Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Petarda! Nawet Reymont czytałby i pytał kiedy następna część!

Petarda! Nawet Reymont czytałby i pytał kiedy następna część!

Pokaż mimo to


Na półkach:

„… czasami wiara w coś staje się zbyt silna i mąci ludziom w głowach. Wtedy poprzez tę wiarę i strach z niej płynący przestają dostrzegać człowieka …”
Przesąd – przekazywany z ust do ust, od dawien dawna, zdawać by się mogło od zawsze. Prawdopodobnie źródłem zabobonów są stare wierzenia pochodzące z czasów, kiedy człowiek starając się zrozumieć mechanizmy zachodzące w otaczającej go przyrodzie, obserwował zjawiska tłumacząc sobie ich przyczynę przy pomocy ówczesnej wiedzy tudzież swoich subiektywnych odczuć, scalając w sposób bardziej lub mniej logiczny luźno powiązane lub zupełnie z sobą rozbieżne zdarzenia w wątpliwy zazwyczaj ciąg przyczynowo skutkowy zrozumiały często tylko dla jego odkrywcy. Powstałe twierdzenie funkcjonowało z czasem, jako prawda objawiona, dogmat, z którym walczyć przyszłoby na myśl tylko zdesperowanemu samobójcy.
Odległe nam czasy, w których niewielka wiedza o otaczającym świecie i garstka informacji zdobytych na marnym doświadczeniu były tak naprawdę jedynym orężem, którym mógł wywijać człowiek przed obliczem matki natury we własnej obronie. To marne uzbrojenie przeciwko bezlitosnej i trudnej rzeczywistości, ale dzięki temu mógł choćby podjąć zmagania z życiem, nie był w swoim mniemaniu bezbronny, rzadziej popadał w bezsilność, cóż, że zbyt rzadko niżby sam chciał. Niewątpliwie była to jakaś obrona, tarcza, za którą w chwilach zwątpienia mógł się skryć, było to działanie zdecydowanie potrzebne, ruch, którym zapełniano dłużące się oczekiwanie na boską interwencję, wtedy, kiedy nawet ponaglenia ślące z modlitwą w stronę nieboskłonu nie dawały nadziei a i wtedy nawet lepiej było zabezpieczyć się na tzw. „ zaś”. Człowiek mógł zaklinać, bronić, załagadzać, odwracać, przywoływać a przede wszystkim starać się wpływać swoim działaniem na otaczającą go przyrodę czy społeczność. Można by rzec dziś, takie ot gadanie, nadające, co najwyżej kolorytu, czyniące ciekawszą lokalną tradycję i kulturę. Dziś bagatelizowane, trywializowane kiedyś stanowiło istotny element regulujący stosunki między ludźmi zwłaszcza w małych społecznościach.
Jak każda rzecz na tym świecie, jak każdy przysłowiowy kij również zabobon miał swój drugi koniec. Był nie tylko wyznacznikiem wiedzy, nie tylko pomocą, ale również bronią, dzięki której można było manipulować ludźmi, trzymać onych w strachu a samemu o ile miało się takie zakusy zdobyć nad nimi władzę, i kiedy naszła ochota, potrzeba czy choćby fanaberia konsekwentnie z niej korzystać. Ile krwi napsuł taki zabobon, jak potrafił uprzykrzyć życie! Bywało, że i niejedno odebrał.
Skarbnicą, nośnikiem a i często samym twórcą lokalnych przesądów i prawd były wiejskie babki, znachorki, akuszerki, które kojarzą nam się najczęściej z zamieszkującymi malownicze, pachnące ziołami samotnie, z ciepłymi sympatycznymi staruszkami, odzianymi w cztery warstwy spódnic, czarnymi kotami u stóp, wałęsającymi się po lesie i łące w poszukiwaniu ziół, zdrapującymi cierpliwie korę z drzew, nad którymi łatają motyle a ptaki wydzióbują okruchy wprost z ręki. Mało, kiedy pamiętamy o tym, że owe otulone magią babki, choć najczęściej prowadziły skromny żywot miały niezwykłą moc nie tylko pomagania, leczenia, ale i szkodzenia często też manipulowały po prostu społecznością, w której funkcjonowały. Niewiedza i strach, to były narzędzia, które wykorzystywały, rzadziej było to po prostu ich własne przekonanie.
Zmora, południca, kozioł ofiarny. Krysia, siódma córka, przekleństwo podczęstochowskiej wsi. Uczynić kogoś winnym to zdjąć sobie z pleców nielichy ciężar, to pozwolić kamieniowi spaść z piersi, znieść bagaż odpowiedzialności na kogoś, podnieść swoje ego, znaleźć gorszego od siebie, to, że czyniono to kosztem innych nie miało żadnego znaczenia, liczyła się możliwość odegrania na kimś własnych lęków. Czy aby na pewno prawdziwe zło tkwi tam gdzie chce i widzi ja wieś czy może czai się gdzie indziej. O wiele straszniejsze, niewyimaginowane, bo już spełnione przykryte tyko cisza, milczeniem, skrywana skrzętnie tajemnicą.
Książka Sabiny Waszut to również rzecz o tym jak bardzo środowisko, w którym żyjemy kształtuje naszą ścieżkę życiową i nas samych. O tym jak trudno przebić się przez otaczające nas utarte schematy, jak ciężko poprzez gwar innych usłyszeć samego siebie. Jak bardzo determinuje nasze działanie chęć przynależenia do grupy, jaką wagę przykładamy do cudzych ocen. Jak często idziemy na skróty opierając się na niesprawdzonych opiniach, poglądach, nie podejmując trudu krytycznego myślenia. Wybijamy się ze strefy komfortu, pod wpływem refleksji, często doświadczenia, przez które przechodzimy, aby odmienić nasz sposób myślenia, aby odmienić nas samych nie potrzeba wielkich filozoficznych przemyśleń. Czasami wystarczy jedno zdarzenie, jedna chwila, moment, który zmienia wszystko. Stare strachy przestają straszyć a przed człowiekiem otwiera się bezkresna przestrzeń nieskończonych możliwości. I tylko czasem, tak dla pewności, skrzyżujemy ukradkiem dwa palce, zejdziemy z drogi czarnemu kotu lub przywiążemy przy wózku dziecka czerwoną tasiemkę.
Dobrze jest czasem popatrzeć starym przesądom prosto w oczy i mrugnąć do nich figlarnie można też wystawić po prostu środkowy palec, tak po starej znajomości. Póki, co polecam podróż do urokliwej opowieści o równie urokliwym miejscu na ziemi, cichej, spokojnej wsi, których wiele podobnych w naszych wspomnieniach znajdziemy. Będzie to podróż w lata dzieciństwa, pachnącą chlebem, szumiąca zbożem i brzmiąca śmiechem. Po raz kolejny dobrze była autorkę poczytać. Polecam.

