Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Wiedźmin. Córka płomienia Aleksandra Motyka, Marianna Strychowska
Ocena 6,7
Wiedźmin. Córk... Aleksandra Motyka, ...

Na półkach: , ,

Mnie się podobało. Owszem, intrygę zdecydowanie można by było bardziej skomplikować, a i postaciom należałoby poświęcić więcej czasu, ale na tak krótkiej przestrzeni raczej nie było to możliwe. Coś za coś; akcja gna do przodu aż miło, fabuła nie przywodzi na myśl średniego fanfika, jak to miało miejsce w poprzednim tomie, a wybór Ofiru jako miejsca akcji to strzał w dziesiątkę i miłe odświeżenie od typowych wiedźmińskich pejzaży - myślę, że kraina miałaby potencjał nawet i na znacznie dłuższą opowieść, obojętnie czy to w formie komiksowej, growej czy książkowej. Interesująca orientalna otoczka, spod której wyłazi jednak ludzka natura, która pod każdą szerokością geograficzną jest taka sama, i Geralt, który znowu musi sobie z nią jakoś radzić. Wizualnie w porządku, choć bez zachwytów, dialogi to oczywiście nie poziom Sapkowskiego, ale nie wywołują zgrzytania zębami jak te z "Domu ze szkła", a na okrasę mamy smakowity epizod z pewną czarodziejką. Ogólnie rzecz biorąc, przyjemna, bezpretensjonalna rozrywka, choć najlepszym komiksem z cyklu nadal pozostaje tom "Dzieci lisicy" (co znamienne, jedynym opartym bezpośrednio na pisaniu Sapkowskiego...). Mam wszakże małe zastrzeżenie do "Córki płomienia": zamknięcie wątku Priscilli z Wiedźmina 3 zrobiono tu w najgorszy możliwy sposób. A można było po prostu o niej nie wspominać!

Mnie się podobało. Owszem, intrygę zdecydowanie można by było bardziej skomplikować, a i postaciom należałoby poświęcić więcej czasu, ale na tak krótkiej przestrzeni raczej nie było to możliwe. Coś za coś; akcja gna do przodu aż miło, fabuła nie przywodzi na myśl średniego fanfika, jak to miało miejsce w poprzednim tomie, a wybór Ofiru jako miejsca akcji to strzał w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Deus Ex: Childrens Crusade John Aggs, Alex Irvine
Ocena 7,0
Deus Ex: Child... John Aggs, Alex Irv...

Na półkach: , ,

Może nie wnosi wiele do uniwersum Deus Exa, ale daje pewien kontekst wydarzeniu wspomnianemu w grze. Historia całkiem ciekawa, o odpowiednim tempie, z twistami fabularnymi, natomiast od strony graficznej jest dość przeciętnie. Nie jest to rzecz obowiązkowa nawet dla fanów marki, ale jako przyjemny uzupełniacz gier i książek pod egidą Deus Ex sprawdza się bardzo dobrze.

Może nie wnosi wiele do uniwersum Deus Exa, ale daje pewien kontekst wydarzeniu wspomnianemu w grze. Historia całkiem ciekawa, o odpowiednim tempie, z twistami fabularnymi, natomiast od strony graficznej jest dość przeciętnie. Nie jest to rzecz obowiązkowa nawet dla fanów marki, ale jako przyjemny uzupełniacz gier i książek pod egidą Deus Ex sprawdza się bardzo dobrze.

Pokaż mimo to

Okładka książki Torment: Udręka Ray Vallese, Valerie Vallese
Ocena 5,5
Torment: Udręka Ray Vallese, Valeri...

Na półkach: , ,

Żałośnie sklecona, amatorsko i nieporadnie napisana próba przeniesienia arcymistrzowskiego Planescape: Torment na karty książki. Pozbawione to wszystko głębi, o zerowej plastyczności opisów i nie przystające w najmniejszym stopniu literacką jakością do komputerowego oryginału.

Mam dobrą radę: jeśli koniecznie chcecie Tormenta w wersji powieściowej, wiszą w Internecie dwa opasłe e-booki (jeden autorstwa Rhysa Hessa i drugi, poważnie rozszerzony i jeszcze bardziej rozbudowany), stanowiące powieści posklejane prosto ze scenariusza z gry, a więc nie wykoślawiające oryginału. Adaptację państwa Vallese możecie spokojnie odpuścić. Naprawdę nie warto.

Żałośnie sklecona, amatorsko i nieporadnie napisana próba przeniesienia arcymistrzowskiego Planescape: Torment na karty książki. Pozbawione to wszystko głębi, o zerowej plastyczności opisów i nie przystające w najmniejszym stopniu literacką jakością do komputerowego oryginału.

Mam dobrą radę: jeśli koniecznie chcecie Tormenta w wersji powieściowej, wiszą w Internecie dwa...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wiedźmin. Klątwa kruków Piotr Kowalski (rysownik), Paul Tobin
Ocena 7,2
Wiedźmin. Kląt... Piotr Kowalski (rys...

