rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

„Neapol moja miłość”, to druga część popularnej włoskiej trylogii australijskiej autorki Penelope Green, która w 2002 roku opuściła dom rodzinny rodziców w Sidney i wyjechała do Włoch.

Książkę przeczytałam w zeszłym roku w wakacje przy okazji wyjazdu do Neapolu. Szukałam lekkiej lektury, która by mnie pozytywnie nastroiła przed podróżą nad Zatokę Neapolitańską. Zabierałam książkę na plażę, przyjemność czytania wzmacniały walory krajobrazowe, jezioro i góry, które miałam przed sobą, tak łudząco podobne do Zatoki Neapolitańskiej

„Neapol moja miłość” to lektura lekka i przyjemna, choć nie brakuje w niej tematów trudnych i ciężkich, jak choćby przewijający się wątek zabójstwa czternastoletniej Annalisy Durante zastrzelonej w rozgrywkach mafijnych. Tragiczne wydarzenie w tamtym czasie wstrząsnęło opinią publiczną i wiadomość obiegła cały świat. Sporo w książce na temat niebezpieczeństw czyhających na przyjezdnych do Neapolu, o niespokojnym obliczu miasta, kontrolowaniu handlu narkotykami przez organizację przestępczą.

W 2005 roku, po trzech latach mieszkania w Rzymie, Penny, młodziutka Australijka z Sidney przenosi się do Neapolu, gdzie dostaje posadę dziennikarki. I z dziennikarskiej perspektywy Penny przedstawia nam Neapol. Przygląda się codziennemu życiu mieszkańców, problemom z którymi muszą sobie radzić, ważniejszym wydarzeniom, którymi żyje w tym czasie Neapol.

Młodziutka Penny szuka w Neapolu swojej drogi do rozwoju i usamodzielnienia, marzy też poznaniu przystojniaka Włocha, który stałby się miłością jej życia, jednak jako una straniera zdaje sobie sprawę, że jest na przegranej pozycji.

Drzwi do tradycyjnej kuchni neapolitańskiej otwiera nam Nicoletta pięćdziesięciopięcioletnia sąsiadka, przyjaciółka i powierniczka Penny, kochająca dobre jedzenie. Dowiadujemy się, jak piecze się na Wielkanoc tradycyjne pastiere, czym zaprawia się deser czekoladowy sanguinosa.

Razem z Penny spacerujemy po nadmorskiej promenadzie z pięknym widokiem na zatokę i wulkan, udajemy się na skuterze do centro storico, przechadzamy się po głównym trakcie handlowym z modnymi sklepami i butikami, gościmy w willi położonej w najznamienitszym przedmieściu, zaglądamy na peryferyjne dzielnice nędzy.

W piętnastu kolejnych rozdziałach, o dużo mówiących tytułach zanurzamy się w mieście, jego atmosferze, dowiadujemy się jak wygląda miasto w święto ferragosto i co się dzieje w święto patrona miasta. Poznajemy rdzennych mieszkańców miasta, ich mentalność i przesądy, jakim hołdują obyczajom i tradycjom.

Lektura pozwala zrelaksować się, uśmiechnąć i pozytywnie nastawić do miasta pod Wezuwiuszem.

„Neapol moja miłość”, to druga część popularnej włoskiej trylogii australijskiej autorki Penelope Green, która w 2002 roku opuściła dom rodzinny rodziców w Sidney i wyjechała do Włoch.

Książkę przeczytałam w zeszłym roku w wakacje przy okazji wyjazdu do Neapolu. Szukałam lekkiej lektury, która by mnie pozytywnie nastroiła przed podróżą nad Zatokę Neapolitańską....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Naprawdę, bardzo się cieszę, że trafiłam na książkę Sigrid Nunez. Szukałam prezentu dla miłośniczki psów i znalazłam w księgarni ten tytuł- „Przyjaciel”. Spodobała mi się trawiasto-zielona okładka z centralnie usytuowaną sylwetką psa, krótka nota wydawcy zachęciła, tak więc egzemplarz zakupiłam.

Kusiło jednak, żeby książkę przeczytać, zanim oddam w prezencie, utwierdzić się, czy wybór jest trafiony i czy o psie w książce jest na rzeczy.

I dobrze się stało, bo książka mnie bardzo wciągnęła. Spodobała mi się wielowarstwowa konstrukcja książki i sposób narracji, prosty, a jednocześnie wykwintny, coś jak ciasteczko maślane podane na porcelanie z Ćmielowa.

Z przyjemnością przeczytałam ponad dwustustronicową książkę delektując się każdą kartką. Lektura wzrusza i rozczula, przenikliwie opowiada o relacji człowieka z czworonogiem i o wartościach, jakie wnosi do naszej egzystencji przyjaźń ze zwierzętami, a w szczególności z psem.

W książce są również liczne rozważania na temat pisarstwa i twórczości literackiej. W tym obszarze autorka daje popis erudycji, przytacza ciekawe cytaty dzieł literackich, odwołuje się do nazwisk uznanych pisarzy. Najważniejszy i główny wątek powieści to jednak kształtująca się przyjaźń człowieka i psa, wspólny proces przechodzenia przez żałobę oparty na emocjonalnym wsparciu.

Główna bohaterka, autorka, pisarka i wykładowczyni akademicka jest jednocześnie narratorką. Poznajemy ją w sytuacji po stracie bliskiego przyjaciela, który popełnia samobójstwo. W tym trudnym czasie przychodzi jej zaopiekować się psem, po zmarłym wieloletnim przyjacielu.

Opieka nad psem- „łagodnym olbrzymem” rasy dog arlekin, pomaga głównej bohaterce przejść przez ciężki czas żałoby, ale przysparza sporo codziennych kłopotów, jak choćby wspólne egzystowanie w ciasnym, niespełna 50 metrowym mieszkaniu na Manhattanie. Na Apolla, wielkich rozmiarów psa, nieprzychylnie patrzą sąsiedzi i zarządca budynku grozi eksmisją. Ale dla samotnej sześćdziesięciolatki, te problemy nie wydają się, aż tak istotne wobec posłannictwa, jakie czuje opiekując się psem, smutnym i tęskniącym za swoim panem. Wierzy, szaleńczo, że jeśli uratuje psa, to któregoś dnia bliski jej przyjaciel powróci z krainy zmarłych.

Samobójcza śmierć wieloletniego przyjaciela jest dla sześćdziesięciolatki bolesnym ciosem, zostawia pustkę i wiele pytań, bez odpowiedzi. Bohaterka próbuje zrozumieć dlaczego tak się stało, czyta książki, słucha programów radiowych i zgłębia wiedzę na temat samobójstw. Jest w rozsypce i tylko opieka nad melancholijnym Apollem powoduje, że trzyma się w ryzach.”Czymże jesteśmy Apollo, ty i ja, jeśli nie dwiema samotnościami, które nawzajem się chronią i pozdrawiają”( s.144) .

Jest jeszcze coś, co ujęło mnie w powieści, to humor, który okrasza ciepłą ale smutną bądź co bądź opowieść. Są tu dowcipy np.: „ Lepszy pies za męża, niż mąż, który jest psem”(s. 148), są zabawne sytuacje z psami w roli głównej, ironizowanie z samej siebie i wizyt u terapeuty, którego nazywa Doktor Oczywisty.

Reasumując „Przyjaciel” to książka dla każdego, ale w szczególności dla miłośników czworonogów, którzy nie pozostaną obojętni na słowa autorki: „Psy nie tylko są niedotknięte złem. To niebiańskie stworzenia, wcielone anioły, futrzaste opiekuńcze duchy, zesłane, by strzec ludzi i pomagać im żyć”(s.170).

Są w powieści fragmenty o muzyce, która
koi psie serca -gotowa płytoteka na psią depresję.
Znana melodia " Ła vie en rose " prześladuje główną bohaterkę przez cały dzień i nie może się od niej uwolnić. A ja myślę, że „La vie en rose” grana na flecie w tempie molto giocoso, to doskonałe tło muzyczne dla tej wzruszającej historii o przyjaźni człowieka z czworonogiem.

Naprawdę, bardzo się cieszę, że trafiłam na książkę Sigrid Nunez. Szukałam prezentu dla miłośniczki psów i znalazłam w księgarni ten tytuł- „Przyjaciel”. Spodobała mi się trawiasto-zielona okładka z centralnie usytuowaną sylwetką psa, krótka nota wydawcy zachęciła, tak więc egzemplarz zakupiłam.

Kusiło jednak, żeby książkę przeczytać, zanim oddam w prezencie, utwierdzić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W ostatnim czasie zaintrygował mnie nowy wizerunek Katarzyny Nosowskiej, nie ten maszkarowaty z instagramowych śmiesznych filmików, ale tu i tam widziany w mediach.Popularna wokalistka grupy rokowej HEY przechodzi kolejną metamorfozę. Nowa stylizacja- skrócone włosy, trendy oprawki, wyrazisty makijaż- to zewnętrzny przejaw nowego emploi Nosowskiej, na księgarskim rynku pokazał się niedawno jej autorski debiut „A ja żem jej powiedziała…”

Zakupiłam książkę w wersji dźwiękowej, bo interpretację autorki uznałam za idealne dopełnienie barwnego portretu z okładki i tego namalowanego słowem. Pochłonęłam tzn. przesłuchałam audiobooka wciągu jednego wieczoru. Na początku było bardzo śmiesznie i wesoło, później już mniej zabawnie, a miejscami bardzo poważnie i refleksyjnie.

Literacki zapęd, wyznaje Nosowska, przejawiała już w wieku szkolnym, ale zewnętrzne krytyczne czynniki zgasiły żar w zarodku i dopiero wiek dojrzały wydobył na powierzchnię tłumioną pisarską pasję. Pomysł napisania książki powstał poza nią, ale podjęła literackie wyzwanie postawione jej przez Wydawnictwo Wielka Litera.

I dobrze się stało, bo Nosowska okazuje się osobą wielu talentów, bo pisze ciekawie i porywająco, a do tego zabawnie i dowcipnie. Już na wstępie chwyciły mnie za serce i rozczuliły słowa : ”Jeśli jest Wam czasem ciężko, zaufajcie mi, zaufajcie Kaśce. Sens zdarzeń objawia się z opóźnieniem. Trzeba tylko przeczekać. To co dziś jest czystym cierpieniem, po czasie okazuje się przedsionkiem szczęścia i mądrości. Bądźcie dzielni i miejcie się świetnie!”.
Po takiej porcji otuchy nie pozostałam obojętna, wstydliwie poczułam , że słowa skierowane są do mnie, że mogłabym się z Nosowską zakolegować - dla niej też- umysł bywa miejscem ponurym.

Autorski debiut Nosowskiej to zbiór 50 felietonów, w których przegaduje sama z sobą istotne życiowe sprawy. Rozmówki Nosowskiej przypominają sesje terapeutyczne, gdzie pacjent i terapeuta to ta sama osoba, takie współczesne „wash and go”.

Impresje kończą się celnymi puentami, które można potraktować jako życiowe porady np.: „Czarne nie wyszczupla”, „Udawanie orgazmu jest smutne”, „Nie wolno przyjaźnić się z sukami”, „W twoim wieku nie można wszystkiego zwalać na dzieciństwo” , „W byciu z kimś trzeba być sobą”, „… nie umie kochać ten, kto tak bardzo nie lubi siebie”.

Nosowska opowiada historie, które dotyczą sytuacji z jej życia, przytacza zabawne anegdoty np.: o wiecznie dzwoniącym telefonie, o propozycji wystąpienia w reklamie orzeszków, o babskich nasiadówkach zakłócanych obecnością samca, o szafie pełnej ubrań jak dla żałobników, o byciu „spoko” matką nastoletniego syna, o diecie i galarecie. Daje się tu poznać jako osoba utalentowana komediowo, pełna humoru, dystansu do siebie i życia.

Poglądy, którymi dzieli się Nosowska wynikają z dojrzałości i doświadczenia blisko pięćdziesięcioletniej kobiety, to przemyślenia szczere i odważne. ”Miłość to decyzja, jeśli ją podejmiesz, to mów, że kochasz, dawaj nie oczekuj zwrotu kosztów, miej odwagę powiedzieć, że już nie ma miłości, odejdź zanim zdradzisz i nie licz, że drugą stronę stać będzie na podobną uczciwość.”
Otwartymi i szczerymi wyznaniami Nosowska dopuszcza innych do siebie na odległość, którą inni uznaliby za niebezpieczną, wprowadza w zakamarki swojej duszy, odsłania wstydliwe i bolesne miejsca, pokazuje słabości i mówi taka jestem w prawdzie, podobna Wam zwyczajna kobieta.

