rozwiń zwiń
Gabrielle_

Profil użytkownika: Gabrielle_

Kraków Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 6 lata temu
586
Przeczytanych
książek
629
Książek
w biblioteczce
114
Opinii
1 330
Polubień
opinii
Kraków Kobieta
Ta użytkowniczka nie posiada opisu konta.

Opinie

Okładka książki Harry Potter i Przeklęte Dziecko J.K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany
Ocena 6,2
Harry Potter i... J.K. Rowling, Jack ...

Na półkach: ,

„Harry Potter and the Cursed Child” (pol. Harry Potter i Przeklęte Dziecko), szumnie zapowiadana sztuka teatralna mająca stanowić kontynuację oryginalnej potterowej serii zakończonej w 2007 roku. Pierwotnie grana na West Endzie, doczekała się jednak publikacji w formie książko-skryptu, co może być formą rekompensaty dla wszystkich tych fanów, którzy nie są w stanie dotrzeć do Londynu, by zobaczyć sztukę na własne oczy. Mimo tego, że nie napisana przez J. K. Rowling, „Harry Potter and the Cursed Child” – według autorki tego konkretnego uniwersum – ma być uważana za kanoniczną. Czy powrót do Hogwartu po dziewięciu latach od przeczytania sławetnego „Wszystko było dobrze.” nadal miało w sobie nutkę magii i dziecięcej niepewności?

Zanim rozpocznę rozważania na temat tej konkretnej pozycji, chciałabym uściślić, że moja opinia dotyczy tylko i wyłącznie skryptu, gdyż nie było mi dane zobaczyć sztuki teatralnej, która – w co głęboko wierzę – została przygotowana zjawiskowo i jest w stanie zauroczyć niejednego widza, niezależnie od jego wieku (na co wskazują bardzo pozytywne recenzje). Ja w swoim wywodzie bazuję natomiast jedynie na wersji drukowanej, omawiając akcję właściwą, kreacje bohaterów, wykorzystane motywy, itp. Następną kwestią, którą już na początku chciałabym zaznaczyć, jest fakt mojego bycia ogromną fanką całej serii. Harry Potter zajmuje spore miejsce w moim sercu, wiele mu zawdzięczam, co jednak nie oznacza, że jestem nieświadoma jego licznych wad. Nazwijmy to byciem krytycznym fanem.

Co więc ten krytyczny fan zrobił 31. lipca? Zabrał się za czytanie wyżej wspomnianego skryptu. Czy był podekscytowany premierą? Niezupełnie. Czy bał się zepsucia wrażeń po satysfakcjonującym zakończeniu serii właściwej? Jak najbardziej. Czy długo zajęło mu czytanie książki? No proszę Was, toż to przecież skrypt. Czy od momentu przeczytania ostatniej wypowiedzi nadal myśli o tej książce? Owszem. Szkoda tylko, że nie w superlatywach.

Ciężko jest poddać bezspoilerowej krytyce literackiej skrypt mający nieco ponad trzysta stron i opowiadający o historii, o której właściwie nikt nie ma pojęcia, jeżeli jej nie przeczytał lub nie widział na deskach teatru. No może poza takimi oczywistymi aspektami jak to, że rozgrywa się w stworzonym przez Rowling świecie czarodziejów i niebagatelną rolę odgrywa tam Harry (wszyscy są zdziwieni). Niemniej jednak podejmę się wyzwania i spróbuję jak najobszerniej wyjaśnić moje problemy z tą historią bez zbyt częstego posiłkowania się przykładami w niej występującymi.