Na półkach: , ,

Krótko mówiąc: nie jestem oczarowany, ale też nie jestem zawiedziony. Ba, jestem całkiem zadowolony.

Uwaga, niewielkie spoilery odnośnie jednego z zakończeń "Dzikiego Gonu".

Akcja rozgrywa się po wydarzeniach z "Dzikiego Gonu", zaś za wiążące zakończenie uznano to "dobre", w którym Ciri zostaje wiedźminką i rusza z Geraltem na szlak. W komiksie oboje stanowią już zgrany duet mający swoją rutynę, należy więc domniemywać, że od dramatycznych wydarzeń na wyspie Undvik minęło kilka lat. W zasadzie można "Klątwę kruków" potraktować jako taki komiksowy dodatek do Wiedźmina 3: styl graficzny bezpośrednio nawiązuje do gry, pojawiają się znane z niej miejsca i potwory, a i wygląd postaci został z niej przerysowany. Informacja dla purystów: Geralt polubił zarost, bo nadal dumnie nosi swoją białą brodę. Dla jednych spójność ze światem gier będzie plusem, dla innych zaś odtwarzanie wizji grafików z CD-Projekt RED będzie dość nudne. Ja zaliczam się raczej do tych pierwszych, zresztą seria, w której ukazała się "Klątwa", ostatecznie miała też na celu wypromowanie produkcji CDPR. Nie tak dawno temu czytałem "Salambo" Druilleta i trudno mnie teraz rozpieścić w kwestii rysunków w komiksach, ale generalnie "Klątwa" trzyma przyzwoity poziom. Co prawda nadal uważam "Dzieci lisicy" za najładniejszą jak dotąd odsłonę cyklu wiedźmińskiego ze stajni Dark Horse, ale i tutaj jest całkiem nieźle. Nie do końca jednak przypadł mi do gustu... Geralt. Odnoszę wrażenie, że nie udało się rysownikowi - tym razem Polakowi - do końca udanie naszkicować twarz Białego Wilka. Brakuje jej wyrazistości, jaką zyskała przy drugiej i trzeciej odsłonie komputerowego Wiedźmina.

Fabularnie "Klątwa kruków" jest czymś pomiędzy rozbudowanym questem z gry, a fan-fikiem. Nie jest to poziom Sapkowskiego, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek tego tutaj oczekiwał. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele, powiem jedynie, że nie zabrakło wiedźmińskich zleceń, machania mieczem, golizny, a i znalazło się miejsce na nawiązania do wiedźmińskich literackich początków. Sensownie przedstawiono relacje pomiędzy Geraltem, Ciri, a Yennefer, której charakter oddano tutaj całkiem nieźle. Zblendowano to wszystko dość sprawnie, choć żeby się przy tym dobrze bawić, nie należy do uniwersum Wiedźmina i tego, co jest w nim kanoniczne, a co nie, podchodzić zbyt poważnie. Zabrakło jedynie ciekawszych dialogów: te w komiksie nawet nie starają się emulować stylu Sapkowskiego i nie ma w nich takiej rubaszności, jaką zaszyto chociażby w grach. Odniosłem też wrażenie, że miejscami następują zbyt nagłe i przypadkowe skoki pomiędzy scenami.

Generalnie rzecz biorąc, dla fanów Wiedźmina jako całego uniwersum to ciekawy dodatek i fajna przygoda na jakieś półtorej-dwie godziny. Pozostali pewnie po to i tak nie sięgną; czyli sytuacja zupełnie jak z poprzednimi wiedźmińskimi komiksami. Moim zdaniem warto.

Krótko mówiąc: nie jestem oczarowany, ale też nie jestem zawiedziony. Ba, jestem całkiem zadowolony.

Uwaga, niewielkie spoilery odnośnie jednego z zakończeń "Dzikiego Gonu".

Akcja rozgrywa się po wydarzeniach z "Dzikiego Gonu", zaś za wiążące zakończenie uznano to "dobre", w którym Ciri zostaje wiedźminką i rusza z Geraltem na szlak. W komiksie oboje stanowią już zgrany...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jednak rozczarowanie. Część opowiadań (znanych mi już z facebookowych statusów Mrozińskiego) jest przezabawna i w punkt, ale niestety za dużo tu tekstów mało udanych, z rozmytą puentą bądź jej brakiem, co autor starał się przykryć zdwojoną dawką absurdu. Do Topora, którego się często z Mrozińskim zestawia, sporo brakuje.

Jednak rozczarowanie. Część opowiadań (znanych mi już z facebookowych statusów Mrozińskiego) jest przezabawna i w punkt, ale niestety za dużo tu tekstów mało udanych, z rozmytą puentą bądź jej brakiem, co autor starał się przykryć zdwojoną dawką absurdu. Do Topora, którego się często z Mrozińskim zestawia, sporo brakuje.

Pokaż mimo to

Okładka książki Wiedźmin. Dzieci lisicy Joe Querio, Paul Tobin
Ocena 7,0
Wiedźmin. Dzie... Joe Querio, Paul To...