Są rozdziały, do których chętnie wrócę, zawierają głęboki przekaz, w nich szczególnie pokrzepia mądrość autorki, która wierzy głęboko,że życie to cud, że jesteśmy częścią jedni,że wszyscy błądzimy, a to nie grzech, że cierpienie sprawia że duch zdobywa bezcenną sprawność.

Nosowska zyskała we mnie przyjazną czytelniczkę, bo to o czym pisze jest mi w jakiś sposób bliskie i mogłabym przyjąć za swoje, a szczególnie „wszyscy mamy w sobie maleńki pręcik dobra, który żarzy się bez przerwy", no i przyłączam się do jej manifestu: „Nie zdziadzieję! Nie pozwolę młodym wypchnąć się na margines życia. Moje spojrzenie nie zmatowieje. Nie przestanę marzyć. Elo, Elo, Wasza mać. ”

W ostatnim czasie zaintrygował mnie nowy wizerunek Katarzyny Nosowskiej, nie ten maszkarowaty z instagramowych śmiesznych filmików, ale tu i tam widziany w mediach.Popularna wokalistka grupy rokowej HEY przechodzi kolejną metamorfozę. Nowa stylizacja- skrócone włosy, trendy oprawki, wyrazisty makijaż- to zewnętrzny przejaw nowego emploi Nosowskiej, na księgarskim rynku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jestem pełna obaw i nie wiem, czy moja interpretacja książki jest właściwa, czy dobrze odczytałam złożoność powieści? Pierwsze co nasunęło mi się, podczas czytania lektury to nieodparte wrażenie, że opisywana historia wydarzyła się naprawdę. Jakby przy pomocy literatury, autorka pisząca pod pseudonimem, chciała się z czymś rozprawić, co nie dawało jej spokoju, jakby przez tę książkę mówiła nam wszystko to, czego nie mogła powiedzieć konkretnemu człowiekowi, ze szczerością odmienną od tej, na którą pozwala codzienna rozmowa.

Historię „pierwszej miłości” Marty i Fabia, miłości głębokiej, ale trudnej, opowiada pięćdziesięcioletnia narratorka i jednocześnie główna bohaterka opisywanych zdarzeń. Ale zanim Marta zacznie snuć retrospektywną opowieść, wpierw dokonuje bilansu swojego dotychczasowego życia. W krótkim prologu prezentuje swój portret dojrzałej kobiety, spełnionej i świadomej siebie, która bardzo dobrze wie „co w życiu ważne, a co warte funta kłaków”.(s.5) Jednak w momencie, kiedy wydaje się, że najważniejsze w życiu już się wypełniło, Marta wraca pamięcią do przeszłości i rozpoczyna podróży w głąb swojej duszy, konfrontuje się z wydarzeniami z młodości i bolesną utratą „pierwszej miłości”.

Łatwo można spłycić literacki przekaz powieści jeśli nie zachowa się czujności, chociaż to wątek miłosny napędza akcję, to istotny jest tu skrupulatnie składany portret psychologiczny pięćdziesięcioletniej kobiety u progu starzenia się, która rozprawia się ze swoją przeszłością. „Wspominam…Czy dlatego, że się starzeję? Może. Mam świadomość, że moje życie w większej części już się stało, a ile jeszcze przede mną? Kto to wie?(…) tak bardzo starałam się zrozumieć, bo wszystko zrozumieć, to wszystko wybaczyć. Czy zrozumiałam?”(s. 321)

Powieść nasycona jest licznymi wewnętrznymi monologami i przemyśleniami z których odczytać można całe spektrum uczuć i emocji przeżywanych przez Martę. Tekst nabrzmiały od rozterek i rozważań sprawia, że czytelnik obserwuje zmiany zachodzące w świadomości bohaterki, która na koniec konkluduje „jakże nieprzewidywalny jest czas … Dla jednych łaskawy … Dla innych bezlitosny, lecz zmienia każdego”.(s.318)

Tym co pozwoliło Marcie wyciszyć bolesne przeżywanie siebie sprzed lat i spojrzeć na swoje życie bez dramatyzmu i cierpienia to dystans rozumiany jako świadome kształtowanie własnej rzeczywistości. ”Chcę pamiętać Cię tylko jako cudownego chłopaka, który podarował mi cudowne uczucie, który nauczył mnie kochać i dzięki któremu przeżyłam to co przeżyłam. To w dużej mierze dzięki Tobie umiałam dać ogrom miłości człowiekowi, którego poślubiłam, umiałam być dobrą żoną, umiałam być szczęśliwa. Niezależnie od tego, jak absurdalnie zabrzmią te słowa, to Ty byłeś architektem późniejszych moich uczuciowych wzlotów”.(s.323)

Tytułowy Ponte Vecchio to miejsce najbardziej dramatycznej i pełnej emocji sceny rozgrywającej się między dwojgiem kochanków Martą i Fabio. Stary Most we Florencji, ulubione miejsce spotkań zakochanych par, to zarazem metafora rozumiana jako ogniwo łączące zakochanych.” Ach…, gdy teraz o tym myślę…, gdy przypominam sobie nasze zdumiewające spotkanie na Ponte Vecchio, nasunęło mi się porównanie. Cała nasza miłość była jak Ponte Vecchio… stary, solidny most”.(s.322)

Napisaną z polotem książkę Marii Maliny Lampone „ Ponte Vecchio. Stary Most” przeczytałam z przyjemnością i zainteresowaniem, wciągnęła mnie ciekawie skrojona fabuła bogata w zmieniającą się scenerię. Łapczywie chłonęłam wątki podróżnicze i razem z Martą zwiedzałam piękne włoskie miasta – Wenecję, Florencję, Sycylię, Urbino, Pesano, Orvietto, Todi, Asyż, Perugie, Gubbio, Sienę.
O dziwo, nie przygnębiały mniej barwne fragmenty przenoszące do tak nieodległej przecież epoki PRL-u…, sentymentalna podróż w czasie przypominała minioną młodość i uśmiech sam rozświetlał buzię. Natura ludzka jest nieodgadniona i bardzo złożona, jesteśmy dziwniejsi niż chcielibyśmy przyznać, książka jest z gatunku tych, które na równi z fabułą stawia psychologię, to ciekawe studium kobiecości. Polecam

Więcej na http://mojewloskieimpresje.blogspot.it/2017/05/sia-pierwszej-miosci-ponte-vecchiostary.html Zapraszam:-)

Jestem pełna obaw i nie wiem, czy moja interpretacja książki jest właściwa, czy dobrze odczytałam złożoność powieści? Pierwsze co nasunęło mi się, podczas czytania lektury to nieodparte wrażenie, że opisywana historia wydarzyła się naprawdę. Jakby przy pomocy literatury, autorka pisząca pod pseudonimem, chciała się z czymś rozprawić, co nie dawało jej spokoju, jakby przez ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Nie było nas był las, nie będzie nas będzie las” to stare porzekadło świetnie nadaje się na maksymę płynącą z kart powieści „Kradnąc konie”. Książka norweskiego pisarza Per Pettersona to poruszająca opowieść o przemijaniu i nieuchronności śmierci,tym mocniej odczuwanych,bo w kontakcie z niewzruszoną w swym pięknie przyrodą, która w swoim majestacie nie ogląda się wstecz i pozostaje obojętna na przeżycia człowieka.

Piękna proza bogata w sensualne opisy norweskich lasów uwodzi czytelnika zapachami: mokrego mchu, słodkiego igliwia, żywicznego wyrąbiska. Przewracając kartki nie tylko czujemy aromaty lasu, ale słyszymy odgłosy jego mieszkańców: „trzepot ptasich skrzydeł, skrzypienie uginających się konarów i trzask łamiących się gałązek, krzyk jastrzębia i ostatnie tchnienie zająca…”( Kradnąc…s.38).

Zdumiewa opisywany krajobraz Norwegii i ogromne przestrzenie „lasu, który ciągnął się i ciągnął na północ i w głąb Szwecji, i coraz dalej do Finlandii, a potem jeszcze dalej do Syberii, człowiek mógł w tym lesie się zgubić i stu ludzi mogło się tygodniami przeszukiwać tyralierą bez najmniejszej szansy na odnalezienie…”.( Kradnąc…s.32)

Fabuła powieści rozwija się wolno, bez niespodziewanych zwrotów akcji. Zmęczony miejskim stylem życia, po śmierci żony, blisko siedemdziesięcioletni wdowiec Trond Sander całkowicie reorganizuje swoje dotychczasowe życie i przenosi do starego domu nad jeziorem sąsiadującym z lasem, który stanowił część jego życia przed wieloma laty, a teraz na nowo odżył w nim – „i kiedy nagle wokół mnie zrobiło się cicho, zrozumiałem, jak bardzo za nim tęskniłem. Wkrótce nie myślałem już o niczym innym i by uniknąć również własnej natychmiastowej śmierci, musiałem przenieść się do lasu. Takie miałem poczucie, po prostu. On wciąż we mnie tkwi”. („Kradnąc… s. 138)

W nowym miejscu Trond wiedzie życie samotnika, nie ma telefonu, telewizora, towarzyszy mu jedynie suczka Lyra. W trudnych zimowych warunkach, zmaga się z dziką przyrodą, a rytm dnia wyznaczają zwykłe zajęcia; parzenie kawy, krojenie chleba, spacery z psem nad jezioro, rozpalanie ognia w piecu, obserwowanie ptaków. U schyłku życia Trond zmienia swoje podejście do czasu: ”Czas jest teraz dla mnie ważny, tak myślę. Nie chodzi mi o to, że ma płynąć szybko albo wolno, jest po prostu ważny jako czas, jako coś, w czym żyję i co wypełniam konkretnymi czynnościami i pracami, którymi mogę go podzielić, tak aby stał się dla mnie wyraźny i nie znikał, gdy go nie zauważam. ( Kradnąc…s.12)

Jednak poszukiwany spokój, zakłóca spotkanie jedynego w okolicy sąsiada, w którym Trend rozpoznaje znajomego sprzed pięćdziesięciu lat i za sprawą, którego ożywają wydarzenia z dzieciństwa. Dalej już fabuła książki toczy się dwutorowo, partie retrospektywne obrazujące wspomnienia z wakacji 1948 roku przeplatają się z bieżącą koegzystencją z dziką naturą, pełne emocji przeżycia młodego chłopaka z zdystansowaną postawą nie młodego mężczyzny, gorące i upalne lato z mroźną i śnieżną zimą. Są też obrazki nawiązujące do czasów okupacji Norwegii, konspiracji, niebezpiecznej pracy kurierów przerzucających wiadomości przez granicę.

Powieść naznaczona jest pierwiastkami męskimi wyrażonymi w relacjach syna z ojcem, np. udzielanie ojcowskich rad kształtujących charakter: „Ale takie jest już życie. Uczysz się, kiedy dzieją się różne rzeczy. Szczególnie w twoim wieku. Musisz to po prostu przyjąć i pamiętać, żeby później o tym pomyśleć, nie zapomnieć i nigdy nie popaść w rozgoryczenie. Masz prawo myśleć, rozumiesz?” (Kradnąc…s.142), albo „Sam decydujesz kiedy ma boleć”. ( Kradnąc…s.38)

Bohaterowie powieści to w przewadze mężczyźni imający się zajęć typowo męskich, jak: pościg koni, chodzenie po balach na rzece, ścinka drzew, przeprawy łodzią przez rzekę. Jednak jest to książka dla każdego, bez względu na płeć, komu nie obce są egzystencjalne rozterki, kto poszukuje w literaturze wrażenia bliskiego obcowania z naturą. Polecam.

„Nie było nas był las, nie będzie nas będzie las” to stare porzekadło świetnie nadaje się na maksymę płynącą z kart powieści „Kradnąc konie”. Książka norweskiego pisarza Per Pettersona to poruszająca opowieść o przemijaniu i nieuchronności śmierci,tym mocniej odczuwanych,bo w kontakcie z niewzruszoną w swym pięknie przyrodą, która w swoim majestacie nie ogląda się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Genialną Przyjaciółkę” ( włoski tytuł „L’amica geniale) otrzymałam w 2015 roku, nomen omen, w prezencie od serdecznej przyjaciółki i od razu przysiadłam do czytania.

