-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2024-02-28
2023-11-11
Dzięki uprzejmości wydawnictwa w moje ręce trafiła kolejna książka TJ Klune, który należy do tych autorów, po których twórczość sięgam w ciemno.
Giovanii Lawson, wraz z synem i dwójką robotów: sadystyczno-ironicznym robotem imieniem siostra Ratched i przyjaznym acz strachliwym robotem – odkurzaczem Rambo, prowadzą spokojne życie w wyjątkowym domu w lesie, w którym razem słuchają muzyki i tworzą najróżniejsze wynalazki. Ich sielankowe życie raptownie się zmienia, gdy Victor wraz z przyjaciółmi znajdują na wysypisku śmieci androida, którego postanawiają naprawić. Wraz z nowym mieszkańcem, pojawiają się kłopoty, Giovanni zostaje zabrany, a na światło dzienne wychodzą jego tajemnice z przeszłości. I tak nasi bohaterowie muszą opuścić swój dom i ruszyć mu na odsiecz.
„Jakie są zasady?
- Trzymamy się razem
- Jakby co uciekamy
- Nie ociągamy się
- I nie dorzynamy
- Ale przede wszystkim jesteśmy dzielni.„
Same postacie zdecydowanie da się polubić. Teksty siostry Ratched są zabawne i jest to raczej postać, która wprowadza element komediowy do historii, ale w dużej części większość jej tekstów, co nie ukrywam jest miejscami irytujące, nawiązuje do seksualności, masturbacji i fizjonomii. Miałam wrażenie, że ta postać zachowuje się jak nastolatek, któremu myśli krążą wyłącznie po jednym rewirze. Mały robot Rambo, jest uroczą postacią, całkowicie nieświadomy wielu rzeczy, pełen dobrych chęci, ale i bardzo strachliwy. Jest to zdecydowanie postać, która wzbudza wszelkie odruchy opiekuńcze. Viktor, jest całkiem normalny i jest to postać z sercem na dłoni, a Mal nasz android, mimo że momentami jest agresywny i porywczy, to tak naprawdę przywodzi na myśl zagubione dziecko, które powoli odkrywa niektóre rzeczy.
Dodatkowo w trakcie podróży naszych bohaterów poznajemy wiele innych ciekawych postaci, jak pewnego kolekcjonera, czy Błękitną wróżkę, która jest postacią niebinarną. Niestety odmiana słów w jej wypowiedziach (powierzyłum, zaufałum, pewnu, zapłaciłum) utrudniała mi czytanie. Sama postać jest jednak interesująca.
Rzeczywistość, którą stworzył autor jest pełna robotów, androidów i innych maszyn, jest to wizja świata, do którego ludzkość może doprowadzić w przyszłości. I muszę przyznać, że ta wizja nie napawa optymizmem.
Książka inspirowana jest historią Pinokio i filmem animowanym Wall-e. I faktycznie dostrzegłam konotację między nimi, choć w mojej opinii autor wzorował się również na Czarnoksiężniku z Krainy Oz, a blaszany drwal i jego poszukiwanie serca był jedną z inspiracji dla tej historii.
Mimo, że inspirowana bajkami ta opowieść zdecydowanie powinna być czytana przez starszych czytelników.
Do tej pory twórczość autora, którą miałam przyjemność czytać wysoko uplasowała się w moim rankingu ulubieńców i podobnych wrażeń oczekiwałam od tej pozycji. Tym razem jednak, mimo że nie było źle, nie było też rewelacyjnie.
Wszystkie elementy charakterystyczne dla twórczości autora, które chwaliłam w innych jego książkach, tu również się pojawiły. Tym razem jednak zabrakło mi równowagi i zbalansowania historii.
Mamy tu: motyw rodziny z wyboru, wątek poszukiwania siebie, tworzenie środowiska pełnego tolerancji i akceptacji, postaci ze środowiska LGBTQ+, mnogość pięknych cytatów. Wszystko jednak przytłoczyły wstawki z podtekstem erotycznym. konwersacje o seksualności bohatera, a właściwie jego aseksualności miały wydźwięk suchy i nienaturalny, trochę jak wykład.
I mimo że sama fabuła mi się ostatecznie podobała to z pierwszą część książki, do momentu wyruszenia w drogę bohaterów trochę się męczyłam.
Ciężko mi stwierdzić, czy polecam tą książkę. Pomysł na nią jest niebanalny, a sama historia po czasie angażuje. Jeśli jesteście fanami autora na pewno dajcie jej szansę, jeśli nie to mam nadzieję, że moja recenzja pozwoli wam stwierdzić czy jest to historia dla was.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa w moje ręce trafiła kolejna książka TJ Klune, który należy do tych autorów, po których twórczość sięgam w ciemno.
Giovanii Lawson, wraz z synem i dwójką robotów: sadystyczno-ironicznym robotem imieniem siostra Ratched i przyjaznym acz strachliwym robotem – odkurzaczem Rambo, prowadzą spokojne życie w wyjątkowym domu w lesie, w którym razem...
2023-09-17
Dziś przychodzę do was z recenzją książki, która rozbawiła mnie do łez i zadomowiła się w gronie moich ulubieńców na dłuższy czas.
Historia toczy się w świecie brutalnym i pełnym przemocy. W świecie, w którym magiczne stworzenia; smoki, mantykory, koboldy, cyklopy, minotaury, ludożercy i sowomisie istnieją. W zasadzie, jeśli pomyślicie o jakiejkolwiek postaci magicznej to gdzieś w zakamarkach Wyldu pewnie byście ją znaleźli. Z tymi krwiożerczymi stworami walczą zespoły najemników, których popularność dorównuje popularności gwiazd rocka. Zresztą muzycznych nawiązań znajdziecie tu bardzo dużo.
Saga - Królowie Wyldu to taki właśnie zespół tylko trochę zardzewiały. Królami to oni byli kiedyś, mimo że wciąż o ich wyczynach krążą legendy, ich ekipa bardziej przypomina karykaturę tej z dawnych czasów. Tacy trochę emerytowani bohaterzy. Podstarzali, przy kości, schorowani, złamani życiem i nie dzisiejsi. Wiele lat minęło, odkąd ich skład się rozszedł i nic nie zapowiadało, że ścieżki starych przyjaciół splączą się na nowo.
Jednak, gdy na progu Claya (bohatera, którego oczami śledzimy całą historię) staje Gabriel dawny lider grupy z prośbą o pomoc w ratowaniu córki, ten nie jest w stanie mu odmówić, mimo że misja zdaje się być z góry skazana na porażkę. I tak we dwóch ruszają w drogę do Wyldu po kolei zbierając starych druhów, których życie zdecydowanie potoczyło się w różnych kierunkach.