Jack Thorne i John Tiffany zostali postawieni przez zadaniem stworzenia czegoś, o czym marzyło i na co czekało wielu fanów – kontynuacji przygód Chłopca-Który-Przeżył. Pod okiem J. K. Rowling mieli oni opracować skrypt, który posłużył jako punkt wyjścia dla sztuki opowiadającej o wydarzeniach rozgrywających się po epilogu Insygniów Śmierci. Wszystko to brzmi wspaniale, prawda? Kreatywność, praktycznie nieograniczone opcje poprowadzenia fabuły, szkoda tylko, że autorzy w trakcie researchu postanowili posiłkować się twórczością fanowską. Cały zarys fabularny „Przeklętego Dziecka” brzmi bowiem jak jeden wielki fanfik i takie też wrażenie miałam podczas lektury. Powiem więcej, w swoim życiu czytałam o wiele lepsze fanfiki. W tym konkretnym wypadku miałam nieustanne uczucie deja vu natrafiając na motywy, które widywałam już wielokrotnie, a których włączenie w tę konkretną historię nie miało sensu. Jakby autorzy przeczytali kilkanaście tekstów, wybrali z nich najciekawsze według nich pomysły i – na siłę – upchnęli je w jeden skrypt. Co za dużo, to niezdrowo. Mnogość tropów – niezależnie od tego jak poprowadzonych – jest się w stanie obronić, gdy inne aspekty tekstu są dobrze przemyślane. W „Harry Potter and the Cursed Child” zabrakło również tego. Podczas lektury rzucają się w oczy liczne luki i nieścisłości fabularne, a całość dopełniają błędy kardynalne, które jest w stanie wyłapać każdy fan serii. Aż się prosi o zadanie pytania, czy autorzy w ogóle znają książki, bo skrypt zawiera liczne wypowiedzi dokładnie przekopiowane z ekranizacji, ale nijak nie nawiązujące do serii książkowej (czasami wręcz z nią sprzeczne), której kontynuację ma stanowić ta sztuka. Dla przykładu, według kanonu Eliksir Wielosokowy przygotowuje się miesiąc, w opisywanym przeze mnie skrypcie bohaterom wystarcza niespełna jeden dzień. I pozostaje tylko pytanie: czy oni naprawdę myślą, że nikt tego nie zauważy?

Jednym z najczęściej powtarzających się pytań, jakie dostałam po zakończeniu lektury było, czy „Przeklęte Dziecko” posiada w sobie magię i czy książkę czyta się z podobnymi uczuciami, jak poprzednie tomy serii. Tutaj również muszę Was rozczarować. Możliwe, że jest to mocno spersonalizowane uczucie, ale podczas lektury nie czułam nic. Albo inaczej, nie czułam nic choćby zbliżonego do uczucia, które mnie ogarnia za każdym razem, gdy ponownie zasiadam do czytania Pottera. J. K. Rowling jest świetna w nadawaniu bohaterom ich oryginalnego głosu, a poprzez oddanie tej roli Thorne’owi i Tiffany’emu zabrany nam został tak charakterystyczny styl prowadzenia dialogów, które stanowią podstawę każdej sztuki teatralnej. „Harry Potter and the Cursed Child” według mnie nie posiada magicznej atmosfery, ba, nie miałam nawet wrażenia, że czytam historię z tego uniwersum. Częściowo przyczynił się do tego również fakt, że bohaterowie nie brzmią w sposób poprawnie oddający ich kanoniczny charakter. I oczywiście możemy tu się upierać, że minęło dziewiętnaście lat i każdy mógł się zmienić, ale mowa tu o tak fundamentalnych zmianach na poziomie moralności, że wypowiedzi niektórych postaci wydają się wręcz śmiesznie sztuczne. Już nie mówiąc o stereotypowym potraktowaniu ról społecznych. Jako osoba mocno opowiadająca się za ideą feminizmu cierpię patrząc na postacie kobiece degradowane do ról kur domowych, których zadanie ogranicza się jedynie do zajmowania się domem i martwienia o dzieci albo jasno opisanego przekonania, że kobieta nieposiadająca męża ani dzieci musi skończyć jako zgorzkniała zołza. Jakby szczęście człowieka zależało od stażu małżeństwa i ilości potomstwa. Bądźmy przez chwilę poważni, na brodę Merlina, to nie średniowiecze!

