-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać315
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
2019-07
2013-08
2014-02-16
„Świat widziany oczyma polskiego Żyda, którego ciekawość (i słaba wola) wiodą na margines społeczeństwa”. Tak wyglądałaby moja recenzja, gdyby ktoś kazał mi ją zmieścić w jednym SMSie. Warto jednak podjąć tę kwestię nieco szerzej i to z kilku co najmniej powodów.
Zacznę od stwierdzenia, że nie jest to pozycja dla osób szukających wysublimowanych przeżyć estetycznych wynikających z wirtuozerskich uzdolnień warsztatu literackiego pisarza. Język Farbarowicza jest toporny i nieraz schematyczny. Musimy jednak pamiętać, że był on samoukiem, że polskiego języka literackiego nie posiadł nigdy w stopniu biegłym (stąd konieczność poprawek w jego rękopisach przed ich publikacją). Technika narracji przywodzi na myśl gawędę co unaoczniają zwroty bezpośrednio skierowane do czytelnika. Można powiedzieć więcej: Farbarowicz to niepoprawny gawędziarz, który nieraz popuszcza wodze fantazji, by zdynamizować akcję. Wybaczamy mu jednak wszystkie potknięcia, bo najważniejszy jest świat, który podaje nam na tacy. Tu tkwi chyba największa wartość „Życiorysu…”. Otóż zyskujemy dzięki niemu dostęp do półświatka okresu początku XX wieku (do 1918 roku). Poznajemy hierarchie przestępczą, wewnętrzne animozje wśród tej grupy a także grypserę. Ileż razy zaskakiwały mnie użyte w powieści zwroty (nieraz są obecne we współczesnej polszczyźnie potocznej), których etymologii należy szukać w języku jidysz, niemieckim czy rosyjskim!
Kolejna sprawa to opis żydowskiego krajobrazu wschodnich obszarów naszego kraju. W tym czasie przeobrażeniu ulegały niezmienne od wieków relacje łączące członków żydowskiej społeczności. Nie przeszkadza to jednak poznać nam zasad kierujących jej życiem poprzez wgląd w szkolnictwo, kalendarz świąt a także niepisanych i pisanych zasad regulujących stosunki społeczne wśród tej grupy. Ciekawa jest też kwestia tożsamości: Urke to Żyd, ale o Polsce uznaje za ojczyznę z kolei Niemcy mają go za Rosjanina... Poznajemy zarazem przemyślenia autora na temat stanu psychicznego osadzonego oraz jego rozważania zestawiająca życie przestępcze oraz dramaty wojny.
Na bohaterów składają się ludzie prości i bezpośredni w wyrażaniu swoich pragnień co wydaje się nieraz szokujące a przydaje powieści czegoś co bym określił jako witalność. Codzienne ich bytowanie jest często pozbawione widoków na lepszą przyszłość. To ludzie, którzy podobnie do bohatera wyznają zasadę „jakoś to będzie”. Żyją chwilą, kierują się impulsem, wpadają w sidła prostych namiętności, dryfują. Ma to pozory pewnego fatalizmu, który potwierdzają poniekąd losy autora. Nie bez żalu przewracamy ostatnią kartę „Życiorysu…”
Jest to kawał żywego mięcha rzucony czytelnikom wygłodniałym prawdziwych wrażeń. Uwiódł mnie pewnego rodzaju nonkonformizm i… naiwność autora, którego motywem przewodnim jest wyrażona w dedykacji chęć niesienia pomocy tym, „których los zepchnął w otchłań wyrzutków społeczeństwa, a którzy dążą ku poprawie”.
„Świat widziany oczyma polskiego Żyda, którego ciekawość (i słaba wola) wiodą na margines społeczeństwa”. Tak wyglądałaby moja recenzja, gdyby ktoś kazał mi ją zmieścić w jednym SMSie. Warto jednak podjąć tę kwestię nieco szerzej i to z kilku co najmniej powodów.
Zacznę od stwierdzenia, że nie jest to pozycja dla osób szukających wysublimowanych przeżyć estetycznych...
2014-06-26
„Zwariowane miasto” zaskoczyło mnie z co najmniej kilku powodów. Ta ponad 80 – letnia już powieść Jana Wiktora napisana jest w konwencji satyry. Niestety nie dotarłem do materiałów dotyczących recepcji utworu w czasie jego publikacji, więc wrażenie jakie wzbudziła pozostaje w sferze domysłów. Satyra ma to do siebie, że traci na wartości w momencie zaniknięcia kontekstu w jakim powstała. Tym kontekstem w przypadku „Zwariowanego miasta” są wypadki literackie i artystyczne w Krakowie w okolicach 1920 roku (mam na myśli futuryzm i awangardę). Dla przykładu powiem, że Jalu Kurek nie miał wątpliwości, że to właśnie on posłużył za pierwowzór postaci Młodego Poety. Nam pozostaje dokumentalny wymiar tekstu, którego wartość jest dzisiaj nie do przecenienia dla badaczy i fascynatów dwudziestolecia!
Zacznę od określenia tematu książki… Znany dziennik wszedł w posiadanie materiałów dających dostęp do salonów elity. Ów dziennik konsekwentnie publikuje kolejne partie posiadanych materiałów budując napięcie i wzmagając głód sensacji wśród czytelników. Służby mundurowe zostają oskarżone o nieudolność, wezwane na dywanik i ostro skrytykowane a następnie wyśmiane przez opinię publiczną… Czy nie brzmi to znajomo? W perspektywie ostatniej rządowej afery taśmowej „Zwariowane miasto” niespodziewanie się aktualizuje! Drobne różnice stanowią wspomniana już elita (w „Zwariowanym mieście” jest to środowisko aktorskie i literackie) oraz forma materiałów „kompromitujących” dla jednej ze stron (rękopis a nie tajne nagrania) – sam szkielet sprawy jest niezmienny. Najbardziej jednak intrygującą stroną opisywanych zdarzeń jest to, że ich przerysowanie, świadoma przesada uwypuklająca wyśmiewane zdarzenia stała się dzisiaj (Anno Domini 2014) naszym chlebem powszednim!
Książka została napisana w geście sprzeciwu wobec wspomnianych już przeze mnie futuryzmu i awangardy, ale także wobec postępującej mediatyzacji życia i nieustępliwej bezrefleksyjności w działaniu. Modernistyczna fascynacja maszyną, mania postępu, schematyzacja życia i w końcu mechanizacja ludzkich odruchów budziła u wielu przestrach co doskonale widać na przykładzie ekspresjonistycznego języka „Zwariowanego miasta”.
Moje niekłamane zaskoczenie wzbudziło wiele fragmentów stanowiących doskonały komentarz do obecnej kondycji mediów – wielokrotnie jest to komentarz trafny choć pisany z perspektywy już… przedwojennej! Natknąłem się na zapowiedź reality show („dusza moja to szpalta sensacyjnego dziennika, kto kupi, ten czyta”) czy określenie reklamy jako XI muzy („Oburza się pan na reklamę. Trzeba pogodzić się z duchem czasu i na kolana upaść przed wszechwładną panią”). Jednym z głównych motywów jest zjawisko określane dzisiaj mianem „tabloidyzacji życia”. I tak, aktor chce nakręcić film, w którym zamierza przedstawić zmanipulowany na własną korzyść przebieg romansu z Aktorką; w niewyjaśnionych okolicznościach pojawia się rękopis „Miłość szaleńca czy zbrodniarza?”, będący pożywką dla żądnych sensacji czytelników a fotograf obecny na miejscu katastrofy lotniczej prosi ofiary o „bardziej nieszczęśliwy wyraz twarzy”…
Nie sposób nie powiedzieć kilku słów o języku powieści. Wspomniany wyżej ekspresjonizm jest bardzo „nowoczesny” – imaginarium powieści wypełniają najnowsze mody (jazz, dancingi, sport) oraz wynalazki takie jak radio, lotnictwo, motoryzacja oraz związane z nimi przymiotniki wyrażające efekty świetlne, dźwiękowe, witalność i dynamikę (gdy po dziennikarza podjeżdża dorożka ten czuje się obrażony i zamawia taksówkę licząc, że zostaną wprowadzone taksówki lotnicze). Partie poświęcone młodej poezji są w zasadzie fabularyzowanym manifestem awangardy („zdobywamy sławę wrzaskiem. Nowocześnie”)! Gdy do głosu dochodzi stara poezja napotykamy na konwencję obecną poezji młodopolskiej, przesyconą liryką barwy i uczucia. Z kolei słowa dziennikarza najlepiej wyrażają rytm nowoczesnego życia („Przed każdym zamknięte drzwi, ale nie przede mną. Wzrok teleskopu, słuch radia, węch psa najczulszy na świecie, piekarz sensacji, z łez, z krwi, z żółci, z błota, piekący chleb dla głodnych czytelników, bombiarz kryjący w zanadrzu dynamitowe naboje bezczelności aby rozsądzać mury, twierdze tajemnicy”).
Mam jednak wrażenie, że autor był programowo niechętny nowoczesnym tendencjom społecznym. Jan Wiktor, działacz Związku Młodzieży Wiejskiej RP, dyskredytuje rodzące się społeczeństwo nowoczesne wrzucając „do jednego worka” najgorsze jego cechy. Co więcej, nie daje żadnej alternatywy! No chyba że za takową uznamy Starego Poetę, który „patrzył na niziny spraw ze szczytu swej samotności i godności poety”. Zresztą autor może wcale nie musi dawać żadnej alternatywy? Przyjęta konwencja (satyra) zwalnia z dydaktyzmu na rzecz wykpienia.
Znamienny jest zarazem stale powracający w literaturze polskiej okresu międzywojnia motyw strachu przed zachodzącymi zmianami, który w nieco innym ujęciu podejmuje omówiona już przeze mnie książka pt.:”Auto, Ty i ja”. Nie bez kozery cytuję Starego Poetę i jego „szczyt samotności i godności”. Idealizm kryjący się za tym zwrotem wydaje mi się dość polską odpowiedzią na konieczność aktywizmu społecznego i realnych działań... Tutaj postawię jednak kropkę, bo temat wymyka się uproszczonym syntezom i wymaga osobnej dyskusji.