Na półkach: , ,

Choć album "Dzieci lisicy" kontynuuje nieco horrorowy styl "Domu ze szkła" (to plus), autorzy tym razem nie silili się na tworzenie autorskiej historii (to też plus). Zamiast tego sięgnięto po najlepszy moment "Sezonu burz", czyli opowieść o lisicy, która sama w sobie była w zasadzie autonomicznym wątkiem, opowiadaniem wkomponowanym w powieść. I to był strzał w dziesiątkę. Kreska rysownika doskonale pasuje do nastroju opowieści, a bazowanie na materiale spod pióra Sapkowskiego sprawia, że nie jesteśmy skazani na wyjątkowo kiepskie dialogi, co było dużą bolączką poprzedniego komiksu z tej serii. Co prawda rysunki nie są przesadnie szczegółowe, ale dość surowy sposób przedstawienia kolejnych kadrów oddaje w dużej mierze dzikość wiedźmińskiego świata. Sama historia ma znacznie lepiej wyważone tempo i większy dramatyzm, co jednak dla osób znających książkę nie powinno być zaskoczeniem. "Dzieci lisicy" to porządna rozrywka na parę chwil i zdecydowanie lepszy komiks od poprzednika. Fani Wiedźmina - bo tak naprawdę to do nich ten album skierowano - powinni być tym razem zadowoleni. Ja jestem.

Choć album "Dzieci lisicy" kontynuuje nieco horrorowy styl "Domu ze szkła" (to plus), autorzy tym razem nie silili się na tworzenie autorskiej historii (to też plus). Zamiast tego sięgnięto po najlepszy moment "Sezonu burz", czyli opowieść o lisicy, która sama w sobie była w zasadzie autonomicznym wątkiem, opowiadaniem wkomponowanym w powieść. I to był strzał w dziesiątkę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mocne, ambitne, dające do myślenia i zostające w głowie. Jeden z dowodów, że fantastyka również bywa literaturą przez wielkie L.

Mocne, ambitne, dające do myślenia i zostające w głowie. Jeden z dowodów, że fantastyka również bywa literaturą przez wielkie L.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Polska powoli wyrasta na zagłębie przemysłu gier w tej części Europy, a coraz więcej rodzimych produkcji zyskuje na świecie uznanie krytyki i - przede wszystkim - graczy, którzy tłumnie nabywają kolejne propozycje Techlandu, CD Projektu i wielu innych studiów developerskich. Powstanie takiej książki jak "Nie tylko Wiedźmin..." musiało być więc kwestią czasu i cieszy, że za jej powstanie zabrał się Marcin Kosman, bo wykonał swoje zadanie na piątkę z plusem.

Autor niezwykle wnikliwie analizuje historię polskiej branży elektronicznej rozrywki, tym samym szkicując dzieje polskiej przedsiębiorczości i kapitalizmu, który zaczynał się na bazarach i w garażach, a aktualnie mieści się na parkietach giełdowych i w wielopoziomowych siedzibach firm. Najważniejsze w książce pozostają jednak gry i ich twórcy. "Nie tylko Wiedźmin..." to masa historii, angedotek i opowieści, które do tej pory niejednokrotnie nie wychodziły poza wąskie grono zainteresowanych. Na kolejnych stronach śledzimy zmagania z przygotowywaniem gier na kolejne platformy i próbą nadążania za zmieniającymi się trendami, a z biegiem czasu - z chęcią samodzielnego ich wyznaczania. Na 400 stronach Kosman niemalże gawędziarsko opowiada o ewolucji tej ciągle nie do końca docenianej branży. Historia polskich gier to historia marzeń, trudów, sukcesów, porażek i konfliktów, co zresztą jest w książce wyraźnie podkreślane. Developing gier to trudna dziedzina i niejednokrotnie za sukcesem ciągnie się fala niesprzyjających zdarzeń i pechowych okoliczności, co miało miejsce chociażby przy produkcji Wiedźmina 2, a co - patrząc na finalny produkt - może dziwić. To, co zasługuje na poklask to fakt, że autor nikomu nie słodzi ani nie koloryzuje opisywanej rzeczywistości, a konflikty - których między polskimi twórcami nie brakowało - opisuje z uwzględnieniem wersji wszystkich stron. To bardzo istotna zaleta, wydatnie zwiększająca wartość "Nie tylko Wiedźmina...". Niewielkim zarzutem, jaki mogę mieć, jest trochę zbyt skromne potraktowanie niektórych nowszych produkcji.