Zbliżając się do końca mojego wywodu chciałabym poruszyć jeszcze jedną kwestię, która mocno mnie w skrypcie zirytowała. Przyglądając się wyborowi obsady sztuki widać było próby przełamania pewnych stereotypów czy wręcz swoistego tabu. Szkoda tylko, że podobnych zabiegów poskąpiono faktycznej historii. Boli to o tyle mocno, że skrypt tworzą sceny i wypowiedzi, które wizualnie układają się w świetne motywy LGBTQ. Czytelnik dostaje coraz więcej przesłanek, cieszy się, że w końcu dostanie coś innego, że przełamane zostaną pewne bariery, jasno zostanie powiedziane, że to wcale nie jest złe czy niepoprawne. Po czym – jakby autorzy nagle dostali objawienia lub najzwyczajniej w świecie się przestraszyli – cała historia zostaje sprowadzona na „poprawne” tory. Cholera jasna, żyjemy w XXI wieku i nadal panuje obawa przed eksploracją niektórych tropów literackich, bo uważa się je za niewygodne! Jest to ogromna strata, bo Harry Potter jest fenomenem na skalę światową, ma odbiorców w każdej grupie wiekowej, a co może być lepszego niż nauka tolerancji już od najmłodszych lat?

Reasumując, jak dość wyraźnie wynika z mojego wywodu, „Harry Potter and the Cursed Child” nie przypadła mi do gustu i nie mogę powiedzieć, że książkę polecam. Historię traktuję jako fanfiction, które doczekało się publikacji i absolutnie odmawiam uznania go za kanoniczną część serii. Jeżeli jesteście ciekawi pomysłów Jacka Thorne’a i Johna Tiffany’ego, to oczywiście możecie sięgnąć po anglojęzyczne wydanie lub poczekać na polską premierę (22 października 2016 r.), jest to jednak tom, który można ominąć bez straty dla całego potterowego doświadczenia.

Stworzenie sztuki było ciekawym pomysłem, jednak po zapoznaniu się ze skryptem nie mogę pozbyć się wrażenia, że był to jeszcze większy chwyt marketingowy niż podejrzewałam. Czas pokaże, czy ekranizacjom „Magicznych zwierząt…” również będą towarzyszyły tak mieszane uczucia, choć fakt napisania przez J. K. Rowling scenariusza do filmów rodzi pewne nadzieje.

„Harry Potter and the Cursed Child” (pol. Harry Potter i Przeklęte Dziecko), szumnie zapowiadana sztuka teatralna mająca stanowić kontynuację oryginalnej potterowej serii zakończonej w 2007 roku. Pierwotnie grana na West Endzie, doczekała się jednak publikacji w formie książko-skryptu, co może być formą rekompensaty dla wszystkich tych fanów, którzy nie są w stanie dotrzeć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mieliście kiedyś potrzebę sięgnięcia drugi raz po tę samą książkę, choćby tylko po to, by sprawdzić, czy po upływie lat Wasz odbiór tekstu w jakiś sposób ulegnie zmianie? Ja tak. Moim królikiem doświadczalnym było „Ugly Love” autorstwa Colleen Hoover – książka, którą przeczytałam w oryginale tuż po ukazaniu się jej na rynku i z którą miałam okazję zapoznać się w rodzimym języku jeszcze przed jej polską premierą. Czy po raz kolejny udało się autorce rozkochać mnie w stworzonej przez siebie historii?

Życie lubi stawiać na naszej drodze wielu ważnych ludzi, których spotykamy w przeróżnych – często zupełnie dziwacznych – sytuacjach. Tate nie wie, że mocno wstawiony chłopak, którego znajduje pod drzwiami mieszkania swojego brata, odegra jakąś rolę w jej dopiero rozpoczynającej się przygodzie w nowym mieście. Bo jak można spodziewać się czegoś istotnego po osobie, której się właściwie nie zna? Gdy nie ma miłości, a jedynie układ friends with benefits (choć bez członu friends)? Miles Archer, pilot i kolega brata Tate, wchodząc w tę relację ustala dwie złote zasady: nie pytaj o przeszłość i nie oczekuj przyszłości. Jednak czy można funkcjonować w pełni szanując te zasady? I co, jeżeli zbyt usilne próby testowania ich elastyczności doprowadzą do czegoś, co jest niemal niemożliwe do udźwignięcia?

