Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Całkowicie zgadzam się z recenzją Danae. Książka pięknie napisana i pięknie wydana. Rzeczywiście przydałoby się wznowienie, może uzupełnione o następne 80 lat dziejów miasta (bo przecież trochę w Paryżu się zmieniło przez te lata) i koniecznie kilka planów miasta z różnych epok.
W książce Bystronia zabrakło mi tylko wzmianki o katakumbach, powstałych na skutek likwidacji paryskich cmentarzy. Jest to przecież wielka osobliwość.
A poza tym: "kocham Paryż"!

Całkowicie zgadzam się z recenzją Danae. Książka pięknie napisana i pięknie wydana. Rzeczywiście przydałoby się wznowienie, może uzupełnione o następne 80 lat dziejów miasta (bo przecież trochę w Paryżu się zmieniło przez te lata) i koniecznie kilka planów miasta z różnych epok.
W książce Bystronia zabrakło mi tylko wzmianki o katakumbach, powstałych na skutek likwidacji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Można by powiedzieć, że to kolejna z bajeczek, jakie Broniewska i jej podobne i podobni naprodukowali o wojnie, poczciwych żołnierzach "ludowego" WP i jeszcze poczciwszych żołnierzach Czerwonej Armii. Jednak zza dobrodusznego oblicza bajarki pojawia się (jak zawsze w tym rodzaju piśmiennictwa) ponura gęba propagandystki. Podziemie niepodległościowe, antykomunistyczne to już nie tylko obrzydliwe bandziory mordujące w ciemnościach ale werbujące w swoje szeregi hitlerowców. Autorka nie musi pisać, co ich w końcu spotka, tylko od czasu do czasu, pada adres: ul. Rakowiecka. Bo przed wojną więzili tam komunistów. Komuniści z Rakowieckiej wychodzili cało i zdrowo, czego nie można powiedzieć o ich przeciwnikach. O tym Broniewska oczywiście nie wspomina.
Żeby jednak nie kończyć tak zasadniczo: znakiem firmowym pisarstwa Janiny Broniewskiej jest wysilanie się na rubaszny, "swojacki" język, ton gawędy snutej przez kogoś z ludu, proletariusza. Nawet po latach czuje się sztuczność tej narracji ułożonej przez paniusię dobrze kształconą i chowaną. To jej szczebiotanie byłoby znośne, gdyby pisała tylko o sierotkach i żołnierzykach, jest straszne, gdy unosi się nad nim cień bezpieki i tysiące bezimiennych grobów ofiar komunizmu.
"Krystek z Warszawy" to zatruty cukierek.

Można by powiedzieć, że to kolejna z bajeczek, jakie Broniewska i jej podobne i podobni naprodukowali o wojnie, poczciwych żołnierzach "ludowego" WP i jeszcze poczciwszych żołnierzach Czerwonej Armii. Jednak zza dobrodusznego oblicza bajarki pojawia się (jak zawsze w tym rodzaju piśmiennictwa) ponura gęba propagandystki. Podziemie niepodległościowe, antykomunistyczne to już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na stare lata przeczytałem pierwszą powieść Rodziewiczówny! W naszym domu zawsze było dużo jej książek, no ale innych książek też było bardzo dużo, więc jakoś nie mogłem się zdecydować lękając się ckliwej i rzewnej opowieści. "Białozor" przyjemnie rozczarował! Owszem, jak w każdej porządnej powieści jest miłość dwojga, oczywiście z przeszkodami, jest walka z przeciwnościami, są mocne i słabe charaktery. Wszystko jednak jest napisane bez płaczliwości, kwiecistej mowy itp. detali. Opisy przyrody - owszem są, bo jak pisać o Polesiu bez przyrody, ale nienachalne. Słowem: czyta się dobrze i dobrze życzy się bohaterom.
Jest tylko jedna rzecz, o której Rodziewiczówna nie wiedziała pisząc swoją ostatnią powieść: jest rok 1931, za osiem lat wszystkie wysiłki, cała walka o utrzymanie ojczystego majątku, podźwignięcie się z pierwszowojennych zniszczeń pójdą na marne. Dobrze, jeśli Białozorowie i inni ujdą żywi z tego, co nadejdzie, najpewniej skończą z kulą w potylicy lub wywiezieni na nieludzką ziemię. I ta myśl psuje całą radość z kibicowania dzielnym ludziom.

