-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2017-02-08
2017-01-16
Trochę byłam zawiedziona, kiedy okazało się, że drugi tom opowiada o całkowicie innych postaciach niż te, o których czytałam w „W ramionach gwiazd”. Jednak już pierwsze strony przekonały mnie, że również Lee i Flynna prawdopodobnie polubię. I tak też się stało. Spodziewałam się lekkiej historii miłosnej i znowu się myliłam. Na szczęście! Bohaterowie są bardzo emocjonalni, widocznie iskrzy między nimi i nie są to tylko iskry sympatii. Stanowią dla siebie wrogów niemal naturalnych, a obydwoje łączy to, że wyrzekli się indywidualności na rzecz sprawy, o którą walczą.
Od zawsze podobał mi się w książkach wątek militarny i w tej pozycji właśnie on występuje, co jest dla mnie ogromnym plusem. Mamy tereny opanowane przez wojsko, oraz bagna gdzie ukrywają się rebelianci. Jest tutaj widoczna hierarchia, dyscyplina, ale znalazło się też miejsce dla człowieczeństwa.
Tak jak już wspominałam, książka „W ramionach gwiazd” bardzo mi się podobała, ale muszę z niemałym zaskoczeniem przyznać, że „W spojrzeniu wroga” podobała mi się jeszcze bardziej. Dlaczego z „niemałym zaskoczeniem”? Otóż często autorzy wpadają w pułapkę drugiego tomu i psują wszystko, co mogli popsuć. Ten tom okazał się w moim odczuciu bardziej dojrzały, zagmatwany, emocjonujący. Wszystko w nim było bardziej, mimo że pierwsza część miała naprawdę dobry poziom.
czytaj więcej: http://recenzentkiksiazek.blogspot.com/2017/01/w-spojrzeniu-wroga-kaufman-m-spooner_16.html
Trochę byłam zawiedziona, kiedy okazało się, że drugi tom opowiada o całkowicie innych postaciach niż te, o których czytałam w „W ramionach gwiazd”. Jednak już pierwsze strony przekonały mnie, że również Lee i Flynna prawdopodobnie polubię. I tak też się stało. Spodziewałam się lekkiej historii miłosnej i znowu się myliłam. Na szczęście! Bohaterowie są bardzo emocjonalni,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-14
Są takie sformułowania w polskiej mowie potocznej, które społeczeństwo wyniosło właśnie z filmów. Weźmy na przykład popularne „Nasi tu byli” zaczerpnięte z „Seksmisji”. Ale kto pierwszy powiedział tę kwestię na planie? W tej pozycji znajdziecie odpowiedź. Poznacie zakulisowe plotki, kto z kim, gdzie i kiedy. A należy pamiętać, że mamy tutaj prawdziwą plejadę gwiazd z klasyków polskiego kina.
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona wydaniem tej książki. A mianowicie na jej stronach odnajdziecie fotografie z planu albo kadry z filmów, które po zeskanowaniu pojawią się wam na urządzeniu mobilnym w rozwiniętej formie. Dzięki temu będziecie mogli pooglądać opisywane w danym momencie sceny i wszystko sobie zwizualizować. Cieszy mnie, że coraz więcej wydawnictw działa w kierunku połączenia literatury z możliwościami technologicznymi. Jest to z jednej strony ciekawy dodatek, urozmaicenie, a z drugiej nowy sposób dotarcia do czytelnika. Tekst dzięki takim zabiegom staje się bliższy.
czytaj więcej: http://recenzentkiksiazek.blogspot.com/2017/01/tak-sie-krecio-na-planie-10-kultowych_73.html
Są takie sformułowania w polskiej mowie potocznej, które społeczeństwo wyniosło właśnie z filmów. Weźmy na przykład popularne „Nasi tu byli” zaczerpnięte z „Seksmisji”. Ale kto pierwszy powiedział tę kwestię na planie? W tej pozycji znajdziecie odpowiedź. Poznacie zakulisowe plotki, kto z kim, gdzie i kiedy. A należy pamiętać, że mamy tutaj prawdziwą plejadę gwiazd z...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-28
Nie zgnębi
Nie zgnębi mnie byle przytyk,
w dupie miejsce mam dla krytyk…
W tym roku Wydawnictwo Literackie postanowiło wydać Puch ostu. Fraszki o życiu i miłości, czyli najbardziej dobitne, radosne, sarkastyczne, ale też i wzruszające dzieła, jakie pozostawił nam po sobie poeta. Są to bez wątpienia utwory, które dzięki swej prostocie zapadają w pamięć. Trafiają w punkt i poruszają. Ich siłą jest fakt, że autor nie musiał silić się na przesadny dramatyzm, ale podarował swoim czytelnikom lekkość, nostalgiczność i humor, zamykając je w kilku krótkich wersach. Poezja wielu kojarzy się z patosem, co łączy się z udawanym tragizmem i po prostu nudą. Sztaudynger pokazuje im środkowy palec i udowadnia, że czytając wiersze można się śmiać.
Ach, już niejedna
Ach, już niejedna jak but głupiutka
Wystrychnęła mędrca na dudka.
Z pod mojej klawiatury nie wyjdzie inna opinia niż pochwała dla poezji Jana Sztaudyngera. Uwielbiam jego fraszki i zdania nie zmienię. A w przypadku tego wydania, przesyłam także wyrazy uznania do wydawnictwa za przepiękną okładkę (w moim ulubionym kolorze), dopracowaną wyklejkę i cudne, klasyczne odznaczenia rozdziałów. Na uwagę zasługuje także fakt, że w doborze wierszy pomagała prawnuczka poety – dziesięcioletnia Ania oraz Dorota Sztaudynger-Zaczek. Inaczej patrzy się na nowe wydanie dzieł pisarza, wiedząc, że w pracy nad nim udział wzięła krew z jego krwi.
Polecać poezję to jak polecać pierogi obcokrajowcowi. Posmakuje tylko temu, kto ma serce dobre, a umysł otwarty. Czy jakoś tak ;)
czytaj więcej: http://recenzentkaksiazek.blog.pl/2016/09/28/puch-ostu-fraszki-o-zyciu-i-milosci-jak-sztaudynger-mistrz-zwiezlego-slowa/
Nie zgnębi
Nie zgnębi mnie byle przytyk,
w dupie miejsce mam dla krytyk…
W tym roku Wydawnictwo Literackie postanowiło wydać Puch ostu. Fraszki o życiu i miłości, czyli najbardziej dobitne, radosne, sarkastyczne, ale też i wzruszające dzieła, jakie pozostawił nam po sobie poeta. Są to bez wątpienia utwory, które dzięki swej prostocie zapadają w pamięć. Trafiają w...