„Genialna Przyjaciółka” rekomendacji specjalnej nie potrzebuje, wiele już napisano na jej temat i pozostałych części tetralogii, a zagadka, kto kryje się za pseudonimem autorki Eleny Ferrante ciągle wzbudza sensacje i stanowi nośny temat dla mediów, nie tylko włoskich. W tym świetle moja wypowiedź odkrywczą nie będzie, tyle tylko, że jako italofilka ze słabością do literatury włoskiej mam potrzebę wypowiedzenia się na temat lektury.

„Genialna Przyjaciółka” to POWIEŚĆ NIEZWYKŁA, KTÓRA SPRAWIŁA, ŻE POSZERZYŁAM SWOJĄ OSOBĄ RZESZE FANÓW WŁOSKIEJ PISARKI Eleny Ferrante. Ta wzniosła retoryka mojego czytelniczego wyznania to cel zamierzony i odpowiedź na notatkę wydawcy umieszczoną pod tytułem, której treść wydała mi się nachalnie marketingowa, a jednak… przyznaję… myliłam się… nic z tych rzeczy.

Zacznę od okładki, trochę w stylu wydań harlequina, ale zgodna z trendem współczesnych wydawców, zawoalowany portret dziewczyny, utrzymany w ciemnej kolorystyce zawiera spory ładunek tajemniczości i szczyptę erotyki, w moim odczuciu współgra z klimatem powieści.
Ciekawie wypada zestawienie projektów okładek polskiego i włoskiego wydania tytułów, mówi dużo o upodobaniach kulturowych. Szata graficzna okładki „L’amica geniale” utrzymana w jasnej tonacji przedstawia parę młodą zmierzającą na plażę w towarzystwie małych dziewczynek w cukierkowatych sukienkach. Barwna fotografia jest tu nośnikiem treści i zdradza fragment fabuły, a majacząca w oddali panorama zatoki neapolitańskiej trafia do sentymentalnej duszy południowców Półwyspu Apenińskiego. Można by dyskutować, która okładka jest bardziej spójna z treścią i lepiej zachęca do poznania książki? Wyrobionego czytelnika, któremu zależy na treści, nie zniechęci do książki nieciekawa okładka.

Książkę, objętościowo dość pokaźną (prawie 500 stron) czytało mi się łatwo, szybko, kartki przewracały się same i nim się spostrzegłam byłam już na ostatniej stronie. Wtedy pomyślałam: no… pojawiła się pisarka, która swoim niezaprzeczalnie mocnym piórem odeprze pojawiające się tu i ówdzie utyskiwania na miernotę współczesnej literatury włoskiej, zmiażdży talentem, tych którzy przypisują włoskim autorom nieznośną uciążliwość.

Nie pomyliłam się, książki Elene Ferrante przetłumaczono na wiele języków, a autorka w 2015 roku , za ostatnią powieść z tego cyklu „Historia zaginionej dziewczynki” pretendowała do najważniejszej nagrody literackiej we Włoszech- Premio Strega.

Co tu dużo mówić , „Genialna Przyjaciółka” to wyjątkowo wciągająca lektura, dostarczyła mi dużo frajdy. Ciekawa historia, dynamiczna akcja, przeplatana żywymi dialogami, intrygi, bogactwo postaci, obyczajowość, wszystko to przemawia do emocji, uruchamia wyobraźnię tak, że podczas czytania ulega się wrażeniu oglądania filmu. Dziś już wiadomo, że taki film powstanie, zajęła się tym wytwórnia Wildsite ta sama, która wyprodukowała ciekawy serial „Gomorra”. Tymczasem w oczekiwaniu na ekranizację książki, możemy oglądać inne adaptacje Eleny Ferante: „L’amore molesto” oraz „I giorni dell’abbandono”.

W powieści Eleny Ferrante nie ma barwnych opisów pięknej słonecznej Italii; jest historia Włoch lat 50-tych ubiegłego wieku i realistyczny obraz życia mieszkańców biednego i niebezpiecznego przedmieścia Neapolu, rządzi tu mafia, kobiety są bite przez mężów, ale też „walczą między sobą jeszcze bardziej zaciekle niż mężczyźni”, a dzieci codziennie doświadczają przemocy w domu i poza domem.

Czytelnik odnajdzie tu galerię znakomicie odmalowanych portretów psychologicznych postaci i arcyciekawy, wyrazisty obraz skomplikowanej przyjaźni dwóch przyjaciółek. Lila i Lena spotkały się w pierwszej klasie szkoły podstawowej i od tamtej pory będą na siebie wpływać. Narratorką jest Lena, która po tym, jak się dowiaduje o tajemniczym zniknięciu sześćdziesięcio kilku letniej Lili, postanawia spisać dzieje ich przyjaźni.

„Genialna Przyjaciółka” to opowieść wysmakowana, pełna znaczeń i fascynujących zdarzeń. Podbiła mnie Elena Ferrante ”Genialną przyjaciółką” i poprawiła kolejnymi częściami neapolitańskiej tetralogii.

Popis warsztatowej sprawności- styl, język, kompozycja - czyni lekturę bardzo komunikatywną i przyjemną do czytania dla każdego.Polecam bardzo.

„Genialną Przyjaciółkę” ( włoski tytuł „L’amica geniale) otrzymałam w 2015 roku, nomen omen, w prezencie od serdecznej przyjaciółki i od razu przysiadłam do czytania.

„Genialna Przyjaciółka” rekomendacji specjalnej nie potrzebuje, wiele już napisano na jej temat i pozostałych części tetralogii, a zagadka, kto kryje się za pseudonimem autorki Eleny Ferrante ciągle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Teatrem kryminalnych zagadek pióra Donny Leon jest piękna Wenecja i to już pierwszy powód dla mnie, żeby sięgnąć po kolejną powieść z cyklu Komisarz Brunetti i tajemnice Wenecji. Razem z tropiącym przestępców commissario Brunettim, ruszam na wędrówkę po Wenecji i zgłębiam topografię miasta. „Kipiący niechęcią” do turystów komisarz weneckiej policji Brunetti przeważnie podąża pieszo pustymi uliczkami i zaułkami wolnymi od tłumów, zaprowadza do miejsc o istnieniu, których nie można dowiedzieć się z przewodników. Wenecja, w książkach Donny Leon,jednak zadziwia nie tyle bogactwem zabytków, co ciężarem i liczbą przestępstw kryminalnych.

Commissario Brunetti zajmuje się dochodzeniami w sprawie zabójstw, gwałtów, rozbojów, ma do czynienia z oszustwami podatkowymi, aferami politycznymi, kościelnymi, handlem narkotykami i wieloma ciemnymi sprawami drążącymi od wewnątrz, niczym robak, wenecką społeczność. Guido Brunetti – absolwent prawa- obok spraw zawodowych wiedzie zwyczajne życie; żona Paola- wykładowca akademicki- udziela mężowi emocjonalnego i intelektualnego wsparcia, Chiara i Raffi- nastoletnie dzieci- nierzadko absorbują ojca własnymi problemami.

Wątki kulinarne w powieści należą do moich ulubionych i są oddechem od poruszanych w powieści trudnych spraw polityczno-społeczno- obyczajowych. Z przyjemnością zasiadam do stołu w towarzystwie rodziny Guida Brunettiego, gdzie rządzi zasada zgodna z włoskim powiedzeniem „Vivi per mangare, non mangiare per vivere”. Dania serwowane przez Paolę Brunetti to kulinarne uczty i nie może być inaczej, kiedy mąż łasuch czyni żonie wyznania typu: „Przynieś mi jabłko braeburn, cienki plasterki montasio i szklaneczkę calvadosu(…) a obsypię cię całą diamentami wielkości orzechów włoskich, położę perły białe jak trufle u twych stóp, zawieszę szmaragdy duże jak owoce kiwi…”(s.75).

W „Perfidnej Grze” pisarka literacką fikcję rozbudowuje na kanwie wydarzeń prawdziwych z okresu drugiej wojny światowej, związanych z grabieżą dzieł sztuki należących do Żydów i osób działających w faszystowskim ruchu oporu. Intryga kryminalna, okazuje się bardzo złożona i zawiła, a prowadzone przez komisarza śledztwo w sprawie morderstwa młodej studentki dramatycznie splata się z niechlubnymi praktykami handlowania dziełami sztuki w czasie wojny i w latach powojennych. Brunetti odkrywa, że świat nieuczciwych marszandów i antykwariuszy nadal istnieje i ma swoją kontynuację we współczesności; dochodzi do gorzkiej prawdy, że ludzie zdolni są do czynów zbrodniczych,” jeśli dążą do zdobycia czegoś, co ma wartość przeliczalną na pieniądze, niż wtedy, gdy ten przedmiot ma dla nich jedynie wartość estetyczną".

Pisarka porusza w powieści ważny temat etyczny dotyczący stosunku ludzi do dzieł sztuki i zacierania się granicy między pięknem, a wartością. Wytyka współczesnym pazernym czasom uczynnienie ze sztuki formy inwestycji lub przedmiotu spekulacji, zauważa, że wielu ludzi nie dostrzega piękna przedmiotów, ale jedynie wartość w przeliczeniu na pieniądze.

Donna Leone imponuje wiedzą o polityczno- społeczno- obyczajowym życiu Wenecji i dla tej wiedzy warto sięgać po jej książki. Cenne są również obserwacje pisarki na temat relacji międzyludzkich, które umie trafnie ubrać w słowa i które warto zacytować:
„Paola uznała za rzecz znamienną, że młoda atrakcyjna kobieta mówi drugiej kobiecie, że bardzo chciałaby spotkać się z jej mężem, i nie widzi w tym absolutnie nic niestosownego.” (s.46)
„…wymienili uśmiechy, oboje zdziwieni, jak szybko i demokratycznie rodzi się przymierze między ludźmi, którzy szukają intelektualnego wsparcia w książkach i znajdują je.”(s.52)

Teatrem kryminalnych zagadek pióra Donny Leon jest piękna Wenecja i to już pierwszy powód dla mnie, żeby sięgnąć po kolejną powieść z cyklu Komisarz Brunetti i tajemnice Wenecji. Razem z tropiącym przestępców commissario Brunettim, ruszam na wędrówkę po Wenecji i zgłębiam topografię miasta. „Kipiący niechęcią” do turystów komisarz weneckiej policji Brunetti przeważnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czytanie opowiadań Alice Munro to jak oglądanie albumu pełnego starych fotografii w kolorze sepii. Wśród nich przeważają portrety młodych kobiet i dziewczynek w wieku szkolnym, są fotografie rodzinne i zdjęcia ludzi o pospolitych twarzach wyglądających przez okno lub siedzących na progu domu, wśród krajobrazów przeważają pola porosłe zielem piżmowym i nawłocią, lasy ze spiczastymi sylwetkami świerków i sosen, domy z kominem i szarym dymem. I gdyby dalej trzymać się tego porównania to nie ma nic nadzwyczajnego w tych pożółkłych odbitkach, jednak każda z nich opowiada osobną historię, które razem składają się na kompletną opowieść o losach mieszkańców kanadyjskiej prowincji Ontario.

„Taniec szczęśliwych cieni” literacki debiut Munro z 1968 roku to moje pierwsze spotkanie z prozą noblistki, potem był jeszcze tom opowiadań „Miłość dobrej kobiety”. Krótkie formy literackie Munro czytało mi się bardzo przyjemnie, nasycone poetyckością w warstwie opisów, wypełnione grą świateł i cieni, trafiły do mojej wrażliwości. Charakterystyczne dla opowiadań Munro jest wiązanie przyrody z życiem ludzkim, natura współgra tu z nastrojem rozgrywających wydarzeń. Spokojna i z tonowana narracja skutecznie tłumi napięcie piętrzące się pod powierzchnią warstwy fabularnej, gotowe wylać się gorącą lawą.