Na stare lata przeczytałem pierwszą powieść Rodziewiczówny! W naszym domu zawsze było dużo jej książek, no ale innych książek też było bardzo dużo, więc jakoś nie mogłem się zdecydować lękając się ckliwej i rzewnej opowieści. "Białozor" przyjemnie rozczarował! Owszem, jak w każdej porządnej powieści jest miłość dwojga, oczywiście z przeszkodami, jest walka z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poziom nierówny, bo też wybór tekstów trochę przypadkowy, jakby autor chciał upchnąć w zbiorze rozmaite rzeczy zalegające w jego szufladach.
Wspólnym mianownikiem jest charakterystyczny nie tylko dla Kinga, ale dla większości współczesnych popularnych pisarzy amerykańskich nieco naiwny "prowincjonalizm": USA są wszechświatem, poza którym nic nie ma, tak jak dla prowincjusza wszechświatem jest jego wieś, miasteczko najbliższa okolica. Pełno u Kinga kompletnie zbędnych konstrukcyjnie, a nawet przeszkadzających detali - marek płatków, batoników, rozmaitych duperies, lokalnych szołmenów, lokalnych atrakcji. Nie dają kolorytu, z nikim i z niczym się czytelnikowi, który nie żył tam i wtedy, gdzie King, się nie kojarzą, są jak kamyki, które drogi nie zdobią a trzeba uważać na nie by się nie potknąć. Pomijam fakt, ze to wszystko za jakiś czas potwornie się zestarzeje i nawet Amerykanie nie będą wiedzieć o co chodziło. Chciałoby się Kingowi powiedzieć, żeby nie zawracał mi głowy swoimi znajomkami, no ale poza tą nieznośną manierą King bywa naprawdę niezłym pisarzem. I co z takim zrobić?

Poziom nierówny, bo też wybór tekstów trochę przypadkowy, jakby autor chciał upchnąć w zbiorze rozmaite rzeczy zalegające w jego szufladach.
Wspólnym mianownikiem jest charakterystyczny nie tylko dla Kinga, ale dla większości współczesnych popularnych pisarzy amerykańskich nieco naiwny "prowincjonalizm": USA są wszechświatem, poza którym nic nie ma, tak jak dla prowincjusza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka jest reklamowana jako odpowiednik "Szwejka" i "Paragrafu 22". Muszę więc pozwolić sobie na coming out: Hellera nie czytałem, "Szwejka" czytałem i nie podobał mi się, podobnie zresztą jaki inne rzeczy Haska, np. "Tasiemiec księżnej pani" - śmieszne, ale to jest śmiech knajacki, taki który torował drogę twórcom świata Iwana Czonkina. O ile więc "Paragraf" (tu wierzę opiniom czytelników) i "Szwejk" są karykaturami, przerysowaną satyrą, a w przypadku Haska zwykłym kopaniem leżącego, to powieść Wojnowicza jest po prostu wierną, zrobioną bez większego retuszowania, fotografią świata pod rządami Stalina. Dla czytelnika bardzo zabawna, dla fotografowanych mniej, ale oni przywykli. Ludzie sowieccy są w książce (w rzeczywistości było tak samo) niemal bez wyjątku źli i głupi. Trudno być innym w państwie zbudowanym na zasadzie Piekła: im bardziej doznaje się cierpień, tym chętniej zadaje się cierpienia innym. Tak, tylko Rosjanie mogli wymyślić tą kapitalną zbitkę "i straszno, i smieszno". Jest bardzo śmiesznie, gdy się czyta scenę przesłuchania lokalnego szefa bezpieki, gdy ten zdezorientowany woła "niech żyje towarzysz Hitler", jest strasznie gdy zaraz po tym głupim okrzyku zostaje rozstrzelany. No taki był Sowiecki Sojuz, a my na wygodnych fotelach czytam, śmiejemy się i jego ohydę odczuwamy przez filtr niewiary - czyżby tak naprawdę mogło być? Ale jednak było.
Co do samej powieści - oczywiście znakomita, koniecznie trzeba ją przeczytać, mam tylko niedosyt związany z zakończeniem, losy Czonkina pozostają niedopowiedziane, właściwie każde zakończenie jest możliwe, ale czegoś mi tam brakowało. Co prawda, jest pyszna puenta, ale nie dotycząca głównego bohatera.
PS. Kończąc analogie - Heller i Hasek mogli napisać bezkarnie, to co napisali. Wojnowicza napisanie "Czonkina" zabolało.

Książka jest reklamowana jako odpowiednik "Szwejka" i "Paragrafu 22". Muszę więc pozwolić sobie na coming out: Hellera nie czytałem, "Szwejka" czytałem i nie podobał mi się, podobnie zresztą jaki inne rzeczy Haska, np. "Tasiemiec księżnej pani" - śmieszne, ale to jest śmiech knajacki, taki który torował drogę twórcom świata Iwana Czonkina. O ile więc "Paragraf" (tu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miłośnicy "Zaklętego dworu", "Dwóch nocy" i "Czarnego Matwija" nie zawiodą się! Dobrze napisana a do tego świetny obrazek obyczajowy galicyjskiego zaścianka gdzieś w powiecie samborskim - reportaż z dawno zaginionego świata.
Zastanawiało mnie już dawno, a po przeczytaniu zastanawia jeszcze mocniej: dlaczego ostatni raz wydano drukiem "Szlachcica" 110 lat temu? Powieść nie jest gorsza od innych Walerego Łozińskiego, nie ma w niej nic nadzwyczajnie niepoprawnego, nie ma tam również apoteozy szlachty, raczej przeciwnie - nie brakuje krytycznych rysów mogących zadowolić twardogłowego lewicowca, więc dlaczego?