Bohaterowie sprawiają, że ta historia ma w sobie coś niesamowitego. Dla odmiany nie mamy tu do czynienia z młodymi pełnymi wigoru i siły postaciami, tylko z facetami, po 40, którzy zdecydowanie nie są w formie, a mimo to potrafią zaskoczyć. Ich droga bogata jest w przygody, a podczas niej nasi królowie mają wiele czasu na wspominanie lat świetności i swoich zamierzchłych historii. Do tego przygody, które śledzimy pełne są epickich scen. (Finał historii i scena walki Gabriela wołały o wielkie WOW).
Wszystko to przeplecione jest nieokrzesanym, lekko prostackim, lekko czarnym humorem, który ja osobiście uwielbiam. Niemniej mimo dużej dawki humoru wiele było scen, które miały swoją wagę i wybrzmiały w całkiem poważnym tonie.
Jeśli miałabym szukać wad to pod koniec miałam poczucie pewnej repetytywności. Autor także kilkukrotnie wybierał łatwiejszą drogę i naprawiał sytuację nagłym magicznym rozwiązaniem.
Całokształt historii zdecydowanie do mnie trafił. Bardzo fajny koncept, który został ograny w prawdziwie kozacki sposób. Jeśli lubicie klasyczne motywy wplecione w epic quest fantasy to będzie to coś dla was. Polecam wam tą książkę i mam nadzieję, że przyniesie wam tyle radości przy czytaniu co mi.
Dziś przychodzę do was z recenzją książki, która rozbawiła mnie do łez i zadomowiła się w gronie moich ulubieńców na dłuższy czas.
Historia toczy się w świecie brutalnym i pełnym przemocy. W świecie, w którym magiczne stworzenia; smoki, mantykory, koboldy, cyklopy, minotaury, ludożercy i sowomisie istnieją. W zasadzie, jeśli pomyślicie o jakiejkolwiek postaci magicznej to...
2023-09-15
Po przeczytaniu „Cmentarza osobliwości” postanowiłam w końcu sięgnąć po Żniwiarza tej samej autorki. O Żniwiarzu słyszałam od dawna i od dawna też był gdzieś w moim szerokim tbrze.
Pierwszym moim spostrzeżeniem po przeczytaniu tej książki było to jak bardzo rozwinął się przez lata warsztat autorki. Zdecydowanie widać progres między Żniwiarzem, czyli chyba debiutancką książką Pani Pauliny Hendel, a Cmentarzem Osobliwości, czyli książką ostatnią. Szczególnie widać różnice w stylu pisania przy dialogach postaci, które w przypadku Cmentarza były lekkie i zabawne, a w przypadku Żniwiarza suche i sztuczne. Rozmowy między postaciami momentami przypominały wykład. Tak jakby to właśnie poprzez dialogi autorka chciała wyjaśnić i wytłumaczyć stworzony przez siebie świat. I o ile wszystko było zrozumiałe, niestety nie wyszło to naturalnie. Takie łopatologiczne wyjaśnienia zjawisk i treści mocno wybijały się z tekstu.
Świat „Żniwiarza” jest bardzo podobny do naszego, z tą różnicą, że zjawy i upiory mitologii słowiańskiej istnieją i mimo, że większość ludzi ich nie dostrzega, są osoby, które te zjawy widzą i do takich osób należy Magda nasza główna bohaterka.
Wiadomo, że w świecie, gdzie istnieją potwory muszą istnieć także ich łowcy i tym właśnie są żniwiarze. Żniwiarzy charakteryzuje jeszcze jedna szczególna cecha, gdy zostają zabici ich dusza przemieszcza się do innego ciała i mogą kontynuować swoją misję przez kolejne lata.
Feliks, wujek Magdy żyje już ponad 150 lat i to on wprowadził dziewczynę w świat słowiańskich upiorów i przy jej pomocy znajduje i pokonuje kolejne z nich. Cała historia rozpoczyna się jednak od nieszczęśliwej misji, podczas której Feliks umiera, a dziewczyna w oczekiwaniu na jego powrót ładuje się w cały szereg niebezpiecznych przygód. Do tego na scenie pojawia się czarny charakter, którego głównym celem jest zemsta na żniwiarzach i ich unicestwienie. Więc na brak akcji nie możemy tu narzekać.
Jeżeli chodzi o bohaterów to nawet ich polubiłam, chociaż wiele działań, które podejmują nie do końca jest logiczne, szczególnie ze strony głównej bohaterki, która stale się naraża mimo świadomości, że nie jest nieśmiertelna. Do tego, gdy w jej otoczeniu pojawia się pewien chłopak, dziewczyna dość szybko zdradza mu wszystkie swoje i wujka tajemnice, a ten te rewelacje akceptuje bez mrugnięcia okiem. Sam Mateusz też nie do końca mi odpowiadał, a jego postać była trochę miałka. Jeśli chodzi o inne postaci, np. innych żniwiarzy, to było ich trochę za mało i często pani Paulina ograniczyła się wyłącznie do wzmianek o nich, nie pogłębiając ich postaci.
Podobało mi się, że autorka sięgnęła po mniej powszechne upiory i mimo, że sposoby walki z nimi były powielane to same potwory okazały się być bardzo charakterystyczne i miały ciekawą genezę. Autorka miała bardzo fajny pomysł na historię i świat. Intryga jest bardzo ciekawie wymyślona, mimo, że przewidziałam wiele rozwiązań fabularnych i myślę, że to będzie problem dla wielu starszych czytelników.
Nie zabrakło w tej książce niedociągnięć śmiało jednak mogę powiedzieć, że fabularnie historia Magdy i jej rodziny bardzo wciąga i czyta się ekstremalnie szybko. To lekka młodzieżowa fantastyka, która przypadnie do gustu nie tylko młodym czytelnikom.
Po przeczytaniu „Cmentarza osobliwości” postanowiłam w końcu sięgnąć po Żniwiarza tej samej autorki. O Żniwiarzu słyszałam od dawna i od dawna też był gdzieś w moim szerokim tbrze.
Pierwszym moim spostrzeżeniem po przeczytaniu tej książki było to jak bardzo rozwinął się przez lata warsztat autorki. Zdecydowanie widać progres między Żniwiarzem, czyli chyba debiutancką...
2023-08-27
Ta książka jest dokładnie tym czym chciałam żeby była, lekka przyjemna, niewymagająca, z zagadką kryminalną w tle i całą gamą różnych istot jak ghule, zombi, północnice, duchy czy inne.