Wracając do książki, chciałbym podkreślić jej dokumentalną wartość i bogactwo językowe. Zaskakująca jest też siła rażenia odautorskich komentarzy, które porzucając formę satyry stały się naszą rzeczywistością. Zadziwiający jest również autorski upór, który wystarczył na, bagatela, 372 strony!
„Zwariowane miasto” zaskoczyło mnie z co najmniej kilku powodów. Ta ponad 80 – letnia już powieść Jana Wiktora napisana jest w konwencji satyry. Niestety nie dotarłem do materiałów dotyczących recepcji utworu w czasie jego publikacji, więc wrażenie jakie wzbudziła pozostaje w sferze domysłów. Satyra ma to do siebie, że traci na wartości w momencie zaniknięcia kontekstu w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-24
Emil Zegadłowicz to nieco zapomniany dziś literat dwudziestolecia międzywojennego. Na jego spuściznę literacką składa się głównie poezja (erotyki oraz wiersze sławiące piękno rodzinnego Beskidu), choć wydaje się, że to autobiograficzny cykl o Mikołaju Srebrempisanym przyniósł mu rozgłos największy przypinając łatkę gorszyciela i rozpustnika.
„Motory” nie zaliczają się do wspomnianego cyklu, choć bohater książki, Cyprian Fałn, wspomina swoją znajomość z Mikołajem. „Motory” opowiadają historię odbywającą się na dwóch planach: pierwszy z nich zakreśla pobyt bohatera w szpitalu i obejmuje związane z nim wydarzenia (odwiedziny, badania, dyskusje na sali chorych); drugi, stanowią wspomnienia Fałna od lat dziecięcych do czasów współczesnych pobytowi w szpitalu. Wyjście ze szpitala to moment, w którym oba czasy narracji zbiegają się.
Największą trudność sprawiła mi składnia – zdania wielokrotnie złożone z wtrąceniami, rozbudowane mitologiczne metafory, onomatopeje to główny rys repertuaru językowego „Motorów”, które zawarte nieraz w jednym zdaniu, wymagają umysłowej świeżości i dyscypliny. Brak podziału na rozdziały dodatkowo komplikuje lekturę przygniatając czytelnika nawałem wspomnień głównego bohatera.
Fabuła „Motorów” jest niezwykle rozbudowana obejmuje bowiem kilkadziesiąt lat życia głównego bohatera. Abyście zyskali o niej ogólne choćby wyobrażenie, trzeba tutaj zaznaczyć, że główne wątki powieści opierają się na opozycji „prywatne – publiczne”, na którą nakłada się bogata warstwa symboliczna znajdująca realizacje w licznych fragmentach przywodzących na myśl prozę poetycka czy w partiach wierszowanych, lirycznych.
Na sferę prywatną składa się sentymentalna podróż wypominkowa Fałna, wspominającego swoje dotychczasowe kochanki każdorazowo odciskające piętno na jego twórczości. Do tej właśnie sfery należy ponadto zaliczyć szkolne wspomnienia Cypriana, jego „karierę” wojskową i tragiczną historię jego małżeństwa. Nie sposób oddzielić tej powłoki ze sferą symboliczną, z którą wiąże się mitologiczny sztafaż powieści. Składają się na nią muzy, Bachus, Syrinks czy sam Cyprian, którego nazwisko nawiązuje do Fauna, boga płodności. Obrazu dopełniają najróżniejsze artefakty i tak zwane „imiona znaczące” jak na przykład „Cyprian”, przywołujący na myśl wiecznie zielone gaje cyprysowe ze śródziemnomorskiej ojczyzny poezji i wina.
Sfera publiczna to w głównej mierze historia zaangażowania Cypriana w działalność polityczną czy też, jakby określono ją w latach 30 – tych, wywrotową. Ze wspomnień wojennych Cypriana (pobyt w Wiedniu, podróż do Galicji) oraz jego rozmów z pozostałymi pacjentami szpitalnej izolatki wyrasta osoba rozczarowana współczesna jakością życia publicznego i kulturalnego. Z tej perspektywy Cyprian to twardo stąpający po ziemi zwolennik lewicy, utożsamianej wówczas z partią komunistyczną, antymilitarysta i antyklerykał. Do rangi symbolu urastają sceny powieszenia dwóch Czechów, których „ciała wsiąkły w ziemię pod płotem po wiosennych roztopach”, kazanie dla żołnierzy udających się na front czy pobór do wojska kandydatów uprzednio odrzuconych ze względu na stan zdrowia: „ostatni ratunek w ofermach, które wzgórzami trupów miały zatarasować drogę złowrogiej armii”.
Osobiste przeżycia i pasje (poezja!) Fałna wpłynęły na kształtowanie się jego poglądów społeczno-politycznych. Czy to nie osobista swoboda jest warunkiem zaistnienia twórczości literackiej? W kontekście epoki, zrozumiałe są dla mnie przesłanki decydujące o wyborach ideowych Fałna (komunizm przeciw faszyzmowi). Warto teraz sięgnąć do źródeł twórczości bohatera „Motorów”. Dochodzimy tutaj do najbardziej kontrowersyjnego wymiaru książki, za jaką została uznana ludzka seksualność. „ Oto czym jest seksualizm: uenergetycznieniem” mówi Fałn, kładąc podwaliny swojej teorii o „motorach”. „Mnie idzie (...) o zagadnienie energetyki seksualnej w przyrodzie; więc w człowieku; o zapęd, który w niej płynie; o ślizg pasa transmisyjnego wprowadzającego w ruch (-) i wykonującego pracę. Tu jest waga wiecznej kobiecości, która zbawia i wznosi: motor myśli, uczuć, pomysłów, poczynań, odkryć, wynalazków, prac, czynów, sztuki, ładu społecznego.” W wydaniu Cypriana seks łączy się bezpośrednio z twórczością. Innymi słowy – podczas seksu Cyprian ładuje swoje akumulatory, seks wprowadza go w stan „shormonizowania” i stoi u podstaw fałnowskiej fizyki erotycznej wedle której „stosunek z X wzmaga ochotę na stosunek z Y i Z”, w której kobieta niby zajmuje role centralną nie zyskując jednak chyba swojej podmiotowości...
Jednocześnie tytułowe motory wydają się echem awangardowego hasła „miasto, masa, maszyna”. Autor odnajduje tu podobieństwo między biologią (naturą) a techniką – Cyprianowi niewygodna jest myśl o pewnej determinacji (mechanizacji?) naszego życia poprzez genetykę – widzimy to najlepiej, gdy obserwuje pod mikroskopem męskie nasienie. To moment gdzie zauważa relacje logiczną między biologiczną stroną człowieka i jej wpływem na ludzkie poczynania.
Wachlarz tematów poruszanych w książce jest doprawdy szeroki a barwność języka nieraz onieśmielająca. Niech będzie tego przykładem najlepsze chyba podsumowanie rozważań na temat sztuki: „Zrozumienie sztuki, a może wszelkie zrozumienie, ukryte jest w komórkach żołędzia i klitoris; to są anteny”! Coś, co nie podobało się ówczesnym cenzorom (cały nakład książki został zarekwirowany przez urząd cenzorski), budzi moje wielkie zaciekawienie. Muszę przyznać, że zdrowa bezpruderyjność w kwestii seksualności to mocna strona tej książki. Inna sprawa, że skala rozpasania seksualnego głównego bohatera sprawia, że zastanawiałem się czy „Motory” nie są przede wszystkim powieścią erotyczną.
Według Fałna „gwałtowna, ostra, szargająca świętości narodowe – każda dobra książka to robi – ta świętość bowiem to zawsze marazm, skostnienie, truchło tradycji; wiadomo, elementem dobrej książki jest wysmaganie przeszłości, dezawuacja zakłamań”. Myślę, że największe atuty książki kryją się w powyższym stwierdzeniu – dystans do ówczesnej sytuacji politycznej i społecznej to droga do swoistej detonacji energii, która udziela się czytelnikowi. Niektórych pewnie zdziwi, że wiele z poruszanych problemów społeczno-politycznych jest wciąż (niestety) aktualnych… „Motory” polecam wyłącznie miłośnikom dwudziestolecia i eksperymentów literackich.
Emil Zegadłowicz to nieco zapomniany dziś literat dwudziestolecia międzywojennego. Na jego spuściznę literacką składa się głównie poezja (erotyki oraz wiersze sławiące piękno rodzinnego Beskidu), choć wydaje się, że to autobiograficzny cykl o Mikołaju Srebrempisanym przyniósł mu rozgłos największy przypinając łatkę gorszyciela i rozpustnika.
„Motory” nie zaliczają się do...
2014-02-27
„Adam Grywałd” jest powieścią w nurcie modnego w dwudziestoleciu psychologizmu. A jeśli mówimy o psychologizmie, to nieodzowny jest w nim drobiazgowy wgląd w ludzką psychikę, analiza najbardziej wydawałoby sie błahych nawet zdarzeń z życia bohaterów w relacji z psychologią … Jest to ważna informacja dla osób kierujących się stopniem dynamiki akcji przy wyborze lektur - nalezy pamietac, że „Adam Grywałd” jest tej dynamiki niemal pozbawiony.
Akcja powieści obraca się wokół postaci tytułowej oraz jej relacji z Izabelą i jej młodszym bratem Edmundem (Mosskiem). Z Izabelą łączy (sic!) Adama zakończony niepowodzeniem związek a z Edmundem pewien rodzaj nieuświadomionej do pewnego etapu fascynacji.
