rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Do zapamiętania na długo opowiadania "Transfugium" oraz "Góra Wszystkich Świętych", bo były wspaniałe.

Do zapamiętania na długo opowiadania "Transfugium" oraz "Góra Wszystkich Świętych", bo były wspaniałe.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo lekka, szybko przeczytana lektura.
Maria Kostka z Kostki to niebywale sympatyczna postać, główna narratorka opowiadająca perypetię swojej arystokratycznej rodziny powracającej do odzyskanej po pewnym czasie posiadłości.
Ani trochę nie przeszkadzał mi styl prowadzenia historii, obrana krótka forma rozdziałów, jakby składanie sprawozdań przez młodziutką hrabiankę. Mam wrażenie, że dzięki takiemu zabiegowi czytanie "Ostatniej arystokratki" przechodzi bardzo sprawnie.
Nie jest to pozycja wybitna, a humor w niej zawarty nie należy do wyjątkowo ambitnych. Muszę natomiast przyznać, że wiele razy podczas czytania szczerze się uśmiechałam, a nawet głośno zaśmiałam. Tak mi pasowała ta lektura na końcówkę tegorocznych wakacji. Postacie chociaż sztampowe, nie przeszkadzały mi a wzbudzały raczej sympatię. Seria niefortunnych zdarzeń ciągnąca się za rodem z Kostki nie nudziła ani irytowała, a jedynie momentami budziła uczucie pobłażania, ale to przecież nie jakaś wielka wada.
Na pewno nie żałuję przeczytania i będę kontynuować znajomość z rezolutną Marią. Oby nie zaczęła straszyć za szybko w podziemiach.

Bardzo lekka, szybko przeczytana lektura.
Maria Kostka z Kostki to niebywale sympatyczna postać, główna narratorka opowiadająca perypetię swojej arystokratycznej rodziny powracającej do odzyskanej po pewnym czasie posiadłości.
Ani trochę nie przeszkadzał mi styl prowadzenia historii, obrana krótka forma rozdziałów, jakby składanie sprawozdań przez młodziutką hrabiankę. Mam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już na samym początku zachwyca przepiękne wydanie tego niewielkiego tomiku, choć pochwała ta nie jest niczym niespotykanym, w końcu mówimy o książce od wydawnictwa Tajfuny, które wprost uwielbia rozpieszczać pod tym względem czytelników i stopniowo wyrabia sobie dobrą sławę.
Opowiadanie poprzedzone jest wstępem pani Karoliny Bednarz, która nawiasem pisząc popełniła również mój ukochany wstęp do "Gorączki złotych rybek" (gorąco zachęcam do lektury jej tekstu jak i samego opowiadania, rewelacyjne). Bardzo rzeczowe, pomogło mi później zwrócić uwagę na pewne elementy opowiadań, które mogłabym bez niego ominąć.
Co do samych opowiadań... Dużo bardziej podoba mi się ten pierwszy "Niedźwiedzi bóg", oryginalne opowiadanie z lat 90. Odnajduję w nim piękno uniwersalnych opowiadań typowych dla do tej pory czytanej przeze mnie japońskiej literatury. Napisany oryginalnie w języku japońskim tekst pozwala na postawienie w formie narratora każdej możliwej osoby, ciebie czy mnie. Dzięki treści ubogiej w intensywne uczucia lub nasycone obrazy to od nas zależy jakie emocje zdominują nas w trakcie lektury. W tym tkwi chyba największa siła pierwszego "Niedźwiedziego boga", opowiadania może nie wybitnego w mojej opinii, ale na pewno ładnego, symbolicznego i przyjemnie grzejącego serce.
"Niedźwiedzi bóg 2011" ma w sobie dużo więcej goryczy. Nie zgodzę się z niektórymi opiniami, w których śmiano się z wprowadzonych przez autorkę odzieży ochronnej, licznika Geigera itp. Nie wiem, czy uda mi się wystarczająco usprawiedliwić to opowiadanie, ale spróbuję. "Niedźwiedzi bóg 2011" przypomina mi poprawną, przyjemną etiudę graną na fortepianie, która momentami schodzi z wesołej tonacji durowej do tonacji molowej właśnie poprzez dodanie pewnych zwrotów utożsamianych przez autorkę z Japonią po 11 marca 2011. Chodzi o pokazanie, że dalej zdarza się życie, zwykły spacer ze znajomym-nieznajomym, pomimo tej tragedii. Dlaczego tak sądzę? Na tę opinię naprowadziły mnie słowa autorki z posłowia. Pozwolę sobie je zacytować na zakończenie i dać czytającym moją opinię samodzielnie zdecydować, czy się ze mną zgadzają czy nie, a przyszłych czytelników "Niedźwiedziego boga" oraz "Niedźwiedziego boga 2011" naprowadzić na to z jaką formą literacką będą mieli do czynienia.

