Biblioteczka
"Internat" nie jest pozycją wybitną. Temat wojenny, ujęty w naturalistyczną manierę, ani nie szokuje, ani nie skłania do refleksji. Narracja jest nierówna. Złość, żołnierskie teksty i smród przeplatają się z wątkami onirycznymi i retrospekcjami. Świat jest zepsuty, śnieg brudny, ludzie zmęczeni, nieufni, brzydcy i niesympatyczni, psy wygłodzone i chore, dialogi krótkie, urwane. I to wszystko jakieś nijakie.
Z drugiej strony jest to książka wiarygodna psychologicznie, z symbolicznym, łatwym do odczytania zakończeniem i gorzko zarysowaną metaforą zaangażowania Zachodu w konflikt/wojnę na pograniczu ukraińsko-rosyjskim :
– Nie obrażaj się – mówi Peter i jakoś nieumiejętnie podaje Paszce swoją zmarzniętą dłoń. Paszka ściska ją swoją. Stoją, nie wiedząc, co robić. Peter równie nieumiejętnie wyciąga swoją dłoń z tej Paszy, chowa ręce w kieszeniach.
– Myślisz może, że jestem palantem – mówi. – Nie myśl tak. Ty przecież nic o mnie nie wiesz. Dobrze?
– Dobrze – zgadza się Paszka i uśmiecha się.
Ale o palancie nie zaprzecza.
– Co ty z nim tak? – pytam Paszki, kiedy odchodzimy.
– A jak mam z nim? – dziwi się Paszka. – Jego naprawdę nikt nie interesuje. I my go nie interesujemy. On wyjedzie, my zostaniemy. I to wszystko.
Jeżeli komuś mało wojny stamtąd w telewizji i Internecie, może czytać ...
"Internat" nie jest pozycją wybitną. Temat wojenny, ujęty w naturalistyczną manierę, ani nie szokuje, ani nie skłania do refleksji. Narracja jest nierówna. Złość, żołnierskie teksty i smród przeplatają się z wątkami onirycznymi i retrospekcjami. Świat jest zepsuty, śnieg brudny, ludzie zmęczeni, nieufni, brzydcy i niesympatyczni, psy wygłodzone i chore, dialogi krótkie,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka gdzieś-kiedyś pominięta i zapomniana. Niechwalona. Nienagradzana. A szkoda.
Odkurzenie starego, czyli młodszego Stasiuka było niezwykle odżywcze. "Dojczland" to książka, która sprawia wrażenie bycia napisaną na kolanie, trochę nonszalancko, trochę brawurowo, trochę na poważnie, trochę pod wpływem, lekko i dowcipnie. Zawiera zapis ulotnych spostrzeżeń oraz wspomnień i głębszych refleksji, pojawiających się w stanach sytego znudzenia, pomiędzy kolejnymi spotkaniami autorskimi. Autor nie broni się przed napadami podziwu i zauroczenia, narodowym kompleksem, stereotypami i uprzedzeniami, poczuciem zazdrości, a nawet mściwej zawiści. Pozwala im zaistnieć i odpłynąć ...
Książka gdzieś-kiedyś pominięta i zapomniana. Niechwalona. Nienagradzana. A szkoda.
Odkurzenie starego, czyli młodszego Stasiuka było niezwykle odżywcze. "Dojczland" to książka, która sprawia wrażenie bycia napisaną na kolanie, trochę nonszalancko, trochę brawurowo, trochę na poważnie, trochę pod wpływem, lekko i dowcipnie. Zawiera zapis ulotnych spostrzeżeń oraz...
Groch z kapustą. Nie bardzo wiem, dla kogo jest ta książka?
Dla subkulturowych aktywistów, którzy połknęli metalowy haczyk na jakimś etapie swojego muzycznego rozwoju?
Dla heavy obłąkańców, którzy znaleźli sens i nie wyobrażają sobie życia bez headbangingu w rytm charakterystycznych ryków i gitarowych riffów?