2016-08-02
Rzeka podziemna wzbudziła we mnie wiele emocji, więc cel autora został osiągnięty. Obraz depresji dobrze uchwycono słowami i skłania on do myślenia nad tą chorobą. Książka przygnębia i trzeba mieć to na uwadze podczas wyboru lektury. Bardzo dotknęło mnie to, w jak wiele sytuacji autor potrafił się wczuć, jak dużo rzeczy dostrzec i celnie je opisać. Sprawił tym samym, ze historia stała się czymś namacalnym i za to ma u mnie ogromnego plusa. Prawdziwość i szczerość broni się sama.
Jest to zatem książka słodko-gorzka. Ważna, prawdziwa, ale niepozbawiona wad. Myślę, że zainteresowani tematem depresji, nerwicy czy jakiejkolwiek choroby psychicznej powinni sięgnąć po „Rzekę podziemną”. Przedstawiony w niej obraz na pewno wzbudzi w Was emocje. Nie można przejść obojętnie wobec człowieka pogłębiającego się w niemocy i smutku. Ta pozycja to na pewno nie arcydzieło literatury światowej, ale lektura warta uwagi i poświęcenia jej czasu. Nie zburzy wam świata, nie spędzi snu z powiek, ale zostawi jakiś ślad na duszy i zachęci do zastanowienia się nad sensem życia. Nie każdemu książka się spodoba, ale warto spróbować.
Tomasz Jastrun spełnił moje oczekiwania, nie obyło się jednak bez wrażenia, że można jeszcze to i owo poprawić. Tymczasem wszystkich gotowych do zagłębienia się w tak trudną tematycznie lekturę zachęcam do przyjrzenia się jej bliżej. A ja może zabiorę się za „Tylko czułość idzie do nieba” tegoż autora.
czytaj więcej (sprawdź cytaty): recenzentkaksiazek.blog.pl
Rzeka podziemna wzbudziła we mnie wiele emocji, więc cel autora został osiągnięty. Obraz depresji dobrze uchwycono słowami i skłania on do myślenia nad tą chorobą. Książka przygnębia i trzeba mieć to na uwadze podczas wyboru lektury. Bardzo dotknęło mnie to, w jak wiele sytuacji autor potrafił się wczuć, jak dużo rzeczy dostrzec i celnie je opisać. Sprawił tym samym, ze...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-03
To nie jest powieść, którą pochłonęłam w jeden wieczór, mimo że nie ma ona zbyt wielu stron. Nie podejrzewałam, że temat może mnie tak poruszyć i zdenerwować. Odkąd pamiętam fanatyzm religijny – nie ważne, jakiego Boga dotyczy – po prostu mnie przerażał. Wizja Boualema Sansala tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie takiego świata oczekuję. Głównym uczuciem, jakie towarzyszyło mi podczas czytania było oburzenie.
Jednocześnie trochę utonęłam w klimacie duszności spowodowanym wszystkimi zakazami, nakazami i karami. Podobała mi się podróż Atiego – obserwowanie zmian, jakie zachodzą w myśleniu tej postaci, ten filozoficzny i psychologiczny portret człowieka poszukującego prawdy o sobie i świecie.
Gdybym miała jednym słowem podsumować 2084. Koniec świata to po prostu nie potrafiłabym tego zrobić. Podoba mi się styl autora oraz przesłanie, jakie książka niesie. Ciekawie wykreowano głównego bohatera i postaci poboczne. Ale czy historia mi się podobała? Nie. Wzbudziła we mnie wiele negatywnych emocji, ale mam wrażenie, że dokładnie o to autorowi chodziło. Chciał nas – czytelników przestraszyć, zbudzić z otępienia i to mu się udało.
Jeśli ktoś chciałby przeczytać o tym, do czego doprowadziłby nas szerzący się fanatyzm religijny to jest to książka jak najbardziej dla niego. Polecam także fanom dystopi, która może się spełnić oraz czytelnikom lubiących kontrowersyjną, szokującą tematykę. Nie będzie to pozycja kultowa, w swoim rozgłosie nie dogoni Roku 1984 Orwella, ale na pewno zainteresuje wiele osób. Wybierając jednak 2084. Koniec świata musicie być przekonani do tej historii. Przewrotnie, w decyzji pomoże wam okładka. Spójrzcie tylko na nią. Czyż nie jest… magnetyzująca?
czytaj więcej: http://recenzentkaksiazek.blog.pl/2016/07/03/2084-koniec-swiata-boualem-sansal/
To nie jest powieść, którą pochłonęłam w jeden wieczór, mimo że nie ma ona zbyt wielu stron. Nie podejrzewałam, że temat może mnie tak poruszyć i zdenerwować. Odkąd pamiętam fanatyzm religijny – nie ważne, jakiego Boga dotyczy – po prostu mnie przerażał. Wizja Boualema Sansala tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie takiego świata oczekuję. Głównym uczuciem, jakie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-01
Wystarczył mi opis, aby moje feministyczne zalążki osobowości zaczęły się uaktywniać. Historia o statku, gdzie kobiety nie mają żadnej wartości przypomniała mi to, co możemy obserwować w dzisiejszym świecie (na szczęście nie naszym, a tym fanatycznym, o którym rozwinę się szerzej w recenzji innej książki). Skoro wystarczyła krótka zmianka z tyłu okładki, aby wywołać we mnie emocje to oczekiwałam naprawdę dobrej lektury. Byłam pełna nadziei. Dostałam coś ciekawego, ale niestety niepozbawionego wad.
Na początku czekało mnie zaskoczenie, ponieważ spodziewałam się czegoś podobnego do W ramionach gwiazd – wielu elementów kosmicznych i klimatu trochę jak z Strażników galaktyki (nie wiem dlaczego, nie pytajcie). I faktycznie motyw statków jest mocno nakreślony, ale – ale! ale! – pojawia się także kwestia wiary (religii i panującej w niej hierarchii), a po przybyciu na Ziemię także innego świata. Lubię, kiedy fabuła osadzona jest na opuszczonej i zniszczonej Ziemi, autor ma wtedy ogromne pole do popisu, a równocześnie czytelnik ma świadomość, że akcja może rozgrywać się dokładnie w tym miejscu, w którym teraz siedzi, różni się tylko upływ czasu. Mamy jeszcze główną bohaterkę, która w ostatecznym zestawieniu ogromnej grupy bohaterek Young Adult wypada nawet nieźle. To postać silna, ale jak typowa nastolatka bywa impulsywna, naiwna i nieodpowiedzialna. Duncan na szczęście nie przesadziła w jej kreowaniu, nie przechyliła szali na żadną stronę. Ava to ani nie superbohaterka, ani głupiutka, słaba… gnida. To dobrze, cenię autentyzm.