"Cicha złość nie opuszcza mnie od czasu wybuchu elektrowni. Ta złość skierowana jest przede wszystkim przeciwko mnie samej. Bo kto, jak nie ja, jak nie my wszyscy, zbudował współczesną Japonię? Nosimy w sobie tę złość, ale każdy z nas nadal spokojnie żyje swoim codziennym życiem i mimo że czasem mamy już wszystkiego dość, nie chcemy życiu odpuścić. Bo przecież życie, samo w sobie, to wielka radość".

Już na samym początku zachwyca przepiękne wydanie tego niewielkiego tomiku, choć pochwała ta nie jest niczym niespotykanym, w końcu mówimy o książce od wydawnictwa Tajfuny, które wprost uwielbia rozpieszczać pod tym względem czytelników i stopniowo wyrabia sobie dobrą sławę.
Opowiadanie poprzedzone jest wstępem pani Karoliny Bednarz, która nawiasem pisząc popełniła również...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po lekturze "Zmierzchu" przejrzałam niektóre opinie czytelników na jego temat, a ponieważ nie zauważyłam nikogo wysuwającego podobne wnioski do moich postanowiłam popełnić sama swój twór recenzjopodobny.
Chwalono już język i styl w jakim napisana jest powieść, powtarzam ten zachwyt. Niesamowicie przyjemnie czyta się "Zmierzch". Zdania płyną sobie łagodnie, w swoim tempie, czytelnik nie musi zbytnio gimnastykować swojego umysłu. Wpada w odpowiedni rytm bardzo szybko, a potem żałuje, że tak prędko przebrnął przez książkę.
Nie rozumiem zupełnie krytyki rzekomej "płaskości" utworu i oburzeń, że trzeba przeczytać wstęp, by zrozumieć lepiej poruszaną tematykę. Nauczona doświadczeniem po innym wydawnictwie od Tajfunów z przyjemnością od razu zwracam uwagę na przygotowane od Karoliny Bednarz parę słów. Aczkolwiek nawet bez nich odnajduję w "Zmierzchu" pewną uniwersalną wartość. I tutaj według mnie tkwi największa siła powieści.
W kobiecie. Rzadko mi się to zdarza, ale naprawdę szczerze podziwiam żeńską bohaterkę, która wyszła spod pióra mężczyzny! Kazuko jest dla mnie tak realistyczna, że nawet nie potrafię analizować jej pod kątem postaci fikcyjnych, "papierowych". W swoim nierozumieniu pewnych spraw jest ona kobietą wyjątkowo świadomą. Ma swoje wady, bywa kapryśna jak małe dziecko; nie jest zdecydowanie gotowa do życia, które zapowiada, że poprowadzi bez większych problemów. Ale jednocześnie jest cudowna, jest kochana, jest najpiękniejsza. Dzięki pani Bednarz wiem, że autor czerpał z dzienników znanej przez niego kobiety. Może dzięki temu stworzyłam Kazuko w mojej głowie prawdziwe ciało, żyłami poprowadziłam krew, nadałam jej konkretnych rys. Nie mogę powiedzieć, że rozumiałam jej wszystkie zachowania, że pochwalałabym je, gdybym znalazła się obok niej. Ale powtarzam raz jeszcze, szczerze ją podziwiam. I zapamiętuję ją już na zawsze.

Po lekturze "Zmierzchu" przejrzałam niektóre opinie czytelników na jego temat, a ponieważ nie zauważyłam nikogo wysuwającego podobne wnioski do moich postanowiłam popełnić sama swój twór recenzjopodobny.
Chwalono już język i styl w jakim napisana jest powieść, powtarzam ten zachwyt. Niesamowicie przyjemnie czyta się "Zmierzch". Zdania płyną sobie łagodnie, w swoim tempie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Byłoby cudownie, gdybym w ramach swojej króciutkiej opinii mogła wstawić tutaj twierdzenie Eulera i pozostawić je jako mój czytelniczy wniosek, że poznane przeze mnie równanie jest nie tylko ukochane przez profesora, ale również przeze mnie; że jest doskonałe, idealne, grzeje serce, otula ramiona i pozwala poznać prawdziwą siłę oraz wartość szczerej, oddanej przyjaźni.