Już w pierwszej scenie dowiadujemy się, że Piotr nasz główny bohater jest fetyszystą lubującym się w podduszaniu, szczególnie, gdy tegoż dokonuje jego dziewczyna Jutka. Ku nie pocieszeniu tej dwójki ich igraszki na cmentarzu przerywa wiadomość o nietypowym trupie. I choć nieboszczyk w takim miejscu nie jest niczym nadzwyczajnym to ten okazuje się być nie lada zagadką dla naszej dwójki. I tak Jutka jako że jest całkiem bystrym Zombi o wyczulonych zmysłach zostaje poproszona o pomoc w rozwiązaniu tej zagadki, Piotr mimo swej strachliwości siłą rzeczy zostaje wciągnięty w tą przygodę.
Autor wymyślił ciekawy świat, który boryka się z takimi samymi problemami jak nasz, brakiem tolerancji, rasizmem czy bigoterią. Bardzo ciekawy był też podział społeczeństwa i fakt wydzielenia stref dla poszczególnych grup.
Żałowałam tylko, że nie pokusił się na krótką genezę historii tego świata.
Sam pomysł na fabułę też był ciekawy chociaż nie do końca jestem fanem zagadek, których nie da się rozwiązać na własną rękę. Część kryminalna była równoważona przez wątek romantyczny i ciekawy trójkąt miłosny. Chociaż w tym przypadku zdecydowanie niektóre rzeczy zdarzyły się za szybko i nie do końca były wiarygodne.
Najlepszą częścią książki były interludia przeplatające poszczególne rozdziały, w których to Licho i demon Władziu stworzyli idealną lożę szyderców na ławeczce niczym ta z ulicy sezamkowej przerzucając się żarcikami typu suchar codzienny Strasburgera.
Jeśli chodzi o styl pisania to przyjemnie się to czyta, szczególnie że tekst w dużej części oparty jest na dialogach. Niestety czasem te rozmowy postaci wybrzmiewają kwadratowo, a opisy ich wyglądu czy cech charakteru często są powtarzane co przy tak krótkiej historii rzuca się w oczy.
Niestety niektóre postaci też czasem nie zachowują się zgodnie z ich charakterem i znalazło by się w tekście trochę niespójności. Jeśli chodzi o głównych bohaterów to ich polubiłam mimo że Jutka jest czasami niepotrzebnie wulgarna, ale rozumiem że to wynika z jej emocjonalnej natury.
Historia ma dużo fajnych momentów i dla mnie była na prawdę w porządku. Jeśli potrzebujecie czegoś lekkiego to to pozycja, która może być idealna na taką okazję. Dla mnie była.
Ta książka jest dokładnie tym czym chciałam żeby była, lekka przyjemna, niewymagająca, z zagadką kryminalną w tle i całą gamą różnych istot jak ghule, zombi, północnice, duchy czy inne.
Już w pierwszej scenie dowiadujemy się, że Piotr nasz główny bohater jest fetyszystą lubującym się w podduszaniu, szczególnie, gdy tegoż dokonuje jego dziewczyna Jutka. Ku nie pocieszeniu...
2023-06-04
2023-05-18
Książka „Gideon z dziewiątego” odbiła się dużym echem w zagranicznych bookstagramach czy na booktubie, tym samym trafiła na mój radar i gdy tylko pojawiła się w Polsce nie mogłam się doczekać, aż będę mogła sama przekonać się o jej wspaniałości, lub jej braku. Finalnie okazało się, że historia przypadła mi do gustu i mimo drobnym mankamentów była to bardzo fajna lektura.
Po pierwsze książkę cechuje spora dawka humoru i zabawnych dialogów. Na początku wydawało mi się, że autorka próbowała trochę na siłę sprawić, żeby było zabawnie i przez to te żarty wychodziły momentami trochę prostacko, na szczęście z biegiem fabuły humor stał się bardziej wyważony i przez to, gdy pojawiały się zabawne teksty czy sytuacje to realnie sprawiały, że się uśmiechałam do książki.
Po drugie postacie. Uważam, że zarówno Gideon jak i jej nemezis Harowhark Nonagesimus, są bardzo charakterne, silne i unikatowe na swój sposób. Ich relacja bardzo fajnie ewoluuje w trakcie lektury, szczególnie, że obie dziewczyny muszą zacząć ze sobą współpracować i na sobie polegać. Tytułowa bohaterka, mimo, że na pozór wydaje się mieć lekceważący stosunek do wszystkiego, jest bardzo zdeterminowana i bystra. Jeżeli chodzi o postacie poboczne, to były momenty, gdy wszyscy bohaterowie znajdowali się w jednej lokalizacji i trochę mieszali mi się ze sobą. Dopiero pod koniec przedstawiciele innych domów stali się dla mnie bardziej rozróżnialni i nabrali głębi.
No i po trzecie fabuła. Sama historia miała wiele momentów, które były dla mnie zaskakujące i widać, że autorka dobrze je przemyślała, szczególnie, jeżeli chodzi o rozwijanie nekromancji i jej możliwości.
Po dwóch przedstawicieli z 9 domów z 9 różnych planet zostało wezwanych przez cesarza do podjęcia sprawdzianu, który ma doprowadzić ich do władzy i nieśmiertelności, nie są to jednak igrzyska śmierci, ani zawody magiczne. Uczestnicy mogą, ze sobą współpracować, mogą próbować rozwikłać postawione przed nimi wyzwania sami lub mogą uciec się do podstępów, ale przede wszystkim sami muszą dojść, o co w tym wszystkim chodzi. Mimo, że próby były krwawe, brutalne i wymagające, a sam dom, w którym się odbywały okazał się być morderczy, dla niektórych uczestników to obserwowanie życia domu i tych prób oczami Gideon dostarczyło mi naprawdę wiele rozrywki. Całość wzbogacały też relacje nekromantów i ich kawalerów, które przemycały nam wiele informacji odnośnie ich macierzystych planet i charakterów. Co jest dobrą wróżbą dla kolejnych tomów, w których jak zakładam dostaniemy większą ekspozycję świata.
Zakończenie książki trochę mnie wbiło w fotel i zdecydowanie zachęciło do jak najszybszego sięgnięcia po kolejny tom. To, co się stało na koniec podbiło moją ocenę całej historii, ale też mnie całkowicie zaskoczyło. Co prawda gdzieś z tyłu głowy od pewnego momentu widziałam możliwość takiego rozwiązania, ale do końca chyba nie dopuściłam do siebie takiego zakończenia.
Osobiście zachęcam was do sięgnięcia po historię Gideon z dziewiątego, ma coś w sobie i jest nietuzinkowa.