Niektórzy zechcą w tym miejscu przyszyć jej łatkę powieści gejowskiej, jednak stanowiłoby to zbytnie uproszczenie (choć nie bez kozery mówi się o tej książce jako o pierwszej polskiej powieści z wątkiem homoseksualnym). Od razu trzeba jednak zaznaczyć, że temat miłości fizycznej, bo często jest to pierwsze skojarzenie jakie budzi epitet "powieść gejowska", jest w niej nieobecny (a jeśli już się nieśmiało pojawia to jedynie w wersji „kanonicznej”, tj. heteroseksualnej). O czym zatem jest ta książka? W „Adamie Grywałdzie” intryga zasadza się na retrospekcji i wglądzie w życie wewnętrzne co daje materiał do dywagacji na temat stanów psychicznych i motywacji działań głównego bohatera. Zagadnienie homoerotyzmu jest podjęte z pozycji popularnej wtedy teorii Adlera, który tłumaczył homoseksualizm jako wynik nieudanego związku z kobietą. Nie warto byłoby jednak czytać tej powieści, gdyby stanowiła tylko fabularne nawiązanie do ww. teorii. Rozmowy toczone przez bohatera z narratorem, z przyjaciółmi a także literackie próby Grywałda do których zyskujemy dostęp to proces uświadamiania sobie zmian w swojej wrażliwości czy może odkrywania jej nowych pokładów. Stanowi to dla Grywałda wyzwanie, do którego podchodzi z rosnącą ciekawością, niedowierzaniem. Wiele tu niedomówień i dwuznaczności co oddaje pewne zagubienie Grywałda a czytelników wciąga w grę domysłów zezwalając na opowiedzenie się za wersją uznaną przez nas za słuszną. Przedwojenna krytyka zwracała uwagę na inspiracje Proustem, którego proza miała wpływać na Brezę. Osobiście wskazałbym jeszcze na Nałkowską, z którą łączyła Brezę bliska przyjaźń i częste spotkania w ramach prowadzonego przez nią salonu literackiego.
Tematem pobocznym jest krytyka pewnej jałowości intelektualnej środowiska mieszczańskiego, co ujawnia się w licznych, niezbyt przychylnych zwrotów pod adresem państwa Mossów przyjmując jednak formę groteski, stanowiąc element humorystyczny.
„Adam Grywałd” jest powieścią w nurcie modnego w dwudziestoleciu psychologizmu. A jeśli mówimy o psychologizmie, to nieodzowny jest w nim drobiazgowy wgląd w ludzką psychikę, analiza najbardziej wydawałoby sie błahych nawet zdarzeń z życia bohaterów w relacji z psychologią … Jest to ważna informacja dla osób kierujących się stopniem dynamiki akcji przy wyborze lektur -...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-04
Chciałbym Wam zaproponować lekturę krótkiej powieści pt.: „Auto, Ty i ja” - jest to pozycja obowiązkowa dla fascynatów modernizmu. Chciałbym zarazem uprzedzić, że książka ta jest dość rzadka - ja nabyłem swój egzemplarz na aukcji internetowej po wielotygodniowych poszukiwaniach.
Jest to historia osnuta na motywie wycieczki samochodowej Pola, młodego inżyniera, oraz Izabeli, aktorki teatralnej. Pol reprezentuje idee nowoczesne („kult rozumu”, „religię racji”). Iza jest osobą obdarzoną dużą uczuciowością, liryczną. Na styku tych dwóch punktów widzenia i odczuwania dochodzi do wielu sytuacji, dzięki którym pojmujemy „nowoczesność” w rozumieniu autora.
Ksiażka ma tym większą wartość poznawczą, że pozwala nam dokładnie sobie wyobrazić nowoczesne aspiracje pionierów masowej rewolucji technicznej oraz modernizmu rozumianego jako postawy życiowej. Niemniej jednak, może być to lektura męcząca dla poszukiwaczy „mistrzów słowa” – warsztat literacki Sosnkowskiego nie zachwyca, bywa schematyczny, razi nieudanymi konceptami („będąc mała wąchałam całemi godzinami ramy okna”). Nieraz jednak zaskakuje trafnymi metaforami i dość syntetycznym sposobem narracji – aż chciałoby się powiedzieć „geometrycznym”. I tak, pojawiają się „architektoniczne” opisy krajobrazu lub stanów pogody.
Sosnkowski, jak mało kto nadawał się na koryfeusza nowoczesności. Warto pamiętać, że jako redaktor magazynu wnętrzarskiego poświęcił serię artykułów… estetyce neonu! Nie dziwi zatem nasycenie książki w elementy wybitnie nowoczesne (pamiętajmy, że jest rok 1925!). I tak, bohaterowie wybierają się w rajd po kraju (i choć jest on niewymieniony z nazwy, domyślamy się, że chodzi o Polskę). Pewnie niewielu z nas wie, że w 1924 roku było w Polsce jedynie… 7500 samochodów! Ponadto, bohaterowie wykonują lot hydroplanem, lubują się w tańcach nowoczesnych („szkic czynu”) i chadzają do nowoczesnych lokali o obco brzmiących nazwach („Androgyn”). Poczas lektury natrafimy na liczne dyskusje mające charakter manifestu (deklaracje Lebelta, Pola; opinie Izy).
W świecie nowoczesnym naczelnymi wartościami są: pęd, rozwój, parcie naprzód (skąd my to znamy!). Ludzie śpią jakby czuwali, są zawsze gotowi do działań, każda czynność jest odmierzona, pewna siebie, potrzebna („otworzył oczy raptownie i szeroko, tak jakby nie spał całej, długiej nocy”). Zupełnie jak w sprawnie działającym mechanizmie: „wszystko czemuś służy, nic tu nie ma zbędnego. Niczego nie ma za dużo”. Maszyny ulegają animizacji, obdarzane są uczuciami… A co gdyby nagle ożyły? Do czego prowadzi zachwyt nad rozumem zdolnym tchnąć życie w zaprojektowany przez siebie mechanizm? Czy taki mechanizm dobrze służyłby człowiekowi? „Auto, Ty i ja” przynosi rozważania również na te tematy. Tematyka z pogranicza science fiction i cybernetyki pokazuje, że już u zarania znanej nam dzisiaj nowoczesności pojawiały się pytania o koleje rozwoju technicznego i związane z nim obawy.
„Pochód triumfalny genialnej ludzkości”, „człowiek wszechmogący przeprowadzi zwycięską walkę”, „unosił się nad nią duch niezmożonej organizacji i siły”, „bezduszna horda maszyn, którymi kieruje imperatyw konieczności, „panami stały się machiny.” Te i inne fragmenty zwróciły moją uwagę na bliskie związki totalizmów i modernizmu . Czy totalizmy są wpisane w naturę ruchu modernistycznego? Wiele wskazuje na to, że tak właśnie jest. Analiza kilku fragmetnów książki dostarcza ciekawych spostrzeżeń również na ten temat.
Powieść Sosnkowskiego zasługuje na odświeżenie i dyskusję. Ilość ważkich tematów i swoistej naiwności poznawczej charakterystycznej chyba dla wszystkich nowinek cywilizacyjnych pozwala uzyskać wgląd w procesy myślenia sterujące działaniem „ludzi nowoczesnych”.
Chciałbym Wam zaproponować lekturę krótkiej powieści pt.: „Auto, Ty i ja” - jest to pozycja obowiązkowa dla fascynatów modernizmu. Chciałbym zarazem uprzedzić, że książka ta jest dość rzadka - ja nabyłem swój egzemplarz na aukcji internetowej po wielotygodniowych poszukiwaniach.
Jest to historia osnuta na motywie wycieczki samochodowej Pola, młodego inżyniera, oraz...
2013-08
Trzymając się porównania, które proponuję w szkicu o "Złotej masce", niniejsza powieść to drugi sezon serialu z Magdą Nieczajόwną w roli głόwnej.
Akcja "Wysokich progów" wyraźnie zwalnia, stając się miejscami wręcz kontemplacyjna. Nie bez wpływu na ten fakt pozostaje rόwnież mniejsza ilość bohaterόw poruszających się głównie w przestrzeni majątku Wysokie Progi. Istotnym elementem kształtującym przebieg akcji jest rozbudowany rys psychologiczny członków arystokratycznej rodziny oraz samej Nieczajówny.
Magdzie udaje się wyrwać z błędnego koła intryg i podłości, ktόre w życiu estradowym były na porządku dziennym. Otόż wygrywając głόwną nagrodę w konkursie prasowym, wypływa w rejs statkiem wycieczkowym po Europie. Na pokładzie pozna Ksawerego Runickiego, ziemianina, ktόry znacząco wpłynie na jej przyszłe losy...
W kolejnych rozdziałach jesteśmy świadkami działań Magdy mających na celu uratowanie majątku Wysokie progi. Jednocześnie obserwujemy trudy życia pani domu, ktόra z cόrki rzeźnika awansuje do roli arystokratki. Relacje z nową rodziną pokazują, że proces ten nie przebiega bezboleśnie.
"Wysokie progi" są zarazem oskarżeniem pod adresem arystokracji, ktόra, grzesząc megalomanią i pychą, przypisuje sobie zasługi rozmijające się z jej faktyczną wartością. Jest to wniosek o tyle ciekawy, że Dołęga-Mostowicz rόwnież wywodził się z warstwy ziemiańskiej.
"Wysokie progi" to zarazem kolejna odsłona zagadnienia, o ktόrym mowiłem już wcześniej: kwestia awansu społecznego żywo interesowała szerokie masy społeczeństwa obrazując jednocześnie jego przemiany a obietnica zawarta w książce zaspokajała głόd niezwykłości i poniekąd z niego… leczyła.
Trzymając się porównania, które proponuję w szkicu o "Złotej masce", niniejsza powieść to drugi sezon serialu z Magdą Nieczajόwną w roli głόwnej.
Akcja "Wysokich progów" wyraźnie zwalnia, stając się miejscami wręcz kontemplacyjna. Nie bez wpływu na ten fakt pozostaje rόwnież mniejsza ilość bohaterόw poruszających się głównie w przestrzeni majątku Wysokie Progi. Istotnym...
2013-08
Przedwojenna popularność Dołęgi-Mostowicza we wszystkim przekracza znane nam dzisiaj kryteria sławy przynależnej ludziom piόra. Wydaje się, że on pierwszy zrozumiał mechanizmy rządzące rodzącym się społeczeństwem doby kultury masowej i to jemu pierwszemu było dane zastosować je w praktyce literackiej. Szeroko rozpowszechnione są dane ukazujące skalę jego zarobkόw w latach 30-tych. I tak, podczas gdy pensja premiera rządu wynosiła średnio 1800 złotych, Dołęga-Mostowicz zarabiał średnio 15000 złotych miesięcznie. Czemu zawdzięczał swoją popularność pisarz uznany za “pierwszorzędnego wśrόd drugorzędnych”?
Musimy pamiętać, że Dołęga-Mostowicz pochodził z Kresόw a jego rodzina znalazła się w trudnej sytuacji materialnej, gdy jego rodzinne Okuniewo znalazło się w granicach Związku Radzieckiego. Gdy po przerwanych studiach w Kijowie Dołęga-Mostowicz przybył do Warszawy, szybko zrobił użytek ze swojego instynktu, zmysłu obserwacji a także sporej dozy śmiałości. Po kilku latach przysłowiowego “klepania biedy” został wziętym felietonistą a następnie pisarzem.