Byłoby cudownie, gdybym w ramach swojej króciutkiej opinii mogła wstawić tutaj twierdzenie Eulera i pozostawić je jako mój czytelniczy wniosek, że poznane przeze mnie równanie jest nie tylko ukochane przez profesora, ale również przeze mnie; że jest doskonałe, idealne, grzeje serce, otula ramiona i pozwala poznać prawdziwą siłę oraz wartość szczerej, oddanej przyjaźni.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na samym wstępie należy oddać tajfunowej załodze, co tajfunowe. Przede wszystkim chylę czoła przed Karoliną Bednarz i popełnionym przez nią wstępem pt. „Nadmiar piękna”. Niby taka drobna rzecz — przybliżenie czytelnikowi sylwetki autorki, jej życiorysu, otoczenia w jakim dorastała, w jakim przyszło jej spędzić większość życia; opowiedzenie o części z jej planów, ambicji i tym, co się właściwie z nimi stało, kiedy ostatecznie zetknęły się z rzeczywistością. Jaką jednak radość i satysfakcję przyniosło mi zapoznanie się z tym tekstem! Nie tylko byłam lepiej przygotowana do lektury „głównego dania”, ale poznałam osobę. Kanoko Okamoto przestała być ukrytą za kurtyną mgły powieściopisarką i poetką, a zaczęła się jawić przede mną żywa, prawdziwie istniejąca, krew w jej żyłach znów zaczęła krążyć. Możliwe, że to wszystko wynika z faktu, że udało mi się Kanoko Okamoto po części zrozumieć. Może to dlatego, że pani Bednarz uderzyła w głęboko mnie dotyczący ton. Nie będę się dłużej nad tym rozwodzić, większość przemyśleń zostawiam dla siebie. Zdecydowanie, polecam skupić swoją uwagę również na wstępie, na pewno nie należy go pomijać.
Następnie pragnę wymienić nazwisko Anny Wołcyrz, która podjęła się przetłumaczenia opowiadania na język polski. Nie znam kulisów pracy tłumacza, ale domyślam się, że jest to praca żmudna, wymagająca i trudna. Nie wystarczy przecież przetłumaczyć słowa w słowo, zdania w zdanie. Zamiarem takiego twórcy jest oddanie każdej emocji bohatera, każdej barwy użytego związku wyrazowego itd. W świecie literatury japońskiej jestem laikiem, niewiele na razie przeczytałam, ale już zdążyłam zwrócić uwagę na subtelność porównań, liryczność większości tekstów. Pani Wołcyrz sama jedna wie, ile wysiłku to od niej wymagało, ale naprawdę dokonała rzeczy wielkiej (jak dla mnie szarego czytelnika), bo oddała prawdopodobnie bardzo wiele z charakteru japońskiego tekstu.
Wreszcie czas na kilka słów o samym opowiadaniu. Krótka notka na tylnej okładce właściwie przybliża charakter przedstawianej historii. Zaryzykowałabym jednak stwierdzenie, że jest to nie tyle opowieść o poszukiwaniu idealnego piękna, ale o niemożności oderwania się od wyidealizowanej przeszłości i ludzi z nią związanych. Mataichi potrafił dostrzec pewne cechy charakteru, które niekoniecznie odpowiadały mu w Masoko, jednak bezustannie obracał przemyślenia o niej w obsesję na jej temat. Na początku krzywił się, gdy jego zleceniodawca porównywał ludzi do rybek, ale z czasem sam analizę nad otoczeniem zamienił w swoiste akwarium. Mylił zaślepienie z miłością, nie potrafił go porzucić i rozpocząć pracy nad teraźniejszością z wizją na przyszłość. Taką przecież naukę niesie samo zakończenie. Dopiero po straceniu tego, czego chorobliwie się trzymał dostrzegł piękno, które zakwitło przed jego nosem i je zaakceptował. Dopiero, kiedy odkrył naukę życia ujmująca złota rybka będąca prawdą, świetlistą odpowiedzią na wszystkie jego troski, mogła wypłynąć na światło dzienne.

