Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Agata Christie to niezwykle popularna autorka kryminałów. Z jej twórczością miałem już styczność przy okazji lektury "I nie było już nikogo", która bardzo przypadła mi do gustu. Ostatnimi czasy ponownie zapragnąłem wrócić do świata morderstw, poszlak, które nie składają się w nic sensownego i dedukcji. Po "Entliczek pentliczek" sięgnąłem dość spontanicznie - nic wcześniej o książce tej nie słyszałem, a że była w bibliotece, wpadła w moje ręce. Czy jest to kolejna książka Christie, którą zapamiętam?

Herkules Poirot to znany i szanowany detektyw. Zatrudnia on w swoim biurze w Londynie Felicity Lemon. Jest ona niezawodną, ułożoną i godną zaufania sekretarką. Poirot nie wyobraża sobie, iż mogłoby jej zabraknąć. Pewnego dnia jednak dzieje się coś niepokojącego. Pani Lemon popełnia błędy w liście, co wcześniej nigdy się nie zdarzyło. Jak się okazuje, sekretarka martwi się sytuacją, w której znalazła się jej siostra, gospodyni w domu studenckim. Giną tam niepowiązane ze sobą, niepozorne przedmioty. To jednak dopiero początek kłopotów.

Dla pisarzy powieści kryminalnych zawsze jestem pełen podziwu. Potrafią oni zbudować niesamowitą intrygę, przedstawiać zdawkowe poszlaki, które dopiero genialny umysł będzie w stanie połączyć w całość. Nie znam zbyt wielu pisarzy kryminalnych, gdyż dopiero poznaję ten gatunek, ale sądzę, że nie odbiegnę od prawdy, jeśli przyznam, że Agatha Christie pisze mistrzowsko. Na początku rozważałem, kto może być zabójcą i dlaczego własnie on, ale w połowie książki znacząco zwątpiłem w swoje możliwości. I słusznie. Książka napisana jest naprawdę ciekawie. Cały czas coś się dzieje, dzięki czemu utrzymane zostaje napięcie, a czytelnik nie może się oderwać, póki nie pozna prawdy. A ta jest naprawdę zaskakująca i szokująca. Osobiście nigdy nie byłbym w stanie wydedukować czegokolwiek, a co dopiero dojść do rozwiązania. Może nie mam wprawy? Oprócz samej intrygi, fabuły, warto dodać, że Christie pisze prostym językiem, choć nie unikniemy form staropolskich, których raczej się już nie używa. Autorka nie przykłada zbytniej wagi do opisów, choć i tych raczej mi nie brakowało. Dzięki połączeniu wartkiej akcji, prostego języka i małej objętości książki, "Entliczek pentliczek" czyta się naprawdę szybko i przyjemnie.

Anglia to kraj, który uwielbiam, a dzięki książkom Christie mam niesamowitą okazję, aby cofnąć się w przeszłość i przyjrzeć się, jak wyglądało życie na Wyspach w połowie dwudziestego wieku. To, co dla Christie było oczywistością, teraźniejszością, dla nas może być teraz zaskakujące. Z przeróżnych opisów czy krótkich wzmianek kreowałem przed oczyma obraz Wielkiej Brytanii, w jakiej przyszło żyć bohaterom książki. Było to naprawdę cudowne, wprost dało się poczuć ten klimat bijący ze stronic. Lektura działała prawie jak wehikuł czasu. Prawie cały czas porównywałem, jak zmienił się nasz świat, technologia ale również i zachowania, kultura. Często zadawałem sobie również pytanie, jak potoczyłoby się śledztwo, gdyby detektyw, a także uczestnicy intrygi mieli do dyspozycji dzisiejsze urządzenia. Świat przedstawiony w "Entliczku pentliczku" uważam za fantastyczny, stwarzający pewną aurę tajemniczości i oceniam go na duży plus.

Jeśli chodzi o bohaterów powieści, ciężko cokolwiek o nich powiedzieć, gdyż książka jest o wiele zbyt krótka, aby lepiej ich poznać. Rzecz jasna w miarę postępu w dochodzeniu poznajemy większość ich sekretów, ale to mimo wszystko nie to samo. Więcej mogę jednak wspomnieć o Herkulesie Poirocie. Z tego co wiem, jest to postać, która prowadzi śledztwo w wielu powieściach Christie. W "Entliczku pentliczku" spotkałem go po raz pierwszy i wywarł on na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Jego zmysł dedukcji, łączenie faktów, konsekwencja w działaniach oraz zorganizowanie, brak chaotyczności, zrobiły na mnie duże wrażenie. Byłem naprawdę zaskoczony jak podszedł do sprawy z domu studenckiego i do jakich odkryć doszedł (mając jedynie pozornie nic nie znaczące poszlaki oraz zeznania mieszkańców). Musi być to osoba genialna, inteligentna i nieugięta, a takie lubię. Mam nadzieję przeczytać wkrótce książkę, w której ponownie rozwikłałby kryminalną zagadkę.

"Zegar pierwszą bije, mysz się w dziurze kryje. Hickory, dickory, dock."

Podsumowując, "Entliczek pentliczek" to naprawdę dobry kryminał, który mnie osobiście zaciekawił. Nie mam zbyt dużego doświadczenia, jeśli chodzi o ten gatunek, zatem być może moja opinia jest zbyt idealistyczna, ale sądzę, że książki Christie mają to coś, co sprawia, że nawet po tylu latach wciąż są niezmiernie popularne. Jeśli macie ochotę na chwilę relaksu przy zagadce morderstwa i zaginionych rzeczy w domu studenckim w sercu Anglii, to serdecznie polecam. Mimo wszystko książka ta nie przebiła jednak "I nie było już nikogo", które miałem okazję przeczytać nieco ponad rok temu. W każdym razie oceniam ją na 7,5 na 10.

Agata Christie to niezwykle popularna autorka kryminałów. Z jej twórczością miałem już styczność przy okazji lektury "I nie było już nikogo", która bardzo przypadła mi do gustu. Ostatnimi czasy ponownie zapragnąłem wrócić do świata morderstw, poszlak, które nie składają się w nic sensownego i dedukcji. Po "Entliczek pentliczek" sięgnąłem dość spontanicznie - nic wcześniej o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Science fiction to jeden z moich ulubionych gatunków. Niestety, bardzo często bywa tak, że wśród naprawdę interesujących zdarzeń ginie gdzieś główny, naukowy zamysł pozycji. Uwielbiam także książki o podróżach kosmicznych, zaś zasiedlanie obcych nam planet to temat, o którym mógłbym czytać ciągle. "Marsjanin" Weira był zatem dla mnie połączeniem tego wszystkiego, co lubię. Dzięki interesującej formie, wyzbyciu się wielu wad, stał się jedną z lepszych książek, jaką miałem ostatnio okazję czytać.

Bywa, że jeden zły krok może przesądzić o naszym życiu. Misja Ares 3. Przez pierwsze sole astronauci badają powierzchnię Marsa, zbierając o nim wszelkie możliwe informacje. Niestety, planeta nie jest przyjazna dla przybyszy. W obóz misji uderza silna burza piaskowa, która zmusza Aresa do ewakuacji na orbitę. W trakcie ucieczki do statku w jednego z członków załogi - Marka Watneya - uderza antena, która oderwała się z dachu Haba. Tak właśnie jego szansa na powrót na Ziemię została pogrzebana. Czy na zawsze? W jaki sposób przeżyć na Marsie lata, gdy zapasy żywności i wody kurczą się w oczach? A co ważniejsze - jak wydostać się z planety?

Gdy po raz pierwszy otwierałem "Marsjanina", byłem bardzo podekscytowany. Nie mogłem się doczekać tej historii. Od razu moje oczy przykuła specyficzna forma narracji - pamiętnik. Byłem tym mile zaskoczony i muszę przyznać, że naprawdę ciekawie czytało się wywody Marka, pełne żartów, czy zabawnych, ale jakże prawdziwych stwierdzeń. Weir nie ograniczył się jednak do jednej formy narracji - przedstawiał on również zdarzenia na Ziemi (m.in. w NASA), które z oczywistych względów w pamiętniku Marka znaleźć się nie mogły. Dodatkowo, narrator trzecioosobowy opisał raz na jakiś czas zachodzące na Marsie procesy, które nigdy nie wróżyły nic dobrego dla osamotnionego astronauty. Książkę czytało się naprawdę szybko, strony przewracały się niemal same. Ułatwiała to wspomniana wcześniej forma dzienniczka. Język był bardzo specyficzny - typowy dla kilkudziesięcioletniego Amerykanina, który wdepnął w największe bagno na świecie (Układzie Słonecznym?).

Każdy czytelnik zwraca dużą uwagę na to, jak realistyczna jest książka Weira. Czas zatem i na mnie - "Marsjanin" to piekielnie realistyczne science fiction. Uwierzylibyście, jak wiele może pójść źle, jak wiele rzeczy można popsuć, jak wiele malutkich zaniedbań może postawić wasze życie na szali? Byłem tym naprawdę zszokowany. Każdy problem można jednak rozwiązać. Powiem więcej - trzeba. Tutaj właśnie na pomoc rusza nauka, wyobraźnia i wola przetrwania. Mark wciąż wymyślał tak genialne rzeczy, że nic nie było w stanie powstrzymać go przed osiągnięciem zamierzonego celu. Wymagały one jednak dużej wiedzy naukowej i technicznej. Watney tłumaczył w swoim pamiętniku bardzo łopatologicznie, o co chodzi w reakcjach, które przeprowadzał, w zmianach, których dokonywał na różnych urządzeniach, czy w skrócie prezentował nam swoje obliczenia i przewidywania. Wszystko było jak najbardziej poparte faktami, nie było w tym wymysłów, czy niewytłumaczonych zjawisk. Sprawiało to, iż książkę czytało się z jeszcze większym zainteresowaniem, wiedząc, że to wszystko jest do zrobienia. Bywało, że gubiłem się nieco w szczegółach, ale nie utrudniało to odbioru książki. Ogólnie rzecz ujmując - widać, że autor zna się na rzeczy i poświęcił na techniczny aspekt powieści dużo czasu, co podziwiam. W książce akcja raczej nie pędzi do przodu, a większość czasu Mark poświęca na rutynowe, codzienne czynności. Niektórym może wydać się to nudne, ale mi osobiście w ogóle to nie przeszkadzało - nie oczekiwałem przecież pościgów i wybuchów.

Z Markiem Watneyem naprawdę się zaprzyjaźniłem. Myślę, że autor wykreował go naprawdę dobrze, tworząc postać żywą, realistyczną. Markowi zawsze kibicowałem w jego poczynaniach i z zapartym tchem czytałem rozdziały, w których jego życie było zagrożone. Jeśli chodzi o inne postacie, nie było zbyt wielu okazji, aby poznać je lepiej, dlatego nie za bardzo się starałem. Narracja przenosiła się głównie do NASA, które traktowałem jako jedność, nie skupiając się raczej na poszczególnych jednostach. Przy okazji muszę przyznać, że to niesamowite jak wiele potrafią ci ludzie zdziałać i wymyślić. Nieco bliżej poznałem jedynie członków załogi Aresa 3, ale rozdziałów opisujących ich działania było najwyżej kilka w całej książce. Mimo wszystko, w "Marsjaninie" to przecież Watney jest najważniejszy, jego losy mamy poznać i to jak najbardziej zostało spełnione.

Podsumowując, książka Weira naprawdę mi się podobała. Połączenie tego, co lubię najbardziej - technologii, podróży kosmicznych, Marsa - nie mogło wyjść źle. Ciekawy sposób narracji, który spotykam jednak dość rzadko, urozmaicił książkę i sprawił, że czytało się ją szybko. Niezwykle realistyczny aspekt techniczny powieści także działa na ogromną korzyść. Poza tym, sam bohater, którego można polubić, któremu czytelnik współczuje i kibicuje... Co prawda akcja rozwija się powoli, ale jest to zrozumiałe i mi zupełnie nie przeszkadzało. Uważam, że "Marsjanin" to fantastyczna pozycja, która spodoba się wszystkim fanom science fiction. Polecam i oceniam na 9 na 10.

Science fiction to jeden z moich ulubionych gatunków. Niestety, bardzo często bywa tak, że wśród naprawdę interesujących zdarzeń ginie gdzieś główny, naukowy zamysł pozycji. Uwielbiam także książki o podróżach kosmicznych, zaś zasiedlanie obcych nam planet to temat, o którym mógłbym czytać ciągle. "Marsjanin" Weira był zatem dla mnie połączeniem tego wszystkiego, co lubię....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Przeglądając zapowiedzi i nowości wydawnicze natknąłem się na niepozorną pozycję. Jej prosta, żółta okładka, z przedziwnym srebrnym znaczkiem niewiadomego pochodzenia, zainteresowała mnie na tyle, abym przeczytał opis lektury. Po kilku pierwszych zdaniach już wiedziałem, że będzie to książka dla mnie.

Wiedziesz z pozoru zwyczajne życie. Masz rodzinę, znajomych, chodzisz do szkoły. W weekendy zaś wyjeżdżasz trenować, aby stać się zabójczą maszyną, zdolną pokonać każdego, kto stanie ci na drodze. Od dziesiątek pokoleń 12 ludów przekazywało sobie wiedzę, doświadczenie i oczekiwało jednego. Znaku z nieba. Znaku od Nich... Znaku, który na zawsze odmieni życie na Ziemi, ogłaszając początek Endgame. Nikt nie spodziewałby się jednak, że zdarzy się to teraz. Jeśli masz od 13 do 17 lat, musisz wyruszyć w podróż, aby spotkać się z założycielami życia na naszej planecie i otrzymać pierwszą wskazówkę do odnalezienia Klucza Ziemi. Stawką jest przetrwanie twego ludu. Zabijaj i nie daj się zabić! Co ma być, to będzie!

Sięgając po "Endgame" byłem pewien, iż będzie to książka inna. Zaskakujący był dla mnie pomysł, iż czytelnik również może być uczestnikiem gry, a stawką są prawdziwe kwoty w złocie. Co kilka rozdziałów spotykamy szarawe strony z zagadkami i muszę wam przyznać, że ani jednej nie udało mi się rozwikłać. Ponadto, w lekturze znajdujemy niezwykle wiele odniesień i przypisów, a także współrzędnych geograficznych, które wyszukać trzeba w internecie i powiązać ze sobą. Specyficzne wydanie książki samo w sobie również jest tajemnicą. Cała ta aura wokół książki sprawia, że czyta się ją o wiele lepiej. Ma się wrażenie, iż my również mamy szansę na rywalizację i zwycięstwo. Mimo wszystko jestem niemalże pewien, że mało kto z was pokusi się o wzięcie udziału w konkursie, zatem skupmy się na samej książce.

Fabuła już po opisie wydała mi się bardzo ciekawa. Niestety, cały czas miałem wrażenie, że historię już skądś znam. Dopiero w połowie książki dotarło do mnie, że "39 wskazówek", które czytałem ponad rok temu, opiera się dokładnie na tym samym schemacie - mamy kilka osób, które łączą się w sojusze i rywalizują o ogromny spadek, a żeby go zdobyć, muszą odnaleźć wskazówki - jedna prowadzi do drugiej. Miałem wrażenie, że "Endgame" jest nieco bardziej rozwiniętą i wygórowaną wersją tejże serii, ale warto zaznaczyć, że w przypadku dzieła Freya historia została nakreślona o wiele lepiej i ciekawiej. Niestety, nie potrafię również odeprzeć myśli, że kolejne schematy zostały zaczerpnięte z "Igrzysk Śmierci". Gra jak rozrywką dla najwyższych sfer, 12 rodzin, rywalizacja, w której głównym narzędziem jest śmierć, zwycięstwo oznacza przetrwanie... Mimo wielu nawiązań do innych serii, uważam, że książkę czytało się świetnie. Połknąłem ją bardzo szybko, nie zważając na zauważalne podobieństwa. Choć główną część książki zajmują podróże i konfrontacje, kończące się nieuchronnie pojedynkiem, Frey stworzył bardzo interesujące tło i niezwykle zdawkowo przekazywał kolejne informacje, co podtrzymywało do samego końca napięcie. Szkoda, że wciąż nie dowiedziałem się zbyt wiele, a mam tyle pytań...