Miłośnicy "Zaklętego dworu", "Dwóch nocy" i "Czarnego Matwija" nie zawiodą się! Dobrze napisana a do tego świetny obrazek obyczajowy galicyjskiego zaścianka gdzieś w powiecie samborskim - reportaż z dawno zaginionego świata.
Zastanawiało mnie już dawno, a po przeczytaniu zastanawia jeszcze mocniej: dlaczego ostatni raz wydano drukiem "Szlachcica" 110 lat temu? Powieść nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka przypomina domek z kart - szalenie efektowny ale kompletnie nietrwały i jedno westchnienie logiki rozsypuje całą konstrukcję postawioną przez autora. Do jednego przypuszczenia dodaje drugie i z tego wyciąga trzecie. Trochę przypomina to twierdzenie szlachty litewskiej, że pochodzą od Rzymian, którzy zabłąkali się kiedyś w te strony, a wszystko na bazie podobieństwa słów "Italia" i "Lituania". Koroniarze nie mogli się niczym podobnym zrewanżować! Tutaj z kolei Phillips wrzucił do jednego worka legendy arturiańskie (które z całą powagą traktuje jako poważne źródło historyczne), gnozę, pelagianizm, tarota i wyszło mu, że jedna dziewczyna żyjąca współcześnie w Londynie jest potomkinią króla Artura a chyba też papieżem i cesarzem rzymskim. Są jednak jakieś granice fantazji, nawet podpieranej sążnistą bibliografią i robionymi bardzo serio minami autora.
Byłoby to zabawne, gdyby nie to, że autor, który poszukując Graala zagląda pod każdy kamień i bierze pod lupę najmniejszą wzmiankę, nie zauważa (a raczej ignoruje, bo trudno uwierzyć, że nie słyszał) kielicha, który wielce prawdopodobnie (jego dzieje są dobrze udokumentowane) był używany podczas Ostatniej Wieczerzy i jest przechowywany w katedrze w Walencji. Za to kilka razy skwapliwie zapewnia, że kielich z Wieczernika się nie zachował, żeby za chwilę jakieś onyksowe naczyńko (nawet nie wiadomo czy starorzymskie czy z XIX wieku) uznawać za św. Graala.
Lubię ludzi z fantazją, ale nie znoszę intelektualnej nieuczciwości, dlatego nie polecam!

Książka przypomina domek z kart - szalenie efektowny ale kompletnie nietrwały i jedno westchnienie logiki rozsypuje całą konstrukcję postawioną przez autora. Do jednego przypuszczenia dodaje drugie i z tego wyciąga trzecie. Trochę przypomina to twierdzenie szlachty litewskiej, że pochodzą od Rzymian, którzy zabłąkali się kiedyś w te strony, a wszystko na bazie podobieństwa...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki PL +50. Historie przyszłości Zygmunt Bauman, Maciej Dajnowski, Cezary Domarus, Jacek Dukaj, Jarosław Grzędowicz, Lech Jęczmyk, Ryszard Kapuściński, Maja Lidia Kossakowska, Stanisław Lem, Karol Maliszewski, Daniel Odija, Marek Oramus, Łukasz Orbitowski, Tomasz Piątek, Barnim Regalica, Jerzy Sosnowski, Jadwiga Staniszkis, Bartłomiej Świderski, Olga Tokarczuk, Edmund Wnuk-Lipiński, Maciej Żerdziński, Andrzej Ziemiański, Andrzej Zimniak
Ocena 6,1
PL +50. Histor... Zygmunt Bauman, Mac...

Na półkach: ,

Pan Skrzetuski powiedziałby oczywiście: "Wszelako w tej książce dziwne jest materii pomieszanie". Chcąc pokazać wizje Polski za 50 lat (czyli w 2054 roku) wydawca upchnął w niej bardzo niejednolity materiał. Rozmaitość bywa często miła i orzeźwiająca, ale wymaga składników dobrej jakości. Tu niestety tak nie jest. Mamy więc: opowiadania na poziomie licealnego czasopisma, teksty, które nie mają nic wspólnego z pomysłem na przyszłe losy świata (raczej "filozoficzne" refleksje jakie może mieć nastolatek a także scenka rodzajowa, której usprawiedliwieniem do włączenia ją w antologię jest stara gazeta sugerująca nagłówkiem, że wydano ją ho-ho w przyszłości), do tego profesorskie dyrdymały, gdzie głównie chodzi o popisanie się erudycją. Prawdę mówiąc część nie-literacka, z futurologią bardziej na serio jest najgorsza; nie dość że raczej nudna, to jeszcze okazało się, że już po kilkunastu latach przewidywania (plus bieżące diagnozy) autorów okazały się rozpaczliwie naiwne. Antologię broni kilka lepszych opowiadań. Niestety jest ich niewiele. Dominuje atmosfera fandomu z domu studenckiego, spotkania autorów i czytelników "Fantastyki" przy piwie - dosyć przaśne, gdzie ważniejszy jest pomysł, dosadność, niż rzemiosło. O artyzmie przez grzeczność nie piszę.
Pewnie na lepszy zbiór nie było stać polskiej literatury w 2004 roku.