Celowo nie przytaczałem żadnych przykładów z książki - żadnej anegdotki czy ciekawostki zza kulis. Najlepiej będzie, jeśli każdy sięgnie po tę pozycję sam. "Nie tylko Wiedźmin..." to pozycja obowiązkowa dla rodzimych graczy, ale nie tylko ich. Polecam tę książkę także tym, którzy mogą być zdziwieni tak dużym sukcesem polskich gier za granicą. Otóż te nie pojawiły się znikąd. Wydaje się, że Polska, nie posiadając do tej pory zbyt wielu spektakularnych sukcesów w żadnej z dziedzin przemysłu rozrywkowego, wreszcie znalazła niszę, w której może rywalizować - i robi to z powodzeniem! - z najlepszymi. I to bez najmniejszych kompleksów. Odłóżcie więc na chwilę klawiaturę, mysz lub pada i poczytajcie, jak to się wszystko zaczęło i dokąd to doprowadziło.

Polska powoli wyrasta na zagłębie przemysłu gier w tej części Europy, a coraz więcej rodzimych produkcji zyskuje na świecie uznanie krytyki i - przede wszystkim - graczy, którzy tłumnie nabywają kolejne propozycje Techlandu, CD Projektu i wielu innych studiów developerskich. Powstanie takiej książki jak "Nie tylko Wiedźmin..." musiało być więc kwestią czasu i cieszy, że za...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wiedźmin. Dom ze szkła Joe Querio, Paul Tobin
Ocena 6,9
Wiedźmin. Dom ... Joe Querio, Paul To...

Na półkach: , ,

Kreska bardzo dobrze oddaje klimat wiedźmińskiego świata i kreuje ciekawą, mocno horrorową atmosferę. Scenariusz jest w porządku - przede wszystkim sam wątek, bo dialogom daleko do klasy książkowych czy growych (miejscami są wręcz infantylne), tempo opowieści również nie należy do najlepiej wyważonych. Nie wszystkie rozwiązania fabularne są trafione, niemniej Amerykanom udało się zachować ten podstawowy pierwiastek "wiedźmińskości". Nie twierdzę, że to pozycja obowiązkowa dla fanów Geralta, ale jako miły - choć niekanoniczny - dodatek do uniwersum sprawdza się.

Kreska bardzo dobrze oddaje klimat wiedźmińskiego świata i kreuje ciekawą, mocno horrorową atmosferę. Scenariusz jest w porządku - przede wszystkim sam wątek, bo dialogom daleko do klasy książkowych czy growych (miejscami są wręcz infantylne), tempo opowieści również nie należy do najlepiej wyważonych. Nie wszystkie rozwiązania fabularne są trafione, niemniej Amerykanom...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pięknie wydany, słusznych rozmiarów album. Poświęcono go pracy artystów, którzy w pocie czoła tworzyli zakręcony świat drugiej części komputerowych przygód Alicji według wizji Americana McGee. Na świetnej jakości papierze znajduje się masa nigdzie niepublikowanych grafik, obrazków i szkiców oraz komentarzy artystów na temat ewolucji, jaką "Alice: Madness Returns" przechodziła podczas produkcji. Szczególnie fascynujące są projekty miejsc i postaci, które nie znalazły się ostatecznie w grze. Dość powiedzieć, że gdyby udało się je zrealizować, przygody wirutalnej Alicji robiłyby jeszcze bardziej piorunujące wrażenie. Niektóre odrzucone motywy są wyjątkowo pokręcone i psychodeliczne.

Narodową dumę łechce także wspomnienie twórczości Zdzisława Beksińskiego. Okazuje się, że jego niepokojące wizje były dla twórców "Alice: Madness Returns" jedną z czołowych inspiracji, o czym zapewnie wie niewielu.

Książka nie została wydana w Polsce, nie jest najtańsza, ale zapewniam, że dla zainteresowanych tematem będzie warta każdych pieniędzy, a rewelacyjna jakość wydania (druk, papier, gabaryty, porządna, twarda okładka) zrekompensuje wszelkie ewentualne trudy podczas jej zdobywania. Nie mówiąc już o tym, że robi apetyt na kolejny powrót do najmroczniejszej wersji świata wykreowanego przez Lewisa Carrolla...

Pięknie wydany, słusznych rozmiarów album. Poświęcono go pracy artystów, którzy w pocie czoła tworzyli zakręcony świat drugiej części komputerowych przygód Alicji według wizji Americana McGee. Na świetnej jakości papierze znajduje się masa nigdzie niepublikowanych grafik, obrazków i szkiców oraz komentarzy artystów na temat ewolucji, jaką "Alice: Madness Returns"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie jest to poradnik, ale początkujący pisarze znajdą tu sporo informacji na temat swojego rzemiosła. Książkę czyta się świetnie, bawić się przy niej będą dobrze nie tylko amatorzy pisania, ale i miłośnicy literatury w ogóle. Wnioski z lektury nasuwają się same: pisanie nie jest proste, choć się takie może wydawać, i nie jest zajęciem dla każdego. Jak pisze Kres, nie trzeba być pisarzem, można być kimś innym.

Co nie znaczy oczywiście, że nie warto próbować. Czasami.

