-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać442 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2024-03-18
2024-06-11
2024-05-01
Ta seria pojawiła się na moim radarze bardzo dawno temu za sprawą twórców na zagranicznym youtubie. Historia zbierała same pozytywne opinie w stylu najlepsza seria jaką czytałam/em. Dlatego, gdy wydawnictwo MAG zapowiedziało jej wznowienie na naszym rynku nie mogłam się doczekać lektury.
Mamy tu do czynienia z kastowym społeczeństwem, w którym w zależności od koloru, który reprezentujesz zajmujesz specyficzne stanowisko w hierarchii. Nasz główny bohater Darren należy do pod koloru czerwonego, czyli najniżej postawionej grupy. Ten 16 letni chłopak pracuje jako piekłonurek, a jest to najniebezpieczniejsza praca w kopalniach Helu-3, którą mogą wykonywać tylko najsprytniejsi i najodważniejsi z czerwonych. Na barkach piekłonurka spoczywa w dużej mierze odpowiedzialność za jego klan, bo to, ile wydobędzie helu rzutuje na racje żywnościowe dla jego bliskich.
Autorowi udało się pokazać warunki, w których funkcjonuje nasz bohater, czuje się ich; surowość, brud, głód, niesprawiedliwość, niebezpieczeństwo. Fakt, że nastolatek jest w tej społeczności uznawany za dorosłego, w kwiecie wieku, a 35 latek jest w jego oczach starcem, dobitnie wskazuje na to jak wygląda śmiertelność w tej społeczności. Do tego każda przewina lub przejaw buntu karany jest chłostą lub powieszeniem.
Ludzie w tym społeczeństwie są zniszczeni, jednocześnie mają swoje tradycje, pieśni i tańce, w których to zawierają swój gniew, żal i bunt.
Darren powieliłby pewnie schemat życia swoich pobratyńców, gdyby nie coś co przechyliło szalę rozpaczy w sercu chłopaka. To traumatyczne wydarzenie wypycha go na ścieżkę rewolucji, a jego rola ma odtąd polegać na wejściu w szeregi wroga i rozbiciu tej bańki od środka, szczególnie że to w co do tej pory wierzył okazuje się być jednym wielkim kłamstwem.
Więcej o fabule nie chce zdradzać, bo każda kolejna informacja byłaby już spojlerem do treści i serwowanych nam zaskoczeń. Autor od około 100 strony wciąga nas w wir wydarzeń, szokując kolejnymi plot twistami i dzięki temu trzyma uwagę czytelnika do strony ostatniej. Dodam tylko, że na okładce znajdziecie krótki tekst od Scotta Siglera “Ender. Katniss a teraz Darrow”, muszę przyznać, że zazwyczaj porównania do innych tytułów zamieszczane na okładkach są bardzo chybione i działają często ze szkodą dla danego tytułu, w tym jednak przypadku w treści widziałam wiele motywów, które mogły być inspirowane właśnie Igrzyskami Śmierci czy Grą Endera. Dlatego jeśli tamte książki wam się podobały to uważam, że i ta trafi w wasze gusta.
Bohaterowie czerwonego świtu są z jednej strony jeszcze dziećmi, ale zmuszeni są do szybkiego dorośnięcia. Do wielu z nich od razu pała się sympatią, postacie drugoplanowe zjednują sobie czytelnika i nie są zapominalnymi jednostkami. Na przykład bardzo polubiłam postać Sevro, który zdecydowanie pełni od chwili pojawienia się rolę czarnego konia tej historii. Mimo niepozorności w wyglądzie jest to ktoś z kim trzeba się liczyć, dodatkowo jest to bohater, który wprowadza wiele humoru do historii.
Jeśli chodzi o Darrena, to podoba mi się, że to postać, która się rozwija, adaptuje do nowej sytuacji i uczy na błędach. Jest to chłopak, który myśli nieszablonowo i podejmuje trudne decyzje. Jego pozycja nie jest łatwa, a mimo to ma on w sobie sporą dawkę pewności siebie i uroku, który pomaga mu przejść przez różne sytuacje.
Czytając moje recenzje, możecie łatwo zauważyć, że dla mnie dużą wartością w książce jest humor. Tutaj teksty, które rzucali bohaterowie fakt były takimi szczeniackimi zagrywkami i prostymi żarcikami, ale pasowały do ich kreacji. W drugiej części książki, miałam poczucie, że te teksty robiły się lekko wymuszone, ale przyjmuje ten wybór autora. Sami złoci mieli być nad wyraz kulturalni, unosić się honorem, zwracać uwagę na język, o czym mam wrażenie większość z nich nie została poinformowana, bo choć faktycznie na początku jest to pokazywane, tak z biegiem czasu gdzieś tracą tą szlachetność językową, którą niby mają się cechować. Możliwe, że wiąże się to z sytuacją, w której się znajdują, jednak miałam wrażenie, że autor zapomniał o tym na chwilę i tylko raz na jakiś czas to wracało, w momentach kluczowych dla fabuły.
Bardzo podobał mi się psychologiczny i socjologiczny aspekt dotyczący zachowań ludzkich. Faktyczne rozterki bohatera, który mając swoją misję ciągle o niej pamięta, a jednocześnie odkrywa, że nie każdy złoty jest okrutnym tyranem i odnajduje we wrogach przyjaciół, braci, ludzi. Samo podejście do kontroli społeczeństwa i zarządzania nim również w moim odczuciu zostało tu dobrze nakreślone.
Sam świat może nie został jeszcze tak bardzo uszczegółowiony, trzymamy się raczej w kilku lokalizacjach, niemniej ufam, że kolejne tomy przyniosą nam więcej w tym zakresie. Mimo, że historia dzieje się na marsie, to tego kosmosu tak bardzo nie czuć, może poza wzmiankami dotyczącymi grawitacji czy nazwami pewnych rzeczy, dlatego uważam, że jest to dobra seria dla osób, które próbują zacząć czytać Sci-Fi. Język, którym pisze autor jest dość prosty i przystępny, chociaż na początku trzeba się wgryźć i przyzwyczaić do słowotwórstwa. Uczulam jednak, że jest tu trochę brutalnych scen i w niektórych z nich cierpią zwierzęta, a wiem, że są osoby wrażliwe na takie treści.
Mi osobiście ta historia się podobała i wciągnęłam się w fabułę. Ponieważ kolejne tomy mają być o niebo lepsze od tomu pierwszego to już nie mogę się doczekać ich lektury. No i wiele wątków i relacji z różnymi postaciami zostało otwartych, a nie ukrywam bardzo ciekawią mnie ich dalsze rozwinięcia.
Polecam i mam nadzieję, że polubicie się z tą historią tak jak ja.
Ta seria pojawiła się na moim radarze bardzo dawno temu za sprawą twórców na zagranicznym youtubie. Historia zbierała same pozytywne opinie w stylu najlepsza seria jaką czytałam/em. Dlatego, gdy wydawnictwo MAG zapowiedziało jej wznowienie na naszym rynku nie mogłam się doczekać lektury.
Mamy tu do czynienia z kastowym społeczeństwem, w którym w zależności od koloru,...
2024-04-25
2024-03-10
*Recenzja nawiązuje do tomów poprzednich.
Od trzeciego tomu serii z Mercedes Thompson minęło trochę czasu. Mocne zakończenie tomu poprzedniego sprawiło, że musiałam zrobić sobie małą przerwę od przygód tej bohaterki. Pojawienie się na rynku kolejnego tomu historii zmotywowało mnie do powrotu i muszę przyznać, że bawiłam się przednio.
Patricia Briggs, często przypomina w swoich książkach pewne informacje dotyczących postaci i ich przejść, dlatego nawet po przerwie nie miałam problemu z odnalezieniem się w fabule.
Nasz mały kojot wciąż leczy rany po przeżytej traumie, na szczęście nie jest sama, chociaż o wydarzeniach które miały miejsce dowiedziało się wiele osób, w tym koleżanka z młodości, która liczy na pomoc w rozwiązaniu małego problemu z duchami. Jej wyczucie czasu jest tak dobre, że aż podejrzane, gdyż Mercy ma mały problem z Wampirami pragnącymi zemsty. Mercy jak zwykle z kłopotów wpada w większe kłopoty, a wszystko to doprawiają zawirowania miłosne w tle. Tym razem jednak trójkąt miłosny trochę przygasł, co w sumie było dobrym wyborem autorki.
Na dodatkowe wyróżnienie w tym tomie zasługują; wątek Stefana i jego oddanie względem Pani Wampirów, całkowicie niezasłużone. Autorka pokazała nam jak silna jest to postać. Na pewno dodało mu w moich oczach. No i oczywiście wątek stada, w tym tomie więcej się dowiadujemy o działaniu więzi między wilkami i tego co ona im daje, poza brakiem intymności.