W książce nakreślonych zostało kilkunastu bohaterów. Rzadko mam okazję czytać książki, w których tak wiele postaci zostałoby przedstawionych szczegółowo. W "Endgame. Wezwanie" możemy poznać właściwie każdego członka gry. Frey pokusił się o prowadzenie narracji w czasie teraźniejszym, z perspektywy wielu różnych bohaterów. Myślę, iż jest to ważny i potrzebny zabieg, gdyż dał on nam pełny wgląd w to, co dzieje się w różnych częściach świata, jak gracze rozwiązują swoje zagadki i jak nieuchronnie zmierzają do miejsc, w których przyjdzie im zmierzyć się ze sobą. Mimo takiego przedstawienia wydarzeń, autor daje jednak do zrozumienia, kto jest według niego głównym bohaterem i jego poczynania opisuje najczęściej. W książce mocną stroną jest zatem dobra kreacja postaci. Może nie byli to bohaterowie pełni i głębocy, ale zaskoczyli mnie różnorodnością charakterów, zaciętością i ambicją w dążeniu do celu. Frey zaserwował nam całą gamę cech - mściwi, okrutni, nieznający łaski, miłosierni, dobrzy i honorowi. Gdyby spojrzeć nieco głębiej na tę historię, dostrzeżemy mechanizmy zachowań ludzkich. Jesteśmy w stanie przybrać maskę i udawać przyjaciół, aby za chwilę wbić sojusznikowi nóż w plecy. Obserwowanie sojuszy, czarnych myśli bohaterów i nagłych zwrotów akcji było naprawdę interesujące.

"Endgame. Wezwanie" to książka przygodowa z elementami fantastycznymi, choć rzeczy paranormalnych spotkamy tam niewiele. Frey użył zdecydowanie prostego języka, co wpłynęło na szybszą dynamikę utworu. Jego opisy były ciekawe, szczególnie opisy walk między rywalizującymi graczami. Mogłoby się wydawać, że przez całą książkę zdarzyło się niewiele - bohaterowie pojawili się tu i tam, aby na koniec znaleźć się gdzie indziej i zrobić coś, co mogliby zrobić już na początku. Nie każdego książka wciągnie; mi osobiście bardzo podobała się droga do poznania, co należy uczynić z tajemniczym dyskiem, który głowni bohaterowie zdobyli już na samym początku. Główkowanie nad zagadkami, które z początku wydawały się niemożliwe do rozwiązania, podążanie za losem i szukanie tego, co niedostrzeżone. Odkrywanie miejsc sprzed tysięcy lat, wykorzystanie najlepszej technologii jaka istnieje. Myślę, że głównym celem książki było opisanie drogi do punktu kulminacyjnego, a nie on sam. Mimo wszystko jednak, po tak burzliwym zakończeniu, z niecierpliwością będę oczekiwać drugiej części.

Myślę, że książkę mogę polecić każdemu, kto czuje się choć nieco nią zainteresowany. Możecie mi wierzyć, że lektura wciąga od samego początku, a pytania postawione u samych podstaw historii, ciągną się za nami aż do końca, utrzymując nasze zainteresowanie. Książka została napisana prostym językiem, a bohaterowie zostali nakreśleni poprawnie i dość dokładnie. Mimo powielonych schematów, tło powieści jest bardzo interesujące i zachęcające. Warto wspomnieć także o innym aspekcie lektury - szansa na zwycięstwo 2 mln złotych za rozwiązanie zagadek ukrytych w lekturze kusi, prawda? Polecam zatem raz jeszcze i oceniam na 8 na 10.

Przeglądając zapowiedzi i nowości wydawnicze natknąłem się na niepozorną pozycję. Jej prosta, żółta okładka, z przedziwnym srebrnym znaczkiem niewiadomego pochodzenia, zainteresowała mnie na tyle, abym przeczytał opis lektury. Po kilku pierwszych zdaniach już wiedziałem, że będzie to książka dla mnie.

Wiedziesz z pozoru zwyczajne życie. Masz rodzinę, znajomych, chodzisz do...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Starcie potworów Chris Columbus, Ned Vizzini
Ocena 7,4
Starcie potworów Chris Columbus, Ned...

Na półkach: , , , ,

Przygodę z "Dom Tajemnic" dwóch amerykańskich autorów - Neda Vizzini, oraz Chrisa Columbusa - rozpocząłem równo rok temu, kiedy nakładem wydawnictwa Znak ukazała się pierwsza część serii. Książka bardzo mnie zainteresowała i z dużą dozą ciekawości i niedoczekania rozglądałem się za kontynuacją. Wreszcie - po roku oczekiwania zdobyłem drugi tom sagi. Czy był on równie wciągający jak poprzedni?

Po kilku tygodniach od zakończenia niezapomnianych przygód, życie trójki Walkerów zmieniło się nie do poznania. Magiczny zastrzyk gotówki wpłynął znacząco na ich życie, ale nie na relacje rodzinne. Ich ojciec coraz rzadziej pojawia się w domu, wydaje się zabiegany i zachowuje się podejrzanie. Kolejnym problemem jest to, iż Kordelii wypadają zęby... Staje się zimna... Coś przejmuje nad nią kontrolę. Dzieci, uwikłane w kolejną intrygę, będą musiały walczyć o swoje życie - początkowo w świecie rzeczywistym, potem zaś w świecie baśniowym, w którym znów zostaną uwięzione.

Już od samego początku bardzo podobał mi się pomysł autorów na młodzieżową serię przygodową. Nie ma co się oszukiwać, tajemniczy, stary dom to motyw niezwykle powszechny i wciąż powielany, ale w przypadku "Domu Tajemnic" dworek odgrywał rolę o wiele bardziej znaczącą, niż w wielu pospolitych powieściach. Był on źródłem zagadek, miejscem odnajdywania odpowiedzi na pytania, ostoją, miejscem, do którego dzieci za wszelką cenę chciały powrócić. Sam bardzo często wyobrażałem sobie, jak wielki i klimatyczny musiał być ten gmach, skoro w jego ścianach zostały ukryte korytarze prowadzące do miejsc tajemniczych, wręcz magicznych. To razem z tym właśnie domem dzieci przenosiły się do światów wykreowanych przez starego jego właściciela. Każda książka jest innym, odrębnym światem, opisującym różnych bohaterów, żyjących w różnych czasach. Tym razem trójka rodzeństwa przeniosła się do Starożytnego Rzymu. Na tym jednak nie koniec. Co by było, gdyby złączone zostały różne, całkowicie nie pasujące do siebie historie? Co by było, gdyby w trakcie igrzysk w Rzymie pojawili się... naziści? Pomysł autorów na stworzenie tak ciekawego świata przedstawionego, w którym mieszają się ze sobą odrębne uniwersa jest naprawdę godne podziwu i warte uwagi. Jest to ten aspekt książki, który zdecydowanie przykuje waszą uwagę.

Akcja od samego początku brnie bardzo szybko do przodu. Jestem pod wrażeniem fabuły, która jest bardziej skomplikowana, niż mógłbym się spodziewać. Mimo, iż książka nie ma zbyt wielu wątków pobocznych, to nie można powiedzieć, iż historia cały czas biegnie jednotorowo. Dużym atutem książki są niespodziewane zwroty akcji. Czytając książkę kilka razy musiałem się zastanowić, co się właśnie wydarzyło, gdyż kompletnie się tego nie spodziewałem! Warto również wspomnieć o tym, iż autorzy postarali się opisać świat w miarę kompletnie. Nie są to opisy rozległe, bardzo szczegółowe i wyrafinowane, ale wystarczające, aby wyobrazić sobie miejsca i bohaterów. W niektórych sytuacjach pomagają także zamieszczone ilustracje. Dodam jeszcze, że książkę czytało mi się naprawdę bardzo szybko. Kolejne dziesiątki stron jakby same się przewracały; prawdopodobnie za sprawą lekkiego języka i wciągającego toku wydarzeń.

Jak każda książka dla dzieci i młodzieży, ta również zawiera w sobie ważny przekaz. Z "Domu Tajemnic" można wynieść ważne i uniwersalne wartości. Historia, oprócz głównej fabuły, opowiada dramat rodziny, w której ojciec wydaje całe pieniądze na hazard, młodszy brat samolubnie odłącza się od reszty rodzeństwa, a dwie siostry wpadają w poważne tarapaty. Opowieść uczy o przyjaźni, miłości i odwadze. Każdy z nas popełnia błędy, dlatego należy sobie wybaczać i niestrudzenie dążyć do przodu. Autorzy starają się podkreślić również, że nie ważne są dobra materialne, które odchodzą tak szybko, jak przychodzą. Ważna jest rodzina, przyjaciele, bezpieczeństwo. Bohaterowie w książce stanowią przykład dobrego postępowania. Subiektywnie muszę stwierdzić, że bardzo wyraźny był podział na biało-czarny świat, a postacie były papierowe, niezbyt skomplikowane, ale jest to zrozumiałe; książka kierowana jest raczej do młodszego czytelnika. W bohaterach irytowało mnie także często niewytłumaczalne postępowanie; niekiedy wręcz głupie. Dokładnie tak samo było w poprzedniej części i nic się nie zmieniło. Mimo wszystko, naprawdę polubiłem Eleanorę, Brandena oraz Kordelię, ale także Willa czy Fenixa. Można się z nimi zaprzyjaźnić, a ich poczynania śledziłem z dużym zainteresowaniem.

Czas na podsumowanie. "Starcie potworów" to bardzo dobra kontynuacja serii. Mógłbym wręcz stwierdzić, że była ciekawsza, niż część pierwsza. Autorzy stworzyli niezwykły świat, opierając go na bardzo interesującym pomyśle. Historia wciąż pędziła do przodu i była przepełniona zaskakującymi zwrotami akcji. Ponadto, książka przekazuje czytelnikowi ważne wartości, za co należy się pochwała. Mimo, że bohaterowie nie są skomplikowani, można ich polubić, choć czasem ich decyzje były dla mnie niezrozumiałe i dziwne. Polecam i oceniam na 8,5 na 10.

Przygodę z "Dom Tajemnic" dwóch amerykańskich autorów - Neda Vizzini, oraz Chrisa Columbusa - rozpocząłem równo rok temu, kiedy nakładem wydawnictwa Znak ukazała się pierwsza część serii. Książka bardzo mnie zainteresowała i z dużą dozą ciekawości i niedoczekania rozglądałem się za kontynuacją. Wreszcie - po roku oczekiwania zdobyłem drugi tom sagi. Czy był on równie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Harry Potter to seria kultowa i znana przez wszystkich. Jeszcze w wakacje postanowiłem odświeżyć sobie tę historię i przeczytałem kilka kolejnych części. Gdy doszedłem do piątej, przystanąłem na chwilę. Prawie tysiąc stron... To dość dużo. Ponadto, po kilkudniowych ciągłych przygodach z Potterem obawiałem się, że zwyczajnie się znudzę. Nic bardziej mylnego! Już od pierwszych stron "Zakon Feniksa" wciągnął mnie tak, że nie mogłem się wydostać, a kolejne strony wręcz przewracały się same.

Piąty rok w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie przyniesie ze sobą duże zmiany. Niedługo przed rozpoczęciem roku szkolnego Harry zostaje zaatakowany przez dementory w mieście mugoli. Za użycie zaklęcia Patronusa zostaje on początkowo... wydalony ze szkoły. Na szczęście proces sądowy i bardzo skuteczna ingerencja Dumbledore'a przynoszą uniewinnienie. W szkole jednak pojawia się tajemnicza wysłanniczka Ministerstwa Magii - Dolores Umbridge. Już wkrótce wywróci ona całą szkołę do góry nogami. A Voldemort w tym czasie wzrasta w siłę...

Pisałem o tym już niejednokrotnie, ale do Harry'ego Pottera mam ogromny sentyment. Jest to seria, z którą dorastałem i na każde jej wspomnienie łza kręci mi się w oku. Powrót do tego świata był dla mnie czymś niesamowitym. Rowling ma ogromny talent, ponieważ zdołała od pierwszych stron porwać mnie w głębiny jej historii. Czułem się tak, jakbym tego nie czytał, a oglądał przez myślodsiewnię. Każda kolejna część jest moim zdaniem dojrzalsza i czyta się je coraz lepiej. O tym, jak bardzo rozbudowana jest fabuła "Zakonu Feniksa" świadczy już sama grubość książki. Już to sobie wyobrażam, jak dzieci nieprzepadające za czytaniem, a zakochane w Potterze, ujrzały w dniu premiery tak opasłe tomisko... Wielowątkowość to duży atut serii Rowling, ponieważ autorka jest w stanie przedstawić w sposób wiarygodny i interesujący świat magii, który przecież każdego z nas tak bardzo ciekawi.

W "Zakonie Feniksa" pojawiło się wszystko, czego mógłbym oczekiwać. Dość dokładne opisy życia szkolnego - tego zawsze mi brakowało. Na reszcie mogłem z bohaterami przyjść na lekcje i uczyć się zaklęć. No właśnie... zaklęcia. Było ich w książce niesamowicie dużo, z czego naprawdę się cieszę! W końcu w Gwardii Dumbledore'a potrzebni byli zaprawieni w boju czarodzieje. Zapomnijmy jednak na chwilę o Hogwarcie. Rowling nareszcie przeniosła akcję w wiele przeróżnych miejsc. Mam tutaj na myśli przede wszystkim kryjówkę Zakonu oraz siedzibę Ministerstwa, włączając w to różne Departamenty. Świat przedstawiony zatem został ciekawie rozbudowany, a opisy - nie za długie, nie za krótkie - poprawnie opisywały wszystkie odwiedzane miejsca.

Nie mogę rzecz jasna nie wspomnieć o bohaterach. Nasza cudowna trójca - Harry, Hermiona i Ron... Na ich temat chyba nie muszę się rozwodzić, prawda? Uwielbiam, kocham, ubóstwiam, mógłbym o nich czytać setki stron! W "Zakonie Feniksa" na reszcie pojawia się Syriusz, w swoim majestacie. Bardzo go lubię i naprawdę żałuję tego, co się z nim stało. W piątym tomie miałem też okazję spotkać mój ulubiony czarny charakter - Bellatrix. Jest to wspaniale wykreowana postać, a w filmie została odegrana przez Carter w sposób zwyczajnie mistrzowski! Ogólnie rzecz ujmując, uważam że w całej serii Pottera bohaterowie są najważniejsi. To właśnie do nich tak się przywiązaliśmy, ich losy śledziliśmy, za nimi płakaliśmy... To oni uczą nas przyjaźni, braterstwa, miłości i pogody ducha mimo przeciwności losu. Ich heroizm był dla nas przykładem, a ich spryt i ciężka praca był przez nas podziwiane. Rowling stworzyła wspaniałe, nietuzinkowe postacie, które uwielbiam. Jest to opinia bardzo subiektywna, ale nic na to nie poradzę.

Czas już na podsumowanie. Kolejny tom przygód Pottera, a ja już mam ochotę na więcej. Szczególnie, że właśnie teraz cała historia zaczyna się rozkręcać, a na horyzoncie pojawia się już cień wielkiej bitwy z Sami-Wiecie-Kim. Ocena to czysta formalność, gdyż nie mógłbym nie przyznać tej książce najwyższej noty. Polecam, zachęcam! Czytajcie i nie bądźcie już dłużej mugolami! 10 na 10.

Harry Potter to seria kultowa i znana przez wszystkich. Jeszcze w wakacje postanowiłem odświeżyć sobie tę historię i przeczytałem kilka kolejnych części. Gdy doszedłem do piątej, przystanąłem na chwilę. Prawie tysiąc stron... To dość dużo. Ponadto, po kilkudniowych ciągłych przygodach z Potterem obawiałem się, że zwyczajnie się znudzę. Nic bardziej mylnego! Już od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Życie Katrine nie układa się do końca po jej myśli. Po stracie pracy była dziennikarka wraca z Londynu do Sztokholmu, aby zająć się chorą matką, która trafiła do szpitala. W zapuszczonym i zaniedbanym mieszkaniu znajduje listy, w tym wezwania do spłaty długów, listy od komornika oraz... propozycję kupna tajemniczego domu za milion szwedzkich koron. Domu, o którym Katrine nie miała pojęcia. Czy stara rudera niezamieszkała od dziesięcioleci, położona w mieścinie daleko na północy Szwecji, jest warta swojej ceny? Kto jest w stanie dać za nią tak wiele? Katrine wyrusza zatem za koło podbiegunowe, aby odkryć swoje korzenie i dowiedzieć się czegoś o swojej rodzinie. W tym samym czasie, w sąsiedztwie tajemniczego domu, dochodzi do brutalnego mordu na starszym mężczyźnie. Czy obie sprawy są ze sobą powiązane?

