnieje jakaś skala gradacji miłości, w której instynkt rodzicielski jest ponad uczuciem do żony lub męża? I czy tak naprawdę znamy tych, z którymi dzielimy życie?

Lisa Scottoline w powieści "Cicho sza" po raz kolejny bierze pod lupę relacje międzyludzkie, ukazując plątaninę emocjonalnych zależności. Nic nie jest białe, ani czarne. Pisarka stara się pokazać, że codzienność weryfikuje nasze życiowe przekonania. Wypieramy się nie tylko siebie. Wszystko, w co wierzyliśmy okazuje się kłamstwem. Wtedy nie pozostaje nam nic innego, jak milczeć, aby bronić najbliższych. Czy w tym wypadku milczenie okaże się złotem, czy kamieniem, który pociągnie na dno?

Jake to nieskomplikowany człowiek, który w życiu kieruje się prostymi, prawymi zasadami. Zresztą jak inaczej mógłby postępować mężczyzna, który dzieli życie z panią sędzią? Na pierwszym miejscu stawia dobro swoich najbliższych, choć jego kontakt z jedynym, szesnastoletnim synem nie należy do najłatwiejszych. Dlatego gdy nadarza się okazja, aby udowodnić Rayanowi, że jest fajnym tatą, nie namyśla się zbyt długo - pozwala chłopakowi poprowadzić samochód. Jake nie liczy się z konsekwencjami, bo cóż mogłoby się zdarzyć późnym wieczorem na mało uczęszczanej drodze? Niestety to chwilowe ocieplenie relacji między ojcem a synem okazuje się tragiczne w skutkach. Mężczyzna w jednej chwili musi podjąć najtrudniejszą decyzję w swoim życiu - czy postąpić moralnie, czy chronić swoje jedyne dziecko?

Lisa Scottoline ponownie zapewniła swoim czytelnikom porządną huśtawkę emocjonalną. Popełniła powieść, w której wartka akcja uzależnia i pochłania bez reszty. Stworzyła świat, w którym nie ma krystalicznie czystych bohaterów. Każda z postaci stopniowo odsłaniała swoją drugą twarz, pozwalając czytelnikowi na chwilę refleksji nad tym, co wokół. Czy jesteśmy pewni, że panujemy nad swoim życiem? Czy warto wypowiadać słowo nigdy, a może lepiej zachować w ciszy swoje gorące zapewnienia, bo przewrotny los może wystawić je na próbę?

Książka "Cicho sza" to świetna powieść na oderwanie się od codziennych obowiązków, pochłaniająca nasze myśli i dająca chwile wytchnienia. Jednak nie mogę nie wspomnieć, że rozczarowało mnie zakończenie, które z jednej strony było zbyt cukierkowe, a z drugiej - takie amerykańskie.

Czy istnieją granice miłości? Czy to uczucie ze wszech miar absolutne, czy jednak ograniczone w pewnym stopniu znakiem stop? Na ile możemy sobie pozwolić, chroniąc tych, których kochamy? A może istnieje jakaś skala gradacji miłości, w której instynkt rodzicielski jest ponad uczuciem do żony lub męża? I czy tak naprawdę znamy tych, z którymi dzielimy życie?

Lisa Scottoline...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Krall Mariusz Szczygieł, Wojciech Tochman
Ocena 7,1
Krall Mariusz Szczygieł,&...

Na półkach:

"Krall" to dość niecodzienna książka. Pierwsza część odwraca znane nam do tej pory role - Hanna Krall, wybitna reportażystka staje się bohaterką. To nie ona zadaje pytania, a staje się podmiotem rozważań. W otchłań wspomnień wciąga ją Wojciech Tochman. Z pozoru zwykła rozmowa staje się podróżą - w przenośni, jak i dosłownie - po miejscach znaczących dla Krall. I tak czytelnik podąża śladami przeszłości, poznając najpierw małą dziewczynkę, która opuszcza z matką gruzy powojennej Warszawy, aby znaleźć bezpieczną przystań w otwockim sierocińcu. Zagląda na Targową 32, gdzie mieszkała młoda Hanka oraz do redakcji "Polityki", a to wszystko wśród wspomnień o ważnych osobach, przyjaźniach, które ukształtowały Krall - reporterkę.

Podczas tej zwykłej-niezwykłej rozmowy rysuje się dość wyraźny portret Hanny Krall, która choć nie jest autorem, nie potrafi przestać opisywać, dyskutować z napotkanymi osobami. Granice zacierają się między bohaterką a reportażystką.

W drugiej części, zatytułowanej Szuflada do głosu dochodzi Mariusz Szczygieł. Zagląda do domowego archiwum Krall, prezentując prywatne zdjęcia autorki, pocztówki, listy, notatki, ocenzurowane reportaże. Niestety tu zabrakło mi komentarza, bądź przedruku odręcznych zapisków, które momentami były nieczytelne.