Sam wątek z duchami mimo dobrego i ciekawego początku trochę się tak urwał, w jednym momencie. Z jednej strony dobrze, że bohaterka widzi swoje ograniczenia z drugiej, autorka mogła to jeszcze trochę pociągnąć. Na szczęście wróciła do tego później co dało ładne zamknięcie tej nici fabularnej.
Ta seria to dla mnie comfort read. Książka czytała się właściwie sama i sporo dowiedzieliśmy się z tego tomu o Wampirach i ich możliwościach. Jest to czwarty tom serii więc nie ma sensu się nadmiernie rozpisywać. Jak zwykle fajna rozrywka pełna akcji i przygód.
*Recenzja nawiązuje do tomów poprzednich.
Od trzeciego tomu serii z Mercedes Thompson minęło trochę czasu. Mocne zakończenie tomu poprzedniego sprawiło, że musiałam zrobić sobie małą przerwę od przygód tej bohaterki. Pojawienie się na rynku kolejnego tomu historii zmotywowało mnie do powrotu i muszę przyznać, że bawiłam się przednio.
Patricia Briggs, często przypomina w...
2024-04-07
2024-03-09
Minęło 8 lat od czasu, gdy czytałam ostatnią książkę Rothfussa, gdy dowiedziałam się, że wychodzi kolejna jego książka o mało nie spadłam z krzesła, gdy dotarło do mnie, że to wznowienie tekstu który wyszedł już lata temu tylko w przepisanej wersji mój entuzjazm opadł, a gdy wzięłam ją do ręki i zobaczyłam, że na 191 stron, dużą część tekstu zajmują ilustracje i dwa posłowia autora, a czcionka jest bardzo duża całkiem się zasmuciłam. Kropką nad i był fakt, że rant książki nie pasuje do pozostałych.
Kroniki królobójcy mnie zachwyciły i mimo że realnie rzecz biorąc na ostatni tom nie mamy co liczyć, cieszyłam się na powrót do tego świata. Wciąż, ta historia wydaje się żyć gdzieś w mojej głowie, niestety szczegóły zatarły się z czasem. Obiecałam sobie, że zrobię re-read dopiero gdy wyjdzie koniec tej trylogii, dlatego czytając tą nowelę odczuwałam brak danych.
Wąska droga między pragnieniami, to historia Basta. Fabularnie mamy tu przedstawiony jeden dzień z życia mężczyzny, przeplatany jego pracą w karczmie, wymianą informacji i przysług z dziećmi pod spalonym drzewem i innymi sytuacjami wynikającymi z kolei dnia.
Sama historia jest trochę dziwna, z początku trochę nie do końca wiadomo o co chodzi, mimo że obserwując mężczyznę mamy pewne poczucie, że jego działania nie są bezcelowe. Wymiana przysług jest dla niego jak chleb powszedni, a te wahają się od drobiazgów do tych wymagających ogromnej zapłaty, bo w tych transakcjach nie ma nic za darmo. Sama postać Basta jest bardzo tajemnicza i nieokreślona. Jedni uważają go za nierozgarniętego, czytelnicy dostrzegają jego bystrość i przebiegłość. Podobało mi się jak strzępki informacji zbierane to tu to tam na koniec splątały się w jedno ładne rozwiązanie. Sam bohater nie jest ani dobry, ani zły, za to na pewno jest magiczny. To jak działa umysł tego bohatera naprawdę robi wrażenie.
Całość oceniam jako coś przeciętnego. Osoby, które czytały kroniki, może poczują smak dawnej historii, osoby, które zaczęły od tej noweli będą całkiem zagubione. Pióro Rothfussa niezmiennie jest dobre. Szkoda tylko, że tak rzadko po nie sięga.
Minęło 8 lat od czasu, gdy czytałam ostatnią książkę Rothfussa, gdy dowiedziałam się, że wychodzi kolejna jego książka o mało nie spadłam z krzesła, gdy dotarło do mnie, że to wznowienie tekstu który wyszedł już lata temu tylko w przepisanej wersji mój entuzjazm opadł, a gdy wzięłam ją do ręki i zobaczyłam, że na 191 stron, dużą część tekstu zajmują ilustracje i dwa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-28
Zacznę od powierzchowności, bo trzeba zaznaczyć, że wszystkie tajne projekty Brandona Sandersona wydane są po prostu rewelacyjne. Piękne ilustracje, twarda oprawa i przejrzysty tekst, dodają waloru do poznawanej historii.
Yumi i Malarz koszmarów to pierwszy projekt Sandersona, za który się wzięłam. Z wielu opinii wynikało, że to najlepszy z nich. Według mnie książka ma solidny poziom, ale jak na Brandona spodziewałam się chyba czegoś troszkę lepszego.
Sanderson jest mistrzem tworzenia wyjątkowych systemów magicznych czy ciekawych światów. I tu tego nie zabrakło. Światy Yumi i Malarza są bardzo plastyczne i namacalne. Jego ciemny, rozwinięty, rozjarzony seledynowymi i fuksjowymi neonami. Jej jasny, gorący, pustynny, pełen latającej roślinności i wiejskiej estetyki.
Sama historia utrzymana jest w Azjatyckim klimacie i to czuć na każdej stronie.
Mamy Yumi, dziewczynę, która dzień w dzień żyje zgodnie z rytuałem, jest karmiona, ubierana, kąpana, a jej celem jest przywoływanie duchów poprzez sztukę układania kamieni. W zamian za jej twórczość duchy przekształcają się w rzeczy użyteczne i potrzebne ludności wiosek, które odwiedza.
Mamy też Malarza, chłopaka, którego fach polega na łapaniu koszmarów, co noc za sprawą swojej twórczości wychodzi w teren by nadać strachom kształt i odesłać je z powrotem do ciemności.
Jak możecie się domyślić w pewnym momencie ścieżki tej dwójki się przeplatają. Poznajemy ich bliżej i obserwujemy, jak wychodzą z własnych skorup. Ich życia wywracają się do góry nogami i wspólnymi siłami próbują rozwiązać sytuację, w której się znaleźli.
Jest tu jeszcze jedna postać, która przewija się podobno też w innych książkach dziejących się w Cosmere. Narrator tej opowieści, którego wstawki w założeniu miały dodawać humoru do fabuły, według mnie dodawały jedynie cringu i były niesamowitymi sucharami.
Więcej o fabule nie zdradzę, bo sam fakt spotkania Yumi i Malarza oraz ich misji w mojej ocenie dobrze jest odkryć samemu. Nie chcę psuć wam zabawy. Mi osobiście ciężko było się wciągnąć do momentu, aż ta dwójka się spotkała. W tym momencie fabuła nabrała tempa. Do tego zakończenie zdecydowanie zwieńczyło tą książkę solidną dawką emocji. Co do epilogów 1 i 2 chyba w sumie mogłoby ich nie być, co by dało nam mocniejszy ładunek emocjonalny. Niemniej koniec i tak mnie usatysfakcjonował.
Uważam, że jest to książka bardzo dobra dla młodzieży, porusza sporo kwestii z którymi młody czytelnik mógłby się utożsamić. Odrzucenie grupy rówieśniczej, presja oczekiwań, samotność, poczucie obowiązku a chęć życia po swojemu. I myślę, że przekaz tej opowieści dla wielu osób mógłby się okazać wartościowy. Jest to historia o nastolatkach, którzy faktycznie są nastolatkami za co należą się brawa dla autora. Ciekawym aspektem tej historii jest też wplatanie sztuki jako medium do pracy. Bardzo fajnie Sanderson porusza dość aktualną kwestię zastąpienia człowieka przez maszynę czy sztuczną inteligencję i dość wprost pokazuje swoje zdanie w tej dyskusji.
Uważam, że jest to książka warta przeczytania, nie zachwyciła mnie, ale doceniam w niej wiele elementów i na pewno nie żałuję lektury.
Zacznę od powierzchowności, bo trzeba zaznaczyć, że wszystkie tajne projekty Brandona Sandersona wydane są po prostu rewelacyjne. Piękne ilustracje, twarda oprawa i przejrzysty tekst, dodają waloru do poznawanej historii.
Yumi i Malarz koszmarów to pierwszy projekt Sandersona, za który się wzięłam. Z wielu opinii wynikało, że to najlepszy z nich. Według mnie książka ma...