Pan Skrzetuski powiedziałby oczywiście: "Wszelako w tej książce dziwne jest materii pomieszanie". Chcąc pokazać wizje Polski za 50 lat (czyli w 2054 roku) wydawca upchnął w niej bardzo niejednolity materiał. Rozmaitość bywa często miła i orzeźwiająca, ale wymaga składników dobrej jakości. Tu niestety tak nie jest. Mamy więc: opowiadania na poziomie licealnego czasopisma,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Właściwie poważną recenzją tej książki powinien być solidny esej, może nawet inna książka? Storhaug pisze o zjawiskach takiej wagi, że pewnie w przyszłości będą wymieniane jednym tchem obok obwołania Odoakra królem, upadku Konstantynopola, Rewolucji 1789 i 1917 (oczywiście implantacja islamu w Europie to proces, więc pewnie wymienione zdarzenia będą zestawiane z np. powołaniem pierwszego kalifatu - zabawmy się w proroków: we Francji, w Niemczech, w Brytanii?).
Na taki poważny tekst mnie nie stać, więc krótko: "Islam. Jedenasta plaga" jest napisany dość chaotycznie, chwilami nudzi szczegółowymi wyliczankami i cytatami z dość trzeciorzędnych (dla nas) skandynawskich osobistości, męczy emocjonalnym stylem. Pisze jednak odważnie o sprawie, która może przesądzić o przyszłości naszego kontynentu i świata. Storhaug bije na alarm i (niestety) opiera się na solidnych, obficie przytaczanych faktach. Albo część Europy zrobi coś bardzo niepopularnego, radykalnego, okrutnego, albo będzie muzułmańska.
Z taką diagnozą trudno się nie zgodzić - rzeczywiście witaminy wyrównywania szans, integracyjne masaże i manipulacje immunologiczne już nic nie dają, nikt jednak nie ma odwagi na chirurgię, bo jest krwawa i nieodwracalna. Trzymając się tej medycznej metafory muszę jednak subiektywnie zakwestionować diagnozę autorki: dla Storhaug, norweskiej ateistki zafascynowanej liberalizmem, oświeceniowymi hasłami itd. lekarstwem, albo raczej pożądanym stanem jest Europa letnia, obojętna religijnie, gdzie wiara jest nieco wstydliwą a przynajmniej dyskretnie załatwianą sprawą, zaś wartością samą w sobie jest gruby sceptycyzm i szydzenie ze wszystkiego (oczywiście oprócz oświeceniowych kanonów). Obawiam się, że ten postulowany błogostan jest właśnie przyczyną (jedną z przyczyn) choroby. Islam mógł i nadal może tak bujnie rozwijać się w Europie dlatego, że trafił na wyznaniową próżnię - pustawe kościoły z pastorami (niestety także i księżmi) przepraszającymi, że żyją i eksperymentującymi z dogmatami swej wiary. Człowiek pomimo tego, co się wydaje Autorce, potrzebuje absolutu. Jak nie będzie nim Bóg, to będą nim ekologia, prawa człowieka (jakkolwiek rozumiane), cokolwiek. Trudno się dziwić, że przybysze z daleka wybierają Koran zamiast "Charlie Hebdo" i nim bardziej blady lub wulgarny jest ten europejski indyferentyzm, tym bardziej żarliwy lub brutalny będzie europejski islam. Jeśli człowiek nie szanuje siebie, to nie szanują go inni - jeśli Europa nie szanuje swojej historii, chrześcijańskiej religii, kultury, to z tym większą pogardą traktują ją muzułmanie.
Upraszczając - Europa albo będzie wierzyć w Boga, albo w Allaha. Hege Storhaug proponuje alternatywę: letarg. Słodki i ciepły, ale jednak letarg. Nie chcę wypowiadać się tutaj czy to dobre czy złe, po prostu nie da się tak beztrosko śnić.