Na szczególną uwagę zasługuje zapis wykładu o ważności słów, który zamyka tę szczególną książkę. Uczestniczy w niej Szczygieł i oczywiście Hanna Krall. Słowa, wypowiedziane pod koniec wykładu przez reportażystkę oddają całą istotę twórczości pisarki - jej oszczędny, acz wyrazisty styl. W jej tekstach, podobnie jak w Szufladzie, brak komentarza odautorskiego, ale taki jest zamysł Krall. Współczesny świat pełen jest niepotrzebnych słów, pozbawionych znaczenia, agresywnie atakujących czytelnika. Hanna Krall wybiera tylko te niezbędne, które swą prostotą wyrażają więcej niż tysiąc ozdobników.


Mariusz Szczygieł: Pani Haniu, to teraz my rozumiemy, dlaczego pani książki są tak... chciałem powiedzieć "cienkie", ale to jest złe słowo. Tak gęste.
Hanna Krall: Bo są tam słowa niezbędne.
Mariusz Szczygieł: I jest w nich tylko to, co niezbędne.
Hanna Krall: Zbędnych słów jest coraz więcej na świecie. Jest coraz więcej książek, gadania, hałasu, tumultu. Trzeba więc wyławiać tylko te, bez których nie można się obejść.

"Krall" to dość niecodzienna książka. Pierwsza część odwraca znane nam do tej pory role - Hanna Krall, wybitna reportażystka staje się bohaterką. To nie ona zadaje pytania, a staje się podmiotem rozważań. W otchłań wspomnień wciąga ją Wojciech Tochman. Z pozoru zwykła rozmowa staje się podróżą - w przenośni, jak i dosłownie - po miejscach znaczących dla Krall. I tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyobraź sobie, że jedyna forma porozumienia ze światem, jaką znasz zostaje Ci odebrana. Z dnia na dzień stajesz się niemy. Słowa, które do tej pory wypuszczałeś z prędkością światła wypełniają Cię od środka. Wzbierają niczym lawa, która nie może wydostać się na powierzchnię. Dusisz się własną bezradnością, uczucia gubią się w labiryncie niemocy, a Ty z coraz większą rezygnacją zamykasz się w ciszy. A przecież masz dopiero pięć lat... Pięć lat!

Koszmar, prawda? Jednak dla Emmy, jednej z bohaterek powieści "Chcę cię usłyszeć" Diane Chamberlain, staje się to codziennością.

Świat Emmy to mama Laura, tata Roy i dziadziuś, który pewnego dnia postanawia przenieść się do innego świata. Mama często wychodzi, ale bardzo kocha Emmę. Wtedy dziewczynka zostaje z tatą, który często jest smutny i krzyczy na nią, aby wciąż mu nie przeszkadzała. Bo Emma lubi mówić, naprawdę dużo mówić. Do czasu. Do czasu, gdy pewnego dnia mama znowu musi wyjść, a tata jest tak smutny, że sięga po broń i wyrusza na spotkanie dziadkowi... I wtedy Emma wie, że już nie może być niegrzeczna i przestaje się odzywać.

Czy nieznana zupełnie Laurze i Emmie, samotna starsza pani może być kluczem do przerwania milczenia dziewczynki? Dlaczego ojciec Laury tak bardzo nalegał, aby kobieta odwiedziła staruszkę w domu opieki i zajęła się nią? I dlaczego ta znajomość skutkuje samobójczą śmiercią Roya?

Chamberlain nie traci formy. Kolejna powieść autorki nie pozostaje złudzeń, że wyobraźnia pisarki nie zna granic. Niesamowita intryga, splot niecodziennych zdarzeń i rodzinne tajemnice - to wszystko sprawia, że od książki wprost nie można się oderwać.

Znamienna dla powieści Chamberlain jest wielowątkowość akcji. Autorka często dopuszcza do głosu kilka postaci, pozwalając czytelnikowi dogłębnie poznać przedstawianą historię. Potęguje to uczucie ciekawości i chęci poznania dalszych losów bohaterów. Ponadto lekkość prowadzenia narracji, barwne sylwetki i nieoczywistość wydarzeń sprawiają, że każda książka Chamberlain jest po porstu lekturą obowiązkową.

Gorąco polecam!

Wyobraź sobie, że jedyna forma porozumienia ze światem, jaką znasz zostaje Ci odebrana. Z dnia na dzień stajesz się niemy. Słowa, które do tej pory wypuszczałeś z prędkością światła wypełniają Cię od środka. Wzbierają niczym lawa, która nie może wydostać się na powierzchnię. Dusisz się własną bezradnością, uczucia gubią się w labiryncie niemocy, a Ty z coraz większą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dieta bez pszenicy. Moda czy droga do zdrowia?