O Tove Alsterdal nigdy nie słyszałem. Jest to ponoć autorka, która wstrząsnęła szwedzkim rynkiem wydawniczym, publikując swój pierwszy kryminał "Kobiety na plaży". Skandynawskie powieści kryminalne są w Polsce niezwykle popularne, ale osobiście nigdy nie miałem okazji po żaden sięgnąć. Gdy nadarzyła się okazja, aby zapoznać się z "Grobowcem z ciszy", uznałem że będzie to dobra okazja na zaznajomienie się z gatunkiem. Pozytywne opinie napływające zza granicy utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Czy jednak książka okazała się tak dobra, jak o niej mówią?

Już od pierwszych stron wiedziałem, że powieść ta będzie naprawdę skomplikowana i będzie wymagała skupienia się. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że dwie tak różne od siebie sprawy mogą się łączyć. Z jednej strony ktoś oferuje niebywale wysoką cenę za wiejską chatkę, z drugiej dokonuje się mord na niewinnym człowieku. Od początku byłem naprawdę ciekawy, w jaki sposób autorka poprowadzi całą historię. Muszę przyznać, że nie zawiodłem się. Już po chwili przeszłość rodziny Katrine zaintrygowała mnie na tyle, że wraz z bohaterką poszukiwałem klucza do rozwiązania zagadki. Mam jednak wrażenie, że "Grobowiec z ciszy" nie jest typowym kryminałem. Nie mamy tutaj głównej sprawy nad którą skupia się detektyw i jego świta. W książce tej głównym wątkiem jest jednak dążenie do odnalezienia swoich przodków i dopiero gdy wątek ten zostanie rozwiązany, cała akcja może ruszyć do przodu. Była to interesująca odmiana i w dużej mierze podobała mi się. Alsterdal umiejętnie zaplanowała całe śledztwo, trzymając nas w napięciu przez cały czas. Nawet, gdy pojawiały się odpowiedzi, rodziły one szereg kolejnych, jeszcze bardziej nurtujących pytań. Moim zdaniem obserwowanie w jaki sposób spośród wielu poszlak, fragmentów informacji i wypowiedzi osób dojść można do odkrycia sekretów sprzed dziesiątek lat było naprawdę interesujące. Mimo wszystko jednak, niektórym może nie odpowiadać to, że wątek stricte kryminalny został jednak zepchnięty na dalszy plan. Dodatkowo, niektóre momenty w książce nieco się dłużyły - nawet pomimo intrygującej tajemnicy - ale nie trwały one długo, a dawały nieco wytchnienia, aby spróbować lepiej ułożyć sobie w głowie elementy układanki.

To, co wyróżnia tę powieść spośród innych, to je wspaniały klimat. Alsterdal była w stanie stworzyć cudowną otoczkę dla swojej historii. Czytając książkę byłem w stanie poczuć atmosferę zwyczajnej, szwedzkiej wsi (a także sowieckiej Rosji). Dało się zauważyć specyficzny sposób mówienia mieszkańców Skandynawii, ich zachowanie, początkową nieufność, a potem aż nadmierną wylewność. Dzięki dość obszernym i interesującym opisom mogłem poczuć się tak, jakbym znalazł się tuż obok bohaterów i analizował z nimi wszystkie zdarzenia. Kolejnym zabiegiem, który przypadł mi do gustu, było opisywanie poczynań bohaterów drugoplanowych z ich punktu widzenia - między innymi byłego policjanta ze wsi, czy członków rosyjskiej mafii. Dzięki temu można było lepiej obeznać się w sytuacji i spojrzeć na nią niejako z góry. To, czego się obawiałem, to elementy historyczne, których mogło być dużo i mogły być dużo lepiej zrozumiałe dla szwedzkiego czytelnika. Na szczęście nie było źle, ale sądzę, że podstawowa wiedza jest potrzebna, aby lepiej zrozumieć sytuację rodziny Katrine. Naprawdę doceniam wkład, jaki autorka włożyła w napisanie książki wiarygodnej historycznie. Wymagało to zapewne wiele pracy.

Jeśli chodzi o bohaterów, do żadnego raczej się nie przywiązałem. Uważam jednak, że Katrine to inteligentna, sprytna i bardzo dociekliwa kobieta. Byłem pod wrażeniem tego, jak zaciekle dążyła do swojego celu. Jednocześnie była empatyczna i wyrozumiała, ale potrafiła też być stanowcza. Takie charaktery lubię, dlatego z chęcią śledziłem poczynania głównej bohaterki i nie irytowały mnie żadne jej zachowania. Myślę, że Katrine to dobrze wykreowana postać i byłbym skłonny uwierzyć, iż taka osoba naprawdę istniała. Co do reszty bohaterów - nie za bardzo ich nawet odróżniam, ponieważ mieli oni znikomy wkład w rozwój akcji, pojawiali się co jakiś czas, najczęściej jako towarzystwo do rozmów. Bardziej intrygowali mnie przodkowie Katrine - jej babka, dziadek, ciotka...

Myślę, że "Grobowiec z ciszy" to dobra książka. Nie czytałem w życiu zbyt wielu kryminałów, ten jednak wyraźnie wyróżnia się spośród innych. Dla jednych wątek poszukiwania prawdy o rodzinie może być niezwykle interesujący, drudzy zaś uznają, że niepotrzebnie przysłonił on wątek kryminalny. Książka została nieźle napisana - czuć specyficzny klimat tamtych stron, autorka popracowała również nad historycznym aspektem powieści. Mimo, że nie jest to lektura, która mnie powaliła, to uważam ją za ciekawą propozycję nie tylko dla fanów gatunku. Polecam i oceniam na 7,5 na 10.

Życie Katrine nie układa się do końca po jej myśli. Po stracie pracy była dziennikarka wraca z Londynu do Sztokholmu, aby zająć się chorą matką, która trafiła do szpitala. W zapuszczonym i zaniedbanym mieszkaniu znajduje listy, w tym wezwania do spłaty długów, listy od komornika oraz... propozycję kupna tajemniczego domu za milion szwedzkich koron. Domu, o którym Katrine...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książek postapokaliptycznych na światowym rynku wydawniczym jest co nie miara. Każda kolejna jest coraz bardziej wydumana, co niestety często odbija się na jej jakości. Gdy zobaczyłem okładkę "After the End", musiałem aż przystanąć, tak bardzo mnie przyciągnęła. To jednak niesamowity opis sprawił, że postanowiłem jak najszybciej zapoznać się z najnowszym dziełem bestsellerowej pisarki Amy Plum. Co z tego wynikło?

Po Trzeciej Wojnie Światowej, która rozegrała się w latach 80. XX wieku, radioaktywny świat upadł, a garstka ludzi walczy o przeżycie. Tuż przed sromotną nuklearną wojną, kilkunastu dorosłych uciekło w dzicz Alaski, aby skryć się przed złem, okrucieństwem, śmiercią. Po osiemnastu latach życie w małym plemieniu toczy się bez przeszkód. Dzięki bliskości natury, mieszkańcy osady połączyli się z Yarą, ucząc się Czytać, Przepowiadać i interpretować odpowiedzi, które otrzymali od Ziemi. Dla dzieci urodzonych wśród dziczy historia wojny i ucieczki rodziców jest oczywistością; nikt nie odważy się nawet wyjrzeć poza granicę terenów łownych. Juneau, osiemnastolatka, która najlepiej radzi sobie z odczytywaniem znaków od Yary, wybiera się na rutynowe polowanie za zwierzyną. W trakcie jej pobytu w samotności... rozlegają się odgłosy helikoptera. Gdy zrozpaczona dziewczyna wraca, zastaje zniszczone, puste osiedle. W poszukiwaniu plemienia musi wyruszyć daleko poza obszar, który tak dobrze znała. A co, jeśli wszystko co Juneau do tej pory znała, okaże się kłamstwem? Co, jeśli III Wojna Światowa nigdy nie miała miejsce? Czy Yara naprawdę istnieje? W jak wiele kłamstw wierzyło plemię i kto za nimi stoi?

Na temat fabuły nieco się rozpisałem i wydawać by się mogło, że zdradziłem nieco za dużo, ale nie. Podobny opis, może pomijający Yarę, znajdziecie na okładce książki. Najbardziej zszokowało mnie to, że już na pierwszych stronach ma się okazać, że wojny tak naprawdę nie było... Zatem co jest? Co się dzieje? Właśnie te pytania pchnęły mnie w stronę tej lektury. Czytałem już książki, w których bohaterowie podróżują przez zgliszcza upadłego świata, ale nigdy nie spotkałem pozycji, w której ktoś wierzyłby w zagładę, której nie było.

Warto zatrzymać się również przy samej Yarze. Pomysł może i znany, ale autorka naprawdę ciekawie go zrealizowała. Yara to właściwie wszystko, co nas otacza. Każdy organizm jest ze sobą powiązany, nawet kamienie mają własną pamięć. Ludzie tacy jak Juneau są zdolni do świadomego włączenia się do strumienia informacji, przepływającego przez świat, i wydobycia z niego potrzebnych dla siebie odpowiedzi. Różne przedmioty ułatwiają połączenie, szczególnie kamienie szlachetne... W to przynajmniej wierzyła bohaterka na samym początku książki. Autorka jednak zaplanowała taką intrygę, że wiele razy zaczynałem wątpić, prowadzić własne śledztwo, aby potem przekonać się, jak się naprawdę. I zdecydowanie muszę przyznać, że Plum poradziła sobie z tym wątkiem mistrzowsko. Na początku, jak mogłoby się wydawać, poznajemy wszystkie możliwości Yary. Potem, stopniowo, w miarę upływu czasu otrzymujemy zdawkowe informacje, które zdobywa sama bohaterka, przyglądamy się jej zmaganiom, aż w końcu dochodzimy do celu i szokującej prawdy...

Niestety, o ile wątek z Yarą był ekscytujący, o tyle sama fabuła książki nie była aż tak interesująca. Historia w gruncie rzeczy mnie porwała i chciałem czytać więcej i więcej, ale gdyby spojrzeć na lekturę z góry, początek i koniec są wspaniałe, zaś środek nijaki. Plum zanadto skupiła się na połączeniu z Naturą i zapomniała nieco o akcji. Były szalone pościgi, była ucieczka przez bezdroża, były inspirujące pomysły, ale do głównego celu, jakim jest odnalezienie plemienia, bohaterowie zbliżyli się tylko odrobinę. Było to wręcz irytujące, jak wciąż jechali autem, zatrzymywali się w lesie, a następnego dnia zostawali schwytani... Ta zabawa w kotka i myszkę średnio mi odpowiadała. Mimo, że tak narzekam, lekturę czytało się naprawdę dobrze i nawet drobne zwroty akcji cieszyły. Muszę też wspomnieć, że co jakiś czas moja szczęka lądowała na ziemi.

W książce autorka zastosowała znany już trik, mianowicie narrację pierwszoosobową z perspektywy dwóch głównych bohaterów - rzecz jasna chłopaka i dziewczyny. Juneau to postać, którą polubiłem już od samego początku. Była naprawdę zaradna, twarda, choć wszystko to, co na nią spadło, potwornie ją przytłoczyło. Z zainteresowałem śledziłem jej poczynania i walkę o poznanie prawdy. Co do Miles'a mam mieszane uczucia. Jest to typowy amerykański chłopak, którego ojciec jest milionerem. Bogaty, przez co arogancki, uważa że może mieć wszystko i wszystkich, oraz iż on jest panem świata i samego siebie. Jeśli o taki charakter chodziło Plum, to wykreowała go świetnie. Co zaskakujące, autorka związała dwóch młodych bohaterów przepowiednią, w której zostało powiedziane, iż oboje potrzebują siebie nawzajem, każdy dla innych celów, co oczywiście okazało się prawdą. Miles, który początkowo chciał sprzedać dziewczynę ojcu, powoli zmienia swoje nastawienie do Juneau. Najpierw niechęć, potem próba zrozumienia... Aż to miłości. Naprawdę interesujące było przyglądanie się zmianom ich stosunków. Oboje dopuścili się zdrady, oboje wybaczyli i w miarę zbliżania się do końca pierwszej części, Miles'a lubiłem coraz bardziej.

Czas na podsumowanie. Książka nie została jeszcze przetłumaczona na język polski; zastanawiam się czy kiedykolwiek pojawi się w naszym kraju. Moim zdaniem powinna, gdyż historia jest oryginalna i naprawdę mnie zaciekawiła. Mała osada w dziczy Alaski, która może połączyć się z Yarą. III Wojna Światowa, której tak naprawdę nie było. Miłość, zdrada, kłamstwa... Walka o prawdę, o odpowiedzi. Mimo, że nie zawsze akcja pędziła do przodu, to w historii naprawdę można się zatracić i nie wydostać, aż do ostatnich stron. Poza tym, nie spodziewacie się nawet, ile autorka zaserwowała nam zaskakujących rzeczy, o których nie mogę wspomnieć w recenzji. Czytając "After the End" zdecydowanie nie będziecie się nudzić! Dla zainteresowanych dodam jeszcze, że książka ma naprawdę prosty język, dzięki czemu świetnie mi się ją czytało. Polecam i oceniam na 7,5 na 10.

Książek postapokaliptycznych na światowym rynku wydawniczym jest co nie miara. Każda kolejna jest coraz bardziej wydumana, co niestety często odbija się na jej jakości. Gdy zobaczyłem okładkę "After the End", musiałem aż przystanąć, tak bardzo mnie przyciągnęła. To jednak niesamowity opis sprawił, że postanowiłem jak najszybciej zapoznać się z najnowszym dziełem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kończenie serii to jak opuszczenie na zawsze innego świata. Po zamknięciu ostatniej części trylogii kończy się cała historia, którą poznawaliśmy od tak dawna. Swoimi czasy byłem niezwykle zaskoczony tym, jak bardzo książka "Przez burze ognia" przypadła mi do gustu. Kolejna część zdecydowanie nie była gorsza, ale gdy nadszedł czas na zwieńczenie sagi, długo odwlekałem jej rozpoczęcie. Wiedziałem bowiem, że będzie to już moja ostatnia podróż przez eterowe burze, w poszukiwaniu miejsca, które można byłoby nazwać domem.

Aria i Perry poznali się dopiero pół roku wcześniej, a ich życie już zmieniło się nieodwracalnie, wiążąc ich nierozerwalnym uczuciem. Po śmierci Liv i uprowadzeniu Cindera świat Wykluczonych wali im się na głowy. Sable jest lepszy właściwie we wszystkim, każdy as jest w jego rękawie. Gdy Roar, zrozpaczony stratą ukochanej, wraca do jaskini z wieściami na temat pilnie strzeżonego, małego miasteczka Hessa, Fale uświadamiają sobie, jak trudno będzie pokonać rywala. Stawką jest przeżycie rodzaju ludzkiego. Rozpoczyna się ostateczne starcie i wyścig po Wielki Błękit.

Kolejna antyutopia i kolejny pomysł na zniszczenie świata. Tym razem tajemniczy eter, który powoduje toksyczne burze, niszczące wszystko na swojej drodze. Ludzie pokolenia temu podzielili się na tych, którzy zamieszkają pod kopułą, oraz na tych, którym przyjdzie zmierzyć się z siłą natury. Jak się jednak okazuje, ludzie nie są w stanie przezwyciężyć gniewu Ziemi. Przyznam szczerze, że pomysł na tło dla historii jest naprawdę świetny. Nie spotkałem się jeszcze z taką ideą i uważam, że jest bardzo świeża. Napędza ona zresztą całą fabułę, w której bohaterowie dążą do odkrycia Wielkiego Błękitu, a gdyby nie eterowe burze, nie musieliby właściwie nic robić. Świat w książce Rossi jest ciekawie nakreślony i myślę, że przez wszystkie trzy części poznaliśmy go dość dobrze. Żałuję jedynie, że autorka nie pokusiła się o nieco lepsze przedstawienie historii - skąd wziął się eter, kto wybudował kopuły i kto zdecydował o podziale społeczeństwa. Te oraz wiele innych pytań pozostaną bez odpowiedzi, o ile pisarka nie pokusi się o dopisanie prequela.

W "Wielkim Błękicie" autorka skończyła z wielowątkowością i skupiła się na jednym nurcie - odszukaniu miejsca obiecanego. Muszę przyznać, że już od samego początku bardzo wciągnąłem się w tę historię. Czułem się tak, jakbym stał obok bohaterów i obserwował wszystko własnymi oczyma. Niestety, sądzę że "Wielki Błękit" to najgorsza część trylogii. O ile na początku akcja rozkręcała się coraz szybciej, o tyle w połowie książki osiągnęła swoje apogeum i albo nieznacznie zwalniała, albo utrzymywała stały poziom. Kolejne wydarzenia nie były raczej zbyt zaskakujące; uważam, że autorka przeciągnęła zbytnio pobyt w miasteczku Hessa. Gdyby jeszcze opisała tam ciekawe zdarzenia, czy właśnie tam wplotła nieco historii ludzkości z czasów Jedności, byłbym jak najbardziej za. Tymczasem miałem wrażenie, że bohaterowie bawią się tam w kotka i myszka. Ucieczka, złapanie, nowe więzienie, tortury i tak na okrągło. Zupełnie nic ciekawego.