A może dla przypadkowych czytelników, którzy jeszcze nie "skumali tej estetyki, odrzucała ich siła brzmienia i gubią się w gęstwinie dźwięków"?
Pierwsza część książki to szydercze pastwienie się się nad chmurnym i durnym, naiwnym początkiem heavy metalu w Polsce, przeplatane lekko irytującą metaforyką oraz troszeczkę obciachowymi skojarzeniami literackimi i popkulturowymi, ale też doprawione wyraźną nutką subtelnego sentymentu. Potem powierzchowna, szybka jazda i przeskoki z zespołu na zespół, z wytwórni na wytwórnię, z gatunku na gatunek, błyskotliwe żonglowanie terminologią. Wszystko to uzupełnione wątkiem autobiograficznym. Dla każdego jakiś ochłap. Na szczęście ostatnie rozdziały czyta się już bez nerwacji. Autor sięga po głębsze wnioski, czytelnik przywyka do jego specyficznego poczucia humoru, wybacza (wszak Jaro.Slav to metal, ale i polonista) i rozumie ...
Jednego nie można "Skórze..." ująć. Jest wiarygodna emocjonalnie. Wylewa się z niej osobista relacja z, delikatna czułość i przede wszystkim autentyczna miłość do tego szatańskiego zjawiska, jakim jest kultura heavymetalowa. Resztę można pominąć.
Groch z kapustą. Nie bardzo wiem, dla kogo jest ta książka?
Dla subkulturowych aktywistów, którzy połknęli metalowy haczyk na jakimś etapie swojego muzycznego rozwoju?
Dla heavy obłąkańców, którzy znaleźli sens i nie wyobrażają sobie życia bez headbangingu w rytm charakterystycznych ryków i gitarowych riffów?
A może dla przypadkowych czytelników, którzy jeszcze nie...
Książka nierówna i sucha. Przypomina zarys historycznej dysertacji naukowej z rzadkimi wstawkami publicystycznymi. Zdecydowanie brakuje czegoś działającego nie tylko na rozum i potrzeby poznawcze. Duży plus za poważne i z szacunkiem potraktowanie Naddniestrza i Naddniestrzan. U Piotra Oleksego to nie tylko "ruska awantura" i polityka, ale również ojczyzna i tożsamość. Celne przesłanie, z którym trudno się nie zgodzić: „Przypuszczenie, że ludzie poświęcą swoje namiętności dla własnych interesów, jest zaprzeczeniem doświadczeń, których nie poskąpiło nam nasze stulecie"
Książka nierówna i sucha. Przypomina zarys historycznej dysertacji naukowej z rzadkimi wstawkami publicystycznymi. Zdecydowanie brakuje czegoś działającego nie tylko na rozum i potrzeby poznawcze. Duży plus za poważne i z szacunkiem potraktowanie Naddniestrza i Naddniestrzan. U Piotra Oleksego to nie tylko "ruska awantura" i polityka, ale również ojczyzna i tożsamość....
więcej mniej Pokaż mimo to
Typowa postradziecka, zapadnicka literatura z silnymi wpływami mistycznego prawosławia i wychowania w kulcie militaryzmu. Akcja wbita w ścianę filozoficzno-religijnej mgły, snującej się do znużenia z ideologicznych wynurzeń dziwnych postaci, zamieszkujących ruiny moskiewskiego metra po jakimś radioaktywnym kataklizmie.
Bohatera nosi po rodzinnej stacji jak Wasyla po dierewni. Spotyka wojskowego-weterana-kombatanta, którego też nosi po plątaninie podmoskiewskich tuneli. Kombatant bajeruje młodego, który odpala trampki i w poszukiwaniu bohaterskiego życia rusza w niejasno sprecyzowaną misję. Młody dostaje porządnie po głupim łbie i okazuje się, że nikakiej misji niet. Durackie szczęście nakazuje mu przeżyć opały, ale upadek złudzeń wywołuje w nim coś w rodzaju rozgoryczenia, które udziela się narratorowi i fabuła nabiera diaboliczno-katastoficznego zabarwienia. Można odnieść wrażenie, że jeszcze chwila i cały ten podziemny świat zawali się pod ciężarem rozpaczliwej nieudaczy. W finale nasz bohater nieoczekiwanie doznaje epifanii, ale czy zostanie kolejnym postapokaliptycznym jurodiwym, czy wyniknie z tego coś innego, o tym w następnym tomie.