Zdrowe odżywianie zyskało w ostatnich latach na popularności. Przychodzi taki moment, że większość z nas stawia sobie za cel uzyskanie wymarzonej sylwetki, zmiany w sposobie odżywiania, czy po prostu poprawę jakości życia. Staliśmy się bardziej uważni, świadomi i otwarci na to, co napływa do nas z różnych stron świata. Wyparował z nas konserwatyzm w codziennym życiu, a wręcz zachłannie chłonęliśmy nowe. Jednak w tym pędzie nowoczesności można najzwyczajniej się pogubić.

Więcej na temat książki przeczytacie na moim blogu: www.do-utratytchu.blogspot.com. Zapraszam!

Dieta bez pszenicy. Moda czy droga do zdrowia?

Zdrowe odżywianie zyskało w ostatnich latach na popularności. Przychodzi taki moment, że większość z nas stawia sobie za cel uzyskanie wymarzonej sylwetki, zmiany w sposobie odżywiania, czy po prostu poprawę jakości życia. Staliśmy się bardziej uważni, świadomi i otwarci na to, co napływa do nas z różnych stron świata....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Naprawdę nie można powstrzymać serca przed kochaniem... To tak, jakbyś stanęła na plaży i wrzasnęła na fale, żeby przestały bić o brzeg."

Czasami książki potrafią wyczarować słowa, którym przyglądasz się jak nowej, nieznanej potrawie. Żonglujesz nimi, przerzucasz z jednej ręki do drugiej, zastanawiając się jak je ugryźć. Wciąż nieufnie, ale z lekką dozą ciekawości zatapiasz w nich swoje zęby, muskając je koniuszkiem języka. I właśnie wtedy może okazać się, że to zupełnie nie Twój gust kulinarny - wypluwasz je i zachłannie popijasz czymś lekkim, aby pozbyć się nieprzyjemnego doznania. Może zdarzyć się tak, że słowa eksplodują najpiękniejszą gamą smaków. Delektujesz się nimi, powoli przeżuwając je i wydobywając z nich to, co najlepsze. Z takimi słowami nie chcesz się rozstać. Pragniesz ich coraz więcej i więcej, a Twój apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Takie słowa serwuje Sue Monk Kidd. Jej dwie książki, "Sekretne życie pszczół" oraz "Czarne skrzydła" to dla mnie jedne z piękniejszych lektur, jakie dane mi było przeczytać. Dlatego nie wahałam się przed sięgnięciem po kolejną powieść tej autorki. Czy było warto? Czy dobra passa w twórczości Sue Monk Kidd wciąż trwa?

Zapraszam do przeczytania całej recenzji na www.do-utratytchu.blogspot.com.

"Naprawdę nie można powstrzymać serca przed kochaniem... To tak, jakbyś stanęła na plaży i wrzasnęła na fale, żeby przestały bić o brzeg."

Czasami książki potrafią wyczarować słowa, którym przyglądasz się jak nowej, nieznanej potrawie. Żonglujesz nimi, przerzucasz z jednej ręki do drugiej, zastanawiając się jak je ugryźć. Wciąż nieufnie, ale z lekką dozą ciekawości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy wiesz jak chciałbyś, aby wyglądało Twoje życie? Czy bez zastanowienia wskażesz, co pragniesz robić? Co sprawia Ci przyjemność? Co jest naprawdę ważne? Większość z nas nosi w głowie zarys swojego prywatnego szczęścia. Jedni dążą do niego zdeterminowani i skupieni na osiągnięciu celu, inni robią swoje, a chwile radości łapią przez przypadek. Czasami warto w tym całym planie pozostawić otwartą furtkę na przyjście niespodziewanego. Owszem, jest ryzyko - nowe może nas rozczarować, zranić i podciąć skrzydła. Istnieje też szansa, że okaże się magią, która zaczaruje nasz świat.

Dwadzieścia sześć lat to dziwny wiek. Niby jesteś młody i wiele jeszcze wypada. Jesteś też dorosły i liczysz się z konsekwencjami własnych wyborów. W rzeczywistości jesteś zawieszony między młodością i dojrzałością. Zarabiasz, żyjesz, ale zdarza się, że nie roztrząsasz tego, jak chciałbyś pokierować swoim życiem. Po prostu jeszcze nie wiesz.

Taka jest Lou z powieści "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes. Lubi swoją pracę w kawiarni, od wielu lat ma tego samego chłopaka, a rodzina jest kotwicą jej codzienności. Pewnego dnia jednak wszystko zmienia ustalony bieg - Lou traci pracę, nadwyrężając drastycznie i tak fatalny budżet finansowy w jej domu. Chłopak staje się jakiś nieokreślony i nawet sama nie wie, czy jeszcze lubi z nim przebywać. Jej pozornie bezpieczny świat sypie się jak domek z kart.

I wtedy na drodze dziewczyny los stawia Willa - młodego mężczyznę sparaliżowanego po wypadku, który pod warstwą niechęci, ironii i beznadziejności, skrywa ogromne pokłady inteligencji, niebanalnego poczucia humoru i życiowej przekory.