Właściwie poważną recenzją tej książki powinien być solidny esej, może nawet inna książka? Storhaug pisze o zjawiskach takiej wagi, że pewnie w przyszłości będą wymieniane jednym tchem obok obwołania Odoakra królem, upadku Konstantynopola, Rewolucji 1789 i 1917 (oczywiście implantacja islamu w Europie to proces, więc pewnie wymienione zdarzenia będą zestawiane z np....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wśród opisów, recenzji przewija się (obwarowywana rozmaitymi zastrzeżeniami) opinia, że "Europa jesienią" to powieść szpiegowska. Rzeczywiście nie brakuje tam szpiegowskich dekoracji. Czy jest w istocie? Nie psujmy innym radości czytania! Jedno, co można spokojnie o tej książce powiedzieć, nie odbierając nikomu przyjemności: Tutaj nikt i nic nie jest tym, kim/czym się wydaje. Po rozmaitych smakowitych "Ach to tak!" książka się kończy i czytelnik może się tylko domyślać kto i po co pociąga za sznurki ukryte we mgle. Rośnie apetyt na kolejne tomy.
Markentingowo rzecz znakomita, literacko dobra, bo przeglądając się w podsuwanych nam przez Hutchinsona zwierciadłach widzimy pokrzywione, ale jednak prawdziwe oblicza nas samych i naszej umierającej na starczą demencję Europy.

Wśród opisów, recenzji przewija się (obwarowywana rozmaitymi zastrzeżeniami) opinia, że "Europa jesienią" to powieść szpiegowska. Rzeczywiście nie brakuje tam szpiegowskich dekoracji. Czy jest w istocie? Nie psujmy innym radości czytania! Jedno, co można spokojnie o tej książce powiedzieć, nie odbierając nikomu przyjemności: Tutaj nikt i nic nie jest tym, kim/czym się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Dzieje Polski" to dzieło znakomite - szczególnie jestem wdzięczny Andrzejowi Nowakowi za piękną polszczyznę (co nie jest znowu takie częste u współczesnych polskich historyków) oraz za to, że nie boi się rozważać alternatywnych ścieżek dziejów polskich - to świetna gimnastyka dla umysłu!
Książka jest pięknie wydana, jedynie szkoda, że przy bogatym i ciekawym materiale ilustracyjnym zabrakło paru rzeczy - wydaje mi się, że (jak zwykle) osoba zajmująca się ilustracjami nie przeczytała tekstu - Autor pisze o nagrobku Władysława Łokietka i oczywiście zdjęcia tegoż sarkofagu nie znajdziemy w książce. Drugi zgrzyt: Nowak pięknie pisze o koronie wykonanej zapewne na koronację Łokietka i która służyła naszym królom aż do ostatniego (jak dotąd) - Stanisława Augusta. Ta korona, podobnie jak i inne nasze regalia, została skradziona i zapewne przetopiona na monetę (ale nie "złote talary" jak pisze Nowak, to chyba jedyny błąd w jego dziele, talary zawsze i wszędzie były tylko srebrne; musiały to być friedrichsdory) przez nicponi będących funkcjonariuszami złodziejskiego państwa pruskiego; jednak zachowały się szczegółowe rysunki dokumentacyjne, wykonano też jej staranną replikę - byłoby co pokazać!
To jednak są naprawdę drobiazgi - ten (tak jak i pozostałe) tom jest świetnie napisany, starannie wydany i godny polecenia!
Jeszcze postscriptum a propos ostatnich emocji związanych z relacjami polsko-żydowskimi i kwestią skali pomocy polskiej dla Żydów podczas II wojny: autor pisze obszernie o Statucie Kaliskim księcia wielkopolskiego Bolesława Pobożnego (połowa XIII wieku!) - dokument ten obok rozmaitych regulacji prawnych (bardzo tolerancyjnych i życzliwych) dla ludności żydowskiej nakładał też na chrześcijańskich sąsiadów OBOWIĄZEK (pod karą pieniężna) udzielania pomocy Żydom wzywającym jej. Taki przyczynek do genezy Żegoty i polskich "sprawiedliwych" - tak nas wychowano, od 7 wieków.