W opowiadaniach Munro świat kanadyjskiej prowincji lat powojennych żyje własnym rytmem, sprawy pozostają tutaj poza bieżącym nurtem zdarzeń, bo „jak się w kółko przemierza te same ulice, jeździ po tych samych drogach i ogląda to samo, reszta świata wydaje się absurdem”. Mieszkańcy małych prowincjonalnych miasteczek żyją przyziemnymi sprawami, mają swoje troski i zmartwienia, tajemnice i sekrety, mierzą się z własnymi słabościami. Tym co nadaje psychologicznej głębi opowiadaniom i pozostawia czytelnika w wielkim osłupieniu, to rozwój wypadków rządzących ludzkim losem. Munro mówi nam, że życie jest nieprzewidywalne i złożone, a trzepot skrzydeł motyla może wywołać wielką burzę w naszym życiu (butterfly effect).

Istota literackiego przekazu prozy Munro zawiera się we fragmencie jednego z opowiadań „rozwój wypadków (…) -to było coś co nieodmiennie mnie fascynowało, miałam wrażenie, że poznałam, na czym polega bezwstydna, wspaniała, druzgocąca absurdalność z jaką życie, nie literatura, improwizuje nasze losy”.

Jedno krótkie opowiadanie Munro wystarczy za przepastną powieść, żeby poruszyć czytelnikiem, skłonić do refleksji nad własnym życiem, a zatem czytajcie opowiadania Munro, polecam.

Czytanie opowiadań Alice Munro to jak oglądanie albumu pełnego starych fotografii w kolorze sepii. Wśród nich przeważają portrety młodych kobiet i dziewczynek w wieku szkolnym, są fotografie rodzinne i zdjęcia ludzi o pospolitych twarzach wyglądających przez okno lub siedzących na progu domu, wśród krajobrazów przeważają pola porosłe zielem piżmowym i nawłocią, lasy ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka Łukasza Orbitowskiego „Inna dusza” to dla mnie bydgoszczanki lektura obowiązkowa i ważna, nie tak często na rynku czytelniczym pojawiają się powieści współczesnych polskich pisarzy z fabułą rozgrywającą się w moim rodzimym mieście, a dodatkowo jeszcze opartą na prawdziwych wydarzeniach zapisanych w sądowych aktach. Wydawnictwo Od Deski Do Deski stworzyło ciekawą serię Na F/Aktach i „Inna Dusza” Łukasza Orbitowskiego to bodaj druga z tej serii lektura, która pojawiła się na rynku księgarskim w 2015 roku.

Ciekawa byłam książki, właśnie z uwagi na scenerię, interesował mnie literacki portret Bydgoszczy okresu transformacji i niespokojnych przemian społecznych nakreślony piórem pisarza młodego (rocznik 1977), który w latach dziewięćdziesiątych dopiero co wchodził w dorosłość. Nieprzeparta myśl, że autor to być może pisarz korzeniami związany z Bydgoszczą (i tu pudło, nietrafiony), potęgowała moje zainteresowanie lekturą.

Książka mocno mną poruszyła w treści i obrazach. Przez kolejne rozdziały podróżowałam w czasie do miejsc znanych, a wraz z intensywnie toczącą się fabułą emocje wzrastały i ożywały wspomnienia okrutnego mordu sprzed 20 lat, które ponurym cieniem spowiło miasto. Odsłuchiwałam na You Tube utwory Kultu, Myslovitz, O.N.A, Kasi Kowalskiej, Edyty Bartosiewicz i innych, a fragmenty tekstów piosenek otwierały kolejne części książki.

Bydgoszcz ostatniej dekady ubiegłego wieku przedstawia się tu, jako miasto nieprzyjazne i mroczne, młodzież szuka sposobności by się stąd wydostać, bo „Tu tylko nędzarze i złodzieje”(s.36), a zrezygnowani dorośli bez złudzeń na lepszą przyszłość narzekają „czemu życie rozdaje karty tak nierówno. Kiedyś dobre życie fundowała uczciwa praca. Teraz już nie wiadomo.”(s.36)

Imponuje dokładna znajomość topografii Bydgoszczy, aż trudno uwierzyć, że autorowi wystarczyło zaledwie dwa tygodnie na poznanie miasta. Szczególnie wiernie jawi się obraz smutnych uliczek starej dzielnicy Okole upstrzonej obdrapanymi kamienicami z klatkami schodowymi cuchnącymi szczynami, pełno tu ciemnych bram, podejrzanych zaułków, ciasnych podwórek usianych walającymi się puszkami, butelkami i skwerów zrytych kretowiskami. Nie mniej ponuro przedstawia się pejzaż, oddalonego od centrum Bydgoszczy, Fordonu. Trasę do osiedla pokonuje się zatłoczonymi autobusami, a krajobraz betonowych blokowisk ciągnie się w nieskończoność. ”Nie ma tu knajp. Nie ma tutaj bibliotek, kin, pubów z bilardem, nie ma klubów tanecznych ani ogniska kulturystycznego, nie ma placów zabaw ani kwiaciarni, nie ma kręgielni, pływalni czy hali do koszykówki”( s.24)

Utkany z sugestywnych szczegółów klimat raczkującego kapitalizmu przedstawia się w powieści niezwykle realistycznie choć przygnębiająco. W tym ponurym świecie toczy się normalne życie, słucha się muzyki disco, nosi podróbki reeboków, kurtki flejersy, buty Martensy, gra się w Mortal Kombat, ogląda serial Bevery Hills, chodzi do kina na Predatora, zbiera puszki po piwie i naklejki z chrupek.
Prawdziwa jest tu sceneria i przygnębiający klimat tamtych czasów oraz okrutny mord, który wydarzył się w mieście nad Brdą, jednak fakty z akt sądowych Łukasz Orbitowski ubiera w literacką fikcję i nadaje subiektywny kształt prawdziwym wydarzeniom. Czyni to znakomicie, niebywale wiarygodnie i mrocznie.

Powieściowi bohaterowie to Krzysiek, Jędrek i Darek. Zgrana paczka nastolatków spędza wspólnie czas po szkole- kopią piłkę, jeżdżą na rowerze, ćwiczą na siłowni, grają na konsolach. Chłopcy mają swoje wady i zalety, borykają się z napięciami wieku dojrzewania, snują plany na przyszłość, oczekują na dorosłość, w której pokładają nadzieję na zmianę losu. Ale najstarszy z nich Jędrek przejawiać zaczyna niepokojącą skłonność do okrucieństwa, budzi się w nim chętka by zabijać. Jędrek wie, że coś w nim siedzi, że „są inne dusze, takie co żyją w człowieku obok tych naszych dusz, zwyczajnych. I czegoś tam sobie chcą. Niektóre są ciche, inne głośne. Wrzeszczą, hałasują. To jest okropne nie do wytrzymania. Znaczy tak mi się wydaje, że z takim duchem w środku strasznie ciężko żyć, zwłaszcza jak on chce czegoś, na co ty nie masz ochoty.”( s.78). Demon zła przejmuje kontrolę nad Jędrkiem i pcha go do czynów zbrodniczych.

Dlaczego Jędrek w okrutny sposób zamorduje dwie osoby, co popchnęło go do zbrodni ? Na te pytania trudno znaleźć odpowiedź. Absurdalność popełnionego zabójstwa i zrozumienie motywów mordercy budzi w czytelniku wiele pytań, które zadawali sobie zszokowani zbrodnią również bydgoszczanie. Lektura skłania do myślenia, że są rzeczy związane z nieokiełznaną naturą ludzką, której logiką nie da się wytłumaczyć. W takich razach szukamy wyjaśnienia w magii, mistyce, do których odwołuje się autor, stąd też tytuł książki ”Inna dusza”.
Opisy zbrodni mrożą krew w żyłach, jakby rejestrowane zimnym okiem kamery sponad głowy sprawcy, albo może drapieżnika krążącego nad swoją ofiarą.

Książka długo jeszcze po przeczytaniu trzyma się trzewi i nie pozwala wyjść z głowy, jest przejmująca i poruszająca. I zasługa to, nie tylko poruszanego tematu, ale dobrego pióra pisarza Łukasza Orbitowskiego. Polecam.

Książka Łukasza Orbitowskiego „Inna dusza” to dla mnie bydgoszczanki lektura obowiązkowa i ważna, nie tak często na rynku czytelniczym pojawiają się powieści współczesnych polskich pisarzy z fabułą rozgrywającą się w moim rodzimym mieście, a dodatkowo jeszcze opartą na prawdziwych wydarzeniach zapisanych w sądowych aktach. Wydawnictwo Od Deski Do Deski stworzyło ciekawą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wieża” to piękna poruszająca opowieść o samotności, cierpieniu i godności człowieka. Na szkatułkową kompozycję utworu składają się historie kilku bohaterów. Postaciami kluczowymi są trędowaty Lebbroso mieszkaniec Wieży w Aoście i emerytowany nauczyciel z Turynu, obaj głęboko doświadczeni przez los, pogrążeni w rozpaczy, cierpią z powodu osamotnienia i wykluczenia. Narratorem i jednocześnie postacią spinającą wszystkie historie jest autor tytułowego opowiadania. Podróżujemy w czasie i przestrzeni, latem 1945 roku jesteśmy w podgórskich rejonach Piemontu, żeby przenieść się do osiemnastowiecznej Aosty i na powrót do przedalpejskiej wioski Mucrone w sierpniu 1944 roku.
Literackie rozważania Grudzińskiego, o istocie ludzkiej i granicach człowieczeństwa w świecie, w którym grzech i zło wpisane są w jego porządek, skłaniają do refleksji i głębszych rozmyślań. Opowieść jest mroczna, przesycona tajemniczością i religijnością, i niczym biblijna przypowieść skrywa prawdziwe przesłanie. Czytelnik ulega wrażeniu, jakby miał do czynienia z zapisem wyjętym ze starych ksiąg, czy klasztornych annałów .
Przemyślaną rolę pełnią w utworze nieożywieni bohaterowie, kwadratowa Wieża nazywana Wieżą Strachu ( Torre dello Spavento) – schronienie pustelnika Lebbroso , czy położony na uboczu wsi domek La Bara – miejsce ostatnich lat życia emerytowanego nauczyciela. Czytelnik, niczym widz wiedziony okiem kamery po teatralnej scenografii, ogląda wynurzające się z półmroku detale wyposażenia wnętrz, ocienione fragmenty architektury, przedmioty omazane bladymi refleksami światła dziennego. To „przechodzenie od królestwa światła do królestwa półmroku”( „Wieża” s. 8) potęguje nastrój tajemniczości i buduje dramaturgię utworu.
Sugestywne opisy przyrody, są tu jak nagłe zachwyty nad pięknem świata podobne tym, kiedy w chwilach zetknięcia ze wspaniałym widowiskiem natury zapiera nam dech, odejmuje mowę i tylko patrzymy z uczuciem „religijnego osłupienia”. („Wieża” s.3)
W Dolinie Aosty jest dużo opuszczonych zamków, jednak to lektura Grudzińskiego sprawiła, że na alpejskim szlaku poszukiwać będę starego zamku w Aoście i kwadratowej Torre dello Spavento . Oglądane stąd, lodowce Ruitorts, ciemne lasy na zboczach San Bernardo, wierzchołki wzgórz królujące nad doliną Rheme, olbrzymie masywy lodowców, pustelnia Charvensod położona wśród gajów, wszystkie te piękne widoki będą miały dla mnie już inny wymiar.