Czy drugi człowiek potrafi zmienić kierunek naszego życia? A może to my od początku do końca decydujemy, kto się w nim pojawi?

"Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes to nie jest ckliwy romans, choć zapas chusteczek podczas lektury jest niezbędny. To książka, która powinna stać się obowiązkowa jako niesamowita lekcja pokory i empatii. Odsłania brzydotę niepełnosprawności i mam tu na myśli przede wszystkim stosunek społeczeństwa wobec osób chorych. Nieprzystosowanie miejsc publicznych, brak chęci niesienia pomocy, nieumiejętność odnalezienia się w obecności niepełnosprawnego - to tylko kilka problemów, które porusza autorka. Jednak to wszystko jest na marginesie powieści. Punktem centralnym jest tu zderzenie się dwóch zupełnie odmiennych postaw życiowych. Trudne wybory, oddanie, lojalność, zrozumienie i wreszcie piękna miłość - to wszystko znajdziesz w książce Moyes.

Czy wiesz jak chciałbyś, aby wyglądało Twoje życie? Czy bez zastanowienia wskażesz, co pragniesz robić? Co sprawia Ci przyjemność? Co jest naprawdę ważne? Większość z nas nosi w głowie zarys swojego prywatnego szczęścia. Jedni dążą do niego zdeterminowani i skupieni na osiągnięciu celu, inni robią swoje, a chwile radości łapią przez przypadek. Czasami warto w tym całym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Obietnica pod jemiołą", najnowsza książka Evansa, to lektura, która pomoże tym bardziej opornym oswoić nadchodzące święta. Historia jest lekka, przepełniona wiarą w miłość i przebaczenie. Ponadto napisana w tak ciepłym tonie, znamiennym dla tego autora.

Elise codziennie o tej samej porze odwiedza ulubioną kawiarnię, aby w samotności spędzić przerwę w pracy. Pewnego dnia jej pozorny spokój burzy rozmowa z pewnym mężczyzną, który składa jej niecodzienną propozycję. Nicolas proponuje Elise, aby towarzyszyła mu w okresie przedświątecznym podczas firmowych przyjęć i spotkań. Wchodząc w ten czysto platoniczny układ, oboje unikną dociekliwych pytań o ich samotność. Kobieta, otrząsnąwszy się z początkowego zaskoczenia, godzi się na propozycję młodego prawnika i zawiera z nim umowę pod jemiołą.

Jak potoczą się losy tych dwójki? Jakie tajemnice kryje każde z nich? Czy okres przedświąteczny odmieni ich los i pozwoli wyzwolić się od ciężaru przeszłości? Tego dowiecie się, sięgając po książkę.

Każdy z nas ma choć jeden dzień, który chciałby wymazać z pamięci. Gdy nadarza się okazja odkupienia win, ciężko z niej nie skorzystać. Czasami rozgrzeszenie przychodzi niespodziewanie, bez zapowiedzi, dając w prezencie czystą kartę na przyszłość.

"Obietnica pod jemiołą", najnowsza książka Evansa, to lektura, która pomoże tym bardziej opornym oswoić nadchodzące święta. Historia jest lekka, przepełniona wiarą w miłość i przebaczenie. Ponadto napisana w tak ciepłym tonie, znamiennym dla tego autora.

Elise codziennie o tej samej porze odwiedza ulubioną kawiarnię, aby w samotności spędzić przerwę w pracy. Pewnego dnia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta niepozorna książeczka zawiera w sobie wyjątkową opowieść o potrzebie niesienia pomocy. Warta przeczytania właśnie w okresie przedświątecznym. Na 168 stronach rozpisana została historia Hope, młodej dziennikarki, która w Wigilię Bożego Narodzenia zostaje obdarowana tajemniczym słoikiem wypełnionym monetami. Kierując się zawodową ciekawością, rozpoczyna śledztwo, które ma rozwikłać pochodzenie niezwykłego prezentu. Podczas poszukiwań Hope trafia nie tylko na ludzi o wielkim sercu, ale staje się świadkiem jednej z piękniejszych, nieformalnych akcji charytatywnych w historii Ameryki.

To pokrzepiająca opowieść, która przypomina o tym, jak ważne jest dzielenie się z bardziej potrzebującymi. O sile, która tkwi w ludziach. O miłości, którą należy pomnażać.

Ta niepozorna książeczka zawiera w sobie wyjątkową opowieść o potrzebie niesienia pomocy. Warta przeczytania właśnie w okresie przedświątecznym. Na 168 stronach rozpisana została historia Hope, młodej dziennikarki, która w Wigilię Bożego Narodzenia zostaje obdarowana tajemniczym słoikiem wypełnionym monetami. Kierując się zawodową ciekawością, rozpoczyna śledztwo, które ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy stylu można się nauczyć? Czy to, co ubieramy określa nas w jakiś sposób? Czy raczej to, jak to nosimy? Czy dzięki ubraniom potrafimy stać się lepszymi wersjami nas samych, czy może do bycia stylowym potrzeba czegoś więcej - czegoś, z czym przychodzimy na świat? Na te i wiele innych pytań stara się odpowiedzieć Katarzyna Tusk w swojej książce, "Elementarz stylu".

