-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2021-09-11
2020-07-30
2020-07-28
Byłoby cudownie, gdybym w ramach swojej króciutkiej opinii mogła wstawić tutaj twierdzenie Eulera i pozostawić je jako mój czytelniczy wniosek, że poznane przeze mnie równanie jest nie tylko ukochane przez profesora, ale również przeze mnie; że jest doskonałe, idealne, grzeje serce, otula ramiona i pozwala poznać prawdziwą siłę oraz wartość szczerej, oddanej przyjaźni.
Byłoby cudownie, gdybym w ramach swojej króciutkiej opinii mogła wstawić tutaj twierdzenie Eulera i pozostawić je jako mój czytelniczy wniosek, że poznane przeze mnie równanie jest nie tylko ukochane przez profesora, ale również przeze mnie; że jest doskonałe, idealne, grzeje serce, otula ramiona i pozwala poznać prawdziwą siłę oraz wartość szczerej, oddanej przyjaźni.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-07-19
Na samym wstępie należy oddać tajfunowej załodze, co tajfunowe. Przede wszystkim chylę czoła przed Karoliną Bednarz i popełnionym przez nią wstępem pt. „Nadmiar piękna”. Niby taka drobna rzecz — przybliżenie czytelnikowi sylwetki autorki, jej życiorysu, otoczenia w jakim dorastała, w jakim przyszło jej spędzić większość życia; opowiedzenie o części z jej planów, ambicji i tym, co się właściwie z nimi stało, kiedy ostatecznie zetknęły się z rzeczywistością. Jaką jednak radość i satysfakcję przyniosło mi zapoznanie się z tym tekstem! Nie tylko byłam lepiej przygotowana do lektury „głównego dania”, ale poznałam osobę. Kanoko Okamoto przestała być ukrytą za kurtyną mgły powieściopisarką i poetką, a zaczęła się jawić przede mną żywa, prawdziwie istniejąca, krew w jej żyłach znów zaczęła krążyć. Możliwe, że to wszystko wynika z faktu, że udało mi się Kanoko Okamoto po części zrozumieć. Może to dlatego, że pani Bednarz uderzyła w głęboko mnie dotyczący ton. Nie będę się dłużej nad tym rozwodzić, większość przemyśleń zostawiam dla siebie. Zdecydowanie, polecam skupić swoją uwagę również na wstępie, na pewno nie należy go pomijać.
Następnie pragnę wymienić nazwisko Anny Wołcyrz, która podjęła się przetłumaczenia opowiadania na język polski. Nie znam kulisów pracy tłumacza, ale domyślam się, że jest to praca żmudna, wymagająca i trudna. Nie wystarczy przecież przetłumaczyć słowa w słowo, zdania w zdanie. Zamiarem takiego twórcy jest oddanie każdej emocji bohatera, każdej barwy użytego związku wyrazowego itd. W świecie literatury japońskiej jestem laikiem, niewiele na razie przeczytałam, ale już zdążyłam zwrócić uwagę na subtelność porównań, liryczność większości tekstów. Pani Wołcyrz sama jedna wie, ile wysiłku to od niej wymagało, ale naprawdę dokonała rzeczy wielkiej (jak dla mnie szarego czytelnika), bo oddała prawdopodobnie bardzo wiele z charakteru japońskiego tekstu.
Wreszcie czas na kilka słów o samym opowiadaniu. Krótka notka na tylnej okładce właściwie przybliża charakter przedstawianej historii. Zaryzykowałabym jednak stwierdzenie, że jest to nie tyle opowieść o poszukiwaniu idealnego piękna, ale o niemożności oderwania się od wyidealizowanej przeszłości i ludzi z nią związanych. Mataichi potrafił dostrzec pewne cechy charakteru, które niekoniecznie odpowiadały mu w Masoko, jednak bezustannie obracał przemyślenia o niej w obsesję na jej temat. Na początku krzywił się, gdy jego zleceniodawca porównywał ludzi do rybek, ale z czasem sam analizę nad otoczeniem zamienił w swoiste akwarium. Mylił zaślepienie z miłością, nie potrafił go porzucić i rozpocząć pracy nad teraźniejszością z wizją na przyszłość. Taką przecież naukę niesie samo zakończenie. Dopiero po straceniu tego, czego chorobliwie się trzymał dostrzegł piękno, które zakwitło przed jego nosem i je zaakceptował. Dopiero, kiedy odkrył naukę życia ujmująca złota rybka będąca prawdą, świetlistą odpowiedzią na wszystkie jego troski, mogła wypłynąć na światło dzienne.
Na samym wstępie należy oddać tajfunowej załodze, co tajfunowe. Przede wszystkim chylę czoła przed Karoliną Bednarz i popełnionym przez nią wstępem pt. „Nadmiar piękna”. Niby taka drobna rzecz — przybliżenie czytelnikowi sylwetki autorki, jej życiorysu, otoczenia w jakim dorastała, w jakim przyszło jej spędzić większość życia; opowiedzenie o części z jej planów, ambicji i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-02
Pana Michała Rusinka poznałam jako autora książek dla młodszych odbiorców, na mojej półce stoją trzy takie pozycje jego autorstwa.
W "Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej" Pan Rusinek daje czytelnikowi poznać WS i to w sposób najbardziej przystępny z możliwych. Książka ta bowiem z charakteru przypomina rozmowę przy kawie, o wspólnym znajomym, którego do tej pory nie poznało się wystarczająco dobrze i teraz zdecydowało się naprawić ten niezręczny stan rzeczy. Jest więc WS taka jaka była, czy nam się to podoba czy nie. Bez masek, bez łatek.