Mam jednak kilka problemów z Ocaloną. Nie do końca rozumiem pomysł z łączeniem nazw w książce jak np. „pierwszażona”. Ogólnie to fajnie, tylko nie rozumiem… dlaczego nie ma spacji? To taki niuans, ale jak się czepiać to na bogato. Bardzo, ale to bardzo drażnią mnie już trójkąty, a tutaj także wystąpił. (Oczywiście, że musiał wystąpić… wrr). Nie spodziewałam się go, a raczej miałam nadzieję, że się nie pojawi. Na szczęście nie jest on jakoś bardzo nachalny i da się go przeżyć. Zresztą wątek miłosny tak właściwie tylko jeden z elementów układanki. Nie powaliło mnie zakończenie, coś mi tam zgrzyta, jakby nieco z autorki opadła para, ale wierzę, że drugi tom, (który na pewno będzie) usunie ten lekki posmak rozczarowania. No cóż, czekamy.
Powieść od Alexandry Duncan to na pewno pozycja warta uwagi. Uważam, ze szczególnie nastolatki wyciągną z niej jakąś lekcję, bo, mimo że mamy do czynienia z lekturą lekką i przyjemną w odbiorze to niesie ona jakąś głębszą wartość. Podoba mi się klimat, dobrze skonstruowane dialogi, połączenie wątków sensacyjnych z miłosnym. Autorka ma ciekawy, nieco dziwny styl, który przypadł mi do gustu. Ocalona wciąga, tempo akcji jest dobrze rozłożone, ale zakończenie pozostawia niedosyt. Na pewno będę czekać na kontynuację. Mimo paru niedociągnięć i zgrzytów jestem zadowolona z lektury. Jeśli szukacie czegoś innego, a równocześnie lekkiego to warto spróbować.
czytaj więcej: http://recenzentkaksiazek.blog.pl/2016/07/01/ocalona-alexandra-duncan-buntuj-sie/
Wystarczył mi opis, aby moje feministyczne zalążki osobowości zaczęły się uaktywniać. Historia o statku, gdzie kobiety nie mają żadnej wartości przypomniała mi to, co możemy obserwować w dzisiejszym świecie (na szczęście nie naszym, a tym fanatycznym, o którym rozwinę się szerzej w recenzji innej książki). Skoro wystarczyła krótka zmianka z tyłu okładki, aby wywołać we mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-01
Na stronach tej powieści zawarto mały świat przeszłość. Mamy tutaj historię o wojnie, reżimie, tyrani, gułagu, emigracji, torturach, ale też o kobietach poszukujących miłości i szczęścia, wychowujących dzieci, którym z pokolenia na pokolenie przekazują ważne wartości. W Ósmym życiu znajdziemy ogromną paletę bohaterów – wszyscy różnorodni, barwni i namacalni. Sprawiają wrażenie żywych, prawdziwych, bardzo realnych. Jednocześnie widzimy tutaj szczegółowo zarysowane portrety psychologiczne, możemy przeczytać o ludziach wyniszczonych przez walkę, wojnę, obozy koncentracyjne. Ich niespełnionych marzeniach, utracie nadziei, bolesnym pragnieniu miłości. Postawy bohaterów są różnorodne, a każda z osób – nawet poboczna – wnosi coś do historii, a swoim zachowaniem skłania do analizy.
Bardzo doceniam także fakt, że Ósme życie przesycone jest kobietami. To na nich w dużej mierze skupia się autorka. Stanowią one główną część rodziny, zostają same z dziećmi i na nie spada zadanie ich wychowania. Przychodzi rewolucja, rodzinny biznes upada, wyobrażenie o świetlanej przyszłości ginie w gruzach, jednak płeć piękna musi odnaleźć w sobie siłę i determinację do działania. Niektóre marzenia trzeba porzucić na zawsze, o realizacji innych jeszcze tli się nadzieja. Cały gruziński ród wrzucony w wór historycznych wydarzeń, które zmieniły obraz Europy, próbuje nie zgubić siebie w całym tym chaosie. Zadanie okazuje się trudne.
Ogromnie zaskoczył mnie w tej książce jej podział i nietypowa narracja. Pozycja została podzielona na cztery części, przy czym każda poświęcona jest innej osobie z rodu: Stazji, Kitty, Kristine i Kostii. Mamy tutaj do czynienia z powieścią w powieści. Historie skierowano do Brilki – najmłodszej przedstawicielki rodu. Nica – jej ciotka – postanowiła pozostawić dziewczynie pewnego rodzaju świadectwo i opowiedzieć o wydarzeniach, jakie rozegrały się w ich rodzinie w niespokojnych czasach XX wieku.
Intuicja i tym razem mnie nie zawiodła. Oto macie przed sobą bardzo mądrą, ciekawą i inspirującą historię z domieszką pięknej Gruzji w tle. Ósme życie nie jest może opowieścią bardzo odkrywczą, ale ma w sobie jakiś rodzaj magii, który sprawia, że naprawdę trudno się od niej oderwać. Zdarzają się słabsze fragmenty, ale w ostatecznym rozrachunku są to tylko chwile niczym mrugnięcie okiem. Książka bardzo mi się podobała i z czystym sercem polecam ją wszystkim fanom sag rodzinnych osadzonych w realiach od pierwszej wojny światowej aż do współczesności. Czekam na kolejny tom!
czytaj więcej: recenzentkaksiazek.blog.pl
Na stronach tej powieści zawarto mały świat przeszłość. Mamy tutaj historię o wojnie, reżimie, tyrani, gułagu, emigracji, torturach, ale też o kobietach poszukujących miłości i szczęścia, wychowujących dzieci, którym z pokolenia na pokolenie przekazują ważne wartości. W Ósmym życiu znajdziemy ogromną paletę bohaterów – wszyscy różnorodni, barwni i namacalni. Sprawiają...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-18
Zdziwiło mnie jak bardzo spodobała mi się ta pozycja. Opowiada o sile kobiet, o tym jak z pozoru słabsza płeć radziła sobie w trudnych czasach. Nie liczył się wtedy status społeczny, miejsce pochodzenia – ważne było tylko przetrwanie. Za wszelką cenę. A przy całej walce o byt trzeba było także dbać o jeszcze inną rzecz – człowieczeństwo. Nie jest to jednak historia heroizmu, superbohaterów, gloryfikowana i wyolbrzymiana. Dotyczy zwykłych cywilów, ludzi takich jak my. Opowiada o szpiegach, organizacjach, kolaborantach, jest także wątek żydowski. Czytamy tutaj o wszystkich kolorach wojny z jej okropieństwem, zdradą, ale też nadzieją.