2024-02-21
Są takie książki co do których nie masz żadnych oczekiwań. Biorąc je do ręki nic o nich nie wiesz, a fakt, że padło na dany tytuł jest całkowicie przypadkowy. Tak było w przypadku Asystentki złoczyńcy. Wybrałam ten tytuł randomowo, po opisie wydawało mi się, że to będzie lekki, przeciętny tytuł z cyklu tych, których dobrze się słucha, a nie trzeba się bardzo skupiać na fabule. Miałam rację, co to tego, że cudownie się słuchało tej historii, jednak na pewno nie była przeciętna.
Główna bohaterka Evie, nie ma lekkiego życia, zajmuje się domem, młodszą siostrą i chorym ojcem, do tego kończą jej się odłożone pieniądze i na gwałt potrzebuje nowej pracy. Okazja trafia się niespodziewanie, gdy przypadkowo trafia na słynnego w całej okolicy złoczyńcę, który w danym momencie akurat zaabsorbowany jest pościgiem, przed którym ucieka.
Wbrew logice dziewczyna nie panikuje, a gdy Zły oferuje jej pracę, po pozbieraniu szczęki z podłogi i szybkim przemyśleniu dziewczyna przyjmuje pracę.
Już na samym początku zaczęłam uznawać zawód asystentki złoczyńcy za całkiem niezłą ścieżkę kariery. Evie stała się szybko sercem przedsięwzięcia Złego, a on szybko okazał się nie taki zły na jakiego kreowali go wszyscy dookoła. Do tego okazało się, że wraz z nim pracuje cały zespół ludzi. Chociaż nie polecałabym stażu w tej firmie. Gdy okazuje się, że ktoś czyha na życie nietypowego szefa, Evie robi wszystko by pomóc odnaleźć zdrajcę i ocalić swojego przełożonego.
Niezwykle podobała mi się relacja między postaciami, ona pogodna, on gburowaty. Powolne odkrywanie własnych uczuć względem tego drugiego, w czasie, gdy dla wszystkich na około uczucia tej dwójki względem siebie były oczywistością. Książka, gdzie wątek romantyczny nie jest dziecinny i nie bierze się z powietrza i nie jest rozerotyzowany, coś wspaniałego. Zarówno Evie jak i Zły z czasem odkrywają więcej o sobie i swojej przeszłości. Poznawanie ich to najlepsza część tej historii, no może poza scenami z pewną żabą w koronie, która pokazując tabliczki z tekstami zabarwionymi odpowiednią dawką sarkazmu skradła moje serce od razu.
Humor w tej historii nie tylko płynął z sytuacji, ale także z dialogów. Idealnie balansując ciężar niektórych scen. Ta książka mimo swej lekkości porusza trudne tematy i niejednokrotnie sprawiła, że przejmowałam się losem postaci.
Co prawda domyśliłam się kto był ukrytym czarnym bohaterem, a potwierdzenie moich przypuszczeń tylko wywołało uśmiech na mojej twarzy, że taka przewidująca byłam. Samo rozwiązanie jednak trochę łamie serducho.
Nie spodziewałam się, że ta historia tak mnie wciągnie, a teraz nie mogę się doczekać, gdy kolejny tom trafi w moje ręce. Jest to idealny przedstawiciel cosy fantasy. Daje ciepło, humor, otula jak kocyk, ma pierwiastek bajkowości i ten rodzaj dialogów które bardzo mi podchodzą. Cóż mogę powiedzieć. Polecam, bardzo dobra książka.
Są takie książki co do których nie masz żadnych oczekiwań. Biorąc je do ręki nic o nich nie wiesz, a fakt, że padło na dany tytuł jest całkowicie przypadkowy. Tak było w przypadku Asystentki złoczyńcy. Wybrałam ten tytuł randomowo, po opisie wydawało mi się, że to będzie lekki, przeciętny tytuł z cyklu tych, których dobrze się słucha, a nie trzeba się bardzo skupiać na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-16
2024-02-17
Cień doskonały to historia mężczyzny, który żył już życiem wielu mężczyzn podczas swojego nieśmiertelnego życia. Jest to króciutkie opowiadanie, mające być prequelem do trylogii Anioł Nocy, niestety za późno przeczytałam, że lepiej by było przeczytać je w ramach uzupełnienia po poznaniu trylogii.
Jako że ta jeszcze przede mną, to z początku miałam poczucie, że brak mi danych. Opowiadanie skupia się na Gaelanie Gwiezdny Żar, mężczyźnie, który nie chce by jego tajemnice wyszły na jaw i który podejmuje się wykonać misję prawie niemożliwą, zleconą mu przez kurtyzanę Gwinvere. Celem misji jest zabicie najlepszych zabójców świata.
Mimo, że zrozumiałam, że ten bohater jest mistrzem w sztuce wojny, to wydało mi się, że pokonanie przeciwników okazało się zbyt proste. W końcu mieli być to najlepsi z najlepszych. W międzyczasie poznałam trochę postać Gaelana, który nawiązuje do swoich poprzednich wcieleń, opowiada jaki był pod postacią tego czy innego na osi swojego życia.
Akcja dzieje się dość szybko, jest krwawo, jest sex jest intryga, ale historia wydała mi się taka sobie. Styl pisania Weeksa jest dla mnie bardzo nierówny, są momenty świetne i nagle pojawia się jakiś prostacki tekst, który w ogóle nie pasuje do reszty. Opowiadanie czyta się dobrze. Myślę jednak, że wrócę do niego jeszcze raz po zakończeniu trylogii.
Cień doskonały to historia mężczyzny, który żył już życiem wielu mężczyzn podczas swojego nieśmiertelnego życia. Jest to króciutkie opowiadanie, mające być prequelem do trylogii Anioł Nocy, niestety za późno przeczytałam, że lepiej by było przeczytać je w ramach uzupełnienia po poznaniu trylogii.
Jako że ta jeszcze przede mną, to z początku miałam poczucie, że brak mi...
2024-02-17
• recenzja zawiera nawiązania do tomu 1
Dziś o książce, na której premierę chyba najbardziej czekałam w tym roku. Rzadko się zdarza, że po kolejny tom serii sięgam tak szybko i zaczynam go czytać w dniu premiery. W przypadku Kruczej Pieśni nie czekałam ani chwili. Pierwszy tom Green Creek zmiótł mnie z planszy i nie mogłam doczekać się podobnych emocji. Niestety tym razem łez nie było. Nie znaczy to jednak, że historia mi się nie podobała.
Nie czytałam opisu z tyłu i nic nie wiedziałam o tym tomie, chciałam odkryć historię drugiego tomu od A do Z bez niechcianych spoilerów. Przyznaję, że spotkało mnie wielkie zaskoczenie, gdy okazało się, że tym razem nie śledzimy historii z perspektywy Oxa, a główna oś historii skupia się wokół Gordo Livingstone czarownicy rodu Bennetów.
Sama nić historii też nie była od razu kontynuowana. Na początku oczami Gordo widzimy misję i podróż, w którą udał się wraz z Joe i jego braćmi, a wszystko to przeplatywane wstawkami z młodości mężczyzny. Dopiero gdzieś w okolicach połowy książki docieramy do momentu, gdzie znów mamy dwie watahy w komplecie.
Duża część fabuły poświęcona jest młodości Gordo, jego przyjaźni z Chrisem, Tannerem i Rico, ale przede wszystkim jego relacji z Markiem i poczuciu osamotnienia i odtrącenia, z którym się zmagał przez większość życia.
Sam Gordo jest postacią gorliwą, opryskliwą, zgorzkniałą, często zachowuje się jak dziecko mimo swojego już całkiem dojrzałego wieku. Nie umie sobie radzić z uczuciami, stawia bariery i zachowuje się w 90% czasu jak skończony dupek. Rozumiem jego punkt widzenia na sytuację, którą przeżył, to jak bardzo został zraniony, miałam jednak wrażenie, że jego zachowanie było w wielu miejscach przesadzone.
Mówiąc o postaciach, muszę wspomnieć o tym, że naprawdę brakowało mi Oxa i Joego. Oczywiście obaj pozostali częścią historii, ale zeszli na drugi plan. Za to ten tom zdecydowanie skradła postać Rico. Jego humor, teksty, sceny w których się pojawiał dodawały serca tej historii. Zresztą dynamika przyjaźni i watahy została w tej książce idealnie oddana przez autora.
Pierwszy tom kupił mnie całkiem ładunkiem emocjonalnym, było tu kilka potencjalnie wzruszających momentów, ale tym razem do mnie nie trafiły. Poznałam postać Gordo jako już dorosłego człowieka i nie mogłam się wczuć w jego młodzieńcze uczucia i przeżycia z przeszłości. W moich oczach był już doświadczonym facetem, wciąż zachowującym się jak dziecko.