Nie jest to poradnik, ale początkujący pisarze znajdą tu sporo informacji na temat swojego rzemiosła. Książkę czyta się świetnie, bawić się przy niej będą dobrze nie tylko amatorzy pisania, ale i miłośnicy literatury w ogóle. Wnioski z lektury nasuwają się same: pisanie nie jest proste, choć się takie może wydawać, i nie jest zajęciem dla każdego. Jak pisze Kres, nie trzeba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dalsze losy Christiane F., obecnie schorowanej i przebywającej na kuracji metadonowej, być może nie są już tak szokujące, jak pamiętne wspomnienia z dworca ZOO, ale przecież nie o to chodziło. Po raz kolejny świetnie - jak się wydaje - oddano sposób mówienia i myślenia bohaterki, przez co książkę dosłownie się pożera. Felscherinow przeżyła wiele przez tych 35 lat i chociaż nikomu nie ma co życzyć takiego życia, to trudno nie przyznać, że jej opowieść wciąga za sprawą jakiegoś wypaczonego "awanturnictwa" i świetnie odmalowanego pędu bohaterki do lepszego jutra, niezdolnej jednak w ogólnym rozrachunku do zerwania ze swoją przeszłością. Gawęda wypełniona jest barwnymi postaciami i zdarzeniami, które z pewnością nie przytrafiają się każdemu. I nie chodzi tu jedynie o przygody z narkotykami, ale też np. o jazdę w jednej limuzynie z samym Davidem Bowie. Dziwne życie miała Christine.

Po książkę powinni sięgnąć ci, którzy przeczytali od deski do deski "My, dzieci z dworca ZOO", i chyba też głównie do nich jest skierowana. Spędziłem przy niej dwa wieczory i nie był to czas stracony. Po lekturze pozostaje współczucie dla Christiane, że chociaż podniosła się po całym tym syfie z młodości, to jednak nie wyprostowała się do końca i ostatecznie nie wykorzystała szansy, jaka się jej przytrafiła po premierze pierwszej książki i filmu.

Dziwne i złamane życie miała Christine F. Niestety.

Dalsze losy Christiane F., obecnie schorowanej i przebywającej na kuracji metadonowej, być może nie są już tak szokujące, jak pamiętne wspomnienia z dworca ZOO, ale przecież nie o to chodziło. Po raz kolejny świetnie - jak się wydaje - oddano sposób mówienia i myślenia bohaterki, przez co książkę dosłownie się pożera. Felscherinow przeżyła wiele przez tych 35 lat i chociaż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Trzecia część oficjalnego przewodnika po filmowym "Hobbicie" autorstwa Briana Sibleya niestety nie ukazała się po polsku, najprawdopodobniej z powodu mniejszego niż spodziewane zainteresowania poprzednimi dwoma książkami z tej serii. Wielka szkoda, bo chociaż pozycja dotyczy najsłabszej odsłony obu tolkienowskich trylogii w reżyserii Petera Jacksona, to niemniej sama opowieść o powstawaniu filmu jest fascynująca.

Zarzutem kierowanym pod adresem poprzedniego przewodnika było to, że pominięto niemal całkowicie wątek tworzenia smoka. Było to uzasadnione tym, że książka ta wydana została jeszcze przed premierą "Pustkowia Smauga" i najwyraźniej chciano zachować niespodziankę aż do wizyty w kinie. W przewodniku do "Bitwy Pięciu Armii" o Smaugu (i ogólnie o poprzedniej części) jest całkiem sporo, począwszy od pierwszych koncepcji do finalnego występu w filmie. Kto z Was zauważył, że gadzina w pierwszym filmie nie ma jeszcze łap połączonych ze skrzydłami, jak to ostatecznie było w drugiej i trzeciej części? Okazuje się, że prace nad smokiem trwały do ostatniej chwili, a niezgodność tę wyeliminowano w edycji rozszerzonej, wydanej na BluRay i DVD, gdzie te sceny skorygowano według ostatecznej koncepcji. To tylko jedna z miliona ciekawostek, jakie znajdziecie w tej książce.

Swój głos mają w książce nie tylko aktorzy, graficy i głównodowodzący tworzeniem filmu, ale też osoby, o których rzadko kiedy się wspomina, a jakie wykonują wiele ważnych prac przy filmie - kto wiedział, że była przy produkcji filmu jedna osoba odpowiadająca za spójność kolejnych scen (czy aktorzy są tak samo ustawieni, czy rekwizyty są w tym samym miejscu), żeby reżyser mógł spokojnie skupić się na istotniejszych kwestiach? Niezwykłą przyjemnością jest poznawanie kulisów produkcji, dowiadywanie się, ile ludzi musiało wykonać tytaniczną pracę, by osiągnąć na ekranie iluzję żyjącego, prawdopodobnego w swojej kategorii, fantastycznego świata. Przewodnik skupia się też na wszystkich najważniejszych elementach "Bitwy Pięciu Armii", także nikt nie powinien być zawiedziony. Trudno jednak nie przyznać, że poznając kolejne ciekawostki i oglądając kolejne zdjęcia z planu, chciałoby się jeszcze więcej. Pozostaje poczekać na materiały filmowe w wydaniu BR/DVD.