Dziewczyny, przyznajmy się - która nie chciałaby znaleźć magicznej różdżki, za pomocą której codziennie rano wyczarowałaby look prosto z okładki Vogue'a? Okazuje się, że do tego nie są potrzebne czary, a przestrzeganie kilku sprawdzonych zasad.

Kasia Tusk to jedna z najpopularniejszych polskich blogerek, której styl ewoluował na przestrzeni kilku lat. Na początku, jak każdej młodej dziewczynie, zdarzały się jej drobne stylistyczne wpadki, których dziś się nie wypiera, wręcz przeciwnie - pokazuje, jaką drogę musiała przebyć, aby teraz być pewna swych modowych wyborów. To wszystko sprawia, że dla mnie Kasia zawsze była autentyczna w tym, co robi. Jej ponadczasowy styl przemawia do mnie w zupełności, dlatego bez zastanowienia, a z ogromnym zainteresowaniem, sięgnęłam po "Elementarz stylu".

Niestety muszę Was rozczarować, ale aby być gotowym na przyjście nowego, należy zakasać rękawy i wziąć się za sprzątanie. W przypadku naszej szafy jest podobnie - uczciwa selekcja i pozbycie się tego, co zbędne - od tego zaczynamy. Czytając porady dotyczące sortowania garderoby, czułam się tak zainspirowana, że już wiem jak spożytkuję zbliżające się świąteczne porządki.

Kolejnym punktem na naszej ubraniowej liście jest skompletowanie bazy, czyli elementów garderoby, dzięki którym codziennie będziemy potrafiły stworzyć porządny, spójny strój. Oprócz porad odnośnie wyboru bazowych ubrań, autorka dzieli się z nami również bardzo trafnymi, przemyślanymi rozważaniami na temat dodatków, kolorów, a także doboru stylizacji do okazji.

Po praktycznym początku przechodzimy do części, w której Kasia przybliża styl czterech modowych stolic: Mediolanu, Nowego Jorku, Paryża i Londynu. Jednak najprzyjemniejsze czeka na nas na końcu - ta część jest wprost rewelacyjnie ujęta i ja osobiście podpisuję się pod nią obiema rękami! Z każdego kolejnego zdania dowiadujemy się kilku prostych zasad dobrego zachowania. I choć z pewnością większość pań może uważać je za oczywiste, to czy tak oczywiste jest ich zastosowanie w życiu codziennym?

Styl to nie tylko umiejętne dobieranie garderoby, to przede wszystkim sposób, w jaki żyjemy. Owszem nasze opakowanie jest bardzo ważne, bo w pewien sposób nas określa, jest naszą wizytówką. Niemniej jednak warto zadbać, aby być po prostu ciekawym człowiekiem - mieć pasję, starać się być lepszym i uśmiechniętym. Otaczać się ludźmi, którzy wyleczą nas z kompleksów, a nie będą naszym krzywym zwierciadłem. Po prostu warto żyć! A ubrania staną się tylko miłym dodatkiem...

Czy stylu można się nauczyć? Czy to, co ubieramy określa nas w jakiś sposób? Czy raczej to, jak to nosimy? Czy dzięki ubraniom potrafimy stać się lepszymi wersjami nas samych, czy może do bycia stylowym potrzeba czegoś więcej - czegoś, z czym przychodzimy na świat? Na te i wiele innych pytań stara się odpowiedzieć Katarzyna Tusk w swojej książce, "Elementarz stylu"....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W ubiegłym miesiącu ukazała się kolejna książka mojej ukochanej autorki, Diane Chamberlain, zarazem jest to następna powieść objęta patronatem klubu Kobiety to czytają. Z utęsknieniem wyczekuję każdej nowej pozycji Chamberlain, bo za każdym razem jestem oczarowana jej stylem, przedstawioną historią i niezwykłymi kreacjami bohaterów. Tym razem również się nie zawiodłam. Co więcej, przepadłam od pierwszych stron, zarwałam dwie noce i dziś żałuję, że nie mogę zacząć dnia od przeczytania kolejnego rozdziału "Daru morza".

Czy jedenaste urodziny mogą różnić się od pozostałych? Czy mogą być wyjątkowe i zdecydować o Twoim dalszym życiu? Tak, jeśli o świcie wybierasz się na codzienny rytualny spacer po ukochanej plaży, ale zamiast muszelek znajdujesz zakrwawionego noworodka... To właśnie przytrafiło się Darii. Od tej pory dziewczynka przestaje być zwykłą małolatą, która brutalnie odczuwa odseparowanie od starszych towarzyszy wakacji. Staje się bohaterką, superdziewczyną i opiekunką niezwykłego prezentu, jakim obdarowało ją morze.