Myślę, że ze względu na ten brak zszarganych uczuć i zamglenia łzami, rzuciły mi się w oczy niektóre rzeczy, które w poprzednim tomie nie były dla mnie problematyczne. TJ Klune powiela wiele schematów użytych w tomie pierwszym, co nie do końca mi zagrało w przypadku tej głównej pary. Np. Motyw związku małoletniego ze starszym partnerem, czekających do pełnoletności, zanim zaangażują się w ten związek w pełni. Nie jestem też pewna czy autor ma pojęcie o pisaniu heteroseksualnych związków, ale w wielu rozmowach zainteresowanie kobietami sprowadza się do tego czy mają duży biust. Chociaż tu muszę uściślić, że wszystkie żeńskie bohaterki są silne, mądre i dobrze wykreowane.
Fabularnie ten tom mi się podobał, sporo wątków zostało dopowiedzianych, więcej dowiedzieliśmy się o głównym antagoniście. Doszedł też dodatkowy wątek myśliwych i ciekawe wątki polityczne, przez co autorowi udało się dodać wiele dzikich kart wpływających na fabułę i wprowadzających wciągające zamieszanie. Styl pisania TJ Klune trafia do mnie, a ta książka nie jest wyjątkiem, jeśli chodzi o piękne cytaty. Do tego nie brakuje w niej humoru co równoważy poważniejsze zagadnienia.
Jestem ciekawa na jakich postaciach będzie opierał się tom kolejny i na pewno będę kontynuować serię. Zakończenie zdecydowanie należało do tych mocniejszych i zostawiło mnie z dużą dawką zaciekawienia ciągiem dalszym. Serię polecam i zachęcam do dania jej szansy.
PS. Znajdziecie tu sporo wulgaryzmów i bardzo całkiem obrazowa scena erotyczna, dlatego zaznaczam, że jest lektura dla dorosłego czytelnika.
• recenzja zawiera nawiązania do tomu 1
Dziś o książce, na której premierę chyba najbardziej czekałam w tym roku. Rzadko się zdarza, że po kolejny tom serii sięgam tak szybko i zaczynam go czytać w dniu premiery. W przypadku Kruczej Pieśni nie czekałam ani chwili. Pierwszy tom Green Creek zmiótł mnie z planszy i nie mogłam doczekać się podobnych emocji. Niestety tym razem...
2024-02-22
*Książka otrzymana dzięki uprzejmości wydawnictwa.
Marcin Mortka tak jak w przypadku cyklu o Madsie Voortenie, wraz z wydawnictwem SQN postanowił wznowić cykl o przygodach Williama O’Connora. Po “Karaibskiej Odysei”, otrzymaliśmy prequel tej historii pt “Karaibska Krucjata - Płonący Union Jack”.
Ten tom przybliża nas do różnych początków. Początku przyjaźni trzech kamratów Billiego, Edwarda i Vincenta. Początku objęcia roli kapitana Magdaleny, przez Billiego i pozyskania statku czy początku znajomości O’Connora z temperamentną Manuelą.
Tak jak w przypadku poprzednich książek autora, nie brakuje tu zabawnych sytuacji, humoru, chaosu czy solidnego mordobicia. Do tego dochodzą piraci, morskie bitwy i niewytłumaczalne zjawiska.
Styl przywódczy Billiego głównie opiera się na dużej dawce szczęścia i umiejętności kreowania takiego zamieszania jakiego świat nie widział. Czasami przez to gubiłam się w akcji, by za chwilę tak jak nasz kapitan wypłynąć z tego zamieszania i brnąć dalej w przygodę. To kto z kim walczy, kto kogo nie lubi i kto z kim się brata, by za chwilę go wystrychnąć na dudka, pozwoliło mi dojść do jedynego sensownego wniosku, że po prostu kto się napatoczy to z tym walczymy, nie ważne czy to Diabeł morski, Pirat, Hiszpan, Francuz czy Anglik. Billie całkiem przypadkowo ma dar do wpadania w tarapaty i rozpętywania strasznej rozróby. Na szczęście potrafi przemówić do zbieraniny zdemoralizowanych leni, pijaków, ślepców, złodziejaszków, półgłówków, piromanów, morderców czy panikarzy zwanych jego załogą, którzy jakimś cudem w obliczu bitki stają się całkiem przyzwoitą załogą.
Najmocniejszą stroną tej książki są William O’Connor, Edward Love i Vincent Fowler, trzech gości, którzy nie mogliby się bardziej różnić od siebie, tworzą świetną grupę przyjaciół, idealnie się uzupełniając. Podobają mi się kontrasty między nimi, każdy z nich jest na swój sposób wyjątkowy, a gdy postawić ich naprzeciwko jednego wroga, ten z góry ma przechlapane. Dynamika tych postaci, robi większą część roboty w tej książce. Widać, że znają się jak łyse konie i że doskonale wiedzą, jak się motywować i na siebie wpływać.
Tak jak pisałam w recenzji dotyczącej tomu poprzedniego Manuela jest moją najmniej ulubioną postacią, na szczęście w tym tomie nie wydała mi się, aż taką wariatką jak w tomie poprzednim (kolejnym), wręcz byłam w stanie dostrzec w niej przebłyski tego, co tak urzekło naszego kapitana. Z jakiegoś powodu autor uwielbia obdarowywać głównych bohaterów książek cechą pantoflarstwa. I mimo, że krzyczą, tupią, walczą i rządzą w swoich małych królestwach, to do kobiet w swoim życiu nie podskakują. Scena z nurkowaniem w cyckach rozbawiła mnie do łez, a to jak nasz kochliwy Billie przepadał było równie zabawne.
Jeśli chodzi o samą fabułę, to naprawdę dużo się dzieje, uważam jednak, że dobrze jest się dać porwać w wir akcji i przygód, odkrywając kolejne niespodzianki samemu, dlatego nie chcę za dużo zdradzać.
To nie tajemnica, że książki pana Marcina bardzo mi leżą, szczególnie w kategorii rozrywki i humoru. Kolejnych tomów będę wyczekiwać. A was zachęcam do poznania twórczości autora i do wzięcia udziału w tych morskich przygodach.
*Książka otrzymana dzięki uprzejmości wydawnictwa.
Marcin Mortka tak jak w przypadku cyklu o Madsie Voortenie, wraz z wydawnictwem SQN postanowił wznowić cykl o przygodach Williama O’Connora. Po “Karaibskiej Odysei”, otrzymaliśmy prequel tej historii pt “Karaibska Krucjata - Płonący Union Jack”.
Ten tom przybliża nas do różnych początków. Początku przyjaźni trzech...
2024-02-11
Obiektywnie mamy tu do czynienia z książką przeciętną, książką która powiela wiele schematów, która nie jest niczym odkrywczym, ani nowym, a jednak jest to historia która NIESAMOWICIE wciąga. Nie jestem do końca pewna na czym polega jej fenomen, ale rozumiem dlaczego jest to książka tak hypowana i lubiana.
Jeśli chodzi o postacie, to takich bohaterów w literaturze znajdziecie multum. Szukacie drugiego Rhysa - proszę bardzo, chcecie harcerzyka - też się znajdzie, potrzebujecie kolejnej bohaterki, która myśli, że każdy uważa ją za przeciętną i słabą, która jest uparta i zacięta, którą każdy co dwie strony zapewnia jaka jest wyjątkowa i która wpada w trójkąt miłosny - nie ma problemu.
Najbardziej polubiłam Liama postać drugoplanową, wydał mi się z całego tego grona po prostu najlepszy i najsympatyczniejszy. W prawdziwym życiu, przypuszczam, że to taki chłopak jak on zdobyłby dziewczynę na koniec. No ale wiadomo romantazy rządzi się swoimi prawami.
Świat, na razie nie został jakoś bardzo rozbudowany, skupiamy się w tym tomie bardziej na poznaniu postaci, chociaż autorka daje nam trochę informacji na temat konfliktów zbrojnych i problemów z którymi będą musieli się zmierzyć bohaterowie w przyszłości. Dodatkowo podobało mi się jak w tym świecie zostały zaprezentowane smoki i to, że nie są to jedyne magiczne stworzenia, które poznajemy.
Sama fabuła jest często bardzo przewidywalna, choć, muszę przyznać że kilka razy udało się pani Yarros mnie zaskoczyć.
Poznajemy, główną bohaterkę Violet Sorrengail w momencie, gdy jej matka generała zmuszą ją do przystąpienia do Kwadrantu jeźdźców smoków. Biorąc pod uwagę fakt, że dziewczyna całe życie szykowała się na zostanie Skrybką, a do tego jest bardzo łamliwa, decyzja jej matki jest zupełnie nielogiczna. W kilka miesięcy przed naborem dziewczyna dostaje właściwie wyrok. Aby zostać jeźdźcem i przetrwać Violet, musi pokonać wiele przeszkód, by w końcu poddać się ostatecznej próbie w której się okaże, czy któryś ze smoków ją wybierze, czy też zostanie zmieniona w kupkę popiołu.