„Wieża” to piękna poruszająca opowieść o samotności, cierpieniu i godności człowieka. Na szkatułkową kompozycję utworu składają się historie kilku bohaterów. Postaciami kluczowymi są trędowaty Lebbroso mieszkaniec Wieży w Aoście i emerytowany nauczyciel z Turynu, obaj głęboko doświadczeni przez los, pogrążeni w rozpaczy, cierpią z powodu osamotnienia i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Dziennik pisany nocą ” to lektura dla mnie obowiązkowa, poczułam się gotowa do zmierzenia z poważnym pisarstwem Grudzińskiego, a ponadto ciekawiły mnie włoskie wątki w zapisach. Do dzieła życia Gustawa Herlinga Grudzińskiego zabrałam się od końca, czyli ostatniego tomu dzienników obejmującego zapiski z lat 1997- 1999. Na mój wybór wpłynęła wypowiedź Marty Herling, która wspomina, że lata 90 były czasem wielkiej otwartości i harmonii w życiu jej ojca.*1] . Ujęła mnie okładka Dziennika- portret Francesca Gonzagi pędzla Mantegna renesansowego artysty z Mantui- przyjęłam za dobry znak i zapowiedź bogactwa „italików”.
Już na początku Dziennika dowiaduję się o przełomowym, w życiu pisarza, wydarzeniu Galassia Gutenberg. Zorganizowane w 1997 r Targi Książki były dla Grudzińskiego „aktem pogodzenia się z Neapolem”[„Dziennik…, 22lutego, 1997],w którym długo nie znajdował przyjaznego gruntu dla swojej twórczości. Na sympozjum poświęcone pisarstwu Grudzińskiego, zaproszono wówczas do Neapolu wielu znakomitych znawców literatury, prelegentów, krytyków, redaktorów dzienników i wykładowców uniwersyteckich we Włoszech. Pisarz czuł się usatysfakcjonowany , co wyraża słowami „cóż przyjemniejszego dla pisarza niż świadomość, że jest czytany z napiętą uwagą!”.[„Dziennik…, 22lutego, 1997]
Od tego czasu głos Grudzińskiego zaczyna liczyć się we włoskiej przestrzeni publicznej, ukazują się jego felietony w gazecie codziennej „La Stampa”, udziela wywiadów największemu dziennikowi południowych Włoch „Il Mattino”, ( zebranych później i opublikowanych w tomiku Controluce przez dziennikarkę Titti Marrone), pisze wstęp dla Pleiade wydawnictwa Mondadori na temat twórczości Ignazia Silone, a gazeta „La Rpubblica” publikuje jego artykuł na temat „końca wieku”. Doskonale orientuje się w sprawach włoskich, regularnie czyta dziennik turyński, śledzi artykuły ulubionych publicystów Sergia Romano i Barbary Spinelli. W grudniu 1998 roku uhonorowany zostaje Premio Ibla nagrodą dla pisarzy cudzoziemskich Un Ponte per l’Europa- Most do Europy- przyznawanej w sycylijskiej miejscowości Ragusa – Ibla. W pamięci pisarza, zapisał się podniosła atmosfera wydarzenia i niestosowny do uroczystości wystrój Pałacu Prefektury- ściany zdobione w freski „ery faszystowskiej” ”[„Dziennik…,Ragusa, 5-6 grudnia, 1998]
Wyrażone na stronach Dziennika upodobania literackie Grudzińskiego, opinie o książkach i autorach, bądź współgrają, bądź skłaniają do polemiki, stanowią dla mnie cenny drogowskaz wyboru lektury obowiązkowej i tytułów po jakie warto sięgnąć.
Z okresu lat pięćdziesiątych wypomina środowisku literackiemu we Włoszech, dwie nie zauważone i niedocenione wybitne książki -„Wydarzenie” Guida Morsellego i „Lamparta” Tomasiego di Lampedusa . Obie były systematycznie odrzucane przez wydawnictwa, a spóźnione uznanie dla talentu pisarskiego przyszło dopiero po śmierci autorów .
Wśród czołowych piór literatury powojennej wymienia Prima Leviego, z ogromnym szacunkiem i podziwem odnosi się do książki „Se questo e un uomo” ( Czy to jest człowiek). Oświęcimski obraz Leviego uważa za najbardziej wstrząsające świadectwo Holocaustu w literaturze światowej, zasługujące jednak na miano „raportu”[ Dziennik…, 3 kwietnia, 1997], niż tytuł arcydzieła literatury włoskiej XX stulecia , jakim okrzyknięto ją we Włoszech w 1997 roku.
W ostatnich dekadach XX wieku, za najznakomitszą w literaturze włoskiej, uważa twórczość Leonarda Sciasciego i wskazuje na książkę „Śmierć Inkwizytora” .Opowiadanie o prowadzonym na stos sycylijskim zakonniku Diego La Mattina, uważa za ważny głos w literaturze włoskiej potępiający kościół za zbrodnię Inkwizycji.
Krytycznie odnosi się do twórczości Dario Fo- włoskiego noblisty z 1997 roku, którego nazywa „mistrzem nieopisanej wulgarności”. [„Dziennik…, 12 października , 1997] Środki wyrazu artystycznego – rodzaj humoru i komizm- jakimi posługuje się Dario Fo, nie przemawiają do poczucia estetyki Grudzińskiego, „są mało dowcipne, błazeńskie, obraźliwe”. [„Dziennik…, 12 października , 1997]
Natomiast, nie szczędzi pochwał Ignazio Silonemu. Opowiada anegdoty i epizody z życia przyjaciela, którego pisarstwo przez długie lata było niedoceniane, z uwagi na komunistyczną przeszłość, wspomina o trudnościach wydania w PRL-u najważniejszej książki Silonego „Przygoda biednego chrześcijanina”.
Z wielką atencją wyraża się o Cristinie Campo. Długoletnią przyjaźń przerwała przedwczesna śmierć znakomitej eseistki, tłumaczki i znawczyni pisarstwa Grudzińskiego. Łączyło ich wspólne zamiłowanie do poezji, muzyki i malarstwa. Włoskie wydania dzieł Grudzińskiego w większości opatrzone są przedmowami Francesca Catalucciego, którego znawstwo literatury polskiej we Włoszech ceni Grudziński najwyżej.
Grudziński daje się poznać jako miłośnik i wielki znawca sztuki. Oprowadza czytelnika po epokach i gatunkach malarskich, sypie ciekawostkami i anegdotami ze świata sztuki. Odwiedzane przez pisarza miejsca to wytrawny przewodnik po muzeach, Pinakotekach, książęcych pałacach, kaplicach.
W Palazzo Ducale w Urbino podziwia Legendę o sprofanowanej Hostii pędzla Paolo Uccello i Biczowanie Piero della Francesca, w Pinakotece na Capodimonte w Neapolu najczęściej zatrzymuje się przy Ukrzyżowaniu Masaccia, a za portretowy majstersztyk uważa trzyosobowy Portret papieża Pawła III z nepotami Tycjana. W Mediolanie spieszy do Kościoła Sana Maria delle Grazie , żeby podziwiać odrestaurowany fresk Ostatniej Wieczerzy , w twarzy Chrystusa dostrzega „ przejmujące, niepowtarzalne połączenie ludzkiego lęku i boskiej mocy”. [„Dziennik…, 7 czerwca , 1999] Zaraża czytelnika swoją pasją do sztuki, ma się ochotę natychmiast pojechać do Bolonii i obejrzeć wszystkie „Nature morte” Morandiego, albo na Sycylię szukać obrazów Antonella da Messina piętnastowiecznego artysty.

W organizowaniu podróży do Włoch cenne mogą być relacje Grudzińskiego z podróży do miast, które rekomendacji nie wymagają jak Wenecja czy Neapol. Ale, w naszych planach wycieczkowych ominęlibyśmy Palestriny i Anagni, dwa uśpione i nie grzeszące urodą miasteczka położone blisko Rzymu, które pod piórem pisarza nabierają rumieńców i okazują się najciekawszymi miejscami we Włoszech.
Zakochany jest w Wenecji i nieustannie pozostaje pod jej wielkim urokiem. Poznał miasto w okresie wojny i taką opisał w „Portrecie weneckim”. Z sentymentem wspomina lata pięćdziesiąte i swój tygodniowy pobyt w maleńkim hoteliku Ruskin Haus. Woli oglądać Wenecję w zimowym świetle i spacerować wzdłuż laguny osnutej mgłą. Podrzuca czytelnikowi kilka nazwisk pisarzy portretujących urodę Serenissimy: Brodskiego, Tomasza Manna, Johna Ruskina. Za szczególnie interesujący obraz Wenecji uważa książkę „Co mówią kamienie Wenecji” współczesnej polskiej autorki Ewy Bieńkowskiej.
Neapol zna dobrze, mieszka tu prawie półwieku i obserwuje to co, czego turyści zwykle nie dostrzegają, zachłyśnięci krajobrazem, słońcem, muzyką, ludową obyczajowością. Podsuwa czytelnikowi „Wrażenia z Neapolu” Dickensa. Spojrzenie angielskiego pisarza na Neapol uważa za ciągle aktualne i trafiające w sedno - prawdziwy wizerunek miasta o dwóch obliczach- „obok słonecznego Neapolu kolorowego, rozśpiewanego, przeglądającego się w cudownej zatoce, krzykliwego i na pozór wesołego, istnieje przeoczany przez większość podróżników cudzoziemskich Neapol czarny, żałobny, przygnieciony życiem w rozpędzie”. [„Dziennik… 7 września, 1999] W innych fragmentach wyraża swoje przywiązanie do Neapolu, zachwyca się Tribunali i nazywa „najpiękniejszą ulicą świata”.[„Dziennik… 1marca , 1999]W dzień św. Januarego, utożsamia się z mieszkańcami Neapolu, którzy dziękują patronowi za opiekę nad miastem, bezpieczny rok, wolny od trzęsień i wybuchu Wezuwiusza. I chociaż nie uczestniczy w dobroczynnych obrzędach cudu, to rozumie siłę tradycji i społeczne znaczenia tego obrządku.

Ale pisarz prowadzi czytelnika również do miejscowości okrytych złą sławą, żeby pokazać rzeczy okrutne i wstrząsające. W maleńkiej miejscowości pod Neapolem zdarzyła się odstręczająca zbrodnia dokonana na małym chłopcu przez pedofila. Grudziński opowiada o wydarzeniu i opisuje zatrważające szczegóły okrucieństwa, ale jednocześnie podnosi głos w sprawie demaskowania współczesnej pedofili, narastające zjawisko zagraża społeczeństwom i w jego przekonaniu jest dowodem na istnienie „ ZŁA immanentnego” [„Dziennik… 18 grudnia, 1997]
Ciekawią fragmenty Dziennika związane z niezwykłymi postaciami i miejscami owianymi legendą, z wierzeniami ludowymi .
Należy do nich postać Raimondo di Sangro, księcia San Severo wyklętego geniusza XVIII wiecznego Neapolu, którego życie obrosło w ezoteryczne legendy i krwawe mity, a niezwykła pasja do eksperymentów alchemicznych sprawiła, że otaczała go aura magii niczym Doktora Fausta. Postać Raimondo di Sangro, księcia o nietuzinkowym umyśle, kreśli pisarz wspominając swoją wizytę w kaplicy San Severo. Uwagę przykuwa tu rzeźba Cristo Velato, niezwykły kir okrywający sylwetkę Chrystusa do dziś stanowi zagadkę, a autorstwo przypisuje się alchemikowi korzystającemu z czarciej mocy.
Diabeł i Piekło to mocno zakorzenione wierzenia bogobojnego ludu sycylijskiego. Grudziński podsuwa czytelnikowi tytuł pouczającego opracowania Giuseppe Cocchiara „ Diabeł w ludowej tradycji włoskiej” . Palermitański etnolog przypomina, że jeszcze nie tak dawno, prosty lud sycylijski wierzył, że siedzibą Piekła jest Etna.
Dymiące kominy wulkaniczne nad Neapolem, to temat trwającej jedenaście lat obserwacji neapolitańskiego fotografa Antonio Biasucciego. Jego album „Wezuwiusz, Etna, Vulcano i Stromboli” przywołał wspomnienia Grudzińskiego z pobytu w Sorrento na początku 1944 roku, podczas którego Wezuwiusz przypomniał o swoim istnieniu.
Wśród wielości rozważań na temat literatury, sztuki, zagadnień ideologicznych i religijnych, perełkami są noty związane z codziennym życiem, refleksje na temat upływającego czasu , starzenia. W tych fragmentach łagodnieje pióro pisarza, a w snutych opowieściach, w poetyckich opisach pejzaży odkrywa pisarz duszę romantyka.
Ma się ochotę towarzyszyć pisarzowi kapryśną wiosną w rytualnych, przedpołudniowych spacerach wzdłuż bulwaru morskiego w Neapolu , oglądać małe, puste plaże, poczuć podmuch wiatru, patrzeć na fale uderzające o brzeg, rybne sklepiki, mewy i wędkarzy. Albo powłóczyć po opustoszałym Neapolu w szczytowy dzień lata podczas święta Ferragosto . Wzrusza zapis z 13 marca 1999 roku nasycony poetycką refleksją o starzeniu się, to piękne wyznanie pisarza o przywiązaniu do miejsca, do tych samych kamieni, ścieżek ,krajobrazu. „Ja, który się tyle w życiu na podróżowałem, i podczas wojny, i nawet jeszcze po wojnie, cierpię teraz na myśl, że mógłbym się zanadto oddalić od domu z fotelem do czytania i biurkiem do pisania, od mojego spaceru nad morzem, który ma już w sobie coś z uspakajającego automatyzmu”. [„Dziennik…13 marca 1999]
Jeszcze tylko jeden taki wiosenny marzec wpisze się w życiorys pisarza, kiedy to, stałym zwyczajem, o jedenastej zejdzie spadzistym zaułkiem nad morze, żeby poczuć podmuch wiatru, zobaczyć zatokę i ostre rysy Wezuwiusza, Capri, Półwysep Sorrentyński i Posillipo. W lipcu 2000 roku odejdzie w „rejony mroku” . [„Dziennik…13 marca 1999]
„Dziennik pisany nocą 1997- 1999” potraktowałam wybiórczo i poznałam Włochy obserwowane z bliska krytycznym okiem pisarza, który nie przyklaskuje wszystkiemu, wygłasza niepopularne opinie, podnosi głos w sprawach trudnych i odważnymi słowami wyraża sprzeciw złu. Będę wracać do tej lektury i z wielką przyjemnością sięgnę po kolejne "Dzienniki pisane nocą”.