"Miłość nie zawsze jest piękna, Tate. Czasami przez lata masz nadzieję, że okaże się czymś innym. Czymś lepszym. A potem, zanim się spostrzeżesz, wracasz do punktu wyjścia i zostajesz z niczym."

Rozpoczynając ten post zaznaczyłam, że ponowne podejście do książki Colleen było niejako testem. Czy „Ugly Love” go zdało? I tak, i nie.

Sięgając po książki Coleen Hoover dostajemy to, czego się powinniśmy spodziewać – lekkie powieści New Adult. Przy czym ten termin ma tu nieco inną definicję. Twórczość Colleen jest prosta pod względem stylu i podejścia do pisania, nie tematyki. Z każdą kolejną jej książką prezentowana nam jest próba włączenia do fabuły jakiegoś niewygodnego tematu, często określanego tematem tabu. I to się chwali, naprawdę. Problem pojawia się natomiast wtedy, gdy sięgamy po jej dzieła licząc na dogłębnie, psychologicznie opisaną fabułę, stworzoną wokół takiej czy innej tematyki. Obecność tych cech w powieściach Colleen jest mocno dyskusyjna. To natomiast prowadzi do dwóch sposobów odbioru „Ugly Love”. Przedstawię je, gdyż osobiście doświadczyłam każdego z nich.

Podejście 1: emocjonalne
To podejście charakteryzuje się tym, że sięgając po „Ugly Love” liczymy na mnogość emocji, które towarzyszą wszystkim książkom Hoover. Pożeramy rozdział po rozdziale wczuwając się w sytuację bohaterów, kibicujemy im, czasami wręcz głośno wyrażając nasz sprzeciw wobec niektórych zwrotów akcji. W tym samym czasie zżywamy się ze światem przedstawionym i wybieramy swoich ulubieńców (czy ktoś już w swojej recenzji zwrócił uwagę, jak cudownie napisana jest postać Kapitana? Uwielbiam go!), jednocześnie zakładając klapki na oczy i przedkładając happy end ponad racjonalne podejście do sytuacji, w jakiej znajdują się bohaterowie. I to jest zupełnie normalne, bo jako czytelnicy mamy do tego pełne prawo. Przy takim podejściu do lektury nie da się nie pokochać „Ugly Love”. Colleen Hoover umiejętnie dobraną grą słów i nakierowaniem na detale doprowadza do zwielokrotnienia intensywności przeżyć czytelnika.

"Kiedy życie daje ci cytryny, upewnij się, że wiesz, w czyje oczy wycisnąć z nich sok."

Podejście 2: psychologiczno-moralne
W tym podejściu do opisanego powyżej aspektu emocjonalnego dochodzi motyw ściągnięcia klapek z oczu. Po dokonaniu tego nadal czerpiemy przyjemność z lektury, jednak nie podchodzimy do niej tak naiwnie. Naiwnie, czyli będąc całkowicie zaślepionym na braki i nielogiczności fabuły oraz płytkość kreacji bohaterów. Również jasne stają się wtedy dla nas wszystkie zabiegi, które stosuje autorka, a które mają sprawić, że polubimy określone postacie lub zaczniemy je usprawiedliwiać. W „Ugly Love” poprzez zastosowanie prostego zabiegu polegającego na sukcesywnym ujawnianiu drobnych faktów z przeszłości głównego bohatera Hoover stara się niejako wymusić na czytelniku gloryfikację jego zachowań. Nie, Colleen, to tak nie działa. Fakt, że Miles jest gorący jak wszyscy diabli, niedostępny i ogólnie trudny do rozgryzienia nie sprawi, że w realnym życiu naszą pierwotną reakcją byłaby ciągła próba szukania wyjaśnień dla jego zachowania. Zwłaszcza, że bywa nie fair względem zasad, które SAM USTANOWIŁ. Będąc w podobnej sytuacji, choćby jako bierny obserwator, naszą reakcją byłaby raczej chęć ucieczki lub zdzielenia Tate po głowie za to, że w niektórych momentach postępuje co najmniej głupio. W tym podejściu zaczynamy dokonywać oceny, czasami będąc bardziej surowym, czasami mniej. Tutaj zaczynają się również konflikty wewnętrzne czytelnika, bowiem bardzo chce pokochać powieść, ale niektóre zabiegi tu zastosowane są nie do zaakceptowania. A w każdym razie nie na tyle, by zakochać się w książce i dać jej 10/10.