Jako, że bardzo lubię motyw turniejów magicznych, byłam ciekawa jakie wyzwania będzie musiała pokonać Violet, oczywiście poza uniknięciem zabicia jej przez innych kandydatów i osób nienawidzących jej matki. Próby okazały się być fajnie wymyślone, choć gdy czytałam przed oczami miałam tor z Ninja Warrior i byłam pewna, że autorka oglądała sporo odcinków pisząc niektóre sceny.
Jest tu też sporo głupotek logicznych, Trochę głupim wydaje się przyjmowanie dzieci buntowników, których rodziców się zabiło wyłącznie do kwadrantu jeźdźców smoków, gdzie mimo wysokiego procentu umieralności, mają szansę zdobyć wyszkolenie, moc i związać się z niebezpiecznym smokiem, czy na przykład to, że na granicach brakuje obrońców, a większość chętnych ginie na etapie pierwszego testu. Miałam wrażenie, że jest to marnowanie potencjału i brak myślenia ze strony rządzących.
Tym co najbardziej mnie śmieszyło był fakt, że często w sytuacjach zagrożenia życia, bohaterowie wchodzą na gry słowne, które z grubsza kręcą się wkoło rzucania podtekstami i nawiązaniami do sexu. Coś w stylu zaraz umrę, ale on jest piękny, ta klata, te oczy, pragnę go. Dla przykładu przed wkroczeniem na swój pierwszy test siostra dziewczyny daje jej kilka dobrych rad, które mają pomóc jej przetrwać (chociaż tu kolejny brak logiki, wydawać by się mogło, że córka generały nawet w krótkim czasie przygotowań powinna dostać jak najlepsze szkolenie/wskazówki, a wydaje się, że ta jest rzucona na głęboką wodę), obie dziewczyny wydają się bać, że młodsza z nich nie przeżyje próby, po czym nagle zaczynają żartować, że jak jej się uda to będzie mogła przebierać w facetach z pierwszego roku. Do tego 90 % rad siostry dziewczyna łamie w pierwszych 10 minutach po ich rozstaniu.
Zdecydowanie pierwsze skrzypce wiedzie tu romans. I mimo, że historia ma duży potencjał fabularny to wątki miłosne przykrywają całość historii, ale akurat tu nie mam zarzutu, bo sięgając po nią wiedziałam na co się piszę.
Warsztat autorki też nie jest nadzwyczajny, ale muszę przyznać, że historia czyta się sama. Pani Rebece udało się stworzyć coś co od pierwszej strony trzyma. I mimo, że oczy bolą od przewracania to muszę się przyznać, że zarwałam dla niej noc.
Myślę, że tyle osób polubiło się z tą historią, bo jest czymś co już znają, bezpieczną rozrywką takim guilty pleasure.
Nie byłam do końca pewna jaką ocenę dać tej książce obiektywnie dałabym przeciętna ale podbiłam ją ze względu na stopień w jakim wciągnęłam się w czytanie tej historii. Mimo tych wszystkich wad o których napisałam wyżej planuje kontynuować serię. jestem ciekawa jak ta historia potoczy się dalej.
Obiektywnie mamy tu do czynienia z książką przeciętną, książką która powiela wiele schematów, która nie jest niczym odkrywczym, ani nowym, a jednak jest to historia która NIESAMOWICIE wciąga. Nie jestem do końca pewna na czym polega jej fenomen, ale rozumiem dlaczego jest to książka tak hypowana i lubiana.
Jeśli chodzi o postacie, to takich bohaterów w literaturze...
2024-01-28
Dziś o książce, która jest idealnym przykładem przerostu formy nad treścią.
Główny bohater Rintarō dziedziczy księgarnie po zmarłym dziadku. Chłopak jest zamknięty w sobie i bardzo nieśmiały. Gdy po śmierci dziadka zostaje sam, w antykwariacie Natsuki pojawia się mówiący kot i prosi chłopca o pomoc w ratowaniu książek.
Książka przypominała mi trochę Małego Księcia (który zresztą był cytowany w jej treści), choć nie sięgnęła do jego poziomu. Tak jak Mały Książę podróżował z planety na planetę poznając innych ludzi, tak nasz bohater podczas każdej misji ratunkowej, spotykał różne postacie mężczyznę, który więził książki, mężczyznę, który je ciął i mężczyznę, który je sprzedawał. By zagwarantować misji sukces chłopiec musi wchodzić w polemikę, negocjować, przekonać do swoich racji wytykając rozmówcom fałsz. Ponieważ akcja dzieje się w okolicy Bożego Narodzenia czytając ją miałam też pewne skojarzenia z Opowieścią wigilijną. Tak jak Ebenezer Scrooge z każdej wizyty duchów wynosił dla siebie naukę, tak i Rintaro po każdym labiryncie przechodzi pewnego rodzaju przemianę, układa sobie w głowie niektóre rzeczy.
Książka w dużej mierze jest rozprawą na temat czytelnictwa, podejścia ludzi do książek, umierania czytelnictwa, czytania streszczeń, czy masowej produkcji mało ambitnych tytułów. Autor po kolei wytyka problemy dzisiejszego środowiska czytelniczego. Dialog między postaciami ma formę wymiany argumentów i choć zamysłem było jak przypuszczam zmuszenie odbiorcy do zastanowienia się nad poruszanymi problemami, to autor nie zostawia pola na własne przemyślenia, jasno wskazując które myślenie jest właściwe.
Liczyłam na klimatyczny antykwariat, książkę przepełnioną miłością do literatury i zasadniczo książkę o książkach i właściwie to właśnie dostałam, ALE wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
Historię przepełniają piękne cytaty, które właściwie można zaznaczać co drugie zdanie, niestety ich nadmierna ilość odbiera im trochę mocy.
Zastanawiam się jednak czy odbioru nie zepsuło mi tłumaczenie. Dialogi postaci czyta są bardzo nienaturalne. Koleżanka powiedziała mi, że czytało jej się to jakby oglądała anime. I ja właściwie nie mogę tego lepiej ująć. Styl pisania jest bardzo “azjatycki”, aż przerysowany momentami.
Głównemu bohaterowi pomaga koleżanka ze szkoły i jej postać była dla mnie nieznośnie irytująca, jednocześnie kojarzyła mi się właśnie z postaciami z animacji japońskich które wyskakują z nad ramienia i są bardzo nachalne i wszędzie ich pełno.
Autor kilkakrotnie nawiązywał też w tekście do przechodzenia żałoby, ale akurat ten element wydał mi się nie do końca rozwinięty, czy dopracowany.
Mimo, że trochę ponarzekałam wyżej to nie uważam, że była to zła książka. Podobały mi się pomysły na labirynty, przez które przechodził chłopiec podczas swoich misji. Opisane obrazy było mi bardzo łatwo sobie wyobrazić, jednocześnie każde z tych miejsc wydawało mi się magiczne i trochę jak z krzywego zwierciadła. Sam pomysł na fabułę również mi się podobał. Z ciekawością odkrywałam także jaki problem przedstawia każda z postaci.
Plusy też należą się za postać kota, trochę mrukliwego i ironicznego. Idąc azjatycką ideologią, spodziewałam się, że kot okaże się być duchem dziadka czy coś w tym stylu, ale miło zostałam zaskoczona. A jako postać, która ma być trochę przewodnikiem, trochę wsparciem Rintaro, tak by ten wyszedł ze swojej skorupy sprawdził się bardzo dobrze.
Jest to książka z rodzaju przytulnej fantastyki i myślę, że może będzie ona odpowiedniejsza dla trochę młodszego czytelnika. Mi nie do końca zagrała, ale też jakoś bardzo jej nie odradzam.
Dziś o książce, która jest idealnym przykładem przerostu formy nad treścią.
Główny bohater Rintarō dziedziczy księgarnie po zmarłym dziadku. Chłopak jest zamknięty w sobie i bardzo nieśmiały. Gdy po śmierci dziadka zostaje sam, w antykwariacie Natsuki pojawia się mówiący kot i prosi chłopca o pomoc w ratowaniu książek.
Książka przypominała mi trochę Małego Księcia...
2024-01-14
Czarodziejka z ulicy Grodzkiej to kolejny tom serii Magdaleny Kubasiewicz o studentach Collegium Magicae UJ. Na pierwszy tom pt” Czarodziejka z ulicy Reymonta” złożyło się kilka opowiadań o przygodach Lady, Agniesi, Grzesia i Złomira, tym razem jednak otrzymaliśmy od autorki jedną, pełną historię, a działo się nie mało.