"Dzieje Polski" to dzieło znakomite - szczególnie jestem wdzięczny Andrzejowi Nowakowi za piękną polszczyznę (co nie jest znowu takie częste u współczesnych polskich historyków) oraz za to, że nie boi się rozważać alternatywnych ścieżek dziejów polskich - to świetna gimnastyka dla umysłu!
Książka jest pięknie wydana, jedynie szkoda, że przy bogatym i ciekawym materiale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydawca niechcący zrobił krzywdę autorce, która o swoich bohaterkach pisze jakie były piękne, wspaniałe, mądre (co prawda trochę niekonsekwentnie bo o jednej z nich raz twierdzi, że była posągowa, raz, że była jak chińska czy też porcelanowa "figurynka"), a na końcu mamy nieco chaotyczny zbiór fotografii owych kobiet: brzydkie, pospolite, niezgrabne, o mało subtelnych twarzach. Pomysł napisania o żonach ludzi, którzy tworzyli i współtworzyli piekło na ziemi był oczywiście znakomity, ale pomalowanie ich wybielaczem i lukrem był najgorszą z możliwych realizacji. Przy okazji Wasiliewa wybieliła i polukrowała też ich małżonków, trochę gapowatych poczciwców terroryzowanych przez Stalina i Berię. Czasem jednak spod tej słitaśnej maski pojawia się oblicze złej, prymitywnej i samolubnej megiery, która aprobowała i popierała każdą zbrodnię, byleby jej było dobrze. Najstraszniejsze jest to, że te babsztyle kochające tylko siebie, swego męża i swoje dzieci niczego nie zrozumiały, nawet po przejściu przez Gułag.
Czy jest coś wartościowego w tej książce? Odrzuciwszy te retuszowane szkice portretowe oraz dziwaczne pomysły historiozoficzne autorki zostaje materiał anegdotyczny. Jednak i on staje się niewiarygodny, kiedy czyta się np. opowieści jak to Beria zamiast zgwałcić więźniarkę pogadał sobie i na końcu kazał wypuścić. Takie bajkopisarstwo.
Książka byłaby więc bezsensowna jako realizacja pomysłu opowieści o ludziach, którzy jak w prawdziwym piekle byli zarazem katami i ofiarami. Mam jednak podejrzenie, że autorce chodziło o napisanie książki o sobie samej. Raczej nie polecam.

Wydawca niechcący zrobił krzywdę autorce, która o swoich bohaterkach pisze jakie były piękne, wspaniałe, mądre (co prawda trochę niekonsekwentnie bo o jednej z nich raz twierdzi, że była posągowa, raz, że była jak chińska czy też porcelanowa "figurynka"), a na końcu mamy nieco chaotyczny zbiór fotografii owych kobiet: brzydkie, pospolite, niezgrabne, o mało subtelnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kupiłem i zacząłem czytać "Żywe powietrze" trochę z poczucia obowiązku: dlatego, że autor zapomniany (chyba po wojnie zaszkodził mu brat-generał) i fantastyka (ale nie s-f!) lotnicza, kiedyś dawno czytałem też jego "Auto, ty i ja" (jakoś nie zrobiło wielkiego wrażenia, może jeszcze nie dojrzałem). Spodziewałem się, przyznaję to ze wstydem, mocno przestarzałej literatury, przywiędłego "kwiecistego" stylu. A tu miła niespodzianka! Nowele oczywiście mają ten delikatny, ale urokliwy pokład staroświeckiego kurzu - są jednak drapieżnie nowoczesne, tak jak były i będą drapieżnie nowoczesne obrazy ekspresjonistów, kubistów, futurystów, formistów, muzyka Gershwina. Gdyby kiedyś ktoś chciał wznowić "Żywe powietrze", to właśnie obrazy malarzy z pierwszej ćwierci XX wieku byłyby znakomitymi ilustracjami. Sosnkowski zresztą opisując subtelnie i przekonująco dziwne i straszne zjawiska oraz istoty zamieszkujące naszą atmosferę sam znakomicie szkicuje takie "obrazy". Nowele powstały w czasach gdy, latanie i lotnictwo było jeszcze przygodą, wyzwaniem, którego trudno zrozumieć nam w czasach podróży odrzutowymi tramwajami, gdzie niezbyt rozgarnięty tłum uważa za światowy szyk bicie brawa, gdy koła samolotu dotkną ziemi (pewnie nie wiedzą ile może się jeszcze zdarzyć podczas kołowania). Ten romantyzm latania jest więc szalenie staroświecki, ale też bardziej trzeźwy: nam się wydaje, że wiemy wszystko o atmosferze, kiedy potrafimy wymienić nazwy jej poszczególnych warstw, tymczasem Sosnkowski pokazuje, że otacza nas Tajemnica. Wszędzie, nie tylko w powietrzu. No i w nas samych też.

Kupiłem i zacząłem czytać "Żywe powietrze" trochę z poczucia obowiązku: dlatego, że autor zapomniany (chyba po wojnie zaszkodził mu brat-generał) i fantastyka (ale nie s-f!) lotnicza, kiedyś dawno czytałem też jego "Auto, ty i ja" (jakoś nie zrobiło wielkiego wrażenia, może jeszcze nie dojrzałem). Spodziewałem się, przyznaję to ze wstydem, mocno przestarzałej literatury,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ciekawa, inteligentna, bardzo brytyjska! Po przeczytaniu "Córki czasu" trzeba będzie zrewidować ocenę Ryszarda III, którą my Europejczycy z kontynentu opieramy na Szekspirze.
Ale ja nie o tym. Największym zaskoczeniem było nie to, że Ryszard III był porządnym, ba szlachetnym człowiekiem, lecz fakt, że świat powieści, napisanej w sumie nie tak strasznie dawno (w 1951), jest dla nas równie daleki, jak epoka zmierzchu Yorków (dynastii, nie małych śmiesznych piesków). Pacjent w szpitalu pali sobie leżąc w łóżku papierosy, częstuje innych i daje się częstować. No i zamiast gapić się w smartfona, patrzy w sufit oraz czyta masowo książki... To były czasy :-)