Niestety, na tym nie koniec... Osobiście oczekiwałem spektakularnego i szokującego zakończenia. Z recenzji wynikało, że właśnie takie na mnie czeka. Tymczasem bardzo się zawiodłem. Wszystko było do granic możliwości przewidywalne; autorka nie zaskoczyła mnie właściwie niczym - praktycznie każde moje podejrzenie okazało się słuszne. Ponadto, jakoś zbyt szybko i zbyt prosto udało im się osiągnąć coś z pozoru nieosiągalnego... Muszę również wspomnieć o tym, że żałuję, iż autorka skończyła książkę w takim, a nie innym momencie. Mogła pokusić się o opisanie rozwoju cywilizacji na nowym lądzie, tymczasem wspomniała tylko o założeniu Rady i nowego miasta, pod które zostało wykarczowane pole. Szkoda...

Patrząc na "Wielki Błękit" z perspektywy czasu, mam wrażenie, że autorka skupiła się raczej na miłości Arii, Perry'ego i Roara, niż na samej historii. Wątek ich uczucia stał się dominującym i przysłonił nieco samą opowieść, co mi osobiście raczej przeszkadzało. Gdyby jeszcze historia sama w sobie była porywająca i wciągająca, przebolałbym to. Ale gdy akcja zaczynała się dłużyć, często właśnie przez miłosne igraszki, nie miałem do niej cierpliwości. Co do bohaterów - nikt właściwie się nie zmienił, wszystkich lubiłem tak, jak wcześniej. Na początku irytował mnie nieco Roar, ale rozumiem jego trudne położenie, dlatego mu wybaczam. Tak jak w poprzednich częściach, tak i tutaj narrator trzecioosobowy skupia się na zmianę na myślach i emocjach Arii i Perry'ego. Był to interesujący zabieg, urozmaicający czytanie. Dodatkowym atutem książki jest zdecydowanie lekki język, dzięki któremu nawet mimo zwalniającej akcji wszystko czytało się bardzo szybko.

Cóż, czas chyba na podsumowanie. Trochę ponarzekałem, ale nie chciałbym, abyście się zniechęcali. Mimo, że akcja nie pędziła do przodu tak, jak w poprzednich częściach, sama fabuła wciąż jest interesująca i na pewno was wciągnie. Żałuję, że autorka nie pokusiła się o szokujące, zaskakujące zakończenie, o którym myślałoby się długo po skończeniu książki. Wszystko okazało się być przewidywalne i proste, ale mimo wszystko jestem usatysfakcjonowany tym happy endem. Książce zabrakło nieco do perfekcji, ale jest to dobra pozycja i na pewno polecę ją tym, którzy zapoznali się już z poprzednimi dwiema częściami. Tymczasem, oceniam na 6,5 na 10.

Kończenie serii to jak opuszczenie na zawsze innego świata. Po zamknięciu ostatniej części trylogii kończy się cała historia, którą poznawaliśmy od tak dawna. Swoimi czasy byłem niezwykle zaskoczony tym, jak bardzo książka "Przez burze ognia" przypadła mi do gustu. Kolejna część zdecydowanie nie była gorsza, ale gdy nadszedł czas na zwieńczenie sagi, długo odwlekałem jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdy wpadnie się w czytelniczy wir, nie można się z niego wydostać. Zatracony w świecie Harry'ego Pottera, sięgnąłem po "Czarę Ognia" tuż po skończeniu trzeciej części serii. Zanim zabrałem się do czytania, miałem co do tego tomu raczej mieszane uczucia. Za filmem przepadałem najmniej spośród całej sagi i obawiałem się, że książka może okazać się tak samo nieciekawa. Wciąż zastanawiam się, jak w ogóle mogło mi to przejść przez myśl!

Finał Mistrzostw Świata Quidditcha to wydarzenie, na które czekają czarodzieje na całym świecie. Tym razem event bierze swoje miejsce w Zjednoczonym Królestwie, ku uciesze Harry'ego, Rona oraz ich przyjaciół, którzy otrzymali od pana Weasley'a darmowe wejściówki. Niestety, cudowną atmosferę imprezy niszczy napaść tajemniczych czarodziejów. Gdy na niebie rozbłyska znak Śmierciożerców, wśród kibiców wybucha prawdziwa panika. Już wkrótce ma się ziścić najgorszy z możliwych scenariuszy dla świata magii.

Rowling z każdą kolejną częścią sukcesywnie rozszerza naszą wiedzę na temat magii. Świat, który stworzyła, jest więcej niż wyjątkowy. Po prostu go ubóstwiam i kocham w każdym calu. Mimo, że oglądając film niezbyt podobał mi się pomysł na Turniej Trójmagiczny, w książce okazało się to strzałem w dziesiątkę. Czemu? Przede wszystkim dało to autorce ogromne pole do popisu, jeśli chodzi o prezencję możliwości czarodziejów. Wiele niesamowitych zaklęć, które i w naszym życiu zdecydowanie by się przydały, Skrzeloziele czy też inne specyfiki na życie pod wodą... Wszystko to było naprawdę cudowne. Nie wspomnę nawet o magicznych stworzeniach - przede wszystkim smokach, które odegrały ważną rolę w pierwszej konkurencji. Mimo tak wielu nowych informacji, wciąż mam ogrom pytań i apetyt na dużo więcej!

Mam wrażenie, że czwarta część jest już nieco dojrzalsza od trzech poprzednich. Sama fabuła jest bardziej skomplikowana, a nielogiczne zachowania bohaterów zostały zminimalizowane. Grubość książki udowadnia sama, że historia powinna być złożona i wielowątkowa. Od siebie dodam, że jest również nieprzewidywalna, oraz niezwykle absorbująca. Akcja wciąż pędzi do przodu i mimo częstych opisów "szkolnego życia" od opowieści nie można się oderwać. Ów dojrzałość widać również po sposobie pisania. Być może autorka wzięła pod uwagę, że książkę czyta również wielu dorosłych, lub zwyczajnie dostosowała swój styl, ponieważ wraz z każdym tomem bohaterowie dorastają, a zatem dziecięcy i zbyt luźny język nie byłby już dobrym wyborem. Tom czwarty czyta się szybko, swobodnie, a język i styl autorki to zdecydowane atuty powieści.

Ach, moi bohaterowie... Każdego z nich uwielbiam, każdego za coś innego, z żadnym nie chciałbym się pożegnać na zawsze. Harry od dziecięcych lat imponował mi odwagą, poświęceniem i miłością wobec innych. Hermiona, nareszcie nie nieznośna skarżypyta, ma głowę na karku, a jej wiedza okazuje się być niezwykle przydatna. Osobiście nie wiem, jak to możliwe, że mając szansę nauki w Hogwarcie i dostęp to setek ksiąg z zaklęciami, tylko ona jedna uczy się więcej, niż jest to potrzebne. Gdybym mógł uczyć się magii, byłbym chyba największym kujonem na świecie... Ron to wspaniały przyjaciel, choć mam wrażenie, że żyje nieco w cieniu sławnego Pottera i nierzadko jest mi go szkoda. Myślę, że cała rodzina Weasley'ów jest pełna wartości, a pieniądz nie odgrywa dla nich głównej roli. Wciąż nienawidzę za to Malfoya, który jest do bólu irytujący, oraz Snape'a, który gnębi Gryfonów jak nikogo innego... W "Czarze Ognia" pojawiła się jeszcze jedna postać, którą uważam za wyjątkowo nieznośną. Rita Skeeter to dziennikarka, która za wszelką cenę dąży do sensacji, niszcząc reputację naszych bohaterów. Każde jej poczynanie wywoływało we mnie falę złości. Na szczęście niezastąpiona Hermiona znalazła na to rozwiązanie!

Czas już na podsumowanie. "Czara Ognia" to część tak samo świetna, jak wszystkie inne. Mam wrażenie, że Rowling napisała ją nieco dojrzalej, kreując o wiele bardziej złożoną intrygę i skupiając się także na opisach samego magicznego świata i szkolnego życia - z czego naprawdę się cieszę. Bohaterowie nakreśleni przez autorkę są wspaniali i nie potrafię obiektywnie ich ocenić, gdyż traktuję ich jak przyjaciół z dzieciństwa... Nikogo nie zaskoczy moja wysoka nota. Polecam! 10/10

Gdy wpadnie się w czytelniczy wir, nie można się z niego wydostać. Zatracony w świecie Harry'ego Pottera, sięgnąłem po "Czarę Ognia" tuż po skończeniu trzeciej części serii. Zanim zabrałem się do czytania, miałem co do tego tomu raczej mieszane uczucia. Za filmem przepadałem najmniej spośród całej sagi i obawiałem się, że książka może okazać się tak samo nieciekawa. Wciąż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Misja "Błogosławionego" powoli dobiega końca. Większa część załogi statku z Amy i Starszym na czele wyruszają w ostatnią podróż - z orbity na powierzchnię Centauri-Ziemi. W trakcie lądowania dochodzi jednak do nieprzewidzianych problemów, które wydają się być nieprzypadkowe. Na szczęście ostatecznie kapsuła bezpiecznie osiada na ziemi. Piękne słońca rozświetlają wysokie, zielone drzewa, a świeże powietrze - wreszcie nie syntetyczne, sztucznie oczyszczane - przynosi ze sobą przyjemny chłód i spokój. Niestety, bohaterowie ów spokojem nie nacieszą się zbyt długo. Gdy niebo rozerwie krzyk nieznanego potwora, a członkowie załogi będą umierać jeden po drugim, rozpocznie się prawdziwa walka o przeżycie. Czy planeta sama próbuje unicestwić swoich kolonizatorów?

"W otchłani" to niesamowita seria. Po skończeniu pierwszej części byłem realnie poruszony i nie mogłem się doczekać kontynuacji historii. Niestety, na nią musiałem czekać o wiele dłużej, niż bym sobie tego życzył. Szczęśliwie, "Cienie Ziemi" zostały wydane relatywnie szybko, dlatego już w te wakacje - prawie równo dwa lata po rozpoczęciu trylogii - miałem szansę na poznanie finału tej historii. Po przeczytaniu trzeciego tomu mam niesamowity mętlik w głowie, chaotyczną burzę myśli oraz kilka sprzecznych refleksji.

Muszę przyznać, że od samego początku książki kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać. Lektura wciągnęła mnie już od pierwszych stron, a ponieważ uwielbiam temat podboju kosmosu oraz kolonizacji obcych planet czytało mi się ją jeszcze lepiej. W "Cieniach Ziemi" akcja postępuje niezwykle szybko. Kolejne wydarzenia mają miejsce jedne po drugich, przez co zdecydowanie nie mamy czasu na wytchnienie. Nie to jednak sprawia, że ostatnia część trylogii Revis jest wyjątkowa. W książce są tak zaskakujące zwroty akcji, najczęściej tak nieprzewidywalne, że wielokrotnie musiałem zbierać swoją szczękę z podłogi. Czasem wręcz musiałem przystanąć i zapytać samego siebie, jak to możliwe, że historia potoczyła się w tak niezwykłym kierunku. W wywiadzie pisarka wspomniała, że głównym problemem w tworzeniu nowego świata jest to, iż można z nim zrobić wszystko. Revis zdecydowanie wykorzystała potencjał swojej historii oraz Centauri-Ziemi, tworząc opowieść, jakiej byśmy się nie spodziewali. Wiele razy zgadywałem, co może się dziać na powierzchni nowej planety i co przedstawi nam autorka w ostatniej części. Nigdy nie pomyślałbym jednak o tym, co zostało opisane...

Fabuła, akcja, pomysł - mistrzowskie. Nic dodać, nic ująć. Niestety, obok tej fantastycznej linii fabularnej powinny znaleźć się równie ciekawe opisy nowego świata, poczynań naukowców, tajemnic związanych z florą i fauną... Niestety w "Cieniach Ziemi" zabrakło mi lepszego przedstawienia Centauri-Ziemi. Krótkie wzmianki o dwóch słońcach, czy pozwijanych pieniach drzew nie pozwoliły mi wyobrazić sobie powierzchni zupełnie obcej planety, dlatego w dużej mierze miałem wrażenie, że jest ona prawie identyczna jak Ziemia. Tyle możliwości, a autorka wzięła coś, co znamy tak dobrze. Ponadto, oprócz samego ekosystemu, wiele kluczowych miejsc w książce również nie otrzymało obszerniejszych opisów, a byłem ich naprawdę bardzo ciekaw. Prezentuje się to tak, jakby autorka była zbyt przejęta akcją, żeby przystanąć na chwilę i skupić się też na samym świecie. Nie mam jej tego za złe, ponieważ nie było aż tak źle - nieco tylko żałuję.

W każdym razie, książkę czyta się niezwykle szybko i lekko, dzięki czemu stanowi idealną pozycję, aby usiąść, zrelaksować się i dać się porwać w opowieść lata świetlne stąd. "Cienie Ziemi" nie są aż tak wymagające, ale zmuszają do składania pojedynczych elementów intrygi w całość, jak w interesującym kryminale. Zaskakujące jest dla mnie właśnie połączenie science-fiction z zagadką i dochodzeniem. Autorka gwarantuje nam jednak, że na pewno nie wydedukujemy nic konkretnego, gdyż jej wyobraźnia i pomysłowość nie znają granic. I to mi się podoba. Cieszę się również, że książka Revis jest pełna wartości. Przyjaźń, miłość, zdrada, śmierć... Pozycja była przepełniona emocjami; każdy pragnął czegoś innego. Nie była to zatem głupia opowiastka; historia poruszała również aktualne dla nas, Ziemian, tematy.

Z bohaterami zdążyłem się już zaprzyjaźnić. Miałem na to dużo czasu, szczególnie w poprzednich częściach, w których akcja toczyła się na "Błogosławionym". W "Cieniach Ziemi" bohaterów traktowałem jak starych znajomych, z którymi przeszedłem już naprawdę wiele. Nikt nie zmienił się za bardzo, każdy miał już określony charakter, ale postacie nie były papierowe i sztuczne. W książce pojawiło się wiele nowych postaci - w szczególności zamrożonych - których w większości również polubiłem. Jeśli chodzi o kreację bohaterów zatem, nie mam autorce nic do zarzucenia. Nie jest wybitnie, ale nie mam właściwie żadnych zastrzeżeń. Cieszę się, że Revis kontynuowała swój zwyczaj prowadzenia narracji z perspektywy i Amy, i Starszego. Zawsze z większą uwagą śledziłem poczynania rudowłosej nastolatki; tym razem jednak bardziej oczekiwałem rozdziałów ze Starszym, co nieco mnie zaskoczyło.

Czas chyba na podsumowanie... "Cienie Ziemi" to cudowne zwieńczenie serii Revis. Jestem przerażony tym, że skończyłem swoją przygodę z tą wspaniałą trylogią. Mam nadzieję, że autorka pokusi się o opisanie dalszych losów Amy, ponieważ zakończenie było niezwykle otwarte i wołające o kontynuację. Trzecią część sagi mogę tylko polecić i zachęcić wszystkich, aby nie zwlekali! Oceniam na 9 na 10.

Misja "Błogosławionego" powoli dobiega końca. Większa część załogi statku z Amy i Starszym na czele wyruszają w ostatnią podróż - z orbity na powierzchnię Centauri-Ziemi. W trakcie lądowania dochodzi jednak do nieprzewidzianych problemów, które wydają się być nieprzypadkowe. Na szczęście ostatecznie kapsuła bezpiecznie osiada na ziemi. Piękne słońca rozświetlają wysokie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Ulysses Moore" to seria, do której mam ogromny sentyment. To w dużej mierze dzięki niej polubiłem czytać książki, szczególnie młodzieżowe i fantastyczne. Dwanaście świetnych części, które stworzyły poruszającą i skomplikowaną historię, od której nie mogłem się oderwać. Kto by pomyślał, że Baccalario znów odgrzebie starego Moore'a i dopisze kolejną, trzynastą część, rozpoczynając - jak mniemam - kolejny cykl, który będzie się ciągnął nie wiadomo ile. O ile pierwotną serię pokochałem, o tyle do siostry bliźniaczki byłem średnio przekonany. "Statek Czasu" to pierwszy tom nowej, choć starej sagi Baccalaria. Czy kolejne przemielenie tej historii wyszło mu na dobre?