Pana Michała Rusinka poznałam jako autora książek dla młodszych odbiorców, na mojej półce stoją trzy takie pozycje jego autorstwa.
W "Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej" Pan Rusinek daje czytelnikowi poznać WS i to w sposób najbardziej przystępny z możliwych. Książka ta bowiem z charakteru przypomina rozmowę przy kawie, o wspólnym znajomym, którego do tej pory nie...
2015-05-05
Dokładnie dwadzieścia osiem godzin temu skończyłam czytać „Szklany klosz” i postanowiłam napisać coś godnego tej niesamowitej lektury, która pochłonęła mnie całkowicie, zawładnęła moim umysłem i podświadomością. Jednak mój twór od samego początku był skazany na niepowodzenie. Opinia ta nie wnosi absolutnie nic nowego, więc nie może być też pomocna dla kogoś, kto nie czytał książki, ale dla mnie stanowi w pewnym stopniu oczyszczenie po dramatycznej opowieści, jaką otrzymałam od Sylvi Plath.
Bardzo zależało mi na tym, aby napisać, jak wspaniałą bohaterkę na miarę współczesności wykreowała pisarka. Esther pod wieloma względami przypomina mi mnie samą, niepokojąco ambitną, wątpiącą w szczerość ludzi, rzekomo bliskich, lecz tak dalekich w okazywanej jej miłości. Dziewczyna dostaje szansę sprawdzenia się, co ją przerasta. Obietnica sukcesów ulatnia się, a ona pozostaje ze starannie rozpisanym życiem, któremu nie chce ulec. Buntuje się. Dla niektórych postawa, jaką reprezentuje bohaterka jest szaleństwem, złem najgorszym. Oni po prostu nie rozumieją. I nie chodzi o żadną postawę feministyczną, tylko naturalną walkę, czasami dającą złudzenie bzdurnej, bezsensownej.
Zakończenie ofiaruje nam świetlistą nadzieję. Z drugiej strony, jeśli rzeczywiście „Szklany klosz” posiada elementy autobiografii, nie powinniśmy się karmić tym apetycznie pachnącym złudzeniem, że wszystko potoczy się w jaśniejszym kierunku. Ostatecznie, nawet bez znajomości życiorysu autorki, można się domyślić, że Esther nie wytrzyma za długo przykuta do łańcucha irytującej, dorosłej codzienności.
Dokładnie dwadzieścia osiem godzin temu skończyłam czytać „Szklany klosz” i postanowiłam napisać coś godnego tej niesamowitej lektury, która pochłonęła mnie całkowicie, zawładnęła moim umysłem i podświadomością. Jednak mój twór od samego początku był skazany na niepowodzenie. Opinia ta nie wnosi absolutnie nic nowego, więc nie może być też pomocna dla kogoś, kto nie czytał...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-08-04
Po lekturze "Zmierzchu" przejrzałam niektóre opinie czytelników na jego temat, a ponieważ nie zauważyłam nikogo wysuwającego podobne wnioski do moich postanowiłam popełnić sama swój twór recenzjopodobny.
Chwalono już język i styl w jakim napisana jest powieść, powtarzam ten zachwyt. Niesamowicie przyjemnie czyta się "Zmierzch". Zdania płyną sobie łagodnie, w swoim tempie, czytelnik nie musi zbytnio gimnastykować swojego umysłu. Wpada w odpowiedni rytm bardzo szybko, a potem żałuje, że tak prędko przebrnął przez książkę.
Nie rozumiem zupełnie krytyki rzekomej "płaskości" utworu i oburzeń, że trzeba przeczytać wstęp, by zrozumieć lepiej poruszaną tematykę. Nauczona doświadczeniem po innym wydawnictwie od Tajfunów z przyjemnością od razu zwracam uwagę na przygotowane od Karoliny Bednarz parę słów. Aczkolwiek nawet bez nich odnajduję w "Zmierzchu" pewną uniwersalną wartość. I tutaj według mnie tkwi największa siła powieści.
W kobiecie. Rzadko mi się to zdarza, ale naprawdę szczerze podziwiam żeńską bohaterkę, która wyszła spod pióra mężczyzny! Kazuko jest dla mnie tak realistyczna, że nawet nie potrafię analizować jej pod kątem postaci fikcyjnych, "papierowych". W swoim nierozumieniu pewnych spraw jest ona kobietą wyjątkowo świadomą. Ma swoje wady, bywa kapryśna jak małe dziecko; nie jest zdecydowanie gotowa do życia, które zapowiada, że poprowadzi bez większych problemów. Ale jednocześnie jest cudowna, jest kochana, jest najpiękniejsza. Dzięki pani Bednarz wiem, że autor czerpał z dzienników znanej przez niego kobiety. Może dzięki temu stworzyłam Kazuko w mojej głowie prawdziwe ciało, żyłami poprowadziłam krew, nadałam jej konkretnych rys. Nie mogę powiedzieć, że rozumiałam jej wszystkie zachowania, że pochwalałabym je, gdybym znalazła się obok niej. Ale powtarzam raz jeszcze, szczerze ją podziwiam. I zapamiętuję ją już na zawsze.
Po lekturze "Zmierzchu" przejrzałam niektóre opinie czytelników na jego temat, a ponieważ nie zauważyłam nikogo wysuwającego podobne wnioski do moich postanowiłam popełnić sama swój twór recenzjopodobny.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toChwalono już język i styl w jakim napisana jest powieść, powtarzam ten zachwyt. Niesamowicie przyjemnie czyta się "Zmierzch". Zdania płyną sobie łagodnie, w swoim tempie,...