Z jednej strony mamy tutaj do czynienia z obrazem wojny, a z drugiej usilnymi próbami prowadzenia w miarę normalnego życia, w którym można odnaleźć szczęście i miłość.
Bohaterki zostały skonstruowane bardzo nieszablonowo. Każda jest inna, niepowtarzalna. Jednocześnie płynie od nich jakaś energia, chęć życia i walki, pragnienie tworzenia lepszego świata i niesienia pomocy. Szalone, bezkompromisowe, ale niepozbawione ludzkich wad. Boją się, śmieją, plotkują, załamują i odzyskują nadzieję. Pamiętają, że w czasie wojny nic nie jest pewna, a jutro może nigdy nie nadejść, więc żyją jak najlepiej umieją.
Warto też wspomnieć o ciekawym sposobie prowadzenia fabuły. Mamy tutaj do czynienia z zestawieniem dwóch czasów. Przeszłości i tego, co wydarzyło się pięćdziesiąt lat później. Tutaj rozwinięty został wątek bardziej sensacyjny, którego rozwiązanie poznamy dopiero na końcu.
Helen Bryan napisała historię, która coś wnosi, niesie pewne przesłanie. Jest to literatura wartościowa i bez wątpienia warta polecenia. Od bohaterek można się wiele nauczyć, ciekawie ukazano także Anglię w czasach drugiej wojny światowej. To pozycja trudna. Smutna, przerażająca, ale też bardzo pouczająca. Myślę jednak, że biorąc w dłoń literaturę o tematyce wojny jesteśmy świadomi brzemienia, jakie przyjdzie nam udźwignąć.
Myśląc o czasach minionych i mając w pamięci Oblubienice wojny dochodzę do wniosku, że kiedyś wszystko było inne, trwalsze. Miłość czy przyjaźń mogły przetrwać znacznie więcej niż obecnie. I właśnie o tym jest ta książka. O sile, której nie pokonały nawet największe przeciwności losu. Czytajcie.
więcej: recenzentkaksiazek.blog.pl
Zdziwiło mnie jak bardzo spodobała mi się ta pozycja. Opowiada o sile kobiet, o tym jak z pozoru słabsza płeć radziła sobie w trudnych czasach. Nie liczył się wtedy status społeczny, miejsce pochodzenia – ważne było tylko przetrwanie. Za wszelką cenę. A przy całej walce o byt trzeba było także dbać o jeszcze inną rzecz – człowieczeństwo. Nie jest to jednak historia...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-11
Bardzo podoba mi się styl Caitlin Moran i to chyba właśnie on jest największym atutem tej pozycji. Nawet gdyby sama tematyka książki i zawarta w niej historia mi się nie spodobały – a tak nie było, o czym niżej – to nie sposób nie docenić jej ciętego języka, trafnych uwag, humorystycznych dialogów, komizmu sytuacyjnego, mocnych akcentów. Czytając Dziewczynę… miałam chwilami – szczególnie w początkowych rozdziałach – wrażenie, że oglądam serial komediowy i bardzo przypadło mi to do gustu. Lubię, kiedy pisarze z lekkością poruszają ważne kwestie, doceniam czarny humor, ironie i groteskę. Z drugiej strony niektóre sceny są naprawdę wstrząsające, więc to nie jest tak, że przez całą książkę się śmiejemy. To powieść z bardzo ważnym wydźwiękiem i nie należy traktować jej z przymrużeniem oka.
Na plus wypada także główna bohaterka, a jednocześnie narratorka Johanna – dziewczyna bardzo osobliwa, nietypowa, która otwiera przed nami drzwi do swojego świata. Nie potrafię porównać jej do żadnej innej postaci, a to już coś. Miła odmiana. Podoba mi się, że autorka umiała ukazać jej przemianę wewnętrzną, proces dorastania ze wszystkimi jego jasnymi i ciemnymi twarzami. Poznajemy też inną wersję Johanny. Dolly Wilde to osoba, którą wiele z nas chciałoby, choć przez chwile być. Bezkompromisowa, biorąca od życia to co chce, niebojąca się przygód (również tych seksualnych). Walczy i wygrywa. Ale czy na pewno może czuć się zwycięzcą?
Teraz coś o wadach. Muszę wspomnieć, że nie jestem do końca przekonana, do niektórych scen i rozwiązań fabularnych. Johanna to ciekawa postać, ale pewne zachowania odrzucały mnie i drażniły. Wydaje mi się, że autorka trochę przesadziła tworząc portret młodej osoby, która zatraciła się w wolności i podbojach. Rozumiem natomiast, że w ten sposób Moran chciała coś zobrazować i czegoś czytelnika nauczyć.
Ta książka to połączenie trzech kluczowych tematów: szukania własnego ja, seksu i muzyki. Autorka bardzo często porusza tematy erotyczne i jest ich w tej historii dużo. Moran nie boi się pisać o rzeczach kontrowersyjnych (lub w jakimś sensie niestosownych). Masturbacja, utrata dziewictwa, ćpanie, upijanie się. Opowiada o nich szczerze, bez owijania w bawełnę. W tej książce nie ma wstydu tylko przekonanie, że wszystko jest dla ludzi. Całość zanurzono w klimacie lat 90-tych, czasach tak innych od obecnych, a jednak tak bliskich naszemu sercu. Naprawdę przyjemnie było cofnąć się do przeszłości.