Jako przybysz “z zewnątrz” doskonale poznał pragnienia jemu podobnych – niezliczonej rzeszy ludzi przybywających do centrum polskiego świata od chwili odzyskania przez Polskę niepodległości. Wszystkich tych ludzi łączyła nadzieja poprawienia swojego losu, zrobienia kariery.
“Złota maska” to materiał na serial telewizyjny wyświetlany w porze najwyższej oglądalności; to “powieść dla kucharek” obrazująca możliwości stojące przed młodą i ładną dziewczyną. Więcej, czytelniczki “Złotej maski” (choć męskich odbiorcόw na pewno jej nie brakowało) zyskały przeświadczenie, że oto wielki świat stoi na wyciągnięcie ręki i jest w nim dla nich miejsce! Dziś te sprawy wydają się oczywiste, ale miejmy w pamięci pionierską działalność Dołęgi-Mostowicza w tej dziedzinie i efekt oddziaływania jakie jego pisarstwo mogło mieć na czytelnikόw spragnionych sukcesu.
Książka opowiada bajkę o spełnieniu marzeń i cenie jaką trzeba za nie zapłacić. Skontrastowani są tutaj przedstawiciele dwόch odmiennych światόw – drobnomieszczańscy kupcy i rzeźnicy z ulicy Tamka oraz twόrcy teatru rewiowego nadającego rytm rozrywkowemu życiu stolicy tamtych lat. Naiwne jest samo pytanie o to ktόry z nich wypadły korzystniej w rankingu atrakcyjności… Akcja płynie wartko, przyspieszając z każdym akapitem. Bohaterka, Magda Nieczajόwna, musi błyskawicznie dostosować się do nowych warunkόw, okazać determinację i przy niej wytrwać czyli, jednym słowem, znieść cienie i blaski obranego stylu życia. Obserwujemy zmiany dokonujące się w bohaterce zadając sobie pytanie: “ile będzie ona jeszcze w stanie znieść?” a to wszystko z perspektywy wygodnego fotela. Czyż nie lubimy takich historii?
Przedwojenna popularność Dołęgi-Mostowicza we wszystkim przekracza znane nam dzisiaj kryteria sławy przynależnej ludziom piόra. Wydaje się, że on pierwszy zrozumiał mechanizmy rządzące rodzącym się społeczeństwem doby kultury masowej i to jemu pierwszemu było dane zastosować je w praktyce literackiej. Szeroko rozpowszechnione są dane ukazujące skalę jego zarobkόw w latach...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-04-22
„Ludzie z wosku” to druga część cyklu „Rzeka kłamstwa” autorstwa Ewy Szelburg Zarembiny. Sięgnąłem po nią przypadkowo, po lekturze artykułu nt. prozy dwudziestolecia. Zarembina kojarzyła mi się dotychczas, jak zapewne większości z nas, z literaturą dziecięcą. „Ludzie z wosku” stawiają tę pisarkę w zupełnie innym świetle. Powiem więcej – twórczość prozatorska „dla dorosłych” Ewy Szelburg Zarembiny to dla mnie odkrycie tego roku! Sama książka należy do nurtu prymitywistycznego ekspresjonizmu dwudziestolecia. Nie obędzie się zatem bez typowej dla niego „charakteryzacji” obejmującej archaizację w warstwie językowej, liczne odwołań do ludowych wierzeń i wiejskiej metafizyki oraz pozorną naiwność intelektualną.
Znakomita większość akcji rozgrywa się we wsi o nazwie Żeleźno, które daje autorce pretekst do zaprezentowania wiejskiej społeczności przełomu XIX i XX wieku. Na jego tle główna bohaterka, Joanna, to postać niebanalna – doświadczenia życiowe uniemożliwiają jej realizację scenariusza przewidzianego dla typowej wiejskiej matki i żony. Joanna wystaje poza dokładnie określone dla niej ramy. Świadomość bycia „poza” powoduje, że bohaterka zaczyna zadawać sobie ważne pytania, odczuwać metafizyczny lęk. Budzą się w niej wątpliwości natury religijnej i społecznej prowadzące do rozczarowania znanym jej stanem rzeczy. Kłopoty zdrowotne męża wymagają od niej natychmiastowej „emancypacji” – to ona staje się głową rodziny i musi walczyć by zapewnić jej byt. Koleje losu upewniają ją w przekonaniu, że może liczyć tylko na siebie. Mimo że na zewnątrz sprawia wrażenie pogodzonej ze swoim losem, jej wnętrze aż kipi, przepełniając ją poczuciem krzywdy. Pamiętamy, że właśnie ona staje się iskrą zapalną protestów ulicznych wywołanych przerwami w dostawie pieczywa. Wtrącona do aresztu poznaje kolejne stopnie ludzkiego upodlenia i „czuje się zgubiona w świecie bez kształtów, bez nazw, we wspomnieniach, które lepią się jak smoła”. Warto odnotować, że fala protestów jaka ma miejsce po powstaniu PPS-u w 1892 roku, przyjmowana jest przez Joannę sceptycznie; obserwuje i widzi, że „walka o stołki” pomiędzy ludźmi o różnych zapatrywaniach politycznych wybucha zanim owe stołki zostały nawet wystrugane…
Niepodważalną zaletą książki jest język – autorka żongluje określeniami gwarowymi, zestawia słowa o granicznym nasyceniu emocjonalnym, dawkuje wizje pozwalając na chwilę kontemplacji. Nieraz wybiera jedno słowo lub krótkie wyrażenie kryjące jednak w danym kontekście taką głębię znaczeniową, skojarzeniową, by skutecznie wzbudzić u czytelnika dreszcz przestrachu lub… zadowolenia! Osobną sprawę stanowi też wgląd w psychologię dziecka (córki Joanny i Kaja), której znajomość pozwoliła autorce na trwałe wniknięcie do naszej literatury.
Literackie widzenie świata wg Szelburg Zarembiny to temat na długie dociekania, w których, nawiasem mówiąc, doskonale sprawdza się badaczka twórczości pisarki, Anna Marchewka. Nam niech wystarczy przejmujące nieraz do szpiku obcowanie z zapisem twórczych zmagań Ewy Szelburg Zarembiny.
„Ludzie z wosku” to druga część cyklu „Rzeka kłamstwa” autorstwa Ewy Szelburg Zarembiny. Sięgnąłem po nią przypadkowo, po lekturze artykułu nt. prozy dwudziestolecia. Zarembina kojarzyła mi się dotychczas, jak zapewne większości z nas, z literaturą dziecięcą. „Ludzie z wosku” stawiają tę pisarkę w zupełnie innym świetle. Powiem więcej – twórczość prozatorska „dla dorosłych”...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-07
Książka pt.: „Drugie życie doktora Murka” przedstawia dalsze losy Franciszka Murka, pracownika magistratu prowincjonalnego miasteczka, który w następstwie niesłusznego oskarżenia o przynależność do nielegalnej organizacji politycznej postanawia walczyć o swoje dobre imię.
Pierwsza cześć dylogii („Doktor Murek zredukowany”) to w głównej mierze oskarżenie pod adresem niesprawnego aparatu państwowego, którego działaniem kieruje pomówienie, kolesiostwo oraz wyjątkowa obojętność na losy obywateli. Przejmującym podsumowaniem pierwszego tomu jest audiencja u Skupińskiego dzierżącego tekę ministra sprawiedliwości. Na pytanie Murka o możliwość lepszego spożytkowania jego wiedzy i doświadczenia minister odpowiada: „Mamy niestety nadmiar inteligencji. Z czasem to się wyreguluje.”
Chyba właśnie w tym momencie zostaje przelana czara goryczy, bowiem już wkrótce Murek obiecuje sobie porzucenie wszelkich zasad i wyrzeczenie się dylematów natury moralnej. Drugi tom cyklu o doktorze Murku przedstawia losy nieprzeciętnej jednostki, która w starciu ze sparaliżowanym bezradnością aparatem państwowym ponosi klęskę.
Wstąpienie w szeregi partii komunistycznej wydaje się dla Murka rozwiązaniem problemu sprawiedliwości społecznej. Z namiętnością neofity oddaje on całego siebie sprawie proletariatu i działalności partyjnej. Jednakowoż nie mija dużo czasu nim zdaje sobie sprawę, że ludzi nie dzielą zapatrywania polityczne tylko podatność na popełnienie świństwa: „Każdy jest świnią na taki kaliber, na jaki go stać. Nie ma różnicy moralnej między burżujem a proletariuszem”.
Rozczarowany, Murek ucieka się do… zmiany tożsamości. Zainspirowany działalnością wróżbiarską gospodyni Koziołkowej, Murek zaczyna zgłębiać tajniki okultyzmu, zapuszcza brodę, zaopatruje się w nieodzowne w tej dziedzinie artefakty i jako Franz von Klemm otwiera salon wróżbiarski. Nie jest na tyle naiwny by wierzyć, że jest w stanie przewidzieć przyszłość. Zdaje sobie natomiast sprawę z faktu, że znając plotki z życia warszawskich elit, będzie w stanie uzewnętrznić swoim bogatym petentom ich własne obawy, potwierdzając tym swoje zdolności… W krótkim czasie staje się wspólnikiem Seweryna Czabana, biznesmena pozbawionego jakichkolwiek zasad moralnych („Im więcej głupich na świecie, tym lepiej żyć mądremu”). Ich wspólna działalność przynosi Murkowi bogactwo oraz perspektywę założenia rodziny. Właściwie wszystko idzie zgodnie z planem – Murek staje się jednak jednym z tych, którymi gardził…
O ile w pierwszej części Murek budził współczucie, teraz staje się postacią tragiczną: czy można być jednocześnie Franciszkiem Murkiem i Franzem von Klemmem? W jakim stopniu da się wyprzeć ze świadomości niekompatybilność obu tych postaci? Czy da się pozbyć jednej z nich by przywrócić równowagę wewnętrzną?