„… czasami wiara w coś staje się zbyt silna i mąci ludziom w głowach. Wtedy poprzez tę wiarę i strach z niej płynący przestają dostrzegać człowieka …”
Przesąd – przekazywany z ust do ust, od dawien dawna, zdawać by się mogło od zawsze. Prawdopodobnie źródłem zabobonów są stare wierzenia pochodzące z czasów, kiedy człowiek starając się zrozumieć mechanizmy zachodzące w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezmiernie trudno ocenić historię, której podstawę stanowi przekaz rodzinny. Jak napisać, że postaci są mdłe, ich postępowanie wydaje się nam niekonsekwentne, czy choćby skonstruowana historia mówiąc kolokwialnie nie trzyma się kupy? Mając pełną świadomość, że autor w takim przypadku to nie tylko twórca i jego tworzywo, to ktoś, kto dzieli się intymnością. Fakt, że jest to intymność nie tylko jego własna, ale intymność całej rodziny, zdarza się, że wielu jej pokoleń, zagęszcza atmosferę i stawia oceniającego w dość niezręcznej, według mojej opinii i stanu ducha, sytuacji. W takim przypadku musimy docenić i mieć na uwadze, że zaufanie, jakim nas obdarzył autor jest wyższe a krytyka bardziej dotkliwsza. Zwykle, jeżeli wpada mi w ręce, podobna tej, historia rodzinna, w której zwyczajnie mi coś nie gra, prosi się wręcz według mojej opinii na słowa, konstruktywnej rzecz jasna, krytyki z zasady książki takiej nie oceniam, niedoskonałość merytoryczną i warsztatową o ile się takie w tekście znajdą, staram się widzieć, jako cechę, która nadaje jej swoistej autentyczności, takiej życiowej naiwności, bezpośredniości, podsumowuję ją po cichu pobłażliwym uśmiechem kierując się pewnością, że w wyniku takiej a nie innej mojej decyzji świat się przecież nie zawali. Bez mojej opinii książka i tak będzie żyć własnym życiem, nie zrobię autorowi przykrości, więc, po co pchać się niepotrzebnie diabłu w …. no wiadomo gdzie …
W przypadku „Rozdroży” staram się być się konsekwentna, po skończonej lekturze, bez żadnego poczucia dyskomfortu … wiem, że czas spędzony nad książką nie był stracony. Śląsk, lata 1934 do 2006. Polacy, Niemcy, Ślązacy i wielka historia odciskająca piętno na losach jego mieszkańców.
Wielokrotnie pod wpływem docierających do nas informacji, niejeden raz zadać trzeba było sobie pytanie: O co chodzi z tym poczuciem „ bycia Ślązakiem”? Dlaczego niektórzy mieszkańcy Śląska, choć Polacy, bo przecież w Polsce mieszkają mówią o sobie, że są Niemcami albo Ślązakami? Dlaczego tylu wyjechało za granicę, na tzw. pochodzenie? Dlaczego domagają się podwójnego nazewnictwa? Co z tym Śląskiem jest „ nie tak”? W czym leży problem?
Jeśli mamy takie dylematy, jeśli zaczną nami targać wątpliwość i chęć uzyskania odpowiedzi to konsekwencją tego jest szukanie informacji. Szukamy w zasadzie wszędzie, gdzie się da. Najbardziej dostępnym źródłem, najprostszym, szybkim, będącym dosłownie pod ręką, umożliwiającym zaspokojenie ssącego nas głodu wiedzy z pozycji domowego fotela jest Internet. Dojdziemy do tego, kto pierwszy na tych ziemiach mieszkał, skąd na tych terenach taki tygiel wielonarodowościowy, dowiadujemy się o powstaniach śląskich, o plebiscycie. Wtedy wiemy, czasami z grubsza, czasami głębiej ogarniamy problem. Nic jednak nie utrwala, nie oświeca, nie zamienia tak wątpliwości w przekonanie jak wsłuchanie się w zwykłe ludzkie opowieści. Historie płynące spod strzech, z zawilgoconych korytarzy, znad parujących garów czy cerowanej skarpety. Żadne oceny, najbardziej biegłych w temacie historyków nie trafią do naszej świadomości i nie zagnieżdżą się w naszej pamięci tak jak opowieść płynąca z ust, wprost od samych zainteresowanych. Ta konkretna płynie melodyjnym językiem, bez błędów czy wyszukanych ozdobników literackich, od Niemki, mieszkającej na Śląsku, żony zamieszkałego tam też Polaka, spisanej i opowiedzianej nam przez Sabinę Waszut. Weźcie książkę do ręki, czytajcie i przekonajcie się sami.