Polecam Dziewczyna, którą nigdy nie byłam zarówno nastolatkom (tym starszym), jak i kobietom, które nie boją się czytać o tematach tabu. To naprawdę ciekawa, mocna powieść, która skłania do myślenia i refleksji. Bije od niech pewna energia, którą trudno pojąć. Nie należy do moich ulubionych, ale bardzo dobrze mi się ją czytało. Na pewno pozycja warta uwagi. Znalazło się kilka elementów, które mi się nie podobały i nie potrafię o nich zapomnieć, jednak odkładam książkę na półkę z zadowoleniem, że poświęciłam jej czas i oczekuję kolejnego tomu.
czytaj więcej: recenzentkaksiazek.blog.pl
Bardzo podoba mi się styl Caitlin Moran i to chyba właśnie on jest największym atutem tej pozycji. Nawet gdyby sama tematyka książki i zawarta w niej historia mi się nie spodobały – a tak nie było, o czym niżej – to nie sposób nie docenić jej ciętego języka, trafnych uwag, humorystycznych dialogów, komizmu sytuacyjnego, mocnych akcentów. Czytając Dziewczynę… miałam chwilami...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-03
Tak jak podejrzewałam, książka do łatwych nie należała. Czytanie o krzywdzeniu dzieci, pedofilii nie jest rzeczą łatwą. To temat, który bez wątpienia wywołuje emocje – te negatywne – szokuje i oburza. Zamysłem Chelsea Cain było prawdopodobnie zmasakrowanie psychicznie czytelnika i udało jej się to bez wątpienia. Brnęłam przez tę historię bardzo powoli, dawkowałam ją sobie w częściach, ponieważ mam wrażenie, że gdybym chciała ją pochłonąć za jednym razem to moje serce mogłoby tego nie wytrzymać. A autorka serwuje nam opowieść, od której naprawdę trudno się oderwać, wciągającą i pełną akcji. Pierwsze co przychodzi mi do głowy kiedy myślę o Uniku to napięcie. Cały klimat był duszny, przytłaczający i bombowy.
Bardzo podoba mi się konstrukcja bohaterów. Wszyscy zostali stworzeni wielowarstwowo, mają ciekawe podłoże psychologiczne i namacalną realność. Na uwagę zasługuje oczywiście główna postać, czyli Kick Lannigan – dziewczyna o tragicznej przeszłości, która jednak nie poddała się i postanowiła zawalczyć o swoje życie. Oglądamy tutaj obraz osoby psychicznie zniszczonej, ale nie pokonanej. Zmaga się ona z zespołem stresu pourazowego, terapie nie pomagają, a najlepszym lekarstwem okazuje się wysiłek fizyczny. Dlatego dziewczyna staje się prawdziwym narzędziem walki – rzucającym nożami, strzelającym do celu, walczącym w ręcz, śmiercionośnym. Mimo jednak dużej sprawności fizycznej i powierzchownej siły, wewnętrznie nie jest to Lara Croft, chociaż chciałaby, aby za taką ją uważano. Ma gorsze i lepsze dni, czasami się załamuje, bywa słaba i momentami bezbronna. Przede wszystkim to postać bardzo ludzka. Wzbudzająca podziw, której się współczuje i kibicuje.
Dobrze wypadają także inne postaci np. John Bishop. Postać niejasna, skomplikowana, którą z Kick łączy dziwna relacja. Nie wiadomo kim jest, o co mu chodzi, czego chce. Bardzo ciekawi mnie, jak jego wątek zostanie dalej poprowadzony.
Jest jeszcze Paula – matka dziewczyna – kobieta bardzo irytująca, okropna, wręcz odrażająca. Wiele można o niej powiedzieć, w większości obraźliwe rzeczy.
Skoro już jestem przy temacie bohaterów to mam też do autorki pewien zarzut, przeszkadza mi, że nie rozwinęła ona postaci pobocznych, potraktowała je trochę po macoszemu. Myślę, że zasłużyły na trochę więcej uwagi.
Unik zadziwił mnie swoją intensywnością, dopracowaniem, napięciem i interesującą fabułą. Wciągnęłam się w tę historię, wczułam się w wydarzenia i dobrze – choć raczej nie miło – spędziłam z nią czas. To ten typ książki, o którym trudno powiedzieć, że się podobała, bo jej tematyka do przyjemnych nie należy. Nie obawiajcie się jednak, że traficie na historię, przez którą nie sposób przebrnąć. „Unik” budzi gigantyczne emocje, ale to jej ogromna zaleta, a nie wada. Znajdziecie w niej kilka mocnych scen, wartką akcję i wielowarstwowe postaci i napięcie, które pozostaje w umyśle przez kilka następnych dni. Całość to kawał dobrej literatury. Autorka nie ustrzegła się paru błędów, nie wszystko mnie zachwyciło, ale sądzę, że jest to pozycja warta uwagi.
Z dużą niecierpliwością oczekuję kontynuacji, która już pojawiła się na zagranicznym rynku. Trochę zdenerwowało mnie zakończenie, bo po wielu okrzykach wow otrzymałam coś, co lekko mnie zdegustowało. Nie lubię czekać, chcę poznawać historie od A do Z i odkładać je na półkę z uczuciem spełnienia, a w tym wypadku mam lekki niedosyt. Może to i dobrze, bo teraz z tym większym zniecierpliwieniem wypatruję drugiego tomu w zapowiedziach.
Polecam Unik wszystkim fanom thrillerów, czytelnikom lubiącym pełnokrwiste postaci i trudną tematykę. Oto macie przed sobą opowieść o traumie, walce i sile ludzkiego umysłu. To historia o tym, że człowiek może przetrwać wszystko. Sądzę, że będziecie zadowoleni z lektury. Wielkie emocje gwarantowane.
czytaj więcej: recenzentkaksiazek.blog.pl
Tak jak podejrzewałam, książka do łatwych nie należała. Czytanie o krzywdzeniu dzieci, pedofilii nie jest rzeczą łatwą. To temat, który bez wątpienia wywołuje emocje – te negatywne – szokuje i oburza. Zamysłem Chelsea Cain było prawdopodobnie zmasakrowanie psychicznie czytelnika i udało jej się to bez wątpienia. Brnęłam przez tę historię bardzo powoli, dawkowałam ją sobie w...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-01
Literatura młodzieżowa ma to do siebie, że poruszyła już chyba każdy z możliwych tematów. Szczególnie postapo, dystopie i science fiction. Zombie, kosmici, anioły itd. Wszystko już było w stu różnych wersjach. Czy zatem każda kolejna książka czerpiąca z tych motywów musi być z góry skazana na niepowodzenie? Nie. Autor powinien po prostu wymyślić coś świeżego, nieoklepanego, co nie powieli schematów i odróżni się od tysięcy podobnych pozycji. Mam wrażenie, że większą część książek (z tego gatunku), jakie przeczytałam, napisały kobiety, dlatego z ogromnym zainteresowaniem zabierałam się za Piątą falę pamiętając, że wyszła spod pióra mężczyzny. Byłam ciekawa czy Rick Yancey mnie czymś zaskoczy.