Podczas lektury miałem nieodparte wrażenie uwięzienia, zdeterminowania losów Murka wbrew tezie o wolności jednostki do samostanowienia. Przygnębiająca diagnoza potwierdza nasze obawy o krzywdzie i osamotnieniu ludzi z zasadami. Książka to zarazem ciekawy dokument o sytuacji społecznej w Polsce lat 30-tych, w której dominującą rolę odgrywały pogłębiające się nierówności.
W warstwie fabularnej zdecydowanie ciekawsza jest część pierwsza. W „Drugim życiu doktora Murka” dostrzeżemy typową dla Dołęgi-Mostowicza manierę rozmachu przez co określam jego dążność to spotęgowania wątpliwej wymowy moralnej oraz jej powiązaniem z działalnością biznesową (inny tego przykład odnajdziemy w „Braciach Dalcz”). Zabieg ten przenosi w moim odczuciu punkt uwagi z „tego, co istotne” na „to, co efektowne” i nie budzi w związku z tym mojego szczególnego entuzjazmu. Nie zmienia to jednak moich jednoznacznie pozytywnych odczuć względem omawianej powieści.
Książka pt.: „Drugie życie doktora Murka” przedstawia dalsze losy Franciszka Murka, pracownika magistratu prowincjonalnego miasteczka, który w następstwie niesłusznego oskarżenia o przynależność do nielegalnej organizacji politycznej postanawia walczyć o swoje dobre imię.
Pierwsza cześć dylogii („Doktor Murek zredukowany”) to w głównej mierze oskarżenie pod adresem...
2014-10-31
„Czy warto zakłócać Wam syty i ciepły żywot opowieścią o nich – ludziach rozbrojnoych?”. Tym prowokacyjnym zdaniem narrator zamyka akcję „Żywota człowieka rozbrojonego”. Podobna formuła nie zdziwiłaby mnie na początku książki, ale co kierowało narratorem, gdy umieszczał ją na końcu, gdy już dawno uznał, że ów syty i ciepły żywot czytelnika rzeczywiście warto jednak zakłócić?
Bohaterem książki jest Michał Łubień, około 20 – letni młodzieniec zdemobilizowany po zakończeniu wojny polsko – bolszewickiej. Zamiast spodziewanej radości z przetrwania okropności wojny i nadziei na poprawę losu wstępuje w niego zwątpienie i rozczarowanie wartościami moralnymi wpajanymi od dziecka: „Prawdą też jest, że jakieś, drobne nawet na pozór zajście albo przeżycie, może do gruntu zmienić poglądy człowieka na wiele kwestii. Tak się stało ze mną w ciągu ostatnich dni (…). Zrozumiałem, że zasadniczą wartością człowieka w oczach świata, jest wartość dóbr materialnych, będących w jego posiadaniu.” Zgodzimy się wszyscy, że powyższe stwierdzenie nie jest rewolucyjne. Jak jednak wielkie musi być rozgoryczenie człowieka, który idąc na front w sierpniu 1920 roku jest obrzucany kwiatami a jesienią tego samego roku jest „wyrzucony na śmietnik” – zabrane są mu płaszcze, koce, zapasowa bielizna… Młodym ochotnikom nie dano możliwości dalszego kształcenia, punktu oparcia, ani nawet miski zupy: „Syte i bezpieczne społeczeństwo nie zainteresowało się losem tych, którzy bronili jego wolności. Nieraz żałowałem potem, że nie zginąłem na froncie”.
Podczas lektury dotarło do mnie, że właściwym tematem książki, jest oskarżenie skierowane do władz państwa i współobywateli za obojętność na los obrońców odrodzonego państwa. Tymczasem życie wraca do przedwojennego rytmu a zdemobilizowani żołnierze zgłaszają się do urzędów pracy, by usłyszeć, żeby… zgłosić się za tydzień. Czy desperacja inspirowana chronicznym niedożywieniem i świadomością degradacji społecznej wystarczy by usprawiedliwić niecne postępki bohatera? Jak rozstrzygnąć dylematy moralne wywołane działalnością przestępczą? Czy bogaci są obywatelami lepszej kategorii z racji posiadanych pieniędzy? Lektura pozostawia w nas uczucie głębokiej niesprawiedliwości społecznej jaka podzieliła polskie społeczeństwo doby dwudziestolecia dotykając warstwy najgorzej sytuowane. Czy rzeczywiście jest tak jak mówi Łubień: „Przestępstwa opłacają się tym, którzy są bogaci i nie potrzebują ich dokonywać, bo za pieniądze można wolność kupić a karę zmniejszyć”? Tego obrazu dopełnia przygnębiający obraz Polski kresowej z opisem Baranowicz na czele.
Jak ważne było to zagadnienie zdamy sobie sprawę czytając prozę dwudziestolecia oraz śledząc publicystykę tamtych lat. Wśród szkiców przez mnie umieszczonych na lubimyczytac.pl, wątek ten pojawia się jako dominujący w powieści „Doktor Murek zredukowany” oraz „Drugie życie doktora Murka” aut. Tadeusza Dołęgi – Mostowicza.
Warto wspomnieć, że Sergiusz Piasecki nie musiał daleko szukać natchnienia, gdyż jego własne życie dostarczyło mu materiału na tę oraz wiele innych książek. Tułaczka po Wilnie, przygodne znajomości zawierane z wileńskimi przestępcami i fałszerzami, dorywcze prace, wśród których znalazły się także zlecenia na produkcję fotografii o charakterze pornograficznym to tylko niektóre z elementów biografii Piaseckiego, które przeszły do historii literatury.
Poszukiwanie sensu życia w tak urządzonym świecie to kolejny ważny temat książki. Zmuszony przez okoliczności, Michał Łubień odbywa wielotygodniową podróż przez Baranowicze, Prużanę, Brześć, Warszawę i Łódź, podczas której świat jego młodzieńczych wyobrażeń na temat ludzkiej uczciwości i podłości ulega ostatecznej przebudowie. Michał, tytułowy człowiek rozbrojony, to ktoś bez patentu na „mądre życie” to jeden z wielu milionów „rozbrojonych”, do których los się nie uśmiechnął. Doraźną próbą przeciwdziałania niesprawiedliwości jest dla Łubienia niesienie pomocy napotkanym przez niego ludziom w potrzebie – z nieukrywaną radością śledziłem jego „zabawę w Robin Hood’a”. Może właśnie to jest jego powołanie? „Dlaczego nie mogę oddać swych sił, energii, pomysłowości dla jakiejś dobrej sprawy” – pyta sam siebie Michał.
Warstwa językowa powieści jest bogata w wyrażenia potoczne, regionalizmy i elementy grypsery. Narrator nie tworzy rozbudowanych wypowiedzi, nie ucieka się do wyrafinowanych zwrotów retorycznych. Jego język współgra z tematem – jest prosty i jasny, świadczy o wrażliwości narratora i sprawnie punktuje słabości krajowego ustroju.
„Czy warto zakłócać Wam syty i ciepły żywot opowieścią o nich – ludziach rozbrojnoych?”. Tym prowokacyjnym zdaniem narrator zamyka akcję „Żywota człowieka rozbrojonego”. Podobna formuła nie zdziwiłaby mnie na początku książki, ale co kierowało narratorem, gdy umieszczał ją na końcu, gdy już dawno uznał, że ów syty i ciepły żywot czytelnika rzeczywiście warto jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-28
Od wielu tygodni powieść „Soból i panna” nęciła mnie do zapoznania się ze swoją treścią. Skusiłem się, gdy poziom stresu sięgnął u mnie zenitu. Wkrótce okazało się, że powieść ta ma niezrównane właściwości terapeutyczne! Weyssenhoff był piewcą życia ziemiańskiego, natury i związanego z tymi pojęciami widzenia świata.
Samą fabułę można sprowadzić do zagadnienia rozterek miłosnych dwójki paniczów, którym w oko wpadają chłopki. U obu implikuje to zgoła odmienny sposób działania, a że znają się od lat zwierzają się sobie ze swoich przemyśleń (co szczególnie tyczy się Rajeckiego). Istotę powieści stanowi sceneria rozgrywających się wydarzeń. I tak, właściwym tematem „Sobola i panny” jest natura, stosunki społeczne panujące na Kowieńszyźnie początków XX – ego wieku oraz łowiectwo – ulubiony „sport” polskiej szlachty. Natura stanowi ramy świata przedstawionego i gwarant bezpieczeństwa jego mieszkańców, czego dowód dostajemy, gdy panująca epidemia cholery wprost omija powiat jezioroski! Życie na wsi to idylla, gdzie ludzie żyją w harmonii z naturą, która wyznacza rytm ich życia.
„Sobola i pannę” pozycjonujemy z dala od powieści realistycznej choćby dlatego, że pracom polowym i gospodarskim autor nie poświęcił zbyt wiele miejsca (a cała akcja rozgrywa się na wsi!). Można powiedzieć, że to nic dziwnego, skoro głównymi bohaterami są przedstawiciele szlachty a ich ulubioną rozrywkę stanowią polowania. Opisy wędrówek po lesie, naganiania zwierzyny, składania się do strzału i swoistego współzawodnictwa myśliwych składają się na lwią część powieści. Polowania mają miejsce w lesie, parku, na polanie, jeziorze, rojście, mszarach co każdorazowo daje narratorowi pretekst do sławienia przyrody a nam do wpijania się w jej soczyste opisy. Myślę, że właśnie one stanowią największą wartość powieści Weyssenhoffa. Powiem więcej, chyba po raz pierwszy w życiu czerpałem prawdziwą przyjemność z czytania opisów przyrody. Wizje zjawiały się gotowe przed moimi oczyma, witalność i bezpretensjonalność odmalowanej przyrody nieraz porwały mnie do cna.