Niezmiernie trudno ocenić historię, której podstawę stanowi przekaz rodzinny. Jak napisać, że postaci są mdłe, ich postępowanie wydaje się nam niekonsekwentne, czy choćby skonstruowana historia mówiąc kolokwialnie nie trzyma się kupy? Mając pełną świadomość, że autor w takim przypadku to nie tylko twórca i jego tworzywo, to ktoś, kto dzieli się intymnością. Fakt, że jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mocno antyreligijna rzecz. Sprawnie napisana. Po lekturze książki miałam podobne odczucia jak przy przedzieraniu się przez Stary Testament. Teraz i wtedy zaskakiwało boskie okrucieństwo i jego bezcelowość. No i lawina refleksji nad sensem życia, wiary, nad poczuciem własnego "ja" i rolą w społeczności. Ciężkie tematy w nowoczesnej formie. Nie przeczytać to zaiste grzech.

Mocno antyreligijna rzecz. Sprawnie napisana. Po lekturze książki miałam podobne odczucia jak przy przedzieraniu się przez Stary Testament. Teraz i wtedy zaskakiwało boskie okrucieństwo i jego bezcelowość. No i lawina refleksji nad sensem życia, wiary, nad poczuciem własnego "ja" i rolą w społeczności. Ciężkie tematy w nowoczesnej formie. Nie przeczytać to zaiste...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli to debiut ... to pisz autorko więcej, dużo więcej ... czy to podobnych tej ... czy zupełnie odmiennych historii ... pisz ... przeczytam wszystko ... Polecam zdecydowanie.

Jeśli to debiut ... to pisz autorko więcej, dużo więcej ... czy to podobnych tej ... czy zupełnie odmiennych historii ... pisz ... przeczytam wszystko ... Polecam zdecydowanie.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Pięknie napisana rzecz o strachu przed odmiennością, o wyrzutach sumienia, o miłości. Polska prowincja odmalowana mieszanką wszystkiego co ludzkie i ponadczasowe.

Pięknie napisana rzecz o strachu przed odmiennością, o wyrzutach sumienia, o miłości. Polska prowincja odmalowana mieszanką wszystkiego co ludzkie i ponadczasowe.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ponoć nie powinno oceniać się książki po okładce. Trudno jednak nie kierować się schematem, powstałym było nie było z długoletniego czytelniczego doświadczenia. Zaiste, czegóż by można oczekiwać po trywialnej okładce, równie trywialnym tytule z pogłębiającym jeszcze to wrażenie dopiskiem „serial”? Ot lekka kobieca literatura, okraszona jakimś tam dramatem, być może nasiąknięta morzem łez. Czarno- biali bohaterowie i kilku jeszcze innych ciut rozmytych, tych z drugiego i dalszych planów. Żadna rewelacja, czytadło i takie tam nie wiadomo, co.
Nie powinno oceniać się książki po tytule… oj nie! Czyż nie ten, jaki i podobne jemu, utarte frazesy, powstały na podstawie czegoś, bo przecież z niczego, nie. I tak z przypadku, od niechcenia, na pewno z dużym dystansem zaczęta …pozostawiła po sobie dojmujący głód ciągu dalszego. Nie tylko z ciekawości, ale przede wszystkim za niezwykłą zręcznością literacką, którą autorka czaruje i którą czytelnika wręcz uzależnia. Polecam. I czekam.