Książka „Gideon z dziewiątego” odbiła się dużym echem w zagranicznych bookstagramach czy na booktubie, tym samym trafiła na mój radar i gdy tylko pojawiła się w Polsce nie mogłam się doczekać, aż będę mogła sama przekonać się o jej wspaniałości, lub jej braku. Finalnie okazało się, że historia przypadła mi do gustu i mimo drobnym mankamentów była to bardzo fajna lektura. ...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-04-14
2023-02-21
Sięgacie wyłącznie po nowości czy zdarza wam się czytać książki wydane lata temu?
U mnie jest z tym różnie, do wzięcia się za tą serię z cyklu: wydana dawno, dawno temu, zachęciła mnie Caroline z kanału Made by Caroline Too. Ściągnęłam książkę na telefon, żeby o niej pamiętać, a później czekając godzinami w kolejce u lekarza z nudów zaczęłam ją czytać i po prostu wsiąkłam w tą historię.
Jest to typowa fantastyka młodzieżowa, z silną główną bohaterką i trójkątem miłosnym w tle, powielająca wiele znanych z podobnych książek schematów, a mimo to stanowi bardzo dobrą rozrywkę i czyta się ją z niezwykłą lekkością.
Theodosia jako młoda dziewczynka staje się ofiarą napaści Kalovaxian na jej kraj. Królowa, a jej matka ginie na jej oczach, a dziewczyna od tego czasu zostaje skazana na życie w niewoli pod rządami oprawcy jakim jest Kaiser. Wydawać by się mogło, że życie w pałacu nie brzmi jak udręka. Jednak Theo przez 10 lat każdy objaw buntu mieszkańców jej krainy odczuwa na własnych plecach, znosi bicie, obelgi i poniżenia i staje się cieniem dawnej siebie.
Gdy Kaisier karze jej popełnić niewybaczalny czyn w dziewczynie coś pęka i okazuje się, że oprawcom nie udało się do końca złamać ducha księżniczki i że Theo ma w sobie dość siły by w zawalczyć o siebie i swój kraj. A z pomocą nowych przyjaciół z księżniczki popiołów przeistoczyć się w Królową.
Wchodząc w tą historię nie miałam wysokich oczekiwań, zaskoczyła mnie złożonymi i skomplikowanymi relacjami między bohaterami i brakiem cukierkowości. Podobał mi się fakt, że nasza bohaterka z biegiem czasu dorasta do pewnych wniosków i roli którą ma pełnić i zaakceptować. Polubiłam również postaci drugoplanowe, których historie są równie bolesne i ciekawe jak historia Theo.
Za jedną z najciekawszych części tej historii uważam system magii i wierzeń mieszkańców Astrei. Zanim lud ten został podbity nieliczni mieszkańcy decydowali się na przejście próby w kopalniach której skutkiem mogło być szaleństwo lub błogosławieństwo w postaci mocy opartej na żywiołach. To jak Kalovaxianie zniszczyli mistycyzm Astrei i jak wykorzystali te kopalnie pokazało dobitnie ich okrucieństwo i stworzyło kilka ciekawych wątków dla fabuły wartych rozwinięcia w dalszych tomach, na co liczę.
Było tu kilka nielogicznych i przewidywalnych elementów i nie twierdzę, że jest to książka idealna, ale w roli rozrywki spisuje się wzorowo.
Jeśli lubicie młodzieżówki z motywem walecznych księżniczek to zdecydowanie zachęcam do dania szansy tej serii. Mnie kupiła i będę kontynuować.
Sięgacie wyłącznie po nowości czy zdarza wam się czytać książki wydane lata temu?
U mnie jest z tym różnie, do wzięcia się za tą serię z cyklu: wydana dawno, dawno temu, zachęciła mnie Caroline z kanału Made by Caroline Too. Ściągnęłam książkę na telefon, żeby o niej pamiętać, a później czekając godzinami w kolejce u lekarza z nudów zaczęłam ją czytać i po prostu wsiąkłam...
2023-02-11
Po raz pierwszy o Bobiversie usłyszałam od Caroline z kanału „Made by Caroline too” i dzięki niej seria wskoczyła na mój radar, a gdy na Przystani Książkowisko padło hasło buddyreadingu z tą książką w roli głównej postanowiłam się przyłączyć do zabawy i dać jej szansę.
Poznajemy Boba Johansona w momencie podpisania umowy na zahibernowanie jego głowy po śmierci. Zadowolony z inwestycji, nasz bohater rusza na zlot fanów fantastyki, gdzie bierze udział w różnych panelach dyskusyjnych, spotyka znajomych i wpada pod samochód, kończąc tym samym doczesne życie.
Sto lat później Bob budzi się w całkowicie nowym świecie, już nie jako człowiek, którym był kiedyś, a jako sztuczna inteligencja, do tego ubezwłasnowolniona jako własność państwa.
Nowa rzeczywistość nie jest tym czego oczekiwał. W świecie w którym się znalazł rządzą fanatycy religijni, a ich rządy nie przyniosły nic dobrego ludzkości, postęp technologiczny nie jest na pierwszym miejscu i z tego co się dowiadujemy, rola sztucznych inteligencji takich jak Bob często jest nudna i trywialna. Wizja otrzymania dożywotniego stanowiska jako operator śmieciarki odbija się po głowie Boba niczym bumerang, na szczęście nasz bohater dostaje szanse na zostanie pilotem sondy kosmicznej, a jego przygody mają się dopiero rozpocząć.
Podczas swojej misji, Bob zmaga się z konkurencyjnymi sondami, problemami egzystencjalnymi, kosmicznymi zagrożeniami, kolonizacją planet, szukaniem inteligentnego życia i ratowaniem ziemi, nawet trochę bawi się w Boga. Na szczęście nie jest sam i może liczyć na swoich następców.
Wchodząc w tą książkę byłam bardzo ciekawa jak autor rozwiążę kwestię powielania się Boba i musze przyznać, że zostało to zrobione bardzo dobrze. Mimo tego, że Bob i jego klony są sztucznymi inteligencjami są bardzo ludzcy, zabawni, i różnorodni a fakt że możemy śledzić różne kopie Boba i ich zadania dodaje książce wyjątkowości i sprawia, że nie jest nudno, a my eksplorujemy wiele wątków jednocześnie. Dodatkowo fabułę wzbogaca, świetne operowanie językiem, wiele odniesień do popkultury i genialna zabawa skrótami nazw różnych organizacji czy obiektów.
Sam Bob jest postacią złożoną psychologicznie, jego filozoficzne rozmyślenia o sobie i rozterki moralno-etyczne były bardzo ciekawą częścią tej historii. Bardzo podobało mi się jego myślenie dotyczące przechodzenia żałoby i fakt, że pierwszymi istotami jakie stworzył w swojej wirtualnej rzeczywistości był kot 😊 i lokaj przypominający rybę.