Niemniej jednak natrafiłem na kilka fragmentów, których wymowa pozwala przypuszczać, że Weyssenhoffa… nieco poniosło. Jako przykład pozwolę sobie zacytować następujący fragment: „[na tej wsi] chrześcijańska cywilizacja zatrzymała się w złotym okresie swojego rozwoju, na punkcie szczerej miłości między bliźnimi”. Jak widać, mitologizacja stanowi tu ważny zabieg artystyczny co wzmacniają wielokrotne określenia elementów tego świata jako „starożytnych”, „prastarych”, całkowity brak konfliktów między jego mieszkańcami, animizacja roślin czy antropomorfizacja zwierząt. Musimy zarazem pamiętać, iż wieś tradycyjna (a tym bardziej jej fantasmagoria) to miejsce gdzie patriarchat ma się doskonale, gdzie nie ma mowy o równouprawnieniu płci; kobieta jest tam bierna i wyczekująca – to mężczyzna jest postacią decyzyjną i do niego należy wszelka inicjatywa choć niekoniecznie sprawdza się w tej roli…
Muszę przyznać, że frustrujące okazało się dla mnie rozwiązanie akcji obnażające pewną fasadowość wątku zasadniczego dla całej fabuły a także coś, co odczułem jako brak w warstwie fabularnej – chodzi mi tutaj o brak pobieżnego bodaj naszkicowania charakterystyki Rajeckiego z perspektywy jego pochodzenia społecznego czy stosunków rodzinnych, czego w ogóle nie doświadczymy! Biorąc pod uwagę znaczenie tej postaci jest to poważny mankament. Wziąwszy jednak wszystkie powyższe cechy pod uwagę, chciałbym Was zachęcić do lektury „Sobola i panny”, z której dowiecie się choćby tego, że… olejek „gwoździkowy” odpędza komary niezgorzej niż popularny OFF!
Od wielu tygodni powieść „Soból i panna” nęciła mnie do zapoznania się ze swoją treścią. Skusiłem się, gdy poziom stresu sięgnął u mnie zenitu. Wkrótce okazało się, że powieść ta ma niezrównane właściwości terapeutyczne! Weyssenhoff był piewcą życia ziemiańskiego, natury i związanego z tymi pojęciami widzenia świata.
Samą fabułę można sprowadzić do zagadnienia rozterek...
2014-12-29
Ostatnim przedsięwzięciem literackim Sergiusza Piaseckiego okazała się trylogia pt. „Wieża Babel”, która ma formę fabularnej kroniki z lat okupacji sowieckiej i niemieckiej na Wileńszczyźnie. Śmierć Piaseckiego w 1964 roku zrewidowała te plany ograniczając liczbę tomów cyklu do dwóch – z różnych źródeł wiadomo, że niedługo przed śmiercią Piasecki rozpoczął pracę nad tomem trzecim, który pozostał nieukończony.
Bogata przeszłość wywiadowcza autora „Człowieka…” może być jedną z przyczyn trudności z ustaleniem faktów dotyczących jego rozlicznych tożsamości, miejsc pobytu, kręgu jego znajomych. Dostępne nam informacje często są sprzeczne a zachowane dokumenty wielokrotnie okazywały się podrobione, co ustaliły pracowite badania przeprowadzone przez Krzysztofa Polechońskiego, biografa Sergiusza Piaseckiego. Niemniej jednak, nie ulega żadnej wątpliwości, że inspiracją zdarzeń przedstawionych na kartach obu tomów cyklu „Wieży Babel” było jego własne życie.
„Człowiek przemieniony w wilka” rozpoczyna się we wrześniu 1939 roku i obejmuje wydarzenia sięgające wakacji 1942 roku. Pojawiające się na kartach powieści informacje z frontów Drugiej Wojny umożliwiają określenie konkretnej daty. Niniejszy tom ma charakter powieści obyczajowej, w przeciwieństwie do tomu drugiego, którego charakter określiłbym jako konspiracyjny.
Głównym bohaterem jest Józef, żołnierz Wojska Polskiego, którego poznajemy w chwili, gdy jego rozdział został najprawdopodobniej rozbity i/lub wzięty do niewoli w okolicy Wołkowyska po wyprawie do Grodna a następnie marszu na Warszawę z małą grupką żołnierzy. Próbując odnaleźć się w nowej sytuacji, Józef przybiera tożsamość uchodźcy, próbującego przedostać się do Wilna z oblężonej przez Niemców Warszawy…
Pierwszym zamierzeniem Józefa jest uwiarygodnienie swojej zmyślonej tożsamości a także uzyskanie informacji o ukochanej, Julii, która wyjechawszy z macochą do Tarnopola nie dawała znaku życia. W podrobieniu dokumentów pomaga mu przyjaciel Antonii, za pośrednictwem którego Józef zaznajamia się z Tomaszem i powraca do pracy w wywiadzie a raczej nawiązuje współpracę z podziemiem… Na pełny rozwój tego wątku musimy jednak zaczekać do drugiego tomu – do tego czasu przyjrzymy się okupowanemu miastu. Wkroczenie bolszewików, przekazanie Wileńszczyzny Litwie („Nareszcie Litwini zajęli miasto. Uważano, że zło mniejsze zastąpiło zło duże”), wcielenie Litwy do ZSRR, wybory do Rady Najwyższej ZSRR, w końcu wkroczenie Wehrmachtu w czerwcu 1941 roku stanowią tło historyczne i część pejzażu wileńskiej codzienności tych lat. To historia czasów powszechnego niedoboru wszystkiego i prosperity środowiska spekulantów symbolizowanego przez Bubę, która trafnie diagnozuje nową atmosferę społeczną: „Ze mnie inteligenctwo wyparowało. Teraz potrzebny spryt a z chamami bezczelność”. Kolejny znamienity przykład stanowi Helena – szlachcianka zaczytująca się w esejach filozoficznych, na co dzień zredukowana do roli „opiekunki” wiejskiego inwentarza.
Wojenna praktyczność wdziera się również do miłości, czego najlepszym przykładem jest „związek” Józefa z Lubą, samotną kobietą, która niegdyś bezskutecznie czyniła mu awanse a której obecnie wojna przychodzi z odsieczą. Daleki jestem od moralizowania Józefa za związek z Lubą i jednoczesne wzdychanie do Julii, ale postawa Józefa wydaje się niezrozumiała. Zrzucam to, przynajmniej częściowo, na karb nieumiejętnie zbudowanego wątku Julii, która początkowo przedstawiana jako wielka miłość Józefa, stopniowo traci na znaczeniu. To jeden z porzuconych (zapomnianych?) wątków tej powieści, który obok sprawy obserwacji nacjonalisty białoruskiego i krewnego Jadwigi stanowią zauważalne braki fabuły.
Moim największym rozczarowaniem a zarazem zaskoczeniem jest budowanie psychologii postaci a raczej… jej szczątkowa obecność. Gros bohaterów powieści stanowią postaci papierowe, których podstawową charakterystykę stanowi nierzadko ich fizjonomia.
Tyczy się to również samego Józefa, którego żelazne zasady i społeczna odpowiedzialność nie stają przed ani jednym dylematem, nie są poddane próbie. Pewna pomnikowość tej kreacji wzbudza moją nieufność i, obok pewnych zauważalnych braków warsztatowych, skłania do poparcia pojawiającej się nieraz tezy o chęci zbudowania pewnego mitu działalności podziemnej samego autora. Pamiętajmy jednak, że w chwili pisania książki, Piasecki przebywa na emigracji od kilkunastu lat co, jak to często bywa ze wspomnieniami, mogło spowodować wyolbrzymienie tych szczególnie pożądanych cech w postawie konspiratora. Nie wykluczam również trzeciej możliwości, która przyczyn mojej podejrzliwości szuka raczej we współczesnej, sceptycznej postawie wobec świata. Babcia mojej koleżanki z nieustającą po dziesięcioleciach egzaltacją wspominała pewną niezmiennie odświętną atmosferę, która towarzyszyła młodym ludziom okresu dwudziestolecia, którym dobro Polski leżało na sercu. To, co określamy często mianem patriotyzmu stanowiło ważny element ich światopoglądu. Brak wahań, ostro zarysowane granice między takimi opozycjami jak zło – dobro, moralność – niemoralność, prawda – kłamstwo nie pozostawiało miejsca na dowolność interpretacji, scalało dążenia i eliminowało możliwe pęknięcia tej wielkiej jedni. Może i Józef był jej częścią? Warto jednak pamiętać, że życiorys Piaseckiego był przede wszystkim niewyczerpalnym źródłem częstokroć niezwykłych wydarzeń, które posłużyły za kanwę jego z gruntu sensacyjnych powieści. To jest ich największą siłą i dlatego z czystym sumieniem zachęcam do lektury również „Człowieka przemienionego w wilka”.
Ostatnim przedsięwzięciem literackim Sergiusza Piaseckiego okazała się trylogia pt. „Wieża Babel”, która ma formę fabularnej kroniki z lat okupacji sowieckiej i niemieckiej na Wileńszczyźnie. Śmierć Piaseckiego w 1964 roku zrewidowała te plany ograniczając liczbę tomów cyklu do dwóch – z różnych źródeł wiadomo, że niedługo przed śmiercią Piasecki rozpoczął pracę nad tomem...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-03
Zgodnie z informacjami zawartymi w przedmowie do wydania z 1995 roku, to Jόzef Mackiewicz jest odpowiedzialny za kreację głόwnych wątkow, scen pościgu czy walki. Niemniej jednak autorόw było jeszcze kilku, tj. Jerzy Wyszomirski, Stanisław Mackiewicz oraz Walerian Charkiewicz. Wszystkie wspomniane osoby łączyła praca w redakcji wileńskiego dziennika “Słowo”.
Zanim przejdę do nakreślenia przebiegu akcji, wspomnę pokrόtce okoliczności powstania książki oraz emocji, ktόre wzbudziła w Wilnie. “Wileńska powieść kryminalna” wywołała bowiem niemały skandal już po publikacji pierwszych odcinkόw na łamach “Słowa” (kolejne odcinki ukazywały się między 7 marca a 14 kwietnia 1933 roku). Czytelnicy “Słowa”, jak i konkurencyjnego “Kuriera Wileńskiego” szybko zdali sobie sprawę, że mamy oto do czynienia z powieścią z kluczem, z pamfletem, ktόry w komiczny i niepozbawiony ironii sposόb portretuje wileńską elitę. Najbardziej rzecz jasna, “dostało się”, środowisku “Kuriera” (Witold Hulewicz, Helena Romer-Ochenkowska, Stanisław Lorenz czy wojewoda Ludwik Bociański), lecz autorzy ukryci pod pseudonimem Felicji Romanowskiej nie oszczędzają rόwnież swoich redakcyjnych kolegόw.