Ponoć nie powinno oceniać się książki po okładce. Trudno jednak nie kierować się schematem, powstałym było nie było z długoletniego czytelniczego doświadczenia. Zaiste, czegóż by można oczekiwać po trywialnej okładce, równie trywialnym tytule z pogłębiającym jeszcze to wrażenie dopiskiem „serial”? Ot lekka kobieca literatura, okraszona jakimś tam dramatem, być może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autor ma wiedzę, wyobrażnię a przede wszystkim kreatywnie posługuje się słowem. Kilka określeń podprowadziłam :) Kiedy następna część ... ?

Autor ma wiedzę, wyobrażnię a przede wszystkim kreatywnie posługuje się słowem. Kilka określeń podprowadziłam :) Kiedy następna część ... ?

Pokaż mimo to


Na półkach:

To opowieść kobiety o kobietach i dla kobiet. Ku przestrodze dla mężczyzn. O krzywdzie wojennej, o jej niszczycielskiej sile, o piętnie, jakie potrafi odcisnąć nie tylko na ludziach, ale i miejscach, kładąc się cieniem na każdym bycie. O historii Dolnego Śląska i ludziach, którzy tu żyli od wieków i którym życie na nowo przyszło tu budować.
Powieść o miłości, o jej sile, o walce o nią, o poświęceniu dla niej, lekkim jej traktowaniu i o konsekwencjach, jakie ze sobą niesie. Historia pełna agresji, nieszczęścia, krwawa i dramatyczna. Niespełnione miłości, niemające szans na spełnienie marzenia. O szczęściu ledwie uchwyconym a wymykającym się zaraz chyłkiem, niepostrzeżenie.
Autorka na podobieństwo utalentowanemu rzeźnikowi, który sprawnie i z kunsztem obrabia tusze, tworzy z ludzkich losów niesamowitą opowieść. Dodaje kolorytu i przyprawia je odrobiną magii, bytów pozaziemskich, przepowiedni i szczyptą humoru. Pyszne czarne kiszki, galaretka na świńskich uszkach, racuchy, nawet pizza, zawekowane przetwory popijane porzeczkowym winem … królują wieprzowina, mięso nutrii … i nie tylko.
Historia dogłębnie wciąga, a że to opasłe tomisko, kiedy się kończy w miejscu satysfakcji poznania jej końca przychodzi żal i tęsknota chęć ponownego przez nią przejścia dla pewności, że się nic w niej nie przeoczyło.

To opowieść kobiety o kobietach i dla kobiet. Ku przestrodze dla mężczyzn. O krzywdzie wojennej, o jej niszczycielskiej sile, o piętnie, jakie potrafi odcisnąć nie tylko na ludziach, ale i miejscach, kładąc się cieniem na każdym bycie. O historii Dolnego Śląska i ludziach, którzy tu żyli od wieków i którym życie na nowo przyszło tu budować.
Powieść o miłości, o jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobrze, że "Dunkel" jest jaki jest, że nie jest inny. Owszem, było warto!

Dobrze, że "Dunkel" jest jaki jest, że nie jest inny. Owszem, było warto!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak określić niebanalnie historię, która już sama w sobie, swą oryginalnością porusza? Historię, która wzbudza tak skrajne uczucia. Lęk, wzburzenie, odrazę, ciekawość, współczucie, tkliwość, sentyment. I śmiech. Chwilami oczarowuje niezwykłym klimatem, po to żeby zło, bardziej i dotkliwiej poraziło. Absurdy żeby bardziej irytowały a zdawałoby się dobrze znana rzeczywistość zadziwiała zupełnie nieznaną odsłoną. Lektura nie pozwala odetchnąć, trzyma w napięciu, jest nieprzewidywalna. Co jest prawdą a co fikcją? Rozstraja, zmusza do myślenia. Wciągająca, poruszająca, na długo pochłaniająca myśli, niebezpiecznie majstruje w umyśle.
Uzależniający kunszt słowa, niewątpliwy talent do konstruowania równie uzależniających opowieści.
Zdecydowanie polecam, zazdroszcząc jednocześnie tym, przed którymi przygoda jeszcze nieodkryta.