Muszę przyznać, że na początku byłam troszkę skonfundowana, bo nie mogłam odnaleźć się na linii czasu wydarzeń, nie pamiętałam też z poprzedniej książki, że Lady miała współlokatorkę. W rozwikłaniu zagadki pomogła sama autorka, która w poście na facebooku umieściła informację, że wydarzenia tego tomu dzieją się po pierwszym opowiadaniu tomu poprzedniego.
Gdy już mniej więcej odnalazłam się w czasie, historia pochłonęła mnie bez reszty i przeczytałam ją właściwie w jeden dzień.
A o czym jest historia? Po inauguracyjnej imprezie znika współlokatorka Lady, która, co zrozumiałe zaczyna się martwić i dochodzić co się stało z jej koleżanką. Na drodze dochodzenia, w które oczywiście angażują się jej przyjaciele, okazuje się, że Lady tak naprawdę miała inny obraz dziewczyny, niż ten który otrzymała od “przesłuchiwanych” w sprawie osób. Do tego oficjalna wersja wydarzeń nie trzyma się kupy. Nasi bohaterowie, zagłębiając się w rozwiązanie zagadki zniknięcia Aleksandry, trafiają na kolejne przypadki podobnych zniknięć i odkrywają coraz bardziej niebezpieczne aspekty sprawy, która zdecydowanie zaczyna ich przerastać.
Na drugim planie Lady zmaga się z niską samooceną i natłokiem przemyśleń np o tym jak łatwo jest zniknąć z czyjegoś życia i zostać zapomnianym, gdy to toczy się dalej. Do tego dochodzą sprawy sercowe i uczucia (co prawda nie odwzajemnione), ale jednak, które zaprzątają myśli dziewczyny.
Pani Magda porusza w tej historii wiele trudnych tematów. Nawiązuje do depresji, samobójstwa czy żałoby i tego jak młodzi ludzie odnajdują się w obliczu takich kwestii. Ten obraz bardzo dobrze został przedstawiony w historii i momentami zmuszał do refleksji, za co należy się autorce uznanie.
Podobało mi się też idealne odwzorowanie życia studenckiego i to w jaki sposób pokazała jak łatwo jest kogoś ocenić po okładce. Zazdrościć osobie, której życie wcale nie musi być tak bardzo różowe w rzeczywistości jak nam się wydaje. Czy przykleić komuś łatkę, która bywa krzywdząca.
Ale, żeby nie było w historii znajdziecie też dużo zabawnych dialogów i elementów humorystycznych. Moim ulubionym był chyba Złomir na kawce. To właśnie ten bohater urósł w moich oczach po skończonej lekturze i jest to jedna z tych postaci, które bardzo zyskują przy bliższym poznaniu.
Czarodziejka z ulicy Grodzkiej to książka dynamiczna i pozornie lekka, ale mająca swoją wagę. Autorce dobrze udało się zrównoważyć poważne tematy z przyjemną lekturą. Myślę, że historię można czytać bez znajomości tomu 1, ale warto poznać opowiadania, żeby mieć szerszy kontekst. Mi książka bardzo się podobała i czekam na kolejne przygody tej paczki przyjaciół.
Polecam.
Czarodziejka z ulicy Grodzkiej to kolejny tom serii Magdaleny Kubasiewicz o studentach Collegium Magicae UJ. Na pierwszy tom pt” Czarodziejka z ulicy Reymonta” złożyło się kilka opowiadań o przygodach Lady, Agniesi, Grzesia i Złomira, tym razem jednak otrzymaliśmy od autorki jedną, pełną historię, a działo się nie mało.
Muszę przyznać, że na początku byłam troszkę...
2024-01-07
Dotarliśmy do ostatniego tomu cyklu o Benie Ashwoodzie, i chociaż dwa poprzednie tomy nie doczekały się recenzji na moim profilu, to tym postem chciałabym pokrótce podsumować całą tą historię.
Po pierwsze, nigdy nie spotkałam się z serią, w której piwo ma tak wielkie znaczenie, zarówno dla bohaterów jak i dla fabuły. Nasz bohater zaczynał w końcu jako piwowar w małej miejscowości o nazwie Widoki, a przez całą podróż, a ta krótka nie była, kosztował nie jednego napitku różnej jakości.
Drugim głównym elementem tej serii był motyw drogi. Normalnie go kocham, tu zmęczyła mnie ta droga prawie tak bardzo jak bohaterów i mimo, że spotykamy na niej czarodziejki, magów, wojowników, wieśniaków, władców, złodziei i oczywiście demony to momentami sama podróż ciągnie się nieskończenie długo, a czytelnik ma wrażenie, że bohaterowie wciąż są w ruchu z małymi przerwami na jakąś akcję.
Ben z przyjaciółmi zdecydowanie powoli wkupili się w moje łaski, szczególnie jeden taki Szelma, który odpowiadał za wprowadzenie humoru do tej historii. Ostatecznie się z nimi całkiem polubiłam, mimo, że ich dialogi często były podsumowaniami sytuacji i czymś w rodzaju narady, gdzie każdy powtarza na czym stoimy i co powinniśmy robić dalej. Trochę łopatologicznie przybliżając odbiorcom sytuację. Często jak dla mnie taki zabieg jest zbędny, bo zakłada, że czytelnik nie umie dodać dwa do dwóch.
Ben, mimo że bardzo się zmienił od dnia opuszczenia wioski, to wciąż momentami zachowuje się jak otępiały, szczególnie jeśli chodzi o aluzje ze strony płci pięknej. Ale to poczciwy chłopaczyna, z sercem we właściwym miejscu. Amelia natomiast, mam wrażenie, że jest postacią trochę papierową i w tym tomie nie zrobiła na mnie wrażenia, mimo jej linii fabularnej.
Moim ulubionym tomem z całej serii zdecydowanie był tom 5, lubię, gdy gang zbiera się do kupy by pokonać wielkie zło. Miło było ponownie spotkać różne grupy, z którymi Ben spotykał się na swojej drodze by te stoczyły bitwę przeciwko przerażającym potworom. Ten tom zdecydowanie nie zawiódł pod względem walk i najmocniej mnie zaangażował.
Wydawać by się mogło, że to właśnie na epickiej walce z demonami cykl powinien się zakończyć, jednak autor uznał, chyba że istnieje coś gorszego na świecie niż potwory.
Tom ostatni, utrzymał poziom tomu poprzedniego, tylko, że tu zamiast stawiać czoła demonom, Ben z ekipą musieli stawić czoła Protektorce i dwóm wrogim armiom nastającym na siebie. Misja zapobiegnięcia wojnie oczywiście pakuje naszych przyjaciół w sam środek potyczki. Ale ich ostatnia wyprawa ładnie zamyka cały cykl i pokazuje jak dużo się zmieniło w życiu piwowara.
Zabrakło mi trochę emocji, strachu o ekipę Bena. To jest taki cykl, że nie boisz się o bohaterów, wiesz, że dążymy do żyli długo i szczęśliwie a cała kraina była miodem i mlekiem płynąca. Wszelkie pozornie niebezpieczne sytuacje, w które trafiają postacie zwykle obracają się wygodnie na ich korzyść i ostatecznie każdy jakoś tam z tego wychodzi w miarę. Trochę żałuję, że pan Cobble nie zdecydował się na trochę ostrzejsze traktowanie swoich bohaterów, dodałoby to ciężkości tej historii. Ale w sumie biorąc pod uwagę ostatnie strony, myślę, że autor od początku chciał wystosować tą serią idealistyczny przekaz. I na koniec wpadł w bardzo moralizatorski ton.
Do uwag dorzucę też brak ilustracji w ostatnim tomie. Przyzwyczaiłam się do prac pana Woźniaka na stronach tej serii, więc nie rozumiem czemu zabrakło ich na sam koniec historii. Mimo, że słuchałam jej w audio to po każdym fragmencie wertowałam strony książki, by te grafiki zobaczyć.
Ciężar korony uważam, za solidne zakończenie. Autor pozamykał wiele wątków, dając pole nawet tym sięgającym tomu pierwszego.
Cała seria zostanie w mojej pamięci, głownie dlatego, że to pierwsza seria, którą przesłuchałam wspólnie z moim mężem. Mimo, że nie jest to zdecydowanie najlepsza fantastyka z jaką miałam styczność, to dla mnie kojarzy się komfortowo. Seria jest solidna w swej prostocie i na pewno dobra na początek z gatunkiem. Czy jest to coś odkrywczego i nowatorskiego – Nie, ale miło spędziłam z nią czas.
Dotarliśmy do ostatniego tomu cyklu o Benie Ashwoodzie, i chociaż dwa poprzednie tomy nie doczekały się recenzji na moim profilu, to tym postem chciałabym pokrótce podsumować całą tą historię.