Historia bardzo mi się spodobała. Nie oszukujmy się, pomysł na fabułę nie jest zbyt odkrywczy – szesnastolatka, która musi uratować brata i przeżyć w świecie po niemal całkowitej zagładzie ludzkości. Wszystko było. Nie zmienia to jednak faktu, że Piątą falę czyta się naprawdę dobrze, a Rick Yancey ma nam do zaoferowania kilka ciekawych rozwiązań i wątków.
Po pierwsze mamy motyw sowy. (Chyba niczego nie zdradzam, bo po przeczytaniu książki, dalej nie rozumiem, o co chodziło). Lubię symbolikę i metaforyczność. Prolog jest taki, że od razu mrużymy oczy z zaciekawieniem i mruczymy cicho hmmm. Z drugiej strony jest też problem Przybyszy. Kim są obcy i o co tak właściwie im chodzi? W co grają? Idźmy dalej… ciekawie poprowadzony wątek militarny.
Cassie, jako bohaterka została dobrze skonstruowana, wpisuje się idealnie w obowiązujący teraz trend mądrych, odważnych dziewczyn-wojowniczek. Może chwilami bywa irytująca, ale jej rozważania łapią za serce, a determinacja zasługuje na podziw. Do moich ulubienic nie należy, jednak mimo to jej kibicowałam
Dobrze wypadają też pozostałe postaci, męski duet – Evan i Zombie, oraz wszyscy należący do Drużyny (Squat) 53. Bohaterowie idealni dla Young Adult. Młodsi czytelnicy będą się mogli z nimi utożsamić, a starsi… cóż, na pewno odnajdą inne elementy, które w tej historii ich zainteresują.
A teraz to, na co wszyscy czekali, czyli… miłość. Fani akcji i scen katastroficznych pewnie liczą, że jej nie ma, a czytelnicy łaknący emocji i wzruszeń mają nadzieje, że jest. Odpowiadam: jest, ale w naprawdę przyswajalnej dawce, która zadowoli i jednych i drugich. Właściwie nie mamy tutaj do czynienia z znienawidzonym przeze mnie trójkątem, bardziej jest to… trapez? W takich książkach lubię analizować podłoże psychologiczne postaci, powody dlaczego postępują tak, a nie inaczej. W tym wypadku zastanawiam się, ile w Cassie było nastoletnich marzeń, a ile próby przetrwania wszelkimi możliwymi sposobami. (Nie mogę powiedzieć wprost, bo będzie to spoiler). Chętnie podyskutuję na ten temat z tymi, co już są po lekturze.
Nie wiem czy Rick Yancey ma tak świetny styl, czy jest to zasługa tłumaczenia, ale język bardzo przypadł mi do gustu. Był prosty, przejrzysty, a zarazem lekko poetycki. Autor nie mówi wielu rzeczy, gra z czytelnikiem, powoli odsłania karty. Inną sprawą jest tutaj sposób prowadzenia narracji, który poznajemy z punktu widzenia różnych postaci i dopiero kawałek po kawałku łączymy wszystko w jedną historię. Zaskakujące jest także wykorzystanie przekleństw, które – może nie w dużej liczbie – ale jednak się pojawiają. Nie spodziewałam się ich w literaturze tego typu, ale muszę przyznać, że dodają jej smaku i w pewnym sensie pokazują, jakie zmiany zaszły w zachowaniu i sposobie myślenia ludzi po inwazji.
Książkę z czystym sercem polecam. Tak jak mówiłam: odkrywcza nie jest, ale przyjemna w odbiorze i bardzo wciągająca już tak. Dla mnie to połączenie Dnia Niepodległości z Intruzem i Dniem, w którym zatrzymała się ziemia. A to wszystko w młodzieżowym wydaniu. Autor umiejętnie żongluje zapożyczonymi motywami, łącząc je w ciekawą, intrygującą całość. Buduje napięcie, plącze akcje, nadaje historii klimat tajemniczości. Do ostatnich stron nie mamy pewności, kto jest kim i po co to robi. Piątą falę nie tyle przeczytałam, co pochłonęłam. Zarwałam przez nią noc, bo tak bardzo wciąga. Jeśli chcecie na chwilę oderwać się od rzeczywistości, zrelaksować i po prostu dobrze bawić to czytajcie. Warto.
czytaj więcej o książce i ekranizacji: recenzentkaksiazek.blog.pl
Literatura młodzieżowa ma to do siebie, że poruszyła już chyba każdy z możliwych tematów. Szczególnie postapo, dystopie i science fiction. Zombie, kosmici, anioły itd. Wszystko już było w stu różnych wersjach. Czy zatem każda kolejna książka czerpiąca z tych motywów musi być z góry skazana na niepowodzenie? Nie. Autor powinien po prostu wymyślić coś świeżego, nieoklepanego,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-29
Książka bardzo mnie zaskoczyła i to w pozytywny sposób. Nie wiem sama, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tak pięknej, chwytającej za serce historii.
Pszczoły są elementem wspólnym kilku opowieści. Książka opowiada o losach trzech osób i ich rodzin żyjących w całkowicie różnych czasach. To bardzo specyficzny sposób prowadzenia narracji, trzeba umieć poprowadzić ją tak, aby ostatecznie połączyła się w spójną całość. Mai Lunde się to udało. Już sam ten fakt udowadnia, że mamy do czynienia z obiecującą pisarką. Dobrze wypada także jej styl – plastyczny, nieco poetycki i urzekający.
Autorka powoli, systematycznie i refleksyjnie prowadzi akcję, zaczynając od czasów, kiedy pszczołami interesowali się nieliczni, aż do chwili, kiedy wymarły. Historia pszczół to opowieść o miłości, wierze, nadziei, woli walki, godzeniu się z losem, pokonywaniu przeciwności. Na ponad pięciuset stronach zamieszczono dziedzictwo człowieczeństwa w pełnym rozumieniu tego słowa z jego jasną i ciemną stroną. Oto piękna opowieść o wszystkim tym, co czyni nas ludźmi.
Dziwi mnie to, jak bardzo Historia pszczół zapadła mi w pamięć. Nie ma w niej wyrazistych bohaterów, ogromnych nakładów emocji, zapierających dech w piersiach zwrotów akcji. To w pewnym sensie melancholijna opowieść, złożona z wielu opisów, krótkich dialogów i wspomnień. Autorka snuje rozważania, jak ciągnący się, lejący miód, który spływa z łyżeczki. Całość przypomina letni, upalny poranek na prowincji – ospały, niemal zastygły, leniwy. A jednak jest w niej coś takiego, co dotyka, pochłania i nie daje o sobie zapomnieć.