Akcja koncentruje się wokόł sprawy porwania dziecka wojewody wileńskiego. Sprawa zostaje przekazana “tajnej policji” m. Wilna, ktόra wiąże ją z aktywnymi w tym czasie bolszewikami. W toku akcji pojawiają sie kolejne poszlaki, policja odkrywa kolejne kryjόwki, dochodzi do pościgόw. Niespodziewane zwroty akcji kierują nas na przedmieścia Wilna, do Lidy, Krakowa i… Dość wspomnieć, że akcja jest dynamiczna choć nierόwna co należy wiązać z dość zrόżnicowanymi umiejętnościami pisarskimi autorόw kolejnych części. Niewątpliwą zaletą książki jest jej strona poznawcza oraz, w nieco mniejszym stopniu, rόwnież humorystyczna. Samo rozwiązanie akcji jest tyleż zaskakujące co… rozczarowujące. Zresztą oceńcie je sami!
Dzisiaj, zamierzona wymowa “Wileńskiej powieści kryminalnej” może wydawać się niezrozumiała (wszak tyczy się spraw minionych i osόb dawno zmarłych). Taki jest jednak los pamfeltόw i humoresek, tracących siłę swojego oddziaływania poza kontekstem w jakim zostały stworzone (por. “Znaszli ten kraj ?” Boya). Wspόłczesne wydanie opatrzone zostało przypisami dzięki czemu możemy czytać powieść jako książkę dokumentalno-kryminalną a przy okazji zaznać atmosfery międzywojennego Wilna. Nie muszę chyba mόwić, ze dla miłośnikόw Wileńszczyzny i όwczesnego życia intelektualno-artystycznego jest to pozycja obowiązkowa!
Zgodnie z informacjami zawartymi w przedmowie do wydania z 1995 roku, to Jόzef Mackiewicz jest odpowiedzialny za kreację głόwnych wątkow, scen pościgu czy walki. Niemniej jednak autorόw było jeszcze kilku, tj. Jerzy Wyszomirski, Stanisław Mackiewicz oraz Walerian Charkiewicz. Wszystkie wspomniane osoby łączyła praca w redakcji wileńskiego dziennika “Słowo”.
Zanim przejdę...
2013-09
„Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” to najbardziej odświeżająca lektura ostatniego roku! Akcja książki jest destylatem życia w czystej postaci, życia na krawędzi (a może marginesie?), w którym niebezpieczeństwa pracy przemytniczej na pograniczu polsko-radzieckim wyzwalają w bohaterach niepohamowaną afirmację życia, zalewają ich witalnością.
Na pograniczu ludzie są prości a rzeczy nazywa się po imieniu. Nie brak tam rywalizacji i zatargów a często decydujące zdanie ma najsilniejszy. Na pograniczu pije się dużo wódki, bo ona osładza gorzką codzienność. Na pograniczu żyjesz, jakby jutro miało Cię już nie być.
Szalony pęd stron nie chciał zwolnić ani na chwilę i zanim się obejrzałem zostało mi tylko uczucie głębokiej melancholii. Piasecki osiągnął niezwykłą prostotę wyrazu i chyba dzięki temu na pierwszy plan z taką siłą wychodzi to łaknienie życia.
To wiarygodny obraz tamtych lat z pierwszej ręki – wszak Sergiusz Piasecki spisał swoje doświadczenia a ich forma sfabularyzowana to właśnie „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”.
„Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” to najbardziej odświeżająca lektura ostatniego roku! Akcja książki jest destylatem życia w czystej postaci, życia na krawędzi (a może marginesie?), w którym niebezpieczeństwa pracy przemytniczej na pograniczu polsko-radzieckim wyzwalają w bohaterach niepohamowaną afirmację życia, zalewają ich witalnością.
Na pograniczu ludzie są prości a...
2014-07-06
Oto utwór, którym Andrzejewski zasłużył sobie opinię pisarza katolickiego! Na weryfikację tej tezy będzie trzeba poczekać, ale niedługo, ledwie kilka lat. Tymczasem jesteśmy w 1937 roku, „Ład serca” zostaje wydany w odcinkach w czasopiśmie „Prosto z mostu” i okrzyknięty pierwszym polskim utworem w nurcie popularnego wówczas humanizmu katolickiego, którego najbardziej znani przedstawiciele to G. Chesterton, F. Mauriac a w Polsce Z. Kossak – Szczucka i J. Andrzejewski.
Na fabułę książki składają się wypadki, które miały miejsce jednej nocy w poleskiej wsi Sedelniki. Bohaterami są jej mieszkańcy, których łączy znajomość z proboszczem Pawłem Siecheniem (któżby nie znał proboszcza!) oraz uwikłanie w skomplikowaną moralnie sytuację. Nie mają oni oparcia w doczesności, łączy ich niepokój ducha, życie dryfujące nieraz w nieznanym kierunku… Troska o parafian (a właściwie o ich dusze) każe proboszczowi prowadzić nieustającą walkę ze złem by osiągnąć tytułowy ład serca. W toku akcji przekonujemy się jednak, że tytułowy ład serca dotyczy bardziej chyba serca samego proboszcza niż zainteresowanych parafian...
Jakkolwiek zarysowana fabuła nie zwiastuje porywającej lektury, budząc raczej skojarzenia ze schematycznymi zajęciami z religii dla przedszkolaków, książka sprawiła na mnie pozytywne wrażenie z kilku powodów. Najważniejszy z nich to dociekania nad źródłem zła.
Nikogo nie trzeba przekonywać, że życie na dawnych Kresach Wschodnich nie należało do przyjemnych. Bieda i brak infrastruktury, wstecznictwo umysłowe to cechy, które skutecznie utrwalały stary porządek rzeczy a monotonia codzienności udatnie otumaniała mieszkańców. W takiej nieco onirycznej atmosferze spotęgowanej szalejącą wichurą żona leśniczego rannego przy wyrębie drzewa, postanawia zabić swoje dziecko i popełnić samobójstwo. Cierpiący na nerwicę dziedzic Gejżanowski planuje zabójstwo posterunkowego. Morawiec staje się dzieciobójcą. Michaś buntuje się przeciw swojemu opiekunowi… Co ciekawe akty przemocy i agresji są najczęściej bezrefleksyjne. Co zatem za nimi stoi? Jedyną konkretną odpowiedź daje Gejżanowski, który na postawione sobie pytanie „po co mi to [zabójstwo Nawrockiego]?” odpowiada „nie wiem”…
Gdzie jest w tym wszystkim miejsce Boga? Sam ksiądz przyznaje, że jest w nim obojętność nawet podczas najsilniejszych emocjonalnych uniesień. W nim samym rodzi się pytanie czy nie jest to oby siła nawyku? No i jak mamy rozumieć następujące wyznanie: „Jakże daleko jest od nas Bóg! Jesteśmy tutaj samotni i nie wiemy czy kiedykolwiek przestaniemy nimi być”? Jestem w stanie się zgodzić z tezą o zwątpieniu w wiarę i poszukiwaniu łaski bożej. Z drugiej strony, na każdym kroku namacalna jest odautorska fascynacja czymś, co nazwałbym „ostatecznym autorytetem”. Z opozycji dominacja-podległość ksiądz wybiera „podległość” (przed Bogiem) a całym sobą głosi tezę, że życie bez Boga nie jest życiem. Kwestia strachu i obaw związanych z życiem i śmiercią wydaje się zatem rozwiązana… A co jeśli takie jest tylko jego PRAGNIENIE podczas gdy rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej? Albo inaczej: co jeśli bardziej chce wierzyć niż wierzy?
Mój sprzeciw budzi z kolei wizja masochistycznie przeżywanej wiary, na którą składają się nieustanne samooskarżenia księdza proboszcza dotyczące jego rzekomego zwątpienia w bożą łaskę; odmowa przyjęcia leków i pragnienie śmierci w bólu, który ma zostać ofiarowany Bogu przez biskupa Bużańskiego. Nawet 14-letni Michaś czytając żywoty męczenników zazdrościł im okrutnych cierpień! Specyficzna duchowa egzaltacja to znamię szczególne „Ładu serca”. Kolejne strony potwierdzają, że w ujęciu autora religia to jedyna droga do równowagi wewnętrznej…
Nie wykluczam, że z biegiem czasu, gdy nabiorę dystansu do tej lektury, spojrzę na nią inaczej. W tej chwili widzę w „Ładzie serca” desperacką próba uwierzenia, że religia to jedyna droga do ukojenia. Okoliczności wskazują na daleko bardziej idące skomplikowanie podnoszonych w książce problemów. Za dużo zauważam „boskości”, której wplątanie może szybko i zbyt prosto "załatwić" pewne rzeczy. Za mało w niej "ludzkości".
Oto utwór, którym Andrzejewski zasłużył sobie opinię pisarza katolickiego! Na weryfikację tej tezy będzie trzeba poczekać, ale niedługo, ledwie kilka lat. Tymczasem jesteśmy w 1937 roku, „Ład serca” zostaje wydany w odcinkach w czasopiśmie „Prosto z mostu” i okrzyknięty pierwszym polskim utworem w nurcie popularnego wówczas humanizmu katolickiego, którego najbardziej znani...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-27
Podobno książka ta należy do jednej z najbardziej niewygodnych w historii literatury polskiej. Z jednej strony to pamflet na stosunki kapitalistyczne, agitacja do przeprowadzenia światowej rewolucji proletariatu i pewnego rodzaju przyzwolenie na „likwidację” jednostek nieskłonnych do budowy „nowego porządku”, ale z drugiej... to bardzo dobry kawałek literatury! Dziś, niemal 100 lat po powstaniu pierwszego „bezklasowego” społeczeństwa i skompromitowaniu się idei rewolucyjnego komunizmu wymowa ideologiczna powieści „Palę Paryż” nieco osłabła pozwalając z większa uwagą przyjrzeć się jej wartości czysto literackiej.
W zamierzeniu autora, „Palę Paryż” to odpowiedź na „Palę Moskwę” Paula Moranda, w której autor ośmieszył proletariacką stolicę świata. Powieść „Palę Paryż” uzyskała niesłychany rozgłos stając się powodem wydalenia Jasieńskiego z Francji i jego przeprowadzki do Związku Radzieckiego. Wypada teraz zadać sobie pytanie czym dokładnie sobie na to zasłużył?