Nie zrozumcie mnie źle, „Ugly Love” to naprawdę fajna, bardzo emocjonalna książka z prawdopodobnie najpiękniejszymi, realistycznymi cytatami dotyczącymi miłości, z jakimi się spotkałam w literaturze New Adult. Jedynym, co chciałam pokazać przez zestawienie tych dwóch podejść, była konieczność odpowiedniego nastawienia się do lektury, by z książki wynieść w stu procentach to, co nam oferuje. „Ugly Love” jest jedną z tych powieści, których się nie czyta, a połyka w całości. Radziłabym więc zacząć lekturę wieczorem, gdyż ciężko jest skupić się na codziennych czynnościach. Człowiek bowiem chce rzucić wszystko i jak najszybciej dowiedzieć się, co wydarzy się w następnym rozdziale.

"Różnica między brudną a czystą stroną miłości polega na tym, że czysta strona jest o wiele lżejsza. Sprawia, że masz wrażenie, że szybujesz. Unosi cię i niesie. Czysta strona miłości sprawia, że latasz ponad światem. Szybujesz ponad wszystkim, co złe. Patrzysz z góry na to wszystko i myślisz: „Jejku, super, że tu jestem”. (…)Brudna strona miłości nie może cię unieść. Ciągnie cię w dół. Wciąga pod powierzchnię. Zatapia. Patrzysz w górę i myślisz: „Chciałbym tam być”. Ale nie jesteś. Brudna miłość staje się całym tobą. Pochłania cię. Przez nią nienawidzisz wszystkiego. Przez nią myślisz, że czysta miłość nie była tego warta. Gdyby nie ona, nigdy byś tego nie poczuł. Nigdy nie poczułbyś tego brudu. I dlatego się poddajesz. Poddajesz się na całego. Nie chcesz już nigdy kochać, bo żaden rodzaj miłości nie jest wart tego, by znów przeżywać brudną miłość."

Nie powiem, że książkę polecam każdemu, gdyż z doświadczenia wiem, iż jeszcze nie napisano dzieła, które by się wszystkim spodobało. „Ugly Love” mogę natomiast polecić fanom Colleen Hoover, miłośnikom gatunku New Adult oraz tym, którzy lubią powieści poruszające tematy tabu. Jeżeli zaliczacie się do którejś z tych grup, to „Ugly Love” powinna przypaść Wam do gustu. Proszę Was natomiast, byście odpowiednio nastawili się do lektury (patrz typologia podejść), bo „Ugly Love” da się pokochać tylko, jeżeli sięga się po nią będąc świadomym tego, co książka ma do zaoferowania.

Mieliście kiedyś potrzebę sięgnięcia drugi raz po tę samą książkę, choćby tylko po to, by sprawdzić, czy po upływie lat Wasz odbiór tekstu w jakiś sposób ulegnie zmianie? Ja tak. Moim królikiem doświadczalnym było „Ugly Love” autorstwa Colleen Hoover – książka, którą przeczytałam w oryginale tuż po ukazaniu się jej na rynku i z którą miałam okazję zapoznać się w rodzimym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zamykasz za sobą z trzaskiem drzwi mieszkania, które jeszcze parę godzin temu nazywałaś własnym. Zostawiasz za sobą również swojego byłego chłopaka i współlokatorkę, którą do niedawna uważałaś za najlepszą przyjaciółkę. Jak to się stało, że w przeciągu kilkudziesięciu minut straciłaś tyle ważnych rzeczy, a ze szczęśliwej solenizantki zamieniłaś się w bezdomną studentkę, stojącą na deszczu i ostatkami sił ściskającą rączkę walizki skrywającej cały Twój dobytek? Jeszcze, jak na złość, torebkę z wszystkimi dokumentami zostawiłaś w starym mieszkaniu…