Jak określić niebanalnie historię, która już sama w sobie, swą oryginalnością porusza? Historię, która wzbudza tak skrajne uczucia. Lęk, wzburzenie, odrazę, ciekawość, współczucie, tkliwość, sentyment. I śmiech. Chwilami oczarowuje niezwykłym klimatem, po to żeby zło, bardziej i dotkliwiej poraziło. Absurdy żeby bardziej irytowały a zdawałoby się dobrze znana rzeczywistość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mała amerykańska mieścina. Łany zbóż, droga, ta główna i kilka pobocznych, rowy, drzewa, w zasadzie nic specjalnego. Knajpa, kościół kilka gospodarstw i górujące nad wszystkim potężne gmaszysko. Kilka znających się wzajemnie rodzin, jedni mniej ważniejsi od drugich, bardziej pracowici, mniej pijący, więcej posiadający, szanujący swoje rodziny lub nie. Ksiądz, księgowa, bibliotekarka, mechanik, kura domowa, grono nauczycielskie i dzieciaki.
Wchodząc coraz głębiej w snująca się przed nami historię nie sposób nie powitać uśmiechem samo nasuwające się wspomnienie filmu „Goonies”, na kartach powieści podobnie jak na filmie dzieciaki szukają miejscowej legendy gdzieś głęboko ukrytej, podobnie jak w filmie „E.T.” tropią skrywana przed dorosłymi tajemnicę. Książka „Letnia noc” sprawia wrażenie kolejnej części przygód stworzonych w obu filmach bohaterów. Tylko tym razem to nie opowieść familijna. Tym razem leje się prawdziwa krew, umierają przyjaciele, znajomi i krewni… a przeciwnika nie widać i nie wiadomo skąd pochodzi.
Szaleńcza jazda na rowerach, przyjaźnie, antagonizmy i wspólna sprawa scalająca grupę w jeden sprawnie działający organizm. Stając do walki maja przed sobą niezwykle trudnego przeciwnika, nie znają zasad gry, nie mają doświadczenia. Walka wymaga przygotowania, wiedzy i sprytu … i zachowania ścisłej tajemnicy przed dorosłymi, bo kto byłby w stanie im uwierzyć.
Czytelnik balansuje zawsze na granicy dwóch światów, dorosłego i dziecięcego, realnego i fantastycznego. Światy te przeplatają się by za chwile biec równolegle tworząc opowieść, która pochłania do samego końca. Wciągająca jest nie tylko sama historia, jej dynamiczna akcja i miejsce, w którym przyszło jej zaistnieć. Prawdziwymi perełkami powieści są stworzone przez autora postacie i doskonały pomysł, aby poprowadzić dorosłego w przygodę ciałem, umysłem i oczami dziecka.

Mała amerykańska mieścina. Łany zbóż, droga, ta główna i kilka pobocznych, rowy, drzewa, w zasadzie nic specjalnego. Knajpa, kościół kilka gospodarstw i górujące nad wszystkim potężne gmaszysko. Kilka znających się wzajemnie rodzin, jedni mniej ważniejsi od drugich, bardziej pracowici, mniej pijący, więcej posiadający, szanujący swoje rodziny lub nie. Ksiądz, księgowa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakiś czas temu trafiłam na pozycję Marcina Ciszewskiego „Gliniarz”. Tytułowy bohater Krzysztof Liedel, opowiada o swojej karierze stróża prawa. Książka trafiła na moją prywatną półkę pozycji zasłużonych, fajnych lub takich, do których po prostu czasami chce się wracać. Trudno było mi stwierdzić czy to zasługa dzielnego policjanta czy zachwyt nad piórem pisarza, postanowiłam, zatem temat drążyć dalej. Z opisu twórczości dopiero, co poznawanego przeze mnie autora dowiedziałam się, że celuje w powieściach bardziej sensacyjnych niż kryminalnych, w których z kolei gustuję ja. Pomyślałam sobie … co ty kobieto wiesz o celowaniu … jeśli tych sensacyjnych historii poznałaś w życiu zastraszająco mało. Do tej pory po prostu je omijałam. Jednak, kiedy dowiedziałam się, że napisany przez niego cykl meterologiczny „Mróz”, „Upał”, „Wiatr”, „Mgła” i niewydany jeszcze „Deszcz” poświęcony jest panu policjantowi z ‘Gliniarza” pomyślałam sobie … biorę w ciemno! Przytaszczyłam cztery tomiszcza do domu jeszcze przed świętami. Totalnie ignorując nieumyte okna i będącą jeszcze w lesie nasiadówkę nad świątecznym menu zaczęłam czytać. Pochłaniając ciekawy tekst zdarza mi się trwać w bezruchu, nie chcąc utracić ni literki zastygam jak słup soli pozwalając tylko dłoniom na rytmiczne przerzucanie kartek. Kończy się to zazwyczaj potwornie bolesnym procesem wstawania zwłaszcza, że czytam w fotelu w mocno niestandardowej pozie, oparta plecami o jego bok z nogami wspartymi o pobliskie biurko. Przyznaje, że już przy pierwszej części, drgnęła mi stopa. Pomyślałam, że powiewa z okna balkonowego, a może to atmosfera książki boć czytam przecież o Polsce ogarniętej potwornym mrozem, i nieskoordynowany impuls poruszył mięśniami śródstopia. Dotrwałam do końca po jakiś trzech dniach skołowana, bywało, że przy lekturze przechodziły po ciele dreszcze zniecierpliwienia, ochota na papieroska czy wzmożone zainteresowanie zapachami z kuchni. Oznaka tego, że z czytaniem dobrze nie jest. Po "Upał" sięgnęłam bardziej ochoczo. Jestem z miasta, w którym Euro 2012 było organizowane, więc z atmosferą zapoznana jestem własnym doświadczeniem. Zniosłam to nawet nieźle, drobnych drgawek i leciutkiej niechęci nie brałam pod uwagę. Byłam pewna, że to wina powrotu do pracy po świętach. Takie ogólne zniechęcenia odbierające polot, główna przyczyna nie dotrzymywania postanowień sylwestrowych. No, ale kiedy wraz z grupą ludzi autor zabrał mnie w góry i jeszcze kazał przy silnym wietrze z nich nocą schodzić, prawie się wkurzyłam. Schodziło się niezmiernie długo i uciążliwie, poza tym schodzeniem z irytacji nie pamiętam już nic, takie było to żmudne, zwyczajnie nudne i niepokojąco irytujące. Przy „Mgle” dałam spokój w połowie, przy lecącym właśnie zawsze włączonym, ale maksymalnie ściszonym TV, wywiadzie, którego udzielał Krzysztof Liedel przy okazji tego, co się stało na finale WOŚP w tym roku w Gdańsku. Pomyślałam sobie … to nie może być przypadek. Prowadzona tym przeczuciem po prostu dałam sobie z czytaniem ostatecznie spokój. Ostatecznie i definitywnie. Prawdziwy Pan Krzysztof w ‘Gliniarzu” i telewizyjnym studio jest zupełnie kimś innym niż bohater z wspomnianego cyklu. Takiego wolę i takiej jego wersji będę się trzymać. Nie byłam zwolennikiem literatury sensacyjnej i nie wydaje mi się żebym dugi raz po nią sięgnęła. Nie wiem czy niezbyt szczęśliwie trafiłam autora czy po prostu to nie moje klimaty. Jakoś nie wzbudzają mojego zachwytu nadludzie pokroju Jamesa Bonda, skropieni drogimi perfumami w sposób nadający im wagę znaczącego elementu w snującej się przed czytelnikiem opowieści. Rozumiem natomiast zachwyt kobiecą urodą, tylko, dlaczego autor pisze o niej tak, że my te mniej idealne musimy się nad tym obrazem zżymać.
Na kolejną przygodę z autorem nie mam coś ochoty. Stwierdzam, że literatura sensacyjna spokojnie poradzi sobie bez moich być może mało trafionych recenzji. Bo jak inaczej można pisać o czymś, czego się nie rozumie, do czego się nie dorosło czy po prostu, do zrozumienia, czego mnie kobietę natura zwyczajnie nie stworzyła (nawstawiałam tego, „czego” że samej mi za siebie wstyd). Pozdrawiam autora i życzę mu bardziej rozgarniętych, mniej złośliwych i zwyczajnie bardziej kumatych ode mnie czytelników.