Jak dowiadujemy się już z pierwszego zdania powieści „zaczęło się od nic na pozór nie znaczącego wypadku natury prywatnej”. W czasach kryzysu ekonomicznego tysiące francuskich robotników traci prace popadając w biedę co nie przeszkadza grubym rybom stawać się jeszcze grubszymi. Czy na dłuższą metę można znieść wyjadanie resztek ze śmietników i przyglądanie się swojej prostytuującej się narzeczonej? Co zatem począć? Jak pozbyć się uczucia bezsilności? Pierre, bohater prologu akcji właściwej, decyduje się na krok desperacki: postanawia unicestwić Paryż – symbol porządku kapitalistycznego i wyzysku klasy robotniczej dokonującego się za pośrednictwem organizacji kościelnej. Dla zaostrzenia apetytów potencjalnych czytelników przemilczę sposób, w jaki ten plan ma się urzeczywistnić. Co ciekawe, Pierre nie jest ideowym komunistą, nikim związany z ruchami rewolucyjnymi – to everyman posunięty do ostateczności panującymi stosunkami społecznymi, który znika nim akcja zdąży się rozpocząć. W tym ujęciu, rewolucja jawi się jako wyższa konieczność, jako rzecz nieuchronna.
Dość powiedzieć, że nie minie wiele czasu nim Paryż stanie się laboratorium przemian społecznych dokonujących się w tempie iście rewolucyjnym, swoistym „światem w pigułce”. W ten sposób na arenie staje obóz monarchistyczny, radziecki, żydowski, anglosaski, chiński a także pewna dyktatura. Jak możemy się domyślać, zwycięzca może być tylko jeden – i łatwo się domyślić kto nim będzie, na co zresztą wskazuje charakter powieści łączący w sobie cechy manifestu, utopii, groteski i katastrofizmu.
Co ciekawe, silne zindoktrynowanie nie przeszkodziło Jasieńskiemu napisać porywającej książki. Jasieński to wytrawny stylista – bezkształtna materia języka przyjmuje w jego rękach kształty najbardziej fantastyczne. Nie dziwią (choć poniekąd rażą) fragmenty wymuszone przyjętą konwencją. I tak, dochodzi do „nawróceń” na drogę rewolucji, nagłych olśnień, które jednak spóźnione nie uratują bohaterów. Takie z gruntu „pedagogiczne” fragmenty to najsłabsza strona tej książki, które jednak cierpliwie znosimy co wyobraźnia autora wielokrotnie nam wynagradza. Poetyka snu czy nawet koszmaru sennego, język nasycony słowami o dużym ładunku emocjonalnym, wyrażające dynamikę silnie przemawiają do zmysłów. Wiele jest rozbudowanych porównań, które urastając do wielkości podrozdziałów stanowią stylistyczne perełki o wymowie groteskowej czy innej. Zestawienie rabina i flądry jako jego dopełnienia całkowicie mnie porwało!
O tej książce można mówić godzinami, ale najlepiej ją po prostu przeczytać! Chociażby dla obrazu Placu Concorde złocącego się pszenicą tuż przed żniwami!
Podobno książka ta należy do jednej z najbardziej niewygodnych w historii literatury polskiej. Z jednej strony to pamflet na stosunki kapitalistyczne, agitacja do przeprowadzenia światowej rewolucji proletariatu i pewnego rodzaju przyzwolenie na „likwidację” jednostek nieskłonnych do budowy „nowego porządku”, ale z drugiej... to bardzo dobry kawałek literatury! Dziś, niemal...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-13
Nie zawiodą się na tej książce czytelnicy, którzy zetknęli się już z twórczością Nałkowskiej i darzą ją sympatią (lub co najmniej estymą). Choć sam tytuł brzmi cokolwiek zwodniczo (romans jest, ale go mało a do tego rozwija się niespiesznie), książka dostarcza wartościowej wiedzy na temat sytuacji społecznej w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości oraz walkach o kształt ostateczny wschodnich granic.
W prozie Nałkowskiej zasadniczą rolę odgrywa aspekt psychologiczny w kreacji postaci. Bohaterowie powieści prowadzą bogate życie towarzyskie: wchodzą w interakcje, „wywierają na sobie wrażenie” a w chwilach odosobnienia próbują zrozumieć swoje pobudki. Arenami, na których dochodzi do konfrontacji są restauracje, salony, letniska czy trybuny hipodromu.
Z prowadzonych rozmów wyłania się panorama „społecznych szczytów” i problemów ich trapiących. Oficerowie, czując się odsuniętymi od głównego nurtu wydarzeń po zakończonych działaniach wojennych, krytycznie odnoszą się do nowych porządków, które reprezentuje Hennert dorobiwszy się majątku na posagu Teresy, swojej żony. Licznie reprezentowana jest arystokracja, którą dotyka problem ubóstwa po „wysadzeniu z siodła” i emigracji z dawnych Kresów na teren odrodzonej Polski. Nie potrafią się oni odnaleźć w nowej sytuacji, nieraz są to postaci tragiczne o archaicznym już sposobie bycia. Nieobce nowej klasie politycznej są malwersacje, donosy kradzieże czy też chęć zaistnienia dzięki odpowiedniemu wydaniu się za mąż.
Myślę, że słowo „bałagan” stanowi najlepsze określenie w odniesieniu do lawiny zdarzeń, z których mają wyłonić się nowe elity. Jednym z pomysłów mających „uzdrowić” kraj jest ideologia komunistyczna, której koryfeuszem jest Andrzej Laterna. Obok Omskiego i Lina jest on jednym z trzech ludzi idei. Każdy z nich inaczej widzi losy Polski, ale nie ma dla nich chyba miejsca w tym społeczeństwie.
W nawale zdarzeń i wrażeń niknie nieco sprawa tytułowego romansu. Mam wrażenie, że stosowniej mówić o nim w kategoriacj „anty romansu”, który jest zaprzeczeniem stereotypowego wyobrażenia miłości „romantycznej”. Nie dość, że Teresa okazuje się dość bierną, nieobecną niemal stroną tego „związku” to Omski cierpi na kompleks Edypa. Jego stosunek do Teresy jest złożony. Dość powiedzieć, że targają nim sprzeczne uczucia od zazdrości do uwielbienia, chęci kontroli i bycia zdominowanym… Czy taki związek daje szansę uczuciowego spełnienia?
Myślę, że nie tylko miłośników twórczości Zofii Nałkowskiej zadowoli przenikliwość psychologicznej analizy oraz najwyższej próby język. Zgrzebna, 180 – stronicowa powieść pozwala również zajrzeć w życie prywatne elit II RP, które Nałkowska znała z autopsji.
Nie zawiodą się na tej książce czytelnicy, którzy zetknęli się już z twórczością Nałkowskiej i darzą ją sympatią (lub co najmniej estymą). Choć sam tytuł brzmi cokolwiek zwodniczo (romans jest, ale go mało a do tego rozwija się niespiesznie), książka dostarcza wartościowej wiedzy na temat sytuacji społecznej w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości oraz walkach o...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jeden z użytkowników naszego portalu polecał lekturę „Słowackiego wysp tropikalnych” podczas wakacji. Dodałbym od siebie, że musi to być lektura niespiesznia! Letnie puchy i rozleniwienie pozwolą nam idealnie zgrać się z akcją tej powieści, która rozgrywa się podczas upalnych lipcowych dni, po 1931 roku.
Choromański osiągnął mistrzostwo w sugestywności opisów stanów pogody. W „Słowackim…” główny bohater zauważa łudzące jego zdaniem podobieństwo warszawskiego brzegu Wisły i… wysp tropikalnych służących za scenerię „Zwycięstwa” autorstwa Josepha Conrada. W ten sposób restauracja Sportowa staje się celem codziennych pielgrzymek bohatera gdzie, najczęściej w niespodziewanym towarzystwie, spożywa hektolitry alkoholu. Restauracja Sportowa to miejsce z pogranicza snu i jawy: chciałoby się powiedzieć, że nikt nie trafia tam przypadkowo. Wszystkich gości (oraz właścicieli) Sportowej łączy pewien rys dziwactwa, aura tajemniczości i niedopowiedzenia.
Warto pamiętać, że narracja Choromańskiego nieraz wprowadzi czytelnika w zakłopotanie: wspomniane przeze mnie niedopowiedzenia, nagłe dygresje i… pominięcia sprawiają wrażenie jakby autor droczył się z czytelnikiem, próbował wzniecić jego głód informacji. To czy ów głód zostanie zaspokojony to już zupełnie inna sprawa. Trzeba o tym pamiętać i wyrazić przyzwolenie na tego rodzaju gry odautorskie a lektura od razu stanie się przyjemniejsza.
Wspomniany już Conrad, tajemnica matki bohatera, dawnej peowiaczki a obecnie lokatorki domu dla obłąkanych, wizyta Karola Szymanowskiego w Bristolu oraz spotkania niemieckich dyplomatów z ukraińskimi nacjonalistami po zabójstwie Tadeusza Hołówki składają się na osobliwe tło historyczne, które pozwala nam poczuć, nie zawsze świeży, oddech historii. Mimowolnie dajemy się ponieść podsuwanym skojarzeniom, wpadamy w zastawione przez narratora sidła popadając ostatecznie w lekką paranoję, która oddaje stan głównego bohatera.
Proza Choromańskiego nie doczekała się swoich „pięciu minut”, jeśli nie liczyć tryumfu „Zazdrości i medycyny”, wydanej jeszcze przed wojną. Nie można oprzeć się wrażeniu, że twórczość Choromańskiego jest w pewnym sensie pogrobowcem przedwojennego psychologizmu, której anachronizm mógł razić, gdy literatura mierzyła się już z innymi wyzwaniami. Niemniej jednak, polecam Choromańskiego jako niezawodnego gawędziarza, niepoprawnego opowiadacza dygresji i twórcę niepowtarzalnego nastroju, który chwilami każe nam zadawać sobie pytanie czy oby na pewno jesteśmy przy zdrowych zmysłach.
Jeden z użytkowników naszego portalu polecał lekturę „Słowackiego wysp tropikalnych” podczas wakacji. Dodałbym od siebie, że musi to być lektura niespiesznia! Letnie puchy i rozleniwienie pozwolą nam idealnie zgrać się z akcją tej powieści, która rozgrywa się podczas upalnych lipcowych dni, po 1931 roku.
więcej Pokaż mimo toChoromański osiągnął mistrzostwo w sugestywności opisów stanów...