Dziś, dwadzieścia lat później mała Shelly jest młodą kobietą, która pragnie poznać swoje korzenie. O pomoc prosi Rorego, producenta telewizyjnego i dawnego przyjaciela z dzieciństwa Darii. Czy decyzja Shelly odmieni spokojne życie morskiego zaułka i jego mieszkańców? Dlaczego wszyscy obawiają się odkrycia tajemnicy pochodzenia dziewczyny?

Czy jesteśmy gotowi na prawdę? To pytanie wciąż towarzyszyło mi podczas czytania najnowszej powieści Diane Chamberlain. Rodzinne tajemnice, klimatyczne plaże, szum morza i domy na palach - to wszystko tworzy niesamowitą atmosferę, którą zawsze odnajduję w książkach autorki. Chamberlain wzrusza, czaruje, zaskakuje i uzależnia od swojej prozy.

W ubiegłym miesiącu ukazała się kolejna książka mojej ukochanej autorki, Diane Chamberlain, zarazem jest to następna powieść objęta patronatem klubu Kobiety to czytają. Z utęsknieniem wyczekuję każdej nowej pozycji Chamberlain, bo za każdym razem jestem oczarowana jej stylem, przedstawioną historią i niezwykłymi kreacjami bohaterów. Tym razem również się nie zawiodłam. Co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lekcja pokory

Chciałabym wierzyć, że niemożliwe nie istnieje, że wszystko się uda i że zawsze na końcu tęczy jest kolor różowy. Jednak tak, jak nie można wyleczyć uzależnionego, jeśli ten nie wykazuje chęci do zmiany, tak nie zmusisz nikogo do miłości. Nie pomożesz nikomu na siłę, gdy ktoś odtrąca Twoją dłoń. Na nic Twoje starania, nie zbawisz świata.

Zawsze pozostaje Ci wiara w siebie, sumiennie budujesz drabinkę wartości i wspinasz się po niej każdego dnia. Codziennie powtarzasz sobie, że nie zrobisz nic wbrew sobie. A co jeśli okaże się, że nie masz wyjścia, że musisz odrzucić swoje przekonania, wyprzeć się tego, w co wierzysz? Czasami los rzuca nam kłody, abyśmy mogli się zastanowić czy droga, którą podążamy jest tą właściwą. Zapatrzeni w idealną przyszłość, nie dostrzegamy nieidealnych siebie.

Ewelina oczekuje od życia tak niewiele. Pragnie mieć dziecko. I gdy okazuje się, że macierzyństwo nie jest na wyciągnięcie jej wypielęgnowanej dłoni, wygodne życie bohaterki powieści "Wbrew sobie" Katarzyny Kołczewskiej zaczyna sypać się jak domek z kart. Odtrąca kochającego męża, bezkrytyczną matkę i siostrę, która wydaje się, że poświęciła zbyt wiele, aby chronić Ewelinę przed złem tego świata.

Kolejna powieść Kołczewskiej porusza bardzo ważny problem, jakim jest bezpłodność. Jednak tylko z pozoru. Niemożność posiadania potomstwa przez głównych bohaterów to tylko pretekst do odsłonięcia zafałszowanej rzeczywistości, przykrytej ciepłą kołdrą idealnej miłości. To przede wszystkim porządna lekcja empatii, przekraczania własnych granic i nauka przyjmowania pomocy.

Ciekawe kreacje bohaterów sprawiają, że ta opowieść o skomplikowanych relacjach rodzinnych staje się niebywale realna. Sięgając po tę książkę, przekraczasz próg domu sąsiadów. To historia, która może przytrafić się każdemu. Dlatego nie osądzaj zanim nie poznasz ich historii do końca.

Bardzo cenię prozę Katarzyny Kołczewskiej. Lubię emocje, które niezmiennie towarzyszą mi podczas lektury jej książek. Niebanalne historie, pokazujące wszystkie odcienie szarości życia. I nawet sposób przedstawienia brzydoty wnętrz, stworzonych postaci i ich postępowania sprawia, że powieści tej autorki czyta się jednym tchem.

Jeśli jeszcze nie wyszedłeś na spotkanie twórczości Kołczewskiej, to dłużej się nie wzbraniaj. Czytaj!

Lekcja pokory

Chciałabym wierzyć, że niemożliwe nie istnieje, że wszystko się uda i że zawsze na końcu tęczy jest kolor różowy. Jednak tak, jak nie można wyleczyć uzależnionego, jeśli ten nie wykazuje chęci do zmiany, tak nie zmusisz nikogo do miłości. Nie pomożesz nikomu na siłę, gdy ktoś odtrąca Twoją dłoń. Na nic Twoje starania, nie zbawisz świata.