Tej książki się nie czyta, przez nią się brnie. Mam wrażenie, że opowieść Mai Lunde nie spełnia po prostu tylko roli rozrywkowej, a aspiruje do jakiejś wyższej rangi kultury. To ten rodzaj książki, którą dawkujemy sobie, poznajemy rozdział po rozdziale, aż docierając do końca odczuwamy… oczyszczenie. A później odkładamy ją na półkę z myślą, że przebyliśmy długą drogę, aby poznać treść. Spędziliśmy z nią wiele czasu, poświęciliśmy jej mnóstwo uwagi, ale… było warto.
Zachwyciłam się tą pozycją w ten dziwny, irracjonalny sposób, który trudno wyrazić słowami. Czytanie jej było cudowną podróżą, która wzruszała i skłaniała do myślenia. Klimat i konstrukcja, co jakiś czas przywodziła mi na myśl Atlas chmur mimo, że niewiele rzeczy było podobnych. Bardzo podoba mi się ukazanie, jak decyzje jednego pokolenia wpływają na losy kolejnych ludzi. Poruszenie problemu wymierania pszczół było strzałem w dziesiątkę. Z jednej strony to ciekawy pomysł na elementy dystopijne, a z drugiej możemy już teraz obserwować, jak ta wizja się spełnia, więc to, co wydaje się fantazją autorki, okazuje się jak najbardziej realne. I przeraża podwójnie.
Historia pszczół to pozycja specyficzna i nietypowa. To ten typ literatury, który ocenia się przez pryzmat trafności spostrzeżeń i wielowymiarowości treści. Pytam więc siebie: Czy ta historia cię poruszyła? I odpowiadam bez wahania: Tak. Ale jeśli ktoś będzie chciał uzyskać konkretne wyjaśnienie: dlaczego? Prawdopodobnie nie znajdę dobrych słów, aby zaspokoić jego ciekawość.
Polecam tę książkę wszystkim gotowym na zmierzenie się z ambitną literaturą i nietypową historią. Historia pszczół to opowieść, która możliwe, że będzie was kosztować trochę energii, ale zaręczam, że warto się poświęcić. Jeśli szukacie czegoś innego, nietypowego, dziwnej mieszanki to jest to idealna lektura dla was. Zachęcam także wszystkich lubiących wyzwania, bo właśnie tym ona jest. Natomiast jeśli poszukujecie lekkiej książki do poczytania przed snem to niestety tutaj jej nie znajdziecie.
czytaj więcej: recenzentkaksiazek.blog.pl
Książka bardzo mnie zaskoczyła i to w pozytywny sposób. Nie wiem sama, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tak pięknej, chwytającej za serce historii.
Pszczoły są elementem wspólnym kilku opowieści. Książka opowiada o losach trzech osób i ich rodzin żyjących w całkowicie różnych czasach. To bardzo specyficzny sposób prowadzenia narracji, trzeba umieć poprowadzić ją...
2016-04-25
Nie byłam przekonana do pierwszej książki od Marie Rutkoski, czyli Pojedynku. Opis sugerował powtórkę z rozrywki, a okładka – motyw dworski, za którym raczej nie przepadam. Jednak dzięki niekończącym się namowom koleżanki-blogerki – pozdrawiam Aga! – postanowiłam dać szansę pierwszemu tomowi. I po prostu zachwyciłam się klimatem, akcją i nietuzinkowymi bohaterami. Nie miałam się, do czego przyczepić. Z tym większą niecierpliwością oczekiwałam kontynuacji, czyli Zdrady. Autorka postawiła wysoką poprzeczkę. Pozostało mi sprawdzić czy utrzymała poziom, pisząc drugą część.
Na początku troszkę ponarzekam, ale nie zraźcie się tak od razu.
W pierwszej części zostałam wręcz porwana do świata Kestrel i Arina. Natomiast wdrożenie się w drugi tom zajęło mi trochę więcej czasu. Myślę, że głównym powodem był wspomniany wyżej motyw dworski, który w Zdradzie ma większe znaczenie, a mnie po prostu nie powala. W żadnym wydaniu. Jeśli jednak ktoś z was lubi właśnie taki klimat to będzie oczywiście zadowolony.
Sytuacja bohaterów bardzo się pokomplikowała. Zaczynają bawić się w podchody, długo nie mogą ze sobą szczerze porozmawiać. Taki element wykorzystywany jest w większości młodzieżówek i w pełni rozumiem, w jakim celu autorka go wprowadziła. Zabieg ten buduje napięcie, wzbudza emocje. No, a mnie równocześnie drażni. Po co się tak szarpać? Odpychać, obrzydzać, odtrącać?
Ja nie lubię takich zabaw, bo doprowadzają mnie do szału. Jednak wiem, że i takie rozwiązanie znajdzie wielu zwolenników, więc to też nie jest tak do końca wada tej pozycji, tylko zwyczajne niewstrzelenie się w mój gust. Patrząc z innej strony muszę przyznać, że po takich emocjonalnych schodach, czytelnik może podwójnie przeżywać finał.
Dlatego właśnie pierwsza połowa książka wywoływała we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo mnie intrygowała, a jednocześnie trochę męczyła. Pojedynek od pierwszych do ostatnich stron trzymał w napięciu, a Zdrada po prostu potrzebowała czasu, aby się rozkręcić. Na szczęście, w pewny momencie złe wrażenie poszło w niepamięć. Jak już się rozkręciła to na dobre! Wiem. Zaczęłam od wad. Zrobiłam to jednak celowo, aby nie zapomnieć ponarzekać, kiedy już zacznę chwalić i się ekscytować.
Drugi tom ma nam do zaoferowania ogromną dawkę emocji, mnóstwo zagadek, intryg, napięcia między bohaterami. Uwielbiam postać Arina i to, że został tak szczegółowo i wielowarstwowo skonstruowany. Kestrel stanowi jeden z niewielu wyjątków, kiedy bohaterka z młodzieżówki mnie nie drażniła. Do tego ciekawie wypadają postaci drugoplanowe, wydaje mi się, że mogą jeszcze dużo namieszać. Innym, ciekawym elementem są rozgrywki polityczne, dobrze prowadzone i niejednoznaczne. Zarówno pierwszym jak i w drugim tomie występuje motyw podziału społeczeństwa, co ogromnie mi się podoba. Książka mimo, że należy do kategorii YA to jednak niesie ze sobą jakieś przesłanie. Właśnie tego głębszego sensu zawsze poszukuje w literaturze młodzieżowej. Czytając o wojnie, różnicach kulturowych i niewolnictwie od razu wiem, że autorka traktuje czytelnika poważnie i czuje jakąś odpowiedzialność za historię, którą opowiada. Chce coś wnieść do życia odbiorcy.