Jedyne zastrzeżenia jakie mam to fakt, że może Bobowi niektóre rzeczy przychodzą za łatwo, a końcówka tego tomu została tak urwana, że musiałam się upewnić czy na pewno mam cały tekst.
Sci-fi to nie jest mój gatunek, obawiałam się, że nie zrozumiem naukowych tłumaczeń, technicznego języka czy fizyki jednak na szczęście moje obawy były bezpodstawne. Nawet jeśli jakieś koncepty nie były do końca dla mnie jasne, to po prostu czytałam dalej z tą świadomością i nie wpłynęło to na moje zrozumienie książki.
Jest to książka, która zachęca do dyskusji i rozmyślań, oraz wskazuje na jedną główną myśl. Ludzie sami sprowadzą na siebie zagładę, powielając błędy, nie wyciągając wniosków z historii, niszcząc siebie i planetę byle tylko udowodnić swoje racje bez względu na koszty. Niestety patrząc na nasz świat dzisiaj muszę przyznać autorowi rację. Na świecie brakuje zrozumienia, empatii i tolerancji, a decyzje o losach wielu podejmują ludzie, którzy nie powinni mieć takiej władzy. Mam nadzieję, że nasz świat nie skończy tak jak ten przedstawiony w tej historii i że jeszcze jest dla nas szansa.
Uważam, że Nasze imię legion, nasze imię Bob jest dobrą książką na rozpoczęcie przygody z gatunkiem Science Fiction. Ja na pewno będę kontynuować przygodę z historią i Bobami i zachęcam was do lektury.
Po raz pierwszy o Bobiversie usłyszałam od Caroline z kanału „Made by Caroline too” i dzięki niej seria wskoczyła na mój radar, a gdy na Przystani Książkowisko padło hasło buddyreadingu z tą książką w roli głównej postanowiłam się przyłączyć do zabawy i dać jej szansę.
Poznajemy Boba Johansona w momencie podpisania umowy na zahibernowanie jego głowy po śmierci. Zadowolony...
2023-01-29
Podobnie jak w roku ubiegłym, wydawnictwo SQN przy współpracy z polskimi autorami wydało zbiór opowiadań, ze sprzedaży którego dochód zostanie przeznaczony na wsparcie zbiórki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Uważam, że jest to niezwykła inicjatywa, dzięki której można dołożyć swoją cegiełkę do szczytnego celu, ale również wiele zyskać. Po pierwsze poznać 14 nowych historii, dotykających ważnych tematów, po drugie poznać wielu nowych autorów i zasmakować ich twórczości, po trzecie przeczytać opowiadania w gatunkach, po które zazwyczaj nie sięgamy i po czwarte dostać więcej przygód bohaterów, od autorów których twórczość lubimy i znamy.
Moje ulubione opowiadania w tej antologii to właśnie te napisane przez Autorów, których twórczość już znam. Pani Aneta Jadowska zabiera nas w swoim opowiadaniu do Zielonego Jaru gdzie Malina wraz z demonicznym prawnikiem starają się rozwikłać zagadkę dziwnych wydarzeń dziejących się w mieście, pan Marcin Mortka daje nam wgląd w to co się dzieje w Karczmie pod Kaprawym Gryfem, gdy kociołka i jego kompanów nie ma, a Sara urządza babską imprezkę, a Pani Magdalena Kubasiewicz dzieli się z nami opowiadaniem z uniwersum o Jagodzie Wilczek, w którym Jagoda musi się zmierzyć z klątwą, której nie podołali najlepsi magowie specjalizujący się w tej dziedzinie. Te opowiadania można czytać bez znajomości książek w/w autorów, ale dla mnie były o tyle lepsze, że tych bohaterów już znam, tak samo jak ich przeszłość i szerszy koncept ich historii.
Do moich ulubieńców wśród opowiadań dodałabym jeszcze historię pt „Popiół i formalina” opowiadającej o lekarce weterynarii Izabeli, która mimo, że jest świetna w swoim fachu spotyka się z dyskryminacją ze względu ma fakt, że jest liczem (nieumarłą), gdy w końcu dostaje szansę pracy w klinice, możemy obserwować, jak radzi sobie z różnymi ludźmi, ale także jak rozwiązuje problem choroby pewnego nietypowego klienta. Jest to taka bohaterka, której przygody będę śledzić z przyjemnością, tak samo zresztą jak i inną twórczość autorki Pani Joanny Gajzler.
Wyróżniłabym także opowiadanie Pana Przemysława Corso pt „Potworne szczęście”, której bohater Andrzej Strzelczyk jest policjantem z dużym bagażem doświadczeń, trochę przemielonym przez życie i z nietypowym talentem do wykrywania prawdy. Podejmuje się płatnego zlecenia dla całkiem nieciekawej klienteli, a to co powie ma zdecydować o losach oskarżonego o gwałt chłopaka. Opowiadanie to jest historią ze świata powieści Serca Twego Chłód, którą na pewno dodam do mojej listy do przeczytania.
I ostatnie opowiadanie, o którym chcę wspomnieć to opowiadanie pani Mileny Wójtowicz „Psi urok”, które zaskoczyło mnie humorem i dobrymi dialogami. Historia niespodziewanego trupa na pogrzebie i pracy policjantów podczas tej uroczystości bardzo mnie rozbawiła za co zdecydowanie należy jej się uznanie.
Nie będę wymieniać każdego z opowiadań antologii z osobna. Wiadomo, nie wszystkie historie zachwycą każdego, ale muszę stwierdzić, że nie było tu złych opowiadań. Każde z nich było wyjątkowe na swój sposób i cała antologia podobała mi się niezmiernie.
Mam nadzieję, że wydawnictwo w przyszłych latach będzie kontynuowało tradycję. Dziś jest finał WOŚP więc to ostatnia szansa na zakup tegorocznego e-booka do czego was serdecznie zachęcam. Kolejna szansa może się trafić dopiero za rok na co bardzo liczę.
Podobnie jak w roku ubiegłym, wydawnictwo SQN przy współpracy z polskimi autorami wydało zbiór opowiadań, ze sprzedaży którego dochód zostanie przeznaczony na wsparcie zbiórki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Uważam, że jest to niezwykła inicjatywa, dzięki której można dołożyć swoją cegiełkę do szczytnego celu, ale również wiele zyskać. Po pierwsze poznać 14 nowych...
2022-12-19
Hegemon Apopi to książka, która w sieci zbiera bardzo dobre opinie, i nie ukrywam, że przez ogólny zachwyt innych czytelników wzięłam się za jej lekturę. Jak możecie się domyślić po mojej ocenie niestety nie podbiła mojego serca, ale to nie znaczy, że nie ma w sobie nic dobrego.