*1)- rp.pl/artykuł/ „Rozmowa z córką pisarza Gustawa Herlinga- Grudzińskiego Martą Herling”, publikacja 03.03.2012) , więcej na temat – na stronie:
więcej na http://mojewloskieimpresje.blogspot.it/2016/04/woskie-watki-w-dzienniku-pisanym-noca.html

„Dziennik pisany nocą ” to lektura dla mnie obowiązkowa, poczułam się gotowa do zmierzenia z poważnym pisarstwem Grudzińskiego, a ponadto ciekawiły mnie włoskie wątki w zapisach. Do dzieła życia Gustawa Herlinga Grudzińskiego zabrałam się od końca, czyli ostatniego tomu dzienników obejmującego zapiski z lat 1997- 1999. Na mój wybór wpłynęła wypowiedź ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Lato przed zmierzchem” to trzecia przeczytana przeze mnie książka Doris Lessing . Pierwsza, „Trawa śpiewa” doskonała, przenikliwa… skłoniła do sięgnięcia po następny tytuł, „O kotach” odmienna od poprzedniej, również nie zawiodła, tym chętniej sięgnęłam po kolejną- „Lato przed zmierzchem”.

Lektura nie należy do łatwych i zaliczyłabym ją do gatunku tych, które trzeba rozkminić, aby wgryźć się w sedno. Można dać się zwieść bogatej w zdarzenia fabule, stracić czujność i nie odkryć drugiego dna, co spłyca literacki przekaz powieści. Autorka daje tu popis literackich umiejętności językowych, pełne, rozbudowane zdania, prawie brak dialogów, a tekst z schodzi z kartek szybko.

Opowieść o losach dojrzałej mężatki Kate Brown toczy się niespiesznie. Zmieniająca się sceneria – Londyn, Konstantynopol, prowincja i słoneczne plaże Hiszpanii, to tylko dopełnienie do misternie konstruowanego psychologicznego portretu dojrzałej kobiety stojącej u progu starzenia się. Powieść nasycona jest dużą ilością wewnętrznych monologów, można z nich odczytać całe spektrum uczuć i emocji przeżywanych przez główną bohaterkę, to one w całej swej różnorodności, są esencją powieści, oddalają bądź przyciągają czytelnika do postaci. Tekst, nabrzmiały od rozterek i rozważań sprawia, że zmiany zachodzące w świadomości bohaterki są obserwowalne. Kluczowym wydaje mi się fragment: „Spędzamy nasze życie, taksując, oceniając, ważąc nasze myśli, nasze uczucia… wszystko to jest nonsensem. Długo po jakimś doświadczeniu, które przeżyliśmy w formie tej czy innej myśli, emocji i ocenialiśmy wówczas stosownie do tego, widzimy je zupełnie inaczej. Człowiek myśli, a więc to się zdarzyło; ale co myślał czy czuł na ten temat wówczas, wydaje mu się śmieszne i nieciekawe. …Tak więc, po co zawracać sobie głowę taksowaniem, oceną i stwierdzać: oto, co myślę i dlatego powinnam postąpić tak lub inaczej; to lub tamto dzieje się, więc”.(s.310) i chciałoby się dokończyć - trzeba poddać się biegowi rzeczy i przyzwolić na to co jest. Tym co pozwoliło Kate wyciszyć bolesne przeżywanie samej siebie i spojrzeć na swój dotychczasowy los bez dramatyzmu i cierpienia stał się dystans rozumiany, jako świadome kształtowanie własnej rzeczywistości. „Lato przed zmierzchem” to ambitna lektura, która zrobiła na mnie wrażenie. To książka o transformacji osobowości, wzrastaniu świadomości i nabieraniu dystansu do siebie i życia.

Interpretacja powieści Doris Lessing pozostawiła mnie pełną wątpliwości czy, aby dobrze zrozumiałam i odczytałam wszystkie sugestie autorki, czy dostrzegłam całą głębię utworu? Nie pozbawiona wielu znaczeń fabuła czyni powieść otwartą na dopowiedzenia w sferze doznań i przeżyć, a tym samym nastawioną na rozrastanie za udziałem czytelnika.

Kate Brown , kobieta po czterdziestce wiedzie uporządkowane mieszczańskie życie w bogatej dzielnicy Londynu. Mąż- starszy o siedem lat lekarz neurolog- skupiony jest na karierze. Zajęta prowadzeniem domu, wychowaniem dzieci Kate funkcjonuje, jak zaprogramowany automat. W jej uregulowanym życiu liczą się konwenanse i wymagania towarzyskie. Wypełniane przez lata zadania wykształciły umiejętność przystosowywania do innych, myślenie o ich potrzebach i żądaniach, ale Kate nie zastanawia się nad tym, aż do pewnego momentu. Iskrą zapalną jest niespodziewany atak agresji dorastającego syna Tima, który uświadamia Kate własną marionetkowość, to jak bardzo różni się jej wewnętrzny obraz widzenia siebie od tego, jaką widzą ją inni. Od tego czasu Kate nie może zagłuszyć wewnętrznego głosu, który mówi jej, że „…przez cały ten czas trzymała w swoich rękach coś innego, coś cennego, co na próżno ofiarowywała swojemu mężowi, swoim dzieciom, każdemu kogo znała- co jednak nigdy nie zostało przyjęte, nie zostało zauważone”(s. 170). Przygnębienie Kate narasta, „od dłuższego czasu w jej życiu nie zdarzyło się nic ; nie mogła też oczekiwać niczego innego, jak przechodzenia od pełnej aktywności gospodyni domowej do inercji starości” ( s.11) I może dalej życie Kate toczyło by się wg starych schematów, gdyby nie pewne wydarzenia „tego lata”, które „…miało się stać takim okresem zagęszczonych, intensywnych i skoncentrowanych przeżyć”.(s. 11)
Co zdarzyło się latem spędzonym przez Kate poza rodziną, o tym już na kartkach powieści.

„Lato przed zmierzchem” to trzecia przeczytana przeze mnie książka Doris Lessing . Pierwsza, „Trawa śpiewa” doskonała, przenikliwa… skłoniła do sięgnięcia po następny tytuł, „O kotach” odmienna od poprzedniej, również nie zawiodła, tym chętniej sięgnęłam po kolejną- „Lato przed zmierzchem”.

Lektura nie należy do łatwych i zaliczyłabym ją do gatunku tych, które trzeba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na pierwszym planie konturowo zarysowane postaci przeprawiają się gondolą przez kanał, w tle osnute mgłą bogato zdobione fasady rezydencji nie pozostawiają wątpliwości, że scena, przesycona aurą tajemniczości, rozgrywa się w Wenecji. Niech was jednak nie zwiedzie ciekawa graficznie okładka książki Arnauda Delalanda „Pułapka Dantego”, niestety ładne opakowanie lepsze niż zawartość.

Ilustracja na okładce autorstwa Stevena Vote poruszyła wyobraźnię i rozbudziła apetyt na lekturę. Książka, prezentowana przez wydawcę, jako thriller historyczny z elementami powieści płaszcza i szpady, miała mnie bawić, tymczasem irytowała w wielu momentach tak, że po skonsumowaniu całości, poczułam lekką niestrawność.

Pomysłowo przemyślana fabuła , intrygujące zagadki kryminalne zabarwione okultyzmem i magią, wartka i zwarta akcja, sceneria XVIII –wiecznej Wenecji , wszystko to popsuł nieudolny styl, sztywny i schematyczny język, raziła zbytnia dosłowność poruszanych zagadnień, być może wynikająca z powątpiewania w intelekt czytelnika. Szablonowość konstrukcji zdań, posługiwanie się gotowymi formułami stylistycznymi i ich powtarzalność sprawiało, że czytało mi się książkę ciężko, a w niektórych fragmentach nieprzyjemnie zgrzytało, kiedy przewracałam kartki.

Akcja toczy się w scenerii XVIII wiecznej Wenecji. Na kilka miesięcy przed świętem Zaślubin Morza miasto doświadcza głębokiego kryzysu politycznego, dotyka je seria tajemniczych morderstw i groźba spisku politycznego. Bieg wydarzeń spiskowców na czele z tajemniczym Il Diavolo nawiązuje do wiedzy o kręgach i karach wymierzanych w dantejskim piekle. Znajomość Boskiej Komedii, nie jest tu jednak konieczna, gdyż licznie przytaczane przez autora fragmenty wersów Dantego wykładają czytelnikowi sprawy jasno i przejrzyście, a prowadzącemu śledztwo Pietro Viravolcie służą wskazówkami i pozwalają rozszyfrować zagadkowe morderstwa, uprzedzić dalsze posunięcia IL Diavolo.

Sympatię budzi zgrabnie nakreślona postać Pietra Viravolty- agenta Republiki, awanturnika, uwodziciela zaprzyjaźnionego z Casanovą, wyjętego niczym z powieści Dumasa. Jednak motywy zaczerpnięte z powieści spod znaku płaszcza i szpady, rażą przerysowaniem i proszą się o oryginalność.

Jeśli jednak czytelnik przymknie oko na stylistyczne niedogodności i niedociągnięcia literackie i da się ponieść fabule, to odnajdzie w powieści ciekawe dla siebie obszary.
Książka Delalanda broni się ciekawymi i bardzo realistycznymi opisami osiemnastowiecznej Wenecji. Autor zaprowadza czytelnika do dzielnic, gdzie zwykle turysta nie dociera, zaprasza do wnętrza Bazyliki Św. Marka, do salonów Pałacu Dożów . Dbałość o szczegóły przejawia się w opisach bogatych strojów z epoki, dzieł malarskich oraz obiektów architektury. Powieść to źródło wiedzy z dziedziny kultury politycznej i struktur funkcjonowania instytucji państwa weneckiego, wiele tu ciekawostek na temat tradycji weneckiej arystokracji, marynarskiej floty Arsenału.

Powieść Arnauda Delalanda to niekoniecznie, jak czytamy na okładce, „mistrzowsko skonstruowany thriller historyczny z elementami powieści płaszcza i szpady”, bo artystyczny wymiar tego utworu znacznie odbiega od dobrego poziomu i oryginalności wypowiedzi literackiej. Polecam zdecydowanie tylko cierpliwym czytelnikom, których usatysfakcjonuje urocza jarmarczna podróbka tego gatunku.

Na pierwszym planie konturowo zarysowane postaci przeprawiają się gondolą przez kanał, w tle osnute mgłą bogato zdobione fasady rezydencji nie pozostawiają wątpliwości, że scena, przesycona aurą tajemniczości, rozgrywa się w Wenecji. Niech was jednak nie zwiedzie ciekawa graficznie okładka książki Arnauda Delalanda „Pułapka Dantego”, niestety ładne opakowanie lepsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jak się okazuje, koty towarzyszyły Doris Lessing przez całe życie i w książce pt. „O kotach” pisarka daje się poznać jako „kociara”, oczywiście bez negatywnych konotacji tego określenia.

Zasadniczo, lektura pełna jest ciekawostek o kocich zdolnościach, o rytmie kociego życia wyznaczanym przez siły natury, o kociej inteligencji i temperamencie.