Pewnego słonecznego popołudnia grupa przyjaciół postanowiła wybrać się do laguny, aby pobawić się wśród drzew i mokradeł. Murray i Mina odłączyli się od znajomych, nieświadomi tego, jak daleko udało im się dojść. Gdy docierają do tajemniczego, osiadłego na mieliźnie statku, ich wszystkie sprzęty elektroniczne przestają działać. Na kadłubie łodzi widnieje wyraźnie grecki napis - Metis. Już wkrótce rozpocznie się wielka przygoda, dzięki której młodzi bohaterowie pokonają barierę rzeczywistości i dotrą do Miejsc w Wyobraźni, a także wspomogą w wojnie biedne, wyniszczone już Kilmore Cove.

Już od pierwszych stron jasne jest, że w książce pojawiają się zupełnie nowi bohaterowie, a sama akcja rozgrywa się w całkowicie innym miejscu. Myślę, że działa to na korzyść, gdyż po raz trzynasty czytać o tych samych postaciach, szczególnie, że seria została już zakończona, byłoby po prostu nudno. Akcja rozwija się raczej powoli, a po odnalezieniu statku wszystko rozgrywa się jednostajnym tempem. Nie powiem, że fabuła była nudna - wręcz przeciwnie, autor jak zwykle zadbał o nakreślenie interesującej intrygi, ale była ona po prostu... dobra. Bez szału, niespecjalnie porywająca. Niby jest jakiś sekret, przeciwności losu oraz wyraźne zadanie do wykonania, ale bohaterowie radzili sobie z tym tak gładko i precyzyjnie, że nie było w tym żadnej dramaturgii; przelatywało się przez kolejne strony, wiedząc dokładnie jak zakończy się każdy rozdział. "Statek Czasu" zdecydowanie nie był książką zaskakującą czy szokującą.

Jednym z większych atutów nowej powieści Baccalaria jest fakt, iż czytelnicy mają szansę spojrzeć na historię Miejsc z Wyobraźni z nieco innej perspektywy, niejako z boku. Poznajemy Penelopę i Ricka (których bardzo dobrze kojarzymy już z serii Ulysses Moore) i dowiadujemy się, jak potoczyły się losy miasteczka Kilmore Cove po wyprowadzce Jasona i Julii. Prawdę mówiąc najbardziej wciągnęły mnie właśnie te rozdziały, w których akcja rozgrywała się w Kornwalii. Bardzo polubiłem Kilmore Cove i byłem ciekaw, co się z nim stało, a pomysł autora tym jedynym razem okazał się trafiony i otwierający drogę do interesującego kontynuowania historii.

Nie muszę wspominać, że "Statek Czasu" to książka kierowana raczej do młodszej młodzieży, dlatego niestety nie porwała mnie tak, jak zrobiłaby to zapewne kilka lat temu... Język użyty przez autora zdecydowanie odpowiada grupie wiekowej, której lektura jest dedykowana. Książkę czytało się bardzo szybko i przyjemnie. Nie zabrakło nawet opisów, choć nie mogły być one zbyt rozbudowane, gdyż powieść nabrałaby większych gabarytów, co mogłoby niektórych zniechęcić. Generalnie bardzo lubię styl Baccalaria, ponieważ pisze on niezmiernie lekko i nawet z drobnej rzeczy potrafi zrobić nie lada zagadkę.

Z bohaterami raczej się nie polubiłem. Były to papierowe postacie, każdy miał określone cechy, a ich charaktery były bardzo sztywne i nie można było oczekiwać po nich niczego spontanicznego. Prawdę mówiąc po skończeniu lektury zapomniałem, jak nazywali się główni bohaterowie, a gdy sprawdziłem ich imiona to ledwo kojarzyłem co każdy z nich dokonał. Nie były to postacie warte zapamiętania i naśladowania, choć dzieciom i młodszej młodzieży Murray, Mina i spółka mogą okazać się wspaniali, ze względu na ich przygody i "nadzwyczajnie" radzenie sobie z problemami.

Podsumowując, do trzynastej części Ulysses Moore podszedłem raczej sceptycznie. Co za dużo, to nie zdrowo; tak mógłbym podsumować kolejny tom przygód Podróżników z Wyobraźni. Nie było źle, ale nie było również wspaniale. Była to poprawna książka, każdy element został nakreślony dobrze, jakaś intryga jest, nowi bohaterowie są (choć raczej mało ciekawi), ale nic poza tym. Głównym punktem programu było dotarcie do Kilmore Cove, które znamy z poprzednich części, i ten fragment lektury najbardziej mi się spodobał, bo mogłem spojrzeć nieco inaczej na problem Moore'ów, a także poznać dalsze losy miasteczka. Czy oczekuję kolejnych części? Przeczytam je ze względu na sentyment, a "Statek Czasu" oceniam na 6 na 10.

"Ulysses Moore" to seria, do której mam ogromny sentyment. To w dużej mierze dzięki niej polubiłem czytać książki, szczególnie młodzieżowe i fantastyczne. Dwanaście świetnych części, które stworzyły poruszającą i skomplikowaną historię, od której nie mogłem się oderwać. Kto by pomyślał, że Baccalario znów odgrzebie starego Moore'a i dopisze kolejną, trzynastą część,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kolejny rok przygód w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie zapowiada się inaczej, niż zwykle. Nowe przedmioty, z których młodzi czarodzieje napiszą na koniec klasy egzaminy, przyprawiają ich o zawrót głowy. Jedyna Hermiona jest tak chętna do nauki, że na jej planie lekcji znajdzie się przedmioty, odbywające się... w tym samym czasie. Jak to możliwe, że jest w stanie być w dwóch miejscach na raz? Po ucieczce z Azkabanu niesławnego mordercy Syriusza Blacka, Ministerstwo wprowadza środki bezpieczeństwa i wyraźnie daje do zrozumienia Potterowi, że jest w niebezpieczeństwie. Jaka jest przeszłość Blacka i co naprawdę łączy go z młodym bohaterem?

Gdy skończyłem "Komnatę Tajemnic", poczułem się tak, jakbym wpadł w wir wydarzeń. Rowling stworzyła tak niesamowitą serię, że wprost nie mogłem się od niej oderwać i jeszcze tego samego dnia sięgnąłem po kolejną część - jedną z moich ulubionych - "Więźnia Azkabanu". Jest to pozycja grubsza od poprzedniczek, co oznaczać mogło jeszcze więcej akcji i wspaniałych opisów tego magicznego świata.

Nie muszę wspominać, jak wspaniałe jest uniwersum wykreowane przez Rowling. Autorka sprawiła, iż dzieci na całym świecie marzyły o tym, aby otrzymać list z Hogwartu na dwunaste urodziny, wyruszyć z peronu 9 i 3/4 i przyodziać Tiarę Przydziału. W trzeciej części, podobnie jak w drugiej, pisarka poszerza znacznie naszą wiedzę z zakresu magicznego świata, prezentując nam ciekawe stworzenia (hipogryf, bogin, dementor), nowe zaklęcia, oraz eliksiry. Mimo, że świat ten jest tak cudowny, zacząłem zauważać w książce pewne nieścisłości, które jednak bynajmniej nie przeszkadzały mi w czytaniu. Mam nieodparte wrażenie, że pierwsze trzy tomy sagi są kierowane bardziej do młodszej młodzieży, mniej dopracowane, a niektóre momenty nieco przesadzone, wyolbrzymione.

Refleksja ta naszła mnie jednak dopiero po przeczytaniu książki, bo w trakcie śledzenia przygód naszych bohaterów całkowicie zatraciłem się w lekturze. Nie wiadomo kiedy przewracały się kolejne strony, a "Więzień Azkabanu" skończył się o wiele za szybko. Język, jakim posługuje się Rowling, nie zmienił się - wciąż jest bardzo przystępny i zdecydowanie ułatwia odbiór całej historii. W poprzedniej recenzji jednak narzekałem nieco, że brakuje mi opisów - czy to postaci, miejsc, czy samych przedmiotów szkolnych oraz historii magii. Tym razem było o wiele lepiej. Rowling często przedstawiała przeróżne lekcje, opisując je bardziej szczegółowo, dzięki czemu mogliśmy jeszcze dokładniej wczuć się w świat czarodziejów. I pozazdrościć tylko, że bohaterowie martwią się w Hogwarcie tym, czy nie odejmą im punktów za to, że ich żółw ma na skorupce chiński szlaczek z dzbanka, którym przed chwilą był...

Zawiedli mnie nieco bohaterowie, którzy są nieco inni, niż w ekranizacji. Hermiona, zawsze zaradna, przyjacielska, rozsądna, okazała się być dość wredną skarżypytą, która we wszystkim doszukiwała się łamania regulaminu. Nie ważne, że rok wcześniej miała go gdzieś... tym razem śledziła każdy punkt, wytykając naszym przyjaciołom wszystkie nielegalne posunięcia. W książce również Snape okazał się być kimś innym. W filmie miał interesujący charakter i pewną dozę tajemniczości. W książce stał się ofiarą i aż zbyt nachalnym prześladowcą. Prawdę mówiąc wątpię, czy za urazę sprzed kilkudziesięciu lat dorosły mężczyzna byłby w stanie aż tak mścić się na potomku szkolnego wroga... W "Więźniu Azkabanu" nareszcie pojawiły się dwie postacie, które szczerze lubię i w papierowej wersji historii okazały się być tak dobre, jak na ekranie. Mówię oczywiście o Blacku i Lupinie. Mam nadzieję spotkać ich jak najszybciej w kolejnych częściach!

Mimo, że książce wytknąłem kilka błędów, każdy chyba zrozumie, dlaczego daję jej tak wysoką notę. Po prostu nie mógłbym inaczej. Mam ogromny sentyment do "Harry'ego Potter'a", a każda kolejna część jest dla mnie podróżą nie tylko do świata magii, ale też do własnego dzieciństwa. Wychowywałem się razem z Potterem, z nim dorastałem, dlatego ciężko zachować mi obiektywność. Polecam każdemu - jeśli jeszcze się nie zapoznaliście, nie zwlekajcie! Naprawdę nie ma na co czekać. 9,5 na 10.

Kolejny rok przygód w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie zapowiada się inaczej, niż zwykle. Nowe przedmioty, z których młodzi czarodzieje napiszą na koniec klasy egzaminy, przyprawiają ich o zawrót głowy. Jedyna Hermiona jest tak chętna do nauki, że na jej planie lekcji znajdzie się przedmioty, odbywające się... w tym samym czasie. Jak to możliwe, że jest w stanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Tak sławnego, młodzieżowego cyklu książek nikomu nie muszę przedstawiać. "Harry Potter" to seria, która zawładnęła mym sercem, a niedawno postanowiłem odświeżyć sobie tę historię i sięgnąć po jej kolejne części. Drugi tom - "Komnata Tajemnic" - rozpocząłem z wielkim entuzjazmem, pamiętając, jak niegdyś pochłonęła mnie historia bazyliszka, Toma Riddle'a oraz spetryfikowanych. Muszę przyznać, że opowieść spodobała mi się tak samo mocno, jak za starych dobrych czasów.

Drugi rok w Hogwarcie wreszcie się rozpoczyna. Harry, Hermiona i Ron spotykają się po letniej przerwie, a ich radości nie ma końca. Niestety w kolejnej klasie nauki jest coraz więcej i już wkrótce przyjaciół zaczyna przytłaczać ilość zadań domowych i piętrzące się stosy podręczników. Gdy na korytarzu zostaje znaleziona spetryfikowana, bliska śmierci kotka pana Filcha, w szkole pojawia się niepokój i strach, który ma się w niej zadomowić aż do samego końca roku szkolnego. Już wkrótce kolejne osoby brudnej krwi otrą się o śmierć, a trójka Gryfonów spróbuje odkryć tajemnicę Dziedzica Slytherinu.

Głównym atutem całej serii o Harrym Potterze - co nie ulega wątpliwości - jest świat przedstawiony. Myślę, że każdy z was marzył kiedyś o tym, aby wsiąść w Hogwart Express i dojechać do Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Czy nie byłoby to cudowne przejść się ulicą Pokątną i zakupić różdżkę u Olivandera? Świat, który poznaliśmy w pierwszej części został stosownie rozbudowany w drugim tomie; zdobyliśmy nowe informacje na temat miejsc, zaklęć oraz możliwości w świecie magii. Całkowicie pochwalam pomysł Rowling i jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak wiele pracy musiała włożyć w to, aby wykreować tak niezwykłe uniwersum.

Język w "Komnacie Tajemnic" jest bardzo prosty; czasem jednak rzucał się w oczy fakt, iż autorka kieruje tę książkę raczej do młodszej młodzieży. Nie przeszkodziło mi to jednak w delektowaniu się książką, a dzięki lekkości pióra historia stała się bardzo przystępna, więc już po chwili mogłem się w niej kompletnie zatracić. Myślę jednak, że Rowling przyłożyła zbyt małą wagę do opisów samego Hogwartu, lekcji, magii... Są jedynie krótkie wzmianki co nasi przyjaciele robią i gdzie, ale brakuje odpowiedzi na pytanie "jak?". Byłoby to niezwykłe móc przeczytać, jak uczniowie uczą się rzucać zaklęcia czy też jakie informacje na temat historii czarodziejów tak bardzo ich nudzą... Autorka zaczęła opisywać magię i wszystko co z nią związane tak, jakby założyła, że jest to najzwyklejsza rzecz, o której wszyscy powszechnie wiemy. Tym czasem nie! O czarowaniu, tworzeniu eliksirów czy transmutacji mógłbym czytać godzinami i na pewno by mi się to nie znudziło!

W drugiej części serii powoli ujawnia się fakt, iż Harry jest inny, a jego odmienność może pozbawić go kolegów. Mimo wszystko, najbliżsi przyjaciele nigdy by go nie zostawili i o to w tej historii między innymi chodzi. Uwielbiam Harry'ego, Rona i Hermionę - każdego na swój sposób, każdego za co innego. Razem są w stanie osiągnąć rzeczy, jakich nikt inny nie dokonał. Kto by pomyślał, że drugoklasiści stworzą eliksir wielosokowy? Najbardziej irytował mnie zaś Malfoy, ale jest to norma i reguła bez odstępstw, więc nie będę narzekać. Wyjątkowo męczącą postacią w tej części okazał się być Gilderoy Lockhard - szczęśliwie jego pycha doprowadziła go do zguby i raczej już więcej go nie spotkam.

Cóż... "Harry'ego Pottera" nie potrafię ocenić obiektywnie. Jest to historia, z którą dorastałem i podziwiam ją w każdym calu. Uwielbiam cudowny świat przedstawiony, magię, różdżki, zaklęcia (których niemało znam na pamięć)... Tom drugi okazał się równie ciekawy co pierwszy. Zaskakująca była nowa "postać" Voldemorta; taka, jakiej nikt by się nie spodziewał. Prosty i przyjemny język sprzyjał czytaniu, choć brakowało mi nieco bardziej rozbudowanych opisów. W każdym razie serdecznie polecam i oceniam na 9,5 na 10.

Tak sławnego, młodzieżowego cyklu książek nikomu nie muszę przedstawiać. "Harry Potter" to seria, która zawładnęła mym sercem, a niedawno postanowiłem odświeżyć sobie tę historię i sięgnąć po jej kolejne części. Drugi tom - "Komnata Tajemnic" - rozpocząłem z wielkim entuzjazmem, pamiętając, jak niegdyś pochłonęła mnie historia bazyliszka, Toma Riddle'a oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pierwsza część serii "Pieśń Lodu i Ognia" została wydana w 1996 roku, aczkolwiek dopiero niedawno - za sprawą serialu realizowanego przez HBO - usłyszał o niej cały świat. Muszę przyznać, że długo wzbraniałem się i przed serialem, i przed książką, ale rosnące zainteresowanie historią nie dawało mi spokoju. W końcu przełamałem się i myślę, że sięgnięcie po "Grę o Tron" było jedną z moich najlepszych decyzji.

Po śmierci Jona Arryna król Robert wybiera się na daleką Północ, aby mianować lorda Winterfell - Eddarda Starka - nowym królewskim Namiestnikiem. Choć Robert nie zdaje sobie z tego sprawy, jego wygrzane już miejsce na Żelaznym Tronie jest bardzo niepewne. Wokół niego czają się osoby gotowe odebrać mu władzę. Tuż za Wąskim Morzem Viserys Targaryen knuje przeciw Uzurpatorowi, a sama żona Króla utrzymuje żywy związek z własnym bratem... Każdy, kto odkrywa tajemnice niepowołane dla jego uszu, musi zginąć. Już wkrótce kolejne spory i narastająca napięta atmosfera doprowadzą do wojny. A tymczasem... Nadchodzi zima.