Książkę ściągnąłem aż z Wielkiej Brytanii i każdemu z fanów filmowego Śródziemia gorąco polecam zrobić podobnie - przewodnik jest niezwykle ciekawy i świetnie dopełnia dwa poprzednie, dzięki czemu na trylogię Hobbita spogląda się po ich przeczytaniu nieco inaczej. Polecam gorąco, a osoby obawiające się o swój poziom biegłości w angielskim uspokajam - książka napisana jest prostym i zrozumiałym językiem, nie ma tutaj zbyt wiele fachowego słownictwa, nie powinna więc sprawić kłopotu nawet ludziom mniej zaawansowanym w znajomości języka Szekspira.

Trzecia część oficjalnego przewodnika po filmowym "Hobbicie" autorstwa Briana Sibleya niestety nie ukazała się po polsku, najprawdopodobniej z powodu mniejszego niż spodziewane zainteresowania poprzednimi dwoma książkami z tej serii. Wielka szkoda, bo chociaż pozycja dotyczy najsłabszej odsłony obu tolkienowskich trylogii w reżyserii Petera Jacksona, to niemniej sama...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mimo zwracającego uwagę tytułu oraz - jak by nie było - intrygującego pomysłu na książkę, całość niestety totalnie rozczarowuje. Nie uwierzyłem w tę historię, nie uwierzyłem w tę miłość, którą nawet nie da się nawet nazwać prawdziwą miłością. Owszem, napisane to ładnym stylem, w końcu to Marquez, czyta się szybko, bo krótkie, ale nie jest to książka, którą będzie się pamiętać po tygodniu. Chyba, że za sprawą tytułu i niewykorzystanej szansy na dobrą prozę. Duży zawód.

Mimo zwracającego uwagę tytułu oraz - jak by nie było - intrygującego pomysłu na książkę, całość niestety totalnie rozczarowuje. Nie uwierzyłem w tę historię, nie uwierzyłem w tę miłość, którą nawet nie da się nawet nazwać prawdziwą miłością. Owszem, napisane to ładnym stylem, w końcu to Marquez, czyta się szybko, bo krótkie, ale nie jest to książka, którą będzie się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Paryż w przededniu wojny i losy ludzi, którzy przeczuwają, że wszystko, co mają nie jest im dane na zawsze. Wśród nich jest tych dwoje - Ravic i Joanna - których od momentu spotkania w pewną zwyczajną, beznadziejną noc, zaczyna łączyć głębokie uczucie, jakiego nie rozumieją, a jakie zdaje się silniejsze niż cokolwiek innego. I które to uczucie - paradoksalnie - nie może trwać wiecznie, podobnie jak pozorny paryski spokój.

Pięknie odmalowana (nawet jeśli nieraz nazbyt kwieciście) opowieść o osobach, jakie rzucone zostały z jednej dziejowej zawieruchy w drugą, muszące poradzić sobie zarówno z własnym życiem, jak i światem, który co rusz się o nie upomina.

Dołączcie do nich podczas ich samotnych wieczorów przy szklaneczce calvadosu i dopalającym się papierosie, cieszących się chwilą spokoju przed nadciągającą burzą. Świetnie opowiedziana historia miłosna oraz żywo nakreślona rzeczywistość ludzi pozbawionych własnego miejsca na ziemi. Książka, jaką zapamiętuje się na dłużej. Nawet jeśli dość powoli się rozkręca.

Paryż w przededniu wojny i losy ludzi, którzy przeczuwają, że wszystko, co mają nie jest im dane na zawsze. Wśród nich jest tych dwoje - Ravic i Joanna - których od momentu spotkania w pewną zwyczajną, beznadziejną noc, zaczyna łączyć głębokie uczucie, jakiego nie rozumieją, a jakie zdaje się silniejsze niż cokolwiek innego. I które to uczucie - paradoksalnie - nie może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Skoro już kupiłem, to wypadało przeczytać.

Znacznie lepsza od fatalnej poprzedniczki, ale to nadal nie jest dobra książka. Brak jakiejś konkretnej fabuły, wątki pojawiają się i znikają, zamykane zupełnie bez ładu i składu. Na dodatek męcząca jest autokreacja autora. Nie wiem, czy się chwali, czy raczej przedstawia się takim, jakim chciałby być (skłaniam się ku temu), ale litości - czy prawie przy każdym opisie siebie musi wspominać, że ma dużego? Przepraszam, "naprawdę dużego". Wyjątkowo mocno nie lubię, jak pisarze przenoszą projekcje swojego lepszego ja na karty książek, bo na ogół kończy się to pokazem wybujałych fantazji na własny temat i grafomańskich wynurzeń - właśnie tak, jak w PI2.