Jakiś czas temu trafiłam na pozycję Marcina Ciszewskiego „Gliniarz”. Tytułowy bohater Krzysztof Liedel, opowiada o swojej karierze stróża prawa. Książka trafiła na moją prywatną półkę pozycji zasłużonych, fajnych lub takich, do których po prostu czasami chce się wracać. Trudno było mi stwierdzić czy to zasługa dzielnego policjanta czy zachwyt nad piórem pisarza,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autor, nie pierwszy już raz organizuje i zabiera czytelnika na fascynującą wycieczkę w szarą, jak przyzwyczailiśmy się o niej myśleć, rzeczywistość PRL-u. Zwyczajowo już po raz kolejny przekonuje nas i udowadnia, że im wyższe i skomplikowane przeszkody stawiał ówczesny system tym bardziej kreatywne i twórcze rodziły się pomysły, aby je zwalczyć, obejść lub po prostu nauczyć się jakoś z nimi żyć, przekształcając jednocześnie kłodę rzuconą pod nogi w inspirację dla uwikłanych w swoje tryby ludzi.
Tym razem jak zwykle podpierając się faktami niczym taterniczą laską, autor, zabiera nas w Karkonosze. Wprowadza w świat przewodników, przemytników i sięgających wojennych lat historii górskich terenów. Pozawala nam przemarznąć na kość, rozgrzać się czeskim alkoholem przy knajpianym górskim stole, snując przy tym opowieści, które z trudem pozwalają się od siebie oderwać. Sprawia, że błyska nam w oczy złoto, to przedwojenne z wrocławskiego złotego pociągu i to amerykańskie wysypujące się z brzękiem z ciasno zwiniętych rulonów. Przegoni nas po dworcowych ciemnych zaułkach, jaki i pozwoli pospacerować w blasku wyfroterowanych parkietów najwyższej ówczesnej władzy.
Wraz z legendarną postacią górskiego przewodnika Stanisława Stacia poznajemy świat i funkcjonowanie ówczesnego środowiska homoseksualistów. Dowiadujemy się jak skomplikowane i absurdalne były problemy, z którymi musieli się zmagać. Prowokuje do refleksji i innego spojrzenia na walkę o swoje prawa do normalności, jaką te środowiska prowadzą dziś.
Kolejna przygoda pod patronem Przemysława Semczuka, która nie tylko świetnie bawi, przywołuje wiele wspomnień, ale przede wszystkim sprawia, że oddychamy z ulgą na myśl, że owe czasy dawno już za nami. W zależności od doświadczeń czytelnika relacja na lekturę może być różna, jedno jest jednak pewne nie będzie nią na pewno nuda a końcowe przekonanie, że grzechem byłoby w owym powrocie do przeszłości nie uczestniczyć jest gwarantowane.