Gdy rozpoczynałem swoją przygodę z "Grą o Tron", byłem nieco przytłoczony tak znaczną ilością stron. Zastanawiałem się, co takiego zastanę na ośmiuset stronicach tej popularnej powieści. Już od samego początku byłem ciekaw świata przedstawionego. Zupełnie nowe kontynenty, interesujące miasta i królestwa, Mur oraz tajemnicze lasy i tereny "za końcem świata". Niby nic w tym niezwykłego, w wielu książkach fantastycznych przecież autorzy kreują własne uniwersa. Mimo wszystko, świat Martina został przedstawiony bardzo dobrze i szczegółowo (zamieszczono nawet stosowne mapki), co sprawia, że tworzy on świetne tło dla powieści. Co ciekawe, w świecie tym pory roku mogą trwać kilka lat, a teraz właśnie zbliża się zima, jakiej ludzie jeszcze nie doświadczyli...

Niezwykle spodobał mi się pomysł Martina na prowadzenie narracji. Narrator trzecioosobowy to zdecydowanie dobry wybór dla tak skomplikowanej książki fantasy, ale nie o tym chciałem wspomnieć. Bardzo wygodną sztuczką autora było pisanie kolejnych rozdziałów z punktu widzenia różnych bohaterów. Nie były to zatem rozdziały: pierwszy, drugi i trzeci, a np. Arya, Catelyn, Ned. Dawało to szerokie pole do popisu; przede wszystkim pozwalało na opisywanie zdarzeń i poczynań różnych postaci w tym samym czasie, lecz innym miejscu. Dzięki temu książka stała się bardzo wielowątkowa; czytelnik mógł śledzić poczynania praktycznie każdego z ważniejszych bohaterów.

Mimo tak dużej ilości stron, książkę czytało się naprawdę świetnie. Martin ma niezwykłą lekkość pióra, stąd miałem wrażenie, jakbym płynął przez opowieść, a kolejne strony przewracały się same. Fenomenem Martina jest to, iż tworzy on brutalnie prawdziwą historię. Nie ma tam miejsca dla bohaterów, którzy wytną w pień dwudziestu wrogów, nie ma tam głównych postaci, którym nie grozi żadne niebezpieczeństwo. W jednym z wywiadów pisarz powiedział, iż chce, abyśmy bali się o nasze ulubione postacie. Abyśmy obawiali się przewrócić stronę dalej, aby nie okazało się najgorsze... Muszę przyznać, że Martin jak najbardziej ten cel osiągnął. Dzięki rozbudowanemu językowi i dokładnym opisom miejsc oraz postaci sprawia on, że stajemy się częścią jego świata. Kolejnych bohaterów spotykamy niemalże namacalnie, poznajemy ich i zżywamy się z nimi. A potem ich głowa toczy się w strudze krwi.

Myślę, że każdy po przeczytaniu "Gry o Tron" niezwykle polubił ród Starków. Ned oraz Catelyn to naprawdę świetni, honorowi i uczciwi ludzie. Jak na Starków przystało, są również twardzi i zdecydowani. Bardzo polubiłem także Aryę, która nie jest wyniosłą księżniczką, a zachowuje się tak, jak i ja prawdopodobnie zachowywałbym się w jej wieku. W końcu miecz i błoto od stóp do głów nie są jej obce. Sansa jest przeciwieństwem Aryi, co sprawia, że niezbyt za nią przepadam. Jest to bardzo męcząca postać. Bran i Robb są dla mnie raczej obojętni. Najbardziej polubiłem jednak Jona Snowa. Same jego narodziny były skazą na honorze Eddarda, przez co nie było mu w życiu lekko. Zdecydował się przybrać czerń, za co jestem pełen podziwu. Nie mogę się doczekać, aż przeczytam jego dalszą historię. Moją faworytką jest również Daenerys Targaryen. Jest wspaniałą bohaterką, której również - za sprawą brata - nigdy nie było lekko. Gdy wreszcie wydostaje się spod jego jarzma, ukazuje swoje prawdziwe oblicze.

Cóż, nie mógłbym i nawet nie spróbuję wyrazić swej opinii na temat wszystkich bohaterów, gdyż jest ich niesamowicie wielu. Większość czytelników stwierdza, iż postaci jest wręcz zbyt dużo i bardzo ciężko ich wszystkich zapamiętać. Z początku i mi pewne imiona umykały, niektórych nawet do samego końca książki nie rozróżniałem, ale myślę, że nie ma powodu do obaw. Bardzo szybko zapamiętacie imiona i rody najważniejszych postaci, a nie trzeba przecież znać każdej rycerzyny, która przewinie się przez historię. Myślę, że Martin poświęcił bardzo dużo czasu na kreację bohaterów, ponieważ zrobił to w mistrzowski sposób. Są to postacie z krwi i kości, a po jakimś czasie zaczynamy z zaciekłością śledzić ich przygody, z zapartym tchem przyglądamy się ich potyczkom, martwimy się o nie. To jest naprawdę interesujące i rzadko się zdarza, dlatego tym bardziej jestem pod ogromnym wrażeniem.

Myślę, że czas już na podsumowanie. Pierwsza część "Pieśni Lodu i Ognia" jest jedną z najlepszych książek, jakie miałem okazję czytać. Żałuję, że zwlekałem z nią tak długo. Fabuła "Gry o Tron" jest naprawdę skomplikowana, ponieważ jednoczesne działania wielu bohaterów przeplatają się ze sobą, dając rozmaite efekty. Ponadto, w książce doświadczymy wielu intryg snutych przez najprzeróżniejsze postacie; przez całą książkę nie wiadomo właściwie czego się spodziewać. Dużym atutem jest ciekawa narracja trzecioosobowa, opisująca w każdym rozdziale myśli i działania wybranego bohatera, oraz jego najbliższego otoczenia - w jakiś sposób te różne działania i interakcje musiały być przedstawione. Sądzę, że Martin świetnie wykreował świat oraz bohaterów. Z postaciami naprawdę można się zżyć, dlatego ich krzywda boli również i nas. Cóż... nie mogę się doczekać drugiej części serii. "Grę o Tron" oceniam na 9,5 na 10.

Pierwsza część serii "Pieśń Lodu i Ognia" została wydana w 1996 roku, aczkolwiek dopiero niedawno - za sprawą serialu realizowanego przez HBO - usłyszał o niej cały świat. Muszę przyznać, że długo wzbraniałem się i przed serialem, i przed książką, ale rosnące zainteresowanie historią nie dawało mi spokoju. W końcu przełamałem się i myślę, że sięgnięcie po "Grę o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rick Yancey to nieznany mi dotychczas autor, na którego koncie znalazło się już kilkanaście młodzieżowych pozycji. W jego najnowszej serii, "Piątej fali", Yancey porusza temat tak stary, jak stary jest gatunek science-fiction, znany przez wszystkich, dla wielu już skończony i przejedzony - obcy. Tekst na okładce obiecuje świeże spojrzenie na inwazję przybyszów z obcej planety. Uwierzyłem mu i kierując się poniekąd instynktem oraz niezłymi opiniami, postanowiłem sięgnąć po pierwszy tom sagi.

"Pierwsza fala przyniosła ciemność.
Druga odcięła drogę ucieczki.
Trzecia zabiła nadzieję.
Po czwartej wiedz jedno: Nie ufaj nikomu"

Cassiopeia (mówcie Cassie) to nastolatka ze zwyczajnymi problemami, jak na licealistkę przystało. Szara, niezauważana przez miłość jej życia nie spodziewa się, jak wkrótce może potoczyć się jej życie. Gdy w okolicach Marsa zauważony zostaje Statek Matka, ludzkość staje przed szansą na skok cywilizacyjny, lub wojnę, jakiej historia nie widziała. Przybysze stają się tematem numer jeden i każdy oczekuje pierwszego ruchu ze strony obcych. Nikt nie spodziewał się jednak pierwszej fali, uderzenia silnego pola elektromagnetycznego. A to dopiero początek...

Z tematem obcych miałem już do czynienia wiele razy. Najlepszym przykładem jest "Gra Endera", w której wojna z inną świadomą cywilizacją kończy się diametralnym sukcesem ludzkiej rasy. Nie ważne, że obcy ci nie byli do nas wrogo nastawieni. Tym razem jesteśmy w szachu - Przybysze, setki tysięcy lat do przodu na drodze ewolucji, których głównym celem jest zniszczenie zarazy, która dotknęła Ziemię - ludzi. Kolejne fale są coraz bardziej niszczycielskie, coraz bardziej wymyślne i coraz głębiej wnikają w nas samych, niszcząc nasze człowieczeństwo i wyostrzając pierwotne instynkty. Cóż... pierwszy raz tekst z okładki mnie nie zawiódł. Wizja Yanceya jest świeża i zrobiła na mnie wrażenie. Same fale jako takie są ciekawym pomysłem, ale to, czym są naprawdę szokuje jeszcze bardziej. Po co zabijać ludzi, skoro mogą zrobić to sami?

Na początku poznajemy główną bohaterkę, która raczy nas swoimi wywodami na temat poprzedniego życia. Okazuje się jednak, że autor zamierza opisać historię z perspektywy kilku innych osób, dzieląc swoją powieść na krótkie części, w każdej przedstawiając poczynania kogoś innego. Jest to znana sztuczka, a zastosowana w "Piątej fali" ciekawie urozmaicała narrację. Nie rozumiem jednak podziału na rozdziały, który był aż przesadzony. Niektóre rozdziały bowiem miały 2-3 strony, a początek kolejnego był dokładną kontynuacją zdania z końca poprzedniego. Co miało to na celu? Nie wiem... Ale jestem za to pewien, że z kilku rozdziałów można było spokojnie zrobić jeden dłuższy i wyszłoby to na dobre.

Akcja powieści bardzo szybko brnęła do przodu i z każdą częścią poznawaliśmy kolejne zaskakujące informacje. Książkę czytało się naprawdę szybko i lekko za sprawą luźnego języka (choć mam wrażenie, że czasem był zbyt luźny). Momentami akcja była wręcz tak szybka i porażająca, że czas wokół na chwilę zwalniał. Mimo wszystko, czegoś mi w tym wszystkim brakuje. Szczególnie pierwsza część książki, mimo że wciągała, była raczej nudna i pospolita. Zazwyczaj jestem tą osobą, która docenia cnotliwe wywody bohaterów na temat człowieczeństwa i tym podobnych, ale tym razem monologi Cassie były nieciekawe i miałem ochotę je pomijać. Na szczęście jednak w miarę upływu kartek wszystko zaczęło nabierać tempa, a gdy pojawiły się wreszcie działania wojskowe, działanie na granicy ludzkich możliwości, bezgraniczna miłość, ostatnie cienie dyskomfortu zniknęły.

Myślę, że bohaterowie w "Piątej fali" zostali średnio wykreowani. Miałem wrażenie, że podobnych Cassie spotkałem już dziesiątki... Do samego końca wiedziałem, że nie poznałem jej zbyt dobrze, a ponadto często mnie irytowała. Ciekawszą postacią jest Evan, już z samej racji tego kim jest... Bardzo polubiłem również Bena oraz Ringer. Oboje są specyficzni, mają swoje mocne i słabe strony i mimo że miałem niewiele czasu, aby ich poznać, zżyłem się z nimi bardziej, niż z główną bohaterką. Żałuję trochę, że autor dodał wątek miłosny między Cassie a Evanem, ale w końcu nie mogło być inaczej! Aby nie powstał z tego trójkąt, albo - co gorsza - kwadrat, romb, czy prostokąt.

Podsumowując, "Piąta fala" to dość lekka i przyjemna książka. Nie jest wybitnym arcydziełem, ale rzeczywiście zaskakuje ciekawym spojrzeniem na temat obcych. Wszystko w lekturze dzieje się bardzo szybko i nie ma czasu na nudę. Pozycja nie zmusza jednak do myślenia, przez co historia staje się raczej prosta i niewymagająca, a szkoda. Mam nadzieję, że się to zmieni. Bohaterowie są interesujący, choć oczekiwałem nieco lepszej kreacji. Mimo wszystko myślę, że warto tę pozycję polecić, szczególnie zainteresowanym tematem. Oceniam na 7 na 10.

Rick Yancey to nieznany mi dotychczas autor, na którego koncie znalazło się już kilkanaście młodzieżowych pozycji. W jego najnowszej serii, "Piątej fali", Yancey porusza temat tak stary, jak stary jest gatunek science-fiction, znany przez wszystkich, dla wielu już skończony i przejedzony - obcy. Tekst na okładce obiecuje świeże spojrzenie na inwazję przybyszów z obcej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gdy przed kilkoma laty rozpocząłem swoją przygodę z trylogią "Mroczne Materie" Philipa Pullmana, nie spodziewałem się, że historia rozwinie się tak bardzo, iż będzie wręcz porażać wciągającą akcją i niezwykłymi pomysłami. Po pierwszej części byłem raczej zawiedziony, gdyż nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego, a książkę czytało mi się dość ciężko. Drugi tom był dla mnie kompletnym zaskoczeniem, ale część trzecia była po prostu mistrzowska! Zapraszam do podróży między światami, gdzie rozegra się bitwa przeciw Bogu.

Will jest zdruzgotany. Jego przyjaciółka Lyra została porwana, a jego ojciec zabity. Chłopak nie ma pojęcia, gdzie miałby iść i co uczynić, aby odzyskać towarzyszkę. Niespodziewanie na jego drodze pojawiają się dwa anioły, które niezwłocznie pragną przyprowadzić go do Lorda Asriela, aby Magicznym Nożem pomóc mu w wojnie, jaka jeszcze nigdy nie rozegrała się w historii ludzkości. Stworzenia godzą się jednak odnaleźć wpierw córkę lorda. Już wkrótce o Lyrę wybuchnie prawdziwa bitwa - niektórzy będą pragnęli jej wolności, inni natychmiastowej śmierci.

Po przeczytaniu "Bursztynowej lunety" znów jestem pod wielkim wrażeniem pomysłów autora. Pierwszym ciekawym, choć dobrze już znanym zabiegiem, było opisywanie poczynań kilku bohaterów jednocześnie. Pullman wspominał nieco o Willu, zaglądał potem na chwilę do jaskini pani Coulter, potem śledził losy Mary Malone, by zaraz przyjrzeć się działaniom lorda Asriela. Dzięki temu książka stała się wielowątkowa i nieco bardziej skomplikowana, przez co ciekawsza. Muszę jednak przyznać, że największym atutem tej książki były niezwykle śmiałe tezy, idee i profesjonalny sposób wplatania ich w fabułę - jak mogłoby się wydawać - książki młodzieżowej. Już sam pomysł walki z Bogiem jest dość zadziwiający. Myśl jednak, iż naszym Bogiem jest jedynie najstarszy z żyjących aniołów, który cudem trzyma się u władzy, jest naprawdę odważna. Mnie osobiście bardzo spodobał się pomysł, jakoby śmierć mogła zostać naszą przyjaciółką, krocząc za nami przez całe życie. Wystarczyłoby ją tylko zawołać, aby pojawiła się przed nami, wcale nie zabierając nas na drugą stronę. Śmierć przecież musi być taka samotna... Skoro o śmierci mowa, zaskoczyła mnie bardzo podróż do świata zmarłych. Jak się okazuje, w wizji Pullmana nie ma Nieba i Piekła... Jest jedna kraina dla wszystkich, gdzie cierpi każdy.

Kolejnych zaskakujących, niewiarygodnych a czasem szokujących przykładów mógłbym przytoczyć o wiele więcej. Nie pokuszę się jednak o to. Świat przedstawiony w "Mrocznych Materiach" jest pełny, ukazany szczegółowo, a niektóre jego fundamentalne filary zostały zbudowane od podstaw. Jestem pod wrażeniem w jak niezwykły sposób wykreował on świat (lub raczej światy) właściwie opisując go dość skąpo i polegając jedynie na podróży Lyry i Willa ku przeznaczeniu. Cieszę się ponadto, że do kolekcji magicznych przedmiotów - aletheiometru i noża - dołączyła niepozorna luneta, która wzbogaca doznania ludzkiego oka, pozwalając nareszcie dojrzeć Pył.