Męcząca jest także jednostajność tematu. Seks, seks, seks. Gdyby rekompensowała to fabuła - świetnie, jestem na tak. Tymczasem mamy jedynie rząd scenek, w których ktoś chce kogoś zaliczyć, tudzież wolę tę wciela w życie. Nie trzeba dodawać, że na widok bohatera wszystkie pozostałe kobiety przebierają nogami i jego łatwość w zaliczaniu kolejnych "zdobyczy" sprawia, że śledzi się jego poczynania ze średnią ciekawością. Bo z góry wiadomo, że i tak się wszystko uda i potoczy według podobnego schematu. Myślę, że sam Casanova miałby kompleksy.

Nie przeczę, że gdyby Piotr C. przysiadł porządnie nad opracowaniem fabuły, gdyby pomyślał dokładniej nad tym, jak poprowadzić bohaterów, by się od siebie odróżniali, mogłoby wyjść coś całkiem fajnego, bo czuć, że autor potrafi pisać niezgorzej. Problemem jest, że te lepsze fragmenty giną w morzu tandetnej, grafomańskiej autokreacji, bylejakości języka i takiego sobie budowania scen oraz niewielkiej konsekwencji w kwestii prowadzenia wątków.

Dałem Piotrowi C. dwie szanse, wystarczy. Trzeciej nie będzie. Chyba. Jak ktoś bardzo się upiera, przeczytać można, jeśli się chce wiedzieć, czym to "Pokolenie Ikea" w ogóle jest (ale tylko tę część, jedynkę gorąco odradzam). W paru miejscach można się uśmiechnąć, częściej jednak będziecie ziewać, mrucząc pod nosem: "Znów się bzykają?"

Skoro już kupiłem, to wypadało przeczytać.

Znacznie lepsza od fatalnej poprzedniczki, ale to nadal nie jest dobra książka. Brak jakiejś konkretnej fabuły, wątki pojawiają się i znikają, zamykane zupełnie bez ładu i składu. Na dodatek męcząca jest autokreacja autora. Nie wiem, czy się chwali, czy raczej przedstawia się takim, jakim chciałby być (skłaniam się ku temu), ale...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki My, dzieci z dworca ZOO Christiane Felscherinow, Kai Hermann, Horst Rieck
Ocena 7,5
My, dzieci z d... Christiane Felscher...

Na półkach: ,

Określenie 'wstrząsająca' jest tutaj jak najbardziej na miejscu. 'Przygnębiająca' i 'nokautująca' również. Tym bardziej, że historia jest autentyczna, a styl książki to wierne odwzorowanie sposobu mówienia i myślenia Christiane. Można wręcz odnieść wrażenie, że ta dziewczyna siedzi tuż przed nami i opowiada, ze szczegółami przedstawiając swoje życie i to, co się z nim stało.

Mimo, iż autorka pozwala sobie na swoje sądy i opinie, z jej opowieści wnioski wyciągnąć możemy jednak swoje - zarówno w kwestii brania narkotyków, jak i przyczyn narkomanii. Nie zgodzę się z opiniami, że książka zachęca do ćpania - powiedziałbym, że raczej solidnie odstrasza. W trakcie czytania dochodzi do człowieka z całą siłą, jak wielki jest upadek ludzi sięgających po heroinę, jakiego dna sięgają przed śmiercią. Bo na ogół na koniec jazdy heroinową kolejką czeka śmierć w brudnym kiblu, ze strzykawką wbitą w przedramię.

Nie spodziewałem się, że ta książka - w czasach, gdy o narkotykach mówi się wszędzie i może się wydawać, że wie się o nich wystarczająco dużo - zrobi na mnie tak kolosalne wrażenie. Jestem pewien, że nie zapomnę jej nigdy. Ciągle po przeczytaniu mam przed oczami obrazy i zdania. Uważam, że każdy powinien się z tą pozycją zmierzyć - choćby dlatego, by dowiedzieć się, że świat przedstawiony w książce naprawdę istnieje.

PS. Nie wspominam już o tym, że zamiast jakichś ramotek to właśnie "My, dzieci z dworca ZOO" powinny znaleźć się na liście lektur szkolnych. Zrobi zdecydowanie większe wrażenie niż film, który szkoły puszczają od czasu do czasu.

PS2. Christiane napisała o swoich dalszych losach w książce "Moje drugie życie", wydanej w ubiegłym roku. W 2014 r. powinna ukazać się już po polsku. Dla mnie będzie to pozycja obowiązkowa.

Określenie 'wstrząsająca' jest tutaj jak najbardziej na miejscu. 'Przygnębiająca' i 'nokautująca' również. Tym bardziej, że historia jest autentyczna, a styl książki to wierne odwzorowanie sposobu mówienia i myślenia Christiane. Można wręcz odnieść wrażenie, że ta dziewczyna siedzi tuż przed nami i opowiada, ze szczegółami przedstawiając swoje życie i to, co się z nim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Świetny przewodnik po niezwykle rozległym i bogatym gatunku, jakim bez wątpienia jest fantasy. Sapkowski nie tworzy jednak nudnego, paranaukowego wywodu, a raczej prowadzi barwną gawędę, pełną zabawnych wtrętów i ciekawych dygresji, dzięki czemu przez książkę przedziera się z niekłamaną przyjemnością. Niewątpliwie "Rękopis..." może stanowić świetny punkt wyjścia dla nowicjuszy, ale też i bardziej obyci z gatunkiem czytelnicy dowiedzą się masy fascynujących rzeczy.