Sydney jest studentką muzyki, która, zdaniem rodziców, marnuje się na takim kierunku. Chcąc jednak rozwijać swoją pasję, postanawia wyprowadzić się z domu rodzinnego i samodzielne zarabiać na swoje utrzymacie oraz naukę. Jej życie można określić mianem poukładanego. Ridge natomiast jest muzykiem, który spędza długie godziny komponując poruszające piosenki. Jedyne, czego mu brakuje to pasujący do nich, głęboki tekst. Chłopak potrzebuje natchnienia. Gdy pewnego dnia zauważa dziewczynę z sąsiedztwa, która z głębi serca śpiewa do jego muzyki, postanawia ją bliżej poznać. Żadne z nich jeszcze nie wie, że jedna, niewinna prośba zaowocuje ciągiem bolesnych zdarzeń. Pozwoli jednak również stworzyć coś niesamowitego i artystycznego. Coś, co trudno wyrazić słowami. Choć może słowa wcale nie będą tu do niczego potrzebne…

„Maybe Someday” to szósta powieść Colleen Hoover, po którą postanowiłam sięgnąć w ciągu ostatniego roku. Muszę przyznać, że miałam niemałe opory przed tym konkretnym tytułem, gdyż za pośrednictwem booktube’a zaprezentowano mi fabułę tej książki w sposób nieco mylący. Kiedy jednak zauważyłam, że wydawnictwo Otwarte organizuje Book Tour z tą właśnie pozycją nie byłabym sobą, gdybym nie zdeklarowała chęci uczestniczenia w tej akcji. Czy było warto?

'Maybe someday' (może kiedyś) to zaledwie dwa słowa, ale słowa skrywające w sobie wielkie przesłanie, obietnicę, wspomnienia. Dają nadzieję, ale jednocześnie łamią serce. To również słowa, które nieodłącznie towarzyszą życiu Sydney i Ridge’a, głównych bohaterów tejże książki.

Muszę przyznać, że „Maybe Someday” przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Oczywiście wiedziałam, że Colleen Hoover potrafi pisać, a za pomocą swojego stylu bawi się z uczuciami czytelników. Jednak to, czego dokonała w tej książce nie da się porównać z niczym innym. Stworzyła opowieść, która po prostu zapiera dech w piersiach. Połączenie historii życiowej, obfitującej w wiele niesprawiedliwości losu, z którymi musimy zmagać się na co dzień, z pragnieniem odnalezienia szczęścia i umiejętności ponownego zaufania odniosło piorunujący efekt. Każde zdanie tej książki niesie ogromny ładunek emocjonalny, a autorka, za pomocą swojego idealnie wyważonego języka, sprawia, że czytelnik nie może przestać łkać w poduszkę.

"Jestem pewien, że ludzie napotykają na swojej drodze osoby, które do nich idealnie pasują. Niektórzy nazywają je pokrewnymi duszami. Inni – prawdziwymi miłościami. Są tacy, którzy uważają, że człowiek może spotkać w swoim życiu więcej niż jedną taką osobę. Zaczynam wierzyć, że to prawda."

Collen Hoover prezentuje tu wiele rodzajów miłości. Widzimy miłość braterską, miłość nieśmiertelną, której niestraszne są żadne przeciwności losu i która objawia się nawet w najmniej sprzyjających warunkach. Na kartach powieści spotykamy również miłość altruistyczną. Jest to prawdziwa miłość, choć głębokie uczucie jest tutaj równoważone przez nieustającą cierpliwość oraz troskę o partnera, a to wszystko uwieńczone jest ogromną warstwą oddania. I w końcu mamy do czynienia z miłością od pierwszego wejrzenia, przepełnioną namiętnością, podobieństwem charakterów i dusz. To właśnie dzięki tak rozlicznym uczuciom dręczącym bohaterów mogą oni w pełni poznać siebie, swoje serca oraz jego podszepty.