Co będzie dalej -niespecjalnie mnie to interesuje. Metro 2033 - raczej rozczarowanie ...
Typowa postradziecka, zapadnicka literatura z silnymi wpływami mistycznego prawosławia i wychowania w kulcie militaryzmu. Akcja wbita w ścianę filozoficzno-religijnej mgły, snującej się do znużenia z ideologicznych wynurzeń dziwnych postaci, zamieszkujących ruiny moskiewskiego metra po jakimś radioaktywnym kataklizmie.
Bohatera nosi po rodzinnej stacji jak Wasyla po...
Jest w książkach Tokarczuk coś. Niestety, z tym czymś zazwyczaj się mijam, nie rozumiem tego, nie wierzę, że jest w tym jakiś zamysł poza pretensjonalnym chaosem, który celowo ma zafałszować brak pomysłu na spójny przekaz. W kolejnej pozycji naszej pisarki nie odkrywam niczego dla mojego analitycznego umysłu, chociaż gdzieś z tyłu głowy kołacze się niepokojąca myśl - to chyba jest dobre?
Podróż u autorki "Biegunów" jest formą ucieczki od życia, towarzyszy jej jakaś pedantyczna fascynacja (albo obawa przed) marginesem życia, rozkładem, przemijaniem, mięsem, rozszczepieniem, starością, chorobą, śmiercią, trupami...
Podróż to także nienachalna próba dotknięcia tajemnic. Począwszy od dręczących nieoczywistości życia i śmierci, a na toczących życie małżeńskie drobnych, podszytych zazdrością sekretach skończywszy... Hm ... Może coś jeszcze?
I chociaż nie lubię, nie cierpię, miejscami nienawidzę prozy Olgi Tokarczuk ... "Empuzjon" już skrobie w szufladzie, domagając się, żeby go przeczytać ...
Jest w książkach Tokarczuk coś. Niestety, z tym czymś zazwyczaj się mijam, nie rozumiem tego, nie wierzę, że jest w tym jakiś zamysł poza pretensjonalnym chaosem, który celowo ma zafałszować brak pomysłu na spójny przekaz. W kolejnej pozycji naszej pisarki nie odkrywam niczego dla mojego analitycznego umysłu, chociaż gdzieś z tyłu głowy kołacze się niepokojąca myśl - to...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Wagon Rosja" to książka niezła, miejscami ciekawa. Może troszkę jednowymiarowa, z przegięciem. Autorka jest bardzo krytyczna wobec postaw swoich bohaterów, czasami wręcz zachłystuje się dekadencką złością i pogardą do produktów swojej pokrętnej wyobraźni. Przedstawia nam Rosję taką, jaką chcielibyśmy widzieć po agresji na Ukrainę. Rosję brzydką, zgniłą, słabą, bezradną, zdemoralizowaną i infantylną, z gangsterami, pijakami, bigotami, głupiomądrymi filozofami, a zwłaszcza panteonem nawiedzających w koszmarnych snach swoje żyjące wnuki, obrzydliwych nieboszczyków i nieboszczek, dla których życie pozagrobowe jest bezpośrednim przedłużeniem ruskiego miru i mentalności homo sovieticusa. Mentalności, która w obliczu zetknięcia z absolutem nakazuje bluźnić i złorzeczyć: "- My stare komunistki, nie znamy Twoich modlitw, więc wysłuchaj naszych wolnych wniosków, niech sczeźnie echo, niechaj my sczeźniemy, jak uczy historia partii i materializm dialektyczny. Amen!"