Sapkowski objaśnia podstawowe pojęcia, wylicza kanoniczne (i nie tylko) pozycje z kręgu fantasy, opowiada o postaciach, legendach i potworach zasiedlających gros zarówno współczesnych fantastycznych dzieł, jak i dawnych mitów i legend. Z pewnością "Rękopis..." nie wyczerpuje tematu - byłoby to raczej trudne dla pojedynczej książki - ale dostarcza porządnej, obszernej dawki wiedzy, a także zachęca do własnych poszukiwań oraz zapoznania się z utworami, o których się tu wspomina. Tym bardziej, że szeroko pojęta fantastyka odcisnęła większe piętno na otaczającej nas rzeczywistości i kulturze, niż może się nam wydawać.

Świetny przewodnik po niezwykle rozległym i bogatym gatunku, jakim bez wątpienia jest fantasy. Sapkowski nie tworzy jednak nudnego, paranaukowego wywodu, a raczej prowadzi barwną gawędę, pełną zabawnych wtrętów i ciekawych dygresji, dzięki czemu przez książkę przedziera się z niekłamaną przyjemnością. Niewątpliwie "Rękopis..." może stanowić świetny punkt wyjścia dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To jest konkretny przykład na to, że nawet taki chłam da się z sukcesem wypromować i nieźle sprzedać. A naprawdę chciałem widzieć w "Pokoleniu Ikea" dobrą książkę. Niestety, autor nie dał mi na to szansy.

Nie mam nic przeciwko używaniu wulgaryzmów w literaturze, nie przeszkadza mi też, jeśli książka ocieka seksem - problem polega na tym, by nie sprowadzić tego wszystkiego do poziomu rynsztoka, by proza nie traciła lekkości. Dobra satyra na życie pracowników korporacji? Wolne żarty. Mamy niesympatycznego głównego bohatera (będącego zapewne projekcją autora, który tak siebie chciałby postrzegać - nie lubię takiego zabiegu w literaturze, fantazje na własny temat niech lepiej zostają w szufladzie), którego celem samym w sobie jest kopulacja z jak największą liczbą przedstawicielek płci pięknej, najlepiej mocno biuściastych, co wyraża w niewybrednych słowach. Pracuje w korporacji prawniczej, której pracownicy do siebie zwracają się gorzej, niż podejrzane towarzystwo z wyjątkowo podłego baru. Serio to tak wygląda? Nie chce mi się wierzyć. Jeśli wygląda - nie zazdroszczę.

Parę celnych obserwacji, kilka fajnych zdań nie ratuje obrazu całości. Wulgarna grafomania, która nie niesie ze sobą absolutnie niczego ciekawego. Jeśli ktoś szuka interesującego spojrzenia na pokolenie współczesnych trzydziestolatków, niech lepiej poszuka gdzie indziej.

To jest konkretny przykład na to, że nawet taki chłam da się z sukcesem wypromować i nieźle sprzedać. A naprawdę chciałem widzieć w "Pokoleniu Ikea" dobrą książkę. Niestety, autor nie dał mi na to szansy.

Nie mam nic przeciwko używaniu wulgaryzmów w literaturze, nie przeszkadza mi też, jeśli książka ocieka seksem - problem polega na tym, by nie sprowadzić tego wszystkiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nowatorska forma jak na czasy, w jakich "Kubuś Fatalista" powstał - autor zamiast trzymania się utartych, klasycznych schematów prozy, prowadzi raczej luźną gawędę, wciągając co rusz czytelnika w interakcję, zgadując jego myśli i wyszydzając ewentualne oczekiwania i przewidywania.

Książka niesie ze sobą sporo ponadczasowych obserwacji ludzkiej natury (osobiście najbardziej przypadły mi do gustu wiwisekcje zachowań kobiet - zgadza się, panie Diderot!), sporo też tutaj przenośni, których faktyczne znaczenie trzeba odkryć samemu. Diderot raczej naprowadza, zmusza do myślenia, nie narzuca swojego toku rozumowania jako jedynego słusznego. Czyta się "Kubusia" nieźle, chociaż miejscami bywa nużąco, dlatego może się sprawdzić jako lektura "z doskoku". W takim jednak przypadku trzeba pilnować, by się nie pogubić w, bądź co bądź, specyficznej konstrukcji powieści i pomieszaniu wątków.

Nowatorska forma jak na czasy, w jakich "Kubuś Fatalista" powstał - autor zamiast trzymania się utartych, klasycznych schematów prozy, prowadzi raczej luźną gawędę, wciągając co rusz czytelnika w interakcję, zgadując jego myśli i wyszydzając ewentualne oczekiwania i przewidywania.

Książka niesie ze sobą sporo ponadczasowych obserwacji ludzkiej natury (osobiście najbardziej...

więcej Pokaż mimo to