Cóż, książki Pullmana wręcz nie mogły nie odbić się echem w środowisku Kościoła. Autor przecież założył, iż Bóg nie istnieje i można go pokonać, a że nasza dusza - dajmon - umiera wraz z nami. Pisarz nie omieszkał również przedstawić w swym dziele Kościół jako niebezpieczną, rządzącą światem organizację z organami inkwizycyjnymi docierającymi do każdego zakątka globu. Być może trylogia jest nawet bardziej "niekorzystna", gdyż została początkowo napisana dla dzieci i młodzieży? Mnie osobiście jednak w serii nic nie raziło, dlatego nie bardzo rozumiem te wszystkie kontrowersje. Jest to jedynie literacka fikcja, a nie ciche nawoływanie do zniszczenia religii...

Niestety, miałem wrażenie, że i w trzeciej części autor nie miał czasu na zajęcie się postaciami. Bohaterowie znów byli raczej płascy i jednokolorowi, co finalnie jednak nie przeszkadzało aż tak bardzo. Lyra znów zaczęła mnie niezwykle irytować. Jest naiwną nastolatką, której wydaje się, że świat nie jest brutalny i że można w nim osiągnąć wszystko. Dobrze, że wreszcie zaczęła zauważać prawdę. Will jest niezwykle roztropny i dojrzały jak na swój wiek, za co bardzo go polubiłem. Jest również powiernikiem Magicznego Noża, co sprawia, że jest jednym z najważniejszych bohaterów trylogii, który odmienił bieg historii. Zaskakująco ciekawą postacią była Mary Malone, która miała kontakt z rasą zupełnie nowych stworzeń, które pomogły jej w dojrzeniu Pyłu i zbadaniu, co w ciągu ostatnich lat tak negatywnie na niego wpłynęło. W książce nie mogło również zabraknąć Iorka, pancernego niedźwiedzia. Bardzo poczciwy, honorowy przyjaciel zawsze towarzyszył dzieciom w chwilach troski i niebezpieczeństwa, za co naprawdę go lubię.

Pisarz nie zaskoczył mnie także językiem, którym posłużył się w powieści. Był on raczej prosty, choć obfitujący w interesujące zwroty. Myślę, że nie każdemu nastolatkowi książkę czytałoby się lekko i przyjemnie. Zabrakło mi nieco bardziej rozbudowanych opisów, choć w tej kwestii nie mam raczej Pullmanowi zbyt dużo do zarzucenia. Akcja brnęła bardzo szybko do przodu, wszystko działo się naraz, więc czasem zwyczajnie nie było czasu na przystanięcie, aby nieco lepiej opisać jakikolwiek z pojawiających się szczegółów.

Cóż mogę więcej powiedzieć? Jestem dość smutny, iż moja przygoda z podstawową trylogią Pullmana właśnie się zakończyła. Jeszcze niedawno powiedziałbym, że serii tej nigdy nie dokończę, bo jest zwyczajnie nudna. Teraz moje zdanie diametralnie się zmieniło i z niecierpliwością będę poszukiwał dodatków, które autor dopisał do "Mrocznych Materii"! Wspaniała fabuła i bardzo odważne pomysły są fundamentem tej serii, a ponadto cieszę się, że Pullman tak umiejętnie ukrył pewne przesłania między wierszami na pozór prostej historii dla dzieci i młodzieży. Dlatego też książkę polecam wszystkim, a od wieku i doświadczenia zależeć będzie, cóż takiego w niej odkryjecie. Może to właśnie jest takie szokujące a jednocześnie ekscytujące? Prosty, ale rozbudowany język i akcja niedająca nam chwili wytchnienia... Oceniam na 9 na 10.

Gdy przed kilkoma laty rozpocząłem swoją przygodę z trylogią "Mroczne Materie" Philipa Pullmana, nie spodziewałem się, że historia rozwinie się tak bardzo, iż będzie wręcz porażać wciągającą akcją i niezwykłymi pomysłami. Po pierwszej części byłem raczej zawiedziony, gdyż nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego, a książkę czytało mi się dość ciężko. Drugi tom był dla mnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Za sprawą ekranizacji, o dziele Cassandry Clare zrobiło się ostatnio niezwykle głośno. Serię polecał mi każdy, którego o nią pytałem i zastanawiałem się, co jest w niej takiego fenomenalnego. Postanowiłem to sprawdzić i gdy nadarzyła się okazja, sięgnąłem po pierwszy tom Darów Anioła od tytułem "Miasto Kości". Niestety, mam wobec niej mieszane uczucia.

Clary i Simon to dobrzy przyjaciele, którzy znają się od zawsze. Gdy wybierają się razem do klubu, nie wiedzą, co może ich tam spotkać. Clary dostrzega coś, czego widzieć nie powinna. Żaden z Przyziemnych nie powinien. A może dziewczyna jest kimś więcej? Gdy poznaje Nocnych Łowców, nie wie jeszcze, że sama nim zostanie, poznając świat, którego zawsze była częścią. A po dramatycznych wydarzeniach, przez jakie będzie musiała przejść wraz z przyjacielem, jej życie już nigdy nie będzie takie samo.

Właściwie, to sam nie wiem, czego po tej pozycji się spodziewałem. Celowo nie czytałem żadnego opisu, aby wkroczyć w ten świat, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, co zdołam tam odkryć. Muszę przyznać, że już od pierwszych stron książka naprawdę mnie wciągnęła. Czytałem coraz szybciej i szybciej i... nic. Przez pierwsze pół, dość grubej, książki żadne wydarzenie nie zmieniało znacząco historii i nie wnosiło nic ciekawego do fabuły. Dzieje się jedno, drugie, ale co z tego wynika? Opowieść wydawała mi się strasznie banalna i zwyczajnie przewracałem kolejne kartki bez emocji. Na szczęście druga część lektury była lepsza, gdyż sekrety Nocnych Łowców zaczęły powoli wychodzić na jaw, ale wciąż cała historia była nijaka. Niektóre wydarzenia, czy "misje" były zupełną stratą czasu, a to, co miało trzymać napięcie i pociągać historię do przodu, było zwyczajnym wypychaczem książki. Innymi słowy, przewracałem kolejne strony, czytałem i nadal nie wiedziałem o czym jest lektura, bo żadne wydarzenie nie prowadziło do konkretnej konkluzji.

Mimo tego, że sama akcja była momentami bez sensu, a jedynie niektóre wydarzenia były powiązane z naczelnym celem bohaterów, książkę czytało się świetnie, fabuła została całkiem nie najgorzej zaplanowana, główny nurt był zauważalny i w końcu wszystko prowadziło do momentu kulminacyjnego, więc w gruncie katastrofy nie ma. Ponadto, akcja pędziła bardzo szybko - co prawda od jednego zapychacza do drugiego, ale nie umniejsza to faktu, że kiedy zaczęło się czytać, nie można było się oderwać. Ponadto, sama intryga "Miasta Kości", tajemnice, powiązania i przemilczane historie sprzed lat, światy równoległe oraz niezwykłe stworzenia sprawiały, że chciało się czytać dalej.

Największym atutem książki, przynajmniej w moim mniemaniu, jest styl i język autorki. Już od samego początku zauważyłem, że Clare bardzo starannie opisuje świat. Jej mnogie i ciekawe porównania zdecydowanie urozmaicały powieść i dzięki temu łatwiej można było poznać miejsca, osoby czy wyobrazić sobie wydarzenia. Ponadto, "Miasto Kości" jak żadną inną książkę, którą miałem ostatnio okazję poznać, czytało się niezwykle lekko. Język był bardzo prosty, ale wcale mnie to nie raziło. W połączeniu z absorbującą fabułą okazywało się, że strony przewracały się tak szybko, iż sam nawet tego nie zauważałem. W ten sposób, pięćsetstronicową powieść pochłonąłem w jeden dzień, co zaskoczyło nawet mnie samego. Udowadnia to jednak jeszcze jedną rzecz. Czytając "Miasto Kości" zupełnie nie byłem zmuszany do myślenia, analizowania. Byłem biernym obserwatorem, a sama książka była raczej lekką opowiastką, niż lekturą, która mogłaby poruszyć, wywołać emocje i zmusić do przystania na chwilę, oraz zastanowienia się nad czymś. To niestety jest jej dużą wadą.

Czas wspomnieć co nieco o bohaterach. Niestety, jest to kolejny słaby aspekt książki. Żadnej z postaci specjalnie nie polubiłem; nikt nie był tam pełnowymiarowy, nikt nie zachowywał się mądrze i racjonalnie. Nie rozumiem dlaczego. Kolejne poczynania bohaterów coraz bardziej utwierdzały mnie w tym przekonaniu i za każdym razem miałem ochotę krzyknąć: "Żartujesz sobie?".

Clary była potworną hipokrytką. Strasznie się unosiła, myślała, że wszystko jej wolno. Denerwował mnie już nie sam fakt jej odwagi i naiwności, ale niekonsekwencji w działaniu. Po co biła Jace'a po twarzy, skoro za minutę z rozpaczą go za to przepraszała? Nie mogła zastanowić się nieco nad sobą? O jej przyjacielu, Simonie, nie mam nawet żadnego zdania. On też denerwował mnie na początku, gdy rzucał się do Jace'a o każde słowo. Bardzo zawiodła mnie jednak Clary swoim postępowaniem wobec wieloletniego, najlepszego przyjaciela... Ale cóż mogłem poradzić? Jacem natomiast zachwyca się większość fanek, które czytają "Dary Anioła". Dla mnie także i ta postać była nijaka. Momentami Jace miał przebłyski geniusza i humoru, ale na koniec książki całkowicie mnie zawiódł. Jego słabość i nieufność były niewybaczalne. Wspomnę jeszcze tylko o trójkącie - nie mogło go przecież zabraknąć... Jak dla mnie wątek miłosny zupełnie nie trzymał się kupy i był żałosny. Dobrze, że autorka postanowiła go zakończyć w taki, czy inny sposób. Na pocieszenie powiem jeszcze, że Luce był całkiem obiecującym charakterem i może w kolejnych częściach będzie tak samo dobrze zarysowany.

Podsumowując, "Miastem Kości" jestem raczej zawiedziony. Oczekiwałem naprawdę wiele, a otrzymałem niestety dość prostą historię, w której wiele wydarzeń do niczego nie prowadziło. Po przeczytaniu połowy lektury, wciąż nie wiedziałem o czym jest, a do samego końca nie zaprzyjaźniłem się z żadnym z bohaterów. Po przeczytaniu ostatniej strony i zamknięciu książki, nie odczuwałem żadnych emocji. "Miasto Kości" nie wniosło do mojego życia nic nowego; zwyczajnie nic wobec tej pozycji nie czuję. Pochwalam jednak pomysł świata Podziemnych, wampirów, wilkołaków i wielu innych stworzeń, które mogą być wśród nas, ale nie jesteśmy w stanie ich zauważyć. Ponadto, autorka pisała bardzo lekkim i prostym językiem, mimo wszystko opisując uważnie świat, co uznać należy za atut. Mimo, że wiele wydarzeń było bezowocnych, a postacie czasem same przysparzały sobie problemów, akcja naprawdę wciągała, a fabuła była całkiem nieźle zarysowana. Ponadto, sama intryga, tajemnica Clary i Jace'a naprawdę mnie zaciekawiły. Dlatego też, nie będę ani polecał, ani odradzał. Nie jest to książka, z którą musicie się zapoznać, ale wielu z was na pewno spodoba się bardziej, niż mi. Myślę, że sięgnę po kolejne tomy. Ten oceniam na 6 na 10.

Za sprawą ekranizacji, o dziele Cassandry Clare zrobiło się ostatnio niezwykle głośno. Serię polecał mi każdy, którego o nią pytałem i zastanawiałem się, co jest w niej takiego fenomenalnego. Postanowiłem to sprawdzić i gdy nadarzyła się okazja, sięgnąłem po pierwszy tom Darów Anioła od tytułem "Miasto Kości". Niestety, mam wobec niej mieszane uczucia.

Clary i Simon to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Andrzej Sapkowski to jeden z najbardziej znanych polskich pisarzy fantasy. Wykreował on niepowtarzalny świat, w którym umieścił odznaczającego się bohatera - Wiedźmina. Na podstawie sagi stworzona została nawet seria gier, która podbiła serca graczy na całym świecie. "Ostatnie życzenie" to zbiór kilku opowiadań, które mają stanowić wstęp do powieści Sapkowskiego. Od dawna przymierzałem się do rozpoczęcia przygody z Wiedźminem, dlatego zaraz po wypożyczeniu pierwszego tomu, zagłębiłem się w lekturze.

Zawód wiedźmina to przeznaczenie. Niezrozumienie przez prostych ludzi, ich pogarda lub bezwzględny szacunek, to chleb powszedni. Walka ze wszystkim, co najgorsze, to sposób na przeżycie. Geralt to wiedźmin znany w świecie jako jeden z najlepszych w swym fachu. W serii opowiadań poznajemy kilka historii z jego podróży i przygód. Nie unikniemy spotkania z niebezpieczną strzygą czy dżinem, poznamy także niezwykłych wojowników, czarowników i przedziwne stworzenia.

Saga o Wiedźminie jest bardzo dobrze znana wśród miłośników fantastyki. Można by rzecz, iż jest polską klasyką gatunku. Tysiące osób poznało już historię Geralta i ma na jej temat wyrobioną własną opinię. Mnie dopiero teraz udało się sięgnąć po dzieło Sapkowskiego i muszę przyznać, że jest to książka tak nietuzinkowa, że aż ciężko ocenić mi ją w sposób taki, jak robię to zazwyczaj. Problemem może być również to, iż "Ostatnie życzenie" jest zbiorem luźno powiązanych ze sobą opowiadań. Ciężko doszukać się między nimi twardej linii fabularnej, czy chronologii. Mimo, że za zbiorami takimi nie przepadam, tym razem nie miałem nic przeciwko i wszystko czytało się w miarę gładko. Czasem jednak zaczynałem się gubić w wątku z klasztorem - mam wrażenie, że został on podzielony na części i włożony między każde opowiadanie z osobna, co jest dość dziwnym zabiegiem.

O fabule nie ma co się rozwodzić, gdyż każde opowiadanie miało własną historię do przekazania i spełniało swoje zadanie w sposób należyty. Chciałbym się bliżej przyjrzeć światu przedstawionemu. Nie ulega wątpliwości fakt, iż rozgrywki typowej serii fantasy powinny być osadzone w całkiem nowym, niezwykłym świecie. Sapkowski w tym aspekcie nas nie zawiódł. Co ciekawe, autor wprowadza nas do uniwersum wiedźmina bez żadnych wstępów czy wyjaśnień. Jesteśmy wrzuceni na głęboką wodę i w każdym zdaniu czy akapicie powinniśmy doszukiwać się wskazówek, jak funkcjonuje świat Geralta i jakie stworzenia w nim żyją. Mimo początkowej niewiedzy, dzięki świetnym opisom łatwo wyłapujemy kolejne fakty, które powoli układają nam się w kompletny obraz świata, który z kolejnymi częściami będziemy uzupełniać. Choć na razie nie wiem, jak bardzo uniwersum to jest rozbudowane, naprawdę widzę potencjał. W "Ostatnim życzeniu" spotkałem bardzo wiele przedziwnych kreatur, czarodziejów i czarownic, nie pomijając wiedźmina z interesującymi zdolnościami, a sam świat jest stylizowany na średniowiecze (zamki, miecze, królowie, swojskie karczmy, konne podróże), co naprawdę uwielbiam. Jestem pod wrażeniem świata, w której osadzona została akcja i nie mogę doczekać się, aby poznać go lepiej.

Każdy czytelnik Sapkowskiego zwraca uwagę na nietypowy język użyty w powieści. Nie musiałem długo czekać, aby dowiedzieć się, o co chodzi. Autor w wielu przypadkach pisze w staropolskim, używając niespotykanych już końcówek słów, czy liczby mnogiej, aby wyrazić szacunek. Mimo to, używa również współczesnego języka, dzięki czemu książka nabiera uroku, a jednocześnie czyta się ją lekko i płynnie. Bardzo mi się to podobało. Ponadto, mam wrażenie, że autor kompletnie opisywał świat, bohaterów i wydarzenia. Mimo, że opisy nie były aż tak długie, zdecydowanie były trafne i treściwe, co jak najbardziej działa na korzyść książki.