Ciekawa, inteligentna, bardzo brytyjska! Po przeczytaniu "Córki czasu" trzeba będzie zrewidować ocenę Ryszarda III, którą my Europejczycy z kontynentu opieramy na Szekspirze.
Ale ja nie o tym. Największym zaskoczeniem było nie to, że Ryszard III był porządnym, ba szlachetnym człowiekiem, lecz fakt, że świat powieści, napisanej w sumie nie tak strasznie dawno (w 1951), jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Teksty pisane do "Lwów i Wilno" są, jak niemal wszystko co napisał Stanisław Mackiewicz, inteligentne, błyskotliwe, poruszające, ale...
To pomnik talentu pisarza, który potrafił zdanie "Anglia nas oszukała przed wybuchem i podczas II wojny światowej; nie dajmy się znów na to nabrać" rozpisać na artykuły, felietony pisane regularnie przez kilka lat - i każdy tekst jest inny, każdy (prawie każdy) jest dziełem sztuki pisarskiej. Ale...
Cała radość z obcowania z czyimś intelektem, z podziwiania jego inteligencji i erudycji przepada, kiedy czytelnik z góry wie, do czego autor zmierza, co chce mi za chwilę powiedzieć. To już nie uczta, lecz przeżuwanie wciąż tego samego, to mielizna. Na szczęście dla siebie i dla nas Cat wyrwał się z mielizny, jaką dla niego była egzystencja w Londynie, chociaż koszt był haniebnie wysoki.
Książka raczej dla miłośników Stanisława Mackiewicza, którzy "czytają wszystko", niż na randkę zapoznawczą z Catem.

Teksty pisane do "Lwów i Wilno" są, jak niemal wszystko co napisał Stanisław Mackiewicz, inteligentne, błyskotliwe, poruszające, ale...
To pomnik talentu pisarza, który potrafił zdanie "Anglia nas oszukała przed wybuchem i podczas II wojny światowej; nie dajmy się znów na to nabrać" rozpisać na artykuły, felietony pisane regularnie przez kilka lat - i każdy tekst jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Potiomkina" kupiłem za złotówkę i pewnie, gdyby wydał więcej, żałowałbym tych pieniędzy. "Potiomkin" jest dość prymitywny - to można wybaczyć technothrillerowi, ale nie można mu wybaczyć nudy. Napięcia, obiecywanego na okładce, jest tyle, co w starej gumce od majtek; do tego naiwne mędrkowanie na ulubiony temat "USA - Rosja". Tom Clancy doczekał się wyjątkowo nieudolnego naśladowcy

"Potiomkina" kupiłem za złotówkę i pewnie, gdyby wydał więcej, żałowałbym tych pieniędzy. "Potiomkin" jest dość prymitywny - to można wybaczyć technothrillerowi, ale nie można mu wybaczyć nudy. Napięcia, obiecywanego na okładce, jest tyle, co w starej gumce od majtek; do tego naiwne mędrkowanie na ulubiony temat "USA - Rosja". Tom Clancy doczekał się wyjątkowo nieudolnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wyjątkowo (nawet jak na PRL) kłamliwa publikacja. Najciekawsze jest to czego w niej NIE MA. Interesujące są liczne biogramy sowieckich generałów i oficerów, którzy "pełnili obowiązki Polaków" ludowym WP

Wyjątkowo (nawet jak na PRL) kłamliwa publikacja. Najciekawsze jest to czego w niej NIE MA. Interesujące są liczne biogramy sowieckich generałów i oficerów, którzy "pełnili obowiązki Polaków" ludowym WP

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Socrealizm na ostro (bohatersko) może być zabawny, socrealizm na słodko (sentymentalnie, łzawo) - jak w przypadku opowieści o przygodach Huba tęskniącego do "mamusi" (tak w książce), która gnębiona przez sanacyjnych siepaczy musiała wyjechać do ZSRR, wywołuje ziewanie albo i nudności. No może nie do końca - gdy się pomyśli co spotkało matkę Huba (o czym Dziarnowska musiała doskonale wiedzieć) - robi się trochę zimno i już nie jest tak słitaśnie.