Zacznę jednak od tego co mi nie zagrało, a zakończę na pozytywach.
Kojarzycie ten stan gdy czymś się martwicie i w waszych głowach kotłuje się milion myśli?. Czytając tą książkę miałam wrażenie takiego właśnie chaosu w głowie, tylko że te milion myśli nie należało do mnie, a do głównej bohaterki. Historia prowadzona jest z perspektywy Apopi. Pierwszoosobowa narracja powoduje, że duża część książki jest po prostu przegadana, a biorąc pod uwagę fakt, że historia jest dość krótka, rozterki i rozmyślania dziewczyny zajmują zbyt dużo miejsca w fabule, którą w końcu poznajemy jej oczami.
Sama Apopi ma dość rockowy wygląd i charakter. Glany, krótkie włosy, skórzana kurtka, grungowy styl, dodajcie do tego papierosy, wulgarny język i gburowatość i macie naszą główną bohaterkę. Myślę, że Apopi z założenia miała być wyszczekana, mieć trochę olewczy styl bycia, niestety wydaje mi się, że ta kreacja nie do końca się udała. To co po tej lekturze o niej mogę powiedzieć to, to że jest infantylna, niepotrzebnie przeklina (wulgaryzmy wybijały mnie z czytania i były całkowicie zbędne, a ją bardziej kreowały na prostaczkę niż na cool dziewczynę), upija się co trzy strony i jest nieracjonalna.
Stosunki między bohaterami też były w mojej opinii nienaturalne. Mężczyźni, których poznaje Apopi i jej relacje z nimi są po prostu toksyczne, a jej zachowanie w stosunku do nich nie jest logiczne, zważywszy na wszystkie wydarzenia które miały miejsce.
Styl pisania tej historii bardziej pasował by do fantastyki młodzieżowej, przez język i dużą koncentracje na seksie nie jest to książka dla młodszych odbiorców. Nie zrozumcie mnie źle, ja nie mam nic przeciwko scenom łóżkowym, romansom w fantastyce, trójkątom miłosnym czy dobrze użytym przekleństwom, ale tutaj było tego za dużo i w momentach, gdy historia robiła się ciekawa, za chwile pojawiała się scena albo flirtu, albo dotycząca rozwiązłości elfów, albo bohaterka zaczynała rzucać mięsem zupełnie niepotrzebnie.
Mam wrażenie, że historia była za krótka. Czułam, że jest to wstęp do czegoś większego, ale póki co fabuła skupiła się na zapoznaniu nas z regułami świata elfów i pełnego spektrum zauroczeń i nowych doświadczeń, które przeżywała Apopi. Wiele scen też kręci się w około jedzenia, spania, kąpieli i flirtu i te sceny są bardzo repetytywne.
Apopi jednego dnia po wyjściu z pracy zostaje zaatakowana, przez mężczyznę, którego kilkukrotnie widziała w barze w którym pracuje. Napastnik przebija jej serce, po czym dziewczyna przebudza się w zupełnie nowej krainie. Tam okazuje się, że jej zabójca od tej pory będzie jej niewolnikiem, a ona jego Hegemonem. Jej oprawca od tego momentu ma jej służyć i mieszkać z nią w jednej izbie, a dziewczyna nie może się zdecydować co do swoich uczuć względem niego. Wśród elfów fakt, że Apopi jest człowiekiem na tej pozycji budzi spore zamieszanie, zważywszy na to że ludzie w tym świecie są na najniższej pozycji w hierarchii. Zostaje jej przydzielony opiekun, który ma ją wprowadzić w zasady panujące w tym świecie i przygotować ją do roli Hegemona. Jest on także postacią, która nas wprowadza w ten świat. Szkolenie mogło by być bardzo dobrym elementem fabuły, ale ponownie nauki zostają przyćmione przez flirt. Przez długą część akcji niewiele wiemy, bo i bohaterce nic nie jest tłumaczone wprost. Początek jest bardzo zagmatwany i nawet po zakończeniu książki mam poczucie, że wiele rzeczy nie zostało wyjaśnione w pełni, a raczej po łepkach, a szkoda bo fabuła, która gra tu drugie skrzypce była dla mnie dużo bardziej interesująca, niż gra w tego lubię, tego kocham, tego pocałuję.
Świat elfów, który proponuje nam autorka, jest bardzo barwny. Łatwo było mi wyobrazić sobie drzewa w których mieszkają, piękno przyrody i równowagę którą z tą przyrodą osiągnęły. Do tego ich związek z tradycją i pamięć o historii sprawiły, że automatycznie szanuje się ich zwyczaje.
Interesujący dla mnie też był świat, mimo, że dowiadujemy się o nim niewiele, byłam zaintrygowana innymi plemionami elfów i ich podejściem do ludzkich niewolników i prawom, które przestrzegają. Samo wyjaśnienie ich historii z ludźmi to jeden z mocniejszych punktów tej książki. Zaintrygował mnie również wątek szkolenia zabójców i ich misji przy obronie granic ziem Elfów, chociaż o tym zdecydowanie było za mało i czuję tu pewien niedosyt.
Hegemon Apopi czyta się bardzo szybko, a zakończenie, mimo, że książka nie za bardzo mi się spodobała sprawiło, że jestem zaintrygowana jak potoczą się dalsze jej losy. Nie zamierzam jednak kontynuować tej serii. Mam nadzieję, że jeśli sięgniecie po tą historię traficie do grona jej fanów. Żałuję, że nie była to książka dla mnie.
Hegemon Apopi to książka, która w sieci zbiera bardzo dobre opinie, i nie ukrywam, że przez ogólny zachwyt innych czytelników wzięłam się za jej lekturę. Jak możecie się domyślić po mojej ocenie niestety nie podbiła mojego serca, ale to nie znaczy, że nie ma w sobie nic dobrego.
Zacznę jednak od tego co mi nie zagrało, a zakończę na pozytywach.
Kojarzycie ten stan gdy...
2022-12-18
Recenzja może zawierać spojlery do tomu poprzedniego
Lubicie motywy morskie i piratów w książkach? Marynistyczna Fantastyka nie jest podgatunkiem po który sięgam często, ale tak się niezwykle złożyło, że to kolejna pozycja przeczytana przeze mnie w grudniu, w której spotykam się z korsarzami i ich wojażami.
Kłamstwa Locke’a Lamory wywarły na mnie tak pozytywne wrażenie, że właściwie nie zwlekałam z sięgnięciem po drugi tom przygód złodzieja. Spotykamy naszych bohaterów dwa lata po wydarzeniach z Camorry.