Zdarzają się książki, które czytamy spokojnie, z radością, relaksując się. A później odkładamy je na półkę i zapominamy, o czym były. Pozycje od Marie Rutkoski spełniają rolę rozrywkową, ale na wyższym poziomie, ponieważ bohaterów i ich historii nie da się zignorować. Zdrada – mimo nieco ociężałego początku – to bardzo dobra kontynuacja. Chociaż wypada nieco słabiej niż Pojedynek to na pewno warto po nią sięgnąć. Gwarantuję wam, że podczas jej czytania czeka wiele emocji, intryg, walki, aż do świetnego finału. Ja mam kaca książkowego i z niecierpliwością oczekuję informacji o premierze kolejnej części. Proszę! Ja chcę już następny tom!
czytaj więcej: recenzentkaksiazek.blog.pl
Nie byłam przekonana do pierwszej książki od Marie Rutkoski, czyli Pojedynku. Opis sugerował powtórkę z rozrywki, a okładka – motyw dworski, za którym raczej nie przepadam. Jednak dzięki niekończącym się namowom koleżanki-blogerki – pozdrawiam Aga! – postanowiłam dać szansę pierwszemu tomowi. I po prostu zachwyciłam się klimatem, akcją i nietuzinkowymi bohaterami. Nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-21
Lubię czytać książki Federica Moccii, bo każda z nich jest lekka, przyjemna i na swój sposób urocza. Po ciężkich historiach, wymagających lekturach i męczącym dniu, lubię sięgać właśnie po takie pozycje – ciepłe, pozytywne i niewymagające. Tekst, który wychodzi spod pióra tego autora ma w sobie coś filmowego, po prostu jest idealnym materiałem na komedię romantyczną. Wydarzenia, sceneria, rozważania – wszystko to ma w sobie jakąś sceniczną romantyczność, która chwyta za serce. Równocześnie jednak jest to literatura niezobowiązująca, czytając nie wczuwamy się w sytuację bohaterów, nie analizujemy ich decyzji, po prostu oglądamy ich z boku z pewną dozą obojętności. Może być to zarówno wadą jak i zaletą książki, zależy od tego, czego oczekujemy. Intensywnych przeżyć emocjonalnych czy dobrej rozrywki?
Osobiście kontynuację Chwili szczęścia uważam za udaną. Oczekiwałam przyjemnej, relaksującej lektury i dokładnie taką otrzymałam. Wreszcie wszystkie wątki zostały złożone w jedną, konkretną całość, puzzle układanki wskoczyły na swoje miejsce. Wątpliwości, z którymi zostawił nas autor po pierwszym tomie zostały rozwiane. Niektóre wydarzenia mnie zaskoczyły, nie spodziewałam się, że bohaterowie podejmą takie, a nie inne decyzje. Całość to lekkostrawny, przyjemny romans, z ciekawą, przemyślaną akcją i bohaterami, którym się kibicuje. Ja szczególną sympatią darzę Grubego, czyli najlepszego przyjaciela głównego bohatera. Nie jest on może zbyt skomplikowany – tak samo zresztą jak pozostałe postaci – ale od tego typu literatury nie oczekuję złożonej konstrukcji psychologicznej.
Podoba mi się także motyw polski. Nie ukrywam, że zawsze ciekawi mnie przedstawienie naszej ojczyzny w zagranicznych książkach. Cieszy mnie więc, że duża część fabuły rozgrywa się właśnie w naszym kraju, w różnych jego zakątkach.
Fani Federico Moccii będą bez wątpienia zadowoleni. Wszyscy, którym podobała się Chwila szczęścia mogą spokojnie sięgać po kontynuację, nie powinni się zawieść. Czeka Was wiele emocji i pozytywnych wrażeń. Tylko ty to lekka, przyjemna lektura, która bez wątpienia wciąga. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale posiada wszystkie elementy, dzięki którym można miło spędzić czas. Napisana dobrym językiem. Przede wszystkim kierowana dla kobiet – fanek filmowych romansów i typowo hollywoodzkich scen. Idealna na wieczorne czytanie przed snem i wiosenny relaks w parku.
czytaj więcej: http://recenzentkaksiazek.blog.pl/2016/04/21/przedpremierowo-tylko-ty-federico-moccia-milosc-nie-zna-granic/
Lubię czytać książki Federica Moccii, bo każda z nich jest lekka, przyjemna i na swój sposób urocza. Po ciężkich historiach, wymagających lekturach i męczącym dniu, lubię sięgać właśnie po takie pozycje – ciepłe, pozytywne i niewymagające. Tekst, który wychodzi spod pióra tego autora ma w sobie coś filmowego, po prostu jest idealnym materiałem na komedię romantyczną....
więcej mniej Pokaż mimo to
Polecam „Hygge” przede wszystkim, jako prezent dla bliskiej osoby. Nadaje się ona idealnie, ponieważ niesie ze sobą wiele ciepła i piękne przesłanie. Pozycja ta spodoba się także osobom, które szukają inspiracji, jak uczynić swoje życie lepszym, bardziej kolorowym i pełnym małych radości. Jeśli jednak macie nadzieję na historię, która całkowicie zmieni wasz sposób myślenia, to w tym wypadku jej nie znajdziecie. Filozofia hygge nie jest właściwie niczym odkrywczym. Bardziej fenomen tej książki opiera się na pięknie wydania niż wartości merytorycznej. Trzeba jednak oddać jej sprawiedliwość: sprawia, że samo jej posiadanie daje radość. I chyba o to chodziło?
czytaj więcej: http://recenzentkiksiazek.blogspot.com/2017/02/hygge-dunska-sztuka-szczescia-marie_8.html
Polecam „Hygge” przede wszystkim, jako prezent dla bliskiej osoby. Nadaje się ona idealnie, ponieważ niesie ze sobą wiele ciepła i piękne przesłanie. Pozycja ta spodoba się także osobom, które szukają inspiracji, jak uczynić swoje życie lepszym, bardziej kolorowym i pełnym małych radości. Jeśli jednak macie nadzieję na historię, która całkowicie zmieni wasz sposób myślenia,...
więcej Pokaż mimo to