Zawsze pozostaje Ci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każda prawdziwa królewna gdy dorasta wierzy, że gdzieś tam na końcu drogi czeka na nią pachnący, wymuskany, piękny książę z białym rumakiem przy boku. Za jego muskularnymi plecami rozpościera się ich cudowna, różowa przyszłość. Niewiasta z rozwianym włosem, w połyskującej sukni zalotnie uśmiecha się do swego wybranka, rzuca ostatnie spojrzenie spod wachlarza rzęs i z radością oddala się z nim w kierunku zachodzącego słońca... Tak powinno być, tak przecież było w bajkach, którymi karmiono ją na dobranoc!

W rzeczywistości królewna zmuszona jest do zakasania rękawów kolejnej kreacji, bo niejedna przez ten czas już się zdarła. Otrzepania kurzu z trzewików, w których przedreptała sporo kilometrów - niestety rumaka ani widu, ani słychu. Rzęsy odpadły od trzepania nimi w tę i we w tę. I gdy królewna traci już cierpliwość, z tęczy wyłania się ON. Może bez rumaka, w rurkach zamiast zbroi, ale to na pewno TEN. I zanim panicz ogarnie, że może fajnie byłoby zakręcić się koło królewny, ta już wije sieć. Oplata biedaka wizją wspólnej wieczności i na dokładkę przybija tabliczkę FOREVER. Chciałoby się rzec: i żyli długo i szczęśliwie... Ale wtedy z cienia wychodzi TA TRZECIA - z posępną miną mierzy naiwną królewnę, przeszywa lodowatym spojrzeniem. Rozbija na drobniutkie kawałki marzenia panienki i uzmysławia jej, że to ONA była pierwsza przed każdą, to ona ulepiła księcia, nadała mu kształt i nagrodziła świat jego obecnością. Matka, teściowa, ta druga.

Droga księżniczko, jeśli masz szczęście to trafi Ci się egzemplarz dość silny, aby przeciwstawić się górze. Jednak niestety możesz się rozczarować i okaże się, że Twój ideał to tak naprawdę marionetka, za sznurki której pociąga ONA. Wtedy nie pozostaje Ci nic innego, jak brać nogi za pas i uciekać. Tak... Możesz zakasać rękawy i walczyć, ale jest duże prawdopodobieństwo, że trafi Ci podróbka mężczyzny - zamiast wąsa ma mleko pod nosem, które nadal wyciera mu mamusia...

Gdy Amelia, bohaterka książki Maminsynek Nataszy Sochy, spotyka Leandra jest pewna pewnością najpewniejszą, że to TEN. Bez zastanowienia wpada w ten związek jak śliwka w kompot. I zanim przełknie pierwszy łyk, zorientuje się, że kompot jest bardziej gorzki niż słodki i skieruje swoje naiwne oczęta w górę, to dopiero wtedy spostrzeże, że wbija się w nią drewniana łycha, którą steruje inna kobieta. Matka Leandra.

Amelia okazuje się wojowniczką. Wkracza na ścieżkę, prowadzącą do piekła. Odważnie rzuca wyzwania przyszłej teściowej i jest to gra, którą po prostu trzeba obejrzeć. Czy wygra? Czy stoczy się po zboczu przegranej?

To zależy od czytelnika. Jeśli uzbroisz się w cierpliwość, dorzucisz do tego szczyptę humoru i sporą dawkę dystansu do świata to gwarantuję Ci, że będzie to dla Ciebie komedia w czystym wydaniu. Możesz śmiać się w głos, ocierać łzy (ale nie wzruszenia, raczej rozbawienia), parskać z niedowierzania. Jednak, gdy podejdziesz do tego zbyt serio, wczujesz się w rolę Amelii to możesz udławić się własną złością i zamiast komedii, będziesz miał tragedię. Ale nie... to niemożliwe, ta książka jest zbyt irracjonalna, aby się przy niej denerwować. Po prostu rozkoszuj się i baw!


Na zakończenie zostawiam Wam fragment, który może mało wyszukany dla koneserów literatury, ale mnie bawi za każdym razem, gdy go czytam. :)

Zamiast kawy wybrała herbatę. Oczywiście zieloną. Upiła dokładnie trzy niewielkie łyki.
- Które to parzenie? - spytała.
- Pierwsze.
- Wolę z drugiego. Poza tym woda nie jest wystarczająco miękka. Na końcu języka wyczuwam magnez i żelazo.
To ciekawe, bo ja na końcu swojego wyczuwam słowo "spierdalaj".