Tym razem Locke trafia wraz z Jeaem do Tal Verarr, miasta hazardu, w którym obierają sobie za cel Wieżę Grzechu, wyjątkowy dom gry w którym każda próba oszustwa kończy się śmiercią oszukującego. Koło takiego wyzwania Locke nie jest w stanie przejść obojętnie, sprawy jednak się komplikują, gdy złodziejami zaczyna się interesować Archont miasta, który znając ich prawdziwą tożsamość postanawia wykorzystać złodziei do własnych celów i tak obydwaj panowie trafiają na pełne morze udając piratów.
Widać tu, że autor trzyma się utartych schematów, ponownie mamy do czynienia z retrospekcjami pokazującymi co działo się przez dwa lata gdy ich nie widzieliśmy, a sami bohaterowie lądują w środku potyczek między najpotężniejszymi ludźmi w mieście, zmieniając wcielenia jak rękawiczki. Nie jest to jednak zarzut, Scott Lynch świetnie buduje świat i łączy wątki prowadząc do satysfakcjonującego rozwiązania historii, a jego styl pisania jak najbardziej mi odpowiada.
Trudnością dla czytelnika może być nomenklatura, którą posługuje się autor. Pojawia się tu dużo słów charakterystycznych dla gwary marynarskiej, choć sam autor w posłowiu tłumaczy, że pozwolił sobie na odstępstwa i zmiany w języku typowym dla wilków morskich. Słownictwo uwiarygodnia klimat książki niemniej momentami można nabawić się choroby morskiej i zawrotów głowy od ilości specjalistycznego języka.
Podobało mi się, że Scott Lynch wyłamał się z popularnego marynarskiego przesądu, który głosi, że kobieta na pokładzie przynosi nieszczęście. W swoim świecie przedstawił kobiety jako jedne z lepiej wykwalifikowanych korsarzy, bez których rejs skazany jest na pecha. Poza kobietami w roli talizmanów szczęścia na statku nasz autor obsadził koty, co również spotkało się z moją sympatią.
Co jeszcze przypadło mi do gustu, to przyjaźń Jeana z Lockiem, która w tym tomie została jeszcze bardziej pogłębiona, nie jest to jednak relacja prostolinijna i ma swoje wzloty i upadki, przez co jest bardziej wiarygodna i prawdziwa. Dodatkowo dalej zachwyca mnie humor przebijający się przez różne sytuacje, które spotykają naszych bohaterów. Szczególnie scena, gdy wisieli sobie na linach do wspinaczki i dyskutowali z odcinającym ich złodziejem rozbawiła mnie do łez.
Mimo wielu pozytywów, ten tom był dla mnie delikatnie słabszy niż tom pierwszy. Niestety o ile pierwsza cześć historii była raczej powolna, a część na morzu wręcz za długa, tak końcówka wydała mi się pośpieszona. Mimo, że miała jak najbardziej sens to w porównaniu z budowaną historią jej zamknięcie zajęło kilka ostatnich stron. Do tego o ile w tomie poprzednim związałam się z bohaterami, to w tym kilka nowych postaci (z wielu, które się pojawiły) polubiłam, ale ich los był mi raczej obojętny i nie dotknął mnie tak jak losy niecnych dżentelmenów w tomie pierwszym. No i mój największy zarzut to chyba to, że pierwszy przekręt został przez autora na trochę porzucony w taki dość wygodny sposób i powrócił w dogodnym dla fabuły momencie, co było troszkę naciągane z mojego punktu widzenia.
W ogólnym odczuciu serii nie porzucam i liczę na rozwinięcie niektórych wątków w tomie kolejnym, wciąż autor zostawia nam kilka znaków zapytania, na które chcę poznać odpowiedzi. Jeśli czytaliście tom pierwszy to zachęcam was do dania szansy kontynuacji, ja cieszę się że ją poznałam.
Recenzja może zawierać spojlery do tomu poprzedniego
Lubicie motywy morskie i piratów w książkach? Marynistyczna Fantastyka nie jest podgatunkiem po który sięgam często, ale tak się niezwykle złożyło, że to kolejna pozycja przeczytana przeze mnie w grudniu, w której spotykam się z korsarzami i ich wojażami.
Kłamstwa Locke’a Lamory wywarły na mnie tak pozytywne wrażenie,...
2022-12-04
Kłamstwa Locke’a Lamory to książka za którą zabrałam się ze względu na Książkowiskowy Klub Fantastyki. Muszę przyznać, że pewnie gdyby nie to, nigdy bym po nią nie sięgnęła i byłaby to wielka strata dla mnie. Tak wiele by mnie ominęło.
Ta książka jest jak cebula, ma warstwy. Zawoalowania fabuły, mnogość zaskakujących zwrotów akcji i to jak wszystko w niej jest przemyślane i pięknie się spina naprawdę zrobiły na mnie wrażenie, szczególnie że jest to debiutancka powieść Scotta Lyncha. Wszystkie wątki są po coś, a odkrywanie i zrozumienie tych nici łączących różne fragmenty książki dawało mi niesamowitą satysfakcję.
Mamy tu fabułę prowadzoną na dwóch liniach czasowych w pierwszej poznajemy młodego Locke, który zostaje wciągnięty w świat złodziei, uczy się fachu, poznaje przyjaciół, popełnia błędy i wyciąga z nich wnioski, ale też poznajemy historię Niecnych Dżentelmenów i ich przyjaźni. Druga linia to czas współczesny, gdzie obserwujemy codzienne życie Lamory, śledzimy jak buduje kolejny przekręt, mający pomóc mu i jego kompanom znacząco się wzbogacić. Zostaje on też wplątany w wendettę nowego czarnego charakteru na planie Camorry, dzięki czemu poznajemy relacje panujące w mieście i jego zawoalowaną politykę.
Locke Lamora to bohater, który ma z założenia być prze złodziejem, nieźle główkuje, jest bardzo kreatywny i charyzmatyczny, a jego plany wybijają go na tle innych złodziei. Do tego on naprawdę lubi to co robi, większość dzieci na ulicach zostało zmuszone do fachu złodzieja, on od początku miał smykałkę do zawodu, traktując każdą kradzież jak swoistego rodzaju spektakl. Nie jest jednak bohaterem wyidealizowanym, jego pomysły zawodzą, a każde działanie dobre czy złe ma swoje konsekwencje, co bardzo mi się podobało. Chłopak po prostu daje się lubić.