Po pierwsze, nigdy nie spotkałam się z serią, w której piwo ma tak wielkie znaczenie, zarówno dla bohaterów jak i dla fabuły. Nasz bohater zaczynał w końcu jako piwowar w małej...
2023-12-29
Recenzja zawiera nawiązania do tomów poprzednich.
Rozbite imperium to trzeci i ostatni tom cyklu pt "Hierarchia magii". W ogólnym rozrachunku uważam tę serię za dobrą, ale dość przeciętną, a tom trzeci uznałabym chyba jako najsłabszy z nich.
Czytając recenzje innych czytelników natknęłam się na opinie, że Caldan jest bohaterem nudnym, a wszystko przychodzi mu zbyt łatwo.
Co do pierwszego zarzutu to nie uważam żeby był to nudny, czy zły bohater. Mamy tu trope wybrańca i typowe od zera do bohatera. Jest to inteligentny chłopak, może trochę zbyt pochłonięty analizowaniem wszystkiego do koła, co nie ukrywam daje efekt przegadania i momentami się dłuży. Mimo to podróż i rozwój Caldana śledziłam z przyjemnością. Jego ocena sytuacji również jest dość interesująca, zważywszy na to, że nie wie komu ufać, ma świadomość, że jest pionkiem na planszy potężniejszych od siebie i narzędziem, które inni chcą wykorzystać. Wraz z własnym rozwojem i szerszym zrozumieniem swojej mocy stara się nie ulec pokusie i pozostać sobą. Mimo, że niewinność zatracił już gdzieś na etapie tomu pierwszego.
Co do tego, że wszystko przychodzi mu dość wygodnie i łatwo zgadzam się w całej rozciągłości. I mimo, że nie przeszkadzało mi to przy poprzednich tomach historii tak w tym bardzo rzucało się w oczy i momentami mnie denerwowało.
Wyobraźcie sobie scenę, w której ktoś przyciska was do ziemi i unieruchomionych dusi, mielibyście czas na skomplikowane rozważania na temat działania magii i jej zależności? Śmiem twierdzić, że raczej nie. Ale nasz bohater dokonuje przełomowych odkryć, w przeciągu sekund, które oczywiście ratują go z opresji. Inna scena, gdzie wygodnym splotem wypadków poznaje nową sztuczkę, która to przydaje mu się parę stron dalej i jest kluczowa dla dalszej fabuły i rozwiązania akcji. I takie wybiegi fabularne są tu nagminne.
Największym moim rozczarowaniem tego tomu było jednak rozwiniecie wątku Mirandy. Po tych trzech tomach została z niej wydmuszka postaci, która w tomie pierwszym miała wielki potencjał. Z silnej, wygadanej, kobiecej bohaterki została sprowadzona do bycia powodem działań. Motywacją stojąca za podejmowanymi decyzjami. Tłem.
Plusy należą się za to za wątek Amerdana, czyli postaci najbardziej wg mnie złożonej i interesującej, której motywacje do końca nie były dla mnie oczywiste.
Inne postacie poboczne jak np Aidan, nie miały w moim odczuciu za dużej roli do odegrania w tym tomie i równie dobrze mogłyby się nie pojawić, a nie miałoby to żadnego znaczenia dla fabuły.
Liczyłam, że trochę bardziej poznamy cesarza imperatora i wroga imperium numer jeden i choć dostajemy epicką walkę na koniec, to te postaci nie dostają wystarczająco dużo czasu żebyśmy je poznali i zrozumieli. Samo rozwinięcie akcji wydało mi się pośpieszone w stosunku do reszty fabuły. Książka zdecydowanie ma problem z proporcjami. I nie ustrzegła się kilku luk fabularnych. Brakowało mi także zamknięcia dla niektórych wątków jak na przykład wątku obdarzonych. No i liczyłam że dominion będzie miał większe znaczenie w rozwiązaniu akcji. Co prawda co jakiś czas jest wzmianka o tej grze. Ale przy nabudowaniu jej znaczenia w tym świecie w tomie pierwszym, tom trzeci zawierał jej szczątkowe ilości.
Biorąc pod uwagę że ta seria jest debiutem autora, to uważam, że dobrze mu poszło. Wymyślił wyjątkowy system magiczny i ciekawą fabułę. Na pewno będę śledzić jego dalsze poczynania. Co do serii to jest to dość fajna historia, szczególnie dla początkujących z fantastyką. Jeśli nie przeszkadzają wam takie drobne potknięcia to warto dać jej szansę. Ja lektury nie żałuję i cieszę się że poznałam tą historię.
Recenzja zawiera nawiązania do tomów poprzednich.
Rozbite imperium to trzeci i ostatni tom cyklu pt "Hierarchia magii". W ogólnym rozrachunku uważam tę serię za dobrą, ale dość przeciętną, a tom trzeci uznałabym chyba jako najsłabszy z nich.
Czytając recenzje innych czytelników natknęłam się na opinie, że Caldan jest bohaterem nudnym, a wszystko przychodzi mu zbyt...
2023-12-27
Wraz z końcem roku powróciłam do weterynaryjno-nekromantycznej lecznicy Izabeli. W takim miejscu nie da się nudzić; nie tylko ze względu na niespodziewanych pacjentów, ale i ze względu na niespodziewane zmiany, które zawitały do Zrębek. Czy jest jakieś zwierzę, które by mogło przebić przygodę z jednorożcem? Okazuje się, że i owszem. Bo kto nie chciałby zobaczyć z bliska smoka.
Drugi tom Necrovet serwuje nam cały przekrój różnistych drakonidów. Magicznych pacjentów, którzy, odwiedzają lecznice jest sporo, kilku z nich już znamy tak jak np. szanownego Ryśka, kilku z wejścia zaskarbiło sobie moją sympatię, a od reszty lepiej trzymać się na dystans. Za to wszyscy są niezwykle ciekawi.
Poza strefą magiczną, kluczową rolę w historii odgrywa zwykłe życie bohaterów. W poprzednim tomie to Florka rozpoczynała pracę u Izabeli Pokot, w tym gabinet zyskuje nową pracownicę Zuzannę. Muszę przyznać, że od początku miałam co do niej podobne odczucia jak Bastian. Nowa bohaterka wprowadza trochę zamieszania, szczególnie, że jej stosunek do małych pacjentów i do metod pracy jest zupełnie inny niż ten, który preferują nasi bohaterowie.
Mówiąc o bohaterach, muszę wspomnieć o pani Irenie, która, za każdym razem, gdy pojawiała się w historii razem z Jagódką, zjednywała moją sympatię coraz bardziej i bardziej.
Autorka poruszyła w tekście kilka ciekawych kwestii społecznych. Duża część fabuły skupiała się na zagadnieniach związanych z tolerancją i akceptacją inności. Zderzenie poglądów pokoleń nie jest dla mnie czymś obcym. Autorka w tym przypadku idealnie przełożyła rzeczywistość na karty książki. W pokazywaniu braku tolerancji, szczególnie jedna scena przy drzwiach restauracji zapadła mi w pamięć, ale jeśli o nią chodzi to mam wrażenie, że niejednokrotnie widziałam jej wariację w filmach, serialach czy innych książkach.
No i nie mogę nie wspomnieć o wątku romantycznym. Jest to relacja, której się spodziewałam i której kibicuje. Mimo, że między bohaterami nie czuje romantycznej chemii. Wydaje mi się, że wciąż jest to bardziej przyjaźń, ale kto wie jak to się potoczy dalej.
Dodatkowo, może by dodać książce powagi czy wprowadzić ważny temat, okazało się, że jeden z bohaterów zmaga się z chorobą psychiczną. Pozostaje to w zakresie tematyki proza życia, ale ta rewelacja wydała mi się być troszkę randomowa. Choć w kolejnych tomach może być to ciekawie rozwinięte.
To co mi nie do końca odpowiadało w lekturze, to fakt, że czasem postaci są niepotrzebnie wulgarne. Ta seria idealnie wpasowuje się w trend cosy fantasy, a sporadyczne teksty, które się pojawiają w wypowiedziach bohaterów, wybijały mnie z tego ciepłego klimatu książki. Mam tu na myśli np. komentarz Zuzy odnośnie do porodu Centaurzycy, czy tekst ciotki Florki „uważaj, bo kociej mordy dostaniesz”. Nie jestem pruderyjną osobą, ale w kontekście tej konkretnej lektury to nie pasowało.
W ogólnym rozrachunku, książka trzyma poziom pierwszego tomu. Jestem ciekawa co autorka zaserwuje nam dalej. Przyjemnie się zagląda do codzienności Florki, Bastiana i Izabeli. Ja serię planuję kontynuować. Tylko czym autorka przebije smoki??