Autor, nie pierwszy już raz organizuje i zabiera czytelnika na fascynującą wycieczkę w szarą, jak przyzwyczailiśmy się o niej myśleć, rzeczywistość PRL-u. Zwyczajowo już po raz kolejny przekonuje nas i udowadnia, że im wyższe i skomplikowane przeszkody stawiał ówczesny system tym bardziej kreatywne i twórcze rodziły się pomysły, aby je zwalczyć, obejść lub po prostu nauczyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opowieść rozpoczyna się mrocznie i niezwykle intrygująco. Taki początek to zaproszenie którego nie sposób odrzucić. Droga, którą dalej prowadzi nas autorka, klimatem nie odbiega od wstępu którym skutecznie kusi i wciąga , jak się z czasem okazuje, równie atrakcyjnym ciągiem dalszym.
Mroczny okolice to nie jedyny element tej układanki, bagniste, porośnięte ciemnym lasem wzgórza, ciągnące się nie wiadomo dokąd ścieżki, milczące wrzosowiska z wyjącym wiatrem, poprzetykane są dziwnymi, naznaczonymi krwią obyczajami i mocno wyczuwalną, kleistą od niedopowiedzeń atmosferą.
Jest dom przy cmentarzu, są dzieci, które bawią się na nim jak na placu zabaw, młodzież pełna złośliwości, są dwa kościoły i ich nowy gospodarz, miejscowy pan i władca wszystkiego, kobieta z problemami i jej psychoterapeutka … i ona … mała dziewczynka z pogranicza jawy i rzeczywistości.
Początkowo książkę czyta się jak powieść grozy, jednak świadomość, że czytamy kryminał daje nam pewność, że wytłumaczenie i rozwiązanie zagadki okaże się realne i czysto przyziemne. Czy jednak na pewno, pewni do końca nie jesteśmy.
Od lektury trudno się oderwać. Klimatyczna wycieczka do miejsca pełnego tajemnic daje wiele czytelniczej satysfakcji. Autorka zawodzi nas podając fałszywe tropy, zmuszając do gimnastyki umysłowej mającej doprowadzić do rozwiązania zagadki.
Finał i rozwiązanie to niestety ogromny minus tej kryminalnej przygody. Nachodzi na nas niespodziewanie, w możliwe najgorszy sposób. Objawia się, jako spowiedz jednego z mieszkańców. Jest to niewątpliwie moment, kiedy czytelnik czuje się zawiedziony. Wie już, że twórca przygodny nie dał mu szans na równoległe z bohaterami rozszyfrowanie zagadki, że jego zmagania były próżne i z góry skazane na niepowodzenie. Zwłaszcza, że finał, choć wpisujący się w ogólny klimat i miejsce akcji jest po prostu mocno przekombinowany.
Czy warto czytać powieść? Moim zdaniem tak. Bywa, że samo zdobywanie jest dużo bardziej satysfakcjonujące od samego osiągnięcia celu.