Bardzo prawdziwie przedstawiona jest tu koegzystencja kotów z ludźmi, w tej warstwie książka porusza najbardziej i budzi refleksje.
Pisarka wspomina lata obecności kotów w swoim życiu, dociera do najodleglejszych wspomnień z dzieciństwa, często są to migawki pamięci, historie bez początku, czy końca. Tym wydarzeniom z kotami w roli głównej, wydobytym z najodleglejszych zakamarków pamięci, przygląda się pisarka na nowo, analizuje towarzyszące jej wówczas uczucia i emocje.

Doris Lessing opowiada o zdziczałych kotach żyjących w pełnym niebezpieczeństw afrykańskim buszu, o kotach oswojonych mieszkających na afrykańskiej farmie jej rodziców, o kotach zadomowionych dzielących z nią życie w kolejnych londyńskich mieszkaniach i tych przypadkowo odwiedzających dom, tymczasowo dokarmianych, pojonych, przygarnianych na kilka tygodni, leczonych, odbywających rekonwalescencję.

Jako wielka admiratorka kotów, Lessing podziwia kocią urodę „…cóż może być wdzięczniejszego, bardziej delikatnego niż kot? Bardziej naturalne powietrzne stworzenie? ” , „Jeśli ryba jest ruchem opływającej ją wody, uformowanym w jej kształt, to kot jest wykresem i wzorem odciśniętym w łagodnym powietrzu.”

Pisarka z niezwykłą wnikliwością charakteryzuje kocią naturę „pragnąc dosięgnąć samej istoty jego kociości i znaleźć to, co w nim najlepsze”. Podobnie jak inni ludzie opiekujący się kotami, tęskni chwilami do wspólnego języka z tymi zwierzętami.

Jest w książce wiele opisów zdarzeń z kotami, wesołych budzących radość z obcowania z nimi i smutnych związanych z chorobami i nieszczęśliwymi wypadkami, przysparzających zmartwień i kłopotów. Wstrząsa opis makabrycznego weekendu na farmie afrykańskiej jej rodziców, kiedy dom zamienił się w pole bitwy dla około setki kotów. Pisarka rozlicza siebie i oboje rodziców z kociej zagłady. Z perspektywy minionego czasu, jednak zmienia swoje spojrzenie na matkę, która na afrykańskiej farmie pełniła niewdzięczną rolę regulatora i strażnika równowagi między zdrowym rozsądkiem, a bezsensownym puszczeniem natury na żywioł.

Fascynacja pisarki kotami przewija się w opisach przedstawiających kolejnych kocich pupilów dzielących życie z pisarką- Szarej, Charliego, Rufusa, El Magnifico. Swoje uwielbienie dla kotów pisarka wyraża słowami „-Ach, kot – powtarzam modlitewnym tonem.- Pięęękny kot! Rozkoszny kot! Zachwycający, jedwabisty! Kot mięciutki jak sowa z łapkami jak ćmy, kot- klejnot, kot- cudo! Kot, kot, kot, kot.”
Niepokrzepiająca jest jednak konkluzja wysunięta przez pisarkę „ po całym życiu w towarzystwie kotów zostaje nam osąd smutku, ale odmienny od tego, który winni jesteśmy ludziom. To połączenie żalu wywołanego kocią bezradnością i poczuciem winy za cały rodzaj ludzki”.

Polecam książkę, bo to wyjątkowa lektura, uświadamia, że kot to rozkoszne stworzenie, a przebywanie z nim dostarcza wiele radosnych momentów, nie należy jednak zapominać, że to zwierzę o skomplikowanej i złożonej naturze, a koegzystencja z nim wiąże się z odpowiedzialnością i obowiązkami.

Jak się okazuje, koty towarzyszyły Doris Lessing przez całe życie i w książce pt. „O kotach” pisarka daje się poznać jako „kociara”, oczywiście bez negatywnych konotacji tego określenia.

Zasadniczo, lektura pełna jest ciekawostek o kocich zdolnościach, o rytmie kociego życia wyznaczanym przez siły natury, o kociej inteligencji i temperamencie.

Bardzo prawdziwie ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Układałam książki na półce, kiedy wysunęła się przed inne, jakby chciała o sobie przypomnieć. Obojętnym wzrokiem spojrzałam na oszczędną graficznie okładkę niskonakładowego wydania, jednak serce drgnęło, kiedy odczytałam wykaligrafowany białymi literami tytuł i powróciły wspomnienia z lat dziecięcych.(...)
Przeczytałam książkę jeszcze raz po wielu latach. Doprawdy, ledwo przebrnęłam przez tę, utrzymaną w podniosłym tonie, włoską prozę sentymentalno- romantyczną. Parę razy miałam ochotę dać sobie spokój, rzucić książkę w kąt.
Dziwiłam się, skąd we mnie taka duża dawka ciepłych uczuć do tej książki, której treść tak mnie teraz irytuje, drażni naiwnością i moralizatorski tonem. Koniecznie chciałam zrozumieć "niezniszczalny" urok tej książki.
„Serce” Edmondo de Amicisa to książka staroświecka, przesycona na wskroś wzniosłymi uczuciami do ojczyzny, rodziców, nauczycieli. Świat przedstawiony w książce jest ugładzony, naszpikowana przykładami wzorów moralnych. To lektura archaiczna w treści, nieprzystająca do współczesności i nierealna, no bo:
• czy w dzisiejszych czasach rodzice rozmawiają z dzieckiem o uczuciach do ojczyzny rozumianych jako zdolność do poświęcenie dla dobra kraju, czy gotowość oddania życia?
• jaki współczesny autor książek dla dzieci opowiada wprost małemu czytelnikowi o tym, że „ojczyzna dająca swoim mieszkańcom poczucie wspólnoty i braterstwa jest dobrem najwyższym, a służba krajowi należy do nadrzędnych powinności ludzi uczciwych”?
• w jakiej szkole nauczyciele uczą, że „wyznacznikiem patriotyzmu jest zdolność do ponoszenia ofiar i znoszenie cierpień dla własnego kraju: ran, kalectwa, śmierci, niewoli”.
To wszystko trąci patosem, nie przystaje do estetycznych i umysłowych oczekiwań współczesnego, młodego czytelnika, choć przyznaję, że lektura zawiera szlachetne przesłanki, jest szczera w treści i wzruszająca w tonie.
Zastanawia, na ile zrozumiały jest archaiczny język oraz słownictwo powieści? Czy przekonują hasła, niepodparte sytuacjami znanymi dzieciom z podwórka, a którym przewodzi książka, typu:
• Rodzina jest ostoją patriotyzmu.
• Być obrońcą ojczyzny to zaszczyt.
• Poświecenie dla ojczyzny jest nie tylko obowiązkiem, ale i zaszczytem.
• Miłość do ojczyzny, gwarancją dobrego imienia
Chociaż lektura obfituje w dobre wychowawcze przykłady, to sztuczność świata przedstawiona w książce de Amicisa może młodego czytelnika nudzić, nie zechce on identyfikować się z bohaterami poddanymi ciągłej ocenie, surowo upominanymi, pouczanymi. Więcej nahttp://mojewloskieimpresje.blogspot.it/2015/06/swiat-postrzegany-sercem-cuore-edmondo.html

Układałam książki na półce, kiedy wysunęła się przed inne, jakby chciała o sobie przypomnieć. Obojętnym wzrokiem spojrzałam na oszczędną graficznie okładkę niskonakładowego wydania, jednak serce drgnęło, kiedy odczytałam wykaligrafowany białymi literami tytuł i powróciły wspomnienia z lat dziecięcych.(...)
Przeczytałam książkę jeszcze raz po wielu latach. Doprawdy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Impuls, który zdecydował o wyborze książki okazał się strzałem w dziesiątkę, bo to powieść wyjątkowa i jedna z lepszych, jakie przeczytałam. Teraz z perspektywy minionego czasu dostrzegam powiązanie sugestywnego momentu w księgarni z powieścią Wally’ego Lamba, w której tak dużo o nieprzewidywalności życia, przypadkowości i zagadkowości losów człowieka.
„Bóg i życie mogą równie dobrze okazać nam łaskę, jaka i z nas zakpić”
Wally Lamb- To wiem na pewno

Książka jest dość obszerna objętościowo( ponad 800 stron) należy jednak do tych czytanych jednym tchem, od których nie można się oderwać. Zaczyna się dość makabrycznie co może szokować czytelnika, przeszywać dreszczem, dużo też w niej trudnych historii i złożonej tematyki, jednak czyta się ją tak, jakby oglądało się ciekawy serial.
Za najciekawszą i najbardziej wyrazistą postać w powieści uważam dziadka Tempestę- Sycylijczyka, dla którego omerta i wendetta to święte prawa. To właśnie jego ciekawe opowieści z przeszłości spowodowały, że ponownie wróciłam do lektury.
Życie Bridseyów wielopokoleniowej rodziny włoskich emigrantów umiejscowiona jest na prowincji Ameryki w miasteczku Three Rives. Akcja toczy się w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, ale sporo w niej retrospektywnych wątków rozgrywających się na Sycylii u podnóża groźnie pomrukującego wulkanu Etny. Więcej na http://mojewloskieimpresje.blogspot.it/2015/02/to-wiem-na-pewno-wallyego-lamba-z-cyklu.html

Impuls, który zdecydował o wyborze książki okazał się strzałem w dziesiątkę, bo to powieść wyjątkowa i jedna z lepszych, jakie przeczytałam. Teraz z perspektywy minionego czasu dostrzegam powiązanie sugestywnego momentu w księgarni z powieścią Wally’ego Lamba, w której tak dużo o nieprzewidywalności życia, przypadkowości i zagadkowości losów człowieka.
„Bóg i życie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do książki Sandro Veronesi „Spokojny Chaos” zasiadałam z przyjemnością tak, jak do porannej, mocnej kawy, bo to dobra współczesna proza i wysmakowana powieść. Zaangażowałam się w lekturę od samego początku, wciągnęła mnie intrygująca fabuła i zaskakująco skonstruowana akcja, żywy, dosadny język. To książka napisana z dużym polotem, z dbałością o szczegóły. Czyta się ją wyśmienicie, a kartki przewracają się szybko. Jest jednak czas na refleksję i przemyślenia. Zgrabnie skrojona akcja powieści pozwala czytelnikowi zatrzymać się, zastanowić nad poruszanymi zagadnieniami i skupić na detalach.
Przepełniona bukolicznym spokojem powieść, wcale nie zaczyna się spokojnie, wręcz bardzo dynamicznie. Fabuła pomyślana jest tak, że czytelnik od razu zostaje rzucony w zdarzenia dramatyczne, niespodziewane. Dalej historia rozwija się spokojniej, ale bywa zabawnie, czasami mrocznie i tajemniczo, czasami lirycznie i erotycznie.
Akcja przez którą autor przeprowadza głównego bohatera zaciekawia i intryguje. Pietro Paladini, dyrektor programowy w telewizji, po śmierci swojej żony robi rzecz nietypową, spędza całe dnie przed szkołą swojej córki. Przestaje chodzić do pracy i od ósmej do czwartej trzydzieści przesiaduje na ławce czekając, aż córka skończy zajęcia. Patrzy na ludzi, przygląda się zdarzeniom na ulicy, obserwuje zmiany w przyrodzie, czasami zajrzy do baru wypić kawę, a kiedy pada chowa się w aucie. Znajomi z pracy i rodzina zaczynają go odwiedzać, upewniając, czy aby w obliczu traumy, nie postradał zmysłów; nieoczekiwanie też czynią go powiernikiem swoich tajemnic, wciągają w swoje sprawy, zwierzają ze swoich problemów. Pietro słucha żalów innych, ale bardziej pochłaniają go własne myśli. Rzeczywistość zaczyna jawić mu się w zupełnie nowych odsłonach i nic nie jest już takie, jak wcześniej mu się wydawało. Spoistość znanego mu świata zostaje naruszona.
Spokojny chaos to stan w jakim znalazł się główny bohater powieści na skutek dramatycznych wydarzeń; to stan nieoczekiwanego spokoju, i równowagi, w momencie, kiedy stoi się na skraju przepaści, takie momenty dają „…oszałamiające poczucie nietykalności,…w owych rzadkich chwilach łaski, kiedy się czuje, że wszystko, ale to wszystko zależy od Ciebie”.
Spokojny chaos to dla Pietra stan zatrzymania w konkretnym punkcie świata, na ławce pod szkołą córki w samym centrum Mediolanu; to tu w niewytłumaczalny sobie sposób, czuje się lepiej niż w jakimkolwiek innym miejscu, stąd obserwuje świat i odnajduje w tym sens.
„Spokojny chaos” to powieść psychologiczna. Sandro Veronesi raczy czytelnika doskonałymi przemyśleniami. Narracja książki opiera się w dużej mierze na długich monologach wewnętrznych głównego bohatera, który analizuje, zastanawia się i roztrząsa różne myśli. Pietro bawi się swoją pamięcią, ma na to czas, sporządza zabawne listy, np.: lista dziewczyn, z którymi się przespał, lista linii lotniczych, którymi latał, lista komet, które widział; nazywa je destylatami pamięci, koncentratami informacji jego życia. Rozmyślania Pietra mają również naturę filozoficznych rozważań np. stosunku do perfekcji i dążenia do doskonałości, budowania relacji ludzkich. Niektóre myśli warto zapamiętać i stosować w życiu, jak ta dotycząca pojęcia czasu:
„…czas płynie tylko w jedną stronę i to, co się widzi, cofając się w jego biegu, jest złudne. Czas nie jest palindromem: gdy wychodzi się od końca i przebiega go do tyłu, wszystko zdaje się nabierać innych znaczeń, niepokojących, dzieje się tak zawsze i nie należy poddawać się tym wrażeniom”.
W bardzo plastyczny i obrazowy sposób nakreślone są pozostałe postaci z książki. Przedstawiając wizerunki psycho- fizyczne bohaterów pisarz sięga do filmowych kreacji aktorskich Harveya Keitela w „Złym poruczniku”, Natalii Wood w „Wiosennej bujności traw”. A inteligentne i przepełnione treścią dialogi, precyzyjny język literacki, często dosadny, okraszony wulgaryzmami, pozwalają wyraźnie poczuć emocje bohaterów. Więcej na http://mojewloskieimpresje.blogspot.it/2014/12/spokojny-chaos-sandro-veronesiego.html#more