Na samym wstępie należy oddać tajfunowej załodze, co tajfunowe. Przede wszystkim chylę czoła przed Karoliną Bednarz i popełnionym przez nią wstępem pt. „Nadmiar piękna”. Niby taka drobna rzecz — przybliżenie czytelnikowi sylwetki autorki, jej życiorysu, otoczenia w jakim dorastała, w jakim przyszło jej spędzić większość życia; opowiedzenie o części z jej planów, ambicji i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Interesujące studium społeczności współczesnej dla Jane Austen. Choć dla niektórych za dużo w niej dialogów, dla mnie stanowiły one mocną stronę powieści. To właśnie one pomagały rozstrzygać mi z jaką postacią mam do czynienia, czy ostatecznie wzbudza ona moją sympatię czy antypatię. Główna bohaterka nie irytowała mnie, może dlatego, że spoglądałam na nią z perspektywy rówieśniczki, również oddanej pewnym aktualnym ideałom. Cudownie było śledzić rozwój Emmy, dorastać z nią do uczuć, które od początku się w niej tliły, pobierać uniwersalne nauki o ludziach oraz dowiadywać się o takich, które aktualnie nie mają pokrycia dla nas w XXI wieku.
Na pewno była to lektura przyjemna, wiele razy uśmiechałam się się szczerze w trakcie jej przebiegu. Rozumiem zarzuty wobec niej kierowane, ale sama ich nie powielam. Zdecydowanie za to polecam "Emmę" i zapamiętuję jej główną bohaterkę z jak najlepszej strony.

Interesujące studium społeczności współczesnej dla Jane Austen. Choć dla niektórych za dużo w niej dialogów, dla mnie stanowiły one mocną stronę powieści. To właśnie one pomagały rozstrzygać mi z jaką postacią mam do czynienia, czy ostatecznie wzbudza ona moją sympatię czy antypatię. Główna bohaterka nie irytowała mnie, może dlatego, że spoglądałam na nią z perspektywy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pani Katarzyna Nosowska napisała książkę, z którą się rozmawia, której się odpowiada.
Miałam szczęście, że mogłam tę pozycję czytaną przez samą autorkę wysłuchać. Momentami łapałam się na tym, że słysząc fragment wyczytany mi do ucha odpowiadałam "Mam tak samo, pani Kasiu". Zmywając naczynia dzisiaj rano odbąknęłam "Też nie lubię wina". Było tych sytuacji wiele, chętnie rozmawiałam z niespodziewanie najlepszą "kwarantannową" koleżanką "Panią Kasią" o moich doświadczeniach w sytuacjach, o których wcześniej ona mi opowiedziała.
Taka chyba miała być ta książka. Bardzo dobra znajoma, którą chętnie zapoznam z innymi koleżankami jak już się spotkamy po wymuszonej rozłące.

Pani Katarzyna Nosowska napisała książkę, z którą się rozmawia, której się odpowiada.
Miałam szczęście, że mogłam tę pozycję czytaną przez samą autorkę wysłuchać. Momentami łapałam się na tym, że słysząc fragment wyczytany mi do ucha odpowiadałam "Mam tak samo, pani Kasiu". Zmywając naczynia dzisiaj rano odbąknęłam "Też nie lubię wina". Było tych sytuacji wiele, chętnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pana Michała Rusinka poznałam jako autora książek dla młodszych odbiorców, na mojej półce stoją trzy takie pozycje jego autorstwa.
W "Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej" Pan Rusinek daje czytelnikowi poznać WS i to w sposób najbardziej przystępny z możliwych. Książka ta bowiem z charakteru przypomina rozmowę przy kawie, o wspólnym znajomym, którego do tej pory nie poznało się wystarczająco dobrze i teraz zdecydowało się naprawić ten niezręczny stan rzeczy. Jest więc WS taka jaka była, czy nam się to podoba czy nie. Bez masek, bez łatek.