Warto tu także wspomnieć o kreacji świata, retrospekcje do czasów młodzieńczych pozwalają nam zrozumieć Camorrę lepiej, przenosimy się wraz z naszymi złodziejami do miasta zbudowanego z wysepek i kanałów, w mojej głowie wyobrażałam je sobie jako Wenecję, z nieco rozbudowaną topografią pełną pozostałości po wcześniejszej cywilizacji. Miasto pełne jest charakterystycznych miejsc, cmentarzy, uliczek i innych zakamarków, które stworzyły niepowtarzalny klimat, historii. Mamy tu też dzielnice bogate, pełne piękna i przepychu. Autor poświęcił wiele uwagi scenerii i zdecydowanie się to czuje, tak samo jak inspirację średniowiecznymi Włochami.
Jeżeli chodzi o wątek fantastyczny, to w tym świecie funkcjonuje magia, ale nie jest ona głównym wątkiem historii i nie jest ona powszechna. Podobał mi się wątek Więzimaga, mimo że jest to postać drugoplanowa.
Książka nie jest idealna, ma swoje wady, na przykład nie realne zachowania bohaterów jeśli weźmiemy pod uwagę ich wiek. Chyba że Locke był nad wyraz inteligentnym pięciolatkiem. Nie ma tu także dużo miejsca na zżycie się z bohaterami, gdyż akcja jest dość dynamiczna, a mimo to porwały mnie przygody Niecnych Dżentelmenów i ich losy nie były mi obojętne, ba nawet kilka razy zabolało mnie serducho.
Kłamstwa Locke’a Lamory to początek serii, który jednocześnie tworzy zamkniętą historię i pewną całość. Nawet jeśli nie będziecie kontynuować serii to możecie dać tej książce szansę i zostaniecie z pełną historią. Autor zostawił sobie wiele wątków, które mam nadzieje poruszy w kolejnych tomach. Wiele momentów skradło mi serce i to że będę kontynuować czytanie tej serii jest pewne.
Bardzo polecam i liczę że niedługo wydawnictwo Mag zrobi dodruk Niecnych Dżentelmenów bo jest to coś co chcę mieć na moich regałach. Ostrzegam jednak, że książka ma dość wysoki próg wejścia, ale warto czytać do końca, bo to co serwuje nam autor to istny Rollercoaster wrażeń i niespodzianek.
Kłamstwa Locke’a Lamory to książka za którą zabrałam się ze względu na Książkowiskowy Klub Fantastyki. Muszę przyznać, że pewnie gdyby nie to, nigdy bym po nią nie sięgnęła i byłaby to wielka strata dla mnie. Tak wiele by mnie ominęło.
Ta książka jest jak cebula, ma warstwy. Zawoalowania fabuły, mnogość zaskakujących zwrotów akcji i to jak wszystko w niej jest przemyślane...
Zacznę od powierzchowności, bo trzeba zaznaczyć, że wszystkie tajne projekty Brandona Sandersona wydane są po prostu rewelacyjne. Piękne ilustracje, twarda oprawa i przejrzysty tekst, dodają waloru do poznawanej historii.
Yumi i Malarz koszmarów to pierwszy projekt Sandersona, za który się wzięłam. Z wielu opinii wynikało, że to najlepszy z nich. Według mnie książka ma solidny poziom, ale jak na Brandona spodziewałam się chyba czegoś troszkę lepszego.
Sanderson jest mistrzem tworzenia wyjątkowych systemów magicznych czy ciekawych światów. I tu tego nie zabrakło. Światy Yumi i Malarza są bardzo plastyczne i namacalne. Jego ciemny, rozwinięty, rozjarzony seledynowymi i fuksjowymi neonami. Jej jasny, gorący, pustynny, pełen latającej roślinności i wiejskiej estetyki.
Sama historia utrzymana jest w Azjatyckim klimacie i to czuć na każdej stronie.
Mamy Yumi, dziewczynę, która dzień w dzień żyje zgodnie z rytuałem, jest karmiona, ubierana, kąpana, a jej celem jest przywoływanie duchów poprzez sztukę układania kamieni. W zamian za jej twórczość duchy przekształcają się w rzeczy użyteczne i potrzebne ludności wiosek, które odwiedza.
Mamy też Malarza, chłopaka, którego fach polega na łapaniu koszmarów, co noc za sprawą swojej twórczości wychodzi w teren by nadać strachom kształt i odesłać je z powrotem do ciemności.
Jak możecie się domyślić w pewnym momencie ścieżki tej dwójki się przeplatają. Poznajemy ich bliżej i obserwujemy, jak wychodzą z własnych skorup. Ich życia wywracają się do góry nogami i wspólnymi siłami próbują rozwiązać sytuację, w której się znaleźli.
Jest tu jeszcze jedna postać, która przewija się podobno też w innych książkach dziejących się w Cosmere. Narrator tej opowieści, którego wstawki w założeniu miały dodawać humoru do fabuły, według mnie dodawały jedynie cringu i były niesamowitymi sucharami.
Więcej o fabule nie zdradzę, bo sam fakt spotkania Yumi i Malarza oraz ich misji w mojej ocenie dobrze jest odkryć samemu. Nie chcę psuć wam zabawy. Mi osobiście ciężko było się wciągnąć do momentu, aż ta dwójka się spotkała. W tym momencie fabuła nabrała tempa. Do tego zakończenie zdecydowanie zwieńczyło tą książkę solidną dawką emocji. Co do epilogów 1 i 2 chyba w sumie mogłoby ich nie być, co by dało nam mocniejszy ładunek emocjonalny. Niemniej koniec i tak mnie usatysfakcjonował.
Uważam, że jest to książka bardzo dobra dla młodzieży, porusza sporo kwestii z którymi młody czytelnik mógłby się utożsamić. Odrzucenie grupy rówieśniczej, presja oczekiwań, samotność, poczucie obowiązku a chęć życia po swojemu. I myślę, że przekaz tej opowieści dla wielu osób mógłby się okazać wartościowy. Jest to historia o nastolatkach, którzy faktycznie są nastolatkami za co należą się brawa dla autora. Ciekawym aspektem tej historii jest też wplatanie sztuki jako medium do pracy. Bardzo fajnie Sanderson porusza dość aktualną kwestię zastąpienia człowieka przez maszynę czy sztuczną inteligencję i dość wprost pokazuje swoje zdanie w tej dyskusji.
Uważam, że jest to książka warta przeczytania, nie zachwyciła mnie, ale doceniam w niej wiele elementów i na pewno nie żałuję lektury.
Zacznę od powierzchowności, bo trzeba zaznaczyć, że wszystkie tajne projekty Brandona Sandersona wydane są po prostu rewelacyjne. Piękne ilustracje, twarda oprawa i przejrzysty tekst, dodają waloru do poznawanej historii.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toYumi i Malarz koszmarów to pierwszy projekt Sandersona, za który się wzięłam. Z wielu opinii wynikało, że to najlepszy z nich. Według mnie książka ma...