Każda prawdziwa królewna gdy dorasta wierzy, że gdzieś tam na końcu drogi czeka na nią pachnący, wymuskany, piękny książę z białym rumakiem przy boku. Za jego muskularnymi plecami rozpościera się ich cudowna, różowa przyszłość. Niewiasta z rozwianym włosem, w połyskującej sukni zalotnie uśmiecha się do swego wybranka, rzuca ostatnie spojrzenie spod wachlarza rzęs i z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Z niektórych tragedii nie potrafimy się do końca otrząsnąć, ale ponieważ musimy żyć dalej, więc żyjemy. Część mnie jakby umarła, została zdruzgotana. Przeszłość wciąż mnie dusiła, ale miałam szczęście otaczać się ludźmi, którzy nie pozwolili mi zatonąć."

Niesamowite, jak życie potrafi dać nam w kość, prawda? Niesamowite, jak pomocni są wtedy ludzie, których los stawia na naszej drodze. To w nich szukamy drogowskazów. To oni dodają nam sił, aby kroczyć każdego dnia coraz pewniej. I choć wydaje się, że za zakrętem nic na nas nie czeka, to właśnie ludzie sprawiają, że nasze życie toczy się dalej. Nabiera tępa, kolorów i blasku.

Czasami zdarzają się rzeczy nieprawdopodobne. Na przykład budzisz się w samym sercu Central Parku, przykuta(-y) kajdankami do obcej osoby. Twoja koszula poplamiona jest krwią. Z przerażeniem odkrywasz, że w Twojej broni brakuje jednego naboju. Próbujesz przypomnieć sobie ostatnią noc, jednak w Twojej układance brakuje więcej elementów niż mogłoby się wydawać. Nie pamiętasz nic, co mogłoby wyjaśnić, w jaki sposób paryski klub nagle zamienia się w Nowy Jork. Masz jedno wyjście - zaufać nieznajomemu.

To właśnie spotkało Alice i Gabriela, bohaterów najnowszej powieści Musso. Co połączyło tę dwójkę? Czy będą w stanie rozwiązać niezwykły splot zdarzeń, który doprowadził ich do najdzikszego zakątka Central Parku? Jednego czytelnik może być pewien już na początku książki - choć Alice i Gabriel nie pamiętają ostatniej nocy, to raczej długo jej nie zapomną...

Kolejna powieść Musso, która wciąga jak wartki nurt rzeki. Połączenie obyczaju z sensacją, ciekawa kreacja bohaterów, sprawne przenoszenie akcji z francuskich ulic do zatłoczonego Nowego Jorku - to wszystko sprawia, że książkę wręcz się pochłania. Nie ma w niej nic oczywistego. Co więcej, każda kolejna strona przynosi informacje, które zmieniają obraz wykreowanej rzeczywistości.

Gorąco polecam!

"Z niektórych tragedii nie potrafimy się do końca otrząsnąć, ale ponieważ musimy żyć dalej, więc żyjemy. Część mnie jakby umarła, została zdruzgotana. Przeszłość wciąż mnie dusiła, ale miałam szczęście otaczać się ludźmi, którzy nie pozwolili mi zatonąć."

Niesamowite, jak życie potrafi dać nam w kość, prawda? Niesamowite, jak pomocni są wtedy ludzie, których los stawia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Zbierasz to, co zasiejesz, i dotyczy to nawet śmierci. Więc zabrałam się za sianie."
Cecelia Ahern, Kiedy cię poznałam

Te słowa, które wyczytałam na pierwszych stronach najnowszej powieści Cecelii Ahern chyba najlepiej oddają charakter głównej bohaterki. Jasmine jest człowiekiem czynu. Nie rozumie tych wszystkich pasjonatów życia. Ona po prostu pracuje. Kocha to, co robi. Do czasu. Do czasu aż zostaje zwolniona i okazuje się, że jest zmuszona stawić czoła rzeczywistości, której do tej pory nie dostrzegała. Zabiera się za sianie - dosłownie i w przenośni. Jednak najpierw musi upłynąć wiele czasu, aż znajdzie złoty środek na swoją nieznośną, pozbawioną pracy, codzienność.

Kiedy cię poznałam to kolejna powieść Ahern, która tylko pogłębiła moją miłość do tej pisarki. Uwielbiam jej książki. Za niebanalnych bohaterów - nie tylko głównych, ale właśnie drugoplanowych, którzy są tak ciekawi, kolorowi i zabawni. Pozostając przy zabawie, to styl Ahern sprawia, że wchodzę w jej świat od pierwszych słów. I uśmiecham się, śmieję się przez cały czas czytania. Z małymi wyjątkami, kiedy się wzruszam.

Czy warto? Ależ oczywiście, że tak!

"Zbierasz to, co zasiejesz, i dotyczy to nawet śmierci. Więc zabrałam się za sianie."
Cecelia Ahern, Kiedy cię poznałam

Te słowa, które wyczytałam na pierwszych stronach najnowszej powieści Cecelii Ahern chyba najlepiej oddają charakter głównej bohaterki. Jasmine jest człowiekiem czynu. Nie rozumie tych wszystkich pasjonatów życia. Ona po prostu pracuje. Kocha to, co...

więcej Pokaż mimo to