Historia zawarta w tej książce uczy nas nie oceniać po pozorach, a poprzez zastosowanie fabularnej paraboli autorka udowodniła, że teoretycznie takie same sytuacje mogą się diametralnie od siebie różnić, a co za tym idzie – nie należy oceniać ludzi przez pryzmat tego co robią, bez wcześniejszego poznania kontekstu sytuacji czy powodów, które nimi kierowały.

„Maybe Someday” to opowieść o połączeniu dusz, o walce z samym sobą oraz uciekaniu od miłości i szczęścia, w obawie przed zranieniem osób trzecich. To również historia pasji, która łączy ludzi, pomaga pokonać ból i stratę, a także pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych i nie warto poddawać się już na starcie.

Wszystko w życiu dzieje się z jakiegoś powodu, choć zazwyczaj nie znamy tej przyczyny od samego początku. Głęboko wierzę, że moje sięgnięcie po tę książkę również miało powód i gratuluję samej sobie, że jednak postanowiłam to zrobić, gdyż powieść ta jest balsamem dla duszy, wulkanem emocji i historią, którą zapamiętam na długo.

„Maybe Someday” polecam absolutnie każdemu. Radzę jednak zapoznać się z nią w zaciszu własnego domu, a nie w miejscu publicznym. Sama popełniłam ten błąd i mogę powiedzieć jedno – nagły atak płaczu w poczekalni u lekarza jest zdarzeniem, które nieprędko chcę powtórzyć.

Zamykasz za sobą z trzaskiem drzwi mieszkania, które jeszcze parę godzin temu nazywałaś własnym. Zostawiasz za sobą również swojego byłego chłopaka i współlokatorkę, którą do niedawna uważałaś za najlepszą przyjaciółkę. Jak to się stało, że w przeciągu kilkudziesięciu minut straciłaś tyle ważnych rzeczy, a ze szczęśliwej solenizantki zamieniłaś się w bezdomną studentkę,...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Gabrielle_

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [10]

Cassandra Clare
Ocena książek:
7,6 / 10
72 książki
16 cykli
5558 fanów
Emily Jane Brontë
Ocena książek:
8,6 / 10
6 książek
3 cykle
Pisze książki z:
579 fanów
J.K. Rowling
Ocena książek:
7,7 / 10
43 książki
14 cykli
11339 fanów

Ulubione

Carlos Ruiz Zafón Cień wiatru Zobacz więcej
Paulo Coelho Alchemik Zobacz więcej
Cassandra Clare Miasto Kości Zobacz więcej
Maja Lidia Kossakowska Siewca Wiatru Zobacz więcej
Carlos Ruiz Zafón Cień wiatru Zobacz więcej
Nicholas Sparks Ostatnia piosenka Zobacz więcej
J.D. Salinger Buszujący w zbożu Zobacz więcej
Cassandra Clare Miasto szkła Zobacz więcej
Nicholas Sparks Wokini Zobacz więcej

Dodane przez użytkownika

Demetria Demi Lovato Bądź swoją siłą przez 365 dni w roku Zobacz więcej
Demetria Demi Lovato Bądź swoją siłą przez 365 dni w roku Zobacz więcej
Demetria Demi Lovato Bądź swoją siłą przez 365 dni w roku Zobacz więcej
Christina Baker-Kline Sieroce pociągi Zobacz więcej
Tami Hoag Dziewczyna #9 Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
586
książek
Średnio w roku
przeczytane
42
książki
Opinie były
pomocne
1 330
razy
W sumie
wystawione
381
ocen ze średnią 7,4

Spędzone
na czytaniu
3 180
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
39
minut
W sumie
dodane
5
cytatów
W sumie
dodane
4
książek [+ Dodaj]