Jeśli chodzi o bohaterów, jedynie kilkoro z nich pojawia się częściej niż w jednym opowiadaniu. Większość to postacie drugoplanowe lub epizodyczne, ale mimo to miałem wrażenie, że zostały dobrze nakreślone i snując swoje intrygi, zachowywały się bardzo przekonująco. Głównych bohaterem jest oczywiście Geralt z Rivii, z zawodu wiedźmin. Była to postać niezwykle intrygująca i tajemnicza. Niedużo się o nim dowiedziałem, ale to w końcu dopiero początek mojej przygody z sagą. Nie mogę doczekać się, aż poznam więcej niuansów z jego życia, dowiem się, jak działają dokładniej jego Znaki i wiele więcej. Co do przyjaciół Wiedźmina... Jaskier był raczej denerwującą postacią, ale w gruncie rzeczy aż tak bardzo mi nie przeszkadzał. Szkoda tylko, że tak się wywyższał i uważał się za nie wiadomo kogo. Nenneke była świetną postacią. Twarda, z charakterem... Mam nadzieję, że jeszcze o niej usłyszę. Bardzo ciekawą bohaterką była również Yennefer. Bardzo dobrze wykreowana, podstępna żmija, ale związany z nią wątek niezwykle mnie wciągnął. Generalnie rzecz ujmując, jestem jak najbardziej zadowolony z bohaterów przedstawionych przez Sapkowskiego.

Podsumowując, dzieło Sapkowskiego na pewno zasługuje na uwagę. Jest to książka bardzo specyficzna, z własnym wykreowanym uniwersum, oraz ciekawymi postaciami i miejscami. "Ostatnie życzenie" ma również wyjątkowy język, który nadaje dziełu klimat. Mimo, że nie przepadam za zbiorami opowiadań, w tym wypadku książkę czytało się całkiem nieźle, nawet pomimo tego, iż opowiadania nie są ze sobą zbyt powiązane. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdemu ta książka przypadnie do gustu, ale osobiście naprawdę ją polecam! Oceniam zaś na 8 na 10.

Andrzej Sapkowski to jeden z najbardziej znanych polskich pisarzy fantasy. Wykreował on niepowtarzalny świat, w którym umieścił odznaczającego się bohatera - Wiedźmina. Na podstawie sagi stworzona została nawet seria gier, która podbiła serca graczy na całym świecie. "Ostatnie życzenie" to zbiór kilku opowiadań, które mają stanowić wstęp do powieści Sapkowskiego. Od dawna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W ciągu kilku ostatnich lat miałem okazję przeczytać wiele najprzeróżniejszych pozycji sławnego pisarza fantasy Orsona Scotta Carda. Dzięki wielu cudownym dziełom stał się on jednym z moich ulubionych autorów. Po przeczytaniu pierwszej części trylogii "Tropiciel" byłem wniebowzięty; od dawna nie czytałem książki z tak ciekawie wykreowanym światem i wspaniałą, trzymającą w napięciu intrygą. Nie mogłem czekać - od razu sięgnąłem po tom drugi. Niestety oczekiwałem zbyt wiele; "Ruiny" pod wieloma względami mnie zawiodły.

Po przekroczeniu bariery, Rigg wraz z przyjaciółmi znajduje się w zupełnie pustym świecie. Ślady życia - ścieżki ostatnich mieszkańców - są datowane na tysiące lat wstecz. Co doprowadziło do tragedii, która zniszczyła ludzi z tej części globu? Zbędny tego świata opowiada swoją historię, wspominając o maskch, które w założeniu miały być pomocne i współdziałać z istotami ludzkimi. Niestety, nie byliśmy na nie gotowi. Stos pytań piętrzy się coraz wyżej, a na przyjaciół spada nie lada zadanie. Powstrzymać Przybyszy przed zniszczeniem Arkadii. W każdym scenariuszu z przyszłości ich poprzednicy ponieśli klęskę. Jak będzie zatem tym razem? Nic nie jest już oczywiste, kłamstwa przeplatają się z prawdą, niczego już nie można być pewnym i nikomu nie można już zaufać...

"Tropiciel" niesamowicie poruszył mnie rozbudowaną, wielowątkową fabułą. Niezwykłe tajemnice miały znaleźć swoje rozwinięcie, może i rozwiązanie, w kolejnej części. Gdy sięgałem po "Ruiny" od razu ponownie dałem się porwać wykreowanemu przez Carda światu. Wszystkie wątki, których oczekiwałem, jak najbardziej się pojawiły. Ich realizacja była poprawna, ale czegoś mi zabrakło. Być może ma to związek z tym, że po przekroczeniu Muru, pewna zasłona tajemniczości opadła, odsłaniając w brutalny sposób to, jak sprawy na planecie mają się naprawdę. Ponadto, miałem przez jakiś czas wrażenie, że autor sam nie wie, jakim tropem podążyć. Raz skupia się na historii Arkadii, zaraz potem wraca do wątku z Przybyszami, ponownie wraca do analizy świata i cywilizacji, po drodze opisując kryzys wśród członków grupy. Chwilami zastanawiałem się, co jest głównym wątkiem, a co jedynie dodatkiem dla lepszego poznania świata przedstawionego. Mimo wszystko jednak, autor nadal potrafił mnie zaszokować, a na sekretach z poprzedniego tomu się nie skończyło. Zdawkowe udzielanie odpowiedzi zaś zdecydowanie utrzymywało napięcie.

Choć książkę czytało się dobrze, miałem wrażenie, że Card za bardzo rozwleka niektóre sprawy, a nie skupia się na innych. W miarę czytania powieści nie zauważałem tego, ale patrząc teraz na całokształt, w "Ruinach" właściwie niewiele się zdarzyło. W książce przeważały monologi, domysły, czy próby rozwiązania tajemnic, ale niestety nic konkretnego. Gdy myślę o tej lekturze, przed oczami widzę pustynię opuszczonego świata i mały pojazd powietrzny, w którym poruszają się nasi bohaterowie. Właściwie nic więcej. Miałem nadzieję na dalekie podróże, kolejne niesamowite cywilizacje, a poznaliśmy zaledwie jedną, która swą świetność miała już dawno za sobą.

Jak wspominałem, mimo tych wszystkich wad, książkę czytało się nieźle. Największą wadą "Ruin" są jednak bohaterowie. W pierwszej części bardzo polubiłem wszystkich, współczułem Umbo, kibicowałem siostrze Rigga, miałem szacunek do Bochna. W drugim tomie to wszystko wręcz się posypało. Każda moja poprzednia relacja uległa zmianie, niestety na gorsze. Zachowanie Rigga mnie rozwścieczało. Wmawiał sobie, że nie rządzi i rządzić nie chce, po czym przejmował dowodzenie nad wszystkimi statkami i dyktował swoje własne polecenia, nie informując o niczym przyjaciół. Hipokryzja. Był nawet w stanie porzucić przyjaciół dla osiągnięcia celu. Skłócił praktycznie całą grupę. Niestety Umbo nie był lepszy. Każda decyzja, nawet dobra, była przez niego kwestionowana. Jego monologi jednak były dla mnie jeszcze gorsze. Skończyło się moje współczucie wobec niego; zastąpiła je raczej złość i zmęczenie. Ile razy można wysłuchiwać, jak Umbo wścieka się na Rigga i na wszystkich innych, jednocześnie sądząc, że sam rządziłby lepiej, ale robić tego nie chce? Param zaś strasznie się izolowała, a gdy pojawiała się w ogóle, to zastanawiałem się, czy nie byłoby lepiej jakby znowu zniknęła... Jej niektóre zachowania były tak nieuzasadnione, że szkoda mówić. Reszta bohaterów jest mi w sumie obojętna. Jednymi z ciekawszych postaci są, moim zdaniem, Zbędni, ale o tym zdecyduje już każdy czytelnik we własnym zakresie.

Co tu się dużo rozwodzić? Książka nie utrzymała wysokiego poziomu swojej poprzedniczki. "Ruiny" to książka dobra i ciekawa, ale ma wiele mankamentów, które oddalają ją od sukcesu. Oprócz wątku z czasem, Ziemią, Przybyszami i Zbędnymi, wszystko jest raczej mętne i bywa, że niezrozumiałe. Przez kilkaset stron nie wydarzyło się zbyt wiele i jak na mój gust - było zbyt dużo męczących monologów. Bohaterowie stali się tragiczni, a ich nieustanne sprzeczki doprowadzały do szału. Generalnie rzecz ujmując jednak, trylogię jak najbardziej polecam. Jeśli ktoś przeczytał "Tropiciela", niech nie waha się sięgnąć po kontynuację. Mimo tak wielu wad, czytało się świetnie, a intryga jest świetnie zawiązana. Oceniam na 6,5 na 10.

W ciągu kilku ostatnich lat miałem okazję przeczytać wiele najprzeróżniejszych pozycji sławnego pisarza fantasy Orsona Scotta Carda. Dzięki wielu cudownym dziełom stał się on jednym z moich ulubionych autorów. Po przeczytaniu pierwszej części trylogii "Tropiciel" byłem wniebowzięty; od dawna nie czytałem książki z tak ciekawie wykreowanym światem i wspaniałą, trzymającą w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Dwudziesty pierwszy wiek to okres rozwoju technologii, o jakiej ludzkość marzyła przez stulecia. Niestety, wraz z dziełami wielkimi może dojść do wielkich katastrof. Cztery wypadki samolotowe jednego dnia. Śmierć poniesiona przez setki osób. Żałoba, smutek, niedowierzanie. I cud. Trzy cuda. Troje dzieci ocalałych praktycznie bez szwanku z katastrof, które wstrząsnęły światem. Troje niezwykłych, którzy nie mieli prawa przeżyć. A jednak. Spekulacje, rozważania, nieracjonalne dowody. I nagranie Pameli May Donald, która zapoczątkuje ruch wierzący w zbliżający się koniec świata.

Każdy fan tajemnicy, thrillerów oraz teorii spiskowych po takim opisie zainteresowałby się pozycją Sarah Lotz. Sekretna, czarna okładka z samolotem i czterema smugami, jedną niewidoczną, niewyróżnioną kolorem. Cóż może symbolizować? I ja zadałem sobie to pytanie, a po przeczytaniu pierwszego rozdziału byłem pewien, że jest to pozycja wyjątkowa i nie mogę jej nie przeczytać. Od kilku lat zaczytuję się w pozycjach fantastycznych, dlatego daleko było mi do tak realistycznie i poważnie napisanej książki, ale jak się okazało, nietrudno było mi wejść w ten świat i pogrążyć się w tajemnicy Czarnego Czwartku.

Od samego początku Lotz buduje atmosferę intrygi, wtrącając w to niejako zdarzenia paranormalne, ukryte za zasłoną racjonalnych wyjaśnień, które są pożywką dla mediów. To, co od samego początku mnie zaskoczyło, to styl pisania lektury, z jakim nigdy wcześniej się nie spotkałem. W "Trojgu" znajdziemy książkę w książce, co było interesującym zabiegiem, gdyż pozwoliło napisać powieść z punktu widzenia fikcyjnej dziennikarki, która zbiera dowody, węszy, wyciąga własne wnioski, choć nigdy wprost ich nie przedstawia. Podział książki na krótkie rozdziały, czy to wycinki z gazet, czy rozmowy telefoniczne, czy wiadomości e-mailowe, czy wywiady, bardzo mi odpowiadał. Lekturę dzięki temu czytało się naprawdę dynamicznie, wciąż przenosząc się z miejsca na miejsce i poznając wieloaspektowo niuanse Czarnego Czwartku.

Co to samej fabuły i niektórych fragmentów książki, mam pewne zastrzeżenia. Wszystko zostało napisane w sposób ciekawy, klarowny, ale niestety zdarzały się dłuższe lub krótsze fragmenty, które potrafiły mnie znudzić, a przynajmniej nie przyciągały mojej uwagi. Już po kilkudziesięciu stronach miałem ulubionych bohaterów, których losy śledziłem, a byli też niektórzy, przez których musiałem po prostu przebrnąć. Niektóre rozdziały były szalenie ciekawe i porażające, a niektóre pełne monologów o piciu lub niepiciu tego czy innego alkoholu. Rozumiem to, iż autorka starała się pokazać załamanie psychiczne, wewnętrzną walkę o utrzymanie się na powierzchni, o przeżycie, a wychodziło jej to całkiem nie najgorzej, co warto przyznać, natomiast uznałem, że warto wspomnieć o tym, że nie całe pięćset stron jest aż tak interesujące i absorbujące.

Odchodząc już nieco od tego, warto zaznaczyć, że sam temat, który poruszyła autorka, jest warty uwagi. Lotz, pisząc z punktu widzenia dziennikarki, wciąż ocierała się o tematy paranormalne, związane z katastrofami i konsekwentnie do nich nawiązywała. Książka była pisana tak realistycznie, że można było uwierzyć, iż przedstawione zdarzenia wydarzyły się naprawdę, dlatego byłem w szoku, gdy Lotz opisywała kolejne poczynania ludzi na całym świecie, tworzących nawet własne kościoły wyznaniowe, jeden od drugiego różniący się jedną opinią na dany temat... Myślę jednak, że autorka skupiła się bardziej na mediach, co bardzo mi się podobało. Lotz ukazała, jak telewizja karmi się cudzym nieszczęściem, jak wiele dziennikarze są w stanie zrobić, aby zdobyć jedno zdjęcie lub zamienić kilka słów z ważną postacią. Książka dobitnie pokazywała, że ludzie potrzebują sensacji i oczekują jej; są w stanie przez wiele miesięcy zajmować się losem innych, śledzić poczynania chwilowych celebrytów (którzy siebie tak zdecydowanie by nie określili), zamiast zająć się swoim własnym życiem. Ponadto, oprócz mediów, autorka starała się ukazać emocje, które momentami biją ze stronic powieści. W "Troje" możemy poznać bohaterów, którzy zmieniają się przez traumę i presję otoczenia. Nic z tego nigdy nie zostało napisane wprost, ale łatwo doszukać się między wierszami ciekawych wniosków na temat ludzkiej natury i to mi naprawdę zaimponowało.

Bohaterowie zarysowani na kartach powieści "Troje" są naprawdę świetnie wykreowani. Nie są to nieświadome, puste lalki, którymi autorka rzuca na prawo i lewo. Miałem wrażenie, jakbym czytał historię prawdziwych osób. Wielu z nich polubiłem, kibicowałem im, z zapartym tchem śledziłem ich losy i próbę powrotu do normalności, co czasem bywało niemożliwe. Pod tym względem nie mam jakichkolwiek zastrzeżeń i uważam, że Lotz spisała się na medal.

"Troje" to powieść brutalna i prawdziwa. Lotz nie miała nic do ukrycia i pisała dokładnie to, co przez wielu mogłoby zostać przemilczane. Mimo, że język autorki jest dość prosty, to przystępność pozycji nie jest już tak oczywista. Dzieło Lotz to nie lektura na jeden wieczór; nie można z nią usiąść i spędzić beztroskich kilku godzin. Jest to książka, która zmusza nas do myślenia. Poraża, inspiruje, zaciekawia. Osobiście, "Troje" czytałem dość długo, około tygodnia. Nigdy nie mogłem usiąść i przeczytać na raz dwustu stron, jak mam w zwyczaju. Czy jest to minus? Pozostawiam waszej ocenie.

Czas na podsumowanie. "Troje" to niezwykle interesująca pozycja. Napisana została w ciekawym stylu, podzielona na krótkie rozdziały, niczym wycinki z gazet, lub transkrypcje różnych rozmów. Lotz ociera się w swojej książce o tematy paranormalne, ukazując zarazem mechanizmy działania naszego świata, oraz zachowania ludzi w obliczu tak niewytłumaczalnego nieszczęścia. Wszystko zostało opisane w sposób niezwykle realistyczny, a pomiędzy emocjonującą historią Trojga można doszukać się czegoś więcej. Minusem lektury jest przede wszystkim to, że niektóre wątki były niepotrzebnie rozwlekane, a zdarzało się również, że niektóre monologi zaczynały zwyczajnie męczyć u nudzić. Książka jest raczej poważniejszą pozycją, dlatego nie polecałbym jej dzieciom, czy młodszej młodzieży. Każdego, kto chciałby poznać historię kilkulatków, które nie miały prawa przeżyć katastrofy, jak najbardziej zachęcam. Oceniam na 7,5 na 10.

Dwudziesty pierwszy wiek to okres rozwoju technologii, o jakiej ludzkość marzyła przez stulecia. Niestety, wraz z dziełami wielkimi może dojść do wielkich katastrof. Cztery wypadki samolotowe jednego dnia. Śmierć poniesiona przez setki osób. Żałoba, smutek, niedowierzanie. I cud. Trzy cuda. Troje dzieci ocalałych praktycznie bez szwanku z katastrof, które wstrząsnęły...

więcej Pokaż mimo to