Opowieść rozpoczyna się mrocznie i niezwykle intrygująco. Taki początek to zaproszenie którego nie sposób odrzucić. Droga, którą dalej prowadzi nas autorka, klimatem nie odbiega od wstępu którym skutecznie kusi i wciąga , jak się z czasem okazuje, równie atrakcyjnym ciągiem dalszym.
Mroczny okolice to nie jedyny element tej układanki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzydziestotysięczne miasteczko, które obejść można w pół godziny, zdarza się, że lody podają brudnymi rękami, w oknie pojawia się niewyraźnie Matka Boska, stan wojenny kojarzy się z samotnym czołgiem a jedyna jego ofiara i tak okazuje się w rzeczywistości uczestnikiem alkoholowej libacji. Zakazana miłość, byle jaki seks, pośpieszny, niewprawny, doświadczony w ciemnej piwnicy, w poprzetykanych śmieciami krzakach, dzikie psy straszące w lasach.
Metalmed zakład z dyrektorem zesłanym po czystkach partyjnych, ośrodek pomocy społecznej, klasztor, blokowisko, baraki socjalne. Po jego dusznej szaro- niejakiej powierzchni, niczym kolorowe opakowanie po chipsach miotane wiatrem po brudnych chodnikach pojawiają się kolorowe akcenty. Nie całkiem pasują, niekoniecznie zdobią, na pewno urozmaicają jednolitą materię. I tak pomiędzy uliczkami mija się maybach z pędzącym porshe, na obrzeżach miasta lśni i bije po oczach czerwienią lampionów motel. Nad slumsami słychać strofy wierszy na zmianę z tępym odgłosem wprawianej w ruch bokserskiej rękawicy. Złote piwo z lokalnego browaru, imprezy charytatywne.
Są też w miasteczku rzeczy, które wolą kryć się w cieniu i załamaniach jego nierównej i nie do końca sprecyzowanej materii. Rzeczy, które pozwalają dostrzec je w szeregu milionów innych podobnych sobie. Choć kto wie, co by się okazało gdyby poznać pozostałe miliony. Manipulacja, zdrada, lokalny układ. Rzeczy a przede wszystkim ludzie. Banda rodzinna siejąca postrach, ksiądz, gruba ryba, ten, który pociąga za sznurki i cała rzesza do tych sznurków przytwierdzona, panienki tubylcze i te z importu, skorumpowana policja. Bywa, że i sam diabeł zagląda w te strony, posługując się charyzmatem rozeznania rozciąga pieczę nad losem mieszkającego tu anioła.
Wraz ze zbrodnią prawdziwie krwawą, przejmująco drastyczną, wydawałoby się tak okrutnie niesprawiedliwą, pojawia się ktoś targany nienawiścią do tego miejsca próbując dociec prawdy. Odtwarza i konfrontuje swoje i cudze wspomnienia, stara się je odpowiednio posklejać i naświetlić, tworząc i odkrywając rzeczywistość, która w efekcie zaskoczy nie tylko ją samą, nie tylko tamtejszą społeczność, ale przede wszystkim czytelnika, ostatecznego odbiorcę i sędziego. Czytelnika cenzora, który wczytując się w tekst będzie porównywał swoje miejsce, w którym żyje z tym książkowym, ludzi, których zna z galerią poznanych na jej kartach jakże różnorakich postaci by ostatecznie zsumować opinie i wydać wyrok, także na autora snutej przed nim opowieści.
Zdecydowaną zaletą książki są przedstawione w jej treści niejako dwie historie. Ta, która mogła się wydarzyć i ta, która się w rzeczywistości wydarzyła. Czyni to lekturę niezwykle ciekawą a przerwy między nią niespotykanie irytujące. Kolejną rzeczą, która skłania czytelnika do przerzucania kartek szybko a zdarza się, że i niecierpliwie są znakomicie stworzone postacie, które przepychają się o miano gwiazdy powieści z ciekawie rozpisanym wątkiem obyczajowo- społecznym.
Autor włada lekkim piórem, pisze poprawną polszczyzną, doskonale unika literacko- językowych wpadek, które, bywa, że napotkane, zgrzytają niemiłosiernie kładąc się cieniem na niejednej powieści. Mistrzowsko wręcz zbudowane napięcie, przy jednoczesnym braku wartkiej akcji, jest zdradliwe. Z pozoru leniwie snująca się opowieść wciąga powoli pod powierzchnię spokojnego z pozoru Dobrego Miasta. Co kryje przestrzeń, której nie widać na pierwszy rzut oka? Ile rzeczy wyda się innych niż pozornie wyglądało? Jak długo zajmie nam powrót z książkowej rzeczywistości do naszej własnej? Ilu z nas zgodnym i jednogłośnym chórem przyzna, że lektura jest godna poświęconej jej uwagi a nieprzewidywalne zakończenie pozwala na intelektualną satysfakcję? No i najważniejsze … kiedy kontynuacja?

Trzydziestotysięczne miasteczko, które obejść można w pół godziny, zdarza się, że lody podają brudnymi rękami, w oknie pojawia się niewyraźnie Matka Boska, stan wojenny kojarzy się z samotnym czołgiem a jedyna jego ofiara i tak okazuje się w rzeczywistości uczestnikiem alkoholowej libacji. Zakazana miłość, byle jaki seks, pośpieszny, niewprawny, doświadczony w ciemnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka ledwie wydana a człowiek przeczytawszy, zastanawia się kiedy następny tom.

Książka ledwie wydana a człowiek przeczytawszy, zastanawia się kiedy następny tom.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Z takim zapałem zaczęłam wgryzać się w następną historię pisaną ręką autorki że napiszę tylko dwa słowa ... wciąga i zdecydowanie zachęca.

Z takim zapałem zaczęłam wgryzać się w następną historię pisaną ręką autorki że napiszę tylko dwa słowa ... wciąga i zdecydowanie zachęca.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Piękna rzecz o moim rodzinnym mieście. Wiele tłumaczy, ciekawie obrazuje, a przede wszystkim pozwala zrozumieć i zmusza do refleksji.

Piękna rzecz o moim rodzinnym mieście. Wiele tłumaczy, ciekawie obrazuje, a przede wszystkim pozwala zrozumieć i zmusza do refleksji.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Było zabawnie! Momentami łzy się lały. Pozostaje nadzieja na kontynuację.

Było zabawnie! Momentami łzy się lały. Pozostaje nadzieja na kontynuację.

Pokaż mimo to