Pana Michała Rusinka poznałam jako autora książek dla młodszych odbiorców, na mojej półce stoją trzy takie pozycje jego autorstwa.
W "Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej" Pan Rusinek daje czytelnikowi poznać WS i to w sposób najbardziej przystępny z możliwych. Książka ta bowiem z charakteru przypomina rozmowę przy kawie, o wspólnym znajomym, którego do tej pory nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Był kwadrans po północy, gdy skończyłam czytać, ale znacznie więcej czasu minęło zanim odłożyłam książkę i uznałam ją za autentycznie zakończoną. Bo jeszcze wpatrywałam się w ostatnie zdanie, szukałam sugestii narratora, który dałby wskazówkę, jak patrzeć na całą historię. Jednak widziałam tylko ją, nagą i bezbronną — prawdę.
„Wielki Gatsby” to jeden z najpiękniejszych obrazów literackich, jakie kiedykolwiek zostały napisane. Jestem zachwycona słowami, które stworzyły historię smutną i gorzką, lecz również pełną tej nikłej, ulotnej nadziei. Nie uwierzę, jeśli ktoś stwierdzi, że książka ta ma być jedynie nieszczęśliwym obrazem Jay’a Gatsby’ego. Stanę w obronie Daisy oraz Toma, bo tak jak Nick wiem, że nie wszyscy są w stanie przyjąć życie z dojrzałością — niektórzy spoglądają na otoczenie z dziecięcą naiwnością i chęcią ucieczki od każdego większego problemu. Owa pozycja stanowi wielobarwną panoramę Nowego Jorku lat 20., melancholijną podróż pana Carraway’a do chwil, kiedy zaczął się zmieniać z biernego obserwatora w czynnego przyjaciela osoby, która tak zmieniała swą historię, by stała się wygodna nie dla niej, lecz dla ludzi, którymi się otaczał.
Mam wrażenie, że właśnie w tym miejscu powinnam zamknąć swoją opinię. Pokochałam tę książkę, przyjęłam ją do swojego serca z całą nauką, a teraz zachęcam innych, by postąpili podobnie i odnaleźli w „Wielkim Gatsby’m” swoje zielone światło.

Był kwadrans po północy, gdy skończyłam czytać, ale znacznie więcej czasu minęło zanim odłożyłam książkę i uznałam ją za autentycznie zakończoną. Bo jeszcze wpatrywałam się w ostatnie zdanie, szukałam sugestii narratora, który dałby wskazówkę, jak patrzeć na całą historię. Jednak widziałam tylko ją, nagą i bezbronną — prawdę.
„Wielki Gatsby” to jeden z najpiękniejszych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dokładnie dwadzieścia osiem godzin temu skończyłam czytać „Szklany klosz” i postanowiłam napisać coś godnego tej niesamowitej lektury, która pochłonęła mnie całkowicie, zawładnęła moim umysłem i podświadomością. Jednak mój twór od samego początku był skazany na niepowodzenie. Opinia ta nie wnosi absolutnie nic nowego, więc nie może być też pomocna dla kogoś, kto nie czytał książki, ale dla mnie stanowi w pewnym stopniu oczyszczenie po dramatycznej opowieści, jaką otrzymałam od Sylvi Plath.
Bardzo zależało mi na tym, aby napisać, jak wspaniałą bohaterkę na miarę współczesności wykreowała pisarka. Esther pod wieloma względami przypomina mi mnie samą, niepokojąco ambitną, wątpiącą w szczerość ludzi, rzekomo bliskich, lecz tak dalekich w okazywanej jej miłości. Dziewczyna dostaje szansę sprawdzenia się, co ją przerasta. Obietnica sukcesów ulatnia się, a ona pozostaje ze starannie rozpisanym życiem, któremu nie chce ulec. Buntuje się. Dla niektórych postawa, jaką reprezentuje bohaterka jest szaleństwem, złem najgorszym. Oni po prostu nie rozumieją. I nie chodzi o żadną postawę feministyczną, tylko naturalną walkę, czasami dającą złudzenie bzdurnej, bezsensownej.
Zakończenie ofiaruje nam świetlistą nadzieję. Z drugiej strony, jeśli rzeczywiście „Szklany klosz” posiada elementy autobiografii, nie powinniśmy się karmić tym apetycznie pachnącym złudzeniem, że wszystko potoczy się w jaśniejszym kierunku. Ostatecznie, nawet bez znajomości życiorysu autorki, można się domyślić, że Esther nie wytrzyma za długo przykuta do łańcucha irytującej, dorosłej codzienności.

Dokładnie dwadzieścia osiem godzin temu skończyłam czytać „Szklany klosz” i postanowiłam napisać coś godnego tej niesamowitej lektury, która pochłonęła mnie całkowicie, zawładnęła moim umysłem i podświadomością. Jednak mój twór od samego początku był skazany na niepowodzenie. Opinia ta nie wnosi absolutnie nic nowego, więc nie może być też pomocna dla kogoś, kto nie czytał...

więcej Pokaż mimo to