"Wagon Rosja" - jakaż to widowiskowa spierdolina!
"Wagon Rosja" to książka niezła, miejscami ciekawa. Może troszkę jednowymiarowa, z przegięciem. Autorka jest bardzo krytyczna wobec postaw swoich bohaterów, czasami wręcz zachłystuje się dekadencką złością i pogardą do produktów swojej pokrętnej wyobraźni. Przedstawia nam Rosję taką, jaką chcielibyśmy widzieć po agresji na Ukrainę. Rosję brzydką, zgniłą, słabą, bezradną,...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Napisane jest jednak, że człowiek, który trudzi się sprawami Mesjaszy, nawet tych nieudanych - choćby tylko opowiadał ich historię - będzie traktowany jak ten, który studiuje odwieczne tajemnice świata" ...
W ten sposób wybitna pisarka kończy swoją monumentalną powieść, w której podejmuje temat, który, niestety, troszeczkę ją przerósł. Owszem, na karę wieczną zasłuży każdy, kto talentu pisarskiego Oldze Tokarczuk uchybi. Pięknie budowane zdania, śmiałe, nowoczesne poglądy, odważne łączenie fikcji z faktami, oryginalne spojrzenie na problematykę żydostwa z czasów tuż przedrozbiorowych, niespieszność, nieoczywistość, spostrzegawczość i to, co o artystce się wie, to ewidentne walory książki.
Z drugiej strony razi powierzchowność w przedstawieniu złożoności świata naszych starszych braci, zawikłanie, nierówność narracji, wielość wtrętów od czapy, zmyłek i niepotrzebnego ględzenia. To wszystko nie tylko razi, ale straszy i męczy.
Obiecujący wstęp szybko przechodzi w kłębek splotów, spętleń i ucięć. Można odnieść wrażenie, że autorka męczy się, próbując intuicyjnie rozkminić lub jeszcze bardziej zamotać narrację i jeżeli jest w tym jakiś pozaintuicyjny zamiar, to - podobnie jak prototyp postaci tytułowego Mesjasza - nie do końca udany ...
Proza Olgi Tokarczuk nie jest dla mnie, podobne spostrzeżenia miałem po lekturze sprzed ćwierćwiecza ("Dom dzienny, dom nocny"), co nie znaczy, że skreślam moją krajankę i odpuszczam czytanie jej książek ...
"Napisane jest jednak, że człowiek, który trudzi się sprawami Mesjaszy, nawet tych nieudanych - choćby tylko opowiadał ich historię - będzie traktowany jak ten, który studiuje odwieczne tajemnice świata" ...
W ten sposób wybitna pisarka kończy swoją monumentalną powieść, w której podejmuje temat, który, niestety, troszeczkę ją przerósł. Owszem, na karę wieczną zasłuży...
Książka nieciekawa, chaotyczna, męcząca, czytana długo i czasami na siłę. Naskórkowy, nieprzekonujący mistycyzm muzułmański jak zawieszona gdzieś w tle atrapa do niczego nie zachęca. Styl pisarki miejscami ociera się o grafomanię i infantylizm, być może z winy tłumaczki, być może z braku talentu pisarki. Główna postać kobieca, mniej więcej w wieku menopauzalnym dochodzi do wniosku, że nie wie czy jest naiwną podfruwajką, kurą domową, czy feministyczną intelektualistką? Okazuje się, że najbliżej jej do postawy ryczącej czterdziestki, dla której jedynym wyjściem jest samotna przyszłość w jakiejś amsterdamskiej kanciapie. Treść narracji przypomina skrzętnie maskowane orientalnym anturażem, kawiarniane ploty podstarzałych psiapśiółek, rozczarowanych chłopami, którzy zdradzają jak David, biją jak Baybars, chleją jak opój Sulejman, są psychicznie pokręceni jak synowie Rumiego, uwodzą i opuszczają jak Rumi czy Szams, wreszcie szybko a przedwcześnie umierają jak Aziz, zostawiając dojmująco palące poczucie niedokochania. Jednym zdaniem - "Czterdzieści zasad miłości" to opowieść w duchu "jak by to było miło, gdyby się nie spierdoliło" ...