Wraz z końcem roku powróciłam do weterynaryjno-nekromantycznej lecznicy Izabeli. W takim miejscu nie da się nudzić; nie tylko ze względu na niespodziewanych pacjentów, ale i ze względu na niespodziewane zmiany, które zawitały do Zrębek. Czy jest jakieś zwierzę, które by mogło przebić przygodę z jednorożcem? Okazuje się, że i owszem. Bo kto nie chciałby zobaczyć z bliska...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-22
Recenzja dotyczy tomu IV (VI), dlatego nawiązuje w niej do wydarzeń z poprzednich tomów.
Zakończenie Widmowego Zagonu, czyli poprzedniego tomu historii straceńców Madsa Voortena w moim odczuciu spięło historię ładną klamrą, dając satysfakcjonujące zakończenie przygodom naszych bohaterów. Nie wszyscy jednak byli gotowi na rozstanie z tą serią. Pod wpływem czytelników, autor stworzył jeszcze jeden, finalny tom serii, który i ja z przyjemnością poznałam.
Mads Voorten nie nacieszył się za długo spokojem i zaledwie trzy lata po odejściu Smoczo-szczurów i pamiętnej walce z Jaszczurem, niezapowiedziana wizyta Gwaina, ponownie wciągnęła go w wir nowych kłopotów Zakrzyczanych Krain. Kto inny bowiem mógłby zjednoczyć starych przyjaciół i poprowadzić ich naprzeciw nowemu niebezpieczeństwu?
Nasi przyjaciele tak jak poprzednio rozrzuceni zostali po planszy niczym pionki. Stawiają czoła intrygom politycznym, niebezpiecznym przeciwnikom i nowym potworom. Jednocześnie radząc sobie z własnymi problemami. Oczywiście w książce nie mogło zabraknąć epickich scen walki, wyjących wilków i stali w oczach. Informacje zdobywane przez członków ‘Wiatru” powoli pozwalają nam złożyć obraz sytuacji. O Fabule nie chcę za dużo mówić, bo te puzzle fajnie odkrywać i składać samemu. Powiem tylko, że autor miał świetny pomysł na nowe zagrożenie i wyjaśnił kilka niewiadomych z poprzedniego tomu.
Mads łączy wszystkich bohaterów w pewien sposób, ale wydaje mi się, że nie było go jakoś wyjątkowo dużo w tej historii.
Tym razem miałam wrażenie, że jeśli o relacje chodzi to na pierwszym planie stał świeży związek Eelinare i Skalmira. Była smocza strażniczka i Mag, tworzą skomplikowaną parę, wciąż się docierają, muszą uzgodnić wiele kwestii, szczególnie jeśli chodzi o ich osobiste priorytety. Niebezpieczeństwo, z którym muszą się zmierzyć powoli uzmysławia im co jest naprawdę ważne. Wydaje mi się nawet, że ich wątek wybijał się najmocniej i momentami przykrywał pozostałe elementy fabuły.
Podobał mi się również wątek polityczny. Rozwój Malhorna od tomu pierwszego do teraz zdecydowanie robi wrażenie. Fakt, że taki narwaniec jak Malhorn, myśli, planuje i wykazuje się rozsądkiem, pokazuje jak przez ten czas dojrzał. Z przyjemnością, śledziłam jak nowy król Głuchoborzan radzi sobie z prowadzeniem polityki, rządzeniem królestwem i rozwiązywaniem problemów, a tych jest nie mało.
Nie zabrakło także Bielika, który zdecydowanie ma potencjał na zostanie głównym bohaterem kolejnej serii. Aż się prosi o mały Spin-off z nim i Naparstek w rolach głównych. Szczególnie, że ten chłopak od walki nie stroni.
No i na koniec cieszę się, że autor nie pominął moich ulubionych bohaterów Lharsin i pyskatego Kruka z apetytem na flaki. Humor, który wprowadzają jest nieoceniony, a do tego obydwoje byli kluczowi dla rozwoju fabuły.
Zawsze dobrze jest zajrzeć ponownie do starych przyjaciół i sprawdzić jak im się wiedzie. Ta książka była dla mnie właśnie tym. Odwiedzinami w Rozkrzyczanych Krainach.
Wszystkim fanom serii nie muszę polecać. Tych którzy jeszcze nie znają ostrzegam, że sięgając po te książki pakujecie się w historię, która zdecydowanie za szybko mija i zostaje po niej apetyt na więcej.
Burza, Wiatr !!!
Recenzja dotyczy tomu IV (VI), dlatego nawiązuje w niej do wydarzeń z poprzednich tomów.
Zakończenie Widmowego Zagonu, czyli poprzedniego tomu historii straceńców Madsa Voortena w moim odczuciu spięło historię ładną klamrą, dając satysfakcjonujące zakończenie przygodom naszych bohaterów. Nie wszyscy jednak byli gotowi na rozstanie z tą serią. Pod wpływem czytelników, autor...
Kolejne przygody Williama O’Connora i Edwarda Love’a i Vincenta Fowlera, porwały mnie w morską wyprawę od pierwszych stron. Zdecydowanie szanuję przypomnienie wydarzeń z poprzedniego tomu, co pozwoliło mi się od razu odnaleźć w tej historii.
W tym tomie William decyduje się na szalone czyny w końcu chce stawić czoła Christopherowi de Lanvierre, pogonić Hiszpanów, załatwić każdego pirata, który się napatoczy i ocalić wyspy Kanaryjskie. Łatwizna.
Łupów z tego nie ma, straty są wielkie, a morale upadają, bo za satysfakcję i samarytańskie gesty mało, który korsarz chce się fatygować.
Tak jak i w poprzednich tomach, mamy tu sporo morskich przygód, bitew i oczywiście rozterek sercowych oraz tęsknot Williama za gorącą Hiszpanką Manuelą.
Co do Manueli, to dalej nie mogę jej zdzierżyć, furiatka, temperamentna baba, zero logiki, trzęsie się nie wiadomo, o co, w gorącej wodzie kąpana. Naprawdę nie wiem, co Billi w niej widzi, bo ta zołza zachowuje się okropnie przez całą książkę.
Na szczęście pojawiło się kilka fajnych postaci jak kuzyn pana Love, James Love, nawiązania do innego znanego powszechnie bohatera nasuwały się same. Zdecydowanie ten zabieg dodał humoru całej historii, mimo że na jego brak, żadna książka pana Marcina nie narzeka. No i oczywiście postać Kuka Butchera to jest dopiero gość, też nie odmówiłabym mu pożyczenia lusterka :).
Podobało mi się, że załoga „Magdaleny” nie idzie za O’Connorem jak owce na rzeź. Fakt są mu oddani, ale potrafią mu wygarnąć i pokazać jak coś jest na rzeczy. Przyjaźń z Edwardem i Vincentem jest jednak tak mocna, że ci dwaj nawet w najbardziej nieprzemyślanych i szalonych akcjach nie zostawiają Williama na lodzie, chociaż czasem nasz obrażalski kapitan zasługuje na otrzeźwiającego kopa w cztery litery.
Żałuje jednak, że Edward został pozbawiony możliwości spełnienia swoich marzeń w końcu wbiegnięcie na idącego słonia, czy pokonanie demona to nie byle, co. Kto wie może, jeszcze będzie miał szansę, jeśli Pan Marcin postanowi wrócić do tej serii.
Autor poświęcił sporo czasu w historii duchom i zjawiskom nadprzyrodzonym. Za każdym razem, gdy ci się pojawiali robiło się ciekawie, a i do diabła morskiego zapałałam dużą sympatią. Niestety czarne charaktery, mimo że zostały jasno określone, to wydało mi się, że za mało tego ich zła było widać.
Oczywiście nie mogło zabraknąć humorystycznych sytuacji i dialogów.
Śmiałam się w głos czytając niektóre teksty, nawet, jeśli trochę podchodziły sucharami przykład poniżej :)
„.. Jak się nazywa to miejsce, w którym chrześcijanie opowiadają świństwa?
- Konfesjonał..”
Zachęcam was do przeczytania tej serii, bo to fajna morska przygoda. Lekka, zabawna i pomysłowa.
Polecam. Dobra rozrywka.
Kolejne przygody Williama O’Connora i Edwarda Love’a i Vincenta Fowlera, porwały mnie w morską wyprawę od pierwszych stron. Zdecydowanie szanuję przypomnienie wydarzeń z poprzedniego tomu, co pozwoliło mi się od razu odnaleźć w tej historii.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toW tym tomie William decyduje się na szalone czyny w końcu chce stawić czoła Christopherowi de Lanvierre, pogonić Hiszpanów, załatwić...