Do książki Sandro Veronesi „Spokojny Chaos” zasiadałam z przyjemnością tak, jak do porannej, mocnej kawy, bo to dobra współczesna proza i wysmakowana powieść. Zaangażowałam się w lekturę od samego początku, wciągnęła mnie intrygująca fabuła i zaskakująco skonstruowana akcja, żywy, dosadny język. To książka napisana z dużym polotem, z dbałością o szczegóły. Czyta się ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po książkę Bianki Rolando „Rozmówki włoskie” sięgnęłam zachęcona tytułem obiecującym włoską tematykę. Przerzucając kartki niewielkiej książki znalazłam kilkanaście ilustracji przedstawiających dzieła klasyki malarstwa włoskiego i chociaż były czarno-białe, małe i niewyraźne zdecydowały o moim wyborze. Oczekiwałam książki, która przygotuje mnie do odbioru takich kanonów włoskiego malarstwa, jak dzieła: Mantegna, Caravaggia, Tycjana, Leonarda da Vinci, Giotta. Nastawiłam się na ciekawszą niż podręcznikową analizę dzieł, ukierunkowaną na szczegóły, które czynią dzieło oryginalnym i wyjątkowym. Kolejne rozdziały książki otwiera dwanaście szarych ilustracji, o tytułach dość luźno, albo wcale nie odwołujących się do dzieł malarskich no bo, co może łączyć „Odkurzacz” ( tytuł pierwszego rozdziału) z dziełem Andrea Mantegna „Martwy Chrystus”, albo „Holownik” z dziełem Benozzo Gozzoli „Marta gani swoją siostrę Marię”?
Kto spodziewa się, że książka Bianki Rolando dostarczy przyjemnych przeżyć w kontakcie z dziełem malarskim, ten będzie rozczarowany! Świat po przeczytaniu tej książki nie wydaje się lepszy i piękniejszy. Książki nie czyta się lekko i przyjemnie, a występujące postaci nie budzą sympatii, czasami drażnią i budzą odrazę. Tych, których dopadają wątpliwość egzystencjalne książka nie podnosi na duchu, zagubieni nie odnajdą w niej ładu i harmonii. Siłą tej książki są ostre kontrasty. Estetyczne przeżycia wywołane odbiorem dzieł włoskich mistrzów pędzla, zestawiane są z odrażającymi i odpychającymi lub etycznie wieloznacznymi sytuacjami z życia, np. freski Giotta autorka zestawia z medycznym spojrzeniem na zapłodnienie in vitro, obraz Mantegna" Martwy Chrystus" z pracą poławiaczy trupów, obraz "Bachusa" Caravaggia z zatruciem nieświeżą kiełbasą w kanapkach. Do podkreślenia brzydoty świata służy autorce dosadny i intensywny język, którego mocne akcenty odnajdujemy w tekście opowiadań.
Blanka Rolando oprowadza po włoskich klimatach malarskich, ale w sposób daleki od akademickich analiz. Krótkie opowiadania to nie historie z happy endem, to luźne pogawędki wprowadzające w klimat Włoch, opowiadające o dziełach malarskich w sposób odmienny i zaskakujący. Środki wyrazu, którymi posługuje się autorka, działają na wyobraźnię czytelnika i poruszają emocjami w taki sposób, że przyzwyczajeni do infantylnego odbioru dzieł malarskich, zaczynamy czuć się uwolnieni od krępującego szacunku wobec dzieł sztuki, które przemawiają do nas emocjami nie zawsze estetycznie pożądanymi.
Więcej na stronie http://mojewloskieimpresje.blogspot.com/

Po książkę Bianki Rolando „Rozmówki włoskie” sięgnęłam zachęcona tytułem obiecującym włoską tematykę. Przerzucając kartki niewielkiej książki znalazłam kilkanaście ilustracji przedstawiających dzieła klasyki malarstwa włoskiego i chociaż były czarno-białe, małe i niewyraźne zdecydowały o moim wyborze. Oczekiwałam książki, która przygotuje mnie do odbioru takich kanonów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jako niepoprawna italofilka na regałach z książkami szukam zawsze tytułów sugerujących tematykę włoską. I chociaż miękka, jednobarwna i uboga graficznie okładka nie zachęcała, to nie wahałam się i zdjęłam ochoczo z półki „Z widokiem na Castello” Iwony Menzel sądząc, że oto za chwilę zanurzę się w ulubionych, włoskich klimatach, dodatkowo utwierdzona w tym przekonaniu informacją wydawcy zawartą w opisie książki.
Zapaliłam się do lektury i pochłonęłam łapczywie początek książki, rozmarzyłam przy opisach wschodów i zachodów słońca nad Zatoką Neapolitańską, zaciekawiłam historycznymi wzmianki o Castello Aragonese i kobietach renesansu –Dianie di Cardona, Constanzy d’Avalos, Vittorii Colonnie, przeniosłam wyobraźnią na czarowną wyspę Ischia i do ukrytej wśród figowych i cytrynowych gajów Villi, a moją sympatię zyskali wypoczywający tam goście, gdy oto nagle zostaję wyrwana z niezwykłej scenerii Wybrzeża Amalfitańskiego i przeniesiona na Dwór Borysławice i do Łosinka, żeby poznać rodowe historie głównej bohaterki, a potem zabrana jeszcze dalej w odległą przeszłość do Związku Radzieckiego okresu pierestrojki, aż wreszcie rzucona na daleką Syberię. Poczułam się zawiedziona i rozczarowana, niechętnie opuściłam rozświetloną słońcem Ischię i mieszkańców Villi. Szybko przerzucałam strony i przebiegałam wzrokiem te fragmenty książki, których akcja przenosiła się poza słoneczną Italię.
Te przeplatające się w książce różne wątki, co rusz zmieniające się miejsca akcji przeszkadzały, łatwo pogubić się w splątanych życiorysach bohaterów, których spora galeria rozpraszała i psuła przyjemność czytania. Skupiłam się zatem na grupie przyjaciół przyjeżdżającej każdego roku na wakacje do Villi przesyconej atmosferą witalności Don Battisty, odkrywałam ich tajemnice, sekrety i relacje dobrze się przy tym bawiąc. Z przyjemnością za sprawą lektury zwiedzałam Neapol i poznawałam potrawy aromatycznej kuchni włoskiej szkoda jednak, że tylko z nazwy. A na wypadek, gdybym planowała wyjazd na Ischię i najpiękniejszy rejon Włoch – Wybrzeże Amalfitańskie , zapamiętałam radę autorki, którą zacytuję: „Znawcy jeżdżą na Ischię w kwietniu…Zakwita wówczas makchia wszelkimi kolorami tęczy i pokrywa zbocza Epomeo pachnącym kobiercem dzikich ziół. Białe anemony, błękitne bodziszki, żółte janowce, czerwone ostróżki, różowe oregano i fioletowa szałwia otoczone zaroślami oleandrów, rozsiewają odurzający zapach i radują oczy. Czasami zdarza się przelotny wiosenny deszczyk, oczyszczający powietrze i podkreślający bogactwo barw”. Więcej na http://mojewloskieimpresje.blogspot.it/2014/09/z-widokiem-na-castello-iwony-menzel-z.html

Jako niepoprawna italofilka na regałach z książkami szukam zawsze tytułów sugerujących tematykę włoską. I chociaż miękka, jednobarwna i uboga graficznie okładka nie zachęcała, to nie wahałam się i zdjęłam ochoczo z półki „Z widokiem na Castello” Iwony Menzel sądząc, że oto za chwilę zanurzę się w ulubionych, włoskich klimatach, dodatkowo utwierdzona w tym przekonaniu ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Staram się na różne sposoby rozwijać swoje umiejętności lingwistyczne z włoskiego. Zapał do nauki języka włoskiego nie zawsze mi towarzyszy, więc ilekroć gaśnie, próbuję różnych sposobów by rozpalić go na nowo. Dwujęzyczne wydanie, polsko- włoskie, wyboru wierszy Czesława Miłosza pt. "Tak mało- Cosi poco" trafiło do mnie w kryzysowym momencie. Zawiodły chęci, opuścił zapał, ale na szczęście sytuację uratowała ciekawość, która kazała mi kupić książkę. Interesowało mnie, jak brzmią w języku włoskim wiersze polskiego noblisty. I chociaż cena była dość wygórowana, to nie zawahałam się. Wydawnictwo Literackie zadbało o estetyczną oprawę: -płócienną okładkę, kredowy papier i ciekawą graficznie obwolutę. Pierwsze wydanie "Tak mało- Cosi poco" pojawiło się w księgarniach w 1999 roku, do mojej biblioteczki książka trafiła w 2010 roku. Poezja Miłosza nie jest dla mnie łatwa do ogarnięcia. Zrozumienie wizyjno- symbolicznych wierszy poety, gęstych od metafor wymaga ode mnie wysiłku intelektualnego. Stopniuję i dawkuję sobie tę przygodę z poezją Cz. Miłosza w wersji dwujęzycznej, co jakiś czas sięgając po książkę, szczególnie w jesienne długie wieczory. Wybieram wiersze, które do mnie trafiają od razu w treści, i w warstwie emocjonalnej. I co mnie zaskoczyło, że są wiersze brzmiące piękniej w języku włoskim niż rodzimym, np. tytułowy „Poco cosi”. Włoskie parole brzmią szczególnie melodyjnie, śpiewnie i ciepło. Na koniec posłużę się słowami poety, aby przekonać do poezji tych, którzy nie zdecydowali się jeszcze w niej zanurzyć.
...Che volevo una buona poesia, senza eserne capace,
che ho capito tardi il suo fine salvificio,
questo, e solo questo e la salvezza.

To, że chciałem dobrej poezji, nie umiejąc,
To, że późno pojąłem jej wybawczy cel,
To jest i tylko to jest ocalenie.
" Przedmowa" Cz. Miłosz
Czytaj też na moim blogu-http://mojewloskieimpresje.blogspot.it/2010/10/na-dugie-jesienne-wieczory.html

Staram się na różne sposoby rozwijać swoje umiejętności lingwistyczne z włoskiego. Zapał do nauki języka włoskiego nie zawsze mi towarzyszy, więc ilekroć gaśnie, próbuję różnych sposobów by rozpalić go na nowo. Dwujęzyczne wydanie, polsko- włoskie, wyboru wierszy Czesława Miłosza pt. "Tak mało- Cosi poco" trafiło do mnie w kryzysowym momencie. Zawiodły chęci,...

więcej Pokaż mimo to