A propos ducha - Coelho ... Coelho ... Coelho do bólu!
Książka nieciekawa, chaotyczna, męcząca, czytana długo i czasami na siłę. Naskórkowy, nieprzekonujący mistycyzm muzułmański jak zawieszona gdzieś w tle atrapa do niczego nie zachęca. Styl pisarki miejscami ociera się o grafomanię i infantylizm, być może z winy tłumaczki, być może z braku talentu pisarki. Główna postać kobieca, mniej więcej w wieku menopauzalnym dochodzi do...
więcej mniej Pokaż mimo toTo też i o mnie książka. Bo ja tu, w tych nieszczęsnych, bajkowych lasach mieszkam. I cały ten bajkowy świat co rusz zjeżdżam rowerem.
To też i o mnie książka. Bo ja tu, w tych nieszczęsnych, bajkowych lasach mieszkam. I cały ten bajkowy świat co rusz zjeżdżam rowerem.
Pokaż mimo to
Książka przeze mnie oczekiwana, poprzedzona spotkaniem autorskim dedykowanym "Przewozowi". Spotkaniem, wróżącym coś w rodzaju ukoronowania ponadtrzydziestoletniej przygody z doskonałą prozą Andrzeja Stasiuka.
Po lekturze nie powiem, że bieda, bo książka dobra, typowo stasiukowa, okrutnie fizjologiczna i przeszywająco filozoficzna, trochę natrętnie odwołująca się do sensualności, trochę po omacku tworząca wizję z urywka wojennych wspomnień ojca, przydrożnych banerów, narodowej menażerii wyzierającej z koszulek napakowanych patriotów, obrosłych mitologią, zatartych śladów minionego czasu, współczesnej, agresywnej polityki historycznej i lokalnej topografii.
Nie powiem, że bieda, bo wiarygodności nadaje jej wonny wyziew, zwycięski w zmaganiach z symptomami pierwszych fal covidowej zarazy, nieśmiertelny i najbardziej autentyczny świadek i przewoźnik, łączący moment wojny, okres młodości podstarzałego narratora i czasy współczesne.
I nic to, że dialogi drętwe, postacie płytkie i nie zawsze wszystko trybi należycie. W książce można dostrzec typowy stasiukowy pazur, przenikliwość i bujanie w wielowymiarze, czyli to, za co tak lubimy autora. Ukoronowanie? Hmm - jeszcze nie ...
Książka przeze mnie oczekiwana, poprzedzona spotkaniem autorskim dedykowanym "Przewozowi". Spotkaniem, wróżącym coś w rodzaju ukoronowania ponadtrzydziestoletniej przygody z doskonałą prozą Andrzeja Stasiuka.
Po lekturze nie powiem, że bieda, bo książka dobra, typowo stasiukowa, okrutnie fizjologiczna i przeszywająco filozoficzna, trochę natrętnie odwołująca się do...
Właśnie, właśnie. Po to właśnie zostali wymyśleni Czesi. Żeby wprowadzać Polaków w dobry nastrój.
Mariusz Szczygieł jak nikt inny potrafi dostrzec tę subtelną osobliwość naszych południowych sąsiadów i lekkim piórem przydać blasku niezwykle wartościowej, przepięknej a jednocześnie jakże nam bliskiej kulturze czeskiej.
Właśnie, właśnie. Po to właśnie zostali wymyśleni Czesi. Żeby wprowadzać Polaków w dobry nastrój.
Pokaż mimo toMariusz Szczygieł jak nikt inny potrafi dostrzec tę subtelną osobliwość naszych południowych sąsiadów i lekkim piórem przydać blasku niezwykle wartościowej, przepięknej a jednocześnie jakże nam bliskiej kulturze czeskiej.