Socrealizm na ostro (bohatersko) może być zabawny, socrealizm na słodko (sentymentalnie, łzawo) - jak w przypadku opowieści o przygodach Huba tęskniącego do "mamusi" (tak w książce), która gnębiona przez sanacyjnych siepaczy musiała wyjechać do ZSRR, wywołuje ziewanie albo i nudności. No może nie do końca - gdy się pomyśli co spotkało matkę Huba (o czym Dziarnowska musiała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W zasadzie Szczerek nie musiał pisać całej książki, wystarczyłoby tylko zdanie: "Polacy to niedołęgi i nieudacznicy, nawet gdyby jakimś cudem pokonali Niemcy we wrześniu 1939, to zmarnowaliby owe zwycięstwo". Przez całą swoją trochę nudnawą "alternatywną historię" autor opowiada, jak to nam nie wyszło, aczkolwiek nie stara się nawet w najskromniejszy sposób uzasadnić dlaczego nam nie wyszło. Całość opiera się na rozkosznie naiwnym przekonaniu "no bo już tacy są Polacy", co jest dość kiepskim fundamentem dla historii alternatywnej (stwarzanie świata alternatywnego jest wbrew pozorom zajęciem wymagającym sporej dyscypliny umysłowej - nie wystarczy narysować jakiś tam mechanizm, trzeba skonstruować taki, który by działał). Morał z pracy Szczerka jest taki: dobrze, że Polacy ponieśli klęskę w II w.ś, bo gdyby wygrali, to i tak by to spieprzyli. Ponure to.

W zasadzie Szczerek nie musiał pisać całej książki, wystarczyłoby tylko zdanie: "Polacy to niedołęgi i nieudacznicy, nawet gdyby jakimś cudem pokonali Niemcy we wrześniu 1939, to zmarnowaliby owe zwycięstwo". Przez całą swoją trochę nudnawą "alternatywną historię" autor opowiada, jak to nam nie wyszło, aczkolwiek nie stara się nawet w najskromniejszy sposób uzasadnić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mówiąc ponowoczesnym żargonem: to bardzo ważna książka, może jedna z tych, które przejdą do historii literatury polskiej, gdy inne już przeminą. "Dom wybranych" jak każda wielka powieść ma kilka płaszczyzn, które wzajemnie się przenikają. Najpierw jest to fotografia środowiska ludzi telewizji, mediów, ludzi którzy są, a raczej uważają się, za elitę, gdyż wepchnęli się na miejsce opróżnione przez tą prawdziwą - po Katyniu, Akcjach Tannenberg i AB, po Gułagu i obozach koncentracyjnych etc. Wildstein fotografował przy ostrym, jaskrawym świetle odsłaniającym brudy, choroby i małości ludzi, którzy chcą uchodzić za pięknych i mądrych jak powieściowa Natalia Molek. Jest jednak druga, bardziej uniwersalna, głęboko filozoficzna (nie bez powodu kilka ważnych postaci to filozofowie!) warstwa - opowieść o ludzkich ambicjach, próżności oraz żądzy władzy i sławy, ale przede wszystkim o sztuce manipulowania; nie bez powodu pojawia się kilka razy motyw marionetki, bezwładnej i żałosnej, gdy odrzuci ją lalkarz. I tutaj docieramy do podłoża metafizycznego - ten, kto manipuluje ten sam okazuje się marionetką, którą kieruje ktoś, kto jest tylko narzędziem w sprawnych rękach; ten ostateczny mistrz marionetek chowa się w półcieniu, jak twarz Jakuba Remka i nawet jeśli nie ma go, to wciąż jest. Czy jest nim Samuel Brak, czy ktoś kryjący się za nim? Znamy go z innych powieści Bronisława Wildsteina, to Ukryty. Jest więc "Dom wybranych" powieścią o polityce, choć polityka w niej to raczej umiejętność kreowania rzeczywistości. Jest moralitetem rozpisanym na wiele ról, jest opowieścią filozoficzną. Jest thrillerem metafizycznym bogatym w symbole i znaki jak obrazy Hieronima Boscha; nic tam nie jest przypadkowe, wstawione ot tak, dla dekoracji. Jeśli ktoś spodziewał się kryminału, niech poszuka innej książki, jeśli ktoś liczył na roman à clef to pewnie się rozczaruje - owszem są i klucze jak genialnie sportretowany Święty Słoniu - ale nie w tym rzecz, by prosto rozszyfrować ludzi i sprawy, oni są tylko... lalkami mającymi nam pokazać chorobę naszej cywilizacji. Ta książka ostrzega przed wstąpieniem do domu wybranych, ale też pokazuje, że gdzieś w tle, pod plastikową fasadą domów wybranych jest inne życie, gdzie prochy poległych, których usiłowali zastąpić przyjaciele Braka, szykują się do powrotu i wtedy zażądają zdania im sprawy przez nieprawych włodarzy.

Mówiąc ponowoczesnym żargonem: to bardzo ważna książka, może jedna z tych, które przejdą do historii literatury polskiej, gdy inne już przeminą. "Dom wybranych" jak każda wielka powieść ma kilka płaszczyzn, które wzajemnie się przenikają. Najpierw jest to fotografia środowiska ludzi telewizji, mediów, ludzi którzy są, a raczej uważają się, za elitę, gdyż wepchnęli się na...